Post by fidelio on Jul 9, 2007 14:51:59 GMT 1
Co się w końcu u licha dzieje z tą Christine?
Większość czytelników i/lub widzów w pierwszym odruchu ma tendencję do wzięcia czegoś ciężkiego i przywalenia Christine w łebek. Niby jest to w sumie zrozumiałe, ale chciałabym pokusić się o małą analizę Chris, która może parę rzeczy wyjaśni. Od razu nadmieniam, że zawodowym psychologiem nie jestem, miałam tylko propedeutyczny roczny kurs psychologii na studiach. Więc z niecierpliwością czekam na opinię siły fachowej. Moje przypuszczenia są następujące:
1. Tendencja do sublimacji.
To jest element, który postronnych chyba najbardziej wkurza. Dziewczyna jest w sumie już dorosła, a wierzy w jakieś bajki, aniołki itp, całkiem dosłownie zresztą. Mi się wydaje, że u Chris to wszystko jest jakimś bardzo rozbudowanym i skomplikowanym mechanizmem obronnym. Że ona reaguje na traumę odcinając cienkie sznureczki łączące ją z rzeczywistością. Widamomo, że dziewczyna na duże zdolności artystyczne. Talent bez inspiracji to nic więcej niż rzemiosło, a Christine ma w sobie zadatki na dużej klasy artystkę. Pochodząc ze środowiska wiejskiego w dziewiętnastym wieku, racjonalizm nie jest dla niej odruchowym sposobem objaśniania świata; zwłaszcza, gdy ten świat okazuje się nieprzyjazny, wręcz wrogi. Gdy jest sama w obcym kraju, gdy coś (studia w konserwatorium) się skończyło, a nic innego (kariera zawodowa) jeszcze na dobre nie zaczęło. Gdy dla koleżanek jest obcą, dziwną – być może dlatego dziwną, że zbyt zdolną i zbyt oderwaną od rzeczywistości. Gdy ukochany tatuś umarł, zanim wreszcie udało się jej spełnić oczekiwania, które w niej pokładał. To wszystko ciągnie Christine do najprostszej drogi ucieczki, jaką zna – do jakiejś odrealnionej artystyczno-religijnej ekstazy. Z jednej strony czuje się z tym bezpiecznie, bo przecież opiekuńczego anioła obiecał jej przed śmiercią ojciec, więc może założyć, że cały ten odlot ma pewną sankcję ojcowskiego przyzwolenia. Z drugiej strony Christine – posiadając duży komponent Persefony – wpada w tę prywatną mitologię z uszami, niemal do granicy śmierci, obłędu. Ona sobie sublimuje absolutnie wszystko, co jej się nie udało, z czego jest niezadowolona w realnym życiu; a sublimuje to w takie wizje, że możnaby ją podejrzewać o nadużywanie niebezpiecznych substancji. Tylko, że dla Christine najbardziej niebezpieczną substancją jest jej własny mózg.
Na szczęście Christine nie jest 100% Persefoną. Moim zdaniem ma w sobie jakąś domieszkę Artemidy. To by wyjaśniało intensywną emocjonalnie relację z ojcem, któremu jednak przez cały czas, nawet za grobem, desperacko stara się udowodnić, że coś jest warta. Myślę, że starszy pan Daae mógł być zupełnie dobrym ojcem i może nawet usiłował Christine jakoś podbudować, ale albo robił to dość nieudolnie, albo – co chyba ma tu miejsce - z Chris jest tak skończona prefekcjonistka, że nie uwierzy w żadne pochwały, zanim sama nie dojdzie do wniosku, że było dobrze. Ale i tak całe szczęście, że ta sfrustrowana Artemis tam siedzi, przynajmniej czasami ratuje tę bardzo artystyczną i abstrakcyjną Persefonę, ciągnąc ją za nogi do ziemi. To typowe Christinowe „ja chyba oszalałam...” - to jest właśnie to, co ją przy zdrowych zmysłach trzyma. Ona mimo wszystko jest zdolna do autoanalizy, ona wraca z tych obłoków na ziemię, nawet jeśli wyłącznie wtedy, kiedy musi. Ona potrafi stać się czasem swoją własną, bardziej racjonalną, siostrą – inaczej, obawiam się, w nie dłużej niż rok po śmierci ojca byłaby anoreksja? bulimia? samobójstwo? Christine jest inteligentna jednocześnie na dwa różne, ale uzupełniające się sposoby – ten całkowicie odleciany i abstrakcyjny, ale też i bardziej rozumowy. Ona ma ambicje, nie tylko marzenia. Jest zdecydowana pracować zarobkowo w czasach, kiedy planem życiowym większej części damskiej populacji było złapanie męża i nie zawracanie sobie głowy pracą.
