Post by ladyvaljean on Jan 31, 2008 12:08:41 GMT 1
MOTYL NA SZKLE
Z Wykładów Kaliope Oresis, Uniwersytet Magiczny w Aleksandrii, rok 263 p.n.e.
„Musicie zatem pamiętać, że niemożliwe jest przepowiadanie przyszłości z absolutną dokładnością. Wszystko, co się wydarzy ma swoją przyczynę w jakimś innym wydarzeniu. Kiedy owoc oliwki spada z drzewa, być może strąca go spłoszony gwizdem ptak. Ktoś, kto gwizdał wywołał więc upadek owocu. Każde wydarzenie jest przez coś spowodowane i powoduje jakieś następne. Gdybyśmy mogli znać wszystkie elementy tego układu, przepowiadania przyszłości byłoby doskonałe. Jednak podczas transu, w który zapadamy podczas proroczych wizji nasza intuicja pozwala nam dostrzec tylko niektóre powiązania miedzy elementami rzeczywistości i w rezultacie określić pewne prawdopodobieństwo przyszłych wydarzeń. Ze wszystkich elementów, które możemy dostrzec najbardziej nieprzewidywalnym jest wolna wola. Ten boski pierwiastek człowieka, może sprawić, że nawet najbardziej wyraźna przepowiednia okaże się fałszywa.
Czyż nasze zdolności nie są także uwarunkowane? Czyż nasze przepowiednie nie zmieniają przyszłości, tworząc w istocie to, co przepowiadamy? Nie da się zatem uniknąć tego, co ma nastąpić. Ze wszystkich przyszłych wydarzeń jedyne, które z pewnością nas czeka to śmierć. Chociaż niektórzy badacze twierdzą, że i to nie jest pewne.”
Fragment wywiadu z Wilhelmem Zano światowej sławy wróżbitą
"Prorok codzienny" 6 września 1986 rok
„- Czy mógłby pan powiedzieć naszym czytelnikom, jaki wpływ na dokładność przepowiedni ma jakość szklanej kuli?
- Nie ma żadnego wpływu. Używamy szklanych kul, fusów czy kart jedynie, aby pomóc sobie podczas koncentracji i wyostrzyć świadomość. Kiedy patrzy pani na szklankę, kojarzy się ona pani ze swoją funkcja użytkową, szklana kula w swojej istocie nie ma żadnych funkcji wiec nie będzie wywoływała żadnych skojarzeń zakłócających. W gruncie rzeczy, dobry wróżbita potrafi przepowiadać przyszłość nawet z kawy rozpuszczalnej. Wszelkie akcesoria mogą jedynie pomóc, nie mogą zaś wywołać samego procesu.”
***
Obserwuję swoje ręce przez szklaną kulę. Zza mglistej powierzchni wyglądają na długie i zakrzywione. Poza nimi, nie widzę w niej niczego więcej. I pytam siebie, co ja tutaj właściwie robię? W dzień swoich pięćdziesiątych urodzin siedzę sama w pokoju i układam kostki domino. Kiedy długi wąż jest już gotowy, uderzam w pierwszy element układanki i obserwuję jak przewracają się kolejne kości. Może powinnam być wdzięczna, że wciąż tu uczę, chociaż mimo moich usilnych prób nikt, włącznie ze mną, nie wierzy w to, że potrafię przewidzieć jakąkolwiek przyszłości. To udawanie jest dość upokarzające, ale ma też swoje dobre strony. Poza szkołą, dla tych, którzy mnie nie znają, jestem ciągle Profesorem Hogwartu, sławną wróżbitką, czyli kimś, kim zawsze chciałam być. Ktoś kiedyś powiedział, że jeżeli nie można być kim się chce, to można przynajmniej udawać. Zawsze coś. Tak też robię.
W szkole wolę nie wychodzić ze swojego pokoju, bo i po co? Teoria o tym, że mogłoby to zakłócić moje wewnętrzne oko też jest nawet wygodna. W końcu lepiej być postrzeganą jako szalona wiedźma niż jako samotna stara kobieta. Przyzwyczaiłam się już do mojej samotności. I nie mam do nikogo pretensji ani żalu. W końcu czy ktoś jest winien, że w szklanej kuli widzę tylko szkło, a jedyną prorocza wizją z fusów po herbacie jest wizja zmywania?
