Post by Kaja on May 28, 2008 19:34:45 GMT 1
Na początku należy tu napisać pewne wyjaśnienie. Niniejszy tekst powstał doscyć dawno. Mniej więcej dwa lata temu, czyli kiedy zaczynałam pisać "Pania upiór" a Natt skończyła "Al- Najid"
Ten tekst powstał po pewniej rozmowie z Mistress na gg. Chodziło o to, że w "Al - Najid" brakuje nam pewnej sceny. Coś przed Epilogiem. Z tego względu napisałam to i wysłałam Natt jako "Bombę" w celu zachęcenia jej do uzupełnienia. Sprawy sie jednak potoczyły inaczej a tekst "kurzył" się na moim twardym dysku. Teraz któryś raz czytajac "Al-Najid" przypomniałam sobie o nim. To tyle wyjaśnień.
Z dedykacją dla Nattie i Mistress bez których ten tekst by nie powstał.
Za podziękowaniem dla Bazylii za betę
„Bellatrix”
Erik położył się na kanapie w swoim gabinecie. Był zbyt zmęczony, aby zdjąć swój szykowny frak i normalnie położyć się do łóżka. Zresztą noc dobiegała już końca, a na niebie zaczął już pojawiać się nieśmiały blask jutrzenki. Leżał, rozmyślając nad tym, co ostatnio zdarzyło się w jego życiu. Nad wszystkimi wydarzeniami ostatniego roku, który biegł tak szybko. Wreszcie osiągnął to, czego zawsze pragnął. Był, jest normalny. Jednak pomimo to czuł, że coś traci. Nie wiedział tylko, co dokładnie. Pomyślał o Klarze, z którą przed chwilą się pożegnał. Była piękna, młoda i zapatrzona w niego. Mógł być z nią szczęśliwy.
- Ciekawe, czy dalej byłaby tak zapatrzona, gdyby zobaczyła mnie parę lat wcześniej? – pomyślał krzywiąc się. – Ciekawe, co by było, gdyby się dowiedziała, że zakochała się w upiorze z kanałów opery.
Wstał i podszedł do stylowo rzeźbionego biurka. Wyciągnął z kieszeni mały klucz i otworzył nim jedną z szuflad. Wewnątrz była pusta. Przesunął ręką po dnie i podniósł je do góry. Pod spodem spoczywała biała maska. Wziął ją delikatnie do ręki. To była jego ostatnia maska i, chociaż już dawno przestał jej potrzebować, nie mógł się z nią rozstać. W końcu nosił ją od zawsze. Odwrócił ją i przyłożył do twarzy. Nagle usłyszał cichy śmiech. Poznał go od razu i z wrażenia upuścił maskę, która bezszelestnie opadła na biurko.
- Christine? – wymamrotał, nie mogąc do końca uwierzyć w to, co zobaczył.
- Pamiętałeś o mnie, Eriku – odrzekła słodkim jak zwykle głosem. Stała przed nim na środku pokoju, ubrana w białą suknię. Ślubną suknię. – Chociaż wiem, że nigdy nie zapomniałeś.
- Nie zapomniałem, ale...- zawahał się, przypatrując się jej uważnie. – Dawno cię nie było. Ostatni raz przyszłaś, kiedy chciałaś mnie zabrać.
- Ale ty nie poszedłeś ze mną. Wolałeś ją – odparła z wyrzutem, po czym uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę. - Teraz jednak przyszłam, abyś dokończył mój portret.
- Portret? Przecież twój portret został w podziemiach – starał się wytłumaczyć.
- Zatem wrócimy tam – postanowiła z entuzjazmem, zalotnie mrużąc oczy. – Wrócimy do naszych podziemi. Nie potrzebujemy tych wszystkich ludzi. Znowu będę z tobą w twoim królestwie, a ty będziesz mnie wielbił i malował moje portrety.
- Christine, ale ja nie chcę tam wracać – jęknął cicho, jakby starając się jej przeciwstawić.
- Oczywiście, że chcesz – odparła z przekonaniem, a jej głos stał się chłodny. – Inaczej po co by ci była ta maska. Potrzebujesz jej, tak samo jak mnie. Twoje życie zawsze będzie maskaradą.
- Christine, nie... – czuł, że jest od niego silniejsza, a on sam nie wiedział, czy naprawdę chce się jej sprzeciwiać.
- Ależ tak. Mała maskarada – szczebiotała jak dziecko. – Ty kochasz maski, Eriku, i wiesz, ja też mam swoją maskę. Malutką maseczkę.
Przyłożyła ręce do twarzy i nagle coś z niej zdjęła, jakby maskę, spod której wysypały się brązowe loki. Także jej suknia nagle pociemniała i zrobiła się zupełnie czarna, a na jej ramiona opadała atłasowa peleryna.
Erik bez słowa wpatrywał się w osobę, która jeszcze przed chwilą była Christine, a teraz przeobraziła się w kogoś, kogo bardzo dawno nie widział.
- Eleonor, ty...? – ledwie wykrztusił to imię. – Co to za maskarada? Chyba już straciłem zmysły.
- Nie obawiaj się, nie dzieje się z tobą nic złego– odparła, obracając w dłoniach białą maskę, identyczną jak ta, która leżała na biurku. – Jestem wytworem twoje wyobraźni. Tak samo jak ona.
- Wyobraźni?- zdziwił się.- I niby po co się pojawiłaś?
- Przyszłam, żeby zobaczyć twoją głupią minę – odparła swoim stanowczym głosem, czym jak zwykle sprowadziła go na ziemię, po czym zaśmiała się. – Oczywiście, żartuję, ale na twoje pytanie nie dam ci odpowiedzi, bo tylko sam możesz to zrobić.
- Ja mam to zrobić? – zapytał, nie bardzo rozumiejąc, o co jej chodzi. – Mam sobie odpowiedzieć, dlaczego widzę najpierw Christine, a teraz ciebie?
Eleonor westchnęła, zniecierpliwiona.
- No dobrze. Mogę ci trochę pomóc. Zresztą nie pierwszy raz.
Zrobiła kilka kroków w stronę biurka i usiadła na jednym z foteli.
- Wreszcie rozpocząłeś nowe życie. Ale cały czas widzisz, że coś jest nie tak. Wciąż wracasz myślami do opery i do podziemi. Wciąż śnią ci się tajemne przejścia, zapadnie i jezioro. Nawet maska, o której już prawie zapomniałeś, nagle znowu pojawiała się w twoich myślach. Nie wiesz czemu, ale nie masz dosyć siły, by się jej pozbyć. Czy nie mam racji?
Nie odpowiedział, a tylko kiwnął głową. Po czym dodał:
- Ja nie tęsknię za podziemiami. Ja już nigdy tam nie chcę wrócić. Zawsze chciałem być od nich jak najdalej. A te sny to koszmary.
- Wiem, i dlatego uciekłeś – kontynuowała.- Tylko, kiedy to wszystko zostawiłeś i wreszcie udało ci się być normalnym, coś po drodze zgubiłeś. Coś przeoczyłeś.
- O czym ty mówisz, Elli?- westchnął, patrząc na nią uważnie. – Ja tylko zawsze pragnąłem być wolnym i normalnym...
Eleonor uśmiechnęła się do niego i wstała z fotela.
- A swoje życie dzielić z inną osobą – dokończyła za niego, obchodząc biurko tak, aby stanąć tuż przy nim. – W końcu moje przebranie nie jest tu przypadkowe. Chyba pamiętasz, kim jestem?
- Panią upiór, moją żoną, pamiętam – jego twarzy pojawił się uśmiech, kiedy przypomniały mu się dawne czasy. – Obiecałaś mi, że kiedyś ją odnajdę. I wiesz, chyba to zrobiłem.
- Ciepło, Eriku – stanęła tuż przed nim, a on poczuł dobrze mu znany zapach jabłoni i jaśminu. – Twoja piękna Klara. Ale czy ona będzie nadawać się na panią upiór? Ona jest bardzo delikatna i niewinna. Nie wiadomo, czy zrozumie twoją historię, bo chyba nie zataisz tego, co się stało.
- Nie mam zamiaru i opowiem jej o tym – odpowiedział pewnym głosem, po czy dodał - Kiedyś.
- Kiedyś? – zapytała drwiącym głosem. – To bardzo odległy termin. Czy ona wtedy zrozumie, czy nie poczuje się oszukana?
- Czemu cię to wszystko nagle tak interesuje?- zmienił nagle temat. – Czyżbyś chciała znowu być moim sumieniem?
- Czemu nie, skoro zagłuszyłeś swoje- odparła, rozglądając się po bogato urządzonym pokoju, wypełnionym w nadmiarze różnymi sprzętami. Pokój ten przywodził na myśl pewne dawno nie widziane wnętrze. – Nawet tutaj potrafiłeś to zrobić.
- Baba zamiast sumienia – odrzekł szyderczo. – Nie potrzebuję takiego.
- Każdy dostaje takie, na jakie zasługuje – uśmiechnęła się do niego wyzywająco, jakby chciała go jeszcze bardziej zdenerwować. – Zresztą nie jestem tu po to, aby zastanawiać się nad tym, jakie sumienie jest dla ciebie najlepsze. Jestem tu, abyś wreszcie zrozumiał, że nigdy nie będziesz szczęśliwy, jeśli wyrzekniesz się tamtego życia. I zrozum to wreszcie, Orionie, że Klara nigdy nie pokocha twoich gwiazd tak, jak kochała je Aurora.
- Jutrzenka?- znowu nic nie rozumiał. Miał mętlik w głowie. Wydawało mu się, że naprawdę o czymś zapomniał. Jednak wciąż upierał się przy swoim. – Klara jest mi bliska. Ona mnie rozumie. Jest jedyną osobą na świecie, która naprawdę mnie pokochała. Wcześniej nikt nie dał mi tyle ciepła i uczucia. Rozumiesz, nikt!
- Oj, Eriku, jesteś głupi. I nie musisz tak krzyczeć - zaśmiała się. – I jak ty masz być geniuszem, skoro nie rozumiesz tak prostych rzeczy? Przecież widać, że tak naprawdę jej nie kochasz i tylko jej dobroć mylisz z tym uczuciem.
- Chyba się cieszysz, że wreszcie mogłaś mnie tak nazwać? – odparł z przekąsem. – Teraz rozumiem, że przyszłaś mnie dręczyć, kiedy wreszcie mogę znaleźć szczęście.
- I znowu się mylisz, bo to ty mnie wezwałeś. I uwierz mi, z przyjemnością nazwałam cię głupcem. Jak można być tak ślepym? Jak mogłeś o niej zapomnieć? Tyle dla ciebie zrobiła, a teraz to ona cię potrzebuje. Ale, jak widzę, ty dalej nie wiesz, o kim mówię. Orion nie może istnieć bez swojej Bellatrix.
Erik patrzył na nią wyczekująco. Eleonor uśmiechnęła się do niego i założyła swoją maskę. Kiedy tylko to zrobiła, znikły jej kasztanowe loki, a na ich miejsce pojawiły się ciemne włosy z pasmami siwizny. Frywolna sukna zmieniła się teraz w prostą, z długimi rękawami zakrywającymi nadgarstki, a jej szarozielone zmęczone oczy łagodnie spoglądały na niego.
Erik zacisnął ręce, a na jego twarzy pojawiło się wzruszenie. Jakże mógł o niej zapomnieć! -Opuścił głowę, aby ukryć wstyd.
- Eriku – szepnęła swoim spokojnym głosem.
- Anno... - podniósł głowę, a w jego oczach zaszkliły się łzy. Chciał do niej podejść i objąć ją, ale kiedy był już blisko, przed nim znowu stanęła Eleonor.
- Czy jeszcze muszę ci coś wyjaśnić? – zapytała retorycznie.
- Ale ona przecież powiedziała, że nie może dać mi miłości – odrzekł bardzo cicho.
- Wtedy nie mogła, ale teraz...- powiedziała łagodnie, dotykając jego policzka, na którym pozostały prawie niewidoczne blizny. – Czas leczy rany i nie tylko te na ciele.
- Elli, dziękuję – wziął jej rękę i ucałował.
- Taka moja rola – mrugnęła do niego porozumiewawczo. – A teraz, Eriku, obudź się.
*
- Niech pan się obudzi. Proszę wstać – ktoś dotknął jego ramienia i cały czas wołał. Erik powoli otworzył oczy. Jednak zdziwił się, że wciąż leży na kanapie, a zamiast Eleonor widzi swojego sługę Edwarda. – Nie powinien pan tak spać. Trzeba się położyć do łóżka.
- Spać? Sen. Teraz rozumiem – mówił trochę nieskładnie, jakby wciąż spał. Po czym nagle zerwał się z kanapy.– Nie będę już spał. Za długo to robiłem. Teraz mam dużo pracy. Edwardzie, idź na górę i zacznij mnie pakować.
Sługa popatrzył na niego zdziwiony. Zastanawiał się, czy pan nie jest pijany albo chory.
- Ale gdzie pan jedzie? – zapytał, starając się sprowadzić swojego pracodawcę na ziemię. – Żaden wyjazd nie był zaplanowany, Dopiero w sobotę miał pan wybrać się do rodziców panienki Klary. Wróci pan przed sobotą?
