atraktywna
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Były Geolog Forum ;)
Posts: 152
|
Post by atraktywna on Oct 25, 2005 22:12:33 GMT 1
Oj, biedny Erik... ;D Dlaczego kobiety tak lubią go bić I dlaczego on im na to pozwala? Niby taki czujny, a tu wyskakuje baba ze szkatułką i bęc, Upiór leży... ;D
|
|
|
Post by Nattie on Oct 26, 2005 17:42:25 GMT 1
"Kobieta mnie biijeee...!" Przypomnia³a mi siê "Seksmisja" ;D Pamiêtacie tê minkê Stuhra? Hmmm.... Mo¿e jakiœ tzw. crossover ktoœ napisze? By³oby przednio!
|
|
|
Post by Kaja on Oct 26, 2005 18:09:18 GMT 1
Stuhr był jedyny w swoicm rodzaju i nawet Erik go nie pobije... Drogie panie co tak żałujecie Upiora. Ciekawe jaka by była wasza reakcja jakby jakiś obcy mężczyzna wszedł do waszej garderoby kiedy w jesteście w negliżu?
|
|
|
Post by Bazylia on Oct 26, 2005 20:16:38 GMT 1
Moja? "Mam w szafie Toksyczn¹ Wiewiórkê i nie zawacham siê jej u¿yæ!" No ale to taki ma³y offtopic by³ Pisz, Kaju, czekamy
|
|
|
Post by Kaja on Oct 26, 2005 21:03:04 GMT 1
Toksyczna wiewiórka to jest to!!! [nieopanowany atak śmiechu] A tu coś o Aniołku Muzyki czyli niebiańskim duszku.
Kiedy tylko zatrzasnęły się drzwi garderoby Erik zerwał się z kanapy jak oparzony. -Co to u licha było!? – dotknął głowy, która cały czas go bolała. Próbował zebrać myśli i uporządkować wydarzenia kilku minionych chwil. Przed chwilą ktoś był wraz z nim w garderobie. Kobieta. Miała zielone oczy i włosy o jakimś niespotykanym kolorze. Mówiła bardzo szybko i chyba miała na imię Eleonor. Erik nigdy nie słyszał takiego imienia. Pierwszy raz widział też jej twarz, zatem musiała to być jakaś nowa baletnica albo chórzystka lub też inna kobieta z personelu opery. Nie zastanawiał się jednak nad tym, najważniejsze dla niego było to, że ta kobieta widziała jego twarz. -Kolejna wścibska gąska! – pomyślał ze wściekłością. – Pożałuje tego, niech tylko ją spotkam na swojej drodze! Nagle zdał sobie sprawę, po co właściwie znalazł się w tym miejscu. -Mój anioł czeka – przypomniał sobie i dobry humor od razu do niego wrócił. – Nie mogę pozwolić na to, aby lekcja się opóźniła, a później zajmę się nią.
- Jakie to wszystko jest piękne!- zachwycała się Meg oglądając prezenty od Eleonor, która przygotowała dla niej i dla Christine kilka drobiazgów kupionych na zakupach z hrabiną. Wśród nich dwie buteleczki kwiatowej wody toaletowej, śliczne szlafroczki i kilka par jedwabnych pończoszek samonośnych. – To wszystko musiało być bardzo drogie. -Hrabina za wszystko płaciła – Elli machnęła ręką. – Ona lubi tylko najdroższe rzeczy i najlepszego gatunku. -To musi być coś wspaniałego mieszkać u niej i obracać się w tym całym towarzystwie– westchnęła Meg. – Kiedy się tu pojawiłaś w tym stroju to zrobiłaś niezłe zamieszanie. -Widziałam – zaśmiała się Eleonor z triumfem. – Ale pobyt u hrabiny to koszmar. Uwierz mi. W jej domu nic się nie dzieje, nie tak jak tutaj, w operze. Tutaj w Paryżu nie ma co robić, a ja tęsknie za domem, otwartą przestrzenią, świeżym powietrzem i Andre... -To twój narzeczony? – zapytała Meg. –Mama mówiła mi, że się zaręczyłaś. -Tak – odparła z dumą pokazując swój pierścionek zaręczynowy. – I ślub na wiosnę. -Jest wspaniały! Christine chodź, zobaczysz coś ładnego! – zawołała Meg do koleżanki, która właśnie pojawiła się w drzwiach pokoju baletnic. Eleonor dostrzegła, że policzki Christine są całe w wypiekach, a oczy dziwnie błyszczą. -Meg twoja mama cię wzywa – oznajmiła siadając na łóżku. – A co to za piękny szlafroczek? -Tu masz podobny i jeszcze kilka drobiazgów – oznajmiła Elli wręczając jej paczkę. – Szkoda, że twoja lekcja trwała długo. Ja będę musiała już wracać - oświadczyła zbierając się do wyjścia, po czym nagle dodała. - Ale może mnie odprowadzisz, Christine? -Dobrze - zgodziła się po chwili namysłu.
