Post by Nattie on Jan 25, 2006 19:46:30 GMT 1
Znacie to? I tak wklejê... Niespodzianka literacka. Z serii nieustraszonych poszukiwaczy Upiorów.
Edgar Allan Poe
Maska œmierci szkar³atnej
T³um. Boles³aw Leœmian
Œmieræ Szkar³atna od dawna pustoszy³a ow¹ krainê. Nigdy d¿uma nie bywa³a tak nieodparta, tak straszliwa. Jej oznak¹ widom¹ by³a - krew - czerwieñ i szkarada krwi. Towarzyszy³y jej bóle ostre, nag³y zawrót g³owy, a potem - obfity przez wszystkie pory wyciek potów i roz³¹ka z ¿yciem.
Purpurowa plamistoœæ cia³a, a szczególniej twarzy - usuwa³a ofiarê poza ko³o ¿yj¹cych, pozbawiaj¹c jej wszelkiej pomocy i wszelkiego wspó³czucia. Napad, rozwój i skutek choroby by³y spraw¹ pó³godzinnych zabiegów.
Atoli ksi¹¿ê Prospero - szczêœliw¹ mia³ gwiazdê, nieustraszone serce i umys³ przenikliwy. Gdy d¿uma na wpó³ wyludni³a jego obszary, zwo³a³ tysi¹c dzielnych, chwackiego przyrodzenia druhów p³ci obojej, wybranych spoœród rycerzy i dworek jego œwity, i wraz z nimi usun¹³ siê od œwiata w ustronn¹ samotniê jednego ze swych warownych opactw. By³ to obszerny i wspania³y budynek, twór iœcie ksi¹¿êcy, w stylu cudacznym, a wszak¿e godnym podziwu. Têgi a wysoki mur przysparza³ mu obwodu. Ów mur spi¿ow¹ mia³ bramê. Œwita, zaledwo przedostawszy siê do wnêtrza, z pomoc¹ pieców i krzepkich m³otów zalutowa³a rygle. Postanowiono zawarowaæ siê przeciw nag³ym zakusom rozpaczy od zewn¹trz i zamkn¹æ wszelki odwrót weselnym sza³om od wewn¹trz. Opactwo by³o suto zaopatrzone w ¿ywnoœæ. Dziêki tym œrodkom ochronnym dwór ksiêcia móg³ drwiæ z zarazy. Ludnoœæ po tamtej stronie muru wedle si³ i mo¿noœci krz¹ta³a siê doko³a swego zbawienia. Cokolwiek mia³o siê zdarzyæ, wszelka troska i wszelka zaduma by³a obecnie - szaleñstwem. Ksi¹¿ê wszystkim dostarczy³ Ÿróde³ uciechy. Byli tam weso³kowie, byli ¿onglerzy, tancerze, grajkowie, by³ czar pod wszelk¹ postaci¹, by³o - wino. Wewn¹trz - zbiór wszelakich cudów i bezpieczeñstwo. Zewn¹trz - Œmieræ Szkar³atna. Na schy³ku pi¹tego czy szóstego miesi¹ca swego pobytu w warownych zaciszach, a w chwili najzapalczywszego po tamtej stronie murów sro¿enia siê klêski - sta³o siê, ¿e ksi¹¿ê Prospero uraczy³ tysi¹c swych druhów p³ci obojej balem maskowym nies³ychanego przepychu.
Co za rozkoszna to by³a maskarada! Lecz niech¿e mi wprzód dane bêdzie opisaæ komnaty, w których siê spe³ni³a. By³o ich siedem - w g³ównym przestrzale pa³acu.
W wielu zamkach ten szereg komnat tworzy d³ug¹, w prostej linii perspektywê, gdy skrzyd³a drzwi s¹ na oœcie¿, a¿ do zetkniêcia siê z obojgiem œcian rozwarte, tak ¿e wzrok biegnie bez przeszkód do koñca. W danym razie by³o zgo³a inaczej, jak mo¿na siê tego by³o spodziewaæ po ksiêciu i po jego pochopnym do dziwów umyœle. Komnaty mia³y rozk³ad tak nieprawid³owy, i¿ oko nie mog³o naraz ogarn¹æ wiêcej nad jedn¹. W odstêpie dwudziestu lub trzydziestu jardów zjawia³ siê nag³y zakrêt - i przy ka¿dym zakrêcie - widok nowy. Po prawej i lewej stronie - w poœrodku ka¿dej œciany wysokie a w¹skie okno gotyckie wychodzi³o na œlepy korytarz, ¿³obi¹cy siê zgodnie z zawi³ym rozk³adem komnat. W ka¿dym oknie tkwi³y szyby o barwach, zastosowanych do g³ównego tonu w ozdobach komnaty nale¿¹cej do okna. Na przyk³ad - komnata we wschodnim skrzydle zamku mia³a obicie b³êkitne i okna z ciemnego b³êkitu. Drug¹ z kolei zdobi³a i obleka³a purpura, tedy szyby by³y purpurowe.
