Post by Bazylia on Jul 21, 2006 23:33:03 GMT 1
Zamieszczam za zgod¹ mojego beta-readera, który nie dopatrzy³ siê ¿adnych ra¿¹cych b³êdów, poza uchybieniem Connora na tle geografii, ale Zewnêtrzne Uk³ady zawsze maj¹ to do siebie ¿e ma³o kto o nich wie.
Jest to wersja beta, jakby to powiedzieæ, "nieco" ró¿na od wersji alfa. Przede wszystkim zupe³nie inny sposób narracji. Zapewne nast¹pi¹ te¿ nieznaczne zmiany fabu³y.
Có¿... ¿yczê mi³ej rozrywki, mam nadziejê ¿e tego nie spali³am.
1
Na l¹dowisku w pobli¿u portu kosmicznego Mos Eisley zgrabnie wyl¹dowa³ ma³y statek. Gdyby kolor cienia mia³ swoj¹ nazwê, mo¿na by powiedzieæ, ¿e statek ten by³ w takim w³aœnie kolorze. W³az otworzy³ siê.
Port kosmiczny Mos Eisley. Mieszanina przemytników, ³owców nagród, tajnych agentów, szpiegów, wszystkich ras, ugrupowañ, organizacji i klanów. Ale tak¿e bardziej niebezpiecznych indywiduów. Agenci Republiki. Pos³añcy lordów Sith. A czasem te¿... adepci Jedi.
Na l¹dowisko powoli wysz³a spowita w czarny p³aszcz postaæ. Niespiesznie, acz pewnie, skierowa³a swoje kroki w stronê kantyny.
***
Po palonej œwiat³em obu s³oñc Tatooine pustyni porusza³ siê cieñ. Nad cieniem, w powietrzu, mkn¹³ antyczny ornitopter. Kierowa³ siê prosto na Mos Eisley.
***
Postaæ spowita w czarny p³aszcz otworzy³a drzwi kantyny i wesz³a do œrodka. Nie by³oby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, ¿e otworzy³a drzwi nie poruszaj¹c rêk¹. ¯adn¹. Pó³g³osem zamówi³a coœ przy barze, po czym odesz³a do najbardziej oddalonego od zgie³ku sali stolika. Usiad³a, nie zdejmuj¹c kaptura.
Obserwowa³a salê, nie odwracaj¹c g³owy nawet, gdy kelner postawi³ przed ni¹ szklankê z zielonym, musuj¹cym napojem niewiadomego pochodzenia. Odprawi³a kelnera skinieniem rêki. Czeka³a. Coœ mia³o siê staæ.
***
Ornitopter skierowa³ siê w stronê kantyny. Zwolni³, przygotowuj¹c siê do l¹dowania. Zwolni³ jeszcze, zbli¿aj¹c siê do œciany kantyny... Wci¹¿ siê zbli¿aj¹c...
***
Nawet w Mos Eisley nie co dzieñ antyczne ornitoptery wbija³y siê w œciany kantyny, zatrzymuj¹c siê dok³adnie w po³owie stolików, przy których spokojne, acz mo¿e nieco ekscentryczne staruszeczki raczy³y siê czerwonym winem. Ten jednak by³ zbyt antyczny. Pokonuj¹c sterty œwie¿ego gruzu, z dymi¹cego wraku wy³oni³a siê postaæ w ciemnym p³aszczu z kapturem. Postaæ spojrza³a na dziurê, ziej¹c¹ w œcianie kantyny, na kawa³ powyginanej blachy, do niedawna jeszcze bêd¹cy ornitopterem, za zaciekawione spojrzenia goœci kantyny, po czym zaklê³a zdenerwowanym mêskim g³osem:
- Cholera!!! Znowu nawali³y hamulce!!!
Siedz¹ca przy rozbitym do po³owy stoliku staruszeczka w ró¿owej sukni z koronkami oraz przypominaj¹c¹ statek dekoracj¹ na g³owie podnios³a wzrok na mê¿czyznê w ciemnym p³aszczu.
- Wybacz, m³ody cz³owieku, ale tu jest zajête – zwróci³a ³agodnie uwagê przybyszowi, poprawiaj¹c jednoczeœnie monokl na lewym oku.
- Najmocniej przepraszam – burkn¹³ niezbyt uprzejmie przybysz gdzieœ z niezmierzonych g³êbin swojego kaptura.
- Mówi³eœ coœ? – staruszeczka pochyli³a siê w stronê mê¿czyzny.
- Przepraszam! – zakapturzony przybysz podniós³ g³os.
- S³ucham?
- PRZEPRASZAM!!! – ASZAM!! – ASZAM! – sprawienie, by echo ponios³o siê po wype³nionej po brzegi sali kantyny, wymaga³o nie lada talentu i pojemnoœci p³uc.
- Ale¿ nic siê nie sta³o, m³odzieñcze – uœmiech, który pojawi³ siê na twarzy staruszeczki, mia³ najwyraŸniej oznaczaæ harmoniê ze œwiatem i kosmosem.
Mamrocz¹c pod kapturem niewyraŸnie coœ o problemach ze s³uchem, mê¿czyzna ruszy³ w stronê baru.
- Tic-taki, miêtowe, ekstramocne – zamówi³ przybysz starannie dobranym tonem, w którym pobrzmiewa³a wspó³graj¹ca znakomicie z p³aszczem podœwiadomie wyczuwalna mroczna nuta. – Wstrz¹œniête, nie zmieszane.
- Nna... na miejscu czy na wynos? – spyta³ us³u¿nie barman, jedn¹ z czterech r¹k szukaj¹c po blatem broni.
- Na miejscu. I jedno malibu, jeœli macie.
- M-mamy... Z-zaniosê do stolika.
- Dziêkujê – przybysz rzuci³ na blat kilka kredytów Republiki. Wprawdzie waluta ta nadal nie by³a uznawana na Tatooine, barman jednak nie mia³ zamiaru sk³adaæ reklamacji.
Przybysz odwróci³ siê i ostentacyjnie skierowa³ siê w cieñ, w k¹t sali. Choæ ca³y czas mia³ na g³owie kaptur, wszyscy goœcie kantyny mieli nieprzyjemne wra¿enie, ¿e spod kaptura uwa¿nie obserwuj¹ ich z³owrogie oczy przybysza. Wszyscy... prawie.
