ladyvaljean
Gość Opery
Samozwańczy Naczelny Kot Forum
Posts: 382
|
Post by ladyvaljean on Sept 19, 2008 9:00:28 GMT 1
Dowiedziałam się, że nie powinnam pisać recenzji. Jako osoba niebędąca zawodowym muzykiem nie mam do tego prawa, bo się nie znam. Na szczęście pozostaje mi prawo pisania własnego bloga – z subiektywnymi opiniami. Uff, co za ulga! Mogę zatem gdzieś przelać zachwyty.
Deutsche Oper w Berlinie nie wystawia oper jako takich. Wystawia rewelacyjne przedstawienia dramatyczne okraszone muzyką. O samej muzyce nie będę się wypowiadać inaczej niż „bardzo mi się podobało”, bo faktycznie nie wiem, co można więcej powiedzieć. Swoje zachwyty ograniczę do reżyserii, aktorstwa, scenografii i interpretacji libretta. Bo tak jak po ostatnim Rigoletcie – padałam na kolana. Może nawet jeszcze bardziej zachwycona.
Turandot, Deutsche Oper Berlin, 12 września
Za chwilę kurtyna idzie w górę…
Pierwsza scena, jeszcze zanim podnosi się kurtyna, jest wprowadzeniem. Kilku kolegów żegna się z będącym w stanie wskazującym na spożycie kompanem. Po chwili zjawia się kilku umundurowanych panów i zabiera delikwenta. To następca tronu Persji, skazany na śmierć za to, że nie odgadł zagadek Turandot.
Teraz kurtyna idzie w górę i na scenie widzimy porozkładane plastikowe krzesełka. Zjawia się tłum i ustawia przodem do publiczności, a właściwie do podestu wybudowanego na scenie. Motyw teatru w teatrze, niby stary, ale robi wrażenie. Zaczyna się przedstawienie. Kilku komików komentuje aktualne wydarzenia w państwie. Księżniczka Turandot odda swoją rękę tylko temu, kto odgadnie jej trzy zagadki. Tego, kto nie sprosta próbie, czeka śmierć. Śpiewając, aktorzy tego drugiego teatru pokazują scenki dla uciechy tłumu. Plastikowy topór, maleńki gong, dekapitacja księcia i w końcu książę perski z głową schowaną pod ubraniem kłania się publiczności.
„ Trudno, niechaj ginie, jak śmierć, to śmierć” i chwilę później: „ Śmierć, śmierć, śmierć, dzięki pięknej Turandot!” wrzeszczy ubawiony tłum. Całe życie dworu, śmierć konkurentów i sama Turandot są uciechą dla gawiedzi spragnionej skandalu. Tu przypatrzmy się widzom. Ubrani byle jak, jedzą, rozmawiają, głupie twarze, pusty śmiech – ogólnie wyłazi jakaś bylejakość (nie scenografii, ale celowa bylejakość ludu). W tym całym zamieszaniu spotykają się książę Calaf ze swym ojcem Timurem. Uderzają dwie rzeczy. Pierwsza to ogromna anonimowość tłumu – spotyka się ojciec z zaginionym synem, radość, ale nikt tego nie zauważa, ludzie mają swoje rozrywki, teatrzyk satyryczny i żarcie kanapek. A druga to ogólne „zdziadzienie” księcia i jego ojca. Timur w wymiętym płaszczu i z reklamówką. Jego syn w źle dopasowanej skórzanej kamizelce. Nie ma wątpliwości, że oni napadnę wegetują. Schorowanym ojcem opiekuje się niewolnica Liu – szare, niepozorne dziewczę z naszytymi na kurtce skrzydełkami. Mały aniołek dla ubogich, który kocha się skrycie w Calafie. Kiedy książę pyta ją, kim jest, odpowiada, że nikim – i tak też będzie przez niego do końca sztuki traktowana.
