Post by Bazylia on Jan 6, 2008 23:56:17 GMT 1
Nie jestem specjaln¹ fank¹ przygód Pana Kleksa, ani w oryginalnej formie ksi¹¿kowej, ani filmowej, ani musicalowej. Ale zdecydowanie jestem fank¹ zdania, które znalaz³am kiedyœ w internecie: "Na d³ugo przed powstaniem Harry'ego Pottera Polska mia³a w³asn¹ szko³ê magii, i to jak¹!" Popieram!!
I to by³ WEN. Nic tu nie wymyœla³am. Pos³ucha³am raz piosenki fina³owej z musicalu. I przysz³o samo – to musia³am napisaæ. Pewn¹ wagê mia³ te¿ pewnie fakt, ¿e przed sesj¹ to niedobrze, jak siê pl¹cze za tob¹ jakiœ niespe³niony wen.
Pisane wczoraj w nocy (23.00-1.30), pod ko³dr¹, przy œwietle latarki i ze s³uchawkami na uszach. Na prawdziwym papierze, nie na wirtualnym.
Wysz³o coœ ani ksi¹¿kowe, ani filmowe, ani musicalowe, tylko taka mieszanka. Bazyli¹ doprawiona.
Przepraszam za ewentualne literówki.
*****************
[glow=white,7,300]Magia Czasu[/glow]
dedykujê wszystkim, którzy nadal lubi¹ czuæ siê dzieæmi
Ten duch czasu jest tu¿ obok ciebie.
Daniel Wyszogrodzki, Magiczna si³a wyobraŸni
A very heavy cost... I pay it gladly.
z filmu Equilibrium
...
- Powodzenia, ch³opcze, we wszystkim, do czego przy³o¿ysz rêkê. Nie zapomnij, czego siê tu nauczy³eœ.
- Tego siê nie zapomina - m³ody cz³owiek uœmiechn¹³ siê do swojego „profesora”. – Doktorze, ale mówi³ pan przecie¿, ¿e nie bêdê nic pamiêta³, nic z tego, co siê tutaj wydarzy³o.
- Najczêœciej tak w³aœnie siê dzieje, drogi ch³opcze. Ale wszystko zale¿y od ciebie. Zawsze pamiêtaj – wiara w siebie czyni cuda.
- Tak. I nigdy siê nie ¿egnaj. W takim razie... Do zobaczenia, doktorze.
- Otó¿ to. Bywaj, Ambro¿y.
Siwy, drobny staruszek patrzy³, jak jego ulubiony uczeñ opuszcza na zawsze progi uniwersytetu. Przy bramie Ambro¿y obejrza³ siê jeszcze raz, na krótk¹ chwilê, a zaraz potem znikn¹³ wœród otaczaj¹cych uniwersytet drzew. Staruszkowi zdawa³o siê, ¿e jeszcze przez moment miêdzy zieleni¹ liœci mignê³a tak dobrze znana rozwichrzona czupryna.
- Bywaj, Ambro¿y... Salamanka bêdzie za tob¹ têskniæ.
U drzwi uniwersytetu pojawi³ siê jeden z m³odszych wyk³adowców.
- Twój najzdolniejszy uczeñ, prawda?
Staruszek przytakn¹³, zamyœlony.
- Jak s¹dzisz, doktorze, bêdzie pamiêta³?
- To ju¿ zale¿y od niego. Ale szkoda by³oby zmarnowaæ taki talent...
- Potrzebowa³by magii czasu, takiej, jak¹ otrzyma³ nasz uniwesytet...
- Krótko mówi¹c, potrzebne mu spotkanie z Duchem Czasu – w oczach doktora Paj-Chi-Wo pojawi³ siê niemal figlarny b³ysk. – Nieprawda¿?
...
- Pani, wiadomoϾ z Salamanki.
Siedz¹ca na tronie z ogromnej muszli kobieta unios³a g³owê.
- Dziêkujê. Mo¿esz odejœæ.
Powietrze zagêœci³o siê i na œrodku sali pojawi³a siê postaæ drobnego staruszka o pogodnej twarzy.
- Pani Meluzyno – doktor uk³oni³ siê z szacunkiem.
- Witaj, doktorze – kobieta uœmiechnê³a siê, i z jej twarzy nagle uby³o kilkanaœcie lat. Teraz wygl¹da³a jak m³oda dziewczyna.
- Czaruj¹ca, jak zawsze.
- Pochlebca. PrzejdŸmy od razu do interesów, doktorze.
- Staraj siê tu cz³owieku o odpowiedni¹ oprawê... Có¿, fakt faktem, ¿e nie ka¿dy robi interesy z Czasem.