2. Nadodpowiedzialność.
Kolejny poważny problem z Chris to jej nadodpowiedzialność. Wydaje mi się, że ona chyba nigdy nie pozwoliła sobie być beztroskim dzieckiem, więc prawdopodobnie nie bardzo jest w stanie dorosnąć. Od małego wtłoczono jej do głowy, że jest odpowiedzialna za świat dorosłych, zwłaszcza za ojca. Miała być jego wspólniczką, opiekunką, w sumie bardziej matką niż córką. A Persefona nie umie być matką. Z kolei Artemida, kiedy już poczuje się do lojalności, będzie lojalna na śmierć. Zostanie taką starą maleńką, będzie dbać o niezaradnego życiowo (niezgułę? utracjusza? pijącego?) ojca, ciągnąć go za sobą do lepszego świata, do którego przez szczęśliwy traf udało jej się dostać. Nigdy nie zwątpi w jego genialny talent, mimo że zapewne był tylko wiejskim grajkiem, a nie wirtuozem.
Ten sam model zresztą powtarza się z historią znajomości z Raoulem. Znając Christine, nigdy w życiu nie umówiłaby się z obcym, byłaby całkowicie odporna na zakusy bogatych patronów opery, zapewne w ogóle nie zauważałaby ich uwielbienia. Ale Raoul nie jest obcy. Jego status przyjaciela z dzieciństwa, a zwłaszcza kogoś, kto reprezentował tak upragniony przez nią lepszy świat, nadaje mu szczególne prawa. Chris nie potrafi zamknąć przeszłości, niezależnie czy chodzi o pożegnanie zmarłego ojca, czy o rozstanie z dawno minioną wakacyjną sympatią do pana wicehrabiego. Ponieważ raz uznała go za przyjaciela, czuje się podświadomie zmuszona wobec niego do lojalności. I to, co ją w tej operowej historii najbardziej męczy, to nierozwiązywalny konflikt lojalności właśnie.
Jej nadodpowiedzialność ma również aspekt zawodowy. Ona nigdy nie zerwie kontraktu; jak obieca, że przyjdzie na próbę, to przyjdzie choćby się słaniała na nogach. Jak obieca, że zaśpiewa, to zaśpiewa, choćby mieli ją potem odwieźć do szpitala z zapaleniem płuc. Dla wszelkiego rodzaju zwierzchników taka pracownica to istny skarb.
3. Wielkie, przerażone oczy Kore
No i oczywiście, Christine się wszystkiego boi. Boi się, że nikt jej nie doceni, ale jednocześnie boi się sukcesu. Boi się, że zawsze będzie sama, ale reaguje paniką na każdy przejaw zainteresowania ze strony mężczyzny. Nienawidzi podejmowania decyzji, żadnych – i raczej zaplącze się jeszcze bardziej, niż powie otwarcie, co by chciała. A już najbardziej Christine boi się samej siebie. Boi się, że oszaleje, ale boi się kierować w życiu racjonalizmem. Boi się wszystkich swoich reakcji, zwłaszcza tych, których nie potrafi zaplanować, przewidzieć, zainscenizować po to, aby zminimalizować wszelkie ryzyko. Bardzo by chciała kierować się instyktem i w gruncie rzeczy ma ogromną intuicję, ale boi się, że jeśli tylko na to pozwoli, instynkty wezmą nad nią górę. Rozpakowanie Christine z tych wszystkich papierków obaw i niepokojów to zadanie dla niesamowicie cierpliwego faceta. Jej nawet uwieść się nie da na raz, trzeba sekwencyjnie i powoli, aż sama – oczywiście na absolutnie samym końcu i po wszystkich innych – zorientuje się wreszcie, co się z nią dzieje. Ale jak już się to uda, to może być ciekawie. Bo wystraszona Kore zamieni się w królewską Persefonę. Jeśli znajdzie coś, o co zdecyduje się walczyć, to będzie walczyć ze zdumiewającą determinacją.
Tylko, że aby to się stało, muszą u Chris zejść się wszystkie poziomy jej funkcjonowania. Rzeczywistość musi stanąć na wysokości jej marzeń, albo je wręcz przewyższyć. A ona ma sprzeczne potrzeby: ma być pasja, ale żeby było bezpiecznie; ma być uwielbiana i stawiana na piedestał, ale przez kogoś, kogo uzna za przewyższającego ją pod każdym względem; ma być mrocznie że aż dech zapiera, ale żeby nie zabrakło poczucia humoru itp itd. No po prostu ma być słońce i księżyć jednocześnie. I jeszcze oczywiście trzeba ją porwać, bo ona sama tak się już z sobą zaplątała, że pomóc może wyłącznie interwencja z zewnątrz. Po takiej diagnozie ewentualnemu konkurentowi można tylko życzyć powodzenia – ale przecież wiadomo, że to da się zrobić. „Zdarzyć się mogło, zdarzyć się musiało”... A jak już się zdarzy, to nagle wszystko okaże się elementarnie proste i najzupełniej oczywiste. Przynajmniej na jakiś czas, wystarczająco długi, żeby dać się wciągnąć w związek. Potem łatwo nie będzie, bo z takim profilem psychologicznym, jak Chris, łatwo chyba nigdy nie bywa. Ale ciekawie to już tak.
Większość czytelników i/lub widzów w pierwszym odruchu ma tendencję do wzięcia czegoś ciężkiego i przywalenia Christine w łebek. Niby jest to w sumie zrozumiałe, ale chciałabym pokusić się o małą analizę Chris, która może parę rzeczy wyjaśni. Od razu nadmieniam, że zawodowym psychologiem nie jestem, miałam tylko propedeutyczny roczny kurs psychologii na studiach. Więc z niecierpliwością czekam na opinię siły fachowej. Moje przypuszczenia są następujące:
1. Tendencja do sublimacji.
To jest element, który postronnych chyba najbardziej wkurza. Dziewczyna jest w sumie już dorosła, a wierzy w jakieś bajki, aniołki itp, całkiem dosłownie zresztą. Mi się wydaje, że u Chris to wszystko jest jakimś bardzo rozbudowanym i skomplikowanym mechanizmem obronnym. Że ona reaguje na traumę odcinając cienkie sznureczki łączące ją z rzeczywistością. Widamomo, że dziewczyna na duże zdolności artystyczne. Talent bez inspiracji to nic więcej niż rzemiosło, a Christine ma w sobie zadatki na dużej klasy artystkę. Pochodząc ze środowiska wiejskiego w dziewiętnastym wieku, racjonalizm nie jest dla niej odruchowym sposobem objaśniania świata; zwłaszcza, gdy ten świat okazuje się nieprzyjazny, wręcz wrogi. Gdy jest sama w obcym kraju, gdy coś (studia w konserwatorium) się skończyło, a nic innego (kariera zawodowa) jeszcze na dobre nie zaczęło. Gdy dla koleżanek jest obcą, dziwną – być może dlatego dziwną, że zbyt zdolną i zbyt oderwaną od rzeczywistości. Gdy ukochany tatuś umarł, zanim wreszcie udało się jej spełnić oczekiwania, które w niej pokładał. To wszystko ciągnie Christine do najprostszej drogi ucieczki, jaką zna – do jakiejś odrealnionej artystyczno-religijnej ekstazy. Z jednej strony czuje się z tym bezpiecznie, bo przecież opiekuńczego anioła obiecał jej przed śmiercią ojciec, więc może założyć, że cały ten odlot ma pewną sankcję ojcowskiego przyzwolenia. Z drugiej strony Christine – posiadając duży komponent Persefony – wpada w tę prywatną mitologię z uszami, niemal do granicy śmierci, obłędu. Ona sobie sublimuje absolutnie wszystko, co jej się nie udało, z czego jest niezadowolona w realnym życiu; a sublimuje to w takie wizje, że możnaby ją podejrzewać o nadużywanie niebezpiecznych substancji. Tylko, że dla Christine najbardziej niebezpieczną substancją jest jej własny mózg.
