Post by Nattie on Oct 6, 2005 21:37:00 GMT 1
... czyli historia, której scenariusz napisa³o ¿ycie. Wstukiwaæ zaczê³a Nattie dawno temu, jeszcze za czasów starego forum...
<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>
To magia spaja œwiat Dysku – magia generowana jego obrotami, magia przêdzona jak jedwab z pierwotnej struktury egzystencji i zszywaj¹ca rany rzeczywistoœci. [...]
Pierwotna magia strzela niewidzialnymi iskrami pomiêdzy jednym szczytem a drugim i uziemia siê w górach. Ramtopy dostarczaj¹ œwiatu wiêkszoœci magów i czarownic. W Ramtopach liœcie na drzewach poruszaj¹ siê, chocia¿ nie ma wiatru. Wieczorami g³azy wychodz¹ na przechadzkê.
Czasami nawet ziemia wydaje siê ¿ywa.
Terry Pratchett „Trzy wiedŸmy”
<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>
Dawno, dawno temu, w odleg³ej galaktyce...
Stara ciotka Nattie nader dziarskim jak na swój podesz³y wiek krokiem przemierza³a leœn¹ dró¿kê prowadz¹c¹ na skróty od goœciñca, przy którym wysadzi³ j¹ uprzejmy woŸnica, do swojej chatki ukrytej wœród wiecznie zielonych ramtopiañskich lasów. Przyczyn¹ radosnej ¿wawoœci jej chodu niew¹tpliwie by³a przepiêkna aura wiosennego popo³udnia, lecz przede wszystkim podnios³y nastrój, w który wprawi³y j¹ odbyte w³aœnie zakupy. Co dziwniejsze, mimo taszczenia co najmniej trzech wypchanych ró¿noœciami toreb, od czasu do czasu udawa³o jej siê lekko podskoczyæ lub nawet wykonaæ coœ na kszta³t piruetu. G³ówny powód radoœci – niewielk¹ ksi¹¿eczkê o zniszczonych ok³adkach – trzyma³a kurczowo w d³oniach spogl¹daj¹c na ni¹ od czasu do czasu rozanielonym wzrokiem. Zdobycie porz¹dnej ksi¹¿ki z przepisami niestety wci¹¿ stanowi³o nie lada problem na tym œwiecie, ale ta ksi¹¿ka by³a jeszcze bardziej niezwyk³a - pochodzi³a bowiem z innego œwiata. Mimo wieloletniej znajomoœci zaprzyjaŸniony antykwariusz nieŸle sobie skalkulowa³ jej cenê, zarzekaj¹c siê oczywiœcie, ¿e gard³o sobie podrzyna (jak ³atwo wykoncypowaæ by³ to daleki kuzyn szacownego ankhmorporskiego kupca o imieniu Dibbler), lecz je¿eli chodzi³o o TÊ w³aœnie ksi¹¿eczkê cena nie gra³a ¿adnej, nawet najmniejszej, roli. Zreszt¹ Nattie nigdy nie by³a mocna je¿eli chodzi o targowanie siê. „Stworzê w koñcu Dzie³o-Mojego-¯ycia!” - rozmyœla³a przemierzaj¹c dziarsko mostek nad niewielkim strumyczkiem, dooko³a którego roi³o siê od radosnych kaczeñców. Przebieg³a, o ile mo¿na mówiæ o bieganiu w przypadku co najmniej osiemdziesiêcioletniej staruszki, fragment œcie¿ki prowadz¹cy na polanê zieleni¹c¹ siê najœwie¿sz¹ z mo¿liwych traw¹, któr¹ z prawdziwym zadowoleniem prze¿uwa³o kilka owieczek i dwie krowy. Dzieci z pobliskiej wioski, które zapewne mia³y pilnowaæ tego stadka, zajête by³y zabaw¹ w berka, a las rozbrzmiewa³ ich beztroskim przekomarzaniem. Zauwa¿ywszy staruszkê podbieg³y do niej z zaciekawieniem maluj¹cym siê na rozweselonych buziach.
- Dzieñ dobry, ciociu Nattie! – powiedzia³o kilka cienkich g³osików.