- I ma³o kto mo¿e z Czasem ¿artowaæ. Z czym do mnie przyszed³eœ, Paj-Chi-Wo? Chodzi o twojego ucznia, prawda?
- Tak, Meluzyno. Nazywa siê Kleks, Ambro¿y Kleks. Wspomina³em ci o nim, gdy wst¹pi³ na uniwersytet.
- Ach, tak, pamiêtam. Ten obiecuj¹cy polski m³odzieniec...
- W³aœnie on. Zakoñczy³ studia i s¹dzê, ¿e móg³by za³o¿yæ w³asn¹ szko³ê...
Teraz twarz Meluzyny by³a twarz¹ staruszki.
- Prosisz o spotkanie?
- Ty decydujesz.
- Porozmawiam z nim – orzek³a, bez zastanowienia.
Doktor spojrza³ pytaj¹co.
- Pamiêtam przysz³oœæ i mogê ci zdradziæ, ¿e zgodzi³am siê na jego szko³ê. Ale przysz³oœæ mo¿na zmieniæ.
- Wiem. Mam nadziejê, ¿e bêdzie ostro¿nie dobiera³ s³owa.
- Ja nie patrzê na s³owa, doktorze. Ucz¹c go, stworzy³eœ kawa³ek magii – doda³a po chwili.
- Mia³em tak¹ nadziejê.
Twarz Meluzyny znów by³a twarz¹ dojrza³ej kobiety. Duch Czasu popatrzy³a na doktora tak, jak patrzy siê na starego przyjaciela.
- Jestem pewna. Widzia³am to.
...
Ambro¿y Kleks sta³ na dziobie statku, p³yn¹cego do Europy. Jeszcze pamiêta³ uniwersytet w Salamance.
„Ciekawe, czy póŸniej te¿ bêdê pamiêta³”, pomyœla³. „ A gdyby tak za³o¿yæ w³asn¹ szko³ê... Nie dla studentów, dla dzieci... Akademiê, na przyk³ad...”
Pogr¹¿ony w rozmyœlaniach Ambro¿y nie zauwa¿y³ nawet, jak statek dos³ownie zapada siê w odmêty. PóŸniej by³a ju¿ tylko ciemnoœæ...
...
Po ciemnoœci by³y œwiat³a i b³êkitnawa, przejrzysta poœwiata. Woda. Nie by³o statku, a tylko jakby sala, o œcianach z koralowców. Pod œcian¹, na podwy¿szeniu, wielka muszla, jak tron.
- Ty jesteœ uczniem doktora Paj-Chi-Wo?
Na dŸwiêk g³osu Ambro¿y drgn¹³. Zza muszli wysz³a m³oda kobieta. Bardzo piêkna.
- Tak. Jestem...
- Ambro¿y Kleks, wiem – przerwa³a uprzejmie. – Czy Paj-Chi-Wo wyjaœni³ ci, jakie s¹ zasady?
- ¯e nie bêdê pamiêta³ nauki w Salamance, tak.
Zaœmia³a siê krótko.
- Nie, nie te zasady. Chcesz za³o¿yæ w³asn¹ szko³ê, prawda?
- Ja... Tak – przygl¹da³ siê jej zdumiony i zaciekawiony. – Akademiê, dla dzieci – doda³ pospiesznie.
Kobieta podesz³a bli¿ej, obserwuj¹c go uwa¿nie.
- Dzieci zapamiêtaj¹ wszystko, czego siê naucz¹. Bêd¹ pamiêtaæ, jak u¿ywaæ magii wyobraŸni. Ale nie bêd¹ pamiêta³y twojej Akademii, gdy j¹ ukoñcz¹. Dla nich bêdzie tak, jakby czas siê zatrzyma³ w momencie wejœcia w progi twojej szko³y, a¿ do jej opuszczenia. Zaledwie mgnienie oka. Mo¿e czasem bêd¹ mieæ niezwyk³e sny, mo¿e czasem bêd¹ marzyæ o szkole magii, ale nic wiêcej. Przypomn¹ sobie tylko raz, na jeden dzieñ, kiedy ich dzieci bêd¹ ju¿ w odpowiednim wieku, by rozpocz¹æ naukê w Akademii. A ich dzieci tak¿e przypomn¹ sobie dopiero, gdy bêd¹ mieæ w³asne dzieci.
- Przecie¿ ja wtedy bêdê ju¿ za stary...
Ciemne oczy kobiety zalœni³y dziwnie.
- Nigdy nie bêdziesz stary, Ambro¿y. Nie zastanawia³eœ siê kiedyœ – podjê³a, widz¹c, ¿e on nie rozumie – ile lat tak naprawdê ma Paj-Chi-Wo?
Zrozumia³.
- Wieczne ¿ycie?...