Trzecia - do cna zielona z zielonymi oknami. Czwart¹ w stroju pomarañczowym - pomarañczowe rozwidnia³y okna. Pi¹ta - bia³a. Szósta - fioletowa.
Siódm¹ komnatê sztywnie obleka³ czarny aksamit, przes³aniaj¹c ca³e sklepienie i mury, i ciê¿kimi zwojami opadaj¹c na dywan z tej¿e tkaniny i tej samej barwy. Atoli w tej wyj¹tkowej komnacie barwa okien nie odpowiada³a wnêtrzu. Szyby by³y szkar³atne, o skrz¹cej barwie krwi.
Tedy - w ¿adnej z siedmiu komnat - wœród gêstwy obficie rozrzuconych lub przypiêtych do lamperii ozdób ze z³ota - nie by³o ani lampy, ani kandelabrów. Ani lamp, ani œwiec. Ani œladu jakichkolwiek w tym rodzaju rozwidnieñ w ca³ym d³ugim szeregu tych komnat. Wszak¿e w okalaj¹cych je korytarzach, tu¿ pod ka¿dym oknem tkwi³ olbrzymi trójnóg z p³on¹cym zarzewiem, którego promienie przenika³y poprzez barwne szyby, rzêsistym brzaskiem olœniewaj¹c komnatê. St¹d by³ dostatek mieni¹cych siê barw¹ i fantastycznych widoków.
Wszak¿e oœwietlenie komnaty zachodniej, owej czarnej komnaty, kêdy brzask zarzewia przez krwawe szyby strumieni³ siê po czarnych aksamitach, by³o z³owieszczostraszliwe i przydawa³o twarzom zab³¹kanych do wnêtrza œmia³ków wyraz tak dziwny, ¿e szczup³a jeno garstka tancerzy zdobywa³a siê na odwagê postawienia swej stopy w magicznym przybytku tej komnaty.
W tej samej w³aœnie komnacie - u zachodniej œciany - sta³ olbrzymi zegar hebanowy. Wahad³o jego ko³ysa³o siê z g³uchym, ciê¿kim, jednostajnym tykaniem i gdy wskazówka minutowa dokona³a swego wokó³ tarczy obiegu, a godzina mia³a zadzwoniæ, z mosiê¿nych p³uc olbrzyma dobywa³ siê dŸwiêk czysty, donoœny, g³êboki i nad wyraz melodyjny, lecz o tonie tak swoistym i tak napiêtym, ¿e grajkowie kapeli co godzina musieli zaprzestawaæ na mgnienie swych akordów, aby s³uchaæ gry godzin - tancerze wbrew woli poniechiwali swych wirowañ. Chwilowy pop³och ogarnia³ weso³¹ gromadê -i widziano, jak przez ca³y czas brzmienia kurantów najzuchwalsi - bledli, a najstarsi wiekiem i najdojrzalsi umys³em prowadzili d³oni¹ po czole niby w zadumie lub w gor¹czkowym majaczeniu. Lecz gdy ostatnie echo zamar³o, skrzydlaty œmieszek przelata³ po ca³ym zgromadzeniu. Grajkowie spogl¹dali po sobie i, uœmiechaj¹c siê na myœl o w³asnej wra¿liwoœci i nierozs¹dku, ciszkiem przyrzekali sobie nawzajem, ¿e nastêpny œpiew kurantów nie wywrze na nich podobnego wra¿enia, a póŸniej - po up³ywie szeœædziesiêciu minut, brzemiennych trojgiem tysi¹ców i szeœciorgiem dziecin sekund dope³nionej godziny, nastêpowa³ nowy œpiew nieodpartych kurantów i powtarza³ siê ten sam pop³och, ten sam dreszcz, te same majaczenia.
Wszak¿e na przekór tym przerwom, orgia odznacza³a siê weso³oœci¹ i przepychem. Upodobania ksiêcia by³y zgo³a osobliwe. Mia³ oko wprawne w dziedzinie barw i efektów. Pogardza³ wszelkim decorum mody. Jego zamiary by³y zuchwa³e i dzikie, a pomys³y olœniewa³y przepychem barbarzyñskim. Byli tacy, którzy go pos¹dzali o szaleñstwo. Jego dworzanie czuli dobrze, i¿ tak nie jest. Wszak¿e trzeba by³o s³yszeæ go, widzieæ i obcowaæ z nim bezpoœrednio, aby siê upewniæ, i¿ tak nie jest.