Zawsze wybierałam najłatwiejsze wyjście, ukrywając się przed światem w moim małym pokoju na poddaszu. Ktoś by powiedział, że to żałosne: trzydziestolatka, która wciąż mieszkała z babką i siostrą. Może. W każdym razie nie musiałam się o nic martwic i mogłam sobie mówić, że kiedyś wszystko się jakoś ułoży. Nie wiedziałam, że dawno dawno temu ktoś już popchnął kości domina, które miały wpłynąć na moje życie.
Zastanawiam się, kiedy to wszystko się zaczęło? Co sprawiło, że siedzę sama w swoje urodziny, zabijając nudę układaniem kostek i gapieniem się za okno?
Wszystko zaczęło się w tamten deszczowy lipcowy poranek, kiedy przyjechałam do Wenecji. A może jeszcze wcześniej, kiedy poślizgnęłam się na śliskiej podłodze? Nie wiem sama.
Nic nie wiem.
KARTA 0 GŁUPIEC
Mały pokój na poddaszu skromnego angielskiego domu. Wpadający przez okno wiatr rozwiewa firanki. Brzęk muchy zaplątanej w białą zasłonę. Dwie czarodziejki leżą na sofie chichocząc jak nastolatki.
- Nie ruszaj się przez chwilkę Sybillo. Zrobię ci fryzurę, wyglądasz jak strach na wróble.
- Tylko nie szarp! Zresztą i tak nigdzie nie wychodzę.
- A powinnaś. Nie możesz całe życie mieszkać z babką. Masz już prawie trzydzieści lat! Nawet ja się wyprowadzam. Będziesz tęsknić?
- Będę. Troszkę. A swoją drogą, to nasza wielka Cassandra mogłaby wreszcie przewidzieć, że nigdy się nie nauczę wróżyć i dać mi spokój.
- Bredzisz. Czasem ci wychodzi. Wczoraj jak ćwiczyłyśmy intuicję, zgadłaś więcej kart niż ja.
- Wychodzi mi niestety rzadziej niż wskazywałoby na to prawdopodobieństwo. Za to jestem dobra w sprawianiu wrażenia, że wróżę. Ja bym naprawdę chciała to potrafić, ale co poradzę, że nic nie widzę.
- Za bardzo się starasz. To samo przychodzi. Podobno każda wróżka ma w swoim życiu kilka proroczych wizji, które mogą zmienić bieg wydarzeń.
- Albo je spowodować.
- Za dużo pesymizmu, za dużo lektury Oresis, za mało wiary w siebie! No, popatrz w lustro. Od razu lepiej wyglądasz. Chodź przejdziemy się na spacer. Nie możesz tu cały dzień siedzieć.
***
Mucha usilnie walczy o życie, brzęczy zaplątana w jasną tkaninę. Ruchy jej skrzydeł obserwuje z zainteresowaniem kot siedzący na komodzie. Zwierzę kuli uszy i nasłuchuje, przygotowując się do skoku. Mała wskazówka zgaru na dwójce, duża na piątce. Monotonne brzęczenie muchy. Skok. Kot, odbijając się łapami od komody, zrzuca lampę oliwną. Brzęk rozbijanego szkła. Zwierzę wczepione pazurami w materiał usiłuje dosięgnąć pyskiem owada. Rozgryzane kocimi zębami chitynowe ciało muchy. Tłuszcz rozlewa się po podłodze tworząc złotą plamę.
***
- Wygrałaś. Pójdę z tobą na spacer. Tylko odniosę kulę do swojego pokoju. Nie chcę się znowu nasłuchać, że zostawiam ją byle gdzie i wystawiam na negatywną energię.
- Tylko się pośpiesz, Sybillo.
- Daj mi minutkę!
Niemodne buty na obcasach stukają ciężko na drewnianych schodach, kiedy Sybilla idzie do swojego pokoju na poddaszu. Czarodziejka dotyka chłodnej metalowej klamki i otwiera drzwi. Jej wzrok pada na ślad kocich pazurów na firance i resztki muchy przyklejone do materiału. Nie zauważa szkła rozbitego na podłodze. Kiedy chce podejść do okna traci równowagę i przewraca się na oleistej substancji. Szklana kula wyślizguje się jej z rak. Trzask. Ból kolana. Białawe odłamki szkła rozsypują się po całej podłodze.