- Nie wieczne. Do czasu, a¿ znajdziesz ucznia, gotowego ciê zast¹piæ. Zastanów siê dobrze, Ambro¿y. Cena jest wysoka.
Nie musia³ siê zastanawiaæ.
- Zap³acê j¹.
Skinê³a g³ow¹.
- Niech tak bêdzie. Wiedzia³am, ¿e siê zgodzisz. To jest twoje powo³anie, uczyæ marzeñ. Masz to wypisane w oczach. I w przysz³oœci.
Przypomnia³ sobie opowieœci doktora Paj-Chi-Wo o za³o¿eniu uniwersytetu w Salamance. O specjalnej magii czasu.
- Jesteœ Duchem Czasu, prawda?
- Tak – odpowiedŸ by³a krótka. - Có¿, s¹dzê, ¿e wszystko ustalone. Wróæ do domu. Za³ó¿ swoj¹ Akademiê. Reszta przyjdzie sama, w swoim czasie. Powodzenia, Ambro¿y Kleksie, chocia¿ nie bêdziesz go potrzebowa³.
„Widzia³am ciebie z twojej przysz³oœci, uwielbianego przez dzieci profesora. Cz³owieka, który po wielu latach doros³ego ¿ycia nadal potrafi³ korzystaæ z magii wyobraŸni, zosta³ jej mistrzem. Nie potrzebujesz ¿yczeñ powodzenia, Ambro¿y...”
- Dziêkujê... za to wszystko.
- Jeszcze bêdziesz mia³ okazjê do podziêkowañ. Nie spiesz siê, abyœ nie dziêkowa³ pochopnie.
Przez chwilê bi³ siê z myœlami, ale w koñcu zdoby³ siê na odwagê.
- Masz jakieœ imiê?...
Znów siê rozeœmia³a.
- Paj-Chi-Wo mia³ racjê, jesteœ nadzwyczajnym m³odym cz³owiekiem. Mam na imiê Meluzyna. Ale tutaj, w tym miejscu, nazywaj¹ mnie Królow¹ Ab¹.
- Czy bêdê pamiêta³ to spotkanie? – zapyta³ jeszcze.
„Tak bardzo chcia³bym ciê pamiêtaæ...”
Na moment zobaczy³ jej twarz jako twarz m³odziutkiej dziewczyny. A ona przypomnia³a sobie z przysz³oœci profesora Kleksa, ze s³ynnej Akademii.
- Bêdziesz pamiêta³ wszystko, tak¿e naukê w Salamance. A to spotkanie... Jeszcze kiedyœ siê spotkamy, Ambro¿y.
„Bêdziesz mnie pamiêta³, nie martw siê. Nie pozwolê ci zapomnieæ. Bêdziesz pamiêta³ zawsze, zawsze bêdzie ci towarzyszyæ mój obraz...”
...
Ambro¿y Kleks sta³ na dziobie statku, p³yn¹cego do Europy.
„Wszystkie dzieci w Akademii bêd¹ na czas nauki nosiæ imiê na „A”...”
Pamiêta³ wszystko. Salamankê. Doktora. Rozmowê z Duchem Czasu.
Meluzyna. Aba. „A”.
...
- Profesorze! Profesorze Kleks!
Stoj¹cy na ganku Akademii mê¿czyzna odwróci³ g³owê w stronê, z której dobieg³ g³os.
- Aleksander? – wykrzykn¹³ zdumiony, na widok m³odego mê¿czyzny, z ma³ym ch³opcem, mijaj¹cego bramê Akademii. Radoœnie zbieg³ po stopniach, jakby by³ nie statecznym profesorem w œrednim wieku, a wci¹¿ œwie¿o upieczonym absolwentem Salamanki. – Mój Bo¿e, jak ten czas leci! – serdecznie uœciska³ dawnego ucznia.
- Mi³o pana znów widzieæ, profesorze. I pamiêtaæ – w g³osie Aleksandra zabrzmia³a nutka nostalgii. - Przyprowadzi³em syna na naukê – doda³, uœmiechaj¹c siê z dum¹.
Ch³opiec, dot¹d trzymaj¹cy rêkê ojca, wyst¹pi³ œmia³o o pó³ kroku do przodu.
- Dzieñ dobry, profesorze Kleks – wyg³osi³ z przejêciem.
- Witaj, m³ody cz³owieku – Ambro¿y ciep³o przywita³ ch³opca. – Jak masz na imiê?
- Jan, panie profesorze.
- A jakie imiê chcia³byœ nosiæ w naszej Akademii? Bo wiesz pewnie, ¿e tu wszyscy nosimy imiona na literê „A”.
- Adam.
- Wiêc, Adasiu, chodŸmy. Poka¿emy ci Akademiê. S¹dzê, ¿e twój tata z przyjemnoœci¹ odwiedzi stare k¹ty.
...
- Witaj ponownie, Ambro¿y.
G³os by³ ten sam. Ale kobieta, siedz¹ca na muszli-tronie, by³a teraz staruszk¹. Szok nie by³ nawet a¿ tak wielki.
„W koñcu jest Duchem Czasu...”
- Witaj, Meluzyno. Czy to ju¿ mój czas?
- Nie, jeszcze nie. Wkrótce, ale jeszcze nie teraz.
- Wiesz, kto? – zapyta³.
„Który z moich uczniów mnie zast¹pi? Wiesz? Oczywiœcie, ¿e wiesz...”
- A ty nie? Naprawdê siê nie domyœlasz, Ambro¿y?
Chcia³ ju¿ odpowiedzieæ „Nie”, ale gdy przypomnia³ sobie pocz¹tek roku w Akademii, przed trzema laty...
- Adaœ?
Przytaknê³a.
- Tak, Adam. A w³aœciwie Jan.
- Ale jak?
Wsta³a. Sylwetkê nadal mia³a prost¹ jak struna.
- Stworzy³eœ tê Akademiê. On uczyni j¹ nieœmierteln¹.
„Jak?... Ach!”
- Opowieœci – przytaknê³a znowu. – One s¹ nieœmiertelne, bo raz opowiedziane ju¿ na zawsze gdzieœ tam pozostaj¹.
Zapad³a cisza. Chcia³ jeszcze coœ powiedzieæ, ale nie móg³ znaleŸæ odpowiednich s³ów.
- Pamiêtasz, jak kiedyœ dziêkowa³eœ mi za magiê czasu? – spyta³a wreszcie.
- A ty powiedzia³aœ, ¿eby z tym poczekaæ. Pamiêtam.
- Nie ¿a³ujesz swojego wyboru?
„Czasem doskwiera mi samotnoœæ... Boli, ¿e nie pamiêtaj¹... Bojê siê, ¿e kiedyœ to siê skoñczy, sens mojego ¿ycia... Ale jednak...”
- Nie. Czasem jest ciê¿ko, ale nie ¿a³ujê.
- Cena by³a wysoka.
- P³acê z chêci¹.
„Mogê ich uczyæ marzeñ, uczyæ ich magii wyobraŸni... ¯a³owaæ, ¿e wybra³em coœ takiego? Cena jest wysoka, ale nie móg³bym ¿a³owaæ, przenigdy.”
- Dziêkujê – powiedzia³, prosto, ciep³o i szczerze.
„Teraz, kiedy ju¿ znam cenê tego cudu, dziêkujê ci, œwiadomie i z ca³ego serca dziêkujê...”
Jej twarz by³a, jak kiedyœ, twarz¹ m³odej kobiety. Uœmiecha³a siê, zupe³nie, jak gdyby us³ysza³a jego myœli. Mia³a piêkny uœmiech.
Podesz³a do niego.
- Widzisz... Czasem nawet Czas potrzebuje zapewnienia o sensie ¿ycia...
...
- Profesorze Kleks!
- Adaœ? Jak ty wyros³eœ! Zaraz... ty... pamiêtasz?
- Chyba tak... Czasem wydaje mi siê, ¿e to by³ sen, a czasem... Tak, chyba pamiêtam.
- Bêdziesz moim nastêpc¹, wiesz o tym?
- Profesorze, nie da³bym rady! Nie próbujê nawet panu dorównaæ.
- Nie bêdziesz dorównywa³, Adasiu. Ka¿dy z nas ma swoje zadanie, swoj¹ dziedzinê, w której jest mistrzem.
Obaj mê¿czyŸni, m³ody i starszy, wymienili uœmiechy.
- Adasiu, a kiedy wydaje ci siê, ¿e to sen, nie w¹tpisz w sens tego, czego siê tu nauczy³eœ?
W oczach m³odzieñca pojawi³ siê figlarny blask, jaki kiedyœ goœci³ czasem w oczach doktora Paj-Chi-Wo, a póŸniej - Ambro¿ego Kleksa.
- Profesorze, przecie¿ nawet jeœli to dzia³o siê tylko w mojej wyobraŸni, nie znaczy, ¿e nie by³o prawdziwe, prawda?
- Œwiêta prawda, ch³opcze! Œwiêta prawda. ChodŸ, przejdziemy siê trochê po parku. Masz mi pewnie sporo do opowiedzenia, a i ja tobie te¿.
- Profesorze?
- Tak?
- Dlaczego akurat litera „A”? Od „Ambro¿y”?
- Nie, Adasiu. Przepraszam, nie „Adasiu”, Janie. Widzisz, gdzieœ na œwiecie, gdzie nie siêgaj¹ ¿adne mapy, ¿yje Duch Czasu...