Ze wzglêdu na tak wielk¹ uroczystoœæ, sam przewa¿nie zarz¹dza³ doborem ruchomych sprzêtów w siedmiu komnatach i nakaz jego upodobañ osobistych narzuci³ styl przebraniom. Doprawdy, by³y to pomys³y dziwol¹¿ne. By³o to wprost -wspaniale, olœniewaj¹ce! By³a w tym - pokusa i fantazja - wiele z tego, co potem ujrzano w Hernanim. By³y postacie ca³kiem arabeskowe, postrojone niedorzecznie, ukszta³towane na przekór wszelkim prawid³om - dziwy potworne jak majaki. By³o tam pod dostatkiem czaru, rozpusty i wybryków - ŸdŸb³o zgrozy i obfitoœæ szkarady. S³owem, by³a to ci¿ba zmór, które kroczy³y napuszyœcie - po siedmiu komnatach. I zmory owe wyprawia³y wszelkiego rodzaju ³amañce, brocz¹c barwami komnat - i rzek³byœ, i¿ spod ich stóp wysnuwa³y siê dŸwiêki muzyki i ¿e dziwaczne akordy kapeli by³y echem ich kroków.
A od czasu do czasu z komnaty aksamitnej dolata³ rozdzwoniony œpiew hebanowego zegara. I wówczas - na okamgnienie wszystko nieruchomia³o - wszystko milk³o prócz g³osu zegara. Zmory styg³y, drêtwia³y w swych ruchach.
Lecz oto - echa kurantów zamiera³y - ich œpiew trwa³ jeno chwilê - i zaledwo pierzch³y, a ju¿ skrzydlaty i nie dot³umiony œmieszek trzepota³ siê wszêdy. I znowu grzmia³a kapela, i o¿ywia³y siê zmory - i kurczy³y siê w tak weso³ych podrygach, jak nigdy, przyswajaj¹c sobie barwy okien, poprzez które strumieni³ siê po¿ar trójnogów.
Lecz ¿adna z masek nie œmia³a ju¿ zab³¹kaæ siê do komnaty, która tkwi³a tam - na samym zachodzie - noc siê bowiem zbli¿a³a, i wzmo¿one w swej czerwieni œwiat³o nap³ywa³o od przekrwionych szyb, a kruczoœæ ¿a³obnych draperii nabra³a grozy. I dla œmia³ka, który dotkn¹³ stop¹ ¿a³obnych dywanów, zegar hebanowy rozbrzmiewa³ ciê¿szym i uroczyœciej potê¿nym œpiewem kurantów, niŸli dla uszu masek wiruj¹cych w beztroskiej oddali pozosta³ych komnat.
Komnaty owe roi³y siê od ludzi i ¿ycie têtni³o w nich gor¹czkowym wrzeniem. Wir wesela trwa³ nieustannie, a¿ wreszcie pó³noc wybi³a na zegarze. Wówczas, jak ju¿ rzek³em, kapela zamar³a. Ko³owrotny rozpêd tancerzy - usta³ i, jako dawniej, wszystko zaprawi³o siê trwo¿nym znieruchomieniem. Jeno tym razem krtañ zegara mia³a dwanaœcie do wydzwonienia uderzeñ - tedy ³acno staæ siê mog³o, i¿ wiêcej myœli wkrad³o siê do zadumy tych, którzy wœród ci¿by ucztuj¹cych podejmowali siê - myœlenia. I zapewne dla tej samej przyczyny niektóre z ci¿by osoby, zanim jeszcze ostatnie echa ostatniego uderzenia roztaja³y w ciszy, zd¹¿y³y wypatrzyæ obecnoœæ maski; która dot¹d zgo³a nie œci¹gnê³a na siebie uwagi. I gdy szeptem podano sobie doko³a wieœæ o tym najœciu, powsta³ wœród ci¿by porozumiewawczy zgie³k i pomruk zdziwienia i niezadowolenia - a po nim nast¹pi³ w koñcu dreszcz strachu, zgrozy i wstrêtu.
Trzeba by³o niew¹tpliwie a¿ nazbyt niezwyk³ego zjawiska, aby wywrzeæ takie wra¿enie na ci¿bie takich, jak je opisa³em, widziade³. Swoboda zapustna tej nocy by³a wprawdzie bez ma³a nieograniczona, lecz osobistoœæ, o której mowa, przeœcignê³a pomys³y Herodowe i przekroczy³a wzglêdne sk¹din¹d granice nakazanych przez ksiêcia pozorów. W sercu ludzi najbardziej nieczu³ych s¹ struny, które lada dotyk porusza.
Nawet w duszy najbezpowrotniejszych zatraceñców - tych, dla których œmieræ i ¿ycie jest zarówno igraszk¹, tkwi coœ, z czym igraæ nie mo¿na. Ca³e zatem zgromadzenie zdawa³o siê do g³êbi wyczuwaæ niesmacznoœæ i niew³aœciwoœæ zachowania siê oraz ubioru nieznanego goœcia. Osobistoœæ by³a smuk³a i chuda, od stóp do g³ów opatulona w ca³un. Maska udaj¹ca oblicze tak trafnie wyobra¿a³a twarz zesztywnia³ego trupa, ¿e najszczegó³owsze badanie z trudem wykry³oby fortel. Mimo to - wszyscy rozbawieni hulajdusze mogliby, jeœli nie pochwaliæ, w ka¿dym razie œcierpieæ ów ¿art potworny. Wszak¿e maska posunê³a siê a¿ do przyswojenia gode³ Œmierci Szkar³atnej. Jej ubiór by³ pokalany krwi¹, a jej wysokie czo³o oraz wszystkie zarysy twarzy by³y zbryzgane straszliwym szkar³atem.
