|
Post by Kaja on Oct 6, 2005 23:41:31 GMT 1
Kurant zegara wybił dokładnie trzecią godzinę, jednak nikt z obecnych w pokoju osób nie zwrócił na to uwagi. Eleonor dokończyła ostatnie małe poprawki czarnym atramentem, plamiąc przy tym palce prawej dłoni. Zadowolona spojrzała na pracę, po czym bezwiednie gryząc końcówkę oprawy stalówki spojrzała na prawy róg arkusza, na którym to miejscu zazwyczaj wykonawca projektu składał swój podpis. -Może by tak napisać Eleonor Devont? – rozważała uśmiechając się chytrze. – Albo samo Eleonor. Nie. To za długie. Wystarczy Nora albo Elli... -Nad czym tak myślisz moja droga Elli? – Zapytał Andre siedzący po drugiej stronie stołu nad podobnym arkuszem projektu. –Po twojej minie widzę, że coś knujesz. -Ja? Nigdy! – podniosła swoje duże zielone oczy na niego i uśmiechnęła się przy tym zalotnie. – Wiesz, ale tak sobie pomyślałam, że skoro ci pomagam i wkrótce zostanę twoją żoną to może zrobisz mnie swoją wspólniczką, ale zanim to zrobisz podpiszę swój projekt. -Elli przecież nie muszę ci tego tłumaczyć – jęknął Andre udając, że się zmartwił. – Dziękuję ci za pomoc, ale te projekty naprawdę muszę wykonać sam, a twoje nazwisko na nich... -Na pewno nie będzie dobrze wyglądało – dokończyła za niego cały czas bawiąc się stalówką skutecznie plamiąc sobie palce czarnym atramentem. – Zatem czas je zmienić na Leacllert. A jaka będzie, zatem nagroda za pomoc? Andre westchnął, po czym wstał od stołu i podszedł do swojej młodej narzeczonej i złożył na jej ustach czuły i długi pocałunek. -Nie przekupisz mnie tym – odrzekła po chwili Eleonor, kiedy oderwała się od jego ust. – Ale to było miłe. Szkoda tylko, że nie mogę mimo wszystko być architektem. -Wiesz, że umożliwię ci to – Andre wziął jej dłonie w swoje ręce. – Masz duży talent i nauczę cię jeszcze więcej. -Ale nigdy nie będę mogła przedstawić oficjalnie swoich projektów – posmutniała patrząc na swój ukończony projekt kamienicy. – Nikt nie pozwoli kobiecie być architektem, a gdyby o tym dowiedziała się moja babka... -Wciąż nie jest szczęśliwa, że wychodzisz za architekta zamiast hrabiego? -Drugi mezalians w rodzinie – Eleonor uśmiechnęła się, po czym nagle dodała. – Kobiety w naszej rodzinie wiedzą, czego chcą. Dlatego podpiszę projekt! Andre nawet nie dostrzegł, kiedy Elli wyrwała ręce z jego objęcia i porywając ze stołu arkusz z projektem znalazła się na kanapie. -Elli! – zawołał udając zagniewanie jej zachowaniem, po czym szybko ruszył w pogoń za nią. – Oddaj mi ten projekt! I tak go nie podpiszesz, bo to ja mam pióro. -To nie będzie problem – stwierdziła i już stała przy nim chwytając go za rękę, w której ściskał swoje pióro. -Auu...- Krzyknął z bólu trzymając się za rękę a pióro znalazło się w jej ręku. -To zawsze działa- zaśmiała się Eleonor z triumfem trzymając swoją zdobycz. – I jak mi teraz zabronisz? -Panienko! – odezwała się nagle pokojówka, która weszła akurat do pokoju. Starała się, aby jej głos wyrażał zgorszenie, ale patrząc na tak komiczną scenę nie mogła powstrzymać się od śmiechu. – Tak nie zachowuje się dama. Matka prosi na podwieczorek. -Kochana Helen czy widzisz tu jakąś damę? – Zawołał Eleonor odkładając projekt i pióro na stół. – A na podwieczorek zaraz przyjdziemy. -A czy upiekłaś znowu swoją pyszny jabłecznik? – zapytał Andre składając wszystkie arkusze i przyrządy kreślarskie. -Ależ oczywiście! – odrzekła Helen. Mimo, iż wszyscy nie tylko w tym domu chwalili jej wypieki, ona zawsze była zadowolona z komplementów. – Upiekłam dwa skoro jest tu tyle smakoszy tego ciasta. -Jasne, że jest ich tylu –Eleonora podbiegła do swojej starej pokojówki i uścisnęła ją czule. – Przecież ty pieczesz najlepsze ciasta w Paryżu. -Panienka też powinna, ale widzę, że woli robić coś innego – stwierdziła Helen oglądając poplamione ręce Eleonor. – To zniszczy panience dłonie. -Helen, proszę cię przestań; – jęknęła. – Ja nie nadaję się do pieczenia ciast i nic tego nie zmieni. Lepiej chodźmy już na ten podwieczorek. O zakład idę, że już zniknął jeden jabłecznik.
|
|
atraktywna
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Były Geolog Forum ;)
Posts: 152
|
Post by atraktywna on Oct 7, 2005 12:48:30 GMT 1
Niezły początek - emancypacja i jabłecznik Ciekawa sprawa: tu jabłecznik, u Nattie sernik (którego jeszcze nie ma, ale pewnie się później pojawi), więc chyba powinnam się zastanowić, jakie ciasto będzie w moim FF ;D
|
|
|
Post by Kaja on Oct 7, 2005 17:18:28 GMT 1
Powiem tylko tyle, że na jabłeczniku moja historia się nie skończy. Pojawi się także sernik, ale to będzie pózniej i planuje pewną niespodzinke dla wielbicielek Al- Najid ( zresztą nie tylko). Co do emancypacji to trochę jej będzie, ale nigdy za dużo. Reszta przyjdzie pózniej. Na razie posłuchajcie historię rodziny mojej bohaterki.
