Post by Mlle_Empsychora on Jan 7, 2015 18:24:11 GMT 1
Debiut tłumaczeniowy, także proszę o wyrozumiałość. Nigdy wcześniej nie tłumaczyłam dłuższego tekstu.
Na marginesie - nie wiedziałam, że tłumaczenie to taka fajna sprawa, więc myślę, że jeśli okaże się, że mój poniższy twór się jednak do czegoś nadaje, to zabiorę za inne teksty i będą to zapewne phanfiki.
Tekst jest łatką do książki Susan Kay. Fragmenty Aidy pochodzą z polskiego tłumaczenia tej książki.
Tytuł oryginału: The Wedding Dress
Autor: Rovianne
Zgoda: na razie bez odpowiedzi
Link do oryginału: www.fanfiction.net/s/3336391/1/The_Wedding_Dress
Z dedykacją dla ladyvaljean
Myślałem, że po pięciu dekadach na tej ziemi wiem wszystko, co można wiedzieć o niedostatku i wyrzeczeniu. Myliłem się. Tak bardzo, bardzo się myliłem.
Co mnie opętało, żeby drażnić Christine, dopóki nie zgodzi się założyć tej przeklętej sukni ślubnej? Kupiłem ją dla niej, to prawda. Dopasowałem dokładnie do rozmiarów jej kostiumów.
Dlaczego?
Zakładam - tak jak Alexander Pope napisał w swoim Eseju o człowieku - że nadzieja umiera ostatnia. W jakimś jasnym kącie mojego ponurego serca było marzenie, że Christine będzie miała na sobie tę suknię w dniu, w którym zostanie moją żoną.
Oczywiście, to tylko odległe i nierealne życzenie. Byłem o tym głęboko przekonany. To po prostu nie ma prawa się spełnić. Było... jest... zbyt dużo przeszkód, a wszystkie z nich zaczynają się i kończą na moim odrażającym obliczu.
Z jakiegoś powodu rozumiem to doskonale w ciągu dnia, kiedy słońce panuje na niebie, ale w nocy, kiedy rządzi księżyc, racjonalne myśli znikają i nawiedzają mnie sny o Christine i tej przeklętej sukni.
Samo wspomnienie tego momentu nawet teraz zagraża zdrowemu rozsądkowi. Słyszę, jak Christine ciężko oddycha i błaga - moje imię pada z jej ust - i odwracam się, żeby zobaczyć, jak stoi niczym biała zjawa jaśniejąca nadzieją. Jakoś odrzuciłem od siebie fakt, że chciałem tylko przekonać ją, że to nic więcej niż kostium, zwykły rekwizyt teatralny, który miał jej pomóc lepiej wczuć się w rolę, którą miała zaśpiewać.
Przez ułamek sekundy nie mogłem się poruszyć. Nie mogłem nawet wziąć oddechu. Partytura Aidy wyślizgnęła mi się z dłoni. Nuty rozsypały się po podłodze, czego prawie nie zauważyłem. Była tylko jedna myśl w mojej głowie - symbolika Christine w tej sukni.
Kiedy tak stałem jak sparaliżowany, bezsilny jak ćma zahipnotyzowana przez płomień świecy, uklęknęła, żeby pozbierać nuty. Co za zabawnie niewdzięcznym zadaniem dla panny młodej jest wystąpić i przy okazji prawie roztrzaskać iluzję, jaką nagle stworzył mój umysł - że Christine jest tutaj po to, aby przysiąc mi na zawsze. Albo, jak w scenie, którą zaraz mieliśmy zagrać, umrzeć ze mną tutaj, w grobowcu, który sam stworzyłem.
Pamiętam, jak krzyknąłem na nią, żądając, żeby zostawiła tę partyturę tam, gdzie upadła na wilgotną kamienną podłogę. Nagle liczyło się tylko brzmienie srebrzystego głosu Christine, splatająca się harmonia, jaką mogliśmy stworzyć.
Powiedziałem, że będziemy kontynuować bez akompaniamentu, co bez wątpienia zaskoczyło ją. Prawdą było, że w tamtym momencie bardziej niemożliwe było dla mnie granie na jakimkolwiek instrumencie, niż wzbicie się w powietrze z jednego z okien opery.