- Raczej nie, bo wyjeżdżam na zawsze – odrzekł, podchodząc do biurka i starając się otworzyć szufladę. – A w sobotę będę już w Paryżu. Zapakuj mi wszystko to, co uznasz za stosowne. Reszta, wraz z mieszaniem, należy do ciebie. Dziś sporządzę odpowiednie dokumenty. Jednak zanim to zrobię, proszę cię, weź to i spal. Już nie będzie mi potrzebna.
Po czym podał oszołomionemu Edwardowi swoją białą maskę.
*
Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo tęsknił za Paryżem. Dopiero, kiedy poczuł tamto powietrze i znalazł się w centrum miasta, zrozumiał, że właściwie nigdy nie powinien był go opuścić. Mimo, iż miasto zmieniło się od czasu jego nieobecności, wciąż czuł się tu jak u siebie.
Kiedy tylko jego niezbyt duży bagaż znalazł się w pokoju hotelowym, wybrał się na spacer. A swoje pierwsze kroki skierował na Aveneu de l’Opera, która prowadziła wprost do Opery Garnier. Nie mógł powstrzymać się przed ponownym zobaczeniem tego miejsca. Właściwie od czasu, kiedy opuścił jej podziemia, nic się nie zmieniła. Spoglądał na majestatyczny gmach, który jak przed kilku laty wciąż tętnił życiem. Jednak, kiedy tak stał przed wejściem zrozumiał, że właściwie nic go już z operą nie łączy. Teraz mógł tylko zrobić jedno. Odwrócić się i odejść.
*
Także dom Anny prawie się nie zmienił. Przez chwilę Erik stał przed bramką, jakby nie mogąc się zdecydować czy wejść. Przebył tyle mil i teraz, kiedy był już tak blisko, wahał się. Sięgnął do klamki, jednak cofnął rękę.
- Nie tylko jestem głupcem – pomyślał wspominając sen. – Jestem też tchórzem, Elli
Sięgnął do klamki jeszcze raz i przekręcił ją. Wejście nie było zamknięte i po chwili znalazł się w ogrodzie. Zatrzymał się, by obejrzeć dom. Po tych wszystkich latach wspomnienia nadal były jak żywe. Nawet okno, przez które wyszedł do ogrodu tej ostatniej nocy, było lekko uchylone. Czas tutaj jakby się zatrzymał, ale nagle Erik zdał sobie sprawę, że przecież przez te lata w życiu Anny mogły zajść jakieś zmiany.
- Przecież ona może już ma rodzinę – bił się z myślami. – Po co do szczęścia potrzebny jest jej upiór.
Stał tak na środku ogrodu, nie wiedząc, co ze sobą począć i już miał zawrócić, gdy nagle usłyszał znajomy głos.
- Czego pan chcieć tu? – zapytała kobieta, która wyszła z małego domku w ogrodzie. – Kogo pan szuka?
Erik od razu poznał Marię, mimo, iż się zestarzała, i chociaż znacznie lepiej już mówiła po francusku, to jednak dalej bardzo go kaleczyła.
- Czy...czy mógłbym się zobaczyć z Anną? –zapytał z entuzjazmem w głosie, jąkając się przy tym ze wzruszenia.
„Zatem Anna wciąż tu mieszka”, pomyślał z nadzieją. „Może jeszcze nie jest za późno, może da się wszystko naprawić.”
- Pani Anny nie być- odpowiedział służąca, patrząc na niego podejrzliwym, wręcz wrogim wzrokiem. – Ona wyj... wyjechała i za parę tygodni wrócić. Prrroszę wtedy ją spotkać.
Erik zaniemówił. Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. Był już tak blisko i nagle znowu przegrana. Nawet Maria nie chciała z nim rozmawiać.
- Mario! – zawołał zdesperowanym głosem, gdy zobaczył, że służąca odchodzi.
Kobieta odwróciła się, bo nagle głos przybysza wydał jej się dziwnie znajomy. Podeszła bliżej i spojrzała na niego uważnie. Rysy tego obcego mężczyzny zaczęły jej się wydawać bardzo znajome.
- O Boże! Pan Erik! – zawołała z wrażenia zakrywając usta dłońmi. – To nie może być! Ta twarrrz!
Nagle Erik zrozumiał jej zachowanie. Przecież nie mogła go poznać, bo po tym wszystkim na jego twarzy pozostało tylko kilka niewielkich blizn. A mimo to pamiętała go.
- Mario, to ja - odrzekł wzruszony, podchodząc do niej. – Proszę, powiedz mi, gdzie jest Anna?
Maria tak się wyruszyła jego widokiem, że mocno go uściskała, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Pani wyjechać na wieś – mówiła szybko, pociągając nosem i mieszając obydwa języki. – Ona powtarr... mówić, że pan nigdy nie wrócić, szzzukać czegoś. Ona się cieszzzyć bardzo. Wrócić jak wyzdrowić.
- Wyzdrowieć?! – Erik przeraził się, słysząc wyraźnie jej ostatnie słowo. – Mario, Anna jest chora?!
Widząc przerażenie na jego twarzy, Maria żałowała, że się nie ugryzła się w język. Była też zła na siebie, że nie zna dobrze języka. Widziała tylko jedno rozwiązanie.
*
Erik nie mógł się uspokoił, gdy dowiedział się o chorobie Anny, jednak Maria nie chciała mu nic więcej powiedzieć. Zawołała tylko swojego męża i zacięła się w sobie, że nic więcej nie powie, jeśli on nie wejdzie do domu. Nie miał wyjścia i po chwili siedział wraz z nimi w kuchni, a tuż przed nim stał spory kawałek sernika. Kiedy Maria dopięła swego, zaczęła mówić jak najęta. Pierre ledwie nadążał tłumaczyć, tak, że musiał skracać pewne rzeczy. Maria patrzyła na niego morderczym wzrokiem i sama starała się uzupełniać łamanym francuskim.
Erik żałował, że nie rozumie tego szeleszczącego języka. Starał się wszystkimi siłami skupić na nich swoją uwagę, co nie było łatwe. Wciąż myślał o Annie i nawet nie spróbował kawałka sernika, który Maria położyła przed nim, gdy tylko weszli do kuchni.
- Pani Anna jest już zdrowa – tłumaczył Pierre powoli. – Wprawdzie jakiś czas temu chorowała dosyć długo na zapaleni płuc, ale teraz już jest wszystko dobrze.
- Zapalenie płuc?- zapytał zaniepokojony, spoglądając to na Pierra, to na Marię. – Przecież to poważna choroba! Kiedy zaczęła chorować?
Maria widocznie go zrozumiała, bo zaczęła Pierrowi coś wyjaśniać. Trwało to długo, aż jej mąż znowu zaczął tłumaczyć.
- Pani Anna od jakiegoś czasu wróciła do pracy - kontynuował Pierre niespiesznie. – Leczyła dzieci w ochronce i tam zaraziła się, a nie dała się szybko namówić na leczenie w domu. Jednak pani hrabina de Chagny uparła się i w końcu namówiła panią na leczenie. A teraz pan hrabia zabrał nasza panią do swojego domu na wsi, aby tam odpoczęła i nabrała sił.
- Hrabina de Chagny – Erik pobladł, gdy nagle zdał sobie sprawę, o kogo chodzi.
- Państwo de Chagny barrrdzo pomóc naszej pani – wtrąciła się Maria, nie czekając, aż jej mąż znowu zacznie tłumaczyć. Dobrze pamiętała zdenerwowanie Anny, kiedy dowiedziała się, że pan Raoul przyszedł do pana Erika. – Pani Anna prrrzyjaźniła się z jego żoną i ona opiekować się nią, gdy być chora.
- Ale kto kim się opiekował? – zapytał Erik, nie bardzo ją rozumiejąc. To wszystko wydało mu się jakoś zagmatwane. – Mario, błagam cię, mów wolniej, bo ja nic nie rozumiem.
Maria westchnęła. Nie pierwszy raz musiała mu coś powtarzać kilka razy. Zawsze ją to irytowało, ale teraz nie zwróciła na to uwagi, tylko spokojnie słowo po słowie zaczęła mu wszystko tłumaczyć jeszcze raz.
- Pani de Chagny być przyjaciółką naszej pani Anny i ona się ją opiekować w czasie chorrroby. A teraz pan Raoul zabrać naszzzzzą panią do domu ich na wsi, aby było lepiej.
- Dziękuję Mario – odetchnął z ulgą Erik. Teraz już wszystko zrozumiał. Spojrzał na nietknięty kawałek sernika na talerzyku i uśmiechnął się. Siedział przez chwilę w milczeniu, po czym zapytał. – Gdzie jest ten dom?
- Mogę tam pana zabrać jutro- odezwał się Pierre, który na chwilę wyłączył się z rozmowy. – Jadę tam zawieźć pani Annie parę potrzebnych rzeczy...
- Ale ja bym wolał dziś - poprosił Erik.
- Dziś późno - wtrąciła się Maria.- Jutro będzie dobrze, a pan musi po podróży odpocząć. Pan blady, źle wyglądać. Jeszcze zmartwić panią Annę.
Erik już nic nie odpowiedział. Chociaż bardzo zapragnął, aby już było jutro.
*
Maria nie chciała w ogóle słyszeć o tym, ze Erik będzie nocował w hotelu. Zaraz wysłała Pierra po jego rzeczy i w kilka chwil przygotowała jego dawny pokój. Tu także nic się nie zmieniło. Erik z przyjemnością mógł położyć się w swoim łóżku, starając się poukładać wszystko, co ostatnio usłyszał. Leżał na łóżku, wpatrując się w sufit i rozmyślając.
Z tego, co wywnioskował, Anna wciąż była sama. Cieszyło go to, ale z drugiej strony zastanawiał się, co ona powie, kiedy go zobaczy. Minęło przecież sporo czasu, a on już długo w ogóle nie dawał znaku życia.
Nagle jego rozmyślanie przerwało ciche pukanie do drzwi.
- Proszę – odrzekł i usiadł na łóżku, kiedy w drzwiach ukazała się sylwetka Marii.
- Czy nic nie potrrrrzeba panu? – zapytała, gdy tylko weszła do pokoju.
- Nic. Dziękuję Mario. I tak już dużo dla mnie zrobiłaś.
Jednak Maria nie tylko w tej sprawie przyszła do Erika. Przez chwilę stała, mnąc w dłoniach rąbek fartucha, aż wreszcie zaczęła mówić.
- To dobrze, że pan wrrrócił. Pani Anna być już lepiej, ale ja widzę, że ona nie całkiem szczęśliwa i bardzo się smucić się, gdy pan odejść. Ale ona uparta i to ukrrryć, choć stara Maria nie da się oszukać. Czy pan rozumie, co mówię?
- Tak, Mario. Dobrze rozumiem - kiwnął głowa. – Nawet nie wiesz, jak dobrze.
- Właśnie. Powinna wiedzieć, że jeszcze ma mieć szczęście – mówiła dalej Maria. – Żeby tylko to rozumieć. Ja barrrdzo chcieć, aby nasza pani była szczęśliwa.
- Ja też tego chcę, Mario- odrzekł Erik, spuszczając wzrok, jakby zawstydził się, że ta kobieta może poznać jego uczucia.
- Ja to wiem – spojrzała na niego bystrym wzrokiem, po czym dodała – Pan powinien już spać, a nie słuchać starej kobiety. Dobrrranoc.
- Dobranoc, Mario.
Erik położył się z powrotem na łóżku, jednak zanim Maria zamknęła drzwi jego pokoju usłyszał, jak cicho mówi do siebie w swoim języku.
- Dorośli ludzie, i niby mądrzy, ale jacy oni głupi. Może jednak po tych latach zrozumieją, że miesza się cukier z solą.
*
Usnął właściwie od razu, a w jego śnie nie pojawiły się jak zwykle podziemia opery, tylko gwiazdy. Widział je najpierw w oddali, jako niewielkie punkty na czarnym jak smoła niebie. Jednak nagle poczuł, że zbliża się do nich. Stawały się coraz większe i jaśniejsze, ale mimo to wciąż pozostawały poza jego zasięgiem. Teraz jednak były tak blisko, że zaczęły tworzyć znajome kształty. Zaczął poznawać gwiazdozbiory, które tak dobrze znał, a o których ostatnio zupełnie zapomniał. W myślach zaczął je nazywać. Nagle jego oczom ukazał się Orion. Był tak blisko, iż wydawał się duży jak ludzka postać. Wszystkie gwiazdy tworzące gwiazdozbiór błyszczały z niespotykanym blaskiem, za wyjątkiem jednej.
- Brakuje Bellatrix - pomyślał Erik, widząc, jak gwiazda prawie całkowicie straciła swój blask. Widział, jak Orion powoli traci kształt. – To już nie jest Orion. On się zmienia.
Nagle przypomniał sobie słowa Eleonor: „Orion nie może istnieć bez Bellatrix”.
- Masz rację. Wtedy już przestaje być Orionem.
- Orion musi odzyskać Bellatrix - usłyszał nagle czyjś głos i zrozumiał, że nie jest sam. Chciał się odwrócić, by zobaczyć tą osobę, ale ona też poczuła jego obecność i gwałtownie otworzyła oczy.
Ten tekst powstał po pewniej rozmowie z Mistress na gg. Chodziło o to, że w "Al - Najid" brakuje nam pewnej sceny. Coś przed Epilogiem. Z tego względu napisałam to i wysłałam Natt jako "Bombę" w celu zachęcenia jej do uzupełnienia. Sprawy sie jednak potoczyły inaczej a tekst "kurzył" się na moim twardym dysku. Teraz któryś raz czytajac "Al-Najid" przypomniałam sobie o nim. To tyle wyjaśnień.
Z dedykacją dla Nattie i Mistress bez których ten tekst by nie powstał.
Za podziękowaniem dla Bazylii za betę
„Bellatrix”
Erik położył się na kanapie w swoim gabinecie. Był zbyt zmęczony, aby zdjąć swój szykowny frak i normalnie położyć się do łóżka. Zresztą noc dobiegała już końca, a na niebie zaczął już pojawiać się nieśmiały blask jutrzenki. Leżał, rozmyślając nad tym, co ostatnio zdarzyło się w jego życiu. Nad wszystkimi wydarzeniami ostatniego roku, który biegł tak szybko. Wreszcie osiągnął to, czego zawsze pragnął. Był, jest normalny. Jednak pomimo to czuł, że coś traci. Nie wiedział tylko, co dokładnie. Pomyślał o Klarze, z którą przed chwilą się pożegnał. Była piękna, młoda i zapatrzona w niego. Mógł być z nią szczęśliwy.
- Ciekawe, czy dalej byłaby tak zapatrzona, gdyby zobaczyła mnie parę lat wcześniej? – pomyślał krzywiąc się. – Ciekawe, co by było, gdyby się dowiedziała, że zakochała się w upiorze z kanałów opery.
Wstał i podszedł do stylowo rzeźbionego biurka. Wyciągnął z kieszeni mały klucz i otworzył nim jedną z szuflad. Wewnątrz była pusta. Przesunął ręką po dnie i podniósł je do góry. Pod spodem spoczywała biała maska. Wziął ją delikatnie do ręki. To była jego ostatnia maska i, chociaż już dawno przestał jej potrzebować, nie mógł się z nią rozstać. W końcu nosił ją od zawsze. Odwrócił ją i przyłożył do twarzy. Nagle usłyszał cichy śmiech. Poznał go od razu i z wrażenia upuścił maskę, która bezszelestnie opadła na biurko.
- Christine? – wymamrotał, nie mogąc do końca uwierzyć w to, co zobaczył.
- Pamiętałeś o mnie, Eriku – odrzekła słodkim jak zwykle głosem. Stała przed nim na środku pokoju, ubrana w białą suknię. Ślubną suknię. – Chociaż wiem, że nigdy nie zapomniałeś.
- Nie zapomniałem, ale...- zawahał się, przypatrując się jej uważnie. – Dawno cię nie było. Ostatni raz przyszłaś, kiedy chciałaś mnie zabrać.
- Ale ty nie poszedłeś ze mną. Wolałeś ją – odparła z wyrzutem, po czym uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę. - Teraz jednak przyszłam, abyś dokończył mój portret.
- Portret? Przecież twój portret został w podziemiach – starał się wytłumaczyć.
- Zatem wrócimy tam – postanowiła z entuzjazmem, zalotnie mrużąc oczy. – Wrócimy do naszych podziemi. Nie potrzebujemy tych wszystkich ludzi. Znowu będę z tobą w twoim królestwie, a ty będziesz mnie wielbił i malował moje portrety.
- Christine, ale ja nie chcę tam wracać – jęknął cicho, jakby starając się jej przeciwstawić.
- Oczywiście, że chcesz – odparła z przekonaniem, a jej głos stał się chłodny. – Inaczej po co by ci była ta maska. Potrzebujesz jej, tak samo jak mnie. Twoje życie zawsze będzie maskaradą.
- Christine, nie... – czuł, że jest od niego silniejsza, a on sam nie wiedział, czy naprawdę chce się jej sprzeciwiać.
- Ależ tak. Mała maskarada – szczebiotała jak dziecko. – Ty kochasz maski, Eriku, i wiesz, ja też mam swoją maskę. Malutką maseczkę.
Przyłożyła ręce do twarzy i nagle coś z niej zdjęła, jakby maskę, spod której wysypały się brązowe loki. Także jej suknia nagle pociemniała i zrobiła się zupełnie czarna, a na jej ramiona opadała atłasowa peleryna.
Erik bez słowa wpatrywał się w osobę, która jeszcze przed chwilą była Christine, a teraz przeobraziła się w kogoś, kogo bardzo dawno nie widział.
- Eleonor, ty...? – ledwie wykrztusił to imię. – Co to za maskarada? Chyba już straciłem zmysły.
- Nie obawiaj się, nie dzieje się z tobą nic złego– odparła, obracając w dłoniach białą maskę, identyczną jak ta, która leżała na biurku. – Jestem wytworem twoje wyobraźni. Tak samo jak ona.
- Wyobraźni?- zdziwił się.- I niby po co się pojawiłaś?
- Przyszłam, żeby zobaczyć twoją głupią minę – odparła swoim stanowczym głosem, czym jak zwykle sprowadziła go na ziemię, po czym zaśmiała się. – Oczywiście, żartuję, ale na twoje pytanie nie dam ci odpowiedzi, bo tylko sam możesz to zrobić.
- Ja mam to zrobić? – zapytał, nie bardzo rozumiejąc, o co jej chodzi. – Mam sobie odpowiedzieć, dlaczego widzę najpierw Christine, a teraz ciebie?
Eleonor westchnęła, zniecierpliwiona.
- No dobrze. Mogę ci trochę pomóc. Zresztą nie pierwszy raz.
Zrobiła kilka kroków w stronę biurka i usiadła na jednym z foteli.
- Wreszcie rozpocząłeś nowe życie. Ale cały czas widzisz, że coś jest nie tak. Wciąż wracasz myślami do opery i do podziemi. Wciąż śnią ci się tajemne przejścia, zapadnie i jezioro. Nawet maska, o której już prawie zapomniałeś, nagle znowu pojawiała się w twoich myślach. Nie wiesz czemu, ale nie masz dosyć siły, by się jej pozbyć. Czy nie mam racji?
Nie odpowiedział, a tylko kiwnął głową. Po czym dodał:
- Ja nie tęsknię za podziemiami. Ja już nigdy tam nie chcę wrócić. Zawsze chciałem być od nich jak najdalej. A te sny to koszmary.
- Wiem, i dlatego uciekłeś – kontynuowała.- Tylko, kiedy to wszystko zostawiłeś i wreszcie udało ci się być normalnym, coś po drodze zgubiłeś. Coś przeoczyłeś.
- O czym ty mówisz, Elli?- westchnął, patrząc na nią uważnie. – Ja tylko zawsze pragnąłem być wolnym i normalnym...
Eleonor uśmiechnęła się do niego i wstała z fotela.
- A swoje życie dzielić z inną osobą – dokończyła za niego, obchodząc biurko tak, aby stanąć tuż przy nim. – W końcu moje przebranie nie jest tu przypadkowe. Chyba pamiętasz, kim jestem?
- Panią upiór, moją żoną, pamiętam – jego twarzy pojawił się uśmiech, kiedy przypomniały mu się dawne czasy. – Obiecałaś mi, że kiedyś ją odnajdę. I wiesz, chyba to zrobiłem.
- Ciepło, Eriku – stanęła tuż przed nim, a on poczuł dobrze mu znany zapach jabłoni i jaśminu. – Twoja piękna Klara. Ale czy ona będzie nadawać się na panią upiór? Ona jest bardzo delikatna i niewinna. Nie wiadomo, czy zrozumie twoją historię, bo chyba nie zataisz tego, co się stało.
- Nie mam zamiaru i opowiem jej o tym – odpowiedział pewnym głosem, po czy dodał - Kiedyś.
- Kiedyś? – zapytała drwiącym głosem. – To bardzo odległy termin. Czy ona wtedy zrozumie, czy nie poczuje się oszukana?
- Czemu cię to wszystko nagle tak interesuje?- zmienił nagle temat. – Czyżbyś chciała znowu być moim sumieniem?
- Czemu nie, skoro zagłuszyłeś swoje- odparła, rozglądając się po bogato urządzonym pokoju, wypełnionym w nadmiarze różnymi sprzętami. Pokój ten przywodził na myśl pewne dawno nie widziane wnętrze. – Nawet tutaj potrafiłeś to zrobić.
- Baba zamiast sumienia – odrzekł szyderczo. – Nie potrzebuję takiego.
- Każdy dostaje takie, na jakie zasługuje – uśmiechnęła się do niego wyzywająco, jakby chciała go jeszcze bardziej zdenerwować. – Zresztą nie jestem tu po to, aby zastanawiać się nad tym, jakie sumienie jest dla ciebie najlepsze. Jestem tu, abyś wreszcie zrozumiał, że nigdy nie będziesz szczęśliwy, jeśli wyrzekniesz się tamtego życia. I zrozum to wreszcie, Orionie, że Klara nigdy nie pokocha twoich gwiazd tak, jak kochała je Aurora.
- Jutrzenka?- znowu nic nie rozumiał. Miał mętlik w głowie. Wydawało mu się, że naprawdę o czymś zapomniał. Jednak wciąż upierał się przy swoim. – Klara jest mi bliska. Ona mnie rozumie. Jest jedyną osobą na świecie, która naprawdę mnie pokochała. Wcześniej nikt nie dał mi tyle ciepła i uczucia. Rozumiesz, nikt!
- Oj, Eriku, jesteś głupi. I nie musisz tak krzyczeć - zaśmiała się. – I jak ty masz być geniuszem, skoro nie rozumiesz tak prostych rzeczy? Przecież widać, że tak naprawdę jej nie kochasz i tylko jej dobroć mylisz z tym uczuciem.
- Chyba się cieszysz, że wreszcie mogłaś mnie tak nazwać? – odparł z przekąsem. – Teraz rozumiem, że przyszłaś mnie dręczyć, kiedy wreszcie mogę znaleźć szczęście.
- I znowu się mylisz, bo to ty mnie wezwałeś. I uwierz mi, z przyjemnością nazwałam cię głupcem. Jak można być tak ślepym? Jak mogłeś o niej zapomnieć? Tyle dla ciebie zrobiła, a teraz to ona cię potrzebuje. Ale, jak widzę, ty dalej nie wiesz, o kim mówię. Orion nie może istnieć bez swojej Bellatrix.
Erik patrzył na nią wyczekująco. Eleonor uśmiechnęła się do niego i założyła swoją maskę. Kiedy tylko to zrobiła, znikły jej kasztanowe loki, a na ich miejsce pojawiły się ciemne włosy z pasmami siwizny. Frywolna sukna zmieniła się teraz w prostą, z długimi rękawami zakrywającymi nadgarstki, a jej szarozielone zmęczone oczy łagodnie spoglądały na niego.
Erik zacisnął ręce, a na jego twarzy pojawiło się wzruszenie. Jakże mógł o niej zapomnieć! -Opuścił głowę, aby ukryć wstyd.
- Eriku – szepnęła swoim spokojnym głosem.
- Anno... - podniósł głowę, a w jego oczach zaszkliły się łzy. Chciał do niej podejść i objąć ją, ale kiedy był już blisko, przed nim znowu stanęła Eleonor.
- Czy jeszcze muszę ci coś wyjaśnić? – zapytała retorycznie.
- Ale ona przecież powiedziała, że nie może dać mi miłości – odrzekł bardzo cicho.
- Wtedy nie mogła, ale teraz...- powiedziała łagodnie, dotykając jego policzka, na którym pozostały prawie niewidoczne blizny. – Czas leczy rany i nie tylko te na ciele.
- Elli, dziękuję – wziął jej rękę i ucałował.
- Taka moja rola – mrugnęła do niego porozumiewawczo. – A teraz, Eriku, obudź się.
*
- Niech pan się obudzi. Proszę wstać – ktoś dotknął jego ramienia i cały czas wołał. Erik powoli otworzył oczy. Jednak zdziwił się, że wciąż leży na kanapie, a zamiast Eleonor widzi swojego sługę Edwarda. – Nie powinien pan tak spać. Trzeba się położyć do łóżka.
- Spać? Sen. Teraz rozumiem – mówił trochę nieskładnie, jakby wciąż spał. Po czym nagle zerwał się z kanapy.– Nie będę już spał. Za długo to robiłem. Teraz mam dużo pracy. Edwardzie, idź na górę i zacznij mnie pakować.
Sługa popatrzył na niego zdziwiony. Zastanawiał się, czy pan nie jest pijany albo chory.
- Ale gdzie pan jedzie? – zapytał, starając się sprowadzić swojego pracodawcę na ziemię. – Żaden wyjazd nie był zaplanowany, Dopiero w sobotę miał pan wybrać się do rodziców panienki Klary. Wróci pan przed sobotą?
- Raczej nie, bo wyjeżdżam na zawsze – odrzekł, podchodząc do biurka i starając się otworzyć szufladę. – A w sobotę będę już w Paryżu. Zapakuj mi wszystko to, co uznasz za stosowne. Reszta, wraz z mieszaniem, należy do ciebie. Dziś sporządzę odpowiednie dokumenty. Jednak zanim to zrobię, proszę cię, weź to i spal. Już nie będzie mi potrzebna.
Po czym podał oszołomionemu Edwardowi swoją białą maskę.
*
Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo tęsknił za Paryżem. Dopiero, kiedy poczuł tamto powietrze i znalazł się w centrum miasta, zrozumiał, że właściwie nigdy nie powinien był go opuścić. Mimo, iż miasto zmieniło się od czasu jego nieobecności, wciąż czuł się tu jak u siebie.
Kiedy tylko jego niezbyt duży bagaż znalazł się w pokoju hotelowym, wybrał się na spacer. A swoje pierwsze kroki skierował na Aveneu de l’Opera, która prowadziła wprost do Opery Garnier. Nie mógł powstrzymać się przed ponownym zobaczeniem tego miejsca. Właściwie od czasu, kiedy opuścił jej podziemia, nic się nie zmieniła. Spoglądał na majestatyczny gmach, który jak przed kilku laty wciąż tętnił życiem. Jednak, kiedy tak stał przed wejściem zrozumiał, że właściwie nic go już z operą nie łączy. Teraz mógł tylko zrobić jedno. Odwrócić się i odejść.
*
Także dom Anny prawie się nie zmienił. Przez chwilę Erik stał przed bramką, jakby nie mogąc się zdecydować czy wejść. Przebył tyle mil i teraz, kiedy był już tak blisko, wahał się. Sięgnął do klamki, jednak cofnął rękę.
- Nie tylko jestem głupcem – pomyślał wspominając sen. – Jestem też tchórzem, Elli
Sięgnął do klamki jeszcze raz i przekręcił ją. Wejście nie było zamknięte i po chwili znalazł się w ogrodzie. Zatrzymał się, by obejrzeć dom. Po tych wszystkich latach wspomnienia nadal były jak żywe. Nawet okno, przez które wyszedł do ogrodu tej ostatniej nocy, było lekko uchylone. Czas tutaj jakby się zatrzymał, ale nagle Erik zdał sobie sprawę, że przecież przez te lata w życiu Anny mogły zajść jakieś zmiany.
- Przecież ona może już ma rodzinę – bił się z myślami. – Po co do szczęścia potrzebny jest jej upiór.
Stał tak na środku ogrodu, nie wiedząc, co ze sobą począć i już miał zawrócić, gdy nagle usłyszał znajomy głos.
- Czego pan chcieć tu? – zapytała kobieta, która wyszła z małego domku w ogrodzie. – Kogo pan szuka?
Erik od razu poznał Marię, mimo, iż się zestarzała, i chociaż znacznie lepiej już mówiła po francusku, to jednak dalej bardzo go kaleczyła.
- Czy...czy mógłbym się zobaczyć z Anną? –zapytał z entuzjazmem w głosie, jąkając się przy tym ze wzruszenia.
„Zatem Anna wciąż tu mieszka”, pomyślał z nadzieją. „Może jeszcze nie jest za późno, może da się wszystko naprawić.”
- Pani Anny nie być- odpowiedział służąca, patrząc na niego podejrzliwym, wręcz wrogim wzrokiem. – Ona wyj... wyjechała i za parę tygodni wrócić. Prrroszę wtedy ją spotkać.
Erik zaniemówił. Nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. Był już tak blisko i nagle znowu przegrana. Nawet Maria nie chciała z nim rozmawiać.
- Mario! – zawołał zdesperowanym głosem, gdy zobaczył, że służąca odchodzi.
Kobieta odwróciła się, bo nagle głos przybysza wydał jej się dziwnie znajomy. Podeszła bliżej i spojrzała na niego uważnie. Rysy tego obcego mężczyzny zaczęły jej się wydawać bardzo znajome.
- O Boże! Pan Erik! – zawołała z wrażenia zakrywając usta dłońmi. – To nie może być! Ta twarrrz!
Nagle Erik zrozumiał jej zachowanie. Przecież nie mogła go poznać, bo po tym wszystkim na jego twarzy pozostało tylko kilka niewielkich blizn. A mimo to pamiętała go.
- Mario, to ja - odrzekł wzruszony, podchodząc do niej. – Proszę, powiedz mi, gdzie jest Anna?
Maria tak się wyruszyła jego widokiem, że mocno go uściskała, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Pani wyjechać na wieś – mówiła szybko, pociągając nosem i mieszając obydwa języki. – Ona powtarr... mówić, że pan nigdy nie wrócić, szzzukać czegoś. Ona się cieszzzyć bardzo. Wrócić jak wyzdrowić.
- Wyzdrowieć?! – Erik przeraził się, słysząc wyraźnie jej ostatnie słowo. – Mario, Anna jest chora?!
Widząc przerażenie na jego twarzy, Maria żałowała, że się nie ugryzła się w język. Była też zła na siebie, że nie zna dobrze języka. Widziała tylko jedno rozwiązanie.
*
Erik nie mógł się uspokoił, gdy dowiedział się o chorobie Anny, jednak Maria nie chciała mu nic więcej powiedzieć. Zawołała tylko swojego męża i zacięła się w sobie, że nic więcej nie powie, jeśli on nie wejdzie do domu. Nie miał wyjścia i po chwili siedział wraz z nimi w kuchni, a tuż przed nim stał spory kawałek sernika. Kiedy Maria dopięła swego, zaczęła mówić jak najęta. Pierre ledwie nadążał tłumaczyć, tak, że musiał skracać pewne rzeczy. Maria patrzyła na niego morderczym wzrokiem i sama starała się uzupełniać łamanym francuskim.
Erik żałował, że nie rozumie tego szeleszczącego języka. Starał się wszystkimi siłami skupić na nich swoją uwagę, co nie było łatwe. Wciąż myślał o Annie i nawet nie spróbował kawałka sernika, który Maria położyła przed nim, gdy tylko weszli do kuchni.
- Pani Anna jest już zdrowa – tłumaczył Pierre powoli. – Wprawdzie jakiś czas temu chorowała dosyć długo na zapaleni płuc, ale teraz już jest wszystko dobrze.
- Zapalenie płuc?- zapytał zaniepokojony, spoglądając to na Pierra, to na Marię. – Przecież to poważna choroba! Kiedy zaczęła chorować?
Maria widocznie go zrozumiała, bo zaczęła Pierrowi coś wyjaśniać. Trwało to długo, aż jej mąż znowu zaczął tłumaczyć.
- Pani Anna od jakiegoś czasu wróciła do pracy - kontynuował Pierre niespiesznie. – Leczyła dzieci w ochronce i tam zaraziła się, a nie dała się szybko namówić na leczenie w domu. Jednak pani hrabina de Chagny uparła się i w końcu namówiła panią na leczenie. A teraz pan hrabia zabrał nasza panią do swojego domu na wsi, aby tam odpoczęła i nabrała sił.
- Hrabina de Chagny – Erik pobladł, gdy nagle zdał sobie sprawę, o kogo chodzi.
- Państwo de Chagny barrrdzo pomóc naszej pani – wtrąciła się Maria, nie czekając, aż jej mąż znowu zacznie tłumaczyć. Dobrze pamiętała zdenerwowanie Anny, kiedy dowiedziała się, że pan Raoul przyszedł do pana Erika. – Pani Anna prrrzyjaźniła się z jego żoną i ona opiekować się nią, gdy być chora.
- Ale kto kim się opiekował? – zapytał Erik, nie bardzo ją rozumiejąc. To wszystko wydało mu się jakoś zagmatwane. – Mario, błagam cię, mów wolniej, bo ja nic nie rozumiem.
Maria westchnęła. Nie pierwszy raz musiała mu coś powtarzać kilka razy. Zawsze ją to irytowało, ale teraz nie zwróciła na to uwagi, tylko spokojnie słowo po słowie zaczęła mu wszystko tłumaczyć jeszcze raz.
- Pani de Chagny być przyjaciółką naszej pani Anny i ona się ją opiekować w czasie chorrroby. A teraz pan Raoul zabrać naszzzzzą panią do domu ich na wsi, aby było lepiej.
- Dziękuję Mario – odetchnął z ulgą Erik. Teraz już wszystko zrozumiał. Spojrzał na nietknięty kawałek sernika na talerzyku i uśmiechnął się. Siedział przez chwilę w milczeniu, po czym zapytał. – Gdzie jest ten dom?
- Mogę tam pana zabrać jutro- odezwał się Pierre, który na chwilę wyłączył się z rozmowy. – Jadę tam zawieźć pani Annie parę potrzebnych rzeczy...
- Ale ja bym wolał dziś - poprosił Erik.
- Dziś późno - wtrąciła się Maria.- Jutro będzie dobrze, a pan musi po podróży odpocząć. Pan blady, źle wyglądać. Jeszcze zmartwić panią Annę.
Erik już nic nie odpowiedział. Chociaż bardzo zapragnął, aby już było jutro.
*
Maria nie chciała w ogóle słyszeć o tym, ze Erik będzie nocował w hotelu. Zaraz wysłała Pierra po jego rzeczy i w kilka chwil przygotowała jego dawny pokój. Tu także nic się nie zmieniło. Erik z przyjemnością mógł położyć się w swoim łóżku, starając się poukładać wszystko, co ostatnio usłyszał. Leżał na łóżku, wpatrując się w sufit i rozmyślając.
Z tego, co wywnioskował, Anna wciąż była sama. Cieszyło go to, ale z drugiej strony zastanawiał się, co ona powie, kiedy go zobaczy. Minęło przecież sporo czasu, a on już długo w ogóle nie dawał znaku życia.
Nagle jego rozmyślanie przerwało ciche pukanie do drzwi.
- Proszę – odrzekł i usiadł na łóżku, kiedy w drzwiach ukazała się sylwetka Marii.
- Czy nic nie potrrrrzeba panu? – zapytała, gdy tylko weszła do pokoju.
- Nic. Dziękuję Mario. I tak już dużo dla mnie zrobiłaś.
Jednak Maria nie tylko w tej sprawie przyszła do Erika. Przez chwilę stała, mnąc w dłoniach rąbek fartucha, aż wreszcie zaczęła mówić.
- To dobrze, że pan wrrrócił. Pani Anna być już lepiej, ale ja widzę, że ona nie całkiem szczęśliwa i bardzo się smucić się, gdy pan odejść. Ale ona uparta i to ukrrryć, choć stara Maria nie da się oszukać. Czy pan rozumie, co mówię?
- Tak, Mario. Dobrze rozumiem - kiwnął głowa. – Nawet nie wiesz, jak dobrze.
- Właśnie. Powinna wiedzieć, że jeszcze ma mieć szczęście – mówiła dalej Maria. – Żeby tylko to rozumieć. Ja barrrdzo chcieć, aby nasza pani była szczęśliwa.
- Ja też tego chcę, Mario- odrzekł Erik, spuszczając wzrok, jakby zawstydził się, że ta kobieta może poznać jego uczucia.
- Ja to wiem – spojrzała na niego bystrym wzrokiem, po czym dodała – Pan powinien już spać, a nie słuchać starej kobiety. Dobrrranoc.
- Dobranoc, Mario.
Erik położył się z powrotem na łóżku, jednak zanim Maria zamknęła drzwi jego pokoju usłyszał, jak cicho mówi do siebie w swoim języku.
- Dorośli ludzie, i niby mądrzy, ale jacy oni głupi. Może jednak po tych latach zrozumieją, że miesza się cukier z solą.
*
Usnął właściwie od razu, a w jego śnie nie pojawiły się jak zwykle podziemia opery, tylko gwiazdy. Widział je najpierw w oddali, jako niewielkie punkty na czarnym jak smoła niebie. Jednak nagle poczuł, że zbliża się do nich. Stawały się coraz większe i jaśniejsze, ale mimo to wciąż pozostawały poza jego zasięgiem. Teraz jednak były tak blisko, że zaczęły tworzyć znajome kształty. Zaczął poznawać gwiazdozbiory, które tak dobrze znał, a o których ostatnio zupełnie zapomniał. W myślach zaczął je nazywać. Nagle jego oczom ukazał się Orion. Był tak blisko, iż wydawał się duży jak ludzka postać. Wszystkie gwiazdy tworzące gwiazdozbiór błyszczały z niespotykanym blaskiem, za wyjątkiem jednej.
- Brakuje Bellatrix - pomyślał Erik, widząc, jak gwiazda prawie całkowicie straciła swój blask. Widział, jak Orion powoli traci kształt. – To już nie jest Orion. On się zmienia.
Nagle przypomniał sobie słowa Eleonor: „Orion nie może istnieć bez Bellatrix”.
- Masz rację. Wtedy już przestaje być Orionem.
- Orion musi odzyskać Bellatrix - usłyszał nagle czyjś głos i zrozumiał, że nie jest sam. Chciał się odwrócić, by zobaczyć tą osobę, ale ona też poczuła jego obecność i gwałtownie otworzyła oczy.