***
Stałam potem przed swoją babką jak mała dziewczynka i słuchałam długiego kazania. Że musze się bardziej starać, że się do niczego nie nadaję, że jestem niezgrabna. Wielka Cassandra patrzy na mnie jakby na mnie jakby dawno już przepowiedziała, że do niczego się nie nadaję, a uczy mnie tylko z powinności rodzinnej i litości.
Może i ma rację. Całe życie przecieka mi przez palce w tym dusznym domu. Wszechobecna troska Cassandry o swoje wnuczki, jej rady, pouczenia, rozkazy. Byłyśmy tutaj jak dwa motyle zamknięte w szklanej kuli. Dominika miała silniejszy ode mnie charakter, więc odmówiła stanowczo uczenia się wróżbiarstwa, (chociaż miała w tym kierunku pewien talent) i po którejś awanturze wyprowadziła się z domu. To dziwne, ale była ona jedyną osobą, która kiedykolwiek we mnie wierzyła. Siadałyśmy zawsze na werandzie, rozkładałyśmy karty i zgadywałyśmy ich kolory. Sama w to nie wierzę, ale na prawdę mi to wychodziło. Kiedy jednak patrzyłam na szklana kulę lub w karty w obecności kogokolwiek innego, myśli zaczynały mi się plątać. Zastanawiałam się, jakiej odpowiedzi się ode mnie oczekuje. Potem chowałam swój strach za zasłona eterycznego głosu i zmrużonych powiek i mówiłam kilka frazesów w rodzaju "mąż panią zdradza, wydarzy się coś okropnego, ciężko pani zachoruje”. Biorąc pod uwagę mój wrodzony fatalizm, przypuszczałam, że to i tak prędzej czy później się stanie.
W każdym razie, wydarzania tamtej niedzieli, rozlana oliwa i rozbita szklana kula, wpłynęły na dalszy rozwój wypadków.
Trzeba było kupić nową kulę. Najlepsze wyrabia się w Murano, niewielkiej wysepce położonej na przedmieściach Wenecji. Przez długi czas właśnie szklarze z Murano mieli monopol na produkcje szklanych kul. Długo strzeżono sekretu zamiany żółtawego i zielonkawego szkła sodowego w delikatne szkło kryształowe przez dodanie tlenku manganu. Teraz wprawdzie produkuje się takie szkło nawet w chińskich manufakturach, ale nic nie dorówna wyrobom weneckich mistrzów.
Dominika bardzo się cieszyła na tę na tę podróż. Tak dawno nigdzie nie wyjeżdżałyśmy! Spakowałyśmy kufry i dżdżystym rankiem stanęłyśmy u wrót wodnego miasta.
***
KARTA VII RYDWAN
Jak się cieszę! Mogłabym przeskakiwać kałuże i pofrunąć pod niebo na naszej niebieskiej parasolce. Sybilla chciała zostać tylko kilka dni, ale wybiłam jej to z głowy i zostajemy kilka tygodni. Musicie wiedzieć, że chociaż w Anglii znajduje się jedyna magiczna wioska na świecie, to najbardziej czarodziejskim miastem jest właśnie Wenecja. Od początku w jej budowie uczestniczyli czarodzieje i jest pełna tajemnych przejść i ukrytych budynków. Niewidoczne dla mugoli gondole suną płynnie przez kanały wioząc tajemnicze postacie w maskach. Główna siedziba czarodziejów znajduje się w Pałacu Dożów. Przechodzi się przez lustro w jednym z korytarzy i już znika z oczu cały mugolski świat! Genialny pomysł starego Pietera Salarii. Oczywiście to nie jest miejsce dla nas, z naszym małym woreczkiem galeonów możemy sobie co najwyżej wynająć pokój w skromnym hotelu przy Ponte di Rialto, ale pooglądać zawsze możemy.
Ach, i te maski! Musimy sobie, czym prędzej takie kupić! Wszyscy w nich tutaj chodzą, sprawiają one, że czarodzieje przemykają niezauważeni przed niepowołanymi oczami po wąskich uliczkach. Tu jest tak pięknie; szarobłękitna Wenecja zatopiona w wodzie deszczu i morza. Mogłabym tu zostać na zawsze!
