hesperyda
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Naczelny Polonistyczny Pedant Forum
Posts: 102
|
Post by hesperyda on Jan 15, 2007 23:41:53 GMT 1
Do "V for Vendetta", która to informacja, nie zmieściła się w tytule
Dedykowane:
Servowi, osobie, dzięki której w ogóle zobaczyłam film (jak znajdziesz jakieś brutalne krzyżyki i inne kwiatki, to bij na alarm). LadyValjean i Kaji – fantastycznym autorkom i prekursorkom pisania fanfiction o V w Podziemiach Opery Mojemu najbardziej wrednemu i krytycznemu z całej czwórki alter-ego, Lilly Venedzie, dziękuję za korektę i czepianie się szczegółów (jeżeli myślicie, że to ja jestem wredna i wymagająca, to powinniście ją poznać; chwilowo jest zajęta analizowaniem pewnego opowiadania spoza forum i Serv chyba wie, co mam na myśli, ale zrobiła dla mnie wyjątek i zgnoiła z osiemdziesiąt procent tekstu pierwowzoru, aczkolwiek nadal nie jest w pełni usatysfakcjonowana) Portalom medycyna.linia.pl, chirurgia.poznet.pl, oraz niezastąpionej Wikipedii za dostarczenie podstawowych wiadomości Portalowi behindthename.com za bogactwo imion na literkę „v” Piosence „Purple People” za natchnienie (184 razy i dwa ataki płaczu, ale to cholernie dobry utwór) Programowi Microsoft Word, za wychwycenie większości literówek
Uszkadzający wpływ temperatury na skórę rozpoczyna się przy 42 stopniach Celsjusza. Przy tej temperaturze, już po sześciu godzinach ulega martwicy naskórek. Przy 55 stopniach Celsjusza wystarczą trzy minuty działania, a przy 70 stopniach Celsjusza - zaledwie jedna sekunda. Temperaturą, powyżej której nieodwracalnemu uszkodzeniu ulega białko tkankowe jest 55 stopni Celsjusza. Każda wyższa temperatura działając na powierzchnię ciała powoduje uszkodzenie skóry i tkanek głębszych. Najczęściej są to uszkodzenia nieodwracalne.
Najpierw pojawiło się otrzeźwiające uczucie pieczenia. Bezmyślnie podniósł rękę z zamiarem podrapania się po biodrze, ale ledwie dotknął opuszkami palców skóry, pękł pierwszy pęcherz wypełniony płynem surowiczym i dokuczliwe swędzenie zamieniło się w gwałtowny, ostry ból. Impuls nerwowy pomknął z niesamowitą prędkością trzystu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę i ułamek sekundy później, kiedy przekazał informację o kataklizmie, mającym miejsce na powierzchni skóry do właściwego ośrodka, mężczyzna rozbudził się definitywnie i wrzasnął, jednocześnie przewracając podwyższenie, na którym ktoś położył jego nogi. Histerycznie zaczął dotykać swojego ciała niszcząc kolejne wrzody i wypuszczając głośno powietrze przez zęby, przy najgorszych okazach. Przerażony i spanikowany, nie przyjął jeszcze do wiadomości, że jego ciało wyglądało obco. Spróbował uspokoić oddech, ale jego organizm z całą stanowczością zaprotestował i przyspieszył go, pogłębiając jednocześnie. Chwilę później wstrząsnęły nim pierwsze dreszcze, a zawroty głowy zdezorientowały mężczyznę definitywnie. Postępująca hipotermia wpłynęła negatywnie na zdolność właściwej oceny sytuacji i nim minęło kilka minut, stracił poczucie czasu i przestał zdawać sobie sprawę ze wzrastającej sztywności mięśni, towarzyszącej ostrym objawom ataku. Nawet, jeżeli uprzytomnił sobie, że drzwi do pomieszczenia, po którym nawet nie zdążył się rozejrzeć otwierają się, jego stan był już tak poważny, że nie skupił się na tej obserwacji w najmniejszym nawet stopniu. Obecność drugiej osoby uświadomił sobie dopiero w momencie, w którym ciszę, w jakiej się znajdował przerwało siarczyste przekleństwo. Nie więcej niż dwie sekundy później, został przykryty miękkim, grubym kocem. Kiedy jakiś czas później odzyskał przytomność na wystarczająco długi okres czasu, żeby móc przeanalizować, co właściwie się z nim działo przez ostatnie kilka dni, wydarzenia tamtego wieczora przypominał sobie jak przez mgłę. Przede wszystkim, był zbyt zmęczony i zamroczony, żeby otworzyć oczy, zatem zdając się na upośledzony bólem i hipotermią zmysł dotyku wyczuł, że czyjeś dłonie szybko układają niewielki stos sprężystych poduszek, na które to podwyższenie chwilę później zostały położone jego nogi. Dopiero dużo później dowiedział się, że groził mu wstrząs, który był skutkiem rozległych oparzeń drugiego, a fragmentarycznie nawet trzeciego stopnia, na całym ciele. Zwinna, chłodna dłoń zmierzyła mu puls, podczas gdy rozkosznie przyjemna, nasączona ciepłym płynem chustka, dotknęła wyschniętych, spierzchniętych warg. Mężczyzna poczuł nagłą ochotę wyrwania się całym ciałem do góry i wpicia się w źródło płynu, ale okazał się zdolny jedynie do nieznacznego poruszenia ustami. Pomimo ulgi i niemal ekstatycznej rozkoszy wywołanej kontaktem z cieczą, jednocześnie pragnął, żeby była cieplejsza i ogrzała go od środka, a z drugiej strony marzył o lodowatym orzeźwieniu przełyku. Przyjazna ręka, delikatnie i ostrożnie obmywała jego wargi słodką herbatą, robiąc tylko jedną przerwę, na przyłożenie łagodnych źródeł ciepła do szyi, ud i głowy. Pomimo zachwianego poczucia rzeczywistości, przypuszczał, że minęło nie więcej niż kilkanaście minut, zanim poczuł rozchodzący się łagodnymi falami spokój i pogrążył się w zdrowym, kojącym śnie.