Na szczęście Christine nie jest 100% Persefoną. Moim zdaniem ma w sobie jakąś domieszkę Artemidy. To by wyjaśniało intensywną emocjonalnie relację z ojcem, któremu jednak przez cały czas, nawet za grobem, desperacko stara się udowodnić, że coś jest warta. Myślę, że starszy pan Daae mógł być zupełnie dobrym ojcem i może nawet usiłował Christine jakoś podbudować, ale albo robił to dość nieudolnie, albo – co chyba ma tu miejsce - z Chris jest tak skończona prefekcjonistka, że nie uwierzy w żadne pochwały, zanim sama nie dojdzie do wniosku, że było dobrze. Ale i tak całe szczęście, że ta sfrustrowana Artemis tam siedzi, przynajmniej czasami ratuje tę bardzo artystyczną i abstrakcyjną Persefonę, ciągnąc ją za nogi do ziemi. To typowe Christinowe „ja chyba oszalałam...” - to jest właśnie to, co ją przy zdrowych zmysłach trzyma. Ona mimo wszystko jest zdolna do autoanalizy, ona wraca z tych obłoków na ziemię, nawet jeśli wyłącznie wtedy, kiedy musi. Ona potrafi stać się czasem swoją własną, bardziej racjonalną, siostrą – inaczej, obawiam się, w nie dłużej niż rok po śmierci ojca byłaby anoreksja? bulimia? samobójstwo? Christine jest inteligentna jednocześnie na dwa różne, ale uzupełniające się sposoby – ten całkowicie odleciany i abstrakcyjny, ale też i bardziej rozumowy. Ona ma ambicje, nie tylko marzenia. Jest zdecydowana pracować zarobkowo w czasach, kiedy planem życiowym większej części damskiej populacji było złapanie męża i nie zawracanie sobie głowy pracą.
2. Nadodpowiedzialność.
Kolejny poważny problem z Chris to jej nadodpowiedzialność. Wydaje mi się, że ona chyba nigdy nie pozwoliła sobie być beztroskim dzieckiem, więc prawdopodobnie nie bardzo jest w stanie dorosnąć. Od małego wtłoczono jej do głowy, że jest odpowiedzialna za świat dorosłych, zwłaszcza za ojca. Miała być jego wspólniczką, opiekunką, w sumie bardziej matką niż córką. A Persefona nie umie być matką. Z kolei Artemida, kiedy już poczuje się do lojalności, będzie lojalna na śmierć. Zostanie taką starą maleńką, będzie dbać o niezaradnego życiowo (niezgułę? utracjusza? pijącego?) ojca, ciągnąć go za sobą do lepszego świata, do którego przez szczęśliwy traf udało jej się dostać. Nigdy nie zwątpi w jego genialny talent, mimo że zapewne był tylko wiejskim grajkiem, a nie wirtuozem.