***
Aby wejść do pracowni szkieł magicznych w Murano wystarczy przejść przez główne wejście, a potem pociągnąć za ogon małego szklanego słonika na jednej na półek wystawowych. Widoczna tylko dla czarodziejów figurka to świstoklik, który przenosi zainteresowanego kilka pokojów dalej do Sali Mistrza Antonio. Czarodziej ten podobno nigdy nie wychodzi ze swojej pracowni. Nalewając gorącą szklistą masę do form tworzy magiczne kule i czarodziejskie lustra. W każdej kuli oprócz szkła znajduje się też odrobina powietrza, która wraz z zaklęciem może wspomóc dar jasnowidzenia.
- Witam drogie panie! – powiedział z silnym włoskim akcentem Mistrz Antonio, kiedy dwie czarodziejki znalazły się w jego pracowni. – Wybaczą mi panie mój nienajlepszy angielski. Proszę siadać. Ja już zrobiłem dla pani herbaty. A dla Pani Sybilli kawę, nie mylę się?
- Skąd pan wiedział?
- Ach, proszę się nie przejmować! Kiedy się cały czas przebywa z nimi – tu wskazał na półki pełne szklanych kul – wie się dużo rzeczy. Jak rozumiem przyszła pani dokonać zakupu. Proszę się rozejrzeć, mamy duży wybór.
Podobnie jak różdżki, szklane kule były w pewnym sensie dopasowane do swoich właścicieli. Wybór polegał na tym, że kupujący wpatrywał się w ich powierzchnię, a kiedy jakaś budziła w nim skojarzenia i uruchamiała intuicję, wiedział już, jakiego zakupu dokonać.
Tego właśnie Sybilla obawiała się najbardziej. Doskonale zdawała sobie sprawę, że najprawdopodobniej w żadnej nic nie zobaczy, ale musiała dokonać jakiegoś wyboru, by nie zbłaźnić się przed sprzedawcą. Patrzyła przez chwilę niepewnym wzrokiem, udając, że czegoś szuka.
- To może mi pan w tym czasie pokaże pracownię? – zapytała Dominika, chcąc wybawić siostrę z niezręcznej sytuacji.
- Ależ z przyjemnością.
Kiedy Sybilla upewniła się, że jest już sama i może wybrać pierwszą lepszą kulę, wydało jej się, że w jednej z nich coś zobaczyła. Jasne światło padające z okna odbijało się niebieskim refleksami w zakrzywionej powierzchni kuli. Czarodziejka zagryzła z podniecenia zęby, bo była to pierwsza rzecz, którą w życiu ujrzała. Kiedy przyjrzała się uważniej zobaczyła niebieskiego motyla, który trzepotał skrzydłami w mglistej powierzchni.
Tymczasem jej siostra oprowadzana po zakamarkach pracowni szklarza też zobaczyła coś interesującego. W pierwszej chwili wydawało jej się, że widzi manekina. Nieruchoma postać w czarnej masce zasłaniającej całą twarz wstała jednak nagle, podeszła do niej i przyjrzała jej się dokładnie zza wąskich szpar zasłony. Dominice nie podobało się to oceniające spojrzenie, ale kiedy miała już zapytać, co to wszystko znaczy, postać odwróciła się i bez słowa wyszła z pracowni.
***
Kiedy dwie czarodziejki wróciły do swojego małego pokoju w hotelu przy Ponte di Rialto, znalazły na stole list w złotej kopercie. Na czerwonej pieczęci odciśnięte był symbol słońca, a na odwrocie wypisano nadawcę: „Światowe Towarzystwo Imienia Kaliope Oresis”. Właściciel hotelu nie potrafił niestety odpowiedzieć, w jaki sposób list ten znalazł się w zamkniętym pokoju.
- Wiesz, co to znaczy?
- Nie. Ale otwieraj szybko, Sybillo, jest zaadresowany do ciebie.
Teść listu była bardziej zagadkowa niż samo jego pojawianie się.
- Posłuchaj tego, chyba się pomylili: „Serdecznie zapraszamy Panią Sybillę Trelawney na spotkanie Klubu Towarzystwa Imienia Kaliope Oresis. W przyszły piątek dokładnie o godzinie 23 będzie czekała na panią gondola. Z poważaniem, Przewodniczący Marcel Lacofo.”
- Skoro list jest do ciebie, to się nie pomylili.
- Oresis była wróżbitką, jakbyś zapomniała. A wiesz jak mi wychodzi przepowiadanie przyszłości. Myślisz, że powinnam tam iść?