|
|
hesperyda
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Naczelny Polonistyczny Pedant Forum
Posts: 102
|
Post by hesperyda on Jan 15, 2007 23:42:20 GMT 1
Drugie odzyskanie świadomości było mniej gwałtowne. Przez uchylone, ale zasłonięte ciemnym materiałem okno, do pokoju dostawało się przyjemne, chłodne powietrze. Obudziło go potworne pragnienie. - Pić – wyszeptał w próżnię, uświadamiając sobie jednocześnie sztywność języka. Nie próbował jeszcze otworzyć oczu, a ciężkie westchnienie zagłuszyło odgłos odkładanej na stolik książki i kilku cichych kroków, dlatego wzdrygnął się zaskoczony, przy pierwszym dotyku mokrego materiału. - Spokojnie – czyjaś ręka, ostrożnie, korzystając tylko z opuszków palców, dotknęła jego skroni i delikatnie przytrzymała głowę. – Nie powinieneś teraz wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Jesteś bardzo ciężko poparzony, a jednocześnie wciąż nie minęło zagrożenie hipotermią, dlatego nie mogę ci podać czegoś zimnego do picia. Postanowił podjąć heroiczną próbę odezwania się, ale cały aparat mowy odmówił mu posłuszeństwa i tylko wyartykułował chrapliwy i całkowicie niezrozumiały charkot. Uznał to za upokarzające. Powoli zaczęły powracać wspomnienia. Przed oczami stanął mu obraz trawionego przez płomienie Larkhill i niewyraźna sylwetka doktor Surridge. Na jedną chwilę zapomniał o tym, że języki ognia liżą jego ciało i spojrzał jej głęboko w oczy z nienawiścią, której nawet nie próbował ukrywać. Był pewien, że uchwyciła to spojrzenie. Jednak od tego momentu, jego pamięć zamazywała detale i cięła obrazy z nieodległej przecież przeszłości, na pozbawione kontekstu fragmenty. Z pewnością udało mu się uciec z obozu i nie przypominał sobie, żeby ktokolwiek próbował go powstrzymać. Pomimo pulsującego w każdej cząstce jego egzystencji bólu i krępującego braku ubrań, których nie było czasu szukać w zamieszaniu wywołanym pożarem, boso dotarł na ścieżkę, biegnącą pomiędzy drzewami gwarantującymi schronienie. Z każdą mijającą chwilą, ból jednak był coraz bardziej dokuczliwy, podobnie jak przeszywające zimno. Wiedział również, że stracił wiele krwi, a spadek adrenaliny oznaczał utratę namiastki znieczulenia, jaką gwarantował stres. Stojąc w płomieniach i czując się po raz pierwszy od długiego czasu wolnym, nie zastanawiał się trzeźwo nad praktycznym aspektem ucieczki i teraz zaczął odczuwać tego skutki. Mężczyzna zacisnął usta na mokrym kawałku materiału, zastanawiając się jednocześnie, z jaką dokładnością potrafi stwierdzić, w którym momencie stracił przytomność i jak daleko był wówczas od Larkhill. Sekundę później zrobiło mu się zimno ze strachu, gdy przyszło mu do głowy, że przecież, kiedy leżał nieprzytomny gdzieś w lesie, ostatecznie nie w trudnodostępnym gąszczu, ale na dobrze wydeptanej i często uczęszczanej ścieżce, mogła go znaleźć zorganizowana pogoń i zabrać z powrotem do obozu. Tym razem już na pewną śmierć. Pierwsze dotknięcie strachu i uświadomienie sobie hipotetycznego niebezpieczeństwa sprawiło, że zignorował ostrzeżenie, jakie wydał mu anonimowy głos kilka minut wcześniej i otwierając oczy, rzucił niespokojnie głową na bok. Zaledwie z trwającym ułamek sekundy opóźnieniem poczuł ból, który sprawił, że pożałował tego kroku. Najpierw uderzyło go ostre światło, z powodu którego, po raz drugi poruszył głową zbyt gwałtownie, żeby nie odczuć tego w bolesny sposób, a jednocześnie całkowicie tracąc orientację i świadomość sytuacji, podniósł prawą rękę do twarzy, żeby osłonić dłonią oczy. W tej samej chwili ból niemal go rozsadził, ale uczucie, jakby jego własna skóra była niepokojąco rozpulchniona i lepka, uznał za złudzenie, którym nie warto się teraz przejmować. - Wariat! – właściciel nieznanego głosu, który jednak z pewnością nie należał do Surridge, chwycił ostrożnie jego pulsującą tępym bólem rękę i ułożył wzdłuż ciała. – Mówiłam, żebyś nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów!* Użycie żeńskiej formy osobowej, natychmiast przywiodło skojarzenie z lekarką z Larkhill, ale jego wzrok powoli przyzwyczajał się do światła i po zarysie sylwetki mógł stwierdzić, że nie ma do czynienia z żadnym znanym mu pracownikiem obozu. Zamrugał kilka razy, starając się ze wszystkich sił skupić spojrzenie na kobiecie. Przez kilka pierwszych chwil widział całą trójkę wykonującą te same gesty, ale zdecydowany był za materialną uznać środkową. Zamyślił się głęboko, ale dalsze obserwacje tylko potwierdziły wcześniejsze założenie: kimkolwiek była, nie pracowała w miejscu, z którego uciekł. Dziewczyna wyczuła na sobie jego wzrok i uśmiechnęła się ciepło, jednocześnie kładąc dłoń na jego czole. Dotykając policzka, zmarszczyła brwi z niezadowoleniem i dopiero w tym momencie zorientował się, że nie czuje dotyku jej ręki. Ledwie zauważyła, że mężczyzna stara się coś powiedzieć, pokręciła