Wiedziałem, że odrzuciłem zdrowy rozsądek i muszę przestać na nią patrzeć, lecz każda próba odwrócenia wzroku była nieudana. Spoglądanie gdziekolwiek indziej było katorgą.
Pierwsze takty były moje, ale odurzony mózg nie potrafił nawet przywołać słów, jakie miał zaśpiewać Radames. Zniknęły z mojej pamięci. A nigdy nie zapomniałem niczego, czego kiedykolwiek się nauczyłem!
Nagle moja skóra napięła się. Pożądanie, jakie zawsze czułem w obecności Christine, obróciło się w rozszarpującą mnie bestię, w stworzenie, które groziło, że rozerwie mnie od środka.
Powinienem odesłać Christine od razu.
Nie zrobiłem tego.
Zirytowany samym sobą, zażądałem, żeby zaczęła od środka sceny, od recytatywu Aidy. Okrutną rzeczą było nie zagranie jej pierwszego dźwięku, ale po prostu nie mogłem się ruszyć, aby zrobić cokolwiek.
Ciemne oczy spojrzały na mnie, jakbym oszalał. Rzeczywiście, oszalałem.
Krzyknąłem, żeby zaczęła i coś w moim zachowaniu musiało ją ostrzec, że niemądrze będzie się sprzeciwić. Zaczęła, a jej głos nie zdradzał niepokoju.
- Wiedząc, że jesteś skazany, zakradłam się niezauważona do tego grobowca…
Gdy usłyszałem te słowa, zacząłem błagać, żeby to właśnie miała na myśli - żeby reszta świata poszła do Hadesu, a ona została tutaj ze mną.
- …by tu, z dala od ludzkich oczu, umrzeć z twoich ramionach.
Zapadła cisza. Uświadomiłem sobie, że czeka na mnie, na odpowiedź Radamesa. Jednak wciąż nie mogłem. Wszystkie moje zmysły były wypełnione Christine. Walczyłem z wszechogarniającym pragnieniem, żeby wziąć ją w ramiona.
Męka pożądania stała się nie do zniesienia. Młodzieńcza żądza była zbyt silna. Chciałem czuć, jak jej ciało przylega do mojego!
Kierowany głodem, zrobiłem coś nieprawdopodobnego. Ruszyłem w jej stronę.
Oczy Chrisitne rozszerzyły się, a następnie zamrugała ostrożnie niczym łania, która wyczuła myśliwego.
Dostrzegłem strach w jej spojrzeniu i to w końcu obezwładniło pożądanie oraz przywróciło siłę i rozsądek, których tak teraz potrzebowałem.
Odwróciłem się od niej, żeby ślepo wpatrzeć się w ciemność, dysząc, jakbym dopiero co przybiegł tutaj z dachu opery. Moje zdradzieckie ramiona, które tylko moment wcześniej były zdesperowane, żeby złapać ją, nagle zacisnęły się wokół mnie tak mocno, jak tylko dałem radę. Czułem, jakbym je zamknął razem z całą fizyczną siłą, nawet jeśli pożądanie wciąż kpiło z mojej samokontroli.
Rozpaczliwie rozkazałem jej, żeby wróciła do swojego pokoju.
Nie poszła! Zamiast tego usłyszałem, jak idzie w moją stronę, mrucząc coś o moim zdrowiu! Moim zdrowiu!!! Rzeczywiście, gdyby człowiek mógł umrzeć z nieodwzajemnionego pożądania, na pewno byłbym już martwy!
Autentyczna troska i opiekuńczość w jej głosie były niemalże moją zgubą. Być może jej ręka była wyciągnięta nawet teraz, gotowa, żeby dotknąć mojego ramienia ze współczuciem. Poczułem, jak żądza znowu mnie atakuje. Och, Boże! Tylko jedno dotknięcie! Jedno przenajświętsze dotknięcie. Litość tak chętnie dana z ręki ukochanej. Zabrałbym to wspomnienie do grobu!
Nie!
Zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli Christine mnie teraz dotknie, to nie wystarczy. Niemal drżałem na samą myśl. Moje ciało płonęło. Nie, nie będę w stanie powstrzymać się od wzięcia jej.
Samo myślenie o tym przez chwilę było wystarczające, żeby sprawić, aby ciało zaczęło pulsować w odpowiedzi na tę wizję, jakby błagało mnie, żebym to uczynił.