- No oczywiście! Jeżeli nie pójdziesz, nie dowiemy się, co to za Towarzystwo!
Z Wykładów Kaliope Oresis, Uniwersytet Magiczny w Aleksandrii, rok 263 p.n.e.
„Musicie zatem pamiętać, że niemożliwe jest przepowiadanie przyszłości z absolutną dokładnością. Wszystko, co się wydarzy ma swoją przyczynę w jakimś innym wydarzeniu. Kiedy owoc oliwki spada z drzewa, być może strąca go spłoszony gwizdem ptak. Ktoś, kto gwizdał wywołał więc upadek owocu. Każde wydarzenie jest przez coś spowodowane i powoduje jakieś następne. Gdybyśmy mogli znać wszystkie elementy tego układu, przepowiadania przyszłości byłoby doskonałe. Jednak podczas transu, w który zapadamy podczas proroczych wizji nasza intuicja pozwala nam dostrzec tylko niektóre powiązania miedzy elementami rzeczywistości i w rezultacie określić pewne prawdopodobieństwo przyszłych wydarzeń. Ze wszystkich elementów, które możemy dostrzec najbardziej nieprzewidywalnym jest wolna wola. Ten boski pierwiastek człowieka, może sprawić, że nawet najbardziej wyraźna przepowiednia okaże się fałszywa.
Czyż nasze zdolności nie są także uwarunkowane? Czyż nasze przepowiednie nie zmieniają przyszłości, tworząc w istocie to, co przepowiadamy? Nie da się zatem uniknąć tego, co ma nastąpić. Ze wszystkich przyszłych wydarzeń jedyne, które z pewnością nas czeka to śmierć. Chociaż niektórzy badacze twierdzą, że i to nie jest pewne.”
Fragment wywiadu z Wilhelmem Zano światowej sławy wróżbitą
"Prorok codzienny" 6 września 1986 rok
„- Czy mógłby pan powiedzieć naszym czytelnikom, jaki wpływ na dokładność przepowiedni ma jakość szklanej kuli?
- Nie ma żadnego wpływu. Używamy szklanych kul, fusów czy kart jedynie, aby pomóc sobie podczas koncentracji i wyostrzyć świadomość. Kiedy patrzy pani na szklankę, kojarzy się ona pani ze swoją funkcja użytkową, szklana kula w swojej istocie nie ma żadnych funkcji wiec nie będzie wywoływała żadnych skojarzeń zakłócających. W gruncie rzeczy, dobry wróżbita potrafi przepowiadać przyszłość nawet z kawy rozpuszczalnej. Wszelkie akcesoria mogą jedynie pomóc, nie mogą zaś wywołać samego procesu.”
***
Obserwuję swoje ręce przez szklaną kulę. Zza mglistej powierzchni wyglądają na długie i zakrzywione. Poza nimi, nie widzę w niej niczego więcej. I pytam siebie, co ja tutaj właściwie robię? W dzień swoich pięćdziesiątych urodzin siedzę sama w pokoju i układam kostki domino. Kiedy długi wąż jest już gotowy, uderzam w pierwszy element układanki i obserwuję jak przewracają się kolejne kości. Może powinnam być wdzięczna, że wciąż tu uczę, chociaż mimo moich usilnych prób nikt, włącznie ze mną, nie wierzy w to, że potrafię przewidzieć jakąkolwiek przyszłości. To udawanie jest dość upokarzające, ale ma też swoje dobre strony. Poza szkołą, dla tych, którzy mnie nie znają, jestem ciągle Profesorem Hogwartu, sławną wróżbitką, czyli kimś, kim zawsze chciałam być. Ktoś kiedyś powiedział, że jeżeli nie można być kim się chce, to można przynajmniej udawać. Zawsze coś. Tak też robię.
W szkole wolę nie wychodzić ze swojego pokoju, bo i po co? Teoria o tym, że mogłoby to zakłócić moje wewnętrzne oko też jest nawet wygodna. W końcu lepiej być postrzeganą jako szalona wiedźma niż jako samotna stara kobieta. Przyzwyczaiłam się już do mojej samotności. I nie mam do nikogo pretensji ani żalu. W końcu czy ktoś jest winien, że w szklanej kuli widzę tylko szkło, a jedyną prorocza wizją z fusów po herbacie jest wizja zmywania?