Gdy oczy ksiêcia Prospera pad³y na tê postaæ widmow¹, która ruchem powolnym, uroczystym i napuszystym, jakby dla utrzymania siê w roli, kroczy³a tu i tam wpoœród tancerzy, zauwa¿ono w pierwszej chwili, ¿e pokurczy³ go gwa³towny dreszcz strachu czy te¿ wstrêtu, lecz w mgnienie potem - czo³o jego spurpurowia³o od gniewu.
- Kto œmie - zapyta³ g³osem ochryp³ym stoj¹cych w pobli¿u dworzan - kto œmie nam ur¹gaæ tymi bluŸnierczymi drwinami? Pochwyæcie go i pozbawcie maski, abyœmy poznali, kogo - skoro œwit - mamy na murach stryczkiem pokaraæ?
A gdy to mówi³, znajdowa³ siê ksi¹¿ê Prospero w komnacie wschodniej, czyli b³êkitnej. S³owa jego donoœnie i wyraŸnie zabrzmia³y po wszystkich siedmiu komnatach, gdy¿ ksi¹¿ê by³ nieugiêty i krzepki W sobie, zaœ kapela zamar³a na jego skinienie.
A sta³o siê, ¿e w komnacie b³êkitnej przebywa³ ksi¹¿ê maj¹c po bokach œwitê poblad³ych dworzan.
Pocz¹tkowo, gdy mówi³, œwita nieznacznym ruchem pokwapi³a siê ku natrêtowi, który przez chwilê by³ dostêpny, a który obecnie krokiem œmia³ym i majestatycznym zbli¿a³ siê coraz do ksiêcia. Atoli pod wp³ywem jakiejœ nieokreœlonej trwogi, która ogarnê³a ca³e zgromadzenie na widok niedorzecznego zuchwalstwa maski, nie by³o nikogo, co by d³oñ na niej po³o¿y³, tak ¿e nie znajduj¹c ¿adnych przeszkód zjawiony przeszed³ tu¿ o dwa kroki od ksiêcia i podczas gdy niezliczone t³umy, jakby jednakiemu pos³uszne odruchowi, odp³ynê³y od œrodka komnaty ku murom, szed³ dalej - bez przerwy - tym samym uroczystym i miarowym krokiem, który go przed chwil¹ cechowa³, z komnaty b³êkitnej do komnaty purpurowej -z komnaty purpurowej -do komnaty zielonej - z zielonej do pomarañczowej - z owej do bia³ej - z tej zaœ do fioletowej, zanim poruszono siê, aby go stanowczo zatrzymaæ.
Wówczas jednak sta³o siê, ¿e ksi¹¿ê Prospero, rozj¹trzony gniewem i wstydem chwilowego tchórzostwa, rzuci³ siê na oœlep poprzez szeœæ komnat, dok¹d nikt za nim nie poœpieszy³, gdy¿ strach œmiertelny ow³adn¹³ ca³ym t³umem. Potrz¹saj¹c obna¿onym mieczem, zbli¿y³ siê na odleg³oœæ trzech czy czterech kroków do uchodz¹cego zjawu, gdy nagle ów ostatni, dotar³szy do krañca komnaty aksamitnej, odwróci³ siê znienacka, stawiaj¹c czo³o swemu przeœladowcy.
Rozleg³ siê krzyk przenikliwy - i miecz, b³ysn¹wszy, zeœlizn¹³ siê na ¿a³obne dywany, gdzie ksi¹¿ê Prospero pad³ martwy w chwilê potem.
Wówczas, zdobywaj¹c siê na œlep¹ odwagê rozpaczy, t³umy masek rzuci³y siê spo³em do czarnej komnaty - i schwyciwszy nieznajomego, który na kszta³t wynios³ego pos¹gu trwa³ wyprostowany i nieruchomy w cieniu hebanowego zegara, dozna³y strachu bez nazwy stwierdzaj¹c naocznie, ¿e pod ca³unem i pod trupi¹ larw¹, których pochwycenie kosztowa³o je tylu nadludzkich wysi³ków ¿aden kszta³t namacalny nie ma swego pobytu.
Rozpoznano wówczas obecnoœæ Œmierci Szkar³atnej. Przysz³a jako z³odziej nocny. I wszyscy biesiadnicy - jeden po drugim -padli w komnatach hulaszczych, skropionych ros¹ krwawego chrztu, i ka¿dy skona³ w rozpaczliwych odruchach swego upadku.
I ¿ycie w zegarze hebanowym zamar³o wraz z ¿yciem ostatniego z tych weso³ych chwatów. I ¿ary trójnogów wygas³y. I Ciemnoœæ, i Ruina, i Œmieræ Szkar³atna rozpostar³y wszêdy sw¹ w³adzê nieograniczon¹.
Edgar Allan Poe
Maska œmierci szkar³atnej
T³um. Boles³aw Leœmian
Œmieræ Szkar³atna od dawna pustoszy³a ow¹ krainê. Nigdy d¿uma nie bywa³a tak nieodparta, tak straszliwa. Jej oznak¹ widom¹ by³a - krew - czerwieñ i szkarada krwi. Towarzyszy³y jej bóle ostre, nag³y zawrót g³owy, a potem - obfity przez wszystkie pory wyciek potów i roz³¹ka z ¿yciem.
Purpurowa plamistoœæ cia³a, a szczególniej twarzy - usuwa³a ofiarê poza ko³o ¿yj¹cych, pozbawiaj¹c jej wszelkiej pomocy i wszelkiego wspó³czucia. Napad, rozwój i skutek choroby by³y spraw¹ pó³godzinnych zabiegów.
Atoli ksi¹¿ê Prospero - szczêœliw¹ mia³ gwiazdê, nieustraszone serce i umys³ przenikliwy. Gdy d¿uma na wpó³ wyludni³a jego obszary, zwo³a³ tysi¹c dzielnych, chwackiego przyrodzenia druhów p³ci obojej, wybranych spoœród rycerzy i dworek jego œwity, i wraz z nimi usun¹³ siê od œwiata w ustronn¹ samotniê jednego ze swych warownych opactw. By³ to obszerny i wspania³y budynek, twór iœcie ksi¹¿êcy, w stylu cudacznym, a wszak¿e godnym podziwu. Têgi a wysoki mur przysparza³ mu obwodu. Ów mur spi¿ow¹ mia³ bramê. Œwita, zaledwo przedostawszy siê do wnêtrza, z pomoc¹ pieców i krzepkich m³otów zalutowa³a rygle. Postanowiono zawarowaæ siê przeciw nag³ym zakusom rozpaczy od zewn¹trz i zamkn¹æ wszelki odwrót weselnym sza³om od wewn¹trz. Opactwo by³o suto zaopatrzone w ¿ywnoœæ. Dziêki tym œrodkom ochronnym dwór ksiêcia móg³ drwiæ z zarazy. Ludnoœæ po tamtej stronie muru wedle si³ i mo¿noœci krz¹ta³a siê doko³a swego zbawienia. Cokolwiek mia³o siê zdarzyæ, wszelka troska i wszelka zaduma by³a obecnie - szaleñstwem. Ksi¹¿ê wszystkim dostarczy³ Ÿróde³ uciechy. Byli tam weso³kowie, byli ¿onglerzy, tancerze, grajkowie, by³ czar pod wszelk¹ postaci¹, by³o - wino. Wewn¹trz - zbiór wszelakich cudów i bezpieczeñstwo. Zewn¹trz - Œmieræ Szkar³atna. Na schy³ku pi¹tego czy szóstego miesi¹ca swego pobytu w warownych zaciszach, a w chwili najzapalczywszego po tamtej stronie murów sro¿enia siê klêski - sta³o siê, ¿e ksi¹¿ê Prospero uraczy³ tysi¹c swych druhów p³ci obojej balem maskowym nies³ychanego przepychu.
Co za rozkoszna to by³a maskarada! Lecz niech¿e mi wprzód dane bêdzie opisaæ komnaty, w których siê spe³ni³a. By³o ich siedem - w g³ównym przestrzale pa³acu.
W wielu zamkach ten szereg komnat tworzy d³ug¹, w prostej linii perspektywê, gdy skrzyd³a drzwi s¹ na oœcie¿, a¿ do zetkniêcia siê z obojgiem œcian rozwarte, tak ¿e wzrok biegnie bez przeszkód do koñca. W danym razie by³o zgo³a inaczej, jak mo¿na siê tego by³o spodziewaæ po ksiêciu i po jego pochopnym do dziwów umyœle. Komnaty mia³y rozk³ad tak nieprawid³owy, i¿ oko nie mog³o naraz ogarn¹æ wiêcej nad jedn¹. W odstêpie dwudziestu lub trzydziestu jardów zjawia³ siê nag³y zakrêt - i przy ka¿dym zakrêcie - widok nowy. Po prawej i lewej stronie - w poœrodku ka¿dej œciany wysokie a w¹skie okno gotyckie wychodzi³o na œlepy korytarz, ¿³obi¹cy siê zgodnie z zawi³ym rozk³adem komnat. W ka¿dym oknie tkwi³y szyby o barwach, zastosowanych do g³ównego tonu w ozdobach komnaty nale¿¹cej do okna. Na przyk³ad - komnata we wschodnim skrzydle zamku mia³a obicie b³êkitne i okna z ciemnego b³êkitu. Drug¹ z kolei zdobi³a i obleka³a purpura, tedy szyby by³y purpurowe.
Trzecia - do cna zielona z zielonymi oknami. Czwart¹ w stroju pomarañczowym - pomarañczowe rozwidnia³y okna. Pi¹ta - bia³a. Szósta - fioletowa.
Siódm¹ komnatê sztywnie obleka³ czarny aksamit, przes³aniaj¹c ca³e sklepienie i mury, i ciê¿kimi zwojami opadaj¹c na dywan z tej¿e tkaniny i tej samej barwy. Atoli w tej wyj¹tkowej komnacie barwa okien nie odpowiada³a wnêtrzu. Szyby by³y szkar³atne, o skrz¹cej barwie krwi.
Tedy - w ¿adnej z siedmiu komnat - wœród gêstwy obficie rozrzuconych lub przypiêtych do lamperii ozdób ze z³ota - nie by³o ani lampy, ani kandelabrów. Ani lamp, ani œwiec. Ani œladu jakichkolwiek w tym rodzaju rozwidnieñ w ca³ym d³ugim szeregu tych komnat. Wszak¿e w okalaj¹cych je korytarzach, tu¿ pod ka¿dym oknem tkwi³ olbrzymi trójnóg z p³on¹cym zarzewiem, którego promienie przenika³y poprzez barwne szyby, rzêsistym brzaskiem olœniewaj¹c komnatê. St¹d by³ dostatek mieni¹cych siê barw¹ i fantastycznych widoków.
Wszak¿e oœwietlenie komnaty zachodniej, owej czarnej komnaty, kêdy brzask zarzewia przez krwawe szyby strumieni³ siê po czarnych aksamitach, by³o z³owieszczostraszliwe i przydawa³o twarzom zab³¹kanych do wnêtrza œmia³ków wyraz tak dziwny, ¿e szczup³a jeno garstka tancerzy zdobywa³a siê na odwagê postawienia swej stopy w magicznym przybytku tej komnaty.
W tej samej w³aœnie komnacie - u zachodniej œciany - sta³ olbrzymi zegar hebanowy. Wahad³o jego ko³ysa³o siê z g³uchym, ciê¿kim, jednostajnym tykaniem i gdy wskazówka minutowa dokona³a swego wokó³ tarczy obiegu, a godzina mia³a zadzwoniæ, z mosiê¿nych p³uc olbrzyma dobywa³ siê dŸwiêk czysty, donoœny, g³êboki i nad wyraz melodyjny, lecz o tonie tak swoistym i tak napiêtym, ¿e grajkowie kapeli co godzina musieli zaprzestawaæ na mgnienie swych akordów, aby s³uchaæ gry godzin - tancerze wbrew woli poniechiwali swych wirowañ. Chwilowy pop³och ogarnia³ weso³¹ gromadê -i widziano, jak przez ca³y czas brzmienia kurantów najzuchwalsi - bledli, a najstarsi wiekiem i najdojrzalsi umys³em prowadzili d³oni¹ po czole niby w zadumie lub w gor¹czkowym majaczeniu. Lecz gdy ostatnie echo zamar³o, skrzydlaty œmieszek przelata³ po ca³ym zgromadzeniu. Grajkowie spogl¹dali po sobie i, uœmiechaj¹c siê na myœl o w³asnej wra¿liwoœci i nierozs¹dku, ciszkiem przyrzekali sobie nawzajem, ¿e nastêpny œpiew kurantów nie wywrze na nich podobnego wra¿enia, a póŸniej - po up³ywie szeœædziesiêciu minut, brzemiennych trojgiem tysi¹ców i szeœciorgiem dziecin sekund dope³nionej godziny, nastêpowa³ nowy œpiew nieodpartych kurantów i powtarza³ siê ten sam pop³och, ten sam dreszcz, te same majaczenia.
Wszak¿e na przekór tym przerwom, orgia odznacza³a siê weso³oœci¹ i przepychem. Upodobania ksiêcia by³y zgo³a osobliwe. Mia³ oko wprawne w dziedzinie barw i efektów. Pogardza³ wszelkim decorum mody. Jego zamiary by³y zuchwa³e i dzikie, a pomys³y olœniewa³y przepychem barbarzyñskim. Byli tacy, którzy go pos¹dzali o szaleñstwo. Jego dworzanie czuli dobrze, i¿ tak nie jest. Wszak¿e trzeba by³o s³yszeæ go, widzieæ i obcowaæ z nim bezpoœrednio, aby siê upewniæ, i¿ tak nie jest.