- Kto daje ci lekcje śpiewu? – zapytała Eleonor, kiedy znalazły się same z Christine. – Takie lekcje są bardzo drogie. Kiedyś opłacała mi je hrabina. -Ja nie muszę płacić za te lekcje – odpowiedziała tajemniczo opuszczając wzrok. Christine była wyraźnie zmieszana tym pytaniem. -Coś nie tak? – Eleonor drążyła dalej ten temat. Czuła, że za tym musi kryć się coś tajemniczego. -Elli ja nikomu o tym nie mówiłam, nawet Meg, bo zabroniła mi madame Giry – zaczęła niepewnym głosem. – Ale wiem, że tobie mogę zaufać. Pamiętam jak kiedyś, gdy byliśmy dziećmi zwierzałam ci się. -Christine, co to za tajemnica? – Elli była coraz bardziej ciekawa. Sprawa tych lekcji była bardzo dziwna zwłaszcza, że madame Giry była w to wmieszana. – Obiecuję, że nikomu jej nie zdradzę. Christine milczała przez chwilę jakby próbowała zebrać swoje myśli, po czym zaczęła opowiadać. -Kiedy miałam siedem lat mój ojciec umarł a madame Giry zaczęła się mną opiekować. Gdy tylko przychodziłam do kapliczki w operze i zapalałam świeczkę w intencji ojca wówczas pojawiał się on i przemawiał do mnie. Tutaj Christine zrobiła pauzę i odetchnęła jakby zrzuciła z siebie jakiś wielki ciężar. Jednocześnie wyglądała na osobę, która dopiero co zobaczyła jakiś cud. Oczy jej błyszczały, na policzkach pojawiły się rumieńce, a pierś szybko falowała. -Kto? – zapytała cicho Eleonor bojąc się, czy jej przyjaciółka nie popadła w jakiś rodzaj transu. -Anioł Muzyki! – zawołała Christine podnieconym głosem. – Przychodzi do mnie, aby mnie uczyć śpiewu! Elli spojrzała na Christine uważnie nie mogąc jej zrozumieć. -Anioł Muzyki?- zapytała nieśmiało, aby się upewnić, czy dobrze usłyszała. – Taki niebiański duszek? -Ojciec mi kiedyś opowiedział historię o Aniele Muzyki – Christine mówiła dalej nie zwracają uwagi na to, że na twarzy Eleonor pojawił się pobłażliwy uśmiech.- I kiedy papa umarł przysłał do mnie anioła. -A jak on wygląda, ten anioł? – zapytała zastanawiając się czy czasem jej przyjaciółka dobrze się czuje. Wprawdzie Christine zawsze słynęła z tego, że ma wybujałą wyobraźnię i często widziała różne rzeczy inaczej niż wszyscy, ale to było dawno, gdy byli jeszcze dziećmi. A Christine dawno już przestała być dzieckiem. – Ma skrzydła i niebieska szatę? -Nie wiem, nie pokazał mi się nigdy – odrzekła Christine trochę już dochodząc do siebie. – Słyszę tylko jego niebiański głos, który mówi mi jak mam śpiewać. -To skąd wiesz, że to anioł? – Eleonor początkowo to bawiło, ale pomyślała, że za tym może kryć się jakiś podstęp. – Ja nie wierzę, że anioły schodzą do nas z nieba. -Wiem, bo mi to powiedział, zresztą nie ma innej możliwości – to powiedziawszy chwyciła Elli za rękę. – Proszę cię nie mów o tym nikomu, bo on odejdzie. -Nie powiem – uspokoiła ją głaskając ją po głowie. – Ale ty mi obiecaj, że będziesz na siebie uważać. Mam nadzieję, że ten niebiański duszek będzie cię uczył tylko śpiewu. Do zobaczenia, Christine. -Dziękuję – szepnęła w odpowiedzi.
-Przez to będą tylko kłopoty – pomyślała Eleonor wracając do domu. Postanowiła sobie, że wyjaśni sprawę tego anioła. Poza tym musi jeszcze dowiedzieć się o zdrowie tego aktora. Mimo wszystko uśmiechnęła się na samo wspomnienie tej pomyłki. Z tego zamieszania nie zdążyła odwiedzić jeszcze jednego miejsca, podziemi. Była ciekawa, czy to wciąż tam jest jej mała tajemnica z dzieciństwa.