Siedz¹ca w g³êbokim cieniu postaæ w czarnym p³aszczu, z kapturem nasuniêtym na czo³o i skrywaj¹cym ca³¹ twarz, przygl¹da³a siê ca³emu zajœciu. Ani z zaciekawieniem, ani ze strachem. Ot, obojêtnie.
- Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? – na ten dŸwiêk postaæ w czarnym p³aszczu podnios³a g³owê.
- Wolne... – odpowiedzia³a powoli wywa¿onym, kobiecym g³osem. – To zale¿y, kto pyta.
Przez chwilê dwa ch³odne spojrzenia spod kapturów œciera³y siê w powietrzu nad stolikiem. Tak intensywnie, ¿e zapach ozonu by³ prawie wyczuwalny.
Po drugiej stronie sali wokalista zespo³u kantyny, Pokrêcony Al, nie zwracaj¹c uwagi na narastaj¹ce napiêcie, zaintonowa³ kolejn¹ piosenkê. Rozbrzmia³y radosne dŸwiêki gitary, optymistyczne pianino i poezja œpiewana w postaci kolejnej piosenki o Anakinie Skywalkerze i preludium do Wojen Klonów.
- Ciekawe... – stwierdzi³a w koñcu spokojnie kobieta w czarnym p³aszczu.
- Zaiste... – potwierdzi³ bez emocji mê¿czyzna w p³aszczu ciemnobr¹zowym. – Wiêc?
- Wolne.
Mê¿czyzna usiad³, odstawiaj¹c ostro¿nie na stó³ drinka i tic-taki.
- Jestem Corrado – przedstawi³ siê, obojêtnym tonem.
- Connor Corrado, adept Bene Gesserit...
- Sk¹d wiesz?! – przybysz najwidoczniej zapomnia³, ¿e takim pytaniem tylko potwierdzi³ domys³y nieznajomej.
- Spokojnie. Tylko spokojnie – w g³osie kobiety zabrzmia³o t³umione rozbawienie. – Cokolwiek by siê nie dzia³o, pamiêtaj o oddychaniu.
- Zabawne – warkn¹³ mê¿czyzna spod kaptura. – Pyta³em: SK¥D WIESZ?
- Naprawdê ciekawe... st¹d i ow¹d, lordzie Corrado – kobieta w czerni podkreœli³a, ¿e zna wiêcej faktów ni¿ tylko imiê i przeszkolenie nieznajomego.
- SK¥D?!
- Spokojnie. W ten sposób nic nie wskórasz, G³os nie dzia³a na mnie – kobieta zrobi³a efektown¹ pauzê. – Jestem Eilan Raven.
Connor Corrado zastanowi³ siê przez chwilê.
- Jedi?
Eilan Raven nieznacznie skinê³a g³ow¹.
- Zielona Jedi, jeœli chodzi o œcis³oœæ.
- Wybacz dociekliwoϾ... a co to za zaraza?
- Dziêkujê – prychnê³a Eilan Raven. - S³ysza³eœ o X?
- Taka litera alfabetu jêzyka Basic? – Connor Corrado wykaza³ siê znajmoœci¹ alfabetu tudzie¿ umiejêtnoœci literowania.
- Nie. Taka planeta. W uk³adzie M-E-N.
- Ach, ta X! S³ysza³em – przypomnia³ sobie Connor Corrado. – Sierœciaste elfy, œwi¹tynia Jedi i B³êkitna Moc, choæ nie wiem co ona zacz.
- W³aœnie. Jest B³êkitna, to mo¿e byæ i Zielona – wyjaœni³a Eilan Raven.
- Oczywiœcie. Czemu nie od razu pomarañczowa? – w g³osie Connora Corrado nie brakowa³o sarkazmu.
- Pomarañczowa. Z du¿ej litery. Te¿ jest. Ale patrz¹ na ciebie w¹tpiê byœ j¹ zna³.
- Ma³o o mnie wiesz.
- Wiêcej ni¿ ci siê wydaje – Eilan Raven wziê³a g³êboki oddech, stosuj¹c jedn¹ z technik wyciszania i relaksu. - Lepiej zmieñmy temat. Zaczynamy wchodziæ w stereotypowy dialog nieznajomych, obdarzonych niezwyk³ymi umiejêtnoœciami. Jak na przyk³ad, dajmy na to, rycerka Jedi i adept Bene Gesserit.
- Coœ w tym jest – przytakn¹³ Connor Corrado.
- A ty?
- Co: ja?
- Coœ poza startowaniem na Kwisatz Haderach? – docieka³a Eilan Raven.
- Nie muszê startowaæ bo nim nie jestem. I nigdy nie mia³em manii wielkoœci – odpar³ ch³odno Connor Corrado. – A poza tym... ró¿nie. Bywa³o siê tu i tam.
Zespó³ rozpocz¹³ nastêpny utwór. Tym razem by³a to radosna pieœñ o losach Dartha Maula, z towarzyszeniem jeszcze radoœniejszej gitary.
- Szpiegowa³o siê tu i tam...
- Za du¿o wiesz. Wiedza skraca ¿ycie.
- Tobie raczej wyd³u¿a ni¿ skraca, o ile wiem.
Corrado nie od razu zrozumia³.
- Przyprawa – wyjaœni³a Eilan Raven. Przez chwilê zastanawia³a siê, jak podejœæ swojego rozmówcê. – Szpiegowanie Ciemnych Jedi na rzecz?...
- Nie podpuszczaj mnie – ¿achn¹³ siê Corrado. Nie lubi³ byæ podstêpnie podpytywany przez nieznanych mu Jedi. Pomijaj¹c fakt, ¿e w ogóle nie lubi³ byæ podpytywany. Jednak w nieznajomej by³o coœ, co pomimo czarnego p³aszcza nieodparcie nasuwa³o myœl o Jasnej Stronie Mocy. A Corrado zna³ siê na Jedi. Postanowi³ wiêc zagraæ w otwarte karty. - ... na rzecz Akademii.
- Aach, Skywalker... widzê, ¿e mamy przynajmniej jednego wspólnego znajomego.
- Wspólnego znajomego, powiadasz... có¿... ta kwestia wymaga... d³u¿szej rozmowy.
Na scenie Pokrêcony Al zaintonowa³ pieœñ streszczaj¹c¹ dzieje walki Republiki z Imperium, którego g³ówn¹ bohaterk¹ by³a kantyna w Mos Eisley. Zapowiada³o siê d³ugie popo³udnie.
2
- I tak w³aœnie pozna³am Skywalkera – zakoñczy³a swoj¹ opowieœæ Eilan Raven, dopijaj¹c trzynast¹ latte macchiato.
- To podobnie jak ja – Connor Corrado prze³kn¹³ ca³¹ zawartoœæ kolejnego opakowania tic-taków i popi³ fili¿ank¹ espresso.
- Przypadki chodz¹ po ludziach – zauwa¿y³a sentencjonalnie Eilan, kiwaj¹c rêk¹ na kelnera. Po chwili na stoliku pojawi³a siê kolejna latte macchiato.
- I po adeptach Bene Gesserit – skin¹³ g³ow¹ Connor.
- A nawet po rycerzach Jedi.
Pokrêcony Al, ju¿ nieco zachrypniêty, zaintonowa³ pieœæ o pobycie Luke’a Skywalkera na Dagobah i jego szkoleniu u mistrza Yody. Connor skrzywi³ siê z niesmakiem.
- Mam ju¿ doœæ. Zrób mu coœ – za¿¹da³ kategorycznie.
- Co na przyk³ad? – spyta³a Eilan spokojnie. Przez lata bywania w kantynie przywyk³a do repertuaru Pokrêconego Ala.
- Cokolwiek. Niech siê zamknie albo zmieni repertuar.
- Coœ konkretnego?
- Zdaj siê na Moc. Niech bêdzie, ¿e na pomarañczow¹. O, przepraszam, Pomarañczow¹ – poprawi³ siê Connor.
Eilan leniwie i nieznacznie skinê³a d³oni¹.
Na twarzy Pokrêconego Ala na chwilê ukaza³ siê dziwny wyraz. Podszed³ do pianisty, poszepta³ do niego przez chwilê, po czym wróci³ na swoje miejsce i siêgn¹³ po gitarê. Zabrzmia³a pieœæ o W³adcy Pierœcieni z kraiku Mordor, znajduj¹cego siê na jakiejœ odleg³ej, mitycznej, sielankowej planecie.
Eilan i Connor spojrzeli po sobie, zdumieni.
- Co to jest? – spyta³ w zdziwieniu Corrado.
- Kaza³eœ mi zdaæ siê Moc, oto i efekt – Eilan w skupieniu obserwowa³a zespó³. Coœ tu nie pasowa³o.
- Mam pytanie – Connor przerwa³ towarzyszce obserwacjê.
- Tak? – Eilan nawet nie odwróci³a g³owy do rozmówcy.
- Wy, Jedi, podobno wierzycie ¿e nic nie dzieje siê przypadkiem.
- Wy, Bene Gesserit, podobno wierzycie w to samo.
- Coœ mi tu nie gra. I bynajmniej to nie jest zespó³ – Connorowi ca³a sytuacja przestawa³a siê podobaæ.
- B³yskotliwa myœl – prychnê³a ironicznie Eilan, wstaj¹c z miejsca.
- Gdzie idziesz? – Connor zerwa³ siê ze swojego krzes³a i pod¹¿y³ za Eilan.
Drogê zast¹pi³ im ochroniarz, ros³y Gammoreanin.
- Oota goota, Solo?
- Nie jestem Solo. Pomyli³eœ scenariusze, kolego – rzuci³ Connor ochroniarzowi tonem Odczep-Siê-Dopóki-Jestem-Mi³y.
- Widaæ, ¿e nie jest na czasie – rzuci³a bez emocji Eilan.
Ochroniarz wys³a³ w jej stronê wi¹zkê niezrozumia³ych sylab.
- Nie, ja te¿ nie jestem Solo – prychnê³a Eilan. – Odczep siê, kolego, zanim siêgnê po mocne argumenty.
- O nie – zaprotestowa³ Corrado. teraz moja kolej. Unakidonga, u, u! Umbatiki, umbatiki!
Ochroniarz zrobi³ zdziwion¹ minê.
- Ja ni panimaju – odpowiedzia³ w miêdzygalaktycznym esperanto przemytników i paserów. Po czym doda³ kolejn¹ wi¹zkê niezrozumia³ych dŸwiêków.
- Tak – potwierdzi³ Connor, z uœmieszkiem. – Jak nas nie wypuœcisz to do jutra rana wypadn¹ ci wszystkie w³osy. Panimaju?
Ochroniarz wycofa³ siê w k¹t. Eilan i Connor spokojnie opuœcili kantynê.
- Przecie¿ on i tak nie mia³ w³osów – zauwa¿y³a Eilan.
- Wiem. Ale co z tego? – odpar³ Connor z nut¹ niezwyk³ej skromnoœci. – Grunt to si³a przekonywania i pozytywne myœlenie.
- A to coœ, co mu rzuci³eœ, co to by³o?
- Zaklêcie wywo³uj¹ce deszcz – wyjaœni³ Corrado. - Dzia³a œrednio raz na dziesiêæ.
- Aha.
- Moment. Nie odpowiedzia³aœ na moje pytanie. Gdzie idziesz?
- Na l¹dowisko. Chcê wiedzieæ, co ma do tego Chrup-Ziemia – wyjaœni³a wymijaj¹co Jedi.
- ¯e niby co? Chyba Œródziemie! – poprawi³ Corrado.
- Chrup-Ziemia. Ja wiem co mówiê, Ojcze Wielebny. W uk³adzie JRR, niedaleko gwiazdy Tol-Kien – wyjaœni³a Eilan, zapoznaj¹c Connora z tajnikami geografii Zewnêtrznych Uk³adów.
- Na obrze¿ach? – zdumia³ siê Corrado.
- Na samym skraju. Jakby ci to przybli¿yæ... – Eilan zastanowi³a siê przez chwilê. – Mówi ci coœ nazwa Minas Mor’Gul-Gul?
- Mor’Gul-Gul? Najs³ynniejszy nielegalny i jedyny w ogóle eksporter oryginalnego ziela fajkowego ze Shmire’u? – s³awa Mor’Gul-Gul najwyraŸniej dotar³a w ka¿dy zak¹tek galatyki. Tak¿e na rodzinn¹ planetê Connora, Wydmê.
- Tak. To w³aœnie tam.
- Hm... ale co tam jest dziwnego? To znaczy, poza elfami d³ugonosymi, ludŸmi-ptakami, hop-bitami i najwiêksz¹ fabryk¹ kaloszy u Czerwonych Ludzi w Górach ¯elaznych? I zamieszaniem z Pierœcienic¹ Mocy, któr¹ nie wiadomo dlaczego we wszystkich przekazach ktoœ przechrzci³ na pierœcieñ? Co mija siê z logik¹, bo Moc jest tylko w ¿ywych istotach, jak wie ka¿dy. Ale poza tym? Normalna planeta, jak ka¿da tutaj.
- W³aœnie. Co poza tym, to wkrótce siê dowiemy. ChodŸmy. Kruczy Pazur czeka.
- Kruczy Pazur? Myœla³em, ¿e to statek kogoœ z Akademii. Kena Katarna, czy jak mu tam by³o.
- Kyle. Do mojej ostatniej wizyty w Akademii on te¿ tak myœla³.
Po chwili ostrego marszu oboje dotarli na l¹dowisko.
- Jasny gwint! Kurka blada! Kurczê pieczone i spalone szasz³yki!!! – wrzasnê³a Eilan, staj¹c jak wryta naprzeciwko jednego ze stanowisk l¹dowiska. Stosunkowo do niedawna zajmowanego przez jej statek.
- Co jest? – spyta³ Corrado, z nutk¹ zniecierpliwienia. – No, gdzie ten statek?
- Tu – warknê³a Eilan.
- Przecie¿ tu nic nie ma.
- Dlatego siê wœciekam! – wycedzi³a Jedi przez zêby. – Nie mam statku, robota, zapasów, komunikatora!! Niczego, niech to górska œcie¿ka turystyczna!!!
- Dobrze ¿e jeszcze g³owê masz i wiesz jak siê nazywasz – doci¹³ Corrado.
- Ale zabawne. Ju¿ siê œmiaæ? – skrzywi³a siê Eilan.
- No dobra. Wybacz – przeprosi³ Connor.
- Zastanowiê siê. Lepiej rusz g³ow¹ i pomyœl, gdzie mo¿emy poczekaæ na jakiœ transport.
- Chwila, jak to: poczekaæ? Przecie¿ tu co chwila lata jakiœ statek, nawet na Coruscant, stamt¹d na pewno z³apiemy transport... – Connor urwa³, widz¹c ponur¹ minê Eilan.
- Tak. Na pewno. Co chwilê lata – tylko zupe³ny idiota nie zrozumia³by sarkazmu ukrytego w g³osie Eilan. - Z pewnoœci¹ ustawi siê kolejka, by zabraæ adeptkê Jedi i Ojca Wielebnego Bene Gesserit na jedn¹ z najmniej znanych planet w Zewnêtrznych Uk³adach. Tym bardziej, ¿e po drodze mamy niedobitki oddzia³ów Thrawna i kto wie, co jeszcze. Gratulacje. Masz jeszcze jakiœ genialny plan?
- No to... mo¿emy poczekaæ w kantynie... – zasugerowa³ Connor.
- Ju¿ widzê minê ochroniarza...
- Lepiej niech mnie drugi raz dziœ nie zaczepia...
Oboje skierowali siê z powrotem w stronê kantyny. Gdy przekraczali próg, na spalon¹ œwiat³em obu s³oñc powierzchniê Tatooine spad³y pierwsze od wielu wieków krople deszczu.
_____________
Nota od autorki: jeœli s¹ jakieœ niejasnoœci typu kto to, co to etc. to pytajcie. W oryginale by³y przypisy, uwzglêdniaj¹ce wszystkie wa¿niejsze rzeczy których przeciêtny - i nieprzeciêtny - œmiertelnik mo¿e nie wiedzieæ, bo po prostu siê na nie nie natkn¹³.
Jest to wersja beta, jakby to powiedzieæ, "nieco" ró¿na od wersji alfa. Przede wszystkim zupe³nie inny sposób narracji. Zapewne nast¹pi¹ te¿ nieznaczne zmiany fabu³y.
Có¿... ¿yczê mi³ej rozrywki, mam nadziejê ¿e tego nie spali³am.
Autorka sk³ada serdeczne podziêkowania na rêce:
Kwizara – za wspó³autorstwo w dziedzinie ideowej oraz pe³nienie funkcji beta-readera
Fifi – za b³yskotliwe parodie nazw ze Œródziemia
WiedŸmina Zbyszka – za postaæ i imiê WiedŸmina Pokrzywoja
Luthien – za imiê Eilan Raven
Sternkind i jeszcze raz Kwizara - za odnowienie i podtrzymywanie fazy SW, a Stern dodatkowo za wspó³czubowstwo oraz dni parzyste i nieparzyste
Dawno, dawno temu, w odleg³ej galaktyce...
<tu tu tu tututu tu tu tututu tu tu tututu tu tu tututu tu tututu tu tututu>
Gwiezdne Wojny 33 1/3
Niespodzianki Mocy
Imperium upad³o, Akademia Ciemnej Strony zosta³a zniszczona. Akademia Luke’a Skywalkera na Yavinie IV jest w pe³ni rozkwitu.
Coœ jednak siê dzieje... Coœ dziwnego... Czuj¹ to wszyscy. Czuj¹ to mistrzowie Jedi w Akademii na Yavinie.
Czuj¹ to tak¿e wojownicy Ciemnej Strony. Lordowie Sith po raz kolejny podnosz¹ siê z upadku...
Zdawaæ by siê mog³o, ¿e ca³a galaktyka zamar³a w oczekiwaniu.
W oczekiwaniu tym nikt nie zwróci³ uwagi na niezwyk³e zak³ócenia czasoprzestrzeni... Pojawiaj¹ce siê nowe planety, moce, których wczeœniej nie by³o...
Jedna z nich by³a naprawdê potêg¹. Niebezpieczn¹. ZaraŸliw¹. ... Zielon¹?...
Nazywa³a siê g³upawka.
Nie, to jeszcze nie teraz. Najpierw by³o coœ innego... A nawet dwa cosie. Równie¿ zielone. Jeden coœ nazywa³ siê przyprawa. Drugi – ziele fajkowe. A trzeci... A trzecim by³a Zielona Moc.
I razem naprawdê namieszali.
Nikt nie zwróci³ równie¿ uwagi na niewielki statek, kieruj¹cy siê ku palonej œwiat³em dwóch s³oñc planecie Tatooine...
Kwizara – za wspó³autorstwo w dziedzinie ideowej oraz pe³nienie funkcji beta-readera
Fifi – za b³yskotliwe parodie nazw ze Œródziemia
WiedŸmina Zbyszka – za postaæ i imiê WiedŸmina Pokrzywoja
Luthien – za imiê Eilan Raven
Sternkind i jeszcze raz Kwizara - za odnowienie i podtrzymywanie fazy SW, a Stern dodatkowo za wspó³czubowstwo oraz dni parzyste i nieparzyste
Dawno, dawno temu, w odleg³ej galaktyce...
<tu tu tu tututu tu tu tututu tu tu tututu tu tu tututu tu tututu tu tututu>
Gwiezdne Wojny 33 1/3
Niespodzianki Mocy
Imperium upad³o, Akademia Ciemnej Strony zosta³a zniszczona. Akademia Luke’a Skywalkera na Yavinie IV jest w pe³ni rozkwitu.
Coœ jednak siê dzieje... Coœ dziwnego... Czuj¹ to wszyscy. Czuj¹ to mistrzowie Jedi w Akademii na Yavinie.
Czuj¹ to tak¿e wojownicy Ciemnej Strony. Lordowie Sith po raz kolejny podnosz¹ siê z upadku...
Zdawaæ by siê mog³o, ¿e ca³a galaktyka zamar³a w oczekiwaniu.
W oczekiwaniu tym nikt nie zwróci³ uwagi na niezwyk³e zak³ócenia czasoprzestrzeni... Pojawiaj¹ce siê nowe planety, moce, których wczeœniej nie by³o...
Jedna z nich by³a naprawdê potêg¹. Niebezpieczn¹. ZaraŸliw¹. ... Zielon¹?...
Nazywa³a siê g³upawka.
Nie, to jeszcze nie teraz. Najpierw by³o coœ innego... A nawet dwa cosie. Równie¿ zielone. Jeden coœ nazywa³ siê przyprawa. Drugi – ziele fajkowe. A trzeci... A trzecim by³a Zielona Moc.
I razem naprawdê namieszali.
Nikt nie zwróci³ równie¿ uwagi na niewielki statek, kieruj¹cy siê ku palonej œwiat³em dwóch s³oñc planecie Tatooine...
1
Na l¹dowisku w pobli¿u portu kosmicznego Mos Eisley zgrabnie wyl¹dowa³ ma³y statek. Gdyby kolor cienia mia³ swoj¹ nazwê, mo¿na by powiedzieæ, ¿e statek ten by³ w takim w³aœnie kolorze. W³az otworzy³ siê.
Port kosmiczny Mos Eisley. Mieszanina przemytników, ³owców nagród, tajnych agentów, szpiegów, wszystkich ras, ugrupowañ, organizacji i klanów. Ale tak¿e bardziej niebezpiecznych indywiduów. Agenci Republiki. Pos³añcy lordów Sith. A czasem te¿... adepci Jedi.
Na l¹dowisko powoli wysz³a spowita w czarny p³aszcz postaæ. Niespiesznie, acz pewnie, skierowa³a swoje kroki w stronê kantyny.
***
Po palonej œwiat³em obu s³oñc Tatooine pustyni porusza³ siê cieñ. Nad cieniem, w powietrzu, mkn¹³ antyczny ornitopter. Kierowa³ siê prosto na Mos Eisley.
***
Postaæ spowita w czarny p³aszcz otworzy³a drzwi kantyny i wesz³a do œrodka. Nie by³oby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, ¿e otworzy³a drzwi nie poruszaj¹c rêk¹. ¯adn¹. Pó³g³osem zamówi³a coœ przy barze, po czym odesz³a do najbardziej oddalonego od zgie³ku sali stolika. Usiad³a, nie zdejmuj¹c kaptura.
Obserwowa³a salê, nie odwracaj¹c g³owy nawet, gdy kelner postawi³ przed ni¹ szklankê z zielonym, musuj¹cym napojem niewiadomego pochodzenia. Odprawi³a kelnera skinieniem rêki. Czeka³a. Coœ mia³o siê staæ.
***
Ornitopter skierowa³ siê w stronê kantyny. Zwolni³, przygotowuj¹c siê do l¹dowania. Zwolni³ jeszcze, zbli¿aj¹c siê do œciany kantyny... Wci¹¿ siê zbli¿aj¹c...
***
Nawet w Mos Eisley nie co dzieñ antyczne ornitoptery wbija³y siê w œciany kantyny, zatrzymuj¹c siê dok³adnie w po³owie stolików, przy których spokojne, acz mo¿e nieco ekscentryczne staruszeczki raczy³y siê czerwonym winem. Ten jednak by³ zbyt antyczny. Pokonuj¹c sterty œwie¿ego gruzu, z dymi¹cego wraku wy³oni³a siê postaæ w ciemnym p³aszczu z kapturem. Postaæ spojrza³a na dziurê, ziej¹c¹ w œcianie kantyny, na kawa³ powyginanej blachy, do niedawna jeszcze bêd¹cy ornitopterem, za zaciekawione spojrzenia goœci kantyny, po czym zaklê³a zdenerwowanym mêskim g³osem:
- Cholera!!! Znowu nawali³y hamulce!!!
Siedz¹ca przy rozbitym do po³owy stoliku staruszeczka w ró¿owej sukni z koronkami oraz przypominaj¹c¹ statek dekoracj¹ na g³owie podnios³a wzrok na mê¿czyznê w ciemnym p³aszczu.
- Wybacz, m³ody cz³owieku, ale tu jest zajête – zwróci³a ³agodnie uwagê przybyszowi, poprawiaj¹c jednoczeœnie monokl na lewym oku.