przecząco głową i przyłożyła do jego ust mokrą chustkę, zanurzywszy ją wcześniej w kubku z ciepłym napojem. - Nic nie mów – delikatnie naciągnęła jego powiekę i przyjrzała się źrenicy. – Jeszcze kilka dni temu byłam pewna, że już po tobie. Miałeś bardzo dużo szczęścia, że twój stan się ustabilizował. Jedną nogą byłeś już na tamtym świecie – z kieszeni spodni wyjęła miniaturową latarkę i zaświeciła mu nią w oczy, sprawdzając reakcję źrenic. – Nawet nie wiesz, jaka to dla mnie niesamowita ulga, widzieć cię przytomnym – odetchnęła. – Witaj z powrotem – uśmiechnęła się łagodnie i oddaliła w stronę komody, z szuflady której wyjęła najpierw nożyczki, a później kilka arkuszy opatrunku jałowego. Obserwował ją przez chwilę, a potem zaczął rozglądać się po pokoju na tyle, na ile pozwalał mu kąt widzenia, przy niemożliwym do bezbolesnego zmienienia, ułożeniu głowy. - Kiedy cię znalazłam, byłeś całkowicie nieprzytomny. Gdybym nie sprawdziła pulsu, prawdopodobnie od razu uznałabym cię za martwego – jego wzrok prześlizgnął się po pomalowanych na niebiesko ścianach i ponownie zatrzymał się na kobiecej sylwetce. – Nie miałam czasu się zastanawiać, co nagi, poparzony mężczyzna robi w środku lasu – zmierzyła go uważnym spojrzeniem. – Dopiero, kiedy przyjechał mój chłopak i wspólnymi siłami zanieśliśmy cię najpierw do samochodu, a potem do mojego domu, przyszło mi do głowy, że możesz mieć coś wspólnego z pożarem w Larkhill. Jej podejrzliwy, ostrożny wzrok, palił go w niematerialnej, metafizycznej sferze jego jestestwa. Gdyby nie miał gardła wyschniętego na wiór, zapewne przełknąłby głośno ślinę w nerwowym tiku. Dziewczyna, zostawiając otwarte drzwi, wyszła z pokoju i wróciła do niego po krótkiej chwili z miską napełnioną wodą. W milczeniu postawiła obok łóżka niski taboret, bezpośrednio na nim ustawiła białe naczynie i podjęła kontynuowanie monologu, przenosząc jednocześnie na nocny stolik, pocięte na mniejsze kawałki, fragmenty jałowego opatrunku. - Jeremy miał duże wątpliwości, czy postępujemy słusznie. Chciał zabrać cię z powrotem do szpitala, ale nie zgodziłam się. Zbyt wiele przerażających plotek krąży o tym tajemniczym miejscu, żebym nie miała do niego żadnych wewnętrznych oporów – pstryknęła palcami przypominając sobie, że zapomniała o ręczniku do obmycia jego ciała przed nałożeniem opatrunku, więc wysunąwszy spod łóżka wiklinowy kosz, wyjęła z niego kawałek zielonego, wyraźnie przyjemnego w dotyku materiału. – Nabzdyczony, jakby działa mu się krzywda, przeniósł cię z lasu do samochodu, a potem z samochodu do tego pokoju. Od tamtej chwili minęło – spojrzała na wiszący na ścianie kalendarz – pięć dni. Na początku, nasłuchiwałam w miasteczku, czy nikt nie zgłosił zaginięcia, ale najwyraźniej nikt cię nie szuka. Nawet, jeżeli uciekłeś z Larkhill – dodała po chwili. Mężczyzna nadal nie miał zaufania do nieznajomej, ale był wyraźnie uspokojony faktem, że nie ruszyła za nim żadna pogoń. Być może uznali go za martwego, a być może cała dokumentacja spłonęła razem z budynkiem i nikt nie mógł jednoznacznie stwierdzić, ilu więźniów właściwie było zamkniętych wewnątrz obozu, który dziewczyna nazywała liberalnie szpitalem. - Pierwsze dni były koszmarem – wykręciła mokry ręcznik i ostrożnie zaczęła obmywać jego szyję i ramiona, zsunąwszy wcześniej bezceremonialnie z niego miękki koc. – Poprosiłam Jeremy`ego, żeby nikomu o tobie na razie nie mówił, a sama siedziałam przy tobie dwadzieścia cztery godziny na dobę, pijąc jedną kawę za drugą. Te wszystkie oparzenia nadal wyglądają okropnie i pewno się to jeszcze długo nie zmieni, ale przez pierwsze dwa dni praktycznie nie przestawałeś krwawić. Nigdy nie widziałam czegoś tak przerażającego – wzdrygnęła się, przykładając do jego ciała pierwszy opatrunek. – Ułożyłam cię w pozycji przeciwwstrząsowej, ale co chwilę, w drgawkach, przewracałeś poduszki – wskazała podbródkiem na stosik, na którym leżały jego stopy. – Prześcieradło było przemoczone od nieustannego chłodzenia oparzeń wodą, a na koniec, już kiedy wykazywałeś ostre objawy hipotermii, prawie straciłam nadzieję. Byłeś w takim stanie, że nie mogło być nawet mowy o reanimacji. Na chwilę przestała zajmować się zakładaniem przylepców i sięgając do kubka z herbatą, zwilżyła jego spierzchnięte usta. Spojrzał na nią z wdzięcznością, ale już była z powrotem skupiona na wcześniejszym zajęciu. Odsłoniła jego ciało jeszcze trochę bardziej i zajęła się brzuchem, robiąc to tak naturalnie, jakby wcale nie naruszała jego intymności. Nie odezwała się już ani słowem, pochylając się nad nim z miną profesjonalisty i najpierw ostrożnie i delikatnie obmywając go ciepłą wodą, potem osuszając, a na koniec zakładając opatrunek. Powoli zaczynał sobie uzmysławiać, że jego stan może być poważny, ale wyczerpanie uśpiło go, zanim zdołał cokolwiek na ten temat pomyśleć.
|
|
hesperyda
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Naczelny Polonistyczny Pedant Forum
Posts: 102
|
Post by hesperyda on Jan 15, 2007 23:43:23 GMT 1
Stęknął i otworzył oczy, czując potworną suchość w ustach. Zaledwie kilka sekund później, poczuł dotyk chłodnych kropel wody na powierzchni warg. Zamrugał kilka razy, żeby odzwyczaić się od ciemności i pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, było pierwszy raz widziane z bliska, oblicze jego anonimowej opiekunki. Dziewczyna miała bardzo drobną twarz z zapadniętymi policzkami i intrygującymi, głęboko osadzonymi, niebieskimi oczami. Ten zimny, stalowy odcień, tworzył interesujące zestawienie razem z bladą cerą. Efekt potęgowała pełna, dolna warga i ciemne brwi, regulowane w dwie, grube kreski, unoszące się przy zewnętrznych końcach, wyrównujące w ten sposób optycznie, opadające kąciki oczu. Zdążył jeszcze zarejestrować obecność ostro zarysowanej brody i wysokiego czoła, kiedy zdała sobie sprawę, że jest obserwowana i uśmiechnęła się z lekkim zażenowaniem, odsłaniając dwa rzędy drobnych, białych ząbków, z zalotnie wysuniętymi odrobinę do przodu i nieznacznie większymi górnymi jedynkami i słabo widoczne dołeczki w policzkach, które sugerowały, że kiedyś musiała mieć pełniejszą twarz. Będąc normalnym, heteroseksualnym mężczyzną, pomyślał, że jest raczej nieładna, co trochę go rozczarowało. Trochę poniżej linii wyznaczonej przez obojczyki, kończyły się jej włosy. Teraz, pochylając się nad nim i pojąc go herbatą wyciskaną z chustki, miała je rozpuszczone, nie maskując tym samym w żaden sposób, że są oklapnięte, cienkie i wyraźnie przerzedzone, pomijając nieumiejętne, kokieteryjne natapirowanie. Gdyby miał kobiecą zdolność rozróżniania mnóstwa, różniących się tylko ćwierćtonami odcieni, określiłby ich kolor, jako mieszankę naturalnego miodowego blondu i spranej miedzi, wyraźnie nie wrodzonej, ale uzyskanej przez wielokrotne farbowanie. Ponieważ jednak rozróżniał tylko najbardziej podstawowe kolory, nie przykładając wagi do barw, pomyślał, że są po prostu nieokreślone. Jak ryba wyjęta z wody, poruszał suchymi, spękanymi wargami, starając się wykorzystać każdy milimetr sześcienny płynu, do jakiego miał dostęp. Równoznacznie z męczarnią przeżył moment, w którym odsunięto od niego mokry kawałek materiału. - Myślisz, że możesz przełykać? – zapytała, odkładając chustkę na komodę. – Pokiwaj, lub pokręć głową. Tylko ostrożnie. Stosując się do jej zaleceń, pomny ostatniego, bolesnego w skutkach zignorowania ostrzeżenia, niemal niezauważalnie kiwnął, sygnalizując, że spróbuje. Powoli i delikatnie wsunęła jedną rękę pod jego głowę i uniosła nieznacznie do góry. Ponieważ odczuł to tak, jakby jego skóra była pokryta śluzem, a jednocześnie miejscami wyschnięta jak strup, nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie, ale przestał o tym myśleć natychmiast, kiedy kubek z chłodną, ale nie lodowatą herbatą, oparł się na jego dolnej wardze i przechylił, obmywając nieznośnie suchy język i przełyk płynem. Delektował się tą chwilą tak namiętnie, że stracił poczucie czasu i odzyskał je dopiero w chwili, w której usłyszał cichy stuk, jaki wydało odkładane naczynie. Niemal natychmiast poczuł jeszcze większe pragnienie, ale umiejętność poruszania językiem, który nie był już sztywny jak kołek, uznał za satysfakcjonujący luksus. - Dziękuję – wyartykułował, nie bez trudności, kiedy jego głowa znowu leżała na poduszce. - Nie ma za co – uśmiechnęła się łagodnie, ujawniając po raz kolejny obecność słodkich dołeczków w policzkach. – Chcesz, żebym przyniosła więcej? - Tak, poproszę – wyszeptał z takim entuzjazmem, na jaki mógł sobie pozwolić, nie poruszając w ogóle głową. Dziewczyna zniknęła za drzwiami i po kilku minutach wróciła z kubkiem, wypełnionym parującą zawartością. - Musisz poczekać, aż ostygnie, ale mam całkiem dobry patent na przyspieszenie tego procesu – puściła do niego oko i dopiero wtedy zauważył, że w drugiej ręce trzyma niewielką miseczkę z wodą. Woda była prawdopodobnie lodowata, ponieważ kiedy do połowy zanurzyła w niej kubek, wydostawanie się kłębów pary z jego wnętrza, zyskało na intensywności. Przez chwilę oboje wpatrywali się w to zjawisko w milczeniu. - Jak masz na imię? – zapytał. Dziewczyna roześmiała się z zażenowaniem. - Och, tak, zapomniałam się przedstawić – uderzyła się w czoło otwartą dłonią. – Jestem Scarlett** – chwyciła w palce wyimaginowaną sukienkę i dygnęła. – A ty? Być może był to szok pourazowy, albo amnezja wywołana lekami, jakimi faszerowano ich podczas pobytu w obozie, ale nie potrafił sobie przypomnieć, jak na niego wołali znajomi i przyjaciele, zanim stał się tylko numerem, mężczyzną z pokoju piątego. - Vadim***. Nie potraktował tego oczywistego, popełnionego świadomie oszustwa, jako kłamstwa, usprawiedliwiając tę fantazję chwilową, jak miał nadzieję, utratą pamięci. - Pochodzisz z Rosji? – przyłożyła zewnętrzną część dłoni do chłodzącego się kubka, sprawdzając w ten sposób jego temperaturę. - Nie – odpowiedział przeciągle, po krótkiej chwili namysłu. – Jestem Anglikiem. Jednocześnie pomyślał, że to akcent Scarlett sugeruje obce pochodzenie. Dziewczyna pokiwała w milczeniu głową. - Ten list – odezwała się po chwili – jaki trzymałeś w zaciśniętej ręce, jest w szufladzie mojego biurka. Gdybyś chciał go zobaczyć, to po prostu powiedz. Zmarszczył brwi, po raz kolejny zdając sobie sprawę z dziwnej lepkości swojego naskórka. Dopiero po kilku sekundach głębokiej retrospekcji, przypomniał sobie historię Valerie, zapisaną na kilku listkach papieru toaletowego, jaką znalazł w szczelinie w ścianie, pomiędzy ich celami. Faktycznie, trzymał go kurczowo w dłoni, kiedy uciekał z Larkhill. - Nie czytałam go – uprzedziła jego pytanie. – To byłoby niemoralne. Po prostu osuszyłam go trochę, żeby litery się nie rozmazały, a potem włożyłam do foliowego worka i schowałam, żeby Jeremy go nie zobaczył i nie przeczytał. No – dotknęła kubka – chyba ma już odpowiednią temperaturę. Tak samo ostrożnie i delikatnie jak za pierwszym razem, podtrzymała jego głowę i dała mu pić. - Gdzie my tak właściwie jesteśmy? – zapytał, kiedy pusty kubek znowu znalazł się na stoliku. - W Hampshire, ogólnie rzecz ujmując – nie był do końca przekonany, czy taka odległość od obozu go satysfakcjonuje, ale dobre było i to. - Mieszkasz tu sama? - Tak. To nie jest duży dom – chwytając brzeg paznokciami, odchyliła opatrunek i przyjrzała się z bliska jego szyi. - Jesteśmy na wsi? - Raczej na peryferiach – w skupieniu dotknęła fragmentu jego skóry i po raz kolejny prawie w ogóle nie poczuł nacisku. Wyprostowała się i podeszła do komody. Obserwował ją, kiedy wyciągnęła następne arkusze opatrunku i nożyczki. - Czym się zajmujesz? Widząc odbicie jej twarzy w lustrze, zauważył przebiegający po niej skurcz, ale kiedy odwróciła się do niego, znowu była pogodnie uśmiechnięta. - Jestem lingwistką. Utrzymuję się z tłumaczenia tekstów, czasami daję też korepetycje – wyjaśniła spokojnie. Gdyby nie dostrzegł wcześniejszego, trwającego nie dłużej niż sekundę wahania, nie przeszłoby mu nawet przez myśl, że mogła go okłamać. - Znasz się na medycynie? – znacząco wpatrywał się w jej ręce, sprawnie i szybko tnące opatrunek. - Byłam wolontariuszką Czerwonego Krzyża – wzruszyła lekko ramionami i tylko instynktownie wyczuł w tym zdaniu fałsz. – Skończyłam też kurs pielęgniarski. - Ile masz lat? Natychmiast ugryzł się w język, ale było już za późno. Scarlett przewróciła oczami, ale nie sprawiała wrażenia urażonej. - Nie powinieneś zadawać takich pytań – skarciła go żartobliwie. – Niedawno skończyłam dwadzieścia sześć. A ty? - Dwadzieścia... cztery. Nie był pewny, czy ta odpowiedź jest poprawna, ale szybka kalkulacja wykazała, że podając tę liczbę, nawet, jeżeli nie trafi w sam środek tarczy, to przynajmniej nie pomyli się o wiele. Dziewczyna nie odezwała się. Wyjęła z pudełka stojącego obok lustra zieloną frotkę i związała nią włosy, odsłaniając tym samym odstające uszy, które na jej miejscu, wiele kobiet zdecydowałoby sobie skorygować operacyjnie. - Scarlett? – zebrał się na odwagę, żeby zadać pytanie, które dręczyło od momentu, w którym zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak z jego ciałem. - Słucham cię uważnie – odpowiedziała, nie podnosząc głowy znad swojej pracy. - Mogłabyś mi powiedzieć, w jakim naprawdę – podkreślił – jestem stanie? - Och... – westchnęła bez sensu i spuszczając wzrok, przygryzła nerwowo wargę. Obserwował, jak odwraca się od blatu komody i nieśmiało spogląda w jego stronę, bojąc się powiedzieć cokolwiek.
|
|
hesperyda
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Naczelny Polonistyczny Pedant Forum
Posts: 102
|
Post by hesperyda on Jan 15, 2007 23:44:04 GMT 1
- Jest źle, prawda? – znowu zaschło mu w ustach. - Nie! – zaprotestowała szybko. – To znaczy... – skrzywiła się, ale wiedziała, że nie da rady wymigać się od odpowiedzi. – Mogę z pełną świadomością powiedzieć, że najgorsze chwile już mamy za sobą – zauważył, że użyła liczby mnogiej, jakby leżała razem z nim w łóżku, tak samo zdezorientowana i pozbawiona możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. - Ale... – podpowiedział, kiedy nie podejmowała tematu przez dłuższą chwilę. - Vadim, posłuchaj – dopiero po chwili zorientował się, że takie imię podał jej jako własne – jesteś naprawdę bardzo ciężko poparzony. Przy obrażeniach tego stopnia, najczęściej myśli się o przeszczepie skóry, ale jeżeli chcesz znać całą prawdę, to na całym twoim ciele nie ma wystarczająco dużo materiału, żeby zrekonstruować chociażby tylko samą twarz. Żeby mówić o oparzeniach ciężkich, trzeba spełnić jeden z trzech warunków – pokazała mu trzy palce. – Wystarczy przekroczyć zaledwie trzy procent powierzchni całego ciała – zgięła pierwszy – stwierdzić obrażenie drugiego lub trzeciego stopnia – drugi – albo zaobserwować poparzenia głowy, szyi, krocza, dłoni, ewentualnie klatki piersiowej – zamknęła całą dłoń i przełknęła ślinę, przygotowując się do dalszego monologu. – Spełniasz je wszystkie – wyszeptała. – Przeszedłeś już wstrząs i hipotermię, ale straciłeś tak wiele krwi i wody, że w każdej chwili może dojść do zaburzeń pracy serca. To cud, że nie masz uszkodzonych dróg oddechowych. Masz o tyle szczęścia, że nie doszło do zwęglenia tkanek, a zniszczenia nie dosięgły w żadnym miejscu kości – westchnęła. – Chociaż powierzchnia oparzona jest niewrażliwa na dotyk, to gdyby nie silne środki przeciwbólowe, wrzeszczałbyś z bólu. Vadim, za kilka dni będę musiała je odstawić, bo w przeciwnym razie z pewnością się uzależnisz, ale wtedy będę już się martwić systematycznym zatruwaniem twojego organizmu, przez produkty rozpadu białka tkankowego. Mężczyzna pomyślał, że dziewczyna ma zbyt duże pojęcie o medycynie, jak na lingwistkę po kursie pielęgniarskim i wolontariacie w szeregach Czerwonego Krzyża, ale powstrzymał się, przed wypowiedzeniem tej uwagi na głos. Scarlett chodziła od ściany do ściany, wpatrując się w swoje buty i intensywnie gestykulowała. - Twoje ciało jest pokryte pęcherzami i przez najbliższe tygodnie, twój organizm będzie się regenerował, wykorzystując całe rezerwy białkowe i jednocześnie pogłębiając stan wyniszczenia. Nie powinnam cię ruszać z miejsca, a to niesie zagrożenie odleżynami – ostatnie słowa wypowiedziała nie nabierając powietrza i teraz odetchnęła ciężko, z rezygnacją. - Będę jeszcze kiedyś sprawny? Ledwie zadał to pytanie uświadomił sobie, że chyba woli niepewność i cień nadziei, od jednoznacznego wyroku. - Jesteś młody i silny – zaczęła ostrożnie – więc nie sądzę, żeby czekała cię przedwczesna niedołężność, nawet, jeżeli teraz nie wygląda to dobrze – uśmiechnęła się w sposób, który w założeniu miał być budujący. – Jesteś głodny? To pytanie wydało mu się retoryczne, skoro siłą rzeczy nie mógł nic jeść, będąc całkowicie nieprzytomnym, a i posiłki w Larkhill, nie były wybitnie bogate energetyczne, nie wypominając już nawet ich obrzydliwego smaku. Kiwnął lekko głową, nastawiając się psychicznie na domowe pyszności, zamiast których zobaczył rozczarowującą, nieokreśloną papkę. - Co to jest? – z przerażeniem obserwował, jak masa o niepokojącej konsystencji oblepia łyżkę. - Coś, po czym, mam nadzieję, nie dostaniesz rozstroju żołądka. Scarlett przez chwilę kombinowała, jak powinna się ustawić, żeby było jej najwygodniej przy karmieniu, aż w końcu usiadła bokiem na krawędzi łóżka, głęboki talerz postawiła sobie na kolanach, i w jednej ręce dzierżąc łyżeczkę, drugą podtrzymała jego głowę. Mężczyzna w akcie dziecinnego buntu, odruchowo zacisnął wargi. - Nie bądź niemądry! – oburzyła się. - To wygląda, jak potwór z kosmosu. - To tarte jabłko i marchewka – wzruszyła ramionami. - Ma dziwny kolor. - Jakie to ma znaczenie, jaki ma kolor? – uniosła brwi. - Jest paskudne – upierał się, chociaż zaczął odczuwać narastający głód. - Nawet nie spróbowałeś! - Nie muszę, a poza tym... Wykorzystując moment nieuwagi, dziewczyna wepchnęła mu łyżkę do gardła, błyskawicznie wyciągnęła i natychmiast chwyciła go za podbródek, dociskając go do góry tak, żeby nie mógł wypluć. - Połkniesz, czy wolisz się ze mną szarpać przez następne pół godziny? Pozwolił papce wpaść do przełyku, nawet nie poczuwszy, czy ma ona jakikolwiek smak. - Świetnie – uśmiechnęła się słodko. – No to za mamusię – zamachała mu następną porcją, przed