W pewnym momencie na scenę wchodzą prawdziwi oprawcy razem z księciem perskim. I tu tłumowi rzednie mina. Bo się śmiać z komedii to jedno, a z prawdziwej egzekucji – drugie. Bardzo mi się to podobało dlatego, że w trakcie czytania libretta, bez aranżacji teatru w teatrze, nie bardzo mi pasowało, że tłum tak szybko zmienił zdanie. Księżniczka staje się dla tłumu „Widmem bezdusznym i upiorem”. Tu pojawia się Turandot, nie na scenie, tylko na wysokim balkonie, w woalce, z grupą ochroniarzy. Widzimy ją tak, jak widzi ją tłum, odległą i niedostępną. Tłum skanduje „Łaski, łaski”, ale wyrok Turandot jest nieubłagany. Książę perski, osądzony z numerem dwunastym, zostaje odprowadzony na śmierć.
I tu dzieje się coś ciekawego. Calaf się zakochuje. W Turandot. Jest to o tyle ciekawe, że nie mógł jej dobrze zobaczyć, była zbyt wysoko, miała na twarzy woalkę. W kim w takim razie się zakochał? We władzy, prestiżu? Sam był księciem, a stał wśród gawiedzi, ubrany w idiotyczną kamizelkę, z reklamówką. W tekście libretta Calaf cały czas mówi o księżniczce „ona” i można to rozumieć jako Turandot - kobietę, ale też jako Turandot – personifikację władzy. Książę zachowuje się, jakby obudził się ze snu i pojął, po co żyje. Dość tego letargu, tej bierność, marazmu, chce życia pełnią! Oczywiście w tym momencie absolutnie wszyscy próbują mu wybić z głowy pomysł, by próbować odgadnąć zagadki księżniczki.
Ojciec, Liu i trzej dworacy, Ping, Pong i Pang – każdy argumentuje jak może. „Zbyt wysoko jej tron” – argumentuje ojciec, który sam tron utracił. Liu próbuje przekonać Calafa, biorąc go na litość, ustawia w tym byle jakim otoczeniem prowizoryczny stoliczek, przygotowując kolację przy świecach. Jakby chciała powiedzieć: „Będę ci służyć, gotować obiady, możemy wieść nędzne, ale normalne życie”. Ping, Pong i Pang argumentują najsilniej. Wciskają mu w ręce małą Liu w świetnej scenie, w której siłą kładą niewolnicę na ziemię i rzucają Calafa na nią. Jakby chcieli powiedzieć: „ No masz, możesz kopulować, jeść, spać, czego ty jeszcze chcesz od życia?”.
|
|
ladyvaljean
Gość Opery
Samozwańczy Naczelny Kot Forum
Posts: 382
|
Post by ladyvaljean on Sept 19, 2008 9:01:01 GMT 1
I jeszcze mały szczegół, który dużo mówi o księciu. Pojawia się aspekt religii. Ping, Pang i Pong tłumaczą księciu, że wszystko jest złudne, nawet jego pożądanie i sama Turandot. „Prawdą jest Bóg Tao”. Na to on odpowiada: „ Dla mnie tą prawdą jest moja miłość”. To jest bluźnierstwo. On już tu jest osobą, która poważy się na wszystko, a jedynym prawem są dla niego własne pragnienia. I chwilę później mówi: „Lecz pójdę swoją drogą, cokolwiek się stanie”. Cokolwiek się stanie – zatem nawet i po trupach. To są dość mocne słowa i zapowiedź tego, co się wydarzy. Bo książę już wydał wyrok na Liu i ojca. Cokolwiek się stanie, on nie zawróci.
A książę ma marzenia. Woli zginąć, próbując coś osiągnąć, niż żyć w tym byle jakim socjomatriksie. Już wkładano mu kapelusz pana młodego, już Liu niosła welon, a on wyrywa się i wołając imię „Turandot, Turandot, Turandot!” trzykrotnie uderza w gong. Obwieszcza, że chce walczyć o rękę księżniczki. Co znaczy słowo Turandot dla Calafa? Kobieta – może, choć nawet jej nie widział. Władza – w dużym stopniu też. Ale chyba najbardziej – życie, życie pełnią, ponad innymi, spełnianie swoich pragnień. Książę mówi o Turandot: „Tu źródło życia bije”. Życia, nie miłości.