Walczyłem, żeby przywrócić mój zdrowy rozsądek. Użyłem każdej uncji dyscypliny, jaką wyhodowałem w ciągu życia. Miałem trudności nawet z głosem. Jeszcze raz spróbowałem przekonać Christine, mówiąc, żeby wróciła do swojego pokoju.
I znowu ta głupia dziewczyna nie zważyła na moje słowa! Przysięgam, w tamtym momencie prawie usprawiedliwiłem czyn, który byłem tak zdesperowany popełnić!
Cokolwiek zdarzyłoby się później, nie byłoby moją winą. Powiedziałem jej, żeby wyszła, ale ona tego nie zrobiła.
Przeklęta! Przeklęta ona i jej naiwność! Jej dziecięca troska o moje dobro…
Wszystkim, co mogłem sobie wyobrazić, było to, jak ją posiadam, a ona chce mnie pocieszyć tak, jak dziecko kołysze lalkę! To było nieznośnie wystarczające, żeby sprowokować mnie na tyle, żebym przestał liczyć się z konsekwencjami i całkowicie porzucił rozwagę.
W tamtym momencie oddałbym wszystko, co posiadam, wszystko, żeby tylko ona nie była tak niewinna. Chciałem, żeby poznała i zrozumiała te demony, które mną zawładnęły. Pojęła, że nie potrafię ich kontrolować, że pożądanie szybko wzięło górę nad zasadami.
Chciałem, żeby zrozumiała!
Nie mogłem na nią spojrzeć. Byłem pewien, że jakakolwiek troska w jej oczach złamie cienką jak pajęczyna nić, na której wisiała moja samokontrola. Ona musi teraz stąd wyjść!
Porzucając wszelkie pozory uprzejmości, krzyknąłem na nią pod wpływem bezwględnej bestii, która pożerała mnie od środka. Przekląłem niewinność Christine, jednocześnie lamentując nad tym, że jest nieświadoma mojego cierpienia. Jak mogła nie znać tego dołu udręki, w jaki mnie wrzuciła?
Kiedy moja tyrada się zakończyła, stałem tam bezradny, podczas gdy żar pożądania spalał mnie na popiół na jej oczach. Jak źródło mojego nieszczęścia mogło o tym nie wiedzieć?
Być może rozkaz, żeby zaryglowała przede mną drzwi, w końcu przebił się przez jej ignorancję.
Z rozpaczliwą ulgą słyszałem jej kroki, które brzmiały, jakby uciekała. Jej milknące szlochanie poniosło się echem po wodzie.
Chciałem płakać, płakać tak mocno, jak nie płakałem odkąd stary Javert mnie bił. Ale pożądanie, które wciąż pulsowało w moich żyłach, oraz furia, spowodowana ciągłym byciem odrzuconym, uniemożliwiały mi to. Nawet teraz przenikliwa złość walczyła z niespodziewaną falą użalania się nad sobą, która groziła, że mnie utopi.
Złość zyskała przewagę. Bez myślenia o zwycięstwie wygrałem, obróciłem i rzuciłem się za Christine. Jak ona mogła zostawić mnie tutaj, płonącego w męczarniach, które sama stworzyła?!
Bezmyślnie zjawiłem się u jej drzwi dosłownie moment po tym, jak je zatrzasnęła. Moja ręka zatrzymała się na klamce, kiedy usłyszałem szczęk zasuwy.
Pierwszy raz w moim dorosłym życiu podziękowałem Bogu w Niebie za wszystko. Podziękowałem Mu, że usłyszałem tę zasuwę!
Christine zrobiła to, co jej kazałem i zaryglowała drzwi. To była jedyna rzecz, jaka mogła ją ocalić. Zadrżałem, kiedy usłyszałem, jak zamyka się przede mną.
Mogłem ją prosić, błagać, żeby otworzyła drzwi. Zawsze robiła to, o co ją prosiłem. Wiedziałem, że mogłem ją przekonać, żeby mnie wpuściła. Błagałaby swoim anielskim głosem… ale tak, podporządkowałaby się.
Jednak w głębi mej duszy wciąż musiało być trochę światła. Stałem tam, opierając dłonie o jej drzwi, trzęsąc się jak narkoman na głodzie. Głód pożerał mnie, byłem wręcz boleśnie świadomy, jak rozpala każdy nerw mojego ciała. Stałem tam, przeklinając moją szlachetność... Przyzwoitość wciąż pomagała mi opanować to znęcające się nade mną życie.
Nie potrafiłem zmusić się do ostatecznej zdrady i zawołać Christine. Nie potrafiłem oszukiwać jej dalej i grać aniołka. Czerwony opar szaleństwa minął, ale fizyczne pożądanie nie. To jednak wystarczyło, żeby wróciło opanowanie. Nie chciałem więcej jej przeszkadzać tego wieczora.
Ogarnęła mnie świadomość tego, co prawie zrobiłem. Wstyd przytłaczający w swej intensywności. Odwróciłem się, żeby odejść, ale nogi odmówiły posłuszeństwa i osunąłem się cicho na podłogę, opierając się o zimną ścianę. Moje oczy płonęły, a na ustach poczułem słony smak. To łzy wreszcie nadeszły. Chciałem szlochać, wyć ze smutku i wyrzutów sumienia. Bliskość Christine była wszystkim, co mnie powstrzymywało. Objąłem kolana rękoma i wtuliłem twarz w jedwabny rękaw koszuli. Cichy płacz wstrząsnął mną, dręcząc moje ciało swą gwałtownością.
Nie potrafiłem powiedzieć, czy minęło kilka minut, czy może godzin. Wiedziałem tylko, że kiedy wrócę do siebie, rozsądek złączy się ze świadomością fizycznego pożądania, które było niezaspokojone. Widocznie moja ciało nie zdawało sobie sprawy z głębokości moich wyrzutów sumienia.
Po pięćdziesięciu latach samotności, walcząc z własnymi potrzebami w samotności, wiedziałem, że mogę łatwo pozbyć się tego cielesnego pragnienia. Niemal samoczynnie moja ręka znalazła się na pierwszym guziku moich spodni. Zamarłem. Najzwyczajniej nie potrafiłem ulec, pozwolić sobie na niedojrzałe fizyczne uwolnienie, jakiego pragnęło moje ciało.
Zasługiwałem na fizyczną karę za grzech, którego byłem tak bliski popełnienia. Nie miałem teraz żadnych wątpliwość, że gdyby Christine nie wyszła wtedy, kiedy to zrobiła, wziąłbym jej niewinność, nie zważając na jakiekolwiek protesty z jej strony.
...a może upewniłoby mnie to, że marzenie o tym, że strach Christine zamieni się w miłość nigdy, przenigdy się nie spełni. Śmierć tej nadziei byłaby największym ciosem ze wszystkim, o wiele większym niż jakiekolwiek niezaspokojone fizyczne pożądanie. Nigdy nie byłaby mi w stanie wybaczyć. Nie, żeby to było ważne, ponieważ ja sam nigdy bym sobie nie wybaczył.
Przeklęty ja! Przeklęta ta znienawidzona twarz! Dzisiejszego wieczoru naprawdę zmieniła mnie w coś, z czym walczyłem całe moje życie. Stałem się zwierzęciem, jakim byłem w oczach innych.
Zemdliło mnie na tę myśl. Zapragnąłem śmierci.
Skoczyłem na nogi i uciekłem spod drzwi Christine, jakby ścigały mnie sługusy piekieł.
A byłem pewien, że ścigały.
Uciekłem w ramiona jedynej rzeczy, która zawsze dawała mi wytchnienie. Nie miałem czasu, żeby zapalić świeże świece w mojej sypialni. Te kilka, które drgały i migotały od rana, były wystarczające.
A potem, owinięty w pocieszające, znajome objęcia ciemności, wyrzuciłem z siebie wszystko, co walczyło ze sobą wewnątrz mnie… cierpienie, żądza, furia... mój smutek i mój wstyd... wszystko zamieniło się w muzykę. Wypływało z koniuszków moich palców na klawisze organów, poprzez komnatę, wychodząc przez piszczałki, zanim rozniosło się echem po całym podziemnym jeziorze.
To była muzyka, której nigdy wcześniej nie pozwoliłem Christine słuchać. Ta cała brutalność, gwałtowność, namiętność i ból - zawsze czułem, że są zbyt ordynarne dla jej wrażliwości.
Dzisiejszej nocy słyszała. Dzisiejszej nocy modliłem się, żeby zrozumiała.
Na marginesie - nie wiedziałam, że tłumaczenie to taka fajna sprawa, więc myślę, że jeśli okaże się, że mój poniższy twór się jednak do czegoś nadaje, to zabiorę za inne teksty i będą to zapewne phanfiki.
Tekst jest łatką do książki Susan Kay. Fragmenty Aidy pochodzą z polskiego tłumaczenia tej książki.
Tytuł oryginału: The Wedding Dress
Autor: Rovianne
Zgoda: na razie bez odpowiedzi
Link do oryginału: www.fanfiction.net/s/3336391/1/The_Wedding_Dress
Z dedykacją dla ladyvaljean
Suknia ślubna
Myślałem, że po pięciu dekadach na tej ziemi wiem wszystko, co można wiedzieć o niedostatku i wyrzeczeniu. Myliłem się. Tak bardzo, bardzo się myliłem.
Co mnie opętało, żeby drażnić Christine, dopóki nie zgodzi się założyć tej przeklętej sukni ślubnej? Kupiłem ją dla niej, to prawda. Dopasowałem dokładnie do rozmiarów jej kostiumów.
Dlaczego?
Zakładam - tak jak Alexander Pope napisał w swoim Eseju o człowieku - że nadzieja umiera ostatnia. W jakimś jasnym kącie mojego ponurego serca było marzenie, że Christine będzie miała na sobie tę suknię w dniu, w którym zostanie moją żoną.
Oczywiście, to tylko odległe i nierealne życzenie. Byłem o tym głęboko przekonany. To po prostu nie ma prawa się spełnić. Było... jest... zbyt dużo przeszkód, a wszystkie z nich zaczynają się i kończą na moim odrażającym obliczu.
Z jakiegoś powodu rozumiem to doskonale w ciągu dnia, kiedy słońce panuje na niebie, ale w nocy, kiedy rządzi księżyc, racjonalne myśli znikają i nawiedzają mnie sny o Christine i tej przeklętej sukni.
Samo wspomnienie tego momentu nawet teraz zagraża zdrowemu rozsądkowi. Słyszę, jak Christine ciężko oddycha i błaga - moje imię pada z jej ust - i odwracam się, żeby zobaczyć, jak stoi niczym biała zjawa jaśniejąca nadzieją. Jakoś odrzuciłem od siebie fakt, że chciałem tylko przekonać ją, że to nic więcej niż kostium, zwykły rekwizyt teatralny, który miał jej pomóc lepiej wczuć się w rolę, którą miała zaśpiewać.
Przez ułamek sekundy nie mogłem się poruszyć. Nie mogłem nawet wziąć oddechu. Partytura Aidy wyślizgnęła mi się z dłoni. Nuty rozsypały się po podłodze, czego prawie nie zauważyłem. Była tylko jedna myśl w mojej głowie - symbolika Christine w tej sukni.
Kiedy tak stałem jak sparaliżowany, bezsilny jak ćma zahipnotyzowana przez płomień świecy, uklęknęła, żeby pozbierać nuty. Co za zabawnie niewdzięcznym zadaniem dla panny młodej jest wystąpić i przy okazji prawie roztrzaskać iluzję, jaką nagle stworzył mój umysł - że Christine jest tutaj po to, aby przysiąc mi na zawsze. Albo, jak w scenie, którą zaraz mieliśmy zagrać, umrzeć ze mną tutaj, w grobowcu, który sam stworzyłem.
Pamiętam, jak krzyknąłem na nią, żądając, żeby zostawiła tę partyturę tam, gdzie upadła na wilgotną kamienną podłogę. Nagle liczyło się tylko brzmienie srebrzystego głosu Christine, splatająca się harmonia, jaką mogliśmy stworzyć.
Powiedziałem, że będziemy kontynuować bez akompaniamentu, co bez wątpienia zaskoczyło ją. Prawdą było, że w tamtym momencie bardziej niemożliwe było dla mnie granie na jakimkolwiek instrumencie, niż wzbicie się w powietrze z jednego z okien opery.
Wiedziałem, że odrzuciłem zdrowy rozsądek i muszę przestać na nią patrzeć, lecz każda próba odwrócenia wzroku była nieudana. Spoglądanie gdziekolwiek indziej było katorgą.
Pierwsze takty były moje, ale odurzony mózg nie potrafił nawet przywołać słów, jakie miał zaśpiewać Radames. Zniknęły z mojej pamięci. A nigdy nie zapomniałem niczego, czego kiedykolwiek się nauczyłem!
Nagle moja skóra napięła się. Pożądanie, jakie zawsze czułem w obecności Christine, obróciło się w rozszarpującą mnie bestię, w stworzenie, które groziło, że rozerwie mnie od środka.
Powinienem odesłać Christine od razu.
Nie zrobiłem tego.
Zirytowany samym sobą, zażądałem, żeby zaczęła od środka sceny, od recytatywu Aidy. Okrutną rzeczą było nie zagranie jej pierwszego dźwięku, ale po prostu nie mogłem się ruszyć, aby zrobić cokolwiek.
Ciemne oczy spojrzały na mnie, jakbym oszalał. Rzeczywiście, oszalałem.
Krzyknąłem, żeby zaczęła i coś w moim zachowaniu musiało ją ostrzec, że niemądrze będzie się sprzeciwić. Zaczęła, a jej głos nie zdradzał niepokoju.
- Wiedząc, że jesteś skazany, zakradłam się niezauważona do tego grobowca…
Gdy usłyszałem te słowa, zacząłem błagać, żeby to właśnie miała na myśli - żeby reszta świata poszła do Hadesu, a ona została tutaj ze mną.
- …by tu, z dala od ludzkich oczu, umrzeć z twoich ramionach.
Zapadła cisza. Uświadomiłem sobie, że czeka na mnie, na odpowiedź Radamesa. Jednak wciąż nie mogłem. Wszystkie moje zmysły były wypełnione Christine. Walczyłem z wszechogarniającym pragnieniem, żeby wziąć ją w ramiona.
Męka pożądania stała się nie do zniesienia. Młodzieńcza żądza była zbyt silna. Chciałem czuć, jak jej ciało przylega do mojego!
Kierowany głodem, zrobiłem coś nieprawdopodobnego. Ruszyłem w jej stronę.
Oczy Chrisitne rozszerzyły się, a następnie zamrugała ostrożnie niczym łania, która wyczuła myśliwego.
Dostrzegłem strach w jej spojrzeniu i to w końcu obezwładniło pożądanie oraz przywróciło siłę i rozsądek, których tak teraz potrzebowałem.
Odwróciłem się od niej, żeby ślepo wpatrzeć się w ciemność, dysząc, jakbym dopiero co przybiegł tutaj z dachu opery. Moje zdradzieckie ramiona, które tylko moment wcześniej były zdesperowane, żeby złapać ją, nagle zacisnęły się wokół mnie tak mocno, jak tylko dałem radę. Czułem, jakbym je zamknął razem z całą fizyczną siłą, nawet jeśli pożądanie wciąż kpiło z mojej samokontroli.
Rozpaczliwie rozkazałem jej, żeby wróciła do swojego pokoju.
Nie poszła! Zamiast tego usłyszałem, jak idzie w moją stronę, mrucząc coś o moim zdrowiu! Moim zdrowiu!!! Rzeczywiście, gdyby człowiek mógł umrzeć z nieodwzajemnionego pożądania, na pewno byłbym już martwy!
Autentyczna troska i opiekuńczość w jej głosie były niemalże moją zgubą. Być może jej ręka była wyciągnięta nawet teraz, gotowa, żeby dotknąć mojego ramienia ze współczuciem. Poczułem, jak żądza znowu mnie atakuje. Och, Boże! Tylko jedno dotknięcie! Jedno przenajświętsze dotknięcie. Litość tak chętnie dana z ręki ukochanej. Zabrałbym to wspomnienie do grobu!
Nie!
Zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli Christine mnie teraz dotknie, to nie wystarczy. Niemal drżałem na samą myśl. Moje ciało płonęło. Nie, nie będę w stanie powstrzymać się od wzięcia jej.
Samo myślenie o tym przez chwilę było wystarczające, żeby sprawić, aby ciało zaczęło pulsować w odpowiedzi na tę wizję, jakby błagało mnie, żebym to uczynił.
