Post by fidelio on Oct 29, 2008 1:25:12 GMT 1
Jeśli jej jeszcze nie znacie:
Suzy McKee Charnas
Kieliszek dla kurażu (Dutch Courage)
Ktoś siedział nad jeziorem, wrzucając kamyki do wody z głośnym pluskiem. Erik zręcznie wsunął cienki rzemień pendżabskiego lasso do rękawa i zbliżył się w milczeniu, z napiętymi mięśniami; jego myśl wybiegała naprzód ku rozważaniom, jak bardzo łatwo byłoby pozbyć się tego ciała. Kiedy bezszelestnie nachylił się w stronę intruza, siedząca postać uniosła nagle głowę i Raoul, wicehrabia de Chagny, popatrzył na niego nieco zamglonym wzrokiem, mrugając oczami.
- Ha! Tak myślałem, że możesz gdzieś tu się kręcić i proszę! Wciąż lubisz tak się zakradać i straszyć ludzi, nieprawdaż? – Puścił oko i skinął głową w stronę lustra wody. – Zauważyłem twoje odbicie, widzisz? Niezbyt to mądre, jak na geniusza. Geniusz, geniusz, geniusz – o tak, tym przecież jesteś. Ona o niczym innym nie mówi: geniusz, geniusz, geniusz – powtórzył śpiewnie.
Erik przysiadł powoli obok rozczochranego młodego człowieka; bicie jego serca zwolniło niemal do swojego zwyczajnego rytmu. Tylko go popchnij i przytrzymaj pod wodą, to nic takiego. Zapach brandy w oddechu wicehrabiego sugerował szybki koniec, niemal bez walki.
- Geniusz – dokończył Raoul, z rzewnym westchnieniem. – Wiesz jak to jest, ożenić się z dziewczyną, która nic nie robi, tylko gada o innym mężczyźnie? Urządziła sobie mały ołtarzyk na twoją cześć i myśli, że tego nie zauważyłem: maska, którą kupiła na bal, uschnięty kwiatek, coś jeszcze, nie pamiętam…
- To lepiej sobie przypomnij, chłopcze – syknął Erik. – Powiedz mi, co tam jeszcze jest. Chcę wiedzieć wszystko. - Wicehrabia jednak tylko patrzył na niego tępo, wyraźnie zagubiony.
Mogę go zabić kiedy zechcę, po co to przyspieszać? Czemu najpierw go nie wypytać, poznać kilka odpowiedzi, rozbudzić w sobie naprawdę satysfakcjonującą furię i dopiero wtedy to zrobić, kiedy ten głupek otrzeźwieje na tyle, by docenić co się z nim dzieje?
Erik przeniósł ciężar swego ciała na pięty.
- Posłuchaj, nie możesz tak tu obozować przez całą noc. Moja łódź jest zacumowana w pobliżu. Chodź ze mną, przewiozę cię przez jezioro i porozmawiamy spokojnie jak dwaj dżentelmeni, jak gospodarz i gość.
Zabrzmiało to dosyć dobrze, ale Raoul – pijany czy trzeźwy – o dziwo, nie wydawał się przekonany. Chwycił Erika za rękaw, przysunął się dość blisko, by dało się od niego wyczuć odór alkoholu i powiedział konspiracyjnym szeptem:
- Walniesz mnie w łeb wiosłem i wywalisz za burtę, zgadłem? Nikt się nie dowie. W każdym razie, ona nie dowie się na pewno, o ile nie pojawię się, by dręczyć ją zza grobu, cały ociekający wodą na podłogę w salonie – ale to chyba byłby niezbyt straszny widok. To dobrze, nie chciałbym jej przestraszyć, nie tak naprawdę, tylko troszeczkę, żeby było jej mnie szkoda. Nie mogę być geniuszem, ale byłbym niezgorszym duchem, nie sądzisz? Ty się na tym znasz – dodał niepewnie, jakby obawiał się, że niechcący powiedział coś obraźliwego.
- Och, wstawaj wreszcie! – rzucił Erik rozdrażniony. – I uważaj, bo zamiast cię topić, za chwilę będę musiał wyławiać cię z wody. A woda, jak widzisz, nie jest tutaj zbyt czysta.
