Post by Bazylia on May 30, 2008 23:10:40 GMT 1
... czyli o najnowszej części przygód archeologa na pół etatu (takie pół etatu to niebezpieczna rzecz, ot co).
Podsumowując w paru słowach: odjechane w kosmos.
W mojej subiektywnej opinii - zdecydowanie bardziej komedia niż film przygodowy. Po pierwszych piętnastu minutach ręce opadają i stwierdza się, że powinna powstać parodia. Po kolejnych piętnastu ręce opadają tak, że dalej już nie mogą - podnieść się też nie mogą, nie ma przebacz, nawet powerade nie pomoże; usta rozciągają się w nieustającym radosnym uśmiechu i dochodzi się do wniosku, że parodiowanie tego nie ma sensu, bo już się nie da. Dalsza godzina filmu tylko w tym utwierdza.
Zakończenie z lukrem, ale sobie nasz Indy zasłużył. Po tym, ile razy cudem wymknął się śmierci... (czyt. powinien zginąć co najmniej kilkukrotnie). O ile w poprzednich filmach zachowywało to jeszcze jakieś pozory prawdopodobieństwa, tutaj odczyt absurdu wykroczył poza skalę i wystrzelił w kosmos. W pewnej chwili dosłownie.
Efekty specjalne niektóre niespecjalne, widać, że tło doklejane.
Za to naprawdę bardzo ładne wodospady Ale rachunek prawdopodobieństwa po tej scenie musi być Oburzony przed duże "O".
Wystąpiło także: Galadriela w roli ruskiej agentki, niekonwencjonalne wykorzystanie lodówki, kryształ z plastiku świecącego po oczach tandetą, lina z węża (żywego), "to samo co w Berlinie", stado małp wraz z przygodnym Tarzanem, nieśmiertelny grzebień oraz hit sezonu, świstaki (które podejrzewam o bycie pieskami preriowymi, ale zostawmy świstaki, dla swojskiego klimatu). Te ostatnie zdobyły serca widowni, która za każdym razem witała je gromkim śmiechem. Aczkolwiek w jednej scenie ich zabrakło.
Na marginesie wspomnę o jednym, które mi się nie podobało - dopowiedzenia. W poprzednich częściach jednak te artefakty nie były właściwie dokładnie pokazane do końca, zostawał zawsze jakiś niesprecyzowany element, a tutaj hm... to zepsuło atmosferę. Zwłaszcza, jak się oglądało kiedyś Archiwum X. A jedyne niedopowiedzenie to brak wyjaśnienia: kto, co i dlaczego. Kurczę, Indy się zestarzał (czy raczej twórcy ).
Przez co, poza jedną czy dwiema scenami, klimat poszedł się bujać. Na lianach. W zamian za to dostajemy komedię, która stężeniem absurdu rozbraja, powala na łopatki, a potem wielokrotnie molestuje psychikę W kategoriach czystej rozrywki - niepowtarzalne doświadczenie
Nie bardzo mogę coś więcej napisać, żeby nie spoilerować.
Podsumowując: dawno tak się nie uhahałam. Polecam, tylko przymrużyć oko i można śmiało iść do kina.
Aha, uwaga na jedzenie i picie - grozi wypadkami i ofiarami w ludziach.
PS Kiedy po wyjściu z kina (Złote Tarasy) zobaczyłam szyld sklepu, który nazywa się "Buduar de Luxe", moja psychika skapitulowała ostatecznie. Nie, to nie ma nic wspólnego z filmem. Chodzi raczej o to, w jakim stanie się wychodzi po seansie (mhm... w specjalnym? )
Podsumowując w paru słowach: odjechane w kosmos.
W mojej subiektywnej opinii - zdecydowanie bardziej komedia niż film przygodowy. Po pierwszych piętnastu minutach ręce opadają i stwierdza się, że powinna powstać parodia. Po kolejnych piętnastu ręce opadają tak, że dalej już nie mogą - podnieść się też nie mogą, nie ma przebacz, nawet powerade nie pomoże; usta rozciągają się w nieustającym radosnym uśmiechu i dochodzi się do wniosku, że parodiowanie tego nie ma sensu, bo już się nie da. Dalsza godzina filmu tylko w tym utwierdza.
Zakończenie z lukrem, ale sobie nasz Indy zasłużył. Po tym, ile razy cudem wymknął się śmierci... (czyt. powinien zginąć co najmniej kilkukrotnie). O ile w poprzednich filmach zachowywało to jeszcze jakieś pozory prawdopodobieństwa, tutaj odczyt absurdu wykroczył poza skalę i wystrzelił w kosmos. W pewnej chwili dosłownie.
Efekty specjalne niektóre niespecjalne, widać, że tło doklejane.
Za to naprawdę bardzo ładne wodospady Ale rachunek prawdopodobieństwa po tej scenie musi być Oburzony przed duże "O".
Wystąpiło także: Galadriela w roli ruskiej agentki, niekonwencjonalne wykorzystanie lodówki, kryształ z plastiku świecącego po oczach tandetą, lina z węża (żywego), "to samo co w Berlinie", stado małp wraz z przygodnym Tarzanem, nieśmiertelny grzebień oraz hit sezonu, świstaki (które podejrzewam o bycie pieskami preriowymi, ale zostawmy świstaki, dla swojskiego klimatu). Te ostatnie zdobyły serca widowni, która za każdym razem witała je gromkim śmiechem. Aczkolwiek w jednej scenie ich zabrakło.
Na marginesie wspomnę o jednym, które mi się nie podobało - dopowiedzenia. W poprzednich częściach jednak te artefakty nie były właściwie dokładnie pokazane do końca, zostawał zawsze jakiś niesprecyzowany element, a tutaj hm... to zepsuło atmosferę. Zwłaszcza, jak się oglądało kiedyś Archiwum X. A jedyne niedopowiedzenie to brak wyjaśnienia: kto, co i dlaczego. Kurczę, Indy się zestarzał (czy raczej twórcy ).
Przez co, poza jedną czy dwiema scenami, klimat poszedł się bujać. Na lianach. W zamian za to dostajemy komedię, która stężeniem absurdu rozbraja, powala na łopatki, a potem wielokrotnie molestuje psychikę W kategoriach czystej rozrywki - niepowtarzalne doświadczenie
Nie bardzo mogę coś więcej napisać, żeby nie spoilerować.
Podsumowując: dawno tak się nie uhahałam. Polecam, tylko przymrużyć oko i można śmiało iść do kina.
Aha, uwaga na jedzenie i picie - grozi wypadkami i ofiarami w ludziach.
PS Kiedy po wyjściu z kina (Złote Tarasy) zobaczyłam szyld sklepu, który nazywa się "Buduar de Luxe", moja psychika skapitulowała ostatecznie. Nie, to nie ma nic wspólnego z filmem. Chodzi raczej o to, w jakim stanie się wychodzi po seansie (mhm... w specjalnym? )