*****************
Wstrz¹snê³o mn¹ trochê, kiedy znalaz³am w internecie, ¿e ojciec rzeczonego Jana mia³ na imiê Aleksander.
Po miniêciu szoku fakt ten postanowi³am wykorzystaæ.
I to by³ WEN. Nic tu nie wymyœla³am. Pos³ucha³am raz piosenki fina³owej z musicalu. I przysz³o samo – to musia³am napisaæ. Pewn¹ wagê mia³ te¿ pewnie fakt, ¿e przed sesj¹ to niedobrze, jak siê pl¹cze za tob¹ jakiœ niespe³niony wen.
Pisane wczoraj w nocy (23.00-1.30), pod ko³dr¹, przy œwietle latarki i ze s³uchawkami na uszach. Na prawdziwym papierze, nie na wirtualnym.
Wysz³o coœ ani ksi¹¿kowe, ani filmowe, ani musicalowe, tylko taka mieszanka. Bazyli¹ doprawiona.
Przepraszam za ewentualne literówki.
*****************
[glow=white,7,300]Magia Czasu[/glow]
dedykujê wszystkim, którzy nadal lubi¹ czuæ siê dzieæmi
Ten duch czasu jest tu¿ obok ciebie.
Daniel Wyszogrodzki, Magiczna si³a wyobraŸni
A very heavy cost... I pay it gladly.
z filmu Equilibrium
...
- Powodzenia, ch³opcze, we wszystkim, do czego przy³o¿ysz rêkê. Nie zapomnij, czego siê tu nauczy³eœ.
- Tego siê nie zapomina - m³ody cz³owiek uœmiechn¹³ siê do swojego „profesora”. – Doktorze, ale mówi³ pan przecie¿, ¿e nie bêdê nic pamiêta³, nic z tego, co siê tutaj wydarzy³o.
- Najczêœciej tak w³aœnie siê dzieje, drogi ch³opcze. Ale wszystko zale¿y od ciebie. Zawsze pamiêtaj – wiara w siebie czyni cuda.
- Tak. I nigdy siê nie ¿egnaj. W takim razie... Do zobaczenia, doktorze.
- Otó¿ to. Bywaj, Ambro¿y.
Siwy, drobny staruszek patrzy³, jak jego ulubiony uczeñ opuszcza na zawsze progi uniwersytetu. Przy bramie Ambro¿y obejrza³ siê jeszcze raz, na krótk¹ chwilê, a zaraz potem znikn¹³ wœród otaczaj¹cych uniwersytet drzew. Staruszkowi zdawa³o siê, ¿e jeszcze przez moment miêdzy zieleni¹ liœci mignê³a tak dobrze znana rozwichrzona czupryna.
- Bywaj, Ambro¿y... Salamanka bêdzie za tob¹ têskniæ.
U drzwi uniwersytetu pojawi³ siê jeden z m³odszych wyk³adowców.
- Twój najzdolniejszy uczeñ, prawda?
Staruszek przytakn¹³, zamyœlony.
- Jak s¹dzisz, doktorze, bêdzie pamiêta³?
- To ju¿ zale¿y od niego. Ale szkoda by³oby zmarnowaæ taki talent...
- Potrzebowa³by magii czasu, takiej, jak¹ otrzyma³ nasz uniwesytet...
- Krótko mówi¹c, potrzebne mu spotkanie z Duchem Czasu – w oczach doktora Paj-Chi-Wo pojawi³ siê niemal figlarny b³ysk. – Nieprawda¿?
...
- Pani, wiadomoϾ z Salamanki.
Siedz¹ca na tronie z ogromnej muszli kobieta unios³a g³owê.
- Dziêkujê. Mo¿esz odejœæ.
Powietrze zagêœci³o siê i na œrodku sali pojawi³a siê postaæ drobnego staruszka o pogodnej twarzy.
- Pani Meluzyno – doktor uk³oni³ siê z szacunkiem.
- Witaj, doktorze – kobieta uœmiechnê³a siê, i z jej twarzy nagle uby³o kilkanaœcie lat. Teraz wygl¹da³a jak m³oda dziewczyna.
- Czaruj¹ca, jak zawsze.
- Pochlebca. PrzejdŸmy od razu do interesów, doktorze.
- Staraj siê tu cz³owieku o odpowiedni¹ oprawê... Có¿, fakt faktem, ¿e nie ka¿dy robi interesy z Czasem.
- I ma³o kto mo¿e z Czasem ¿artowaæ. Z czym do mnie przyszed³eœ, Paj-Chi-Wo? Chodzi o twojego ucznia, prawda?
- Tak, Meluzyno. Nazywa siê Kleks, Ambro¿y Kleks. Wspomina³em ci o nim, gdy wst¹pi³ na uniwersytet.
- Ach, tak, pamiêtam. Ten obiecuj¹cy polski m³odzieniec...
- W³aœnie on. Zakoñczy³ studia i s¹dzê, ¿e móg³by za³o¿yæ w³asn¹ szko³ê...
Teraz twarz Meluzyny by³a twarz¹ staruszki.
- Prosisz o spotkanie?
- Ty decydujesz.
- Porozmawiam z nim – orzek³a, bez zastanowienia.
Doktor spojrza³ pytaj¹co.
- Pamiêtam przysz³oœæ i mogê ci zdradziæ, ¿e zgodzi³am siê na jego szko³ê. Ale przysz³oœæ mo¿na zmieniæ.
- Wiem. Mam nadziejê, ¿e bêdzie ostro¿nie dobiera³ s³owa.
- Ja nie patrzê na s³owa, doktorze. Ucz¹c go, stworzy³eœ kawa³ek magii – doda³a po chwili.
- Mia³em tak¹ nadziejê.
Twarz Meluzyny znów by³a twarz¹ dojrza³ej kobiety. Duch Czasu popatrzy³a na doktora tak, jak patrzy siê na starego przyjaciela.
- Jestem pewna. Widzia³am to.
...
Ambro¿y Kleks sta³ na dziobie statku, p³yn¹cego do Europy. Jeszcze pamiêta³ uniwersytet w Salamance.
„Ciekawe, czy póŸniej te¿ bêdê pamiêta³”, pomyœla³. „ A gdyby tak za³o¿yæ w³asn¹ szko³ê... Nie dla studentów, dla dzieci... Akademiê, na przyk³ad...”
Pogr¹¿ony w rozmyœlaniach Ambro¿y nie zauwa¿y³ nawet, jak statek dos³ownie zapada siê w odmêty. PóŸniej by³a ju¿ tylko ciemnoœæ...
...
Po ciemnoœci by³y œwiat³a i b³êkitnawa, przejrzysta poœwiata. Woda. Nie by³o statku, a tylko jakby sala, o œcianach z koralowców. Pod œcian¹, na podwy¿szeniu, wielka muszla, jak tron.
- Ty jesteœ uczniem doktora Paj-Chi-Wo?
Na dŸwiêk g³osu Ambro¿y drgn¹³. Zza muszli wysz³a m³oda kobieta. Bardzo piêkna.
- Tak. Jestem...
- Ambro¿y Kleks, wiem – przerwa³a uprzejmie. – Czy Paj-Chi-Wo wyjaœni³ ci, jakie s¹ zasady?
- ¯e nie bêdê pamiêta³ nauki w Salamance, tak.
Zaœmia³a siê krótko.
- Nie, nie te zasady. Chcesz za³o¿yæ w³asn¹ szko³ê, prawda?
- Ja... Tak – przygl¹da³ siê jej zdumiony i zaciekawiony. – Akademiê, dla dzieci – doda³ pospiesznie.
Kobieta podesz³a bli¿ej, obserwuj¹c go uwa¿nie.
- Dzieci zapamiêtaj¹ wszystko, czego siê naucz¹. Bêd¹ pamiêtaæ, jak u¿ywaæ magii wyobraŸni. Ale nie bêd¹ pamiêta³y twojej Akademii, gdy j¹ ukoñcz¹. Dla nich bêdzie tak, jakby czas siê zatrzyma³ w momencie wejœcia w progi twojej szko³y, a¿ do jej opuszczenia. Zaledwie mgnienie oka. Mo¿e czasem bêd¹ mieæ niezwyk³e sny, mo¿e czasem bêd¹ marzyæ o szkole magii, ale nic wiêcej. Przypomn¹ sobie tylko raz, na jeden dzieñ, kiedy ich dzieci bêd¹ ju¿ w odpowiednim wieku, by rozpocz¹æ naukê w Akademii. A ich dzieci tak¿e przypomn¹ sobie dopiero, gdy bêd¹ mieæ w³asne dzieci.
- Przecie¿ ja wtedy bêdê ju¿ za stary...
Ciemne oczy kobiety zalœni³y dziwnie.
- Nigdy nie bêdziesz stary, Ambro¿y. Nie zastanawia³eœ siê kiedyœ – podjê³a, widz¹c, ¿e on nie rozumie – ile lat tak naprawdê ma Paj-Chi-Wo?
Zrozumia³.
- Wieczne ¿ycie?...
- Nie wieczne. Do czasu, a¿ znajdziesz ucznia, gotowego ciê zast¹piæ. Zastanów siê dobrze, Ambro¿y. Cena jest wysoka.
Nie musia³ siê zastanawiaæ.
- Zap³acê j¹.
Skinê³a g³ow¹.