|
|
|
Post by Kaja on Oct 30, 2005 14:10:58 GMT 1
Hrabina Izabela siedziała już od jakiegoś czasu przy swoim zabytkowym sekretarzyku. Choć z jej twarzy nie dało się nic wyczytać po oczach można było poznać, że jest zdenerwowana. Powodem tego stanu był list, który dostała przed godziną. Jego nadawcą była kuzynka Izabeli, markiza Catharina. List był bardzo długi i pełen dziwacznych ozdobników, jednak jego treść była krótka. Markiza zaczęła poważnie chorować i ze względu na to, iż jest zupełnie sama prosi Izabelę, która jest jej najbliższą rodziną, o przyjazd w celu zapewnienia opieki i przypilnowania spraw majątkowych. Dla hrabiny taki list nie był czymś niespodziewanym, gdyż markiza była wiekową osobą i wcześniej czy później poprosiłaby ją o pomoc. Jednak list pojawił się dla w najmniej oczekiwanym dla hrabiny momencie ze względu na Norę i plany wobec niej. Hrabina musiała wyjechać, bo nie było mowy o tym, aby odmówić markizie. A co zrobić z Norą? Jeśli zabierze ją do ze sobą do posiadłości markizy to straci kontakt z rodzina de Chagny i młodzi nie spotkają się. Później Raoul bierze udział w ekspedycji, na której wszystko może się wydarzyć. Jeśli się zakocha wówczas na pewno nie opuści narzeczonej. -„Nora musi zostać w Paryżu” – postanowiła stanowczo Izabela. Nie mogła jednak zostawić ją samą. Nora jest młoda, a w takim wieku różne rzeczy przychodzą do głowy. Trzeba mieć ją na oku, aby nie popełniła jakiegoś głupstwa. Hrabina zastanawiał się nad rozwiązaniem tej beznadziejnej sprawy, gdy nagle do głowy przyszedł jej wspaniały pomysł. Wyjęła z szuflady papier listowy i pióro, po czym przystąpiła do pisania listu następującej treści. Drogi Phillipie
W pierwszych słowach mego listu chciałabym ci podziękować za to, że zająłeś się moimi sprawami związanymi z przekazaniem tytułu Norze. Odkąd Ludwik umarł wszystkie urzędowe sprawy zostały pod moją opieką. Jest jedna rzecz, o która będę chciała Cię prosić. Okoliczności, jakie wydarzyły się w mojej rodzinie zmuszają mnie do opuszczenia na jakiś czas Paryża. Jak wiesz gości u mnie w domu moja wnuczka Nora. Niestety z pewnych względów nie może mi ona towarzyszyć w podróży. Nie mogę też zostawić jej zupełnie samej. Nora nie zna w Paryżu prawie nikogo i sama będzie się nudzić. Poza tym będę spokojniejsza, jeżeli ktoś będzie czuwał nad nią. Dlatego prosiłaby, abyś sprawował nad nią opiekę podczas mojej nieobecności. Nie potrwa to długo, gdyż powinnam załatwić moje sprawy w przeciągu dwóch tygodni. Mam nadzieję, że moja prośba nie będzie dla ciebie ciężarem. Z góry jestem Ci wdzięczna za pomoc. Wszelki sprawy omówimy jutro przy herbacie w moim domu, na którą oczywiście Cię zapraszam.
Twoja matka chrzestna Hrabina Izabela de Vigny.
-Bóg chyba wysłuchał moje modlitwy – pomyślała Eleonor idąc na górę do swojego pokoju. Parę minut wcześniej jej babka wyjechała z Paryża na całe długie dwa tygodnie, a ona została wraz z służbą w jej domu. Wprawdzie była pod opieką Phillipa de Chagny, ale on raczej nie ma w planie swatania ją ze swoim bratem. -Teraz dopiero mogę odetchnąć –gdy tylko znalazła się w pokoju zaczęła układać w głowie plan. Po pierwsze postanowiła skorzystać z zaproszenia hrabiego de Chagny na obiad w jego domu. Raoul wraca dopiero jutro, zatem można tam spędzić miłe popołudnie. – Jednak najpierw musze odwiedzić operę. Zadzwoniła na służbę. -Agnes przekaż Karolowi, aby zajął się przygotowaniem powozu – poleciła służącej, gdy ta pojawiła się w pokoju. – A dla mnie przyszykuj granatową sukienkę i płaszcz a strój wizytowy zapakuj. Przekaż też kucharce, że wrócę dopiero na późną kolację. * Kiedy weszła do gmachu opery nikt nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Mimo wszystko wolała, gdy jest niezauważona. Wzbudzanie swoja osobą zbyt dużej sensacji jest może miłe, ale zbyt uciążliwe, a tak można wejść prawie wszędzie i nie być zauważonym, bo kto zapamięta młodą dziewczynę w skromnej granatowej sukience, niezbyt nowym płaszczu i włosami zaplecionymi w warkocz. Wyglądała tak jak większość chórzystek czy baletnic. Idąc foyer opery Eleonor zauważyła, że dziś panuje tam wyjątkowe poruszenie. Wprawdzie w operze zawsze panowało zamieszanie, które wzmagało się wraz z nadchodzącą premierą, jednak dzisiaj wyglądało to zupełnie inaczej. -Meg! – zawołała Elli widząc swoją kuzynkę na szczycie schodów. -Witaj Elli, nawet nie wiesz, co tu się stało – zaczęła Meg wyraźnie podnieconym głosem, gdy tylko przed nią stanęła. -Właśnie widzę, jakieś kłopoty? -Wiesz, upiór opery znowu się pojawił wczoraj wieczorem i nawet złamał nogę jednemu robotnikowi – wyjaśniła podnieconym głosem. -Upiór!? – zapytała na pół zdziwiona, na pół z niedowierzaniem. – A kto to taki? -Nie słyszałaś o nim? – Meg zdziwiła się. – Choć właściwie nikt nie wie, kim on jest. Podobno mieszka w operze, ale gdzie to niewiadomo. Ma twarz białą jak kość, czerwone świecące oczy i kiedy się pojawi to czuć jakby śmierć właśnie przyszła. Chodzi on po operze swoimi drogami i czasem się pojawia strasząc baletnice, ale mnie ani razu nie wystraszył. Podobno madame Giry z nim rozmawiała... -Ciocia? -Nie, moja mama kazała nam się trzymać od niego z daleka – odrzekła, a Eleonor wyraźnie zauważyła, że Meg raczej nie będzie przestrzegać tego nakazu. – Margaret Giry to dalsza rodzina mojego zmarłego papy. Niedawno została wdową i nie miała, z czego się utrzymać. Mama poprosiła pana dyrektora o jakąś prace dla niej i od jakiegoś czasu jest tu bileterką. To dobra kobieta, ale strasznie gadatliwa... O! To ona właśnie tu idzie. Elli odwróciła się w kierunku, jaki wskazała jej Meg po czym dostrzegła idącą kobietę w kierunku schodów. Przyjrzała się jej dokładnie. Ubrana była w starą, szarą sukienkę, czarny kapelusz ze zniszczonym piórem, które kiedyś zapewne stanowiło jego ozdobę, oraz wypłowiały szal, którym zakrywała ramiona. Dostrzegła jednak, że madame Giry pomimo tego całego stroju nosi się dumnie i z godnością jak niejedna hrabina. -Zapewne idzie do dyrektora – wyjaśniła Meg. – Idziesz posłuchać, co powie? -Meg, szukam pewnego aktora. Nie znam jego imienia, ale jest wysoki, ma ciemne włosy i takie szare zimne oczy...Nie znasz go? – zapytała nagle niezbyt zainteresowana historią tego całego upiora. Historie o duchach nigdy nie interesowały Eleonor. -Nie – pokręciła głową. – I nikt mi nie pasuje do tego wyglądu. A co się stało? -Właściwie to nic – odrzekła wymijająco starając się unikać badawczego wzroku kuzynki. – Zapytam o niego Christine. Wspominał ją...Gdzie ona jest? -Ma lekcję i wróci pewnie za dwie godziny. -To poczekam na nią – odrzekła postanawiając sobie, że wykorzysta ten czas na wizytę w podziemiach.