Ze wzglêdu na tak wielk¹ uroczystoœæ, sam przewa¿nie zarz¹dza³ doborem ruchomych sprzêtów w siedmiu komnatach i nakaz jego upodobañ osobistych narzuci³ styl przebraniom. Doprawdy, by³y to pomys³y dziwol¹¿ne. By³o to wprost -wspaniale, olœniewaj¹ce! By³a w tym - pokusa i fantazja - wiele z tego, co potem ujrzano w Hernanim. By³y postacie ca³kiem arabeskowe, postrojone niedorzecznie, ukszta³towane na przekór wszelkim prawid³om - dziwy potworne jak majaki. By³o tam pod dostatkiem czaru, rozpusty i wybryków - ŸdŸb³o zgrozy i obfitoœæ szkarady. S³owem, by³a to ci¿ba zmór, które kroczy³y napuszyœcie - po siedmiu komnatach. I zmory owe wyprawia³y wszelkiego rodzaju ³amañce, brocz¹c barwami komnat - i rzek³byœ, i¿ spod ich stóp wysnuwa³y siê dŸwiêki muzyki i ¿e dziwaczne akordy kapeli by³y echem ich kroków.
A od czasu do czasu z komnaty aksamitnej dolata³ rozdzwoniony œpiew hebanowego zegara. I wówczas - na okamgnienie wszystko nieruchomia³o - wszystko milk³o prócz g³osu zegara. Zmory styg³y, drêtwia³y w swych ruchach.
Lecz oto - echa kurantów zamiera³y - ich œpiew trwa³ jeno chwilê - i zaledwo pierzch³y, a ju¿ skrzydlaty i nie dot³umiony œmieszek trzepota³ siê wszêdy. I znowu grzmia³a kapela, i o¿ywia³y siê zmory - i kurczy³y siê w tak weso³ych podrygach, jak nigdy, przyswajaj¹c sobie barwy okien, poprzez które strumieni³ siê po¿ar trójnogów.
Lecz ¿adna z masek nie œmia³a ju¿ zab³¹kaæ siê do komnaty, która tkwi³a tam - na samym zachodzie - noc siê bowiem zbli¿a³a, i wzmo¿one w swej czerwieni œwiat³o nap³ywa³o od przekrwionych szyb, a kruczoœæ ¿a³obnych draperii nabra³a grozy. I dla œmia³ka, który dotkn¹³ stop¹ ¿a³obnych dywanów, zegar hebanowy rozbrzmiewa³ ciê¿szym i uroczyœciej potê¿nym œpiewem kurantów, niŸli dla uszu masek wiruj¹cych w beztroskiej oddali pozosta³ych komnat.
Komnaty owe roi³y siê od ludzi i ¿ycie têtni³o w nich gor¹czkowym wrzeniem. Wir wesela trwa³ nieustannie, a¿ wreszcie pó³noc wybi³a na zegarze. Wówczas, jak ju¿ rzek³em, kapela zamar³a. Ko³owrotny rozpêd tancerzy - usta³ i, jako dawniej, wszystko zaprawi³o siê trwo¿nym znieruchomieniem. Jeno tym razem krtañ zegara mia³a dwanaœcie do wydzwonienia uderzeñ - tedy ³acno staæ siê mog³o, i¿ wiêcej myœli wkrad³o siê do zadumy tych, którzy wœród ci¿by ucztuj¹cych podejmowali siê - myœlenia. I zapewne dla tej samej przyczyny niektóre z ci¿by osoby, zanim jeszcze ostatnie echa ostatniego uderzenia roztaja³y w ciszy, zd¹¿y³y wypatrzyæ obecnoœæ maski; która dot¹d zgo³a nie œci¹gnê³a na siebie uwagi. I gdy szeptem podano sobie doko³a wieœæ o tym najœciu, powsta³ wœród ci¿by porozumiewawczy zgie³k i pomruk zdziwienia i niezadowolenia - a po nim nast¹pi³ w koñcu dreszcz strachu, zgrozy i wstrêtu.
Trzeba by³o niew¹tpliwie a¿ nazbyt niezwyk³ego zjawiska, aby wywrzeæ takie wra¿enie na ci¿bie takich, jak je opisa³em, widziade³. Swoboda zapustna tej nocy by³a wprawdzie bez ma³a nieograniczona, lecz osobistoœæ, o której mowa, przeœcignê³a pomys³y Herodowe i przekroczy³a wzglêdne sk¹din¹d granice nakazanych przez ksiêcia pozorów. W sercu ludzi najbardziej nieczu³ych s¹ struny, które lada dotyk porusza.
Nawet w duszy najbezpowrotniejszych zatraceñców - tych, dla których œmieræ i ¿ycie jest zarówno igraszk¹, tkwi coœ, z czym igraæ nie mo¿na. Ca³e zatem zgromadzenie zdawa³o siê do g³êbi wyczuwaæ niesmacznoœæ i niew³aœciwoœæ zachowania siê oraz ubioru nieznanego goœcia. Osobistoœæ by³a smuk³a i chuda, od stóp do g³ów opatulona w ca³un. Maska udaj¹ca oblicze tak trafnie wyobra¿a³a twarz zesztywnia³ego trupa, ¿e najszczegó³owsze badanie z trudem wykry³oby fortel. Mimo to - wszyscy rozbawieni hulajdusze mogliby, jeœli nie pochwaliæ, w ka¿dym razie œcierpieæ ów ¿art potworny. Wszak¿e maska posunê³a siê a¿ do przyswojenia gode³ Œmierci Szkar³atnej. Jej ubiór by³ pokalany krwi¹, a jej wysokie czo³o oraz wszystkie zarysy twarzy by³y zbryzgane straszliwym szkar³atem.
