Post by serveta on Feb 3, 2007 0:03:57 GMT 1
Có¿, jest to krótkie opowiadanie, które posiada nêdzn¹ fabu³ê i nie jest specjalnie ambitne. Co najdziwniejsze, styl pisania nie jest mój, zosta³ zastosowany zupe³nie przypadkiem, w przyp³ywie natchnienia. Ca³oœc mogê okreœliæ jako jeden wielki strumieñ œwiadomoœci. Jak komuœ siê chce wytykaæ wszystkie b³êdy, których jestem jak najbardziej œwiadom, aczkolwiek postanowi³em je, ¿e siê tak wyra¿ê, olaæ, to nie ma sprawy - jego wola. Nie mnie bêd¹ boleæ palce.
Napisane w ramach rozrywki, nie do koñca na powa¿nie. Dedykowane Hesperydzie.
Zgaœ œwiat³o.
Miot³a prowadzona wprawn¹ rêk¹ zamiata³a w³osy rozrzucone po pod³odze. Lustro odbija³o ju¿ tylko jedn¹ postaæ.
***
Zimno przenika³o przez jej skórê, jakby ta wierzchnia pow³oka cia³a nie mia³a za zadanie chroniæ wnêtrza, lecz by³a tylko nêdzn¹ atrap¹ okrycia. Zimno pochodzi³o równie¿ od œrodka, gdzie ogieñ zdarzeñ zmieni³ swe aspiracje i wype³nia³ duszê lodem. Koniec? Bynajmniej, powtarza³a ka¿da komórka jej cia³a przy kolejnym szczêkniêciu zêbami. A mo¿e jednak? Przecie¿ nie ma ju¿ nic. Posadzka, œciana majacz¹ca gdzieœ w zasiêgu wzroku… posadzka. Ch³ód i wilgoæ. Strach przed przes³uchaniem. V? Nie mo¿e go wydaæ. Ale czy nie wyda? Jest jakaœ si³a na ziemi mog¹ca zmieniæ parê prawide³? Ile czasu do z³amania? Tortury? Nie, te myœli s¹ z³e. Chocia¿ nie ma pewnoœci, czy s¹ jakieœ inne myœli. Nie na tej posadzce.
***
Rêce, na które nie mo¿na ju¿ patrzeæ w ten sam sposób. Zabija³y, ale to nie to samo. Spoczywaj¹ce wraz z reszt¹ cia³a na kanapie, s¹ tak jakby osobn¹ czêœci¹. Lub ich w³aœciciel chcia³by, aby by³y. To nie by³o normalne. Jakim cudem te d³onie, które tak bezwzglêdne zazwyczaj w swych poczynaniach, teraz s¹ tak niekompetentne i buntuj¹ siê przeciw cia³u? Czy te¿ teza ta ma inn¹, zupe³nie odmienn¹ postaæ, gdy¿ byæ mo¿e to cia³o wysunê³o pozew buntu przeciw w³asnym cz³onkom? Równowaga œwiata zosta³a bezpowrotnie zachwiana. Gdzie¿ siê podzia³y podstawy sprzecznoœci, jaka¿ ich przyczyna? Lecz one tylko skrzypi¹, gdy gn¹ siê palce.
***
Przy uderzeniu o posadzkê, gdy oszo³omiona wod¹ g³owa odmawia wspó³pracy, trudno o jak¹kolwiek asekuracjê. Wa¿ne jest, ¿e usta mog¹ wreszcie siê otworzyæ, a woko³o… wko³o tlen. Nos pobiera kolejn¹ jego porcjê i kierujê j¹ do p³uc. Kroki oddali³y siê. Kolejna trasa wytarta obna¿onymi kolanami. Chocia¿ nie, to ta sama trasa, lecz inaczej przebyta. W innych myœlach uton¹³ jej przebieg. Wci¹¿ silna, choæ tak s³aba. Œmieszne? Zabawne. Nic ju¿ nie ma. Tylko posadzka. V, a gdzie on jest? Nie, nie myœl o nim, jeszcze us³ysz¹ myœli! Nie przyjdzie na ratunek. Ma³e wiêzienie, gdzieœ nigdzie daleko od miasta. Nie przyjdzie. Nie mo¿e ryzykowaæ rewolucji. Nie, to ona jest rewolucj¹! Dlaczego rewolucja jest zniewolona? Chce byæ wolna! A gdzie jej przewodnik? Gdzie jej ¿ycie? Nie ma… tylko posadzka.
***
Cisza. Nieprzerywalna cisza Galerii Cieni. Cienie nie mówi¹, nie szepcz¹ na temat win. Nie udzielaj¹ rad. Nie mog¹ powiedzieæ, b¹dŸ te¿ przytoczyæ anegdoty kryj¹cej treœciwy sens, a mówi¹cej o tym, jak czyn mo¿e zabijaæ sprawcê. Idea, tak genialna w swej prostocie, mo¿e siê wydawaæ idealna, lecz nie jest. Czasem wynikaj¹ z nag³a przeszkody, które nie sposób omin¹æ, których nie sposób przesun¹æ na bok, a skok przez nie czêsto bywa koœlawy. Tyle dzie³ sztuki le¿y po k¹tach, lecz ¿adne z nich nie potrafi rzec s³owa wyjaœnienia, na które czeka spragniony umys³. Ksiêgi zawar³y œlub milczenia.
***
Pusto, pró¿nia, nic woko³o. Tylko s³abe dŸwiêki, gdzieœ z oddali. Nie, to nie dŸwiêki, to umys³ odbija siê od œcian jestestwa. Wiêc jednak nie pustka. Serce ponownie siê wype³nia. Nie, to nie wype³nianie! Ono siê rozdziera z ka¿dym kolejnym wersem, ³ez krople staraj¹ siê ul¿yæ pêkniêciom. Jak dawno minê³o, jak stary jest papier? Gdzie w³aœciciel? Te¿ kocha. Dostanie daru na bezludziu, gdzie diabe³ zrywa z ukojnego snu, jak dar od Wszechmog¹cego. £za jak kropla deszczu osi¹gnê³a ka³u¿ê. Zmyte zosta³y resztki strachu. V, czy ulice wci¹¿ s¹ ciemne wieczorem? Gdzie blask ksiê¿yca? Chmury przykry³y niebo, wiêc musi byæ ciemno. Œwiat czeka na kolejny odblask ksiê¿ycowej ³uny.
***
W tle nic nie gra. Muzyka p³ynie z duszy, a p³yn¹æ stara siê kierowaæ ostrzem miecza. Brzdêk. I urwany akord. P³yñ, p³yñ s³odka nuto, wydostañ siê z wnêtrza, mimo i¿ kompozytor zawziêcie usuwa ciê z piêciolinii. Brzdêk. Z³amana pó³nuta. Nie, nie daj siê zwieœæ pozorom, tak niewiele trzeba by powsta³a symfonia opiewaj¹ca szczêœliwe losy ziemi. Œwist. Nie dostrojony instrument nie daje czystego dŸwiêku, zbyt d³ugo gra³ tê sam¹ melodiê, pieœñ znudzi³a siê grajkowi. Œwist. Gdzie¿ koniec tego smêtnego tonu, który tak d³u¿y siê i d³u¿y, a bard niespokojnie, tak niecierpliwie wyczekuje, a¿ bêdzie mu dane od³o¿yæ lutniê. Œwist, ciach i brzdêk. Miecz zatoczy³ ko³o, ci¹³ i zawis³ w powietrzu, a dyrygent zastyg³ w oczekiwaniu na aplauz. Nie ma aplauzu. Metalowa g³owa przeciwnika spad³a, lecz bitwa zosta³a przegrana.
***
S³owa daj¹ce wolnoœæ odbija³y siê echem wœród tupotu oddalaj¹cych siê stóp. Niepewna rêka przebi³a barierê œwiat³a.
Napisane w ramach rozrywki, nie do koñca na powa¿nie. Dedykowane Hesperydzie.
Zgaœ œwiat³o.
Miot³a prowadzona wprawn¹ rêk¹ zamiata³a w³osy rozrzucone po pod³odze. Lustro odbija³o ju¿ tylko jedn¹ postaæ.
***
Zimno przenika³o przez jej skórê, jakby ta wierzchnia pow³oka cia³a nie mia³a za zadanie chroniæ wnêtrza, lecz by³a tylko nêdzn¹ atrap¹ okrycia. Zimno pochodzi³o równie¿ od œrodka, gdzie ogieñ zdarzeñ zmieni³ swe aspiracje i wype³nia³ duszê lodem. Koniec? Bynajmniej, powtarza³a ka¿da komórka jej cia³a przy kolejnym szczêkniêciu zêbami. A mo¿e jednak? Przecie¿ nie ma ju¿ nic. Posadzka, œciana majacz¹ca gdzieœ w zasiêgu wzroku… posadzka. Ch³ód i wilgoæ. Strach przed przes³uchaniem. V? Nie mo¿e go wydaæ. Ale czy nie wyda? Jest jakaœ si³a na ziemi mog¹ca zmieniæ parê prawide³? Ile czasu do z³amania? Tortury? Nie, te myœli s¹ z³e. Chocia¿ nie ma pewnoœci, czy s¹ jakieœ inne myœli. Nie na tej posadzce.
***
Rêce, na które nie mo¿na ju¿ patrzeæ w ten sam sposób. Zabija³y, ale to nie to samo. Spoczywaj¹ce wraz z reszt¹ cia³a na kanapie, s¹ tak jakby osobn¹ czêœci¹. Lub ich w³aœciciel chcia³by, aby by³y. To nie by³o normalne. Jakim cudem te d³onie, które tak bezwzglêdne zazwyczaj w swych poczynaniach, teraz s¹ tak niekompetentne i buntuj¹ siê przeciw cia³u? Czy te¿ teza ta ma inn¹, zupe³nie odmienn¹ postaæ, gdy¿ byæ mo¿e to cia³o wysunê³o pozew buntu przeciw w³asnym cz³onkom? Równowaga œwiata zosta³a bezpowrotnie zachwiana. Gdzie¿ siê podzia³y podstawy sprzecznoœci, jaka¿ ich przyczyna? Lecz one tylko skrzypi¹, gdy gn¹ siê palce.