|
|
|
Post by GreenEyes on Oct 30, 2005 17:48:50 GMT 1
Czytam z zapartych tchem i czekam na dalsze losy Eleonor
|
|
|
Post by Kaja on Nov 11, 2005 10:01:35 GMT 1
Dawno tu nie zaglądałam i już zapomniałam na czym stanęłam, ale to chyba będzie dobry fragment.
Sporo czasu minęło od chwili, kiedy Eleonor znalazła po raz pierwszy wejście prowadzące do podziemi opery. Była wtedy jeszcze dzieckiem, dla którego potężny gmach był nieznanym, pełnym tajemnic miejscem zabaw a co dopiero piwnice, które pociągają każde dziecko rządne przygód. Jednak opera posiadała coś więcej niż zwykłe piwnice, w których przechowuje się zapasy żywności i stare, niepotrzebne nikomu rzeczy. Opera posiadała loch pełne zawiłych korytarzy tworzących labirynty, z których trudno było się wydostać. Mimo tego, a może właśnie, dlatego mała Eleonor ruszyła w ich w głąb siedmiu podziemnych pięter poznając coraz to nowe tajemnice tego miejsca. Znalazła duże podziemne jezioro spowite mgłą, nieczynną fontannę, kilka prostych zapadni, których rola polegała prawdopodobnie na odstraszeniu nieproszonych gości, ale w tym wypadku raczej zachęciły do dalszej wędrówki. Opłacało się, bo na końcu jednego z korytarzy prawie na samym dole natrafiła na coś, co nie powinno tam być. Mieszkanie nad brzegiem podziemnego jeziora. Może nie wyglądało ono jak typowe mieszkanie. Panował tam raczej bałagan i mnóstwo było rzeczy niewiadomego użytku, ale jednak było to mieszkanie. Elli nie poznała właściciela tego osobliwego lokum, dlatego teraz po tak długim czasie postanowiła odwiedzić to miejsce i sprawdzić czy ktoś tam jeszcze jest. Oczywiście wiedział, że taka wycieczka może się źle skończyć, ale skąd można czerpać wiedzę, jeśli będzie się bała konsekwencji, które i tak mogą nie nastąpić. Nie była już beztroskim dzieckiem, które nie wiedziało, co to strach, dlatego na wszelki wypadek schowała w rękawie swojej sukni mały ostro zakończony nóż, podarunek od Luisa. Zrobiony na zamówienie miał on ozdobna rękojeść o kształcie dwóch splecionych ze sobą węży, które podtrzymywały rubin. Wprawdzie był on raczej wymyślną ozdobą niż bronią, ale Elli nauczyła się posługiwać sprawnie nożem i w jej rękach mógł okazać się niebezpieczny dla napastnika, który chciałby zrobić jej krzywdę. Nie zauważona przez nikogo ruszyła najpierw krętymi schodami prowadzącymi cały czas w dół i dół. W myślach starała się odtworzyć przebytą przed laty drogę przypominając sobie wszystkie pułapki i niebezpieczne miejsca. Idąc podziemnymi korytarzami, co chwile żałowała, że nie ma przy sobie swojego szkicownika i ołówka. Teraz dopiero zwróciła uwagę na piękno kamiennych rzeźb, które znajdowały się w podziemiach. Mogłaby tu spędzić kilka dni na rysowaniu, ale teraz nie było na to czasu. Miała dwie godziny i w tym czas musiała wrócić, aby nie wzbudzić podejrzeń a do tajemniczego miejsca było jeszcze kilka korytarzy prowadzących wzdłuż jeziora, którego woda miała dziwny zielonkawy odcień. -Zatruta czy co? – Zastanawiała się Eleonor idąc dalej. – Przecież nie mogą w niej być te małe zielone rośliny jak w naszym jeziorze. Nie zastanawiała się jednak nad tym dłużej, gdyż właśnie stanęła przed tym dziwnym mieszkaniem. -Ktoś tu dalej mieszka - stwierdziła wchodząc ostrożnie do środka. Dużo od ostatniej wizyty uległo tu zmianie. Pojawiły się nowe meble, grube kotary, różne obrazy, lustra i mnóstwo książek i papierów. Całe wnęczce oświetlone było mnóstwem świec, z których wosk kapał na ozdobne lichtarze. Była ich niezliczona ilość i prawie wszystkie się paliły, jednak w całej jaskini nie było ani śladu dymu. Musiał zatem istnieć jakiś komin, który usuwał dymy z pomieszczenia. -Ale kurz sam nie zniknie – pomyślała sięgając po książkę z pierwszego z brzegu stosu. Była pokryta warstwa kurzu, która Elli zdmuchnęła. - Johann Wolfgang Goethe „Faust” – przeczytała napis na okładce, po czym przerzuciła kilka stron, które nosiły znamiona częstego przeglądania. – Zatem ten dziwny człowiek, który tu mieszka lubi literaturę piękną i muzykę. Spojrzała na spore organy, które zajmowały jedną ze ścian jaskini. Wyglądały dość imponująco tylko, że efekt psuły porozrzucane wszędzie kartki z nutami i jakimiś szkicami najczęściej przedstawiającymi twarz kobiety. -Jakby to zobaczyła Helen dostałaby białej gorączki – westchnęła odkładając książkę na miejsce. – Aż dziw, ze jeszcze nikt nie zaprószył tu ognia, albo przy takiej wilgotności nie chwycił tego wszystkiego grzyb. Nagle usłyszała przeraźliwe bicie zegara, którego echo rozchodziło się po całej jaskini. Była dokładnie dwunasta. -Jeśli się nie pośpieszę się to zaraz Meg zacznie zastanawiać się gdzie jestem – pomyślała kierując się w stronę korytarza. – Lepiej żeby nikt nie dowiedział się, że tu byłam. Eleonor ruszyła szybko w stronę wyjścia nie zauważyła jednak, ze w drodze powrotnej zgubiła jedną mała rzecz. Swój pierścionek zaręczynowy.
|
|
|
Post by Nattie on Nov 11, 2005 10:39:41 GMT 1
A ju¿ myœla³am, ¿e zacznie sprz¹taæ ;D Niech ¿yj¹ racjonalne umys³y wœcibskich kobiet!
|
|
|
Post by Kaja on Nov 16, 2005 20:33:48 GMT 1
- Czy to co zaczęło się tak wspaniale musiało się skończyć taka katastrofą? – zastanawiała się Elli siedząc w swoim łóżku w domu hrabiny i trzymając w ręku bransoletkę od Andre. Czuła się znacznie lepiej, kiedy miała przy sobie jakąś rzecz od niego a właśnie tą najważniejszą zgubiła, ale to tylko jedna katastrofa tego dnia a było ich znacznie więcej. Wszystko zaczęło się od spotkania z Christine, po powrocie z podziemi. Chciała się od niej dowiedzieć czy zna tego tajemniczego aktora, ale Christine po lekcji była jakaś pobudzona i cały czas ściskała w ręce czerwona róże z czarna wstążką. Eleonor wydawało się bardzo śmieszne i mała nieodpartą ochotę mocno nią potrząsnąć. „Kim u diabła jest ten jej anioł muzyki?” W końcu po chwili dziewczyna doszła do siebie, ale i tak nie wyjaśniła, kim była ofiara szkatułki. Kiedy Eleonor poszła się przebrać w strój wizytowy dostrzegła brak pierścionka. Wiedziała, że musiała zgubić go w podziemiach i postanowiła, że musi tam jak najszybciej wrócić i go znaleźć. Dziś nie było na to czasu, bo wzbudziłaby podejrzenia swoją nieobecnością na obiedzie u de Chagny, ale jutro musi to zrobić. Zrobiło jej się bardzo przykro, kiedy patrzyła na ślad na palcu i miała ochotę jak najszybciej wrócić do domu, ale było już za późno na odwołanie zaproszenia. Bez humoru ruszyła do rezydencji de Chagny nie przepuszczając, że tam nastąpi ukoronowanie tego fatalnego dnia. * Rezydencja hrabiostwa de Chagny znajdowała się na przedmieściach Paryża, a jej obecnym właścicielem był najstarszy z dziedziców hrabiego de Chagny, Phillip. Mieszkał on wraz ze swoim młodszym bratem oraz starą ciotką Emilią, która zarządzała całym domem i jego służbą. Eleonor kilka razy gościła w posiadłości de Chagny i to właśnie w salonie tego domu odbył się ten sławny pojedynek. Od tamtej chwili wystrój salonu nie zmienił się. Stwierdziła to wchodząc do dużego, jasnego pokoju. Miała tam poczekać na kuzyna, który akurat przebiera się do obiadu. Elli rozglądnęła się, gdy nagle jej wzrok zatrzymał się na dobrze jej znanej osobie. Tuż przy oknie stał wysoki, postawny młodzieniec w mundurze francuskiej marynarki. Miał jasną, delikatna cerę, duże niebieski oczy i modnie przycięte blond włosy. Był to nie, kto inny jak sam Raoul de Chagny, który akurat wrócił do Paryża na urlop. Eleonor stała w milczeniu przyglądając mu się. Musiała przyznać, że pobyt w marynarce dobre zrobił kuzynowi jednak nic nie zmieniło jego dziewczęcej cery i dużych oczu, które jak pamiętała były najczęściej wypełnione łzami. Mimo to, Raoul był przystojny i mógł być uważany za najlepszą partię w Paryżu. Kiedy Elli o tym pomyślała przeszedł po jej plecach dreszcz a dawna pewność wróciła zwłaszcza, że dostrzegła zmieszanie na twarzy młodzieńca. -Witaj wicehrabio – dygnęła jak nakazywała etykieta wprawiając młodzieńca w jeszcze większe osłupienie. -Czy my się znamy, mademoiselle? – Zapytał nie wiedzą właściwie, co ma powiedzieć. Dopiero, co wrócił i jeszcze nawet nie zdążył zobaczyć się z bratem a tu nagle w jego domu pojawia się nieznana mu piękna kobieta. -Raoul nie wygłupiaj się! – zawołała śmiejąc się z miny swojego kuzyna.