Gdy oczy ksiêcia Prospera pad³y na tê postaæ widmow¹, która ruchem powolnym, uroczystym i napuszystym, jakby dla utrzymania siê w roli, kroczy³a tu i tam wpoœród tancerzy, zauwa¿ono w pierwszej chwili, ¿e pokurczy³ go gwa³towny dreszcz strachu czy te¿ wstrêtu, lecz w mgnienie potem - czo³o jego spurpurowia³o od gniewu.
- Kto œmie - zapyta³ g³osem ochryp³ym stoj¹cych w pobli¿u dworzan - kto œmie nam ur¹gaæ tymi bluŸnierczymi drwinami? Pochwyæcie go i pozbawcie maski, abyœmy poznali, kogo - skoro œwit - mamy na murach stryczkiem pokaraæ?
A gdy to mówi³, znajdowa³ siê ksi¹¿ê Prospero w komnacie wschodniej, czyli b³êkitnej. S³owa jego donoœnie i wyraŸnie zabrzmia³y po wszystkich siedmiu komnatach, gdy¿ ksi¹¿ê by³ nieugiêty i krzepki W sobie, zaœ kapela zamar³a na jego skinienie.
A sta³o siê, ¿e w komnacie b³êkitnej przebywa³ ksi¹¿ê maj¹c po bokach œwitê poblad³ych dworzan.
Pocz¹tkowo, gdy mówi³, œwita nieznacznym ruchem pokwapi³a siê ku natrêtowi, który przez chwilê by³ dostêpny, a który obecnie krokiem œmia³ym i majestatycznym zbli¿a³ siê coraz do ksiêcia. Atoli pod wp³ywem jakiejœ nieokreœlonej trwogi, która ogarnê³a ca³e zgromadzenie na widok niedorzecznego zuchwalstwa maski, nie by³o nikogo, co by d³oñ na niej po³o¿y³, tak ¿e nie znajduj¹c ¿adnych przeszkód zjawiony przeszed³ tu¿ o dwa kroki od ksiêcia i podczas gdy niezliczone t³umy, jakby jednakiemu pos³uszne odruchowi, odp³ynê³y od œrodka komnaty ku murom, szed³ dalej - bez przerwy - tym samym uroczystym i miarowym krokiem, który go przed chwil¹ cechowa³, z komnaty b³êkitnej do komnaty purpurowej -z komnaty purpurowej -do komnaty zielonej - z zielonej do pomarañczowej - z owej do bia³ej - z tej zaœ do fioletowej, zanim poruszono siê, aby go stanowczo zatrzymaæ.
Wówczas jednak sta³o siê, ¿e ksi¹¿ê Prospero, rozj¹trzony gniewem i wstydem chwilowego tchórzostwa, rzuci³ siê na oœlep poprzez szeœæ komnat, dok¹d nikt za nim nie poœpieszy³, gdy¿ strach œmiertelny ow³adn¹³ ca³ym t³umem. Potrz¹saj¹c obna¿onym mieczem, zbli¿y³ siê na odleg³oœæ trzech czy czterech kroków do uchodz¹cego zjawu, gdy nagle ów ostatni, dotar³szy do krañca komnaty aksamitnej, odwróci³ siê znienacka, stawiaj¹c czo³o swemu przeœladowcy.
Rozleg³ siê krzyk przenikliwy - i miecz, b³ysn¹wszy, zeœlizn¹³ siê na ¿a³obne dywany, gdzie ksi¹¿ê Prospero pad³ martwy w chwilê potem.
Wówczas, zdobywaj¹c siê na œlep¹ odwagê rozpaczy, t³umy masek rzuci³y siê spo³em do czarnej komnaty - i schwyciwszy nieznajomego, który na kszta³t wynios³ego pos¹gu trwa³ wyprostowany i nieruchomy w cieniu hebanowego zegara, dozna³y strachu bez nazwy stwierdzaj¹c naocznie, ¿e pod ca³unem i pod trupi¹ larw¹, których pochwycenie kosztowa³o je tylu nadludzkich wysi³ków ¿aden kszta³t namacalny nie ma swego pobytu.
Rozpoznano wówczas obecnoœæ Œmierci Szkar³atnej. Przysz³a jako z³odziej nocny. I wszyscy biesiadnicy - jeden po drugim -padli w komnatach hulaszczych, skropionych ros¹ krwawego chrztu, i ka¿dy skona³ w rozpaczliwych odruchach swego upadku.
I ¿ycie w zegarze hebanowym zamar³o wraz z ¿yciem ostatniego z tych weso³ych chwatów. I ¿ary trójnogów wygas³y. I Ciemnoœæ, i Ruina, i Œmieræ Szkar³atna rozpostar³y wszêdy sw¹ w³adzê nieograniczon¹.