Początek aktu drugiego należy w całości do Pinga, Ponga i Panga. Podobno zazwyczaj przedstawiają te postacie na wpół żartobliwie. Tutaj było śmiertelnie poważnie i bardzo gorzko. Trzej słudzy mają już dość życia w pałacu, dość mordów Turandot i marzą, żeby żyć inaczej i wrócić do spokojnego, normalnego życia. W pewnym monecie przebierają się –jeden za Turandot, drugi za zalotnika, trzeci za kata. I odgrywają ponure scenki, których byli świadkami. Pokazują, jak zwabieni pożądaniem (scena, kiedy aktor - zalotnik próbuje dobierać się do aktora - Turandot) nie zgadują zagadek i zostają skazani na śmierć. Znowu teatr w teatrze. Ping, Pong i Pang są na dworze aktorami w ponurej komedii, są marionetkami w rękach Turandot. Scenki wydają się komiczne, ale mają w sobie jakąś gorycz i zmęczenie. Wreszcie trzech aktorów postanawia się powiesić, ale nawet na to nie starcza im energii, nawet tu pozostają bierni.
A tymczasem rozpoczyna się scena rozwiązywania zagadek. Zanim zaczniemy się zajmować tym, co się dzieje na scenie, kilka słów o tym, czym są same zagadki. Zagadka jest zawsze jakąś przynętą, wyzwaniem. Zagadki nie są tylko po to, żeby odsiać kandydatów, do tego aż nadto dobrze nadają się testy matematyczne, o ile pamiętam. Zagadki są jakimś przekazem, kluczem, którym otwiera się drzwi, ponieważ za nimi jest coś ważnego. Odpowiedź na zagadki ma też o czymś mówić. Trzy odpowiedzi na zagadki księżniczki brzmiały: „Nadzieja, Krew, Turandot”. Można to interpretować najprościej – jako nadzieję zalotników i krew, ich śmierć. Dlaczego zatem Turandot? Dlaczego księżniczka każe zgadywać własne imię? Mam wrażenie, że wszystkie zagadki opowiadają o niej – JĄ trzeba odgadnąć, trzeba ją poznać, zajrzeć w jej duszę, zrozumieć.
Wracajmy jednak do inscenizacji. Kurtyna opada i znowu znajdujemy się na scenie teatru w teatrze. Publiczność jeszcze nie widzi, co się dzieje. Cała atmosfera ma w sobie coś z teleturnieju. Zaraz zacznie się spektakl. Księżniczka patrzy na Calafa z góry – ot, jeszcze jeden cieć, byle kto, kto chce się ze mną zmierzyć. Ostrzega go, że zagadki są trzy, a śmierć jest jedna, na co książę odpowiada, że „Zagadki są trzy, a życie jest jedno”. Zdziwiona księżniczka przez jeden bardzo krótki moment niemal pada mu w ramiona. Czyżby zobaczył, kim jestem? Czyżby był taki sam? Ale zaraz pojawia się widmo sukienki ślubnej i Turandot odskakuje ze wstrętem. Ona nie ucieka przed mężczyzną, ale przed rolą kobiety. Przed byciem samicą, matką, żoną. Chce władzy, chce kogoś równego sobie, choć nie wierzy, że ktoś taki mógłby się znaleźć. Jaka jest Turandot za kulisami tego show? Denerwuje się. Jest przytłoczona. Świetna jest scena, kiedy księżniczka na chwilkę upada i zaraz dopada ją paparazzo. Zagląda nerwowo za kurtynę, gdzie ludzie już zbierają się na show. Przerażona Turandot siada naprzeciwko księcia, zamieniają się miejscami i ma się wrażenie, że to ona się broni, a on atakuje. Podnosi się kurtyna i pada pierwsza zagadka.