- Co, jak co, ale mnie powinieneś pamiętać! -Kuzynka Nora? – zapytał niedowierzając. Pamiętał on Elli bardziej jako bojowo nastawionego podrostka lub wymachującą szpada młodą pannę niż piękną damę, która akurat gościła w jego salonie. – Bardzo się zmieniłaś, wyładniałaś. -Eleonor albo Elli – poprawiła go stanowczym głosem. – Ty także zmieniłeś się kuzynie. Marynarka ci służy. Mam nadzieję, że nauczyli cię tam posługiwać się szpadą. -Tak...To znaczy mieliśmy lekcje fechtunku – odparła nieskładnie zbity z tropu. Elli postanowiła od razu wybić mu z głowy jakiekolwiek zaloty w stosunku do niej. Ich dalszą rozmowę przerwał Phillip, który akurat wszedł do salonu. Ucieszył się bardzo na widok swojego młodszego brata. Eleonor spostrzegła teraz jak bardzo Raoul różnił się od swojego starszego brata i to nie tylko w wyglądzie, ale także pod względem charakteru. Raoul nie był zbyt rozmowny i wciąż bardzo nieśmiały natomiast Phillip cechował się otwartością i wybornym poczuciem humoru. Eleonor bardziej podobał się ten drugi sposób bycia, dlatego obiad w towarzystwie obu braci de Chagny minął jej w miłej atmosferze. Humor trochę jej się poprawił, ale gdy tylko jej wzrok spoczął na puste miejsce na serdecznym palcu czuła duży żal i tęsknotę za Andre. Po obiedzie Phillip zaproponował, aby przenieśli się do salonu i zagrali w szachy. Elli przyjęła tę propozycję z entuzjazmem, bo dzięki ojcu wyśmienicie umiała grac w tę grę. Jednak w szachy mogły grac tylko dwie osoby, dlatego starszy de Chagny nagle wycofał się z gry pozostawiając wolne pole swojemu bratu. Nie spodobało się to Eleonor. Wyraźnie czuła, że wszystko to zostało skrzętnie ukartowane i że maczała w tym palec hrabina. -Nie dam mu wygrać – postanowiła sobie, choć od nie chciało się jej już gry w szachy. Gra rozpoczęła się i po pewnym czasie zrozumiała, że tą partie wygra bardzo łatwo, za łatwo. Dostrzegła, że Raoul wyraźnie specjalnie kieruje swoimi figurami tak, aby dać jej wygrać. Tego było za wiele. -Drogi kuzynie popełniasz wielki błąd – odrzekła słodkim głosem, gdy Raoul chciał przestawić swojego czarnego konia w pobliże białej wieży. – Stracisz go nierozsądnie. -Wiem, co robię, to moja taktyka – odrzekł spokojnym głosem stawiając figurę na zagrożonym polu. -Jak uważasz – westchnęła Elli od nie chcenia zbijając konia wieżą. – W końcu to ty miałeś zajęcia z taktyki, choć jak widzę to zagrywka bardzo makiawelistyczna. Chyba, że ktoś ci taka taktykę podpowiedział. -Wybornie – parskną Phillip a Raoul nagle się zaczerwienił. – To znaczy chciałem powiedzieć wyborny ruch kuzynko. -Dziękuję – uśmiechnęła się słodko odkładając swoją zdobycz na dosyć sporą kupkę czarnych figur. – Miałam dobrego nauczyciela. Phillip potwierdził, po czym nagle zrozumiał, że plan, w który wtajemniczyła go jego matka chrzestna nie idzie tak jak powinien. Widział jak młodzi coraz bardziej tracą zainteresowanie sobą. Musiał to zmienić. -Słyszałem Elli, że będąc u hrabiny zajęłaś się działalnością charytatywną – zwrócił się do niej hrabia. – To bardzo dobrze, że wy młodzi myślicie o takich sprawach. -Działalnością charytatywną? – zdziwiła się nie do końca rozumiejąc, co miał na myśli. -Hrabina mówiła, że przekazałaś swoje stare ubrania biednym pracownika opery – wyjaśnił Phillip. – Ciekawe miejsce ta opera. A teraz szykują się tam zmiany w zarządzie. Dlatego właśnie Raoul miał pewien pomysł. -Jaki pomysł? – zainteresowała się Eleonor, po czym spojrzała na Raoula czekając na dalsze wyjaśnienia. -Odziedziczyliśmy po ojcu znaczny majątek – zaczął Raoul bawiąc się jedną z figur szachowych. – Postanowiliśmy z bratem zostać sponsorami naszej opery. -Naprawdę! – zawołała Elli jakby chciała upewnić się czy dobrze słyszy. Była to chyba najgorsza wiadomość dzisiejszego dnia. Właśnie okazuje się, że nawet w jej ukochanej operze nie będzie miała chwili spokoju do tego mdłego młodzika. -Wiedziałem, że ten pomysł ci się spodoba – ucieszył się Phillip, wstając z fotela. – Ale nie mów o tym nikomu, bo ogłosimy to dopiero za dwa tygodnie na premierze „Hannibala” Chalumeau. A teraz należy wypić za to toast. Odrzekł z zadowoleniem wyjmując z kredensu butelkę czerwonego wina.
