Post by ladyvaljean on Oct 30, 2008 21:32:57 GMT 1
1) Muzyka, głosy, aktorstwo…
Już rozumiem dlaczego osoby które słyszały już Coś Takiego nie zachwycały się Berlinem. Olśniewające, to jest dobre słowo.
Małgorzatę miała śpiewać Angela. Tyle, że zachorowała. Klops. Kocur miał minę kociątka któremu zabrali motek wełny jak się dowiedział. A potem przyznał, że jest szczerze wdzięczny Angeli za tą niedyspozycję. Dublerka była olśniewająca. Nie wiem jak to nazwać, ale nie wiedziałam, że śpiew może być tak doskonale melodyjny. Wspaniale aktorsko zagrała. Jeżeli któreś z nas miało jakąkolwiek wizję jaka powinna być Małgorzata, to była ona dokładnie taka. Tak pięknie zaśpiewanej arii z klejnotami jeszcze nie słyszałam.
Mefisto był w gorszej sytuacji na starcie. Raz że pan śpiewał basem, a ja 100% wolę w tej roli baryton. Dwa, że cokolwiek by robił to ja będę miała w głowie „Bryn Terfen to pan nie jesteś…”. I z tej przegranej pozycji udało mu się wyjść obronną ręką. On jest innym Mefistem, niż Terfel, ale też cudownym. I słuchałam jego głosu z ogromną przyjemnością. Tajemniczy, demoniczny. Dodatkowo pan świetnie to grał. Jeden z fenomenalnych pomysłów reżysera to dać mu jako atrybut czerwony wachlarz. Sam śpiewak był azjatą i wachlarz w jego rękach był bardzo sugestywny.
Faust. Hm, Alana śpiewa bardzo dobrze. Lepiej niż jakikolwiek tenor jakiego widziałam na żywo. Mam zastrzeżenia do jego gry aktorskiej. Nie przekonał mnie, że naprawdę kochał Małgorzatę, a na cynicznego s****syna był zbyt wesołkowaty. Cóż, czego się spodziewać po kimś dla kogo aktorsko rolą życia był Eliksir Miłosny… Tak czy inaczej Alana dostał najmniejsze brawa. I co mnie do niego zraziło to że „gwiazdorzy”. Dopominając się braw usiadł w geście „ to będę tu siedział aż nie zaczniecie przywozicie klaskać’. Niestety ( dla niego) publiczność na to w ogóle przestała klaskać i pan gwiazda musiał sobie iść. Łyso mu było.
Wszyscy inni tez byli fenomenalni. Tu specjalne oklaski dla Walentego. Ja zawsze jakoś pomijałam tą postać i nudziły mnie jej arie. A tu był porażający. Najpierw ta niewinność z jaką śpiewa o medaliku a potem jak po wojnie się z niego nieczuły s****syn zrobił. Ja to czekam aż zrobią w realiach II wojny światowej. Z motywem wojny i tego co robi z ludźmi w tle.
2) Reżyseria ( pręgierz i czterdzieści batów), scenografia ( zrobić podwiązki z bebechów tego pana) i interpretacja ( bardzo ciekawa ale nie wystarczająco zarysowana). Bosz czemu ci spece nie wyszli na brawa, pomidorem bym rzuciła i wybuczała.
Opera to sztuka będąca połączeniem śpiewu, muzyki, tekstu, aktorstwa, sztuki wizualnej i tańca. I to wszystko oddziaływuje razem. A jak człowiek dostaje na talerzu genialne głosy bez przestrzeni i warstwy wizualnej to się czuje jakby dostał żur bez zimniczków i kiełbasy. Było niby klasyczne. Stroje jak z dobrego wojaka Szwejka ( Austria w końcu…) tylko nie wiem czemu wszystkie szare. Na scenie zero (!) dekoracji tylko trzy obrotowe ściany półprzeźroczyste zapełniające jakoś przestrzeń. Robią to naprawę symbolicznie i nie wnoszą nic. Ba tym, że są nowoczesne przeszkadzają. Czasem co prawda pojawiają się na scenie i i om dekoracje, ale takie że nie wiadomo czy im wczoraj tych jakie miały być nie ukradli i czy banda techników za 20 euro nie miała szybko zrobić nowych. Domu Małgorzaty nie ma. Jest za to jej ogród. Wygląda jakby ktoś nagrobki obsadził papierową kapustą, sałatą i fasolą. A wszystko w kolorze mocnej zieleni. To już nie jest ten problem, że to nic nie przekazuje. To przeszkadza.