Gdy wypłynęli na jezioro, wicehrabia zaczął zawodzić jakąś sentymentalną piosenkę o kimś, kto tęsknił za swoją matką – łzawą melodyjkę, bardziej odpowiednią dla dorożkarza niż dla szlachcica. Erik rozważał rąbnięcie go w głowę tylko po to, aby go uciszyć, ale zaraz śpiew przerwał atak czkawki, a ją z kolei gwałtowne torsje. Po drugiej stronie jeziora Raoul zanieczyścił wodę jeszcze trochę, podtrzymywany szorstko przez Erika, który uważał, by gość nie spadł głową w dół na złamanie karku. Następnie Upiór zatargał go bezceremonialnie do swojej siedziby i popchnął na fotel stojący przed kominkiem w salonie.
- Długo tam na mnie czekałeś? – zapytał Erik, kiedy rozpalił już ogień. Zastanawiał się, czy ktoś widział tego chłopaka myszkującego po podziemiach Opery, albo, co gorsze, mógł pójść jego śladem.
- Miesiące – jęknął Raoul. – Całe lata. Masz coś do jedzenia?
- Nie. Co ty tu robiłeś?
Znów to nonsensowne mruganie oczami.
- No, czekałem na ciebie. Przecież pytałeś jak długo…
- Tak, tak. – Erik oparł się ręką o gzyms kominka i przypatrywał mu się, serdecznie żałując, że zaprosił tego pijanego idiotę do swojego sekretnego mieszkania. – Wyglądasz strasznie – rzucił. – A śmierdzisz jeszcze gorzej. Czy naprawdę musiałeś tak się zalać, aby nabrać odwagi, żeby tutaj zejść?
Raoul pokiwał głową energicznie nie wstając z fotela.
- O, tak, tak. W końcu miałem spotkać się z geniuszem. I do tego wściekłym na mnie. Pewnie, że się bałem. Do picia też nic nie masz? Zimno tu.
- To się przysuń do ognia. Zrób raz coś samodzielnie. Mnie nie stać na luksus upijania się w nadziei, że czyjaś pomocna dłoń wyciągnie mnie z kłopotów, w które wpakuję się przez własną głupotę.
- Cha, cha – zachichotał Raoul siląc się, by wypadło to dowcipnie. – Ale na pewno coś tu masz, dla ratowania zdrowia.
- Mam, ale nie dla ciebie. Za dużo już dziś wypiłeś.
Raoul przechylił się do przodu w fotelu i złapał rekami za głowę w geście rozpaczy.
- Masz rację. Oczywiście, masz rację. Ale nie wykorzystasz tego, prawda? Ona uważa cię za anioła, wiesz? Erik to, Erik tamto. „Erik nigdy by mnie nie męczył zabierając na nudne przyjęcia w towarzystwie napuszonych bogaczy.” „Erik nie obgryzał paznokci, a miał ku temu stokroć więcej powodów.” „Erik potrafił sobie radzić z tym, co ma.”
Wicehrabia podniósł głowę i rozejrzał się po pokoju.
- Nie ma na co wydawać pieniędzy, mieszkając tu na dole. Nie chodzisz z przyjaciółmi na karty, powiedziałeś, że nie pijesz i mam wrażenie, że gryzetki też się do ciebie nie ustawiają w kolejkę – och, przepraszam, przepraszam – chciałem tylko powiedzieć, że niewiele masz tu pokus.
Erik patrzył na niego badawczo. Nagły przebłysk zrozumienia sprawił, że serce zabiło mu mocniej.
- Nie jesteś szczęśliwy – powiedział. – To znaczy, z nią. Ty i ona. Christine.
A obiecał sobie nigdy więcej nie wymawiać tego imienia…
- Nieszczęśliwy, nie, nie szczęśliwy – wyjęczał Raoul. Nagle, całkiem niespodziewanie zsunął się z fotela na kolana, w dziwacznej parodii modlitwy. Wyglądał, jakby tylko odległość powstrzymywała go, aby nie złapać Erika za kolana błagalnym gestem.
- Rozumiesz, prawda? Rozumiesz mnie? Nie mogę o tym z nikim porozmawiać, a już na pewno nie z nią. Tak mi wstyd, czuję się takim głupcem. Nikt o tym nie wie. Ale ty rozumiesz. Ona pragnie geniusza. A ja nim nie jestem.
- Nie jesteś, a wycieranie się po mojej podłodze na pewno cię nim nie uczyni – rzekł Erik ostro. – Jeśli zarzygasz mój turecki dywan, wyniosę cię i utopię, mimo wszystko.
- Dobrze – płaczliwie zgodził się Raoul. – Wtedy może będzie jej żal. Kocham ją, wiesz? Nie tak jak ty, nie tak jak kocha geniusz, cokolwiek to znaczy. Nie noszę tajemniczej maski, ale kocham ją. To tak boli.
- Tak – powiedział Erik po chwili. – Chyba masz rację, tak naprawdę jest.
Raoul usiadł ciężko na podłodze naprzeciw krzesła.
- Wiesz, gdybym powiedział o tym mojemu bratu, uderzyłby mnie. Uważa mnie za idiotę i na nią też wciąż kręci nosem, nie mogę go zmusić żeby przestał. Matce też nie powiem, ona chce słyszeć tylko dobre wiadomości. A ojciec… - przerwał i tylko kiwał gwałtownie głową. Kiedy po chwili podniósł oczy i spojrzał na Erika, jego oczy były zawilgotniałe nie tylko na skutek picia. – Dlaczego to ty nie jesteś moim ojcem, zamiast niego? Byłbyś w odpowiednim wieku; widzę, że rozumiesz, co mam na myśli. Ty byś zrozumiał, on nigdy w życiu nikogo nie kochał. Gdybyś był moim ojcem, może nawet miałbym w sobie odrobinę geniuszu, nie byłbym tak okropnie przeciętnym facetem. Zwykli ludzie nie ufają tym, którzy są zbyt mądrzy, wiesz? Oczywiście, że wiesz. Zielenieją z zazdrości jeśli masz pałac, winnicę, również i umysł; zaraz mówią, że na pewno jesteś jakimś wywrotowcem, jak wielu bystrych gości. Gdybyś ty był moim ojcem, nie miałbym pałacu, najwyżej trochę więcej rozumu, być może. Myślę, że byłoby warto, nawet gdybym miał być również raczej brzydki.
Erik nachylił się i podniósł młodego mężczyznę za klapy brudnego, ale ciągle bardzo kosztownego płaszcza.
- Radzę uważać, Monsieur le Vicomte – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jesteś teraz w moim domu, gdzie tytuły i majątek twojej rodziny na nic ci się nie przydadzą.
Raoul sięgnął ręką i zerwał mu maskę. Erik zastygł w miejscu; w uszach dudniło mu tętno krwi.
- Nic nie lepiej – zauważył Raoul ze smutkiem. – Dokładnie tak, jak pamiętałem. Szkoda, naprawdę. Nawet geniusz nie przyda się na wiele, jeśli wyglądasz jak chodzący koszmar. – Ze skupionym wyrazem twarzy założył maskę z powrotem na miejsce, wsadzając przy tym Erikowi palec w ucho. - Za to ja wyglądam zupełnie nieźle, prawda? – kontynuował z naiwną szczerością. – Wręcz przystojnie, nie mam potrzeby zasłaniać sobie pyska. Paniom się podobam, zawsze tak było. Rodzinny majątek też nie zawadzi. Ale ona chce tylko ciebie, nie mnie. Patrzy na mnie, robi się taka niewyraźna, wiesz, rozczarowana. Patrzy na mnie, ale chce widzieć ciebie.
To mówiąc, rzucił się Erikowi na szyję i pozostał tam, zalewając się łzami, aż w końcu został odklejony zdecydowanym ruchem i umieszczony z powrotem w fotelu. Z ostatnim chlipnięciem, zwinął się w kłębek i zasnął.
Następnego ranka Erik obudził go szturchnięciem w ramię, skierował do łazienki, a po powrocie napoił miksturą z soku i surowego jajka.
- Przepraszam – wyjąkał Raoul, pochłonąwszy zawiesinę jednym haustem. – Wczoraj wieczorem zachowywałem się okropnie, prawda?
- Prawda – przyznał Erik, siadając naprzeciw niego przy małym stoliczku. – A teraz, skoro doszedłeś już do siebie, panie wicehrabio, powiedz mi czego ode mnie chcesz.
Raoul zmierzył go spojrzeniem nabiegłych krwią oczu i powiedział bez ogródek:
- Pozwól jej wrócić.
- Co? – wyrwało się Erikowi z gardła.
- Ona chce tu przyjść, ale boi się, że będziesz na nią zły. Nie powiedziała mi tego, ale ja wiem. Jeśli ją przywiozę, pozwolisz jej wrócić?
Erik zacisnął powieki.
- Wielki Boże, chłopcze, ona nie jest paczką, którą możesz przekazywać z rąk do rąk!
- Chciałem wiedzieć, czy będziesz dla niej miły, czy powitasz ją z czułością? Chcę tylko, żeby była szczęśliwa.
Erik złapał krawędź stolika tak mocno, że stawy jego dłoni stały się białe. Na miłość Boską, w końcu go zabiję.
- Czy sugerujesz, panie wicehrabio – Raoul - że mógłbym mścić się na niej za to, że wybrała ciebie?
Raoul skrzywił się i zaczął nerwowo kręcić głową, ale nagle przestał.
- Ale ona tego nie zrobiła. To znaczy zrobiła, ale to był błąd. Ona jest taka dobra – dodał zgnębiony, trąc dłońmi twarz. – Słodka, cierpliwa, stara się ukryć to, co naprawdę czuje, żeby nie sprawiać mi przykrości, ale… Ja nie potrafię śpiewać ani grać na żadnym instrumencie, a koncerty mnie nudzą. Każda muzyka brzmi dla mnie mniej więcej podobnie, z wyjątkiem porządnego, rytmicznego marsza; ale marsze wszystkie też są do siebie podobne, prawda? W sumie lubię muzykę, ale nie mam w tym kierunku najmniejszych zdolności. To bezcelowe. Ona się męczy, ja się męczę, ale myślę, że prawie już przestała mnie lubić.
- Ty żałosny szczeniaku! – zawołał Erik czując, że natłok emocji rozsadzi mu pierś. – Powinienem był wczoraj cię utopić! Miałeś czelność zabrać ją ode mnie, a potem uczynić ją nieszczęśliwą? Powinienem był cię wykończyć kiedy pierwszy raz postawiłeś stopę w jej garderobie!
Raoul złożył sobie ręce na kolanach i schylił głowę.
- Możesz uderzyć mnie teraz, jeśli chcesz.
Po dłuższej chwili, kiedy to do głowy cisnęły mu się najdziksze możliwości, Erik wstał.
- Nie mam zamiaru cię bić, kretynie. - Szybkim krokiem podszedł do biurka i sięgnął po pióro i kałamarz. – Przekażę ci dla niej wiadomość, a potem masz się wynosić. Na dobre, zrozumiano?
- A więc przyjmiesz ją z powrotem? – zapytał Raoul wstając niepewnie od stołu. – Bo inaczej, obawiam się, zostanie całkiem sama. Nie zaprzyjaźniła się z nikim z mojej sfery, większość z nich to straszne snoby. Ja niedługo wyjadę na ekspedycję, a potem na następną. Nie będę tu często wracał. Dobrze sobie radzę na wyprawach, a nie w Paryżu.
- Słuszna decyzja – potwierdził Erik sucho. – Podróże, a mówię to z doświadczenia, naprawdę rozwijają umysł. Może wyjdzie ci to na dobre. Masz moje błogosławieństwo, wyjedź stąd jak najdalej. – Spojrzał w stronę Raoula, który nerwowo chodził po pokoju. – Dokąd dokładnie się wybierasz? Do Afryki?
- Nie, na Wschód, do Persji. Zamierzam szukać…
- Mniejsza z tym, czego zamierzasz szukać, nic mnie to nie obchodzi. Masz tu kartkę, wypisz mi wszystkie miejsca, do których wybiera się twoja ekspedycja. Może napiszę ci kilka listów polecających. Nawet jeśli ci ludzie już nie żyją, ich rodziny ci pomogą.
Raoul popatrzył na niego wielkimi oczyma.
- Zrobiłbyś to dla mnie?
- Z przyjemnością, jeśli dzięki temu nie będę musiał więcej oglądać twojej durnej gęby – powiedział Erik. – Siadaj i pisz, chłopcze. Na półce znajdziesz atlas, jeśli go potrzebujesz, aby wspomóc pamięć.
A potem, przy dźwięku Raoula skrobiącego po papierze, tykania zegara i tryumfalnego bicia swego własnego serca, Erik napisał swoją wiadomość:
„Christine, kocham Cię. Wróć.”
Suzy McKee Charnas
Kieliszek dla kurażu (Dutch Courage)
Ktoś siedział nad jeziorem, wrzucając kamyki do wody z głośnym pluskiem. Erik zręcznie wsunął cienki rzemień pendżabskiego lasso do rękawa i zbliżył się w milczeniu, z napiętymi mięśniami; jego myśl wybiegała naprzód ku rozważaniom, jak bardzo łatwo byłoby pozbyć się tego ciała. Kiedy bezszelestnie nachylił się w stronę intruza, siedząca postać uniosła nagle głowę i Raoul, wicehrabia de Chagny, popatrzył na niego nieco zamglonym wzrokiem, mrugając oczami.
- Ha! Tak myślałem, że możesz gdzieś tu się kręcić i proszę! Wciąż lubisz tak się zakradać i straszyć ludzi, nieprawdaż? – Puścił oko i skinął głową w stronę lustra wody. – Zauważyłem twoje odbicie, widzisz? Niezbyt to mądre, jak na geniusza. Geniusz, geniusz, geniusz – o tak, tym przecież jesteś. Ona o niczym innym nie mówi: geniusz, geniusz, geniusz – powtórzył śpiewnie.
Erik przysiadł powoli obok rozczochranego młodego człowieka; bicie jego serca zwolniło niemal do swojego zwyczajnego rytmu. Tylko go popchnij i przytrzymaj pod wodą, to nic takiego. Zapach brandy w oddechu wicehrabiego sugerował szybki koniec, niemal bez walki.
- Geniusz – dokończył Raoul, z rzewnym westchnieniem. – Wiesz jak to jest, ożenić się z dziewczyną, która nic nie robi, tylko gada o innym mężczyźnie? Urządziła sobie mały ołtarzyk na twoją cześć i myśli, że tego nie zauważyłem: maska, którą kupiła na bal, uschnięty kwiatek, coś jeszcze, nie pamiętam…
- To lepiej sobie przypomnij, chłopcze – syknął Erik. – Powiedz mi, co tam jeszcze jest. Chcę wiedzieć wszystko. - Wicehrabia jednak tylko patrzył na niego tępo, wyraźnie zagubiony.
Mogę go zabić kiedy zechcę, po co to przyspieszać? Czemu najpierw go nie wypytać, poznać kilka odpowiedzi, rozbudzić w sobie naprawdę satysfakcjonującą furię i dopiero wtedy to zrobić, kiedy ten głupek otrzeźwieje na tyle, by docenić co się z nim dzieje?
Erik przeniósł ciężar swego ciała na pięty.
- Posłuchaj, nie możesz tak tu obozować przez całą noc. Moja łódź jest zacumowana w pobliżu. Chodź ze mną, przewiozę cię przez jezioro i porozmawiamy spokojnie jak dwaj dżentelmeni, jak gospodarz i gość.
Zabrzmiało to dosyć dobrze, ale Raoul – pijany czy trzeźwy – o dziwo, nie wydawał się przekonany. Chwycił Erika za rękaw, przysunął się dość blisko, by dało się od niego wyczuć odór alkoholu i powiedział konspiracyjnym szeptem:
- Walniesz mnie w łeb wiosłem i wywalisz za burtę, zgadłem? Nikt się nie dowie. W każdym razie, ona nie dowie się na pewno, o ile nie pojawię się, by dręczyć ją zza grobu, cały ociekający wodą na podłogę w salonie – ale to chyba byłby niezbyt straszny widok. To dobrze, nie chciałbym jej przestraszyć, nie tak naprawdę, tylko troszeczkę, żeby było jej mnie szkoda. Nie mogę być geniuszem, ale byłbym niezgorszym duchem, nie sądzisz? Ty się na tym znasz – dodał niepewnie, jakby obawiał się, że niechcący powiedział coś obraźliwego.
- Och, wstawaj wreszcie! – rzucił Erik rozdrażniony. – I uważaj, bo zamiast cię topić, za chwilę będę musiał wyławiać cię z wody. A woda, jak widzisz, nie jest tutaj zbyt czysta.