- A dzieñ dobry, ma³e urwisy! To tak pilnujecie owieczek? – jak zwykle strofowa³a dzieciaki, a one jak zwykle wiedzia³y, ¿e mo¿na sobie z tego nic nie robiæ.
- Ciociu, opowiedz nam bajkê! – rozleg³a siê proœba jednej z dziewczynek, powtórzona jak echo przez kilka jeszcze g³osików.
- Och nie, teraz nie mam zupe³nie czasu na takie dyrdyma³y!
- Ale choæ tak¹ ma³¹, malutk¹...
- Mam bardzo du¿o pracy! Powa¿nej pracy, a nie takich tam bzdetów...
Ciocia Nattie westchnê³a cicho zastanawiaj¹c siê przez chwilê, jak by tu pogodziæ te dwie tak sprzeczne sprawy. Drapanie siê po g³owie i przewracanie oczami nie jest mo¿e najistotniejsz¹ rzecz¹, jeœli chodzi o zastanawianie siê, jednak czasami, z nieznanej nikomu bli¿ej przyczyny, okazuje siê ca³kiem pomocne.
- No dobrze, to przyjdŸcie jutro na podwieczorek! – podjê³a wreszcie decyzjê.
<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>
Wszystko gotowe. Wszystkie sk³adniki le¿¹ pouk³adane alfabetycznie wed³ug nazw na wielkim kuchennym stole, w³aœciwie pe³ni¹cym bardziej rolê sto³u w pracowni, zwa¿ywszy na profesjê jego w³aœcicielki. W piecu rozpalone, drewno na zapas pouk³adane w porz¹dny stosik. Na kuchni delikatnie bulgocze w wyszorowanym na b³ysk miedziany garnku wrz¹tek na Dzie³o-Jej-¯ycia. Metodycznie przejrzawszy ksi¹¿kê od deski do deski i zapoznawszy siê z ca³¹ zalecan¹ bibliografi¹ stara ciotka Nattie... Obudzi³a siê.
Tak, ten porz¹dek, metodycznoœæ i skompletowanie bibliografii to by³ tylko sen...
- Matko kochana, to ju¿ tak póŸno!!! – wrzasnê³a z przera¿eniem, próbuj¹c jednoczeœnie ubraæ siê, uczesaæ i rozpalaæ w piecu.
- Albercie, wynocha, na dwór! – fuknê³a na kocura o futrze niespotykanej maœci i gromko kichnê³a. – Ja ciê oddam, ja nawet wiem, kto by ciê chcia³!
Po raz kolejny przeklina³a koniecznoœæ trzymania w domu tego zwierzêcia pomimo alergii, któr¹ u niej powodowa³. Có¿, kodeks czarownic jasno okreœla³ pewne obowi¹zki, na szczêœcie pewne inne nieco ciemniej, co umo¿liwia³o szanownej cioci skuteczne od wielu lat uchylanie siê od niektórych mniej po¿¹danych, jak na przyk³ad straszenie zab³¹kanych w lesie dziatek. Choæ akurat w tym wzglêdzie po wyczynach Czarnej Aliss nast¹pi³o pewne rozluŸnienie przepisów.
- To ja muszê szybko, ¿eby zd¹¿yæ ze wszystkim!
Nattie krz¹ta³a siê dziarsko po kuchni, która jak zwykle w takim nawale pracy przypomina³a ni to kuchniê, ni to pobojowisko. Niewa¿ne zreszt¹, wa¿ne, ¿e ciocia znajdowa³a bez wiêkszego trudu to, czego w danej chwili potrzebowa³a.
- Dobrze, tu mam garnek na Dzie³o-Mojego-¯ycia... – mrucza³a pod nosem stawiaj¹c na blasze wielki sagan. – A przy okazji ugotujê jeszcze zupê na obiad... I mo¿e jakieœ ciasto na ten podwieczorek? Ale zaczynajmy, zaczynajmy...
Uzbrojona w ogromn¹ drewnian¹ ³y¿kê stanê³a majestatycznie przy kuchni i wziê³a g³êboki oddech otwieraj¹c ksi¹¿eczkê na pierwszej stronie pierwszego przepisu. Przy ³yczku kawy ze swej ukochanej fili¿anki przeczyta³a nazwê dzie³a: „Opowieœæ Wszechczasów Wszelkie Zagadki Wyjaœniaj¹ca”. Brzmia³o ca³kiem zachêcaj¹co, zatem nie zwlekaj¹c wziê³a siê do pracy. Znalezienie pierwszego sk³adnika w postaci pe³nej butelki czerwonego wina sprawi³o pewien problem, ale i tê przeszkodê uda³o siê pokonaæ. Wszystkie inne ingrediencje Nattie mia³a w torbach, które wczoraj przytaszczy³a do domku, albo te¿ by³y to standardowe komponenty mikstur, zajmuj¹ce w jej kuchni dwie spore pó³ki.
A có¿ tam by³o w owym cudownym przepisie? By³o na przyk³ad pióro ze skrzyd³a anio³a o lekko per³owym odcieniu, otoczone delikatn¹ poœwiat¹ magicznie przyci¹gaj¹c¹ wzrok, a¿ chcia³oby siê je zatrzymaæ przy sobie i Nattie wrzuci³a je do warz¹cej siê mikstury z niebywale ciê¿kim sercem. By³o te¿ œwiat³o gwiazd przechowywane w starannie zakorkowanej buteleczce z czarnego szk³a tak, ¿eby jego blask nie oœlepia³ z bliskiej odleg³oœci. Nattie oczywiœcie zapomnia³a o ochronnych okularach, czego skutkiem by³o chwilowe pora¿enie, którego z kolei skutkiem ziemniak maj¹cy trafiæ do zupy znalaz³ siê na pod³odze. By³o kilka skrystalizowanych ³ez pewnej smutnej bogini, parê p³atków ró¿ i kwiatów jab³oni, ³y¿eczka przyjaŸni, kilka uœmiechów, grudka b³ota, chochelka muzyki...
- A gdzie ty uciekasz? – Nattie pacnê³a ³y¿k¹ niepokorn¹ ósemkê, która chcia³a wymkn¹æ siê z garnka. – Gotowaæ na wolnym ogniu, ci¹gle mieszaj¹c...
Próbowa³a zadoœæuczyniæ temu i wszelkim innym poleceniom zawartym w przepisie - jednak có¿, kilka razy nie potrafi³a powstrzymaæ lekkiego kipienia, gdy odwróci³a siê w³aœnie w celu obierania warzyw na zupê. Do tego w krótkich miêdzyczasach uciera³a ciasto dla podwieczorkowych goœci. Krêci³a siê we wszystkie strony ocieraj¹c od czasu do czasu pot z czo³a, a¿ w koñcu...
- #$&!*#(%#) – wrzasnê³a Bardzo Nie³adne S³owo ³api¹c przez œcierkê garnek z tym, co pozosta³o po zupie, a teraz by³o co najwy¿ej marn¹-przypalon¹-brej¹ na dnie naczynia. Wszystko to w przeci¹gu sekundy Nattie zdecydowanym ruchem wyrzuci³a za okno, zapobiegaj¹c zaœmierdniêciu ca³ej kuchni. W tej¿e chwili gliniana donica z ucieranym ciastem, odstawiona na maleñk¹ chwiluniê na skraj zapiecka, przechyli³a siê niepokoj¹co... Przechyla³a siê coraz bardziej, coraz bardziej niepokoj¹co... w koñcu przechyli³a siê ca³kowicie, czyli a¿ do spadniêcia i znaczna czêœæ jej zawartoœci chlupnê³a prosto do „Opowieœci Wszechczasów...”
Na ten widok Nattie nie mia³a ju¿ nawet si³y u¿ywaæ jakichkolwiek, nawet najbardziej nie³adnych s³ów, jakie zna³a. Po chwili os³upienia pokrêci³a g³ow¹, wzruszy³a ramionami i zabra³a siê za ratowanie tego, co da³o siê uratowaæ, choæ nie by³o tego wiele - zw³aszcza, je¿eli chodzi o ciasto.
- Có¿, bêdzie, co ma byæ... – mruknê³a z iœcie stoickim spokojem mieszaj¹c w garnku i dodaj¹c jeszcze ostatnie ingredienty „Opowieœci Wszechczasów...”
c.d.n. jak siê spodoba... Ja wiem, ¿e zaczynanie nowej pisaniny jak siê ma na karku inne to prawie dra¿nienie potwora, wybaczcie starej ciotce
<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>
To magia spaja œwiat Dysku – magia generowana jego obrotami, magia przêdzona jak jedwab z pierwotnej struktury egzystencji i zszywaj¹ca rany rzeczywistoœci. [...]
Pierwotna magia strzela niewidzialnymi iskrami pomiêdzy jednym szczytem a drugim i uziemia siê w górach. Ramtopy dostarczaj¹ œwiatu wiêkszoœci magów i czarownic. W Ramtopach liœcie na drzewach poruszaj¹ siê, chocia¿ nie ma wiatru. Wieczorami g³azy wychodz¹ na przechadzkê.
Czasami nawet ziemia wydaje siê ¿ywa.
Terry Pratchett „Trzy wiedŸmy”
<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>
Dawno, dawno temu, w odleg³ej galaktyce...
Stara ciotka Nattie nader dziarskim jak na swój podesz³y wiek krokiem przemierza³a leœn¹ dró¿kê prowadz¹c¹ na skróty od goœciñca, przy którym wysadzi³ j¹ uprzejmy woŸnica, do swojej chatki ukrytej wœród wiecznie zielonych ramtopiañskich lasów. Przyczyn¹ radosnej ¿wawoœci jej chodu niew¹tpliwie by³a przepiêkna aura wiosennego popo³udnia, lecz przede wszystkim podnios³y nastrój, w który wprawi³y j¹ odbyte w³aœnie zakupy. Co dziwniejsze, mimo taszczenia co najmniej trzech wypchanych ró¿noœciami toreb, od czasu do czasu udawa³o jej siê lekko podskoczyæ lub nawet wykonaæ coœ na kszta³t piruetu. G³ówny powód radoœci – niewielk¹ ksi¹¿eczkê o zniszczonych ok³adkach – trzyma³a kurczowo w d³oniach spogl¹daj¹c na ni¹ od czasu do czasu rozanielonym wzrokiem. Zdobycie porz¹dnej ksi¹¿ki z przepisami niestety wci¹¿ stanowi³o nie lada problem na tym œwiecie, ale ta ksi¹¿ka by³a jeszcze bardziej niezwyk³a - pochodzi³a bowiem z innego œwiata. Mimo wieloletniej znajomoœci zaprzyjaŸniony antykwariusz nieŸle sobie skalkulowa³ jej cenê, zarzekaj¹c siê oczywiœcie, ¿e gard³o sobie podrzyna (jak ³atwo wykoncypowaæ by³ to daleki kuzyn szacownego ankhmorporskiego kupca o imieniu Dibbler), lecz je¿eli chodzi³o o TÊ w³aœnie ksi¹¿eczkê cena nie gra³a ¿adnej, nawet najmniejszej, roli. Zreszt¹ Nattie nigdy nie by³a mocna je¿eli chodzi o targowanie siê. „Stworzê w koñcu Dzie³o-Mojego-¯ycia!” - rozmyœla³a przemierzaj¹c dziarsko mostek nad niewielkim strumyczkiem, dooko³a którego roi³o siê od radosnych kaczeñców. Przebieg³a, o ile mo¿na mówiæ o bieganiu w przypadku co najmniej osiemdziesiêcioletniej staruszki, fragment œcie¿ki prowadz¹cy na polanê zieleni¹c¹ siê najœwie¿sz¹ z mo¿liwych traw¹, któr¹ z prawdziwym zadowoleniem prze¿uwa³o kilka owieczek i dwie krowy. Dzieci z pobliskiej wioski, które zapewne mia³y pilnowaæ tego stadka, zajête by³y zabaw¹ w berka, a las rozbrzmiewa³ ich beztroskim przekomarzaniem. Zauwa¿ywszy staruszkê podbieg³y do niej z zaciekawieniem maluj¹cym siê na rozweselonych buziach.
- Dzieñ dobry, ciociu Nattie! – powiedzia³o kilka cienkich g³osików.
- A dzieñ dobry, ma³e urwisy! To tak pilnujecie owieczek? – jak zwykle strofowa³a dzieciaki, a one jak zwykle wiedzia³y, ¿e mo¿na sobie z tego nic nie robiæ.
- Ciociu, opowiedz nam bajkê! – rozleg³a siê proœba jednej z dziewczynek, powtórzona jak echo przez kilka jeszcze g³osików.
- Och nie, teraz nie mam zupe³nie czasu na takie dyrdyma³y!
- Ale choæ tak¹ ma³¹, malutk¹...
- Mam bardzo du¿o pracy! Powa¿nej pracy, a nie takich tam bzdetów...
Ciocia Nattie westchnê³a cicho zastanawiaj¹c siê przez chwilê, jak by tu pogodziæ te dwie tak sprzeczne sprawy. Drapanie siê po g³owie i przewracanie oczami nie jest mo¿e najistotniejsz¹ rzecz¹, jeœli chodzi o zastanawianie siê, jednak czasami, z nieznanej nikomu bli¿ej przyczyny, okazuje siê ca³kiem pomocne.
- No dobrze, to przyjdŸcie jutro na podwieczorek! – podjê³a wreszcie decyzjê.
<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>
Wszystko gotowe. Wszystkie sk³adniki le¿¹ pouk³adane alfabetycznie wed³ug nazw na wielkim kuchennym stole, w³aœciwie pe³ni¹cym bardziej rolê sto³u w pracowni, zwa¿ywszy na profesjê jego w³aœcicielki. W piecu rozpalone, drewno na zapas pouk³adane w porz¹dny stosik. Na kuchni delikatnie bulgocze w wyszorowanym na b³ysk miedziany garnku wrz¹tek na Dzie³o-Jej-¯ycia. Metodycznie przejrzawszy ksi¹¿kê od deski do deski i zapoznawszy siê z ca³¹ zalecan¹ bibliografi¹ stara ciotka Nattie... Obudzi³a siê.
Tak, ten porz¹dek, metodycznoœæ i skompletowanie bibliografii to by³ tylko sen...
- Matko kochana, to ju¿ tak póŸno!!! – wrzasnê³a z przera¿eniem, próbuj¹c jednoczeœnie ubraæ siê, uczesaæ i rozpalaæ w piecu.
- Albercie, wynocha, na dwór! – fuknê³a na kocura o futrze niespotykanej maœci i gromko kichnê³a. – Ja ciê oddam, ja nawet wiem, kto by ciê chcia³!
Po raz kolejny przeklina³a koniecznoœæ trzymania w domu tego zwierzêcia pomimo alergii, któr¹ u niej powodowa³. Có¿, kodeks czarownic jasno okreœla³ pewne obowi¹zki, na szczêœcie pewne inne nieco ciemniej, co umo¿liwia³o szanownej cioci skuteczne od wielu lat uchylanie siê od niektórych mniej po¿¹danych, jak na przyk³ad straszenie zab³¹kanych w lesie dziatek. Choæ akurat w tym wzglêdzie po wyczynach Czarnej Aliss nast¹pi³o pewne rozluŸnienie przepisów.
- To ja muszê szybko, ¿eby zd¹¿yæ ze wszystkim!
Nattie krz¹ta³a siê dziarsko po kuchni, która jak zwykle w takim nawale pracy przypomina³a ni to kuchniê, ni to pobojowisko. Niewa¿ne zreszt¹, wa¿ne, ¿e ciocia znajdowa³a bez wiêkszego trudu to, czego w danej chwili potrzebowa³a.
- Dobrze, tu mam garnek na Dzie³o-Mojego-¯ycia... – mrucza³a pod nosem stawiaj¹c na blasze wielki sagan. – A przy okazji ugotujê jeszcze zupê na obiad... I mo¿e jakieœ ciasto na ten podwieczorek? Ale zaczynajmy, zaczynajmy...
Uzbrojona w ogromn¹ drewnian¹ ³y¿kê stanê³a majestatycznie przy kuchni i wziê³a g³êboki oddech otwieraj¹c ksi¹¿eczkê na pierwszej stronie pierwszego przepisu. Przy ³yczku kawy ze swej ukochanej fili¿anki przeczyta³a nazwê dzie³a: „Opowieœæ Wszechczasów Wszelkie Zagadki Wyjaœniaj¹ca”. Brzmia³o ca³kiem zachêcaj¹co, zatem nie zwlekaj¹c wziê³a siê do pracy. Znalezienie pierwszego sk³adnika w postaci pe³nej butelki czerwonego wina sprawi³o pewien problem, ale i tê przeszkodê uda³o siê pokonaæ. Wszystkie inne ingrediencje Nattie mia³a w torbach, które wczoraj przytaszczy³a do domku, albo te¿ by³y to standardowe komponenty mikstur, zajmuj¹ce w jej kuchni dwie spore pó³ki.
A có¿ tam by³o w owym cudownym przepisie? By³o na przyk³ad pióro ze skrzyd³a anio³a o lekko per³owym odcieniu, otoczone delikatn¹ poœwiat¹ magicznie przyci¹gaj¹c¹ wzrok, a¿ chcia³oby siê je zatrzymaæ przy sobie i Nattie wrzuci³a je do warz¹cej siê mikstury z niebywale ciê¿kim sercem. By³o te¿ œwiat³o gwiazd przechowywane w starannie zakorkowanej buteleczce z czarnego szk³a tak, ¿eby jego blask nie oœlepia³ z bliskiej odleg³oœci. Nattie oczywiœcie zapomnia³a o ochronnych okularach, czego skutkiem by³o chwilowe pora¿enie, którego z kolei skutkiem ziemniak maj¹cy trafiæ do zupy znalaz³ siê na pod³odze. By³o kilka skrystalizowanych ³ez pewnej smutnej bogini, parê p³atków ró¿ i kwiatów jab³oni, ³y¿eczka przyjaŸni, kilka uœmiechów, grudka b³ota, chochelka muzyki...
- A gdzie ty uciekasz? – Nattie pacnê³a ³y¿k¹ niepokorn¹ ósemkê, która chcia³a wymkn¹æ siê z garnka. – Gotowaæ na wolnym ogniu, ci¹gle mieszaj¹c...
Próbowa³a zadoœæuczyniæ temu i wszelkim innym poleceniom zawartym w przepisie - jednak có¿, kilka razy nie potrafi³a powstrzymaæ lekkiego kipienia, gdy odwróci³a siê w³aœnie w celu obierania warzyw na zupê. Do tego w krótkich miêdzyczasach uciera³a ciasto dla podwieczorkowych goœci. Krêci³a siê we wszystkie strony ocieraj¹c od czasu do czasu pot z czo³a, a¿ w koñcu...
- #$&!*#(%#) – wrzasnê³a Bardzo Nie³adne S³owo ³api¹c przez œcierkê garnek z tym, co pozosta³o po zupie, a teraz by³o co najwy¿ej marn¹-przypalon¹-brej¹ na dnie naczynia. Wszystko to w przeci¹gu sekundy Nattie zdecydowanym ruchem wyrzuci³a za okno, zapobiegaj¹c zaœmierdniêciu ca³ej kuchni. W tej¿e chwili gliniana donica z ucieranym ciastem, odstawiona na maleñk¹ chwiluniê na skraj zapiecka, przechyli³a siê niepokoj¹co... Przechyla³a siê coraz bardziej, coraz bardziej niepokoj¹co... w koñcu przechyli³a siê ca³kowicie, czyli a¿ do spadniêcia i znaczna czêœæ jej zawartoœci chlupnê³a prosto do „Opowieœci Wszechczasów...”
Na ten widok Nattie nie mia³a ju¿ nawet si³y u¿ywaæ jakichkolwiek, nawet najbardziej nie³adnych s³ów, jakie zna³a. Po chwili os³upienia pokrêci³a g³ow¹, wzruszy³a ramionami i zabra³a siê za ratowanie tego, co da³o siê uratowaæ, choæ nie by³o tego wiele - zw³aszcza, je¿eli chodzi o ciasto.
- Có¿, bêdzie, co ma byæ... – mruknê³a z iœcie stoickim spokojem mieszaj¹c w garnku i dodaj¹c jeszcze ostatnie ingredienty „Opowieœci Wszechczasów...”
c.d.n. jak siê spodoba... Ja wiem, ¿e zaczynanie nowej pisaniny jak siê ma na karku inne to prawie dra¿nienie potwora, wybaczcie starej ciotce