|
|
|
Post by Nattie on Nov 16, 2005 21:36:33 GMT 1
Ale¿ biedaczkê chc¹ wrobiæ, no nie, osaczona ze wszystkich stron... Ale na pewno da sobie radê, na pewno! I znajdzie sprzymierzeñca, coœ czujê. Ciekawe, jaki bêdzie dalszy los zagiononego pierœcionka?
|
|
|
Post by Kaja on Nov 18, 2005 20:32:49 GMT 1
Myślisz o Eriku, ale on ma raczej konflikt interesów z Eleonor.
Eleonor obudziła się rano z bólem głowy, ( choć to były tylko dwie lampki wina) oraz bólem gardła i zatkanym nosem. Przeziębienie było pewne i najchętniej zostałaby w domu gdyby nie zguba, którą postanowiła dzisiaj odnaleźć. Od niechcenia wstała z łóżka i zeszła na śniadanie, po którym poleciła Karolowi przygotować powóz. -Powinna panienka zostać w domu – poradził jej troskliwym głosem. – Fatalna dziś pogoda na przejażdżkę. Jak zwykle nie posłuchała go, obiecała tylko, że ubierze się ciepło i szybko wróci. Jednak mimo tej obietnicy sama nie wiedziała ile czasu zajmą jej poszukiwanie. Nie wiedziała nawet gdzie zgubiła pierścionek. Wszystko wskazywało na to, ze w tajemniczej jaskini, ale nie była tego pewna. -Andre, dlaczego cię tu nie ma? – pomyślała spoglądając na ozdobną bransoletę, gdy niezauważona wchodziła do podziemi. Poczuła przejmujący chłód. – Nauczka za ciekawość. Teraz tu sobie pochodzę. Westchnęła pociągając nosem i ciasno okręciła wełniana chustę wokół szyi sprawdziła też czy z lampą wszystko w porządku, po czym ruszyła schodami w głąb piwnicy. * Erik nie zorientował się, że w jego tajemniczej siedzibie ktoś gościł. Było to dla niego czymś niemożliwym żeby jakakolwiek osoba przedarła się przez wymyślny system zapadni i ślepych korytarzy labiryntu lochów, które tworzył przez tak długi czas. Po spędzeniu ponad kilkudziesięciu lat w podziemiach, które stały się jego królestwem mógł z całą pewnością stwierdzić, że były one jego azylem. Znalazł wreszcie to, czego nigdy nie miał. Kiedy tylko poznał znaczenie tego słowa wyruszył na poszukiwanie tego miejsca. Jednak po niedługim czasie zrozumiał, że nie jest to łatwe. Im bardziej szukał tym częściej znajdował coś zupełnie innego. Ludzie nie mogli dać mu tego, czego chciał. Postanowił, zatem od nich się odsunąć. W końcu znalazła to, co szukał w miejscu najmniej do tego się nadającym, operze. Stworzył tam swój azyl a pomogła mu w tym nieoczekiwanie kobieta, którą uważał za jedyną prawdziwą istotę ludzką. Kiedy wreszcie spełnił swoje marzenie zrozumiał, że nie jest tak łatwo go utrzymać, jednak podróżując nauczył się, że aby spełniać marzenia trzeba czasem posunąć się do ostateczności... Teraz, kiedy wreszcie miał swój azyl, pojawiło się nowe marzenie. Kiedy poznał znaczenie słowa miłość zrozumiał, że właśnie ona zawładnęła nim. Miłość do najpiękniejszej istoty na świecie, do Christine. Westchną odrywając ołówek od kartki papieru, z której spoglądała na niego jego ukochana. Uśmiechnął się do jej podobizny i najdelikatniej jak potrafił musnął opuszkami palców jej usta. -Czy pokochasz mnie? – zapytał ją cicho. Właściwie nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie. Przynajmniej nie w tej chwili. Zatem jak ogromne było jego zdziwienie, gdy nagle ktoś jednak odpowiedział. Nie była to wprawdzie właściwa odpowiedź na jego pytanie, ale te cztery słowa, które wypełniły jaskinie nie powinien był usłyszeć, a brzmiały one: „Gdzie ten przeklęty pierścionek!”
|
|
|
Post by Kaja on Nov 30, 2005 22:49:59 GMT 1
Dawno mnie tu nie było i pełno tu kurzu jak w podziemiach;D Czas posprzątać. Fragment dedykuję Nattie. Kiedyś natchnęłaś mnie tą wizją.