Zawsze wybierałam najłatwiejsze wyjście, ukrywając się przed światem w moim małym pokoju na poddaszu. Ktoś by powiedział, że to żałosne: trzydziestolatka, która wciąż mieszkała z babką i siostrą. Może. W każdym razie nie musiałam się o nic martwic i mogłam sobie mówić, że kiedyś wszystko się jakoś ułoży. Nie wiedziałam, że dawno dawno temu ktoś już popchnął kości domina, które miały wpłynąć na moje życie.
Zastanawiam się, kiedy to wszystko się zaczęło? Co sprawiło, że siedzę sama w swoje urodziny, zabijając nudę układaniem kostek i gapieniem się za okno?
Wszystko zaczęło się w tamten deszczowy lipcowy poranek, kiedy przyjechałam do Wenecji. A może jeszcze wcześniej, kiedy poślizgnęłam się na śliskiej podłodze? Nie wiem sama.
Nic nie wiem.
KARTA 0 GŁUPIEC
Mały pokój na poddaszu skromnego angielskiego domu. Wpadający przez okno wiatr rozwiewa firanki. Brzęk muchy zaplątanej w białą zasłonę. Dwie czarodziejki leżą na sofie chichocząc jak nastolatki.
- Nie ruszaj się przez chwilkę Sybillo. Zrobię ci fryzurę, wyglądasz jak strach na wróble.
- Tylko nie szarp! Zresztą i tak nigdzie nie wychodzę.
- A powinnaś. Nie możesz całe życie mieszkać z babką. Masz już prawie trzydzieści lat! Nawet ja się wyprowadzam. Będziesz tęsknić?
- Będę. Troszkę. A swoją drogą, to nasza wielka Cassandra mogłaby wreszcie przewidzieć, że nigdy się nie nauczę wróżyć i dać mi spokój.
- Bredzisz. Czasem ci wychodzi. Wczoraj jak ćwiczyłyśmy intuicję, zgadłaś więcej kart niż ja.
- Wychodzi mi niestety rzadziej niż wskazywałoby na to prawdopodobieństwo. Za to jestem dobra w sprawianiu wrażenia, że wróżę. Ja bym naprawdę chciała to potrafić, ale co poradzę, że nic nie widzę.
- Za bardzo się starasz. To samo przychodzi. Podobno każda wróżka ma w swoim życiu kilka proroczych wizji, które mogą zmienić bieg wydarzeń.
- Albo je spowodować.
- Za dużo pesymizmu, za dużo lektury Oresis, za mało wiary w siebie! No, popatrz w lustro. Od razu lepiej wyglądasz. Chodź przejdziemy się na spacer. Nie możesz tu cały dzień siedzieć.
***
Mucha usilnie walczy o życie, brzęczy zaplątana w jasną tkaninę. Ruchy jej skrzydeł obserwuje z zainteresowaniem kot siedzący na komodzie. Zwierzę kuli uszy i nasłuchuje, przygotowując się do skoku. Mała wskazówka zgaru na dwójce, duża na piątce. Monotonne brzęczenie muchy. Skok. Kot, odbijając się łapami od komody, zrzuca lampę oliwną. Brzęk rozbijanego szkła. Zwierzę wczepione pazurami w materiał usiłuje dosięgnąć pyskiem owada. Rozgryzane kocimi zębami chitynowe ciało muchy. Tłuszcz rozlewa się po podłodze tworząc złotą plamę.
***
- Wygrałaś. Pójdę z tobą na spacer. Tylko odniosę kulę do swojego pokoju. Nie chcę się znowu nasłuchać, że zostawiam ją byle gdzie i wystawiam na negatywną energię.
- Tylko się pośpiesz, Sybillo.
- Daj mi minutkę!
Niemodne buty na obcasach stukają ciężko na drewnianych schodach, kiedy Sybilla idzie do swojego pokoju na poddaszu. Czarodziejka dotyka chłodnej metalowej klamki i otwiera drzwi. Jej wzrok pada na ślad kocich pazurów na firance i resztki muchy przyklejone do materiału. Nie zauważa szkła rozbitego na podłodze. Kiedy chce podejść do okna traci równowagę i przewraca się na oleistej substancji. Szklana kula wyślizguje się jej z rak. Trzask. Ból kolana. Białawe odłamki szkła rozsypują się po całej podłodze.