- Niech tak bêdzie. Wiedzia³am, ¿e siê zgodzisz. To jest twoje powo³anie, uczyæ marzeñ. Masz to wypisane w oczach. I w przysz³oœci.
Przypomnia³ sobie opowieœci doktora Paj-Chi-Wo o za³o¿eniu uniwersytetu w Salamance. O specjalnej magii czasu.
- Jesteœ Duchem Czasu, prawda?
- Tak – odpowiedŸ by³a krótka. - Có¿, s¹dzê, ¿e wszystko ustalone. Wróæ do domu. Za³ó¿ swoj¹ Akademiê. Reszta przyjdzie sama, w swoim czasie. Powodzenia, Ambro¿y Kleksie, chocia¿ nie bêdziesz go potrzebowa³.
„Widzia³am ciebie z twojej przysz³oœci, uwielbianego przez dzieci profesora. Cz³owieka, który po wielu latach doros³ego ¿ycia nadal potrafi³ korzystaæ z magii wyobraŸni, zosta³ jej mistrzem. Nie potrzebujesz ¿yczeñ powodzenia, Ambro¿y...”
- Dziêkujê... za to wszystko.
- Jeszcze bêdziesz mia³ okazjê do podziêkowañ. Nie spiesz siê, abyœ nie dziêkowa³ pochopnie.
Przez chwilê bi³ siê z myœlami, ale w koñcu zdoby³ siê na odwagê.
- Masz jakieœ imiê?...
Znów siê rozeœmia³a.
- Paj-Chi-Wo mia³ racjê, jesteœ nadzwyczajnym m³odym cz³owiekiem. Mam na imiê Meluzyna. Ale tutaj, w tym miejscu, nazywaj¹ mnie Królow¹ Ab¹.
- Czy bêdê pamiêta³ to spotkanie? – zapyta³ jeszcze.
„Tak bardzo chcia³bym ciê pamiêtaæ...”
Na moment zobaczy³ jej twarz jako twarz m³odziutkiej dziewczyny. A ona przypomnia³a sobie z przysz³oœci profesora Kleksa, ze s³ynnej Akademii.
- Bêdziesz pamiêta³ wszystko, tak¿e naukê w Salamance. A to spotkanie... Jeszcze kiedyœ siê spotkamy, Ambro¿y.
„Bêdziesz mnie pamiêta³, nie martw siê. Nie pozwolê ci zapomnieæ. Bêdziesz pamiêta³ zawsze, zawsze bêdzie ci towarzyszyæ mój obraz...”
...
Ambro¿y Kleks sta³ na dziobie statku, p³yn¹cego do Europy.
„Wszystkie dzieci w Akademii bêd¹ na czas nauki nosiæ imiê na „A”...”
Pamiêta³ wszystko. Salamankê. Doktora. Rozmowê z Duchem Czasu.
Meluzyna. Aba. „A”.
...
- Profesorze! Profesorze Kleks!
Stoj¹cy na ganku Akademii mê¿czyzna odwróci³ g³owê w stronê, z której dobieg³ g³os.
- Aleksander? – wykrzykn¹³ zdumiony, na widok m³odego mê¿czyzny, z ma³ym ch³opcem, mijaj¹cego bramê Akademii. Radoœnie zbieg³ po stopniach, jakby by³ nie statecznym profesorem w œrednim wieku, a wci¹¿ œwie¿o upieczonym absolwentem Salamanki. – Mój Bo¿e, jak ten czas leci! – serdecznie uœciska³ dawnego ucznia.
- Mi³o pana znów widzieæ, profesorze. I pamiêtaæ – w g³osie Aleksandra zabrzmia³a nutka nostalgii. - Przyprowadzi³em syna na naukê – doda³, uœmiechaj¹c siê z dum¹.
Ch³opiec, dot¹d trzymaj¹cy rêkê ojca, wyst¹pi³ œmia³o o pó³ kroku do przodu.
- Dzieñ dobry, profesorze Kleks – wyg³osi³ z przejêciem.
- Witaj, m³ody cz³owieku – Ambro¿y ciep³o przywita³ ch³opca. – Jak masz na imiê?
- Jan, panie profesorze.
- A jakie imiê chcia³byœ nosiæ w naszej Akademii? Bo wiesz pewnie, ¿e tu wszyscy nosimy imiona na literê „A”.
- Adam.
- Wiêc, Adasiu, chodŸmy. Poka¿emy ci Akademiê. S¹dzê, ¿e twój tata z przyjemnoœci¹ odwiedzi stare k¹ty.
...
- Witaj ponownie, Ambro¿y.
G³os by³ ten sam. Ale kobieta, siedz¹ca na muszli-tronie, by³a teraz staruszk¹. Szok nie by³ nawet a¿ tak wielki.