Walczyłem, żeby przywrócić mój zdrowy rozsądek. Użyłem każdej uncji dyscypliny, jaką wyhodowałem w ciągu życia. Miałem trudności nawet z głosem. Jeszcze raz spróbowałem przekonać Christine, mówiąc, żeby wróciła do swojego pokoju.
I znowu ta głupia dziewczyna nie zważyła na moje słowa! Przysięgam, w tamtym momencie prawie usprawiedliwiłem czyn, który byłem tak zdesperowany popełnić!
Cokolwiek zdarzyłoby się później, nie byłoby moją winą. Powiedziałem jej, żeby wyszła, ale ona tego nie zrobiła.
Przeklęta! Przeklęta ona i jej naiwność! Jej dziecięca troska o moje dobro…
Wszystkim, co mogłem sobie wyobrazić, było to, jak ją posiadam, a ona chce mnie pocieszyć tak, jak dziecko kołysze lalkę! To było nieznośnie wystarczające, żeby sprowokować mnie na tyle, żebym przestał liczyć się z konsekwencjami i całkowicie porzucił rozwagę.
W tamtym momencie oddałbym wszystko, co posiadam, wszystko, żeby tylko ona nie była tak niewinna. Chciałem, żeby poznała i zrozumiała te demony, które mną zawładnęły. Pojęła, że nie potrafię ich kontrolować, że pożądanie szybko wzięło górę nad zasadami.
Chciałem, żeby zrozumiała!
Nie mogłem na nią spojrzeć. Byłem pewien, że jakakolwiek troska w jej oczach złamie cienką jak pajęczyna nić, na której wisiała moja samokontrola. Ona musi teraz stąd wyjść!
Porzucając wszelkie pozory uprzejmości, krzyknąłem na nią pod wpływem bezwględnej bestii, która pożerała mnie od środka. Przekląłem niewinność Christine, jednocześnie lamentując nad tym, że jest nieświadoma mojego cierpienia. Jak mogła nie znać tego dołu udręki, w jaki mnie wrzuciła?
Kiedy moja tyrada się zakończyła, stałem tam bezradny, podczas gdy żar pożądania spalał mnie na popiół na jej oczach. Jak źródło mojego nieszczęścia mogło o tym nie wiedzieć?
Być może rozkaz, żeby zaryglowała przede mną drzwi, w końcu przebił się przez jej ignorancję.
Z rozpaczliwą ulgą słyszałem jej kroki, które brzmiały, jakby uciekała. Jej milknące szlochanie poniosło się echem po wodzie.
Chciałem płakać, płakać tak mocno, jak nie płakałem odkąd stary Javert mnie bił. Ale pożądanie, które wciąż pulsowało w moich żyłach, oraz furia, spowodowana ciągłym byciem odrzuconym, uniemożliwiały mi to. Nawet teraz przenikliwa złość walczyła z niespodziewaną falą użalania się nad sobą, która groziła, że mnie utopi.
Złość zyskała przewagę. Bez myślenia o zwycięstwie wygrałem, obróciłem i rzuciłem się za Christine. Jak ona mogła zostawić mnie tutaj, płonącego w męczarniach, które sama stworzyła?!
Bezmyślnie zjawiłem się u jej drzwi dosłownie moment po tym, jak je zatrzasnęła. Moja ręka zatrzymała się na klamce, kiedy usłyszałem szczęk zasuwy.
Pierwszy raz w moim dorosłym życiu podziękowałem Bogu w Niebie za wszystko. Podziękowałem Mu, że usłyszałem tę zasuwę!
Christine zrobiła to, co jej kazałem i zaryglowała drzwi. To była jedyna rzecz, jaka mogła ją ocalić. Zadrżałem, kiedy usłyszałem, jak zamyka się przede mną.
Mogłem ją prosić, błagać, żeby otworzyła drzwi. Zawsze robiła to, o co ją prosiłem. Wiedziałem, że mogłem ją przekonać, żeby mnie wpuściła. Błagałaby swoim anielskim głosem… ale tak, podporządkowałaby się.
Jednak w głębi mej duszy wciąż musiało być trochę światła. Stałem tam, opierając dłonie o jej drzwi, trzęsąc się jak narkoman na głodzie. Głód pożerał mnie, byłem wręcz boleśnie świadomy, jak rozpala każdy nerw mojego ciała. Stałem tam, przeklinając moją szlachetność... Przyzwoitość wciąż pomagała mi opanować to znęcające się nade mną życie.
Nie potrafiłem zmusić się do ostatecznej zdrady i zawołać Christine. Nie potrafiłem oszukiwać jej dalej i grać aniołka. Czerwony opar szaleństwa minął, ale fizyczne pożądanie nie. To jednak wystarczyło, żeby wróciło opanowanie. Nie chciałem więcej jej przeszkadzać tego wieczora.
Ogarnęła mnie świadomość tego, co prawie zrobiłem. Wstyd przytłaczający w swej intensywności. Odwróciłem się, żeby odejść, ale nogi odmówiły posłuszeństwa i osunąłem się cicho na podłogę, opierając się o zimną ścianę. Moje oczy płonęły, a na ustach poczułem słony smak. To łzy wreszcie nadeszły. Chciałem szlochać, wyć ze smutku i wyrzutów sumienia. Bliskość Christine była wszystkim, co mnie powstrzymywało. Objąłem kolana rękoma i wtuliłem twarz w jedwabny rękaw koszuli. Cichy płacz wstrząsnął mną, dręcząc moje ciało swą gwałtownością.
Nie potrafiłem powiedzieć, czy minęło kilka minut, czy może godzin. Wiedziałem tylko, że kiedy wrócę do siebie, rozsądek złączy się ze świadomością fizycznego pożądania, które było niezaspokojone. Widocznie moja ciało nie zdawało sobie sprawy z głębokości moich wyrzutów sumienia.
Po pięćdziesięciu latach samotności, walcząc z własnymi potrzebami w samotności, wiedziałem, że mogę łatwo pozbyć się tego cielesnego pragnienia. Niemal samoczynnie moja ręka znalazła się na pierwszym guziku moich spodni. Zamarłem. Najzwyczajniej nie potrafiłem ulec, pozwolić sobie na niedojrzałe fizyczne uwolnienie, jakiego pragnęło moje ciało.
Zasługiwałem na fizyczną karę za grzech, którego byłem tak bliski popełnienia. Nie miałem teraz żadnych wątpliwość, że gdyby Christine nie wyszła wtedy, kiedy to zrobiła, wziąłbym jej niewinność, nie zważając na jakiekolwiek protesty z jej strony.
...a może upewniłoby mnie to, że marzenie o tym, że strach Christine zamieni się w miłość nigdy, przenigdy się nie spełni. Śmierć tej nadziei byłaby największym ciosem ze wszystkim, o wiele większym niż jakiekolwiek niezaspokojone fizyczne pożądanie. Nigdy nie byłaby mi w stanie wybaczyć. Nie, żeby to było ważne, ponieważ ja sam nigdy bym sobie nie wybaczył.
Przeklęty ja! Przeklęta ta znienawidzona twarz! Dzisiejszego wieczoru naprawdę zmieniła mnie w coś, z czym walczyłem całe moje życie. Stałem się zwierzęciem, jakim byłem w oczach innych.
Zemdliło mnie na tę myśl. Zapragnąłem śmierci.
Skoczyłem na nogi i uciekłem spod drzwi Christine, jakby ścigały mnie sługusy piekieł.
A byłem pewien, że ścigały.
Uciekłem w ramiona jedynej rzeczy, która zawsze dawała mi wytchnienie. Nie miałem czasu, żeby zapalić świeże świece w mojej sypialni. Te kilka, które drgały i migotały od rana, były wystarczające.
A potem, owinięty w pocieszające, znajome objęcia ciemności, wyrzuciłem z siebie wszystko, co walczyło ze sobą wewnątrz mnie… cierpienie, żądza, furia... mój smutek i mój wstyd... wszystko zamieniło się w muzykę. Wypływało z koniuszków moich palców na klawisze organów, poprzez komnatę, wychodząc przez piszczałki, zanim rozniosło się echem po całym podziemnym jeziorze.
To była muzyka, której nigdy wcześniej nie pozwoliłem Christine słuchać. Ta cała brutalność, gwałtowność, namiętność i ból - zawsze czułem, że są zbyt ordynarne dla jej wrażliwości.
Dzisiejszej nocy słyszała. Dzisiejszej nocy modliłem się, żeby zrozumiała.