Post by fidelio on Oct 20, 2007 15:26:33 GMT 1
Tosca Giacomo Pucciniego broni się sama, zarówno pod względem dramaturgicznym, jak i muzycznym. Gdyby ktoś, kto w życiu opery na scenie nie widział pytał mnie o radę w sprawie czegoś lekkostrawnego dla początkujących, Tosca byłaby bardzo wysoko na liście rekomendacji. Spójne libretto i natężenie emocjonalne, przy tym trzy bardzo wyraziste partie głównych bohaterów (Floria Tosca, Mario Cavaradossi i baron Scarpia).
W teatrze Słowackiego w Krakowie (który i bez przedstawienia wart jest wizyty, bo wygląda jak cudeńko na miarę Budapesztu albo Wiednia) Tosca i Puccini mieli się przed kim bronić. Występująca w roli tytułowej pani Magdalena Barylak była nieznośna do słuchania, wyła jak - excuses le mot - pudlica w rui. Nigdy w życiu nie słyszałam, żeby ktoś zaśpiewał popisową arię Vissi d'arte (II akt) na tyle beznadziejnie, by doprowadzić ją do absurdu. Tej pani nie należało wpuszczać do teatru. Jak kiedyś powiedział jeden mój kolega, tragedia ma się rozgrywać na scenie, a nie na widowni. Otóż to.
W partii Cavaradossiego śpiewał Tomasz Kuk, w sumie dość dobry tenor, którego kilka lat temu słyszeliśmy w warszawskim Strasznym Dworze i Turandot, z dużą przyjemnością. Wiem, że śpiewak ten miał przez dłuższy czas poważne problemy rodzinne i zdrowotne, co najwyraźniej bardzo źle odbiło się na jego możliwościach wokalnych. Wolumentu nie było prawie wcale - zdarzało się, że nie dawał rady prześpiewać orkiestry (o której za chwilę). W sumie udała mu się tylko aria z III aktu - zapewne śpiewa ją na koncertach, więc ma "wykutą na blachę".
Scarpię grał Przemysław Firek. Bardziej właśnie grał niż śpiewał, bo przynajmniej dobrze prezentował się w kostiumie, a w drugim akcie, kiedy zły baron zabiera się za gwałcenie biednej Toski, pokazał nawet nieco ciała. Walory głosowe pokazał co najwyżej dostateczne, ale i tak zwłaszcza na tle pani Barylak wyróżniał się pozytywnie.
Na pochwałę zasługuje w sumie tylko Michał Kutnik jako Angelotti, ale po połowie pierwszego aktu mógł już iść do domu, bo to koniec jego roli.
Orkiestra pod batutą Piotra Sułkowskiego robiła co chciała, bo żaden dyrygent chyba tak głuchy nie bywa. Chór był praktycznie nieobecny i niesłyszalny, a pani grająca na organach w finale pierwszego aktu wykazała kunszt organistki z bardzo biednej parafii (może i chciałaby, ale nie potrafi).
Inscenizacja była w sumie klasyczna (trudno coś nowoczesnego zrobić z operą, która z definicji traktuje o czasach napoleońskich). Gdyby tylko kostiumy nie wiały na kilometr taniochą - a już całkiem groteskowy płaszczyk w drugim akcie był chyba wykonany z celofanu.
Tak więc reasumując: ze względu na to przedstawienie nie warto wybierać się do Karkowa. Ze względu na możliwość zobaczenia od środka teatru Słowackiego (zjawiskowa kurtyna pędzla Siemiradzkiego na pociechę w przerwach) - można się nad tym zastanowić. Ze względu na okoliczności towarzyszące i towarzystwo - KONIECZNIE, jeszcze raz, choćby dziś!! Ale może już nie na Toscę...
Na odtrutkę obejrzeliśmy sobie porządną inscenizację na dvd (Alagna, Gheorghiu, Raimondi) - to jest wzorzec Toski z Sevres, a przynajmniej poważna kandydatura.
W teatrze Słowackiego w Krakowie (który i bez przedstawienia wart jest wizyty, bo wygląda jak cudeńko na miarę Budapesztu albo Wiednia) Tosca i Puccini mieli się przed kim bronić. Występująca w roli tytułowej pani Magdalena Barylak była nieznośna do słuchania, wyła jak - excuses le mot - pudlica w rui. Nigdy w życiu nie słyszałam, żeby ktoś zaśpiewał popisową arię Vissi d'arte (II akt) na tyle beznadziejnie, by doprowadzić ją do absurdu. Tej pani nie należało wpuszczać do teatru. Jak kiedyś powiedział jeden mój kolega, tragedia ma się rozgrywać na scenie, a nie na widowni. Otóż to.
W partii Cavaradossiego śpiewał Tomasz Kuk, w sumie dość dobry tenor, którego kilka lat temu słyszeliśmy w warszawskim Strasznym Dworze i Turandot, z dużą przyjemnością. Wiem, że śpiewak ten miał przez dłuższy czas poważne problemy rodzinne i zdrowotne, co najwyraźniej bardzo źle odbiło się na jego możliwościach wokalnych. Wolumentu nie było prawie wcale - zdarzało się, że nie dawał rady prześpiewać orkiestry (o której za chwilę). W sumie udała mu się tylko aria z III aktu - zapewne śpiewa ją na koncertach, więc ma "wykutą na blachę".
Scarpię grał Przemysław Firek. Bardziej właśnie grał niż śpiewał, bo przynajmniej dobrze prezentował się w kostiumie, a w drugim akcie, kiedy zły baron zabiera się za gwałcenie biednej Toski, pokazał nawet nieco ciała. Walory głosowe pokazał co najwyżej dostateczne, ale i tak zwłaszcza na tle pani Barylak wyróżniał się pozytywnie.
Na pochwałę zasługuje w sumie tylko Michał Kutnik jako Angelotti, ale po połowie pierwszego aktu mógł już iść do domu, bo to koniec jego roli.
Orkiestra pod batutą Piotra Sułkowskiego robiła co chciała, bo żaden dyrygent chyba tak głuchy nie bywa. Chór był praktycznie nieobecny i niesłyszalny, a pani grająca na organach w finale pierwszego aktu wykazała kunszt organistki z bardzo biednej parafii (może i chciałaby, ale nie potrafi).
Inscenizacja była w sumie klasyczna (trudno coś nowoczesnego zrobić z operą, która z definicji traktuje o czasach napoleońskich). Gdyby tylko kostiumy nie wiały na kilometr taniochą - a już całkiem groteskowy płaszczyk w drugim akcie był chyba wykonany z celofanu.
Tak więc reasumując: ze względu na to przedstawienie nie warto wybierać się do Karkowa. Ze względu na możliwość zobaczenia od środka teatru Słowackiego (zjawiskowa kurtyna pędzla Siemiradzkiego na pociechę w przerwach) - można się nad tym zastanowić. Ze względu na okoliczności towarzyszące i towarzystwo - KONIECZNIE, jeszcze raz, choćby dziś!! Ale może już nie na Toscę...
Na odtrutkę obejrzeliśmy sobie porządną inscenizację na dvd (Alagna, Gheorghiu, Raimondi) - to jest wzorzec Toski z Sevres, a przynajmniej poważna kandydatura.