Reżyser z kolei zrobił kilka rzeczy fajnych, nawet bardzo fajnych. Miał wizję i pomysł. Ale spieszył też kilka rzeczy z które miałam mu ochoty nakopać wić. Po tej całej posusze dekoracyjnej zaczęła się scena sabatu. Na scenie trumny, z których wychodzą zielonkawe baletnice obłapujące Mefista i Fausta. Jest dobrze, myślę sobie. W tle na drzewach szubienicach wiszą dzieci. Jest cholernie dobrze. Dobra scenografia, jak one zatańczą teraz sabat to mnie w fotel wbije. Inna sprawa że ta scena jest ważna dla interpretacji. Dość kluczowe jest jak się Faustowie na tej imprezie podobało. Mefisto mówi ze będzie Impreza, laski go obłapiają….a Algana zaczyna ze chce do Małgorzaty. Coś mu się pomylił tekst, myślę. Ale nie, opada kurtyna i nastąpże scena w więzieniu. I tu w duchu puściłam największa dawkę przekleństw jaką stworzyłam ostatnio.
Druga wtopa reżysera to sama końcówka. Na Małgorzatę pana światło z góry ( jakby na scenie to takie dziwne było) a Mefisto i Faust sobie idą. Ot tak. Jakby im się znudziło stać. W sumie nie wiadomo czy to koniec czy ma być jeszcze jakiś akt, ale za chwilkę. Napięcie rośnie, rośnie, a potem nie wiadomo co.
Nie mówię, że reżyserii nie było. Kilka pomysłów i scen było wstrząsających. Sam spektakl miał też jakiś pomysł. Punkt ciężkości przeniesiono tu na Małgorzatę – Mefista. Faust jako taki był tu raczej postacią drugoplanową, kimś kim chciał się posłużyć Mefisto do zniszczenia Małgorzaty. To był ich duchowy pojedynek. Nawet w więziennej scenie Faust stoi z boku a dramat rozgrywa się na linii M – M. Oni walczą i do siebie to śpiewają. Najlepszą sceną jest jednak zdecydowanie scena w kościele. To też jest walka. Ona broni swojej duszy i wiary, ale on wyciąga coraz mocniejsze argumenty. Nie ma tu wątpliwości że sam Faust jest tylko marionetką, a młodość została mu zwrócona żeby mógł zniszczyć Małgorzatę. I powiem tyle: Małgorzata, w przeciwieństwie do Fausta, jest jego godnym przeciwnikiem. Musiał jej zabrać wszystko, żeby upadła, a i potem się podniosła. Baaaardzo mi się ta interpretacja podoba. Jest mało romantyczna, sukinsyńska , ale przemawia do mnie najbardziej. Zakochanemu Faustowi mówimy nie.
Kilka innych perełek potwierdzających tą teorię interpretacji. Pojedynek Walentego i Fausta. Czerwone światło, oni bez broni naprzeciwko siebie. Nie ma w ogóle szpady. Mefisto dyryguje a oni poruszają się jak marionetki zastygając co chwila. Nie ma wątpliwości że Faust jest tylko przedmiotem, rekwizytem Mefista.
I czemu marudzę? Bo MAŁO! Bo oczekiwałam jak w Berlinie współgranie muzyki-aktorstwa- reżyserii. A nie pojedynczych perełek jak wachlarz Mefista. Nie nie nie.
W sumie 200% na tak. A do reżyserii mam tak emocjonalny stosunek, bo bo zrobili kilka rzeczy bardzo denerwujących ( brak baletu, brak zagospodarowania przestrzeni sceny, urwany koniec) ale poszli w moją ulubioną linię interpretacyjną. Małgorzata nie jest słaba. Hough!
Już rozumiem dlaczego osoby które słyszały już Coś Takiego nie zachwycały się Berlinem. Olśniewające, to jest dobre słowo.