Siedzibą państwa Devont leżącą na przedmieściach Paryża, był duży, elegancko i z przepychem urządzony dworek, wokół którego rozciągał się pięknie utrzymany i zadbany nietypowy ogród. Phillipe Devont, właściciel posiadłości był zamożnym człowiekiem, który zdobył swój majątek na handlu drewnem i materiałami budowlanymi. Jednak zarówno on jak i jego rodzina wywodziła się tylko z mieszczaństwa nie posiadając żadnego tytułu, co czyniło ją zawsze gorszą od całej reszty arystokracji, mimo iż Devont był dużo bogatszy od niektórych z nich. Z tego względu, wyniknęły pewne komplikacje w jego życiu. Kiedy młody Phillipe wzbogacił się już na tyle, by móc pomyśleć o założeniu rodziny w jego życiu pojawiła się Elizabeth, córka hrabiego de Vigny. Phillipe spotkał ją po raz pierwszy na balu u pewnego barona, który był także jego dłużnikiem. Kiedy zobaczył piękną Elizabeth wystarczyła chwila, żeby powziął postanowienie, że tylko ona może zostać jego żoną. Nie wiedział, że właśnie w tym samym czasie także, Elizabeth podjęła identyczną decyzję widząc przed sobą przystojnego bruneta o dużych zielonych oczach. Elizabeth zdawała sobie sprawę, że osiągnięcie tego celu wcale nie będzie takie proste. Jej matka, hrabina de Vigny nie chciała nawet myśleć, że jej jedyna córka poślubi zwykłego handlowca o mieszczańskim pochodzeniu. Marzyła, żeby mężem Elizabeth był hrabia albo baron, choćby nawet miał mniejszy majątek od jakiegoś Devonta. Jednak młoda hrabianka nigdy nie należała do kobiet, które bez słowa podporządkują się woli innych. Natura obdarzyła ją nie tylko wdziękiem i urodą, której największym autem były długie, gęste kasztanowe loki, ale także sprytem, uporem i rozsądkiem. Kiedy jej matka odesłała młodego Devonta, który przyszedł zabiegać o rękę jej córki, Elizabeth wcale nie rozpaczała, spazmowała i nie szykowała się też do ucieczki, jak uczyniłaby reszta młodych panien będących w podobnej sytuacji. Ze spokojem przyjęła wolę swojej matki o tym, że za rok poślubi starego, ale majętnego barona, przyjaciela rodziny. Udając się do swojego pokoju Elizabeth zaczęła obmyślać pewien misterny plan, który od razu zaczęła wprowadzać w życie. O tym planie nie wiedział nawet jej ukochany Phillip a jego efektem było to, że Elizabeth, zgodnie z postanowieniem matki, stanęła za rok na ślubnym kobiercu, ale u jej boku nie stał baron tylko Phillipe Devont nie mogący uwierzyć w swoje szczęście. Zaraz po ślubie kupił jej piękny dworek pod Paryżem, w którym Elizabeth żyła jak królowa. Tam rok po ślubie urodził się ich pierwszy syn Joseph a kilka lat później bliźnięta: Louis i Eleonor. Wprawdzie hrabina początkowo zerwała kontakt z córką i zięciem, jednak, gdy tylko na świat przyszła Eleonor jej serce zmiękło, gdyż postanowiła, że skoro nie udało się jej dobrze wydać córki to może z wnuczki, która odziedziczyła urodę po matce, zrobi damę i znajdzie jej męża pochodzącego z arystokracji. Jednak Eleonor była podobna do matki nie tylko w wyglądzie, ale także w usposobieniu. Wychowywana przez ojca i braci nie przypominała delikatnej panienki a jej matka dbała o to, by dziewczyna zawsze była rozsądna. Tak, że dwudziestoletnia Elli ( tak wszyscy nazywali ją w rodzinie z wyjątkiem babki) wybrała sobie na męża zdolnego architekta Andre Leacllerta, który po kilku miesiącach oświadczył jej się i został przyjęty, a ich ślub miał się odbyć na wiosnę.
|
|
|
Post by Nattie on Oct 8, 2005 16:04:40 GMT 1
Kulinarnie jest pysznie! Ja te¿ mia³am coœ wpleœæ o szarlotce, i jeszcze bêdzie, zobaczycie! Emancypacjê te¿ lubiê, jak wiadomo Ciekawe, jaka¿ bêdzie rola tej interesuj¹cej rodzinki w ¿yciu naszego Upiora? Na razie ¿yczenia wszystkiego najlepszego na nowej drodze ¿ycia dla Eleanor i Andre oczywiœcie... I dla autorki na nowej drodze pisania!
|
|
|
Post by Kaja on Oct 8, 2005 18:08:14 GMT 1
Daje to prawie w biegu. Rodzinka jest jak się patrzy i tak jak mówiłam, kulinarnych fragmentów jeszcze tu troche będzie a emancypacja, no cóż mam do tego pewną koncepcję i o tym wkrótce a co do Erika to jest on z tą rodzinką dosyć blisko tak jak inny znany kawaler. A Eleonor jeszcze nie powiedziała "tak"
Eleonor oparła się o framugę drzwi prowadzących do salonu, w którym znajdowała się cała jej rodzina. Państwo Devont uważali, że rodzina zawsze powinna być w komplecie i to najlepiej w ich rodzinnym domu. Choć ich najstarszy syn Joseph kilka lat temu ożenił się i wyprowadził do Paryża to jednak starli się, aby co sobotę gościł u nich wraz z rodziną. Eleonor bardzo zgadzała się z postanowieniem rodziców i teraz z zadowoleniem obserwowała ten rodzinno – sielankowy obrazek. Pani Elizabeth jak zawsze popołudniu siedziała w swoim ulubionym fotelu popijając herbatę i czytając książkę. Mimo iż jej pierwsza młodość minęła wciąż uchodziła za piękną kobietę. Jej kasztanowe włosy, poprzetykane już pasmami siwizny, spięte były w elegancki kok. Nawet ubrana w skromną, brązową sukienkę wciąż wyglądała jak dama. Było to widać w każdym geście i ruchu. Po drugiej stronie pokoju tuż przy oknie siedział pan Devont wraz ze swoim młodszym synem Louisem i rozgrywał z nim partyjkę swoich ukochanych szachów. Phillipe już też niezbyt przypominał szarmanckiego bruneta, którym kiedyś był. Trochę utył i jego czarne włosy były teraz szpakowate, podobnie jak wąsy, które zapuścił po ślubie. Jedno tylko się nie zmieniło. Jego duże zielone oczy, które co jakiś czas z rozmarzeniem spoglądały na żonę. Jego syn bardzo dobrze to widział i wykorzystywał pozbawiając ojca kolejnych figur szachowych. Na samym środku pokoju stał wielki dębowy przywieziony z Florencji. Przy nim siedział Joseph wraz ze swoja rodziną, czyli swoja młodą żoną Celine i bliźniakami. Każdy z rodziców trzymał jednego z synów na kolanach a chłopcy pałaszowali przydzielone im kawałki ciasta. Wokół nich wszystkich krzątała się Helen ich najstarsza pokojówka, która była w tym domu od chwili sprowadzenia się państwa Devont. Helen brała udział w wychowaniu całej trójki dzieci i była uważana raczej za członka rodziny niż służbę. -Będziesz tak stała czy w końcu wejdziesz? – Usłyszała głos swojej matki, który wyrwał ją z zamyślenia. – Jeśli się nie pospieszysz wystygnie herbata a na ciasto będziesz musiała poczekać do następnej soboty. -Jak tak na was patrzę to mam ochotę namalować obraz – stwierdziła podchodząc do stołu.- Ale i tak wiem, że nie zechcecie mi pozować. To przynajmniej zrobię kilka szkiców. -Rób Elli. My tu jeszcze trochę posiedzimy – oznajmił pan Devont wesoło zacierając ręce. – Mam pewien plan. -Chyba go nie zrealizujesz papo. Szach-mat – oznajmił Lui przestawiając tak swojego konia, że całkowicie zablokował białego króla. – Czas na ciasto. Elli a gdzie twój narzeczony? -Sprząta projekty. Właśnie je skończył – Eleonor usiadła wraz z Louisem przy stole. Także pan Devont, który przez chwilę wpatrywał się z niedowierzaniem w szachownicę, dołączył do nich. -Widzę córko, że razem kończyliście – pani Elizabeth podeszła do siedzącej przy stole Eleonor i spojrzała na jej poplamione atramentem dłonie. Na jednym palcu prawej ręki znajdował się zaręczynowy pierścionek ozdobiony sporym brylantem o rzadkiej zielonej barwie.- Musisz mi pokazać swoje projekty. -O tak. Na pewno –rzekł Andre, który właśnie wszedł do pokoju.- Ta jej kamienica wyszła wspaniale. Szkoda, że taki talent marnuje się. -Nie będzie się marnować jak zostanę twoja żoną – odparła Eleonor wstając od stołu. – I tak będę projektować pod moim nowym nazwiskiem. Żałuje tylko tego, że nie będę mogła się uczyć od najlepszych. -O to ja ci już nie wystarczam jako nauczyciel? – Andre chciał udawać, że się obraził, ale nie mógł powstrzymać śmiechu. – Pewnie marzy ci się szkoła. -Do szkoły mnie nie przyjmą nawet jakby wstawiła się za mną hrabina- odrzekła Eleonor wychodząc na chwile, aby umyć ręce. -A dobrze, że mi o niej przypomniałaś – rzekła pani Devont, gdy tylko córka wróciła. – Hrabina zaprasza cię do siebie. Napisała, że możesz zostać w Paryżu nawet kilka miesięcy. -Ja wiem, dlaczego mnie zaprasza. To przez zaręczyny – odparła Eleonor siadając blisko Andre. Dobrze wiedziała, że jej babka już wie o zaręczynach i będzie się starała wybić jej to z głowy. – Ale ja nie jadę tylko zostanę z moim narzeczonym. -Wiesz Elli może to wcale nie jest taki zły pomysł – odrzekł nagle Andre. – Ja już za tydzień prawdopodobnie wyjeżdżam do Orleanu. -Jak to wyjeżdżasz do Orleanu? Nic mi nie mówiłeś? – zdziwiła się Eleonor. -Zaraz ci to wytłumaczę – odparł powoli widząc, że ona wcale nie jest zadowolona. – Możemy wyjść do ogrodu? Eleonor kiwnęła głową na zgodę. Czuła, że chyba nie będzie mogła spędzić najbliższych miesięcy tak jak sobie zaplanowała. Perspektywa pobytu u hrabiny nie była najlepszym pomysłem, ale w Paryżu przecież mieszkała także rodzina jej ojca. Może by ich odwiedzić.
|
|
|
Post by Kaja on Oct 9, 2005 14:22:42 GMT 1
Przy posiadłości państwa Devont znajdował się dosyć szczególny ogród. Jego dziwny wygląd związany był z tym, że powstał on na miejscu starego, dzikiego sadu. Wprawdzie większość drzew została wycięta, gdy tylko Phillip zakupił dom, jednak na prośbę Elizabeth kilka z nich ocalało. Ze względu na obecność drzew ogród wyglądał trochę dziko i nie było w nim zbyt wiele kwiatów jednak nikomu z domowników to nie przeszkadzało. Szczególnie ulubionym miejscem w ogrodzie było jedno drzewo, jabłoń o bardzo niecodziennym kształcie. Jedna z jego gałęzi wyrastała tuż przy ziemi tworząc coś na kształt ławki. Drzewo to miało zostać w pierwszej kolejności usunięte z ogrodu, ale tak spodobało się Elizabeth, iż zostało. Okazało siępotem, że co roku rodziło soczyste owoce, które trafiały do słynnych jabłeczników Helen. -Powiedz tylko słowo, a nie pojadę – oświadczył Andre, gdy tylko usiadł wraz z Eleonor pod jabłonią. – W końcu dano mi czas do namysłu. -W takim razie odpowiedz im, że przyjmujesz ten kontrakt – odparła Eleonor bawiąc się swoim aksamitnym paskiem przy sukni. Nie chciała, żeby Andre zobaczył, że niezbyt cieszy ją ta nowina. – Przynajmniej ja na twoim miejscu bym tak zrobiła. To wielka szansa dla ciebie. -To wielka szansa dla nas – pogłaskał jej gęste, ciemnokasztanowe włosy. – W umowie jest zagwarantowane, że za wykonanie projektu tego teatru i nadzór przy budowie zapłacą mi trzy razy więcej niż wynosi normalna stawka. Za taką sumą; nic nie będzie ci brakowało! -Andre, przecież wiesz, że pieniądze nie są dla mnie najważniejsze – zostawiła pasek i spojrzała na niego. – Chciałabym tylko być z tobą, ale jeśli musimy się rozstać na te pięć miesięcy to jakoś to zniosę. -Obiecuję, że będę pisał do ciebie codziennie – przyrzekł jej biorąc ją w ramiona. -Pewnie nie dadzą ci chwili wytchnienia – przytuliła się do niego mocno. Tak bardzo chciała, żeby zabrał ją ze sobą, ale wiedziała, ze to niemożliwe. – Ale ja ci obiecuję, że będę pisała. -Przecież nie lubisz pisać listów – uśmiechną się do niej. -Postaram się pisać takie małe – pokazała palcami mały fragment. – Poza tym u hrabiny na pewno znajdę czas. -Czyli postanowiłaś przyjąć jej zaproszenie? -Nie do końca – odparła tajemniczo kładąc głowę na jego ramieniu. – Postanowiłam odwiedzić moją ciotkę Antoinette. Tak dawno jej; nie widziałam. Zresztą w Paryżu nie można się nudzić. Przez chwilę siedzieli bez słowa przytuleni do siebie. Eleonor myślała o zimie, którą będzie musiała sama spędzić w Paryżu. Dopiero zaczął się wrzesień. To bardzo, bardzo dużo czasu. -Będę tęsknić za tobą – szepnęła. – Bardzo tęsknić. -Ja też – odparł Andre, po czym sięgnął do kieszeni swojej marynarki. – I mam coś dla ciebie, abyś nie zapomniała o mnie. Eleonor osunęła się od niego, gdyż poczuła coś ciężkiego na prawym nadgarstku. Kiedy na niego spojrzała dostrzegła bransoletę, do której dołączone były różnokształtne kamienie o szafirowym odcieniu. -Andre, ja tego nie potrzebuje, aby o tobie pamiętać – odparła wpatrując się w tą zbyt kosztowną według niej ozdobę. Eleonor nie lubiła tak dużej biżuterii. – A to jest zbyt drogie. Ja tylko chcę abyś szybko wrócił. -Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, bo ja cię kocham. Eleonor westchnęła uśmiechając się do niego. Za takie oświadczenie mogła darować mu ten niezbyt udany prezent. - Ja też cię kocham – odparła, po czym pocałowała go najczulej jak umiała.