Ten sam model zresztą powtarza się z historią znajomości z Raoulem. Znając Christine, nigdy w życiu nie umówiłaby się z obcym, byłaby całkowicie odporna na zakusy bogatych patronów opery, zapewne w ogóle nie zauważałaby ich uwielbienia. Ale Raoul nie jest obcy. Jego status przyjaciela z dzieciństwa, a zwłaszcza kogoś, kto reprezentował tak upragniony przez nią lepszy świat, nadaje mu szczególne prawa. Chris nie potrafi zamknąć przeszłości, niezależnie czy chodzi o pożegnanie zmarłego ojca, czy o rozstanie z dawno minioną wakacyjną sympatią do pana wicehrabiego. Ponieważ raz uznała go za przyjaciela, czuje się podświadomie zmuszona wobec niego do lojalności. I to, co ją w tej operowej historii najbardziej męczy, to nierozwiązywalny konflikt lojalności właśnie.
Jej nadodpowiedzialność ma również aspekt zawodowy. Ona nigdy nie zerwie kontraktu; jak obieca, że przyjdzie na próbę, to przyjdzie choćby się słaniała na nogach. Jak obieca, że zaśpiewa, to zaśpiewa, choćby mieli ją potem odwieźć do szpitala z zapaleniem płuc. Dla wszelkiego rodzaju zwierzchników taka pracownica to istny skarb.
3. Wielkie, przerażone oczy Kore
No i oczywiście, Christine się wszystkiego boi. Boi się, że nikt jej nie doceni, ale jednocześnie boi się sukcesu. Boi się, że zawsze będzie sama, ale reaguje paniką na każdy przejaw zainteresowania ze strony mężczyzny. Nienawidzi podejmowania decyzji, żadnych – i raczej zaplącze się jeszcze bardziej, niż powie otwarcie, co by chciała. A już najbardziej Christine boi się samej siebie. Boi się, że oszaleje, ale boi się kierować w życiu racjonalizmem. Boi się wszystkich swoich reakcji, zwłaszcza tych, których nie potrafi zaplanować, przewidzieć, zainscenizować po to, aby zminimalizować wszelkie ryzyko. Bardzo by chciała kierować się instyktem i w gruncie rzeczy ma ogromną intuicję, ale boi się, że jeśli tylko na to pozwoli, instynkty wezmą nad nią górę. Rozpakowanie Christine z tych wszystkich papierków obaw i niepokojów to zadanie dla niesamowicie cierpliwego faceta. Jej nawet uwieść się nie da na raz, trzeba sekwencyjnie i powoli, aż sama – oczywiście na absolutnie samym końcu i po wszystkich innych – zorientuje się wreszcie, co się z nią dzieje. Ale jak już się to uda, to może być ciekawie. Bo wystraszona Kore zamieni się w królewską Persefonę. Jeśli znajdzie coś, o co zdecyduje się walczyć, to będzie walczyć ze zdumiewającą determinacją.
Tylko, że aby to się stało, muszą u Chris zejść się wszystkie poziomy jej funkcjonowania. Rzeczywistość musi stanąć na wysokości jej marzeń, albo je wręcz przewyższyć. A ona ma sprzeczne potrzeby: ma być pasja, ale żeby było bezpiecznie; ma być uwielbiana i stawiana na piedestał, ale przez kogoś, kogo uzna za przewyższającego ją pod każdym względem; ma być mrocznie że aż dech zapiera, ale żeby nie zabrakło poczucia humoru itp itd. No po prostu ma być słońce i księżyć jednocześnie. I jeszcze oczywiście trzeba ją porwać, bo ona sama tak się już z sobą zaplątała, że pomóc może wyłącznie interwencja z zewnątrz. Po takiej diagnozie ewentualnemu konkurentowi można tylko życzyć powodzenia – ale przecież wiadomo, że to da się zrobić. „Zdarzyć się mogło, zdarzyć się musiało”... A jak już się zdarzy, to nagle wszystko okaże się elementarnie proste i najzupełniej oczywiste. Przynajmniej na jakiś czas, wystarczająco długi, żeby dać się wciągnąć w związek. Potem łatwo nie będzie, bo z takim profilem psychologicznym, jak Chris, łatwo chyba nigdy nie bywa. Ale ciekawie to już tak.