Post by akatash on Jan 23, 2008 20:55:02 GMT 1
Napisane bezpośrednio po przeczytaniu Upiora i obejrzeniu filmu.
Jednakże nie dotyczy Erika <jeszcze nie czuję się na silach>, tylko masek. Tych drugich masek.
Czasem publikuję u siebie na forum jako Sal, o czym wie tylko moja beta Serathe.
Mam więc nadzieję, że nie namierzą mnie tutaj, po tym jak Lab ujawniła moje "znane" fandomowskie alterego.
Jestem ciekawa jak przyjmiecie moje grafomaństwo.
W hołdzie Chupacabrze.
Za pomoc i betę.
Nosimy maski. Jesteśmy identyczni, lecz kryjemy różne oblicza.
Każdy z nas jest częścią kręgu.
Bella stoi obok mnie. Słyszę jej przyśpieszony oddech. Jest podekscytowana, jak zawsze podczas przemówień Czarnego Pana. Lekko drży. Już nie może się doczekać kolejnej akcji w imię naszej wspólnej, szaleńczej idei.
Do boju zagrzewa nas wariat.
Mogę sobie tylko wyobrażać, jak Bellatriks Lestrange z całej siły zaciska usta, aby nie wznosić pełnych uwielbienia okrzyków. Pan nie lubi, gdy mu się przerywa. To musi być dla niej koszmar.
Rudolf spogląda na nią z pogardą. On nie walczy dla idei. Pod srebrnobiałą maską ukrywa się beznamiętny psychopata, zimny, bezwzględny zabójca, który ożywia się, kiedy jakiś nieszczęśnik wydaje ostatnie tchnienie. On nie zabija różdżką. Woli sztylet i bezpośredni kontakt z celem. Jego ofiary widzą swoją śmierć w rozjarzonych oczach bezlitosnego kata.
Najgorszego z nas.
Nawet Lucjusz jest lepszy. Stoi naprzeciw mnie i wbija swoje szare oczy w horyzont. On tylko gardzi każdym, kogo uważa za gorszego od siebie. Czyli wszystkimi. Nawet Czarnym Panem. Dla Lucjusza nasz Pan jest tylko środkiem w drodze do celu.
Dobiega mnie fetor starego potu. Ze wstrętem marszczę nos. To Carrow. Śmierdzi strachem. Wypaca swoje tchórzostwo hektolitrami. Gdyby nasze maski zrobiono z żelaza, jego pokryta byłaby rdzą. Muszę pamiętać, aby nie stawać za blisko na następnych zebraniach.
Zgrzytanie zębów Avery’ego doprowadza mnie do szału. Jego oczy zioną nienawiścią. Prawie namacalną. Duszącą. Ona zżera go od czasu klęski w ministerstwie, zmuszając do zarażania innych.
Przenoszę wzrok na najnowszy nabytek. Dumny dziedzic jeszcze dumniejszego arystokraty. Równie dobrze mógłby nie zakładać maski. Jego obojętność jest przerażająca. Puste oczy i nieruchoma twarz. Draco nie musi się bać, że zdradzi go własna twarz. Trupy są nieruchome.
Ogarnia mnie znudzenie. Kolejny bal, kolejna maskarada, na której tańczymy, jak przygrywa nam szaleniec. Maski, odbicia jego twarzy, są dla nas tylko maskami. Ale nie dla niego.
Krąg jest częścią Czarnego Pana.
Jednakże nie dotyczy Erika <jeszcze nie czuję się na silach>, tylko masek. Tych drugich masek.
Czasem publikuję u siebie na forum jako Sal, o czym wie tylko moja beta Serathe.
Mam więc nadzieję, że nie namierzą mnie tutaj, po tym jak Lab ujawniła moje "znane" fandomowskie alterego.
Jestem ciekawa jak przyjmiecie moje grafomaństwo.
W hołdzie Chupacabrze.
Za pomoc i betę.
Nosimy maski. Jesteśmy identyczni, lecz kryjemy różne oblicza.
Każdy z nas jest częścią kręgu.
Bella stoi obok mnie. Słyszę jej przyśpieszony oddech. Jest podekscytowana, jak zawsze podczas przemówień Czarnego Pana. Lekko drży. Już nie może się doczekać kolejnej akcji w imię naszej wspólnej, szaleńczej idei.
Do boju zagrzewa nas wariat.
Mogę sobie tylko wyobrażać, jak Bellatriks Lestrange z całej siły zaciska usta, aby nie wznosić pełnych uwielbienia okrzyków. Pan nie lubi, gdy mu się przerywa. To musi być dla niej koszmar.
Rudolf spogląda na nią z pogardą. On nie walczy dla idei. Pod srebrnobiałą maską ukrywa się beznamiętny psychopata, zimny, bezwzględny zabójca, który ożywia się, kiedy jakiś nieszczęśnik wydaje ostatnie tchnienie. On nie zabija różdżką. Woli sztylet i bezpośredni kontakt z celem. Jego ofiary widzą swoją śmierć w rozjarzonych oczach bezlitosnego kata.
Najgorszego z nas.
Nawet Lucjusz jest lepszy. Stoi naprzeciw mnie i wbija swoje szare oczy w horyzont. On tylko gardzi każdym, kogo uważa za gorszego od siebie. Czyli wszystkimi. Nawet Czarnym Panem. Dla Lucjusza nasz Pan jest tylko środkiem w drodze do celu.
Dobiega mnie fetor starego potu. Ze wstrętem marszczę nos. To Carrow. Śmierdzi strachem. Wypaca swoje tchórzostwo hektolitrami. Gdyby nasze maski zrobiono z żelaza, jego pokryta byłaby rdzą. Muszę pamiętać, aby nie stawać za blisko na następnych zebraniach.
Zgrzytanie zębów Avery’ego doprowadza mnie do szału. Jego oczy zioną nienawiścią. Prawie namacalną. Duszącą. Ona zżera go od czasu klęski w ministerstwie, zmuszając do zarażania innych.
Przenoszę wzrok na najnowszy nabytek. Dumny dziedzic jeszcze dumniejszego arystokraty. Równie dobrze mógłby nie zakładać maski. Jego obojętność jest przerażająca. Puste oczy i nieruchoma twarz. Draco nie musi się bać, że zdradzi go własna twarz. Trupy są nieruchome.
Ogarnia mnie znudzenie. Kolejny bal, kolejna maskarada, na której tańczymy, jak przygrywa nam szaleniec. Maski, odbicia jego twarzy, są dla nas tylko maskami. Ale nie dla niego.
Krąg jest częścią Czarnego Pana.