Małgorzatę miała śpiewać Angela. Tyle, że zachorowała. Klops. Kocur miał minę kociątka któremu zabrali motek wełny jak się dowiedział. A potem przyznał, że jest szczerze wdzięczny Angeli za tą niedyspozycję. Dublerka była olśniewająca. Nie wiem jak to nazwać, ale nie wiedziałam, że śpiew może być tak doskonale melodyjny. Wspaniale aktorsko zagrała. Jeżeli któreś z nas miało jakąkolwiek wizję jaka powinna być Małgorzata, to była ona dokładnie taka. Tak pięknie zaśpiewanej arii z klejnotami jeszcze nie słyszałam.
Mefisto był w gorszej sytuacji na starcie. Raz że pan śpiewał basem, a ja 100% wolę w tej roli baryton. Dwa, że cokolwiek by robił to ja będę miała w głowie „Bryn Terfen to pan nie jesteś…”. I z tej przegranej pozycji udało mu się wyjść obronną ręką. On jest innym Mefistem, niż Terfel, ale też cudownym. I słuchałam jego głosu z ogromną przyjemnością. Tajemniczy, demoniczny. Dodatkowo pan świetnie to grał. Jeden z fenomenalnych pomysłów reżysera to dać mu jako atrybut czerwony wachlarz. Sam śpiewak był azjatą i wachlarz w jego rękach był bardzo sugestywny.
Faust. Hm, Alana śpiewa bardzo dobrze. Lepiej niż jakikolwiek tenor jakiego widziałam na żywo. Mam zastrzeżenia do jego gry aktorskiej. Nie przekonał mnie, że naprawdę kochał Małgorzatę, a na cynicznego s****syna był zbyt wesołkowaty. Cóż, czego się spodziewać po kimś dla kogo aktorsko rolą życia był Eliksir Miłosny… Tak czy inaczej Alana dostał najmniejsze brawa. I co mnie do niego zraziło to że „gwiazdorzy”. Dopominając się braw usiadł w geście „ to będę tu siedział aż nie zaczniecie przywozicie klaskać’. Niestety ( dla niego) publiczność na to w ogóle przestała klaskać i pan gwiazda musiał sobie iść. Łyso mu było.
Wszyscy inni tez byli fenomenalni. Tu specjalne oklaski dla Walentego. Ja zawsze jakoś pomijałam tą postać i nudziły mnie jej arie. A tu był porażający. Najpierw ta niewinność z jaką śpiewa o medaliku a potem jak po wojnie się z niego nieczuły s****syn zrobił. Ja to czekam aż zrobią w realiach II wojny światowej. Z motywem wojny i tego co robi z ludźmi w tle.
2) Reżyseria ( pręgierz i czterdzieści batów), scenografia ( zrobić podwiązki z bebechów tego pana) i interpretacja ( bardzo ciekawa ale nie wystarczająco zarysowana). Bosz czemu ci spece nie wyszli na brawa, pomidorem bym rzuciła i wybuczała.
Opera to sztuka będąca połączeniem śpiewu, muzyki, tekstu, aktorstwa, sztuki wizualnej i tańca. I to wszystko oddziaływuje razem. A jak człowiek dostaje na talerzu genialne głosy bez przestrzeni i warstwy wizualnej to się czuje jakby dostał żur bez zimniczków i kiełbasy. Było niby klasyczne. Stroje jak z dobrego wojaka Szwejka ( Austria w końcu…) tylko nie wiem czemu wszystkie szare. Na scenie zero (!) dekoracji tylko trzy obrotowe ściany półprzeźroczyste zapełniające jakoś przestrzeń. Robią to naprawę symbolicznie i nie wnoszą nic. Ba tym, że są nowoczesne przeszkadzają. Czasem co prawda pojawiają się na scenie i i om dekoracje, ale takie że nie wiadomo czy im wczoraj tych jakie miały być nie ukradli i czy banda techników za 20 euro nie miała szybko zrobić nowych. Domu Małgorzaty nie ma. Jest za to jej ogród. Wygląda jakby ktoś nagrobki obsadził papierową kapustą, sałatą i fasolą. A wszystko w kolorze mocnej zieleni. To już nie jest ten problem, że to nic nie przekazuje. To przeszkadza.
Reżyser z kolei zrobił kilka rzeczy fajnych, nawet bardzo fajnych. Miał wizję i pomysł. Ale spieszył też kilka rzeczy z które miałam mu ochoty nakopać wić. Po tej całej posusze dekoracyjnej zaczęła się scena sabatu. