Post by Bazylia on Mar 23, 2007 20:14:23 GMT 1
Proszê wybaczyæ u¿ywanie cytatów
Postaci ze Œwiata Dysku nale¿¹ do pana Pratchetta, ja je tylko po¿yczam i drêczê
Z dedykacj¹ dla wszystkich forumowych fanów Pratchetta.
PS oczywiœcie wszelkie podobieñstwo ca³kowicie przypadkowe...
[shadow=red,left,300]Nieumarli[/shadow]
Havelock Vetinari obudzi³ siê zlany zimnym potem. To by³ najgorszy koszmar senny w ca³ym jego dotychczasowym dorobku. Kobieta, i to w jego sypialni!
Vetinari otar³ d³oni¹ mokre czo³o i odetchn¹³ g³êboko. Dla pewnoœci rozejrza³ siê jeszcze po pokoju. Jedyn¹ rzecz¹, jak¹ zauwa¿y³, by³ cieñ nietoperza za oknem.
Vetinari odwróci³ siê ty³em do okna i zasn¹³.
…
Trupa znaleŸli rano. Nocny patrol Stra¿y Miejskiej koñczy³ w³aœnie obchód, obwieszczaj¹c co raz, ¿e „Wszystko jest w porz¹dku!”. Konkretniej, obwieszcza³ to kapitan Marchewa. Komendant Vimes i funkcjonariusz Angua szli w milczeniu.
Przy Mosiê¿nym Moœcie funkcjonariusz Angua wyda³a z siebie dziwny okrzyk, komendant Vimes westchn¹³, natomiast kapitan Marchewa zamilk³. Po mostem, unosz¹c siê na wodach Ankh… w ka¿dym b¹dŸ razie na powierzchni Ankh le¿a³ trup.
- Nie dalej jak szeœæ godzin temu – zawyrokowa³ Vimes.
- Musimy z³o¿yæ raport – napomkn¹³ kapitan Marchewa, pochylony nad trupem, wyci¹gaj¹c z kieszeni kawa³ek kredy. Rzeka Ankh jest prawdopodobnie jedyn¹ rzek¹ na œwiecie, na której œledczy mog¹ wyrysowaæ kred¹ obrys zw³ok.
- Wie pan, kto to jest, komendancie? – spyta³a Angua, unosz¹c chusteczk¹ i zas³aniaj¹c ni¹ nos i usta. Chusteczka przynajmniej czêœciowo zatrzymywa³a falê zapachu. Trup wprawdzie by³ w miarê „œwie¿y”, czego jednak nie da³o siê w ¿aden sposób powiedzieæ o Ankh.
- Baron Vladimir – Vimes skrzywi³ siê lekko. – By³ doœæ znany… hm… w pewnych krêgach. Trzeba zawiadomiæ Vetinariego.
- Mam po drodze, komendancie – zaofiarowa³ siê Marchewa.
Vimes westchn¹³ z ulg¹. Nie chcia³by meldowaæ patrycjuszowi, ¿e jedynymi œladami zbrodni by³y dwa œlady na szyi. Jakby baron przed œmierci¹ próbowa³ zapi¹æ sobie na niej p³aszcz. Agrafk¹.
…
Patrycjusz odczeka³, a¿ za Marchew¹ zamkn¹ siê drzwi.
- Carlo!
W cieniu pod œcian¹ zmaterializowa³a siê wysoka, chuda postaæ, owiniêta czarnym p³aszczem.
- Don Carlo, sir – poprawi³ Carlo. Gdy mówi³, wzrok s³uchacza odruchowo kierowa³ siê ku jego górnym zêbom.
Uprzejmoœæ lorda Vetinariego stoczy³a krótk¹ walkê z odruchami bezwarunkowymi. Wygra³a. Nie by³o zbyt rozs¹dne nachalnie przygl¹daæ siê zêbom wampira. Nawet, jeœli wampir by³ wampirem tylko w trzech-czwartych.
- Dowiedz siê, o co tu chodzi, dobrze? I sprawdŸ, czy nie by³o ciê tam wczoraj w nocy – zasugerowa³ ostro¿nie patrycjusz.
- Nie s¹dzê, sir – górne k³y Carla nagle jakoœ uros³y. – ¯aden rozs¹dny wampir nie zabija ofiary.
- Dlatego sugerowa³em, ¿ebyœ sprawdzi³ – patrycjusz nie zna³ pojêcia „ugryŸæ siê w jêzyk”. – Zajrzyj do pani Cake. Mo¿e ma nowego lokatora.
- Nie s¹dzê – zaprzeczy³ Carlo. – Aczkolwiek zajrzeæ nie omieszkam.
Vetinari uniós³ brew, co by³o niezwyk³¹ jak na niego oznak¹ zdziwienia.
- Ka¿dy ma takie mieszkanie, na jakie go staæ – wyjaœni³ g³os z miejsca, gdzie jeszcze przed chwil¹ sta³ Carlo, zajmowanego przez k³¹b mg³y. Za moment mg³a ulotni³a siê szpar¹ pod drzwiami.
…
Marchewa ¿wawo pod¹¿a³ w stronê ulicy Wi¹zów. Angua pozwoli³a mu zaprosiæ siê na kolacjê.
Przechodz¹c przez rynek, jak zwykle rozejrza³ siê z zainteresowaniem. Zdarza³y siê tu nie lada osobliwoœci.
Przy drewnianej studni (nawiasem mówi¹c, od lat ju¿ nieczynnej) ruda blondynka o bladej cerze, odziana w b³êkity prezentowa³a klatkê z bazyliszkiem. Marchewa poczu³ rozczarowanie. Bazyliszek mia³ d³ugoœæ ramienia, skórê we wszystkich odcieniach zieleni, szcz¹tkowe skrzyde³ka, d³ugi ogon, paszczê pe³n¹ ostrych zêbów, wielkie, wachlarzowate uszy i ogromne, fosforyzuj¹ce, ¿ó³to-zielone œlepia. Ogólnie rzecz bior¹c, bardziej przypomina³ zabiedzon¹ jaszczurkê ni¿ mutacj¹ smoka, któr¹ zreszt¹ by³.
Rozmyœlania przerwa³o Marchewie nag³e zamieszanie. Nie trac¹c czasu na zidentyfikowanie Ÿród³a chaosu, zaj¹³ siê wynoszeniem kobiet i dzieci.
…
ród³em chaosu by³a niedu¿a, br¹zowa, kud³ata kulka, kichaj¹ca ogniem i miotaj¹ca siê po ca³ym rynku.
Ruda blondynka od bazyliszka wzrokiem wy³owi³a z t³umu postawn¹ kobietê w fartuchu i gumiakach. Lady Sybil Vimes, z domu Ramkin.
Kulka te¿ j¹ spostrzeg³a. Zaczê³a miotaæ siê jeszcze bardziej.
Ruda blondynka otworzy³a klatkê.
- Z³ap go, dobrze?
Bazyliszek rzuci³ jej spojrzenie z gatunku „Aleœ ty m¹dra!”, po czym znikn¹³ w t³umie.
…
Joshie rozejrza³ siê wokó³, przera¿ony. Ta wariatka go œciga³a. Spróbowa³ czmychn¹æ przez kratkê œciekow¹… i zderzy³ siê z jakimœ okropnym, wielkookim zjawiskiem. Zjawisko roz³o¿y³o uszy, zas³aniaj¹c Joshiemu resztê œwiata. Zerkn¹³ w zielone oczyska… i znieruchomia³.
Bazyliszek ostro¿nie z³apa³ Joshiego wszystkimi czterema ³apami i, machaj¹c uszami, odlecia³ gdzieœ w kierunku ulicy Wi¹zów.