- Najmocniej przepraszam – burkn¹³ niezbyt uprzejmie przybysz gdzieœ z niezmierzonych g³êbin swojego kaptura.
- Mówi³eœ coœ? – staruszeczka pochyli³a siê w stronê mê¿czyzny.
- Przepraszam! – zakapturzony przybysz podniós³ g³os.
- S³ucham?
- PRZEPRASZAM!!! – ASZAM!! – ASZAM! – sprawienie, by echo ponios³o siê po wype³nionej po brzegi sali kantyny, wymaga³o nie lada talentu i pojemnoœci p³uc.
- Ale¿ nic siê nie sta³o, m³odzieñcze – uœmiech, który pojawi³ siê na twarzy staruszeczki, mia³ najwyraŸniej oznaczaæ harmoniê ze œwiatem i kosmosem.
Mamrocz¹c pod kapturem niewyraŸnie coœ o problemach ze s³uchem, mê¿czyzna ruszy³ w stronê baru.
- Tic-taki, miêtowe, ekstramocne – zamówi³ przybysz starannie dobranym tonem, w którym pobrzmiewa³a wspó³graj¹ca znakomicie z p³aszczem podœwiadomie wyczuwalna mroczna nuta. – Wstrz¹œniête, nie zmieszane.
- Nna... na miejscu czy na wynos? – spyta³ us³u¿nie barman, jedn¹ z czterech r¹k szukaj¹c po blatem broni.
- Na miejscu. I jedno malibu, jeœli macie.
- M-mamy... Z-zaniosê do stolika.
- Dziêkujê – przybysz rzuci³ na blat kilka kredytów Republiki. Wprawdzie waluta ta nadal nie by³a uznawana na Tatooine, barman jednak nie mia³ zamiaru sk³adaæ reklamacji.
Przybysz odwróci³ siê i ostentacyjnie skierowa³ siê w cieñ, w k¹t sali. Choæ ca³y czas mia³ na g³owie kaptur, wszyscy goœcie kantyny mieli nieprzyjemne wra¿enie, ¿e spod kaptura uwa¿nie obserwuj¹ ich z³owrogie oczy przybysza. Wszyscy... prawie.
Siedz¹ca w g³êbokim cieniu postaæ w czarnym p³aszczu, z kapturem nasuniêtym na czo³o i skrywaj¹cym ca³¹ twarz, przygl¹da³a siê ca³emu zajœciu. Ani z zaciekawieniem, ani ze strachem. Ot, obojêtnie.
- Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? – na ten dŸwiêk postaæ w czarnym p³aszczu podnios³a g³owê.
- Wolne... – odpowiedzia³a powoli wywa¿onym, kobiecym g³osem. – To zale¿y, kto pyta.
Przez chwilê dwa ch³odne spojrzenia spod kapturów œciera³y siê w powietrzu nad stolikiem. Tak intensywnie, ¿e zapach ozonu by³ prawie wyczuwalny.
Po drugiej stronie sali wokalista zespo³u kantyny, Pokrêcony Al, nie zwracaj¹c uwagi na narastaj¹ce napiêcie, zaintonowa³ kolejn¹ piosenkê. Rozbrzmia³y radosne dŸwiêki gitary, optymistyczne pianino i poezja œpiewana w postaci kolejnej piosenki o Anakinie Skywalkerze i preludium do Wojen Klonów.
- Ciekawe... – stwierdzi³a w koñcu spokojnie kobieta w czarnym p³aszczu.
- Zaiste... – potwierdzi³ bez emocji mê¿czyzna w p³aszczu ciemnobr¹zowym. – Wiêc?
- Wolne.
Mê¿czyzna usiad³, odstawiaj¹c ostro¿nie na stó³ drinka i tic-taki.
- Jestem Corrado – przedstawi³ siê, obojêtnym tonem.
- Connor Corrado, adept Bene Gesserit...
- Sk¹d wiesz?! – przybysz najwidoczniej zapomnia³, ¿e takim pytaniem tylko potwierdzi³ domys³y nieznajomej.
- Spokojnie. Tylko spokojnie – w g³osie kobiety zabrzmia³o t³umione rozbawienie. – Cokolwiek by siê nie dzia³o, pamiêtaj o oddychaniu.
- Zabawne – warkn¹³ mê¿czyzna spod kaptura. – Pyta³em: SK¥D WIESZ?
- Naprawdê ciekawe... st¹d i ow¹d, lordzie Corrado – kobieta w czerni podkreœli³a, ¿e zna wiêcej faktów ni¿ tylko imiê i przeszkolenie nieznajomego.
- SK¥D?!
- Spokojnie. W ten sposób nic nie wskórasz, G³os nie dzia³a na mnie – kobieta zrobi³a efektown¹ pauzê. – Jestem Eilan Raven.
Connor Corrado zastanowi³ siê przez chwilê.
- Jedi?
Eilan Raven nieznacznie skinê³a g³ow¹.
- Zielona Jedi, jeœli chodzi o œcis³oœæ.
- Wybacz dociekliwoϾ... a co to za zaraza?
- Dziêkujê – prychnê³a Eilan Raven. - S³ysza³eœ o X?
- Taka litera alfabetu jêzyka Basic? – Connor Corrado wykaza³ siê znajmoœci¹ alfabetu tudzie¿ umiejêtnoœci literowania.
- Nie. Taka planeta. W uk³adzie M-E-N.
- Ach, ta X! S³ysza³em – przypomnia³ sobie Connor Corrado. – Sierœciaste elfy, œwi¹tynia Jedi i B³êkitna Moc, choæ nie wiem co ona zacz.
- W³aœnie. Jest B³êkitna, to mo¿e byæ i Zielona – wyjaœni³a Eilan Raven.
- Oczywiœcie. Czemu nie od razu pomarañczowa? – w g³osie Connora Corrado nie brakowa³o sarkazmu.
- Pomarañczowa. Z du¿ej litery. Te¿ jest. Ale patrz¹ na ciebie w¹tpiê byœ j¹ zna³.
- Ma³o o mnie wiesz.