***
Stałam potem przed swoją babką jak mała dziewczynka i słuchałam długiego kazania. Że musze się bardziej starać, że się do niczego nie nadaję, że jestem niezgrabna. Wielka Cassandra patrzy na mnie jakby na mnie jakby dawno już przepowiedziała, że do niczego się nie nadaję, a uczy mnie tylko z powinności rodzinnej i litości.
Może i ma rację. Całe życie przecieka mi przez palce w tym dusznym domu. Wszechobecna troska Cassandry o swoje wnuczki, jej rady, pouczenia, rozkazy. Byłyśmy tutaj jak dwa motyle zamknięte w szklanej kuli. Dominika miała silniejszy ode mnie charakter, więc odmówiła stanowczo uczenia się wróżbiarstwa, (chociaż miała w tym kierunku pewien talent) i po którejś awanturze wyprowadziła się z domu. To dziwne, ale była ona jedyną osobą, która kiedykolwiek we mnie wierzyła. Siadałyśmy zawsze na werandzie, rozkładałyśmy karty i zgadywałyśmy ich kolory. Sama w to nie wierzę, ale na prawdę mi to wychodziło. Kiedy jednak patrzyłam na szklana kulę lub w karty w obecności kogokolwiek innego, myśli zaczynały mi się plątać. Zastanawiałam się, jakiej odpowiedzi się ode mnie oczekuje. Potem chowałam swój strach za zasłona eterycznego głosu i zmrużonych powiek i mówiłam kilka frazesów w rodzaju "mąż panią zdradza, wydarzy się coś okropnego, ciężko pani zachoruje”. Biorąc pod uwagę mój wrodzony fatalizm, przypuszczałam, że to i tak prędzej czy później się stanie.
W każdym razie, wydarzania tamtej niedzieli, rozlana oliwa i rozbita szklana kula, wpłynęły na dalszy rozwój wypadków.
Trzeba było kupić nową kulę. Najlepsze wyrabia się w Murano, niewielkiej wysepce położonej na przedmieściach Wenecji. Przez długi czas właśnie szklarze z Murano mieli monopol na produkcje szklanych kul. Długo strzeżono sekretu zamiany żółtawego i zielonkawego szkła sodowego w delikatne szkło kryształowe przez dodanie tlenku manganu. Teraz wprawdzie produkuje się takie szkło nawet w chińskich manufakturach, ale nic nie dorówna wyrobom weneckich mistrzów.
Dominika bardzo się cieszyła na tę na tę podróż. Tak dawno nigdzie nie wyjeżdżałyśmy! Spakowałyśmy kufry i dżdżystym rankiem stanęłyśmy u wrót wodnego miasta.
***
KARTA VII RYDWAN
Jak się cieszę! Mogłabym przeskakiwać kałuże i pofrunąć pod niebo na naszej niebieskiej parasolce. Sybilla chciała zostać tylko kilka dni, ale wybiłam jej to z głowy i zostajemy kilka tygodni. Musicie wiedzieć, że chociaż w Anglii znajduje się jedyna magiczna wioska na świecie, to najbardziej czarodziejskim miastem jest właśnie Wenecja. Od początku w jej budowie uczestniczyli czarodzieje i jest pełna tajemnych przejść i ukrytych budynków. Niewidoczne dla mugoli gondole suną płynnie przez kanały wioząc tajemnicze postacie w maskach. Główna siedziba czarodziejów znajduje się w Pałacu Dożów. Przechodzi się przez lustro w jednym z korytarzy i już znika z oczu cały mugolski świat! Genialny pomysł starego Pietera Salarii. Oczywiście to nie jest miejsce dla nas, z naszym małym woreczkiem galeonów możemy sobie co najwyżej wynająć pokój w skromnym hotelu przy Ponte di Rialto, ale pooglądać zawsze możemy.
Ach, i te maski! Musimy sobie, czym prędzej takie kupić! Wszyscy w nich tutaj chodzą, sprawiają one, że czarodzieje przemykają niezauważeni przed niepowołanymi oczami po wąskich uliczkach. Tu jest tak pięknie; szarobłękitna Wenecja zatopiona w wodzie deszczu i morza. Mogłabym tu zostać na zawsze!