Ruda blondynka zabra³a klatkê oraz dzienne zarobki i pod¹¿y³a za bazyliszkiem.
Postaci ze Œwiata Dysku nale¿¹ do pana Pratchetta, ja je tylko po¿yczam i drêczê
Z dedykacj¹ dla wszystkich forumowych fanów Pratchetta.
PS oczywiœcie wszelkie podobieñstwo ca³kowicie przypadkowe...
[shadow=red,left,300]Nieumarli[/shadow]
Havelock Vetinari obudzi³ siê zlany zimnym potem. To by³ najgorszy koszmar senny w ca³ym jego dotychczasowym dorobku. Kobieta, i to w jego sypialni!
Vetinari otar³ d³oni¹ mokre czo³o i odetchn¹³ g³êboko. Dla pewnoœci rozejrza³ siê jeszcze po pokoju. Jedyn¹ rzecz¹, jak¹ zauwa¿y³, by³ cieñ nietoperza za oknem.
Vetinari odwróci³ siê ty³em do okna i zasn¹³.
…
Trupa znaleŸli rano. Nocny patrol Stra¿y Miejskiej koñczy³ w³aœnie obchód, obwieszczaj¹c co raz, ¿e „Wszystko jest w porz¹dku!”. Konkretniej, obwieszcza³ to kapitan Marchewa. Komendant Vimes i funkcjonariusz Angua szli w milczeniu.
Przy Mosiê¿nym Moœcie funkcjonariusz Angua wyda³a z siebie dziwny okrzyk, komendant Vimes westchn¹³, natomiast kapitan Marchewa zamilk³. Po mostem, unosz¹c siê na wodach Ankh… w ka¿dym b¹dŸ razie na powierzchni Ankh le¿a³ trup.
- Nie dalej jak szeœæ godzin temu – zawyrokowa³ Vimes.
- Musimy z³o¿yæ raport – napomkn¹³ kapitan Marchewa, pochylony nad trupem, wyci¹gaj¹c z kieszeni kawa³ek kredy. Rzeka Ankh jest prawdopodobnie jedyn¹ rzek¹ na œwiecie, na której œledczy mog¹ wyrysowaæ kred¹ obrys zw³ok.
- Wie pan, kto to jest, komendancie? – spyta³a Angua, unosz¹c chusteczk¹ i zas³aniaj¹c ni¹ nos i usta. Chusteczka przynajmniej czêœciowo zatrzymywa³a falê zapachu. Trup wprawdzie by³ w miarê „œwie¿y”, czego jednak nie da³o siê w ¿aden sposób powiedzieæ o Ankh.
- Baron Vladimir – Vimes skrzywi³ siê lekko. – By³ doœæ znany… hm… w pewnych krêgach. Trzeba zawiadomiæ Vetinariego.
- Mam po drodze, komendancie – zaofiarowa³ siê Marchewa.
Vimes westchn¹³ z ulg¹. Nie chcia³by meldowaæ patrycjuszowi, ¿e jedynymi œladami zbrodni by³y dwa œlady na szyi. Jakby baron przed œmierci¹ próbowa³ zapi¹æ sobie na niej p³aszcz. Agrafk¹.
…
Patrycjusz odczeka³, a¿ za Marchew¹ zamkn¹ siê drzwi.
- Carlo!
W cieniu pod œcian¹ zmaterializowa³a siê wysoka, chuda postaæ, owiniêta czarnym p³aszczem.
- Don Carlo, sir – poprawi³ Carlo. Gdy mówi³, wzrok s³uchacza odruchowo kierowa³ siê ku jego górnym zêbom.
Uprzejmoœæ lorda Vetinariego stoczy³a krótk¹ walkê z odruchami bezwarunkowymi. Wygra³a. Nie by³o zbyt rozs¹dne nachalnie przygl¹daæ siê zêbom wampira. Nawet, jeœli wampir by³ wampirem tylko w trzech-czwartych.