- Wiêcej ni¿ ci siê wydaje – Eilan Raven wziê³a g³êboki oddech, stosuj¹c jedn¹ z technik wyciszania i relaksu. - Lepiej zmieñmy temat. Zaczynamy wchodziæ w stereotypowy dialog nieznajomych, obdarzonych niezwyk³ymi umiejêtnoœciami. Jak na przyk³ad, dajmy na to, rycerka Jedi i adept Bene Gesserit.
- Coœ w tym jest – przytakn¹³ Connor Corrado.
- A ty?
- Co: ja?
- Coœ poza startowaniem na Kwisatz Haderach? – docieka³a Eilan Raven.
- Nie muszê startowaæ bo nim nie jestem. I nigdy nie mia³em manii wielkoœci – odpar³ ch³odno Connor Corrado. – A poza tym... ró¿nie. Bywa³o siê tu i tam.
Zespó³ rozpocz¹³ nastêpny utwór. Tym razem by³a to radosna pieœñ o losach Dartha Maula, z towarzyszeniem jeszcze radoœniejszej gitary.
- Szpiegowa³o siê tu i tam...
- Za du¿o wiesz. Wiedza skraca ¿ycie.
- Tobie raczej wyd³u¿a ni¿ skraca, o ile wiem.
Corrado nie od razu zrozumia³.
- Przyprawa – wyjaœni³a Eilan Raven. Przez chwilê zastanawia³a siê, jak podejœæ swojego rozmówcê. – Szpiegowanie Ciemnych Jedi na rzecz?...
- Nie podpuszczaj mnie – ¿achn¹³ siê Corrado. Nie lubi³ byæ podstêpnie podpytywany przez nieznanych mu Jedi. Pomijaj¹c fakt, ¿e w ogóle nie lubi³ byæ podpytywany. Jednak w nieznajomej by³o coœ, co pomimo czarnego p³aszcza nieodparcie nasuwa³o myœl o Jasnej Stronie Mocy. A Corrado zna³ siê na Jedi. Postanowi³ wiêc zagraæ w otwarte karty. - ... na rzecz Akademii.
- Aach, Skywalker... widzê, ¿e mamy przynajmniej jednego wspólnego znajomego.
- Wspólnego znajomego, powiadasz... có¿... ta kwestia wymaga... d³u¿szej rozmowy.
Na scenie Pokrêcony Al zaintonowa³ pieœñ streszczaj¹c¹ dzieje walki Republiki z Imperium, którego g³ówn¹ bohaterk¹ by³a kantyna w Mos Eisley. Zapowiada³o siê d³ugie popo³udnie.
2
- I tak w³aœnie pozna³am Skywalkera – zakoñczy³a swoj¹ opowieœæ Eilan Raven, dopijaj¹c trzynast¹ latte macchiato.
- To podobnie jak ja – Connor Corrado prze³kn¹³ ca³¹ zawartoœæ kolejnego opakowania tic-taków i popi³ fili¿ank¹ espresso.
- Przypadki chodz¹ po ludziach – zauwa¿y³a sentencjonalnie Eilan, kiwaj¹c rêk¹ na kelnera. Po chwili na stoliku pojawi³a siê kolejna latte macchiato.
- I po adeptach Bene Gesserit – skin¹³ g³ow¹ Connor.
- A nawet po rycerzach Jedi.
Pokrêcony Al, ju¿ nieco zachrypniêty, zaintonowa³ pieœæ o pobycie Luke’a Skywalkera na Dagobah i jego szkoleniu u mistrza Yody. Connor skrzywi³ siê z niesmakiem.
- Mam ju¿ doœæ. Zrób mu coœ – za¿¹da³ kategorycznie.
- Co na przyk³ad? – spyta³a Eilan spokojnie. Przez lata bywania w kantynie przywyk³a do repertuaru Pokrêconego Ala.
- Cokolwiek. Niech siê zamknie albo zmieni repertuar.
- Coœ konkretnego?
- Zdaj siê na Moc. Niech bêdzie, ¿e na pomarañczow¹. O, przepraszam, Pomarañczow¹ – poprawi³ siê Connor.
Eilan leniwie i nieznacznie skinê³a d³oni¹.
Na twarzy Pokrêconego Ala na chwilê ukaza³ siê dziwny wyraz. Podszed³ do pianisty, poszepta³ do niego przez chwilê, po czym wróci³ na swoje miejsce i siêgn¹³ po gitarê. Zabrzmia³a pieœæ o W³adcy Pierœcieni z kraiku Mordor, znajduj¹cego siê na jakiejœ odleg³ej, mitycznej, sielankowej planecie.
Eilan i Connor spojrzeli po sobie, zdumieni.
- Co to jest? – spyta³ w zdziwieniu Corrado.
- Kaza³eœ mi zdaæ siê Moc, oto i efekt – Eilan w skupieniu obserwowa³a zespó³. Coœ tu nie pasowa³o.
- Mam pytanie – Connor przerwa³ towarzyszce obserwacjê.
- Tak? – Eilan nawet nie odwróci³a g³owy do rozmówcy.
- Wy, Jedi, podobno wierzycie ¿e nic nie dzieje siê przypadkiem.
- Wy, Bene Gesserit, podobno wierzycie w to samo.
- Coœ mi tu nie gra. I bynajmniej to nie jest zespó³ – Connorowi ca³a sytuacja przestawa³a siê podobaæ.
- B³yskotliwa myœl – prychnê³a ironicznie Eilan, wstaj¹c z miejsca.
- Gdzie idziesz? – Connor zerwa³ siê ze swojego krzes³a i pod¹¿y³ za Eilan.
Drogê zast¹pi³ im ochroniarz, ros³y Gammoreanin.
- Oota goota, Solo?
- Nie jestem Solo. Pomyli³eœ scenariusze, kolego – rzuci³ Connor ochroniarzowi tonem Odczep-Siê-Dopóki-Jestem-Mi³y.
- Widaæ, ¿e nie jest na czasie – rzuci³a bez emocji Eilan.
Ochroniarz wys³a³ w jej stronê wi¹zkê niezrozumia³ych sylab.
- Nie, ja te¿ nie jestem Solo – prychnê³a Eilan. – Odczep siê, kolego, zanim siêgnê po mocne argumenty.
- O nie – zaprotestowa³ Corrado. teraz moja kolej. Unakidonga, u, u! Umbatiki, umbatiki!