|
|
PhAnnie
Odwiedzający Operę
Posts: 150
|
Post by PhAnnie on Oct 10, 2005 16:26:05 GMT 1
Hmm, czy¿by ciotk¹ Eleonor by³a nasza stara, dobra Giry? . No chyba, ¿e to przypadkowa zbie¿noœæ imion
|
|
|
Post by Kaja on Oct 10, 2005 17:15:49 GMT 1
Zbieżność imion, tytułów, więzów krwi i innego typu więzów jest jak najbardziej nieprzypadkowa. Jeszcze parę powiązań wyjdzie już wkrótce. Proszę cierpliwie poczekać
|
|
|
Post by Kaja on Oct 12, 2005 22:43:37 GMT 1
Eleonor obracała w palcach kamyki swojej bransolety. Jedne miały kształt liści, inne kwiatów konwalii, a niektóre owoców agrestu. Jeden z kamieni różnił się od wszystkich, a było to diamentowe serce. Cała ta ozdoba była dla Eleonor piekielnie ciężka i dzwoniła przy każdym ruchu ręki. Andre był kochany, ale nie miał gustu, co do biżuterii, dlatego kiedy tylko wyjechał Elli szybko pozbyła się tej ozdoby chowając ją do satynowego woreczka, po czym zapakowała do kufra, który stał w jej pokoju. -To będzie chyba wszystko – stwierdziła patrząc na swój bagaż, który składał się z jednego średniego kufra i podręcznej torby. -Powinnaś zabrać ze sobą jeszcze kilka ciepłych sukienek – poradziła pani Devont, która pomagała córce w pakowaniu. Wprawdzie Helen mogła to zrobić, ale Eleonor oświadczyła, że potrafi sama się spakować. – Podobno ta zima ma być ostra. - Zabrałam to, co potrzebne – odrzekła zamykając zatrzaski przy kufrze. – Znając hrabinę zaraz zabierze mnie na zakupy i skompletuje cała garderobę bardzo drogich strojów. -Taka już jest moja matka – westchnęła pani Devont siadając na kanapie. – Musisz jednak wiedzieć, że żadne sprzeciwy, albo też fochy nie pomogą. Nie zmienisz hrabiny. Co najwyżej możesz z nią walczyć inną bronią. -Taką, jaka ty doprowadziłaś do ślubu z papą? – Eleonor usiadła na kanapie tuż przy swojej matce. -Ale to bardzo trudne. -Tak ci się tylko wydaje. Naprawdę to trzeba tylko zawsze sprawiać wrażenie, że się jest posłusznym. Że popierasz wszystko to, co ci poradzą, a kiedy już wszyscy są pewni, że im się nie sprzeciwisz możesz powoli dążyć do swojego celu – pani Elizabeth urwała na chwilę uśmiechając się tajemniczo, po czym dodała. – Trzeba być dobrą aktorką a my to mamy we krwi. Tego nigdy nie dowiesz się od hrabiny, ale jej matka była aktorka. -Aktorką? – zapytała Elli ze zdziwieniem spoglądając na matkę. – Jak to możliwe? -Pewnego dnia hrabia de Vigny zobaczył na scenie twoja prababkę i tak go oczarowała, że koniec końców została jego żoną – wyjaśniła. – Dlatego kobiety w naszej rodzinie są wspaniałymi aktorkami i to nie tylko na scenie. Dzięki tym zdolnościom potrafią oczarować każdego mężczyznę. Tak właśnie było w przypadku twojego ojca i jak widzę ty podobnie oczarowałaś Andre, zresztą nie tylko jego. Hrabina doniosła mi, że podkochuje się w tobie także syn pewnego hrabiego... -Nawet mi nie wspominaj! – Eleonor gwałtownie przerwała matce. – To tylko wymysł hrabiny. Ja wiem, że on raczej się mnie boi. Zresztą nie wspominajmy już o tym. A to, co powiedziałaś przed chwilą jest dość ciekawe. -Teraz wiesz jak postępować z hrabiną. Choć trochę mi żal, że wyjeżdżasz – dodała głaszcząc córkę po ręce. – Jednak wkrótce opuścisz nas na zawsze... Nawet nie zauważyłam, że tak szybko wyrosłaś! -Mamo, nie na zawsze! – odparła a w jej oczach pojawiły się łzy. – Oczywiście będę przyjeżdżać z Andre na każdą sobotę. -Ale to nie to samo – pani Elizabeth uśmiechała się, ale po jej policzkach płynęły łzy. – No dobrze, dosyć tych łez w tak piękny dzień. Lepiej wytrzyj oczy, bo jak Helen zobaczy łzy to gotowa jeszcze nie dać nam obiadu. -Kto płacze ten nie je, bo to szkodzi na żołądek – zaśmiała się Eleonor wycierając oczy chusteczką. – Tak zawsze powtarzała kochana Helen. Ale ja dziś muszę zjeść dobry obiad. Do Paryża dotrę dopiero na późną kolację.
|
|
|
Post by Kaja on Oct 12, 2005 22:59:03 GMT 1
Eleonor spojrzała przez okno dorożki na mokre od deszczu ulice Paryża. Gdy tylko dojechała do miasta, zaczęło padać, a potem zwykły deszcz zmienił się w prawdziwą ulewę, która właśnie dobiegała końca. Mimo, że dopiero co zaszło słońce, w mieście było już zupełnie ciemno a na ulicach rzadko można było zobaczyć człowieka. Eleonor ledwie znalazła się w mieście, a już tęskniła za dworkiem i wiejskim powietrzem. Tamto zawsze pachniało o tej porze roku skoszoną trawą i ziołami, lub dymem z ogniska, natomiast w powietrzu paryskim czuło się odór kanałów. Dorożka zatrzymała się, a Eleonor dostrzegła, że znajdują się tuż przy domu hrabiny. Elli dobrze znała ten dom i bywała w nim często zwłaszcza po śmierci hrabiego. Był to duży budynek z mnóstwem pokoi urządzonych z najnowszą modą. Eleonor lubiła to miejsce, ale uważała, że brak w nim życia. Lubiła, kiedy dom wypełniali ludzie. Eleonor wysiadła z dorożki. Choć deszcz jeszcze trochę padał nie rozłożyła parasolki. Poczekała aż dorożkarz zdejmie jej kufer i torbę. Po chwili pojawił się służba hrabiny, która wniosła jej bagaż do domu. Kiedy weszła do środka jej płaszcz był zupełnie przemoczony. -Witam panienkę – przywitał ją w przedpokoju głos należący do Karola, starego lokaja hrabiny. -Karol! – zawołała Elli rzucając mu się na szyję. – Nie widziałam cię tyle lat, a ty nic się nie zmieniłeś! Pamiętasz jeszcze swoją Elli? -Oczywiście, że pamiętam panienkę – odparł trochę zawstydzony. Nie był przyzwyczajony do tak żywiołowego okazywania uczuć, jednak Eleonor już dawno podbiła jego serce.- Choć panienka bardzo się zmieniła i wygląda zupełnie jak pani Elizabeth. -Nie do końca, kolor oczu mam po papie – zaprzeczyła ściągając mokry płaszcz, po czym zapytała – A gdzie hrabina? Chciałabym się z nią przywitać. -Czeka na panienkę w salonie – wyjaśnił Karol odbierając od niej płaszcz. – Odpoczywa po kolacji. -Etykieta – westchnęła poprawiając fałdy swojej granatowej sukni. – Trudno, w takim razie idę do salonu. Mam nadzieję, że przywitanie nie potrwa zbyt długo i podadzą jakąś kolację. Jestem głodna jak...- przez chwilę zawahała się. – Jestem bardzo głodna. * Kiedy Eleonor weszła do salonu poczuła ostry zapach mięty. Znała go bardzo dobrze i zawsze przypominał jej hrabinę. Pochodził on od miętowej herbaty, którą zazwyczaj pijała tuż po posiłku. Hrabina Izabela de Vigny była kobietą, której wiek trudno było określić. Jej twarz prawie zupełnie pozbawiona zmarszczek wydawała się niezbyt stara, ale jej wyraz prawie w ogóle się nie zmieniał. Jeśli jednak ktoś był dobrym obserwatorem mógł wyczytać jej nastrój z dużych brązowych oczu takich samych, jakie miała Elizabeth. Kolor włosów hrabiny kiedyś był identyczny jak u córki, teraz jednak jej włosy były już całkowicie siwe. -Witaj Noro – hrabina odezwała się pierwsza swoim spokojnym i subtelnym głosem. Nigdy nie zwracała się do Eleonor pełnym imieniem. – Dawno cię nie widziałam, zatem ucieszyłam się, gdy przyjęłaś moje zaproszenie. Miałaś spokojną podróż? Hrabina siedziała na fotelu tuż przy małym stoliku, na którym stała filiżanka herbaty. Eleonor dostrzegła, że siedzi sztywno, ubrana w ciemnopopielatą suknię o prostym, ale eleganckim kroju. -Witaj hrabino –dygnęła tak jak nakazywała etykieta. – Dziękuję, podróż minęła mi miło. -Cieszy mnie to – odrzekła nie zmieniając tonu głosu. – Podejdź bliżej, chciałabym ci się lepiej przyjrzeć. Eleonor wykonała jej polecenie bez słowa, choć tak naprawdę chciała już wyjść z tego salonu i wreszcie zjeść jakąś kolację. Czuła już przeraźliwą pustkę w żołądku i a mokra suknia zaczęła jej się lepić do ciała. -Wydoroślałaś – oceniła, kiedy Elli stanęła tuż przy jej fotelu. – I urodę odziedziczyłaś po matce. Cieszy mnie to. Mam nadzieję, że nie zapomniałaś dobrych manier. Noro! Przecież twoja suknia jest całkiem przemoczona! -Na dworze pada deszcz...