Eleonor była już zmęczona, zdenerwowana i czuła się coraz gorzej, gdy doszła do podziemnego mieszkania i wciąż nic nie znalazła. „Gdzie ten przeklęty pierścionek?!” – zawołała. Po tych słowach odwróciła się i stanęła nagle twarzą w twarz przed mężczyzną, którego kilka dni temu ogłuszyła w garderobie. Była to ostatnia osoba, jaką spodziewała się tu spotkać. - Ty...?- zaczęła z wahaniem. - Nie wiem i nie chcę wiedzieć, kim jesteś! – przerwał jej gwałtownie, a jego głos był pełen wściekłości. - Kolejna ciekawska baletnica! Zatem niech skończy tak jak wszyscy ciekawscy, którzy chcieli poznać moją tajemnicę! Wykonał szybki ruch i w jednym momencie zarzucił jej coś na szyję i mocno zacisnął. Nagle poczuła jak traci dopływ powietrza. Nie mogła ani krzyczeć, ani mówić. Chciała to zerwać z szyi, ale to coś wrzynało się coraz bardziej w jej skórę i tylko ciasno zawiązana chusta uniemożliwiała całkowite zaciśnięcie. Przed oczami widziała jego twarz i pełne gniewu zimne oczy. Zaczęła szybko myśleć. Wyjęcie noża, który miała w rękawie, zajęłoby jej zbyt dużo czasu. Nagle poczuła, że ma coś ciężkiego w dłoni. Nie myśląc zbyt długo uderzyła tym napastnika w głowę. Uchwyt zelżał, a ogłuszony mężczyzna osunął się na ziemię. Wykorzystała tę możliwość tak łapczywie, że pierwszy łyk powietrza zwalił ją z nóg. Upadła na kolana starając się zacząć oddychać normalnym rytmem. Spojrzała w stronę gdzie napastnik leżał bez ruchu, a na jego czole widoczne było małe zranienie Eleonor otworzyła dłoń. Znajdowała się w niej bransoleta od Andre, która ześlizgnęła się jej z nadgarstka. - Kochany Andre. Muszę mu podziękować jak wróci- szepnęła do siebie zakładając ozdobę na rękę, po czym gwałtownie zerwała ze swojej szyi to coś, co tamowało jej oddech i z obrzydzeniem jednym ruchem wrzuciła to do jeziora. - A co zrobić z tobą? – wstała i spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Chciałeś mnie udusić, a teraz ty leżysz bez ducha. Po co temu aktorowi zachciało się iść za mną? Dostrzegła jego płytki oddech. Wszystko mówiło jej, żeby odwróciła się i jak najszybciej opuściła to miejsce, jednak kiedy patrzyła na niego tak bezbronnego przypomniało jej się, jak już raz o mało nie pozbawiła go życia. - Do diabła! Ty i to twoje dobre serce! – zganiła siebie. – Ale nie zachowam się tak jak ty. Ciekawe czy znajdę tu linę? * Bardzo delikatnie obmyła jego czoło zimną wodą z jeziora. Erik poruszył się i otworzył oczy. - Dzień dobry – Eleonor przywitała go promiennym bezczelnym uśmiechem. – Widzę, że nieźle pana ogłuszyło. - Kim ty jesteś? – zaczynał powoli dochodzić do siebie próbując się poruszyć. – Coś ty zrobiła! Zaraz mnie rozwiąż! - Jeszcze czego – odrzekła odsuwając się od niego na bezpieczną odległość a w jej dłoni zalśnił nóż. – Znowu przyjdzie ci do głowy mnie dusić, albo inne głupie rzeczy. I lepiej się nie szamocz, bo to się może źle dla ciebie skończyć. - Nie obchodzi mnie to! Rozwiąż mnie! – nie posłuchawszy jej rady wciąż szamotał się próbując wydostać się z więzów. - To nic nie da. Mam dwóch braci i często w dzieciństwie bawiliśmy się w Indian – odparła spokojnie patrząc na jego beznadziejne wysiłki.- Widzę, że ty nic nie rozumiesz, ale właśnie leżysz na krawędzi brzegu jeziora, jeśli będziesz bardziej się szamotał, to w końcu wpadniesz do wody i prawdopodobnie się utopisz się, a jak będziesz krzyczał to będę musiała sprawdzić czy jeszcze pamiętam, jak się robi knebel. Erik uspokoił się, ale wciąż był wściekły. Milczał wpatrując się w Eleonor wzrokiem pełnym nienawiści. Ona usiadła na podłodze pod ścianą i także przypatrywała mu się wyzywająco. - Puść mnie- wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Jak ci minie złość – odparła lodowatym głosem, po czym dodała już milej. – I musisz mi przysięgnąć, że ci nie będą przychodzić do głowy różne głupie pomysły zgładzenia mnie, a widzę, że masz na to ochotę. Nie odpowiedział, tylko spojrzał na nią tak, jakby chciał zabić ją wzrokiem. - Tak myślałam – westchnęła po czym sięgnęła po jedną książkę ze stosu, który znajdował się blisko ściany. – Zatem posiedzimy sobie tu trochę.
Kto ma odwagę napadać kobietę w furii w końcu skończy związany.
|
|
|
Post by Nattie on Dec 2, 2005 17:57:30 GMT 1
Ej, przesadzasz z tymi dedykacjami!! A tak tak, coœ mi siê przypomina o zwi¹zywaniu Erika... No nie, znowu bity... Ty masz dla niego choæ troche litoœci? Wspó³czucia? Elli ma naprawdê krzepê w rêkach, oj ma! A¿ siê bojê, co mu zrobi nastêpnym razem...
|
|
|
Post by Kaja on Dec 2, 2005 20:10:37 GMT 1
No może trochę przesadziłam ale obiecuje że on tez się jej zrewanżuje w odpowiedni sobie sposób.
|
|