Ochroniarz zrobi³ zdziwion¹ minê.
- Ja ni panimaju – odpowiedzia³ w miêdzygalaktycznym esperanto przemytników i paserów. Po czym doda³ kolejn¹ wi¹zkê niezrozumia³ych dŸwiêków.
- Tak – potwierdzi³ Connor, z uœmieszkiem. – Jak nas nie wypuœcisz to do jutra rana wypadn¹ ci wszystkie w³osy. Panimaju?
Ochroniarz wycofa³ siê w k¹t. Eilan i Connor spokojnie opuœcili kantynê.
- Przecie¿ on i tak nie mia³ w³osów – zauwa¿y³a Eilan.
- Wiem. Ale co z tego? – odpar³ Connor z nut¹ niezwyk³ej skromnoœci. – Grunt to si³a przekonywania i pozytywne myœlenie.
- A to coœ, co mu rzuci³eœ, co to by³o?
- Zaklêcie wywo³uj¹ce deszcz – wyjaœni³ Corrado. - Dzia³a œrednio raz na dziesiêæ.
- Aha.
- Moment. Nie odpowiedzia³aœ na moje pytanie. Gdzie idziesz?
- Na l¹dowisko. Chcê wiedzieæ, co ma do tego Chrup-Ziemia – wyjaœni³a wymijaj¹co Jedi.
- ¯e niby co? Chyba Œródziemie! – poprawi³ Corrado.
- Chrup-Ziemia. Ja wiem co mówiê, Ojcze Wielebny. W uk³adzie JRR, niedaleko gwiazdy Tol-Kien – wyjaœni³a Eilan, zapoznaj¹c Connora z tajnikami geografii Zewnêtrznych Uk³adów.
- Na obrze¿ach? – zdumia³ siê Corrado.
- Na samym skraju. Jakby ci to przybli¿yæ... – Eilan zastanowi³a siê przez chwilê. – Mówi ci coœ nazwa Minas Mor’Gul-Gul?
- Mor’Gul-Gul? Najs³ynniejszy nielegalny i jedyny w ogóle eksporter oryginalnego ziela fajkowego ze Shmire’u? – s³awa Mor’Gul-Gul najwyraŸniej dotar³a w ka¿dy zak¹tek galatyki. Tak¿e na rodzinn¹ planetê Connora, Wydmê.
- Tak. To w³aœnie tam.
- Hm... ale co tam jest dziwnego? To znaczy, poza elfami d³ugonosymi, ludŸmi-ptakami, hop-bitami i najwiêksz¹ fabryk¹ kaloszy u Czerwonych Ludzi w Górach ¯elaznych? I zamieszaniem z Pierœcienic¹ Mocy, któr¹ nie wiadomo dlaczego we wszystkich przekazach ktoœ przechrzci³ na pierœcieñ? Co mija siê z logik¹, bo Moc jest tylko w ¿ywych istotach, jak wie ka¿dy. Ale poza tym? Normalna planeta, jak ka¿da tutaj.
- W³aœnie. Co poza tym, to wkrótce siê dowiemy. ChodŸmy. Kruczy Pazur czeka.
- Kruczy Pazur? Myœla³em, ¿e to statek kogoœ z Akademii. Kena Katarna, czy jak mu tam by³o.
- Kyle. Do mojej ostatniej wizyty w Akademii on te¿ tak myœla³.
Po chwili ostrego marszu oboje dotarli na l¹dowisko.
- Jasny gwint! Kurka blada! Kurczê pieczone i spalone szasz³yki!!! – wrzasnê³a Eilan, staj¹c jak wryta naprzeciwko jednego ze stanowisk l¹dowiska. Stosunkowo do niedawna zajmowanego przez jej statek.
- Co jest? – spyta³ Corrado, z nutk¹ zniecierpliwienia. – No, gdzie ten statek?
- Tu – warknê³a Eilan.
- Przecie¿ tu nic nie ma.
- Dlatego siê wœciekam! – wycedzi³a Jedi przez zêby. – Nie mam statku, robota, zapasów, komunikatora!! Niczego, niech to górska œcie¿ka turystyczna!!!
- Dobrze ¿e jeszcze g³owê masz i wiesz jak siê nazywasz – doci¹³ Corrado.
- Ale zabawne. Ju¿ siê œmiaæ? – skrzywi³a siê Eilan.
- No dobra. Wybacz – przeprosi³ Connor.
- Zastanowiê siê. Lepiej rusz g³ow¹ i pomyœl, gdzie mo¿emy poczekaæ na jakiœ transport.
- Chwila, jak to: poczekaæ? Przecie¿ tu co chwila lata jakiœ statek, nawet na Coruscant, stamt¹d na pewno z³apiemy transport... – Connor urwa³, widz¹c ponur¹ minê Eilan.
- Tak. Na pewno. Co chwilê lata – tylko zupe³ny idiota nie zrozumia³by sarkazmu ukrytego w g³osie Eilan. - Z pewnoœci¹ ustawi siê kolejka, by zabraæ adeptkê Jedi i Ojca Wielebnego Bene Gesserit na jedn¹ z najmniej znanych planet w Zewnêtrznych Uk³adach. Tym bardziej, ¿e po drodze mamy niedobitki oddzia³ów Thrawna i kto wie, co jeszcze. Gratulacje. Masz jeszcze jakiœ genialny plan?
- No to... mo¿emy poczekaæ w kantynie... – zasugerowa³ Connor.
- Ju¿ widzê minê ochroniarza...
- Lepiej niech mnie drugi raz dziœ nie zaczepia...
Oboje skierowali siê z powrotem w stronê kantyny. Gdy przekraczali próg, na spalon¹ œwiat³em obu s³oñc powierzchniê Tatooine spad³y pierwsze od wielu wieków krople deszczu.
_____________
Nota od autorki: jeœli s¹ jakieœ niejasnoœci typu kto to, co to etc. to pytajcie. W oryginale by³y przypisy, uwzglêdniaj¹ce wszystkie wa¿niejsze rzeczy których przeciêtny - i nieprzeciêtny - œmiertelnik mo¿e nie wiedzieæ, bo po prostu siê na nie nie natkn¹³.