Gdy wypłynęli na jezioro, wicehrabia zaczął zawodzić jakąś sentymentalną piosenkę o kimś, kto tęsknił za swoją matką – łzawą melodyjkę, bardziej odpowiednią dla dorożkarza niż dla szlachcica. Erik rozważał rąbnięcie go w głowę tylko po to, aby go uciszyć, ale zaraz śpiew przerwał atak czkawki, a ją z kolei gwałtowne torsje. Po drugiej stronie jeziora Raoul zanieczyścił wodę jeszcze trochę, podtrzymywany szorstko przez Erika, który uważał, by gość nie spadł głową w dół na złamanie karku. Następnie Upiór zatargał go bezceremonialnie do swojej siedziby i popchnął na fotel stojący przed kominkiem w salonie.
- Długo tam na mnie czekałeś? – zapytał Erik, kiedy rozpalił już ogień. Zastanawiał się, czy ktoś widział tego chłopaka myszkującego po podziemiach Opery, albo, co gorsze, mógł pójść jego śladem.
- Miesiące – jęknął Raoul. – Całe lata. Masz coś do jedzenia?
- Nie. Co ty tu robiłeś?
Znów to nonsensowne mruganie oczami.
- No, czekałem na ciebie. Przecież pytałeś jak długo…
- Tak, tak. – Erik oparł się ręką o gzyms kominka i przypatrywał mu się, serdecznie żałując, że zaprosił tego pijanego idiotę do swojego sekretnego mieszkania. – Wyglądasz strasznie – rzucił. – A śmierdzisz jeszcze gorzej. Czy naprawdę musiałeś tak się zalać, aby nabrać odwagi, żeby tutaj zejść?
Raoul pokiwał głową energicznie nie wstając z fotela.
- O, tak, tak. W końcu miałem spotkać się z geniuszem. I do tego wściekłym na mnie. Pewnie, że się bałem. Do picia też nic nie masz? Zimno tu.
- To się przysuń do ognia. Zrób raz coś samodzielnie. Mnie nie stać na luksus upijania się w nadziei, że czyjaś pomocna dłoń wyciągnie mnie z kłopotów, w które wpakuję się przez własną głupotę.
- Cha, cha – zachichotał Raoul siląc się, by wypadło to dowcipnie. – Ale na pewno coś tu masz, dla ratowania zdrowia.
- Mam, ale nie dla ciebie. Za dużo już dziś wypiłeś.
Raoul przechylił się do przodu w fotelu i złapał rekami za głowę w geście rozpaczy.
- Masz rację. Oczywiście, masz rację. Ale nie wykorzystasz tego, prawda? Ona uważa cię za anioła, wiesz? Erik to, Erik tamto. „Erik nigdy by mnie nie męczył zabierając na nudne przyjęcia w towarzystwie napuszonych bogaczy.” „Erik nie obgryzał paznokci, a miał ku temu stokroć więcej powodów.” „Erik potrafił sobie radzić z tym, co ma.”
Wicehrabia podniósł głowę i rozejrzał się po pokoju.
- Nie ma na co wydawać pieniędzy, mieszkając tu na dole. Nie chodzisz z przyjaciółmi na karty, powiedziałeś, że nie pijesz i mam wrażenie, że gryzetki też się do ciebie nie ustawiają w kolejkę – och, przepraszam, przepraszam – chciałem tylko powiedzieć, że niewiele masz tu pokus.
Erik patrzył na niego badawczo. Nagły przebłysk zrozumienia sprawił, że serce zabiło mu mocniej.
- Nie jesteś szczęśliwy – powiedział. – To znaczy, z nią. Ty i ona. Christine.
A obiecał sobie nigdy więcej nie wymawiać tego imienia…
- Nieszczęśliwy, nie, nie szczęśliwy – wyjęczał Raoul. Nagle, całkiem niespodziewanie zsunął się z fotela na kolana, w dziwacznej parodii modlitwy. Wyglądał, jakby tylko odległość powstrzymywała go, aby nie złapać Erika za kolana błagalnym gestem.
- Rozumiesz, prawda? Rozumiesz mnie? Nie mogę o tym z nikim porozmawiać, a już na pewno nie z nią. Tak mi wstyd, czuję się takim głupcem. Nikt o tym nie wie. Ale ty rozumiesz. Ona pragnie geniusza. A ja nim nie jestem.
- Nie jesteś, a wycieranie się po mojej podłodze na pewno cię nim nie uczyni – rzekł Erik ostro. – Jeśli zarzygasz mój turecki dywan, wyniosę cię i utopię, mimo wszystko.
- Dobrze – płaczliwie zgodził się Raoul. – Wtedy może będzie jej żal. Kocham ją, wiesz? Nie tak jak ty, nie tak jak kocha geniusz, cokolwiek to znaczy. Nie noszę tajemniczej maski, ale kocham ją. To tak boli.
- Tak – powiedział Erik po chwili. – Chyba masz rację, tak naprawdę jest.
Raoul usiadł ciężko na podłodze naprzeciw krzesła.
- Wiesz, gdybym powiedział o tym mojemu bratu, uderzyłby mnie. Uważa mnie za idiotę i na nią też wciąż kręci nosem, nie mogę go zmusić żeby przestał. Matce też nie powiem, ona chce słyszeć tylko dobre wiadomości. A ojciec… - przerwał i tylko kiwał gwałtownie głową. Kiedy po chwili podniósł oczy i spojrzał na Erika, jego oczy były zawilgotniałe nie tylko na skutek picia. – Dlaczego to ty nie jesteś moim ojcem, zamiast niego? Byłbyś w odpowiednim wieku; widzę, że rozumiesz, co mam na myśli. Ty byś zrozumiał, on nigdy w życiu nikogo nie kochał. Gdybyś był moim ojcem, może nawet miałbym w sobie odrobinę geniuszu, nie byłbym tak okropnie przeciętnym facetem. Zwykli ludzie nie ufają tym, którzy są zbyt mądrzy, wiesz? Oczywiście, że wiesz. Zielenieją z zazdrości jeśli masz pałac, winnicę, również i umysł; zaraz mówią, że na pewno jesteś jakimś wywrotowcem, jak wielu bystrych gości. Gdybyś ty był moim ojcem, nie miałbym pałacu, najwyżej trochę więcej rozumu, być może. Myślę, że byłoby warto, nawet gdybym miał być również raczej brzydki.
Erik nachylił się i podniósł młodego mężczyznę za klapy brudnego, ale ciągle bardzo kosztownego płaszcza.
- Radzę uważać, Monsieur le Vicomte – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jesteś teraz w moim domu, gdzie tytuły i majątek twojej rodziny na nic ci się nie przydadzą.
Raoul sięgnął ręką i zerwał mu maskę. Erik zastygł w miejscu; w uszach dudniło mu tętno krwi.
- Nic nie lepiej – zauważył Raoul ze smutkiem. – Dokładnie tak, jak pamiętałem. Szkoda, naprawdę. Nawet geniusz nie przyda się na wiele, jeśli wyglądasz jak chodzący koszmar. – Ze skupionym wyrazem twarzy założył maskę z powrotem na miejsce, wsadzając przy tym Erikowi palec w ucho. - Za to ja wyglądam zupełnie nieźle, prawda? – kontynuował z naiwną szczerością. – Wręcz przystojnie, nie mam potrzeby zasłaniać sobie pyska. Paniom się podobam, zawsze tak było. Rodzinny majątek też nie zawadzi. Ale ona chce tylko ciebie, nie mnie. Patrzy na mnie, robi się taka niewyraźna, wiesz, rozczarowana. Patrzy na mnie, ale chce widzieć ciebie.
To mówiąc, rzucił się Erikowi na szyję i pozostał tam, zalewając się łzami, aż w końcu został odklejony zdecydowanym ruchem i umieszczony z powrotem w fotelu. Z ostatnim chlipnięciem, zwinął się w kłębek i zasnął.
Następnego ranka Erik obudził go szturchnięciem w ramię, skierował do łazienki, a po powrocie napoił miksturą z soku i surowego jajka.
- Przepraszam – wyjąkał Raoul, pochłonąwszy zawiesinę jednym haustem. – Wczoraj wieczorem zachowywałem się okropnie, prawda?
- Prawda – przyznał Erik, siadając naprzeciw niego przy małym stoliczku. – A teraz, skoro doszedłeś już do siebie, panie wicehrabio, powiedz mi czego ode mnie chcesz.
Raoul zmierzył go spojrzeniem nabiegłych krwią oczu i powiedział bez ogródek:
- Pozwól jej wrócić.
- Co? – wyrwało się Erikowi z gardła.
- Ona chce tu przyjść, ale boi się, że będziesz na nią zły. Nie powiedziała mi tego, ale ja wiem. Jeśli ją przywiozę, pozwolisz jej wrócić?
Erik zacisnął powieki.
- Wielki Boże, chłopcze, ona nie jest paczką, którą możesz przekazywać z rąk do rąk!
- Chciałem wiedzieć, czy będziesz dla niej miły, czy powitasz ją z czułością? Chcę tylko, żeby była szczęśliwa.
Erik złapał krawędź stolika tak mocno, że stawy jego dłoni stały się białe. Na miłość Boską, w końcu go zabiję.
- Czy sugerujesz, panie wicehrabio – Raoul - że mógłbym mścić się na niej za to, że wybrała ciebie?
Raoul skrzywił się i zaczął nerwowo kręcić głową, ale nagle przestał.
- Ale ona tego nie zrobiła. To znaczy zrobiła, ale to był błąd. Ona jest taka dobra – dodał zgnębiony, trąc dłońmi twarz. – Słodka, cierpliwa, stara się ukryć to, co naprawdę czuje, żeby nie sprawiać mi przykrości, ale… Ja nie potrafię śpiewać ani grać na żadnym instrumencie, a koncerty mnie nudzą. Każda muzyka brzmi dla mnie mniej więcej podobnie, z wyjątkiem porządnego, rytmicznego marsza; ale marsze wszystkie też są do siebie podobne, prawda? W sumie lubię muzykę, ale nie mam w tym kierunku najmniejszych zdolności. To bezcelowe. Ona się męczy, ja się męczę, ale myślę, że prawie już przestała mnie lubić.
- Ty żałosny szczeniaku! – zawołał Erik czując, że natłok emocji rozsadzi mu pierś. – Powinienem był wczoraj cię utopić! Miałeś czelność zabrać ją ode mnie, a potem uczynić ją nieszczęśliwą? Powinienem był cię wykończyć kiedy pierwszy raz postawiłeś stopę w jej garderobie!
Raoul złożył sobie ręce na kolanach i schylił głowę.
- Możesz uderzyć mnie teraz, jeśli chcesz.
Po dłuższej chwili, kiedy to do głowy cisnęły mu się najdziksze możliwości, Erik wstał.
- Nie mam zamiaru cię bić, kretynie. - Szybkim krokiem podszedł do biurka i sięgnął po pióro i kałamarz. – Przekażę ci dla niej wiadomość, a potem masz się wynosić. Na dobre, zrozumiano?
- A więc przyjmiesz ją z powrotem? – zapytał Raoul wstając niepewnie od stołu. – Bo inaczej, obawiam się, zostanie całkiem sama. Nie zaprzyjaźniła się z nikim z mojej sfery, większość z nich to straszne snoby. Ja niedługo wyjadę na ekspedycję, a potem na następną. Nie będę tu często wracał. Dobrze sobie radzę na wyprawach, a nie w Paryżu.
- Słuszna decyzja – potwierdził Erik sucho. – Podróże, a mówię to z doświadczenia, naprawdę rozwijają umysł. Może wyjdzie ci to na dobre. Masz moje błogosławieństwo, wyjedź stąd jak najdalej. – Spojrzał w stronę Raoula, który nerwowo chodził po pokoju. – Dokąd dokładnie się wybierasz? Do Afryki?
- Nie, na Wschód, do Persji. Zamierzam szukać…
- Mniejsza z tym, czego zamierzasz szukać, nic mnie to nie obchodzi. Masz tu kartkę, wypisz mi wszystkie miejsca, do których wybiera się twoja ekspedycja. Może napiszę ci kilka listów polecających. Nawet jeśli ci ludzie już nie żyją, ich rodziny ci pomogą.
Raoul popatrzył na niego wielkimi oczyma.
- Zrobiłbyś to dla mnie?
- Z przyjemnością, jeśli dzięki temu nie będę musiał więcej oglądać twojej durnej gęby – powiedział Erik. – Siadaj i pisz, chłopcze. Na półce znajdziesz atlas, jeśli go potrzebujesz, aby wspomóc pamięć.
A potem, przy dźwięku Raoula skrobiącego po papierze, tykania zegara i tryumfalnego bicia swego własnego serca, Erik napisał swoją wiadomość:
„Christine, kocham Cię. Wróć.”