Kim zatem jest Turandot? Jaka jest jej historia?
Klucz pierwszy: Nadzieja.
„Pośród ciemnej nocy, Błądzi i krąży zjawa promienna! Wznosi się wzwyż i spada, Nieuchwytna, leciutka, niby mgła! Każdy chce ją zatrzymać I wzlecieć na jej skrzydłach! Ale ona rozwiewa się o świcie, Złudny czar jej szybko mija! Łaskawa noc ją rodzi, Okrutny dzień zabija!”
Każda zagadka jest wieloznaczna. Może to być oczywiście nadzieja zalotników, ale moim zdaniem to Nadzieja Turandot. Coś, o czym śni, czym chciałaby się stać, jakieś marzenie, które ginie wraz z nastaniem dnia. Czy Turandot śni o władzy? Czy Turandot śni o miłości?
Klucz drugi: Krew.
„Płonie żywo jak ogień, lecz nie jest ogniem! Płynie wartkim strumieniem, A jednak nie jest to rzeka! Nie róża to, choć w czerwień się obleka! W chwili śmierci, w klęski czas, Zastyga lodem! Zwycięstwo zaś podsyca jej płomienie! Na jej zew, po szczęście lub po zatracenie Zdążamy ślepo do piekła i do gwiazd”
Jak dla mnie – chyba najbardziej znacząca zagadka. Krew jest bardzo wieloznacznym symbolem. Krew straconych zalotników, krew utarty dziewictwa. Ale w tej reżyserii zupełnie odrzucono te interpretacje. Krew to – Życie. Życie pełnią, ponad zasadami, namiętność, również chęć zniszczenia, władzy, destrukcji. Dla mnie kluczowym zdaniem całej opery jest:
„Na jej zew, po szczęście lub po zatracenie Zdążamy ślepo do piekła i do gwiazd”
To jest to, czego chce zarówno Turandot, jak i książę. Co ważne, w libretto nie jest napisane: „do piekła lub do gwiazd”, ale zdanie połączone jest spójnikiem „i”. Tak jakby ta osoba brała jedno i drugie. To jest rodzaj szaleństwa, bierze to, co jest na szczycie, ale i to, co niesie ból i zagładę.
Klucz trzeci: Turandot
„Lód, co płomień wyzwala, Lecz w jego blasku sam nie topnieje! Ciemny jest, choć świetlisty! Odpłynąć pragniesz, on w okowach trzyma! Lecz gdy skruszysz zimny pancerz, Będziesz królem.”
I jak dopowiedzielibyście na tą zagadkę? Ja bym poległa, mówiąc, że to Władza. Odpowiedź „Turandot” wskazywała, że książę wie, rozumie, że Turandot jest władzą. Nawet nie w sensie urzędowania, ale w sensie filozoficznym. Ona jest duchem ponad innych, nie podlega i nie chce podlegać kategoriom moralnym. Kim jest Turandot? Jest z zewnątrz zimnym lodem, z zewnątrz promienna i jasna, a w środku pełna mrocznych stron. I co obiecuje, kiedy się ją odgadnie, kiedy „skruszysz zimny pancerz”? Nie będziesz mym mężem ani ukochanym. Będziesz Królem.
|
|
ladyvaljean
Gość Opery
Samozwańczy Naczelny Kot Forum
Posts: 382
|
Post by ladyvaljean on Sept 19, 2008 9:01:41 GMT 1
Książę odgaduje zagadki Turandot. Z każdą poprawą odpowiedzią księżniczka staje się jakby bardziej naga, pozbawiona władzy przed tłumem, który z niej szydzi. Nie rozumie jeszcze, że książę jest taki sam jak ona. Czuje się zrozpaczona, bo jakiś prostak zajrzał w jej duszę. A co gorsza, teraz w nagrodę dostanie ją: zredukowaną do roli żony, brzucha do rodzenia, samicy. W rozpaczy zrzuca koronę i wybiega w tłum. Sama nie wiedząc, co robi, wyrywa broń ochroniarzowi i drżącymi rękami celuje w księcia. Bardzo mocna scena, pokazuje jej rozpacz, bezradność, śmieszność. Turandot błaga ojca, żeby jej nie oddawał w ręce prostaka. Odwołuje się do uczuć ojcowskich, ale słyszy, że prawo jest święte. W tym momencie przestała być już jego córką, stała się zwierzęciem, które się sprzedaje. Przestaje dziwić scena finałowa spektaklu.