***
Przy uderzeniu o posadzkê, gdy oszo³omiona wod¹ g³owa odmawia wspó³pracy, trudno o jak¹kolwiek asekuracjê. Wa¿ne jest, ¿e usta mog¹ wreszcie siê otworzyæ, a woko³o… wko³o tlen. Nos pobiera kolejn¹ jego porcjê i kierujê j¹ do p³uc. Kroki oddali³y siê. Kolejna trasa wytarta obna¿onymi kolanami. Chocia¿ nie, to ta sama trasa, lecz inaczej przebyta. W innych myœlach uton¹³ jej przebieg. Wci¹¿ silna, choæ tak s³aba. Œmieszne? Zabawne. Nic ju¿ nie ma. Tylko posadzka. V, a gdzie on jest? Nie, nie myœl o nim, jeszcze us³ysz¹ myœli! Nie przyjdzie na ratunek. Ma³e wiêzienie, gdzieœ nigdzie daleko od miasta. Nie przyjdzie. Nie mo¿e ryzykowaæ rewolucji. Nie, to ona jest rewolucj¹! Dlaczego rewolucja jest zniewolona? Chce byæ wolna! A gdzie jej przewodnik? Gdzie jej ¿ycie? Nie ma… tylko posadzka.
***
Cisza. Nieprzerywalna cisza Galerii Cieni. Cienie nie mówi¹, nie szepcz¹ na temat win. Nie udzielaj¹ rad. Nie mog¹ powiedzieæ, b¹dŸ te¿ przytoczyæ anegdoty kryj¹cej treœciwy sens, a mówi¹cej o tym, jak czyn mo¿e zabijaæ sprawcê. Idea, tak genialna w swej prostocie, mo¿e siê wydawaæ idealna, lecz nie jest. Czasem wynikaj¹ z nag³a przeszkody, które nie sposób omin¹æ, których nie sposób przesun¹æ na bok, a skok przez nie czêsto bywa koœlawy. Tyle dzie³ sztuki le¿y po k¹tach, lecz ¿adne z nich nie potrafi rzec s³owa wyjaœnienia, na które czeka spragniony umys³. Ksiêgi zawar³y œlub milczenia.
***
Pusto, pró¿nia, nic woko³o. Tylko s³abe dŸwiêki, gdzieœ z oddali. Nie, to nie dŸwiêki, to umys³ odbija siê od œcian jestestwa. Wiêc jednak nie pustka. Serce ponownie siê wype³nia. Nie, to nie wype³nianie! Ono siê rozdziera z ka¿dym kolejnym wersem, ³ez krople staraj¹ siê ul¿yæ pêkniêciom. Jak dawno minê³o, jak stary jest papier? Gdzie w³aœciciel? Te¿ kocha. Dostanie daru na bezludziu, gdzie diabe³ zrywa z ukojnego snu, jak dar od Wszechmog¹cego. £za jak kropla deszczu osi¹gnê³a ka³u¿ê. Zmyte zosta³y resztki strachu. V, czy ulice wci¹¿ s¹ ciemne wieczorem? Gdzie blask ksiê¿yca? Chmury przykry³y niebo, wiêc musi byæ ciemno. Œwiat czeka na kolejny odblask ksiê¿ycowej ³uny.
***
W tle nic nie gra. Muzyka p³ynie z duszy, a p³yn¹æ stara siê kierowaæ ostrzem miecza. Brzdêk. I urwany akord. P³yñ, p³yñ s³odka nuto, wydostañ siê z wnêtrza, mimo i¿ kompozytor zawziêcie usuwa ciê z piêciolinii. Brzdêk. Z³amana pó³nuta. Nie, nie daj siê zwieœæ pozorom, tak niewiele trzeba by powsta³a symfonia opiewaj¹ca szczêœliwe losy ziemi. Œwist. Nie dostrojony instrument nie daje czystego dŸwiêku, zbyt d³ugo gra³ tê sam¹ melodiê, pieœñ znudzi³a siê grajkowi. Œwist. Gdzie¿ koniec tego smêtnego tonu, który tak d³u¿y siê i d³u¿y, a bard niespokojnie, tak niecierpliwie wyczekuje, a¿ bêdzie mu dane od³o¿yæ lutniê. Œwist, ciach i brzdêk. Miecz zatoczy³ ko³o, ci¹³ i zawis³ w powietrzu, a dyrygent zastyg³ w oczekiwaniu na aplauz. Nie ma aplauzu. Metalowa g³owa przeciwnika spad³a, lecz bitwa zosta³a przegrana.
***
S³owa daj¹ce wolnoœæ odbija³y siê echem wœród tupotu oddalaj¹cych siê stóp. Niepewna rêka przebi³a barierê œwiat³a.