- Dowiedz siê, o co tu chodzi, dobrze? I sprawdŸ, czy nie by³o ciê tam wczoraj w nocy – zasugerowa³ ostro¿nie patrycjusz.
- Nie s¹dzê, sir – górne k³y Carla nagle jakoœ uros³y. – ¯aden rozs¹dny wampir nie zabija ofiary.
- Dlatego sugerowa³em, ¿ebyœ sprawdzi³ – patrycjusz nie zna³ pojêcia „ugryŸæ siê w jêzyk”. – Zajrzyj do pani Cake. Mo¿e ma nowego lokatora.
- Nie s¹dzê – zaprzeczy³ Carlo. – Aczkolwiek zajrzeæ nie omieszkam.
Vetinari uniós³ brew, co by³o niezwyk³¹ jak na niego oznak¹ zdziwienia.
- Ka¿dy ma takie mieszkanie, na jakie go staæ – wyjaœni³ g³os z miejsca, gdzie jeszcze przed chwil¹ sta³ Carlo, zajmowanego przez k³¹b mg³y. Za moment mg³a ulotni³a siê szpar¹ pod drzwiami.
…
Marchewa ¿wawo pod¹¿a³ w stronê ulicy Wi¹zów. Angua pozwoli³a mu zaprosiæ siê na kolacjê.
Przechodz¹c przez rynek, jak zwykle rozejrza³ siê z zainteresowaniem. Zdarza³y siê tu nie lada osobliwoœci.
Przy drewnianej studni (nawiasem mówi¹c, od lat ju¿ nieczynnej) ruda blondynka o bladej cerze, odziana w b³êkity prezentowa³a klatkê z bazyliszkiem. Marchewa poczu³ rozczarowanie. Bazyliszek mia³ d³ugoœæ ramienia, skórê we wszystkich odcieniach zieleni, szcz¹tkowe skrzyde³ka, d³ugi ogon, paszczê pe³n¹ ostrych zêbów, wielkie, wachlarzowate uszy i ogromne, fosforyzuj¹ce, ¿ó³to-zielone œlepia. Ogólnie rzecz bior¹c, bardziej przypomina³ zabiedzon¹ jaszczurkê ni¿ mutacj¹ smoka, któr¹ zreszt¹ by³.
Rozmyœlania przerwa³o Marchewie nag³e zamieszanie. Nie trac¹c czasu na zidentyfikowanie Ÿród³a chaosu, zaj¹³ siê wynoszeniem kobiet i dzieci.
…
ród³em chaosu by³a niedu¿a, br¹zowa, kud³ata kulka, kichaj¹ca ogniem i miotaj¹ca siê po ca³ym rynku.
Ruda blondynka od bazyliszka wzrokiem wy³owi³a z t³umu postawn¹ kobietê w fartuchu i gumiakach. Lady Sybil Vimes, z domu Ramkin.
Kulka te¿ j¹ spostrzeg³a. Zaczê³a miotaæ siê jeszcze bardziej.
Ruda blondynka otworzy³a klatkê.
- Z³ap go, dobrze?
Bazyliszek rzuci³ jej spojrzenie z gatunku „Aleœ ty m¹dra!”, po czym znikn¹³ w t³umie.
…
Joshie rozejrza³ siê wokó³, przera¿ony. Ta wariatka go œciga³a. Spróbowa³ czmychn¹æ przez kratkê œciekow¹… i zderzy³ siê z jakimœ okropnym, wielkookim zjawiskiem. Zjawisko roz³o¿y³o uszy, zas³aniaj¹c Joshiemu resztê œwiata. Zerkn¹³ w zielone oczyska… i znieruchomia³.
Bazyliszek ostro¿nie z³apa³ Joshiego wszystkimi czterema ³apami i, machaj¹c uszami, odlecia³ gdzieœ w kierunku ulicy Wi¹zów.
Ruda blondynka zabra³a klatkê oraz dzienne zarobki i pod¹¿y³a za bazyliszkiem.