Calaf może ją sobie teraz wziąć, ale tego nie chce. Chce, żeby ona go też poznała, zrozumiała, że jest taki sam. Chce razem z nią stać na szczycie. I daje jej zagadkę: „Jeżeli odgadniesz moje imię, możesz mnie zabić”. Był pewien nie tyle, że go nie odgadnie, ile że jeżeli je pozna, nie będzie już chciała tego zrobić. Imię jest symbolem duszy. On chce, żeby go zobaczyła takim, jakim jest.
Akt trzeci dzieje się w nocy. W głębi sceny śpi Turandot, a z przodu na cienkiej zasłonie pokazana jest z rzutnika trójka dzieci. Wewnętrzne dzieci bohaterów, chińska dziewczyna – Liu – zagryza wargi przez sen i śni niespokojny sen. Sen strachu o ukochanego i goryczy przegranej. Mały chłopczyk przekrada się pałacowymi komnatami. Jest ciekawy i podniecony, jak dzieciak, który nocą wstaje, żeby wyjadać czekoladki z komody. Mała blond dziewczynka o poważnym, chłodnym spojrzeniu – Turandot – obraca się za siebie. Jakby pytała: „Kim jest ten, który za mną idzie?”. I nie przeszkadza tu, że na ekranie widać pałac, który wygląda jak Luwr. To jest sen, w logice onirycznej pałac, który śnią, może sobie wyglądać jak chce.
Turandot budzi się i cały dwór jest już na nogach. Księżniczka wpada w szał. Każe przesłać każdego, kto może pomóc jej odgadnąć imię księcia. Ping, Pong i Pang próbują namówić księcia, żeby wyjawił im swoje imię i uciekał. Ofiarowują mu piękne kobiety, majątek, sławę. On jednak odrzuca wszystko, bo zaprzedał już duszę Turandot. W końcu ktoś przypomniał sobie, że książę rozmawiał z kimś poprzedniego dnia. Przyprowadzają Timura i Liu. Liu desperacko rzuca się do stóp księżniczki, mówiąc, że tylko ona zna imię, ale go nie wyjawi. Ratuje tym nie samego księcia, ale jego ojca. Skoro tylko ona zna imię, po co zawracać sobie głowę starym. Zresztą wolą księcia było, aby opiekowała się jego ojcem i chroniła go. W czasie tortur wyznaje, że to miłość daje jej taką siłę, by nie zdradzić tajemnicy Calafa, a potem, wgrywając nóż oprawcy, popełnia samobójstwo.
Księciem jakby przez chwilę targają wyrzuty sumienia. On i chór zbierają się wokół martwej Liu, a po chwili, kiedy ludzie odchodzą (jakoś im głupio) – ciało niewolnicy unosi się do góry i zawisa nad sceną na linie. Dziewczyna wisi z opuszczoną głową i śmiesznymi, dorysowanymi skrzydełkami. Nie mogę skupić się na scenie i patrzę na Liu. Wygląda biednie. Mały, szary, niepotrzebny aniołek unosi się w powietrzu, jakby nie umiał się wznieść do nieba. Głupia dziewczyna oddała życie za głupią sprawę. Niepotrzebna. Nikt już na nią nie patrzy. Moim zdaniem, jeżeli chodzi o reżyserię, to nie tyle wisi Liu, co jej śmierć „wisi w powietrzu”, jak niedokończone zdanie. I nikt nie zwraca na nią uwagi.