„W koñcu jest Duchem Czasu...”
- Witaj, Meluzyno. Czy to ju¿ mój czas?
- Nie, jeszcze nie. Wkrótce, ale jeszcze nie teraz.
- Wiesz, kto? – zapyta³.
„Który z moich uczniów mnie zast¹pi? Wiesz? Oczywiœcie, ¿e wiesz...”
- A ty nie? Naprawdê siê nie domyœlasz, Ambro¿y?
Chcia³ ju¿ odpowiedzieæ „Nie”, ale gdy przypomnia³ sobie pocz¹tek roku w Akademii, przed trzema laty...
- Adaœ?
Przytaknê³a.
- Tak, Adam. A w³aœciwie Jan.
- Ale jak?
Wsta³a. Sylwetkê nadal mia³a prost¹ jak struna.
- Stworzy³eœ tê Akademiê. On uczyni j¹ nieœmierteln¹.
„Jak?... Ach!”
- Opowieœci – przytaknê³a znowu. – One s¹ nieœmiertelne, bo raz opowiedziane ju¿ na zawsze gdzieœ tam pozostaj¹.
Zapad³a cisza. Chcia³ jeszcze coœ powiedzieæ, ale nie móg³ znaleŸæ odpowiednich s³ów.
- Pamiêtasz, jak kiedyœ dziêkowa³eœ mi za magiê czasu? – spyta³a wreszcie.
- A ty powiedzia³aœ, ¿eby z tym poczekaæ. Pamiêtam.
- Nie ¿a³ujesz swojego wyboru?
„Czasem doskwiera mi samotnoœæ... Boli, ¿e nie pamiêtaj¹... Bojê siê, ¿e kiedyœ to siê skoñczy, sens mojego ¿ycia... Ale jednak...”
- Nie. Czasem jest ciê¿ko, ale nie ¿a³ujê.
- Cena by³a wysoka.
- P³acê z chêci¹.
„Mogê ich uczyæ marzeñ, uczyæ ich magii wyobraŸni... ¯a³owaæ, ¿e wybra³em coœ takiego? Cena jest wysoka, ale nie móg³bym ¿a³owaæ, przenigdy.”
- Dziêkujê – powiedzia³, prosto, ciep³o i szczerze.
„Teraz, kiedy ju¿ znam cenê tego cudu, dziêkujê ci, œwiadomie i z ca³ego serca dziêkujê...”
Jej twarz by³a, jak kiedyœ, twarz¹ m³odej kobiety. Uœmiecha³a siê, zupe³nie, jak gdyby us³ysza³a jego myœli. Mia³a piêkny uœmiech.
Podesz³a do niego.
- Widzisz... Czasem nawet Czas potrzebuje zapewnienia o sensie ¿ycia...
...
- Profesorze Kleks!
- Adaœ? Jak ty wyros³eœ! Zaraz... ty... pamiêtasz?
- Chyba tak... Czasem wydaje mi siê, ¿e to by³ sen, a czasem... Tak, chyba pamiêtam.
- Bêdziesz moim nastêpc¹, wiesz o tym?
- Profesorze, nie da³bym rady! Nie próbujê nawet panu dorównaæ.
- Nie bêdziesz dorównywa³, Adasiu. Ka¿dy z nas ma swoje zadanie, swoj¹ dziedzinê, w której jest mistrzem.
Obaj mê¿czyŸni, m³ody i starszy, wymienili uœmiechy.
- Adasiu, a kiedy wydaje ci siê, ¿e to sen, nie w¹tpisz w sens tego, czego siê tu nauczy³eœ?
W oczach m³odzieñca pojawi³ siê figlarny blask, jaki kiedyœ goœci³ czasem w oczach doktora Paj-Chi-Wo, a póŸniej - Ambro¿ego Kleksa.
- Profesorze, przecie¿ nawet jeœli to dzia³o siê tylko w mojej wyobraŸni, nie znaczy, ¿e nie by³o prawdziwe, prawda?
- Œwiêta prawda, ch³opcze! Œwiêta prawda. ChodŸ, przejdziemy siê trochê po parku. Masz mi pewnie sporo do opowiedzenia, a i ja tobie te¿.
- Profesorze?
- Tak?
- Dlaczego akurat litera „A”? Od „Ambro¿y”?
- Nie, Adasiu. Przepraszam, nie „Adasiu”, Janie. Widzisz, gdzieœ na œwiecie, gdzie nie siêgaj¹ ¿adne mapy, ¿yje Duch Czasu...
*****************
Wstrz¹snê³o mn¹ trochê, kiedy znalaz³am w internecie, ¿e ojciec rzeczonego Jana mia³ na imiê Aleksander.
Po miniêciu szoku fakt ten postanowi³am wykorzystaæ.