oczami i, chociaż zrobiło mu się niedobrze, upokorzony, skapitulował otwierając usta. Pół minuty później poczuł mdłości i cały pokarm pokonał drogę powrotną, na całe szczęście w czasie, jaki wystarczył Scarlett na podniesienie z podłogi miski przygotowanej na taką ewentualność i podsunięcie mu pod brodę. Poniżenie i skrępowanie sięgnęło w tym momencie apogeum, ale dziewczyna spokojnie otarła mu twarz i podała ciepłej herbaty. - Przepraszam – wyjąkał zmieszany. - Daj spokój, nic się nie stało. Nie spodziewałam się niczego innego, więc nie czuj się głupio – precyzyjnie, opuszkiem małego palca, usunęła kroplę z kącika jego ust. – Spróbujemy jeszcze raz, i następny, i jeszcze następny. Musisz coś i jakoś jeść. - Nie mogłabyś dożylnie? – zapytał nieśmiało, bojąc się kolejnej próby tradycyjną metodą bardziej, niż jednoznacznie kojarzonych ze szpitalem-obozem zastrzyków. Spojrzała znacząco na jego rękę. - Nawet gdybym miała igłę i kroplówkę, to nie znalazłabym żyły, w którą mogłabym się wkłuć – stwierdziła sceptycznie. - To jak podajesz mi leki przeciwbólowe? – przypomniał. - Rozpuszczone w płynie, dwa razy może udało mi się wbić igłę we właściwe miejsce, ale to coś innego, niż odżywianie pozajelitowe. Nie bądź dzieckiem Vadim, to nic wstydliwego, że na początku będziesz miał problemy z przyswajaniem jedzenia. - Ciekawe, czy mówiłabyś to samo, gdybyś była na moim miejscu – bąknął urażony. - Gdybym była na twoim miejscu, to, jeśli mam być szczera, estetyka spożywania przeze mnie posiłku, byłyby ostatnią rzeczą, która by mnie martwiła. Wtedy dopiero zauważył, że po jego prawej stronie, przez cały czas bez fonii, był włączony telewizor. Ostrożnie przekrzywił głowę, a Scarlett dostrzegłszy to, natychmiast przesunęła stolik z odbiornikiem bliżej łóżka i podgłośniła. - Sutler – wyszeptali w tym samym momencie, z tą samą niechęcią i obrzydzeniem. Niski jegomość w średnim wieku, wygłaszał z mównicy końcówkę przemówienia. Mężczyzna na łóżku zauważył, jak twarz dziewczyny tężeje, a oczy zwężają się w wąskie szparki. Nagle Scarlett przestała przypominać słodką nastolatkę i ta wizualna przemiana była równie niespodziewana, co szokująca i przerażająca. - O czym on mówi? – zapytał, nic nie rozumiejąc. - Ten demagog zaczął jakiś czas temu tracić poparcie, dzięki akcjom opozycji – wpatrywała się w kineskop, nie zaszczycając swojego rozmówcy nawet jednym spojrzeniem. – Kiedy sytuacja zrobiła się dla niego naprawdę niebezpieczna, wpadł na bardzo niekonwencjonalny pomysł, na zwrócenie na siebie uwagi wyborców. Powiedział, że przeciwko Anglii wykorzystana może być broń biologiczna. Nikt wcześniej nie wytoczył takiego argumentu i nie było tajemnicą, że kraj jest zupełnie nieprzygotowany na taką ewentualność – wygładziła nieistniejące fałdy na bluzce i usiadła na krześle, przysunąwszy je do łóżka. – Poparcie znowu zaczęło rosnąć, proporcjonalnie do strachu społeczeństwa, a triumfem Sutlera było publiczne oświadczenie, że jest jedynym kandydatem, który przewidział taką sytuację i założył sieć doskonale wyposażonych, tajnych laboratoriów, gdzie najwybitniejsi specjaliści, pracują nad antidotum. - Jak mogą pracować nad lekarstwem, skoro nie było jeszcze żadnego ataku z użyciem broni biologicznej? – szczerze się zdziwił, ale powoli zaczął sobie uświadamiać, jaka była prawdziwa rola Larkhill. - Twierdzi, że aktualnie, masowo produkuje szczepionki, które uodparniają na większość znanych nam obecnie wirusów i ich kombinacji – uśmiechnęła się sarkastycznie. – Trochę to naciągane, ale kto się nad tym zastanawia? – westchnęła. – Jakby się nad tym zastanowić, w historii ludzkości, miała już miejsce podobna, chociaż nie analogiczna, sytuacja. W 1986 roku, w Czarnobylu, doszło do awarii elektrowni atomowej. W przeciągu następnych kilku dni, w szkołach podawano dzieciom antidotum – gestem uginania palców środkowego i wskazującego obu rąk, naznaczyła w powietrzu domniemany cudzysłów – ale w gruncie rzeczy, dzięki prądom powietrznym, było już za późno. Ale nikt się nad tym nie zastanawiał. Wówczas, mogły to wykorzystać organizacje ekologiczne i nie twierdzę, że im się to nie udało, ale patrząc przez ten pryzmat, spójrz na sytuację polityczną Anglii i groźby Sutlera. Zamyślił się. Podświadomie wiedział już, jaką rolę odgrywał obóz, ale nadal odpychał od siebie tę myśl. - Przecież – zaczął ostrożnie – jeżeli nie dojdzie do tego ataku, to nie ważne, czy przed wyborami, czy po, ale prędzej czy później, okaże się głupcem, razem ze swoimi spekulacjami. Scarlett przygryzła dolną wargę i zamykając oczy, pokręciła głową. - Myślę, że ten człowiek jest wystarczająco zdeterminowany i żądny władzy, że byłby zdolny do samodzielnego potwierdzenia swoich proroctw. I wtedy spadła na niego cała prawda.