Calaf po chwili zapomina o wyrzutach sumienia i zrywa Turandot welon. Ona jest przestraszona, nazywa go przybłędą, profanem. Równie dobrze mogłaby go nazwać pogardliwie „człowiekiem” bo sama o sobie mówi „nie jestem ziemską istotą”.
„Chcę się upić tobą, zjednoczyć z tobą, Spłonąć z tobą” – odpowiada księże.
Dość znaczące jest, że zwrot „upić się” może być stosowany równie dobrze w stosunku do miłości, jak i władzy. To tak, jakby książę mówił: „Jestem taki sam jak ty, chcę się z tobą zjednoczyć, razem będziemy na szczycie. W niemieckiej wersji pełnej aluzji seksualnych on tu nie wykazuje żadnych chęci do odbierania jej dziewictwa. Raczej ubiera jej suknię ślubną. „Zjednoczyć się” jest tu interpretowane nie w sensie stosunku, ale połączenia dusz i panowania. Turandot opiera się, ale daje sobie założyć suknię ślubną. I kiedy Calaf ją całuje, pada w jego ramiona, choć sama nie wie, czemu to robi. „ Więc stało się, przegrałam?”; „Hańba i wstyd”. Ona ulega, zakłada suknię ślubną, oddaje pocałunek, ale nie wie czemu. I wtedy książę zdradza jej swoje imię. Tak jakby pokazywał jej lustro, mówiąc: „Spójrz na mnie, Turandot, poznaj mnie, jestem taki jak ty”. Calaf kocha szczerze Turandot, kocha ją, bo ona jest taka jak on, ona jest władzą. Nie tylko w sensie otrzymania wraz z jej ręką królestwa.
Samo zakończenie, dopisane już po śmierci autora, jest jak dla mnie słodkawe i mdłe. Turandot mówi, że imię zwycięskiego zalotnika to Miłość – i zapewne żyją długo i szczęśliwie, płodząc licznych dziedziców dynastii. Bałam się tego.
Tylko nagle zauważyłam coś porażająco niepokojącego. Oni sobie stoją, gadając o miłości, a nad nimi wisi trup Liu. Po drugiej stronie sceny leży z butelką alkoholu ojciec księcia. Jak to tak? Miłość, wyznania, a trupy wokoło, i nic? Bardzo to niepokojące. Znaczy to, że oni się nie liczą z nikim, zdepczą na swojej drodze wszystko. Ta miłość jest już wtedy zaprawiona czymś gorzkim i strasznym.
Tutaj, bez żadnych ingerencji w tekst oryginału, dzieje się coś zupełnie innego niż w klasycznym zakończeniu. Tak, jego imię to Miłość. Calaf i Turandot stają razem na scenie, biorą się za ręce, a ojciec-cesarz i dworzanie im gratulują. A potem główni bohaterowie biorą noże i zaczyna się rzeź. Turandot morduje swojego ojca, Calaf swojego. Oczywiście Turandot nie musiała tego zrobić, żeby otrzymać władzę. Ale mogła to zrobić i na tym ta władza polegała. Ojciec sam jej się wyparł. Calaf nie musiał zabijać Timura. Tym mordem odcina się od tamtego byle jakiego życia. To jest złamanie największego tabu, własnoręczny mord na własnych rodzicach to ich ślubowanie. Podobno nic tak nie łączy, jak wspólna zbrodnia. Jeżeli razem zdobyli się na to, zdobędą się na wszystko. Są jak państwo Makbet, tyle że ich nie dotkną wyrzuty sumienia ani szaleństwo.
W tym wykonaniu to nie jest sztuka o miłości. To dramat władzy i zatracenia. Władzy nie tyle politycznej, ile etycznej. Turandot i Calaf stali się nadludźmi. Przypomniały mi się słowa pewnego notabene Niemca : „Ze wszystkiego, co napisano, to tylko miłuję, co ktoś pisze własną krwią. Pisz krwią, a doświadczysz, że krew jest duchem (...) Albowiem taka jest prawda: odszedłem z domu uczonych i jeszcze drzwi zatrzasnąłem za sobą. Zbyt długo dusza moja głodowała przy ich stole; nie jestem tak jak oni wyćwiczony w poznawaniu niczym w rozgryzaniu orzechów. Wolność miłuję i powietrze ponad rześką ziemią”.
I jeszcze ten sam pan, choć z innego dzieła: „Co jest dobre? – Wszystko, co uczucie mocy, wolę mocy, moc samą w człowieku podnosi. Co jest złe? – Wszystko, co z słabości pochodzi. Co jest szczęściem? – Uczucie, że moc rośnie, że przezwycięża się opór”.
Niektórzy zastanawiają się, po co takie wydziwianie w teatrze? Czy nie można klasycznie, po bożemu, Turandot w Chinach, Holendra na morzu? Ano to wydziwianie po to, żeby wyciągnąć ze sztuki coś nowego – w granicach logicznej interpretacji. Pokazać, że treść, przekaz, archetyp jest ciągle ten sam niezależnie od scenografii. Opera, sztuka czy książka to jest plastyczny materiał, z którym można bardzo wiele zrobić. Dobra sztuka powinna być jak ciasto – spójna i smaczna (ciasto i ścieg mają być spójne, według słów pewnej divy). Wszystkie te udziwnienia są nie tyle kontrowersyjnym dodatkiem, który ma tylko szokować, ale są kolejnymi kanałami przekazu, które podkreślają jakiś trop interpretacyjny. Oczywiście nie zawsze łatwo się przestawić. Większość odbiorców (ze mną włącznie) jest jak inżynier Mamoń – lubi to, co zna. Ja lubię teatr, więc muzykę puszczam mimo uszu, zawodowi muzycy będą psioczyć na udziwnienia. Chodzi nie tyle o to, żeby na trzy-cztery zmieniać gust, ale żeby być w pewnym zakresie otwartym. Obserwować i myśleć. I dlatego następny spektakl muzycznie i klasycznie. W Wiedniu.
|
|
|
Post by fidelio on Sept 19, 2008 22:50:25 GMT 1
Popieram w całej rozciągłości. Swoją drogą, dawno juz nie zdarzyło mi się na serio pokłócić o dzieło sztuki (w tym z zawodową śpiewaczką). Lubię Deutsche Oper za "wydziwione" przedstawienia. Moim zdaniem odwalają tam cięzką robotę, aby przyciągnąć do opery troche inne towarzystwo niż "naftalinowe babcie", chcące zażyć kultury równie przeterminowanej jak one same. A tu nagle okazuje się, że dziewiętnastowieczne kawałki to po pierwsze bardzo porządny teatr, z którego można wydobyć mnóstwo znaczeń, a poza tym nie jest to aż takie hermetyczne i nieprzyswajalne dla współczesnego widza. Po prostu trochę inna konwencja - u Szekspira też mówią wierszem, a normalni ludzie raczej posługują się na co dzień prozą. Ponieważ ja też usłyszałam z ust siły fachowej, że do pisania recenzji uprawnieni są wyłącznie zawodowi muzycy, postanowiłam nic nie pisać. Nie jestem muzykiem, a tonacji nie rozpoznam choćby mi na głowę spadła. Co więcej - o zgrozo - nie czytam nawet nut, co w oczach profesjonalistów sytuuje mnie zapewne na równi z analfabetami i niektórymi rezyserami operowymi. Na blogu więc wypowiedział się M., który lubi od czasu do czasu takie "naszczekiwania". Kocie, reasumując - jak ty takie będziesz częściej pisywać, to cała przyjemność po naszej stronie cię wozić. Na sam koniec mój ulubiony cytat z Hamleta: "Nic nie jest dobre ani złe, ale takim czyni je myślenie." Nie o to nawet chodzi, że to ma się wszystkim podobać; mnie wystarczy, że pobudzi do myślenia.
|
|