***
Aby wejść do pracowni szkieł magicznych w Murano wystarczy przejść przez główne wejście, a potem pociągnąć za ogon małego szklanego słonika na jednej na półek wystawowych. Widoczna tylko dla czarodziejów figurka to świstoklik, który przenosi zainteresowanego kilka pokojów dalej do Sali Mistrza Antonio. Czarodziej ten podobno nigdy nie wychodzi ze swojej pracowni. Nalewając gorącą szklistą masę do form tworzy magiczne kule i czarodziejskie lustra. W każdej kuli oprócz szkła znajduje się też odrobina powietrza, która wraz z zaklęciem może wspomóc dar jasnowidzenia.
- Witam drogie panie! – powiedział z silnym włoskim akcentem Mistrz Antonio, kiedy dwie czarodziejki znalazły się w jego pracowni. – Wybaczą mi panie mój nienajlepszy angielski. Proszę siadać. Ja już zrobiłem dla pani herbaty. A dla Pani Sybilli kawę, nie mylę się?
- Skąd pan wiedział?
- Ach, proszę się nie przejmować! Kiedy się cały czas przebywa z nimi – tu wskazał na półki pełne szklanych kul – wie się dużo rzeczy. Jak rozumiem przyszła pani dokonać zakupu. Proszę się rozejrzeć, mamy duży wybór.
Podobnie jak różdżki, szklane kule były w pewnym sensie dopasowane do swoich właścicieli. Wybór polegał na tym, że kupujący wpatrywał się w ich powierzchnię, a kiedy jakaś budziła w nim skojarzenia i uruchamiała intuicję, wiedział już, jakiego zakupu dokonać.
Tego właśnie Sybilla obawiała się najbardziej. Doskonale zdawała sobie sprawę, że najprawdopodobniej w żadnej nic nie zobaczy, ale musiała dokonać jakiegoś wyboru, by nie zbłaźnić się przed sprzedawcą. Patrzyła przez chwilę niepewnym wzrokiem, udając, że czegoś szuka.
- To może mi pan w tym czasie pokaże pracownię? – zapytała Dominika, chcąc wybawić siostrę z niezręcznej sytuacji.
- Ależ z przyjemnością.
Kiedy Sybilla upewniła się, że jest już sama i może wybrać pierwszą lepszą kulę, wydało jej się, że w jednej z nich coś zobaczyła. Jasne światło padające z okna odbijało się niebieskim refleksami w zakrzywionej powierzchni kuli. Czarodziejka zagryzła z podniecenia zęby, bo była to pierwsza rzecz, którą w życiu ujrzała. Kiedy przyjrzała się uważniej zobaczyła niebieskiego motyla, który trzepotał skrzydłami w mglistej powierzchni.
Tymczasem jej siostra oprowadzana po zakamarkach pracowni szklarza też zobaczyła coś interesującego. W pierwszej chwili wydawało jej się, że widzi manekina. Nieruchoma postać w czarnej masce zasłaniającej całą twarz wstała jednak nagle, podeszła do niej i przyjrzała jej się dokładnie zza wąskich szpar zasłony. Dominice nie podobało się to oceniające spojrzenie, ale kiedy miała już zapytać, co to wszystko znaczy, postać odwróciła się i bez słowa wyszła z pracowni.
***
Kiedy dwie czarodziejki wróciły do swojego małego pokoju w hotelu przy Ponte di Rialto, znalazły na stole list w złotej kopercie. Na czerwonej pieczęci odciśnięte był symbol słońca, a na odwrocie wypisano nadawcę: „Światowe Towarzystwo Imienia Kaliope Oresis”. Właściciel hotelu nie potrafił niestety odpowiedzieć, w jaki sposób list ten znalazł się w zamkniętym pokoju.
- Wiesz, co to znaczy?
- Nie. Ale otwieraj szybko, Sybillo, jest zaadresowany do ciebie.
Teść listu była bardziej zagadkowa niż samo jego pojawianie się.
- Posłuchaj tego, chyba się pomylili: „Serdecznie zapraszamy Panią Sybillę Trelawney na spotkanie Klubu Towarzystwa Imienia Kaliope Oresis. W przyszły piątek dokładnie o godzinie 23 będzie czekała na panią gondola. Z poważaniem, Przewodniczący Marcel Lacofo.”
- Skoro list jest do ciebie, to się nie pomylili.
- Oresis była wróżbitką, jakbyś zapomniała. A wiesz jak mi wychodzi przepowiadanie przyszłości. Myślisz, że powinnam tam iść?
- No oczywiście! Jeżeli nie pójdziesz, nie dowiemy się, co to za Towarzystwo!