* przyznaję, że chciałam napisać: „żadnych gwałtownych ruchów, żadnych gwałtownych ruchów, powtarzam jeszcze raz – żadnych gwałtownych ruchów”, ale to chyba nadmiar styczności z panem Kononowiczem w życiu codziennym ** zanim moja bohaterka dostała imię Scarlett, zaliczyła wariant z Voirrey i Viviette; oba bardzo mi się podobały, tym bardziej, że nie łatwo było znaleźć ładne żeńskie imię na v, które nie byłoby ani Valerie z wiadomego osobom, które widziały film powodu, ani Viola w żadnej odmianie, z uwagi na wykorzystanie tego imienia w innym opowiadaniu, jakie miałam przyjemność i zaszczyt przeczytać; ponieważ obie wcześniejsze propozycje, moje alter-ego uznało za pretensjonalne i marysuowate, po wielu, wielu godzinach spędzonych na zastanawianiu się nad innym imieniem, zrezygnowałam z pierwotnego zamiaru wykorzystania v i stanęło na Scarlett – też fajnie *** kusiło mnie, żeby nazwać go Erik
|
|
ladyvaljean
Gość Opery
Samozwańczy Naczelny Kot Forum
Posts: 382
|
Post by ladyvaljean on Jan 16, 2007 23:25:17 GMT 1
To bardzo trudny tekst do komentowania. Ale spróbuję. Po pierwsze to treściowo ogromnie mi się podoba. Nie tylko dlatego, że o V, ale też dlatego, że o tej mniej opisywanej luce w życiorysie V. I tu treściowo jest to zrobione bardzo logicznie. Podoba mi się postać Scarlett. Dobre miedzy nimi dialogi. Choć sie. Zastanawiałam co on się ją tak wypytuje? Nawet o wiek. Kolejna pochwała za dokładność źródłową i widoczne bardzo dobre merytoryczne przygotowanie tematu. Ładnie to ugryzłaś, a z tego co rozmawiałyśmy to nie było to proste. Doceniamy i chwalimy. Co do stylu to sama wiesz Hes że jest juz dość dobry i przeskoczyłaś juz ten poziom, w którym trzeba ci wytykać potknięcia warsztatowe. A jednak kilak rzeczy mnie raziło. Kilka razy zdania były zbyt medycyno- suche. Czułam się jakbym czytała podręcznik medyczny a nie prozę. Ta wiedza medyczna jest potrzeba TOBIE, aby stworzyć nam, czytelnikom plastyczny malarski obraz. Uważaj z dosłownością. Teksy nasunął mi skojarzenia z moja ukochaną książką Angielski Pacjent. Tam też jest motyw człowiek poparzony – pielęgniarka. I może dlatego oczekiwałam większej poetyki tekstu. Opisu zapachów szczegółów, szelestów, cieni. Wszystkiego co ulotne i niedosłowne. I może przez chwile to znajdywałam to w opisach bodźców dotykowych. To nie jest zarzut, raczej sugestia w którym kierunku możesz iść. Zresztą może się rozkręcasz bo drugi kawałek był jak mi się zdawało lepszy od pierwszego. Tak czy inaczej do książki możesz zajrzeć bo zacna.
Jestem na tak. Udało ci się mnie zaciekawić. Udało ci się napisać tekst który z przyjemnością przeczytałam.
Reasumując ( jak to mówią na innych forach): Dawaj nekst parata!
*** Za Erika bym uszy oberwała. Nie ta bajka (-;
|
|
|
Post by serveta on Jan 22, 2007 0:27:33 GMT 1
Dobra, pora na Hes na bekonie i któremu nic o tym ff nie powiedzia³am, licz¹c ¿e sam na nie wpadnie; pomijaj¹c fakt, ¿e Serv nie jest na tyle inteligentny by sam na nie wpaœæ, to dziêki za dedykacjê Przygotowanie odnoœnie wiedzy medycznej i innych tego typu szczegó³ów, jak zwykle zreszt¹, nadprogramowe, co wzbudza w mojej leniwej duszy podziw, a zarazem mnie przera¿a. trzecie odzyskanie œwiadomoœci, nie drugie Kolejna sprawa, to takie d³ugie teksty opisuj¹ce jakieœ wydarzenie z przesz³oœci b¹dŸ jak¹œ sytuacjê. Unikaj ich. Mówiê z w³asnego doœwiadczenia Zastanawiam siê, jakim cudem V by³ wczeœniej w stanie poruszaæ siê i biegaæ, a potem nie móg³ siê nawet ruszyæ. Wiem, ¿e ludzie pod wp³ywem szoku mog¹ tañczyæ z po³amanymi nogami, ale mimo wszystko widzê to na granicy realnoœci. Natomiast prawdziw¹ zagadk¹ jest dla mnie, jakim cudem list, który trzyma³ w d³oni, prze¿y³ ten po¿ar i ucieczkê praktycznie nienaruszony, chocia¿ powinien byæ kupk¹ popio³u wybacz, ale wyobrazi³em sobie dwa du¿e bia³e siekacze nachodz¹ce na doln¹ wargê, i nie potrafi³em siê zmusiæ do podpisania tego widoku pod "zalotny" w pe³ni siê z nim zgadzam ja osobiœcie nie sympatyzujê z tym imieniem, a przy Twojej inwencji twórczej odnoœnie imion liczy³em na coœ orginalniejszego, niekoniecznie z liter¹ "v" kojarzy siê z Rosj¹ nie jest to mo¿e Brutalny Krzy¿yk, aczkolwiek pomiesza³y siê osoby spodziewa³em siê ka¿dej dowolnej argumentacji, ale nie takiej - mi siê niemoralnoœæ kojarzy z du¿o powa¿niejszymi przewinieniami ni¿ ogl¹danie czyjegoœ listu (zwa¿ywszy, i¿ nie byo wiadomo, czy w³aœciciel do¿yje jutra) mo¿e nie by³o to w stylu V, ale by³o urocze A teraz rzut na ca³oœæ. Styl pisania masz przyjemny (w co nie smia³em w¹tpiæ ani przez chwilê). Tytu³ jest jak najbardziej trafny. B³êdy? Brak, co mnie nie dziwi. No, tylko ma³a uwaga: staraj siê nie stosowaæ zdañ o zbytnim zagmatwaniu (mówi ci to na³ogowy stosowacz hipersk³adni), no i - jak zwykle - widzia³em za du¿o przecinków (czym masz siê kompletnie nie przejmowaæ, bo jak dobrze wiesz, rozmawiasz z ich zjadaczem ). Fabu³a bardzo dobra. Wprawdzie wydawa³o mi siê, ¿e Larkhill to nie by³ szpital, i trochê siê pogubi³em na koñcu, ale i tak jestem zachwycony No to, reasumuj¹: podoba mi siê, czekam na rozwój wydarzeñ oel Ps. nie bij
|
|