Post by Kaja on Feb 22, 2009 20:13:41 GMT 1
Striptiz w operze czyli Rigoletto w Operze Narodowej.
Ten dzień zaczął się poprzedniej nocy, kiedy już spakowana i przygotowana do wyjazdu czytałam streszczenie opery. Zapowiadał się ciekawy spektakl, bo według zdjęć stroje i dekoracje miały być pełne przepychu.
Większość piątku spędziliśmy na dotarciu do Warszawy, spotkaniu się i umówieniu na wieczór. W końcu po wszystkich perypetiach dotarliśmy, trochę przemarznięci, do gmachu Opery Narodowej. Tutaj rozdzieliliśmy się, bo Kwizar miał czekać na dole na Vesper i Agnieszkę, a ja z Bazylią ruszyłyśmy w poszukiwaniu programów, szatni i oczywiście lornetki operowej. W końcu dotarłyśmy do szatni - i tam wszystko się zaczęło od mojego stwierdzenia „No to teraz zrobię striptiz”. Nie sadziłam, że to będzie miało długofalowe skutki.
Po zrzuceniu ubrań w szatni i zakupie programów ruszyłyśmy na poszukiwanie reszty członków Deviantowego Frontu Operowego. Oczywiście, jak to już weszło w tradycję, zgubiłyśmy się i pobiegałyśmy po schodach oraz pojeździłyśmy windą ( ta winda to już chyba ma nas dosyć.) W końcu znalazłyśmy naszą lożę oraz Resztę, i wszyscy zajęliśmy strategiczne pozycje.
W końcu zaczął się spektakl. Od razu w pierwszym akcie scena zbiorowa - bal u księcia Mantui - powalała na kolana. Wielka dekoracja i piękne kostiumy. Niestety loża 18. na balkonie III nie jest najlepsza pod względem widoczności sceny, zatem trzeba było zawisnąć albo na balustradzie loży albo na krześle. Okazało się jednak, że takie położenie pozwoliło zobaczyć dużo więcej, niż widzieli ludzie na widowni. Połowa I aktu minęła tak szybko, że nawet nie zorientowaliśmy się, a już zadzwoniono na przerwę. Wykorzystaliśmy ją na posilenie się (Kwizarowy zapas Princessy) i uzupełnieniu płynów ( niestety wilgotność powietrza w operze nie przekracza chyba 10%).
W II scenie I aktu całkowicie zmieniła się dekoracja. Ciemna scena przedstawiająca boczne uliczki Mantui w nocy i sekretne mieszkanie Rigoletto, w którym znajduje się jego córka Gilda. W tej scenie na kolana powala przepiękna aria Caro Nome. Jakoś od razu skojarzyła mi się Christine. Ona powinna śpiewać właśnie tak jak Gilda. Scena porwania Gildy też dobrze przygotowana, chociaż jak ktoś nie czytał streszczenia libretto mógł się pogubić. Niestety temperatura w operze zaczynała się podnosić ( ciekawe kto obsługuje klimatyzację w operze) i kto miał możliwość pozbywał się niektórych części garderoby.
W czasie kolejnej przerwy wesoła sesja fotograficzna. A że humory nam dopisywały, zdjęcia wyszły rewelacyjnie. Nawet wiadomo, kto jest od trzymania sufitu w operze.
Akt II zaczyna Książe biegający w szlafroku i z chusteczką. Co on z nią nie wyrabia. Potem akcja rozwija się coraz bardziej. Widomo, że Książe słodkimi słówkami uwiódł Gildę i kiedy Rigoletto się o tym dowiaduje, postanawia się zemścić i knuje spisek na życie Księcia.
Kulminacja wszystkiego jest w akcie III i właściwie najlepszym w całej operze. Najpierw Książe, uwodząc siostrę swojego przyszłego mordercy ( ostrzegam sztuka zakręcona jak niejeden film bolly), śpiewa arię La Donna E Mobile. Sama aria jest bardzo dobra, chociaż tutaj nie została zaśpiewana rewelacyjnie, to jednak pierwszej jej słowa zelektryzowały publiczność. Potem już było tylko lepiej. Po pierwsze - pojawienie się siostry przyszłego mordercy – Maddaleny. Jak się okazało - kobieta iście rubensowskich kształtów, z czerwoną różą zalotnie wetkniętą w dekolt sukienki. I oczywiście kwartet Bella Figlia Dell’Amore. Co do temperamentu, Maddalena to przyćmiła wszystkie postacie swoim zachowaniem. I chyba podłapała nasze klimaty, bo też zaczął się niespodziewany striptiz. Zarzucanie nóżki na stół, kokietowanie Księcia. Po prostu zostaliśmy ugotowani na żywo. Dalej było też dobrze, bo burza która akurat się zaczęła miała chyba czkawkę. Deszcz padał z przerwami w postaci styropianu lub czegoś podobnego do confetti. Niestety opera nie kończy się dobrze. Zamiast księcia ginie Gilda, a jej śmierć jest wynikiem knowań Rigoletto. Końcowy duet jest według mnie bardzo rozwlekły. Dziewczyna umiera w ramionach ojca z dobrych 10 min. Trochę to na myśl przywodziło opis opery w Pratchettowskiej „Maskaradzie.”