- zaczęła wyjaśniać, ale powstrzymała się po chwili. – Zaraz się przebiorę. -Kazałam przygotować ci zielony pokój – odrzekła hrabina. – A co do ubrań to jutro idę z tobą na zakupy. Ta twoja suknia jest bardzo niemodna i reszta garderoby jest pewnie w podobnym stanie. -Dobrze hrabino – odparła Eleonor a w jej głosie dało się usłyszeć delikatną nutkę sarkazmu. – Dziękuję. * Pokój zielony był jednym z pokoi gościnnych, a jego nazwa pochodziła od koloru ścian. Hrabina rzadko go używała, że względu na mały rozmiar, dlatego właściwie korzystała z niego tylko Eleonor, kiedy mieszkała u hrabiny. Gdy tylko otwarła drzwi pokoju zobaczyła w nich swoje bagaże oraz Agnes najmłodszą pokojówkę hrabiny. -Witam panienkę – Agnes dygnęła nieśmiało, a jej głos zadrżał. -Witaj Agnes – zawołała Eleonor i mocno uścisnęła jej rękę. Agnes była córką jednej z pokojówek hrabiny i była tylko o rok młodsza od Elli. – Jak miło w tym domu zobaczyć znajome twarze! -Czy mam pomóc panience przebrać się do kolacji? – zapytała nieśmiało. Eleonor wiedziała, ze Agnes jest bardzo wstydliwa. -Możesz już iść, dam sobie radę sama – odparła podchodząc do swojego kufra, ale jej wzrok spoczął na dużym bukiecie herbacianych róż, który stał we flakonie na stoliku przy oknie. – Agnes zostań jeszcze na chwilę. Lubisz róże? -Tak panienko, bardzo – spojrzała na Eleonor zdziwiona jej niezwykłym pytaniem. Eleonor podeszła do stolika i sięgnęła po bukiet. Kiedy tylko dotknęła ich łodyg poczuła ukucie. -Auu...- jęknęła u duchu oglądając palec. – Agresywne kwiaty. Nie znosiła róż. Według niej były to nieciekawe kwiaty, którymi wszyscy się zachwycają, kiedy w około tyle innych ciekawszych i piękniejszych roślin. Popatrzyła z odrazą na bukiet, po czym chwyciła cały wazon. -To dla ciebie Agnes – odrzekła podając jej bukiet zdziwionej pokojówce. – I jakbyś mogła przynieś mi do pokoju bukiet innych kwiatów, najlepiej tulipanów albo mieczyków... -Dziękuję panienko – patrzyła z zakłopotaniem na bukiet. – Jutro zamówię jakieś inne kwiaty w kwiaciarni. Kiedy Agnes wyszła Eleonor ze zmęczenia usiadła na kanapie nie zwracając już uwagi na swoją mokrą suknię. Jakoś nawet przestała być głodna, spojrzała tylko na palec, na którym pojawiła się kropla krwi. - Przyjazd tutaj to chyba nie był najlepszy pomysł – westchnęła ocierając palec chusteczką. - To będą cztery naprawdę długie miesiące...
|
|
|
Post by Kaja on Oct 14, 2005 17:40:35 GMT 1
Napisałam to pod wpływem artów, które zamieściłam na tym forum. Raoul tak słodko wygląda, gdy jest związany. A czy ja mówiłam, że to będzie komedia...
Eleonor powąchała jeszcze raz perfumy, które znajdowały się w małym ozdobnym flakoniku. Pachniały jabłonią z delikatną nutą jaśminu. Perfumy były jednym z zakupów, które zrobiła dla niej hrabina. Zatroszczyła się o całą garderobę Elli - począwszy od eleganckich wyjściowych sukienek i skórzanych trzewików a skończywszy na satynowych gorsetach i jedwabnych, delikatnych jak pajęczyna pończoszkach. Wszystko to było bardzo ładne, ale też szalenie drogie i według Eleonor zupełnie zbędne. Z całej tej garderoby najdroższą jednak rzeczą była wytworna kremowo-biała suknia. Elli zastanawiała się, gdzie mogłaby się w takim czymś pokazać, jednak hrabina, gdy tylko zobaczyła suknię, bez zastanowienia kazała ją zapakować. Eleonor nie zdążyła nawet zaprotestować. Jedynym zakupem, który tak naprawdę jej się podobał były właśnie te perfumy. Ten zapach przypominał jej dom. -Mam nadzieję Noro, że jesteś zadowolona z zakupów – z zamyślenia wyrwał ją rzeczowy głos hrabiny. -Tak hrabino, bardzo – odstawiła buteleczkę perfum i usiadła przy stoliku, na którym stały dwie filiżanki herbaty. -Twoja garderoba potrzebowała zmiany – kontynuowała nie zwracając uwagi na to, że Eleonora w ogóle jej nie słucha. – Teraz będziesz mogła bywać w towarzystwie. Zresztą jedną z tych sukien założysz w sobotę. Zaprosiłam na herbatę mojego syna chrzestnego Phillipa de Chagny. Wprawdzie miałam zaprosić go wraz z bratem, ale Raoul wróci dopiero za tydzień i wtedy rozpocznie długi urlop. Pamiętasz Raoula? To taki miły i ułożony młodzieniec. -Pamiętam – potwierdziła od niechcenia widząc jak hrabina się rozmarzyła na samo wspomnienie o wicehrabim de Chagny. – Tak to bardzo miły młodzieniec. Eleonor dobrze pamiętała swoją krótką, aczkolwiek burzliwą znajomość z młodym wicehrabią. Pierwszy raz spotkali się, gdy Raoul miał sześć lat, a Eleonor o rok mniej. Raoul wraz ze swoim bratem gościł w letniej posiadłości hrabiny i w tym samym czasie przebywała tam Elizabeth i jej dzieci, które były pod wrażeniem fascynującej lektury książek Karola Maya. Kiedy pojawił się nowy towarzysz został szybko wciągnięty do nowej zabawy w zdobywanie tajemniczego lądu. Raoul ze względu na jasna cerę i delikatny wygląd zaraz otrzymał miano bladej twarzy i został przywiązany do drzewa w roli jeńca. Kiedy dziki wojownik (w tej roli Eleonor) chciał za zgodą wodza plemienia(Joseph) zdjąć skalp z głowy bladej twarzy cała zabawa szybko się skończyła płaczem (Raoul) i wielkim zdziwieniem (bliźniacy i Joseph), że ktoś może być tak delikatny. Drugie spotkanie zdarzyło się kilka lat później, kiedy Eleonor miała czternaście lat. Była już w wieku, kiedy jej uroda zaczęła wzbudzać podziw i miała zostać wkrótce przedstawiona w towarzystwie. Raoul jako młody dżentelmen prezentował się wspaniale. Kiedy tylko się dowiedział, ze Eleonor uczy się szermierki zaoferował się, że udzieli jej kilku lekcji. Elli przystała na to i bez słowa przyjęła jego uwagi, po czym stanęła z nim do pojedynku. Rozegrali trzy rundy, podczas których bardzo szybko rozbroiła przeciwnika, po czym w ostatniej rundzie ośmieszyła go pozbawiając szelek na oczach całej rodziny. Od tego czasu widzieli się krótko jeszcze klika razy, ale za każdym spotkaniem widać było, że młodzieniec czuje pewien rodzaj respektu przed Eleonor. -Wiesz Noro – odezwała się znowu hrabina odkładając pusta filiżankę na stolik.- Bardzo się cieszę, że Raoul de Chagny ma urlop akurat teraz, kiedy ty jesteś w Paryżu. Zresztą cieszy mnie jeszcze jedna rzecz, ale o tym powiem ci w sobotę. Eleonor spojrzała bez słowa na hrabinę. Nie podobał się jej ten radosny ton i błysk w oku. To wróżyć tylko kłopoty.
|
|
|
Post by Kaja on Oct 14, 2005 18:01:58 GMT 1
Tak jak przewidywała kłopoty zaczęły się już rano w sobotę. Hrabina cały czas mówiła tylko o Raoulu i powiązaniach rodziny de Vigny z rodziną de Chagny. -Musisz wiedzieć moja droga Noro, że nasze rodziny są ze sobą częściowo skoligacone – wyjawiła hrabina koleją rewelację. Elli podniosła wzrok znad książki, nad którą próbowała się skupić. Było to bardzo trudne, gdyż Izabela de Vigny chciała, aby jej wnuczka dotrzymała jej towarzystwa podczas haftowania i właśnie w tym czasie zasypywała ją podobnymi informacjami. -Naprawdę? – odrzekła Eleonor udając zdziwienie i zaciekawienie. -Artur de Chagny, który był wnukiem admirała Chagny de La Roche, poślubił Aleksandrę de Vigny, cioteczną prababkę mojego Ludwika – hrabina z fascynacją zagłębiała się w zawiłe powiązania arystokracji francuskiej. – Teraz sama rozumiesz, dlaczego nasze rodziny od wieków żyły w wielkiej przyjaźni, a Małgorzata de Chagny, babka Raoula, była moją najlepszą przyjaciółką. Kiedyś marzyłyśmy, aby zacieśnić te więzy poprzez kolejny ślub, jednak jej syn był dużo starszy od mojej Elizabeth, a twoja matka jak wiesz wybrała inaczej. Niemniej przed swoją śmiercią Małgorzata poprosiła mnie, żebym pomyślała o naszych wnukach. Zatem widzisz, że Raoul był od początku tobie przeznaczony. -Hrabino, ale ja jestem zaręczona! – Eleonor szybko zrozumiała aluzje babki. Wprawdzie według rad matki powinna się powstrzymać, ale nie umiała. Postarała się tylko, aby ta uwaga była wypowiedziana spokojnym głosem. -Ach tak, słyszałam o tym – odparła hrabina niedbale. – Podobno to jakiś architekt, ale jeszcze nie było ślubu! Jednak, gdy spotkasz Raoula to może jeszcze zmienisz zdanie, zresztą zobaczysz jak się zmienił, zmężniał. Wkrótce wybiera się z ekspedycją na biegun, czyż nie świadczy to o jego odwadze? -Zapewne – potwierdziła Elli próbując powstrzymać się od śmiechu na samo wspomnienie Raoula przywiązanego do drzewa i zanoszącego się od płaczu. Jakikolwiek i kimkolwiek był ten młodzieniec niech się do niej nie zbliża, bo straci coś więcej niż tylko szelki. -Cieszę się Noro, że tak myślisz – na twarzy hrabiny pojawił się cień zadowolenia. – Zresztą chciałabym dziś coś ogłosić. Na pewno cię to ucieszy!
Elli myślała, że na tym koniec, jednak myliła się. Tuż przed herbatą hrabina przyszła do niej i wymogła na niej ubranie liliowej sukni w drobne kwiatuszki. Co, jak co, ale Eleonor nie znosiła koloru liliowego, lecz hrabina była nieugięta, zatem około godziny piątej popołudniu ubrana w liliową suknie siedział w salonie oczekując na przybycie hrabiego. Hrabia Phillipe de Chagny okazał się bardzo miłym mężczyzną w średnim wieku. Eleonor bardzo go polubiła, gdyż był bardzo szarmanckim i otwartym człowiekiem. Witając się z Elli na początku poprosił, aby mówiła do niego kuzynie i oświadczył, że bardzo dobrze zna pana Devont. Eleonor bez problemu znalazła z nim wspólne tematy do rozmowy. Nie sprawiało jej to kłopotu, gdyż tematy takie jak handel, rolnictwo czy polityka nie były jej obce. Zarówno pan jak i pani Devont dbali o to, by ich dzieci były obyte w świecie i dobrze wykształcone. Wprawdzie hrabina chciała wszystkimi sposobami zejść na temat Raoula, jednak na szczęście Phillip przypomniał sławny pojedynek brata z wnuczką hrabiny, którego był świadkiem. Hrabinie niezbyt się to spodobało, choć zgodnie z etykietą roześmiała się uważając to za zabawną anegdotę, jednak nie dała za wygraną. -Muszę ci powiedzieć drogi Phillipie, że podjęłam pewne decyzje dotyczące Nory – zaczęła tajemniczo. – Moja jedyna córka postanowiła nie przyjąć tytułu hrabiny, a ja już nie jestem młoda. Dlatego postanowiłam, że tytuł oraz cały majątek przekażę mojej wnuczce Norze. Eleonor była tak zszokowana tym oświadczeniem, że o mało nie upuściła filiżanki z herbatą, którą trzymała w ręce. -To bardzo dobra decyzja – odrzekł hrabia de Chagny. – Nora wspaniale nadaje się na hrabiankę, to taka elegancka i obyta młoda dama. Oczywiście pomogę załatwić ci wszystkie związane z tym formalności. -Dziękuję Phillipie – rzekła hrabina z zadowoleniem, po czym zwróciła się do Eleonor.- A ty co o tym wszystkim myślisz, Noro? -Bardzo się cieszę – skłamała za wszelka cenę starają się ukryć złość. – Dziękuję, hrabino.
Tego już było stanowczo za wiele. Wiedziała, że ta wspaniałomyślność ze strony hrabiny jest częścią jej planu. Za wszelka cenę chce, aby jej rodzina znowu należała do arystokracji i to właśnie był jej pierwszy krok uczynienie z niej hrabianki, a drugi pewnie będzie związany z zaręczynami z Raoulem de Chagny. -Po moim trupie! – krzyknęła, gdy tylko została sama w pokoju. – Będę żoną Andre! Wiedziała jednak, że złością nic nie wskóra z hrabiną, usiadła więc na kanapie i próbowała się uspokoić. -Po co ja tu przyjechałam? – wyrzucała sobie. – Ale i tak hrabina zrealizowała swój plan! Wstała z kanapy i zaczęła chodzić po pokoju rozmyślając. - Niech robi, co chce – mówiła do siebie układając sobie w głowie plan. – Tak łatwo się nie dam zrobić hrabianką! Pierwsze, co zrobię, to muszę na jakiś czas opuścić ten dom. Może najwyższy czas odwiedzić ciotkę Antoinette?
|
|
atraktywna
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Były Geolog Forum ;)
Posts: 152
|
Post by atraktywna on Oct 14, 2005 21:32:03 GMT 1
Ładne ziółko z tej hrabiny! Nie ma to jak mieszanie w czyimś życiu uczuciowym
|
|
|
Post by Kaja on Oct 18, 2005 11:12:52 GMT 1
Antoinette Giry była kuzynką Phillipa Devont. Prawie całe życie spędziła w Operze Paryskiej, uczyła się baletu i mieszkała tam nawet wtedy, kiedy jej rodzice zmarli. Phillip pomagał jej opłacać lekcje i mieszkanie. Antoinette miała talent i wszyscy wróżyli jej karierę baleriny, jednak kontuzja kolana przekreśliła jej marzenia o sławie. Wtedy właśnie to poznała Alberta Giry, który prowadził sklep z galanterią, wzięła z nim ślub i za niedługo urodziła mu córeczkę Meg. Jednak nim Meg ukończyła rok Albert zmarł na grypę, a Antoinette została sama z małą córeczką bez środków do życia. Postanawia wrócić do opery, z którą właściwie nigdy nie straciła kontaktu i została tam kierowniczką baletu. Eleonor gościła kilka razy u ciotki w operze. Pierwszy raz, gdy miała osiem lat. Elizabeth zabrała w odwiedziny bliźniaków, które zachwyciły się operą. Z miejsca też pokochały surową, ale jednak dobroduszną ciotkę. Elli wysiadła z powozu hrabiny tuż przed schodami prowadzącymi do gmachu opery. Przekonywanie hrabiny, żeby pozwoliła na tę wizytę zajęło jej całą niedzielę, ale okazało się skuteczne. Ubrana w wytworną jasnobrązową suknię, w białych rękawiczkach, kapeluszu i woalce na twarzy wyglądała jak prawdziwa hrabianka, która przywiozła swoje stare rzeczy biednym pracownikom opery. Tak naprawdę Eleonor zapakowała prezenty dla cioci, kuzynki Meg i Christine. Bez większego problemu dostała się do foyer opery. Idąc korytarzami przypomniały jej się chwile z dzieciństwa, kiedy z Jose i Lui bawili się w chowanego. Było to akurat wtedy, gdy skończyła chorować na ospę. Pamiętała, że miała wtedy krótkie włosy i nie można jej było odróżnić od Luisa. Wtedy właśnie znalazła drogę do podziemi. -Przepraszam pana, gdzie znajdę kierowniczkę? – zwróciła się uprzejmie do pierwszej osoby jaką spotkała w foyer opery. - Znajdzie ją panienka w sali dla baletu – odparł grzecznie mężczyzna przypatrując się uważnie Eleonor. – O, właśnie idzie tutaj! Spojrzała w stronę skąd dochodziły dziewczęce głosy i zobaczyła grupkę młodych dziewcząt ubranych w tiulowe spódniczki, prowadzoną przez kobietę w średnim wieku o szarych włosach zaplecionych w kok. Eleonor zaraz poznała swoją krewna. -Przepraszam, czy pani to Antoinette Giry? – zwróciła się do niej, gdy dostrzegła, że krewna ja nie poznała. -Tak to ja – madame Giry spojrzała na elegancką młodą kobietę, która ją zatrzymała. – Czego pani sobie życzy? -Rozmowy – mimo iż bardzo ją to bawiło, zachowała powagę. – Na osobności i to najlepiej teraz. Madame Giry zmarszczyła czoło i po chwili wahania odrzekła. -Dobrze, niech pani pójdzie ze mną- po czym zwróciła się do dziewczyn. – Za godzinę zaczyna się próba i macie się wszystkie punktualnie zjawić na scenie! Eleonor ruszyła za nią słysząc z tyłu podniecone szepty baletnic:„Widzieliście, ale dama!”, „Jaka ona piękna!”. Bardzo chciało się jej z tego śmiać, ale powstrzymała się dalej grając rolę hrabianki. -Jaką ma pani do mnie sprawę? – zapytała madame Giry gdy tylko znalazły się w pokoju, który okazał się garderobą. -Nie poznajesz mnie ciociu? – Eleonor jednym ruchem ręki podniosła woalkę ukazując swoją twarz. Antoinette spojrzała na nią badawczym wzrokiem, po czym na jej twarzy pojawiło się zdziwienie. - Eleonor, to naprawdę ty? – zapytała nie mogąc uwierzyć własnym oczom. -Wiem, że dzisiaj wyglądam trochę dziwnie, ale to naprawdę ja – Eleonor zaśmiała się podchodząc do swojej krewnej i ściskając ją czule. - Teraz widzę podobieństwo do Elizabeth – dotknęła jej policzka. – Ale w tym stroju wyglądasz jak dama! -To zasługa mojej babki hrabiny – odrzekła Eleonor z przekąsem, ściągając białe rękawiczki. – Zresztą nieważne. A gdzie jest Meg? Dalej tańczy w balecie? Po tych słowach ktoś cicho zapukał, a po chwili nieśmiało otworzył drzwi, w których pojawiły się dwie młode dziewczyny ubrane w kostiumy baletnic. -Mamo, pan Lefevre chce cię zaraz widzieć- odezwała się długowłosa blondynka., która spojrzała na Elli bystrym wzrokiem. Eleonor nie miała wątpliwości, kim ona jest. -Witaj kuzynko! – zaśmiała się podbiegając do dziewczyn i wciągając je do pokoju. – Jak widzę Meg idziesz w ślady mamy. A ty musisz być Christine! Dziewczyna potwierdziła kiwnięciem głowy. Była to córka szwedzkiego skrzypka, którą madame Giry zaczęła się opiekować po śmierci jej ojca. Eleonor zauważyła, że Christine nic się nie zmieniła od ich ostatniego spotkania. Dalej była chuda i miała ciemne, kręcone włosy, które kontrastowały z białą cerą, a duże, lekko wytrzeszczone oczy i prawie zawsze otwarte usta sprawiały, że Christine wyglądała jakby cały czas się czemuś dziwiła. -Elli! – zawołała po chwili Meg poznając kuzynkę. – Wszystkie dziewczyny z baletu pomyślały, że do opery przyszła jakaś dama. -Nie pomyliłaś się córko – odrzekła madame Giry. – Ciekawe, co może chcieć od mnie dyrektor? Muszę was na chwile zostawić same, ale na pewno macie sobie wiele do opowiedzenia. -Ja muszę iść – oświadczyła nagle Christine zmieszanym i tajemniczym głosem. – Mam lekcję... -Tak, tak. Idź moje dziecko – Elli dostrzegła, że jej ciotka zmarszczyła brwi w zakłopotaniu.- Meg zaopiekuj się kuzynka. -Na jakie lekcje uczęszcza Christine? – zapytał Eleonor, kiedy wyszły z pokoju. -Podobno uczy się śpiewu – odparła. – Ale nie wiem, u kogo. Eleonor nie drążyła dalej tego tematu tylko zwróciła się do Meg z prośbą. -Nie znasz tu jakiegoś miejsca, gdzie mogłabym się przebrać?- zaczęła swą nietypową prośbę. – Ten strój jest w prawdzie piękny, ale diabelnie nie wygodny. -U nas na górze jest teraz dużo ludzi – odrzekła Meg po chwili zastanowienia. – Ale garderoba diwy Carotty jest teraz pusta. Zaraz cię tam zaprowadzę. * - I lepiej zamknij drzwi jak będziesz się przebierać – poradziła jej kuzynka, kiedy weszły do pokoju. – Wprawdzie to damska garderoba, ale może się tu zjawić jakiś człowiek z obsługi. Zwłaszcza ten paskudny Józef Buquet. -Dobrze, zrobię to – odparła Eleonor odbierając od niej klucz. – Spotkajmy się później w foyer.
Eleonor rozglądnęła się po pokoju, gdy tylko starannie zamknęła drzwi na klucz. Garderoba była sporym pomieszczeniem z mnóstwem mebli i obrazów. Znajdowała się tam ogromna komoda z lustrem, jedwabny parawan i olbrzymie zwierciadło w złotej ramie. Elli rzuciła wszystkie pakunki na kanapę i wyjęła swoją starą, skromną sukienkę. -Na razie dosyć hrabianki Nory – szepnęła do siebie ściągając kapelusz, po czym poszła się przebrać za parawan. Kiedy zdjęła swoją elegancką suknię nagle usłyszała jakiś szmer. Ktoś był w pokoju. Eleonor zastygła w bezruchu. Przecież garderoba była pusta gdy do niej wchodziła i dobrze zamknęła drzwi na klucz. Cicho schyliła się, aby zobaczyć przez szparę w parawanie, kto oprócz niej jest w garderobie. Dostrzegła wysoką postać w czarnym płaszczu, która musiała być mężczyzną. -Co robić? – zastanawiała się zaskoczona stojąc ubrana tylko w gorset, cienką haleczkę i pończoszki. – Poczekać aż wyjdzie? A jeśli nie wyjdzie? A może to ten zboczeniec? Zaczęła coraz bardziej się denerwować, ale dzięki temu zyskała jasność umysłu. Dostrzegła, że na szafce w zasięgu jej ręki stała dosyć spora drewniana szkatułka na biżuterię. -To jedyne wyjście – sięgnęła cicho po szkatułę i wysunęła się za parawanu. Na jej szczęście mężczyzna stał tyłem. -„Odechcę ci się wchodzenia do damskiej garderoby bez pukania!” – pomyślała zamachując się szkatułką na niego. – „Ty zboczeńcu!” I z całej siły uderzyła go w głowę. Po tym ciosie mężczyzna osunął się na podłogę tuż pod jej stopy. Przez chwile stała zadowolona ze swojej szybkiej reakcji. Jednak mniemany zboczeniec nie poruszył się. -„O Boże! Zabiłam go!” – pomyślała przejęta i szybko przy nim uklękła, odwracając go na plecy – „Elli, ty idiotko to może jest zwykły aktor!” Mężczyzna żył. Eleonor dostrzegła, że oddycha. Przyjrzała mu się uważnie. Był ubrany bardzo elegancko we frak i czarną pelerynę, a na twarzy miał białą maskę. - Aktor – stwierdziła. – Do diabła! * Erik jak miał to w zwyczaju codziennie o tej godzinie szedł spotkać się ze swoją uczennicą. Jego kochana Christine robiła coraz większe postępy, a każda chwila spędzona z nią była najmilszym momentem jego dnia. Przeszedł przez wejście w lustrze, po czym skierował się do drzwi. Jednak, kiedy tylko wszedł do pokoju coś ciężkiego i dużego z wielką siłą uderzyło go w głowę. Nie pamiętał, co się później stało, bo widocznie stracił przytomność. Kiedy zaczął dochodzić do siebie i powoli otwierać oczy dostrzegł że leży na kanapie, a przy nim siedzi jakaś kobieca postać. -Christine – szepnął do niej, jednak zaraz zdał sobie sprawę, że to nie ona. Tuż nad sobą zobaczył zielone oczy wpatrujące się w niego z niepokojem i ciekawością. -Eleonor – usłyszał w odpowiedzi wesoły głos. -Słucham? – był trochę zdezorientowany w tą dziwną sytuacją i czuł się lekko ogłuszony. -Mam na imię Eleonor, a nie Christine – wyjaśniła nieznana mu młoda kobieta. – Ale wszyscy mówią do mnie Elli. Ja nie słyszałam jak pan wszedł, bo właśnie się przebierałam i... Mam nadzieję, że nie będzie miał pan siniaka. Zaraz przyłożyłam lód do twarzy. Chyba nie zaszkodzi charakteryzacji. -Czemu?- zapytał. Mówiła bardzo szybko prawie nie robiąc przerw między zdaniami. -Temu, co ma pan na twarzy – odrzekła wskazując na jego twarz. – Przepraszam, ale powiedziano mi, że to garderoba diwy Carlotty. A co do charakteryzacji to musieli się natrudzić, wygląda jak prawdziwe oparzenie. Erik nagle zrozumiał, o co jej chodzi. Teraz dopiero poczuł, że na jego twarzy nie ma maski. Poderwał się gwałtownie z tapczanu i szybko zasłonił część twarzy ręką. -Moja twarz!!!- krzyknął przeraźliwe. – Gdzie moja maska!? -Jednak zaszkodzi- zmartwiła się widząc przerażenie na jego twarzy. – To moja wina, ale postaram się to wszystko wytłumaczyć reżyserowi spektaklu. Tylko nie teraz. A pańska maska jest tutaj. Erik patrzył na nią zdziwiony i starał się przez chwilę skupić na tym, co do niego mówi. Dziwna kobieta podała mu maskę, która leżała na stoliku przy lustrze. -Przepraszam pana – kontynuowała dalej starając się zebrać rozrzucane na podłodze ubrania. – Niech pan lepiej chwilę poleży – poradziła mu kierując się w stronę drzwi. – Różnie to może być, a to była ciężka szkatułka... Po tych słowach wybiegła z pokoju zostawiając go samego.
|
|
|
Post by Bazylia on Oct 25, 2005 13:50:50 GMT 1
£aa, nareszcie przeczyta³am. Proszê darowaæ opóŸnienie... Zapowiada siê bardzo ciekawie, ju¿ lubiê Ellie, ostatnia scena jest kapitalna! ;D
|
|