Na koniec chciałabym polecić „Rigoletto”. Bardzo dobra opera i widać, że Verdi na wysokim poziomie.
Ten dzień zaczął się poprzedniej nocy, kiedy już spakowana i przygotowana do wyjazdu czytałam streszczenie opery. Zapowiadał się ciekawy spektakl, bo według zdjęć stroje i dekoracje miały być pełne przepychu.
Większość piątku spędziliśmy na dotarciu do Warszawy, spotkaniu się i umówieniu na wieczór. W końcu po wszystkich perypetiach dotarliśmy, trochę przemarznięci, do gmachu Opery Narodowej. Tutaj rozdzieliliśmy się, bo Kwizar miał czekać na dole na Vesper i Agnieszkę, a ja z Bazylią ruszyłyśmy w poszukiwaniu programów, szatni i oczywiście lornetki operowej. W końcu dotarłyśmy do szatni - i tam wszystko się zaczęło od mojego stwierdzenia „No to teraz zrobię striptiz”. Nie sadziłam, że to będzie miało długofalowe skutki.
Po zrzuceniu ubrań w szatni i zakupie programów ruszyłyśmy na poszukiwanie reszty członków Deviantowego Frontu Operowego. Oczywiście, jak to już weszło w tradycję, zgubiłyśmy się i pobiegałyśmy po schodach oraz pojeździłyśmy windą ( ta winda to już chyba ma nas dosyć.) W końcu znalazłyśmy naszą lożę oraz Resztę, i wszyscy zajęliśmy strategiczne pozycje.
W końcu zaczął się spektakl. Od razu w pierwszym akcie scena zbiorowa - bal u księcia Mantui - powalała na kolana. Wielka dekoracja i piękne kostiumy. Niestety loża 18. na balkonie III nie jest najlepsza pod względem widoczności sceny, zatem trzeba było zawisnąć albo na balustradzie loży albo na krześle. Okazało się jednak, że takie położenie pozwoliło zobaczyć dużo więcej, niż widzieli ludzie na widowni. Połowa I aktu minęła tak szybko, że nawet nie zorientowaliśmy się, a już zadzwoniono na przerwę. Wykorzystaliśmy ją na posilenie się (Kwizarowy zapas Princessy) i uzupełnieniu płynów ( niestety wilgotność powietrza w operze nie przekracza chyba 10%).
W II scenie I aktu całkowicie zmieniła się dekoracja. Ciemna scena przedstawiająca boczne uliczki Mantui w nocy i sekretne mieszkanie Rigoletto, w którym znajduje się jego córka Gilda. W tej scenie na kolana powala przepiękna aria Caro Nome. Jakoś od razu skojarzyła mi się Christine. Ona powinna śpiewać właśnie tak jak Gilda. Scena porwania Gildy też dobrze przygotowana, chociaż jak ktoś nie czytał streszczenia libretto mógł się pogubić. Niestety temperatura w operze zaczynała się podnosić ( ciekawe kto obsługuje klimatyzację w operze) i kto miał możliwość pozbywał się niektórych części garderoby.
W czasie kolejnej przerwy wesoła sesja fotograficzna. A że humory nam dopisywały, zdjęcia wyszły rewelacyjnie. Nawet wiadomo, kto jest od trzymania sufitu w operze.
Akt II zaczyna Książe biegający w szlafroku i z chusteczką. Co on z nią nie wyrabia. Potem akcja rozwija się coraz bardziej. Widomo, że Książe słodkimi słówkami uwiódł Gildę i kiedy Rigoletto się o tym dowiaduje, postanawia się zemścić i knuje spisek na życie Księcia.
Kulminacja wszystkiego jest w akcie III i właściwie najlepszym w całej operze. Najpierw Książe, uwodząc siostrę swojego przyszłego mordercy ( ostrzegam sztuka zakręcona jak niejeden film bolly), śpiewa arię La Donna E Mobile. Sama aria jest bardzo dobra, chociaż tutaj nie została zaśpiewana rewelacyjnie, to jednak pierwszej jej słowa zelektryzowały publiczność. Potem już było tylko lepiej. Po pierwsze - pojawienie się siostry przyszłego mordercy – Maddaleny. Jak się okazało - kobieta iście rubensowskich kształtów, z czerwoną różą zalotnie wetkniętą w dekolt sukienki. I oczywiście kwartet Bella Figlia Dell’Amore. Co do temperamentu, Maddalena to przyćmiła wszystkie postacie swoim zachowaniem. I chyba podłapała nasze klimaty, bo też zaczął się niespodziewany striptiz. Zarzucanie nóżki na stół, kokietowanie Księcia. Po prostu zostaliśmy ugotowani na żywo. Dalej było też dobrze, bo burza która akurat się zaczęła miała chyba czkawkę. Deszcz padał z przerwami w postaci styropianu lub czegoś podobnego do confetti. Niestety opera nie kończy się dobrze. Zamiast księcia ginie Gilda, a jej śmierć jest wynikiem knowań Rigoletto. Końcowy duet jest według mnie bardzo rozwlekły. Dziewczyna umiera w ramionach ojca z dobrych 10 min. Trochę to na myśl przywodziło opis opery w Pratchettowskiej „Maskaradzie.”
Na koniec chciałabym polecić „Rigoletto”. Bardzo dobra opera i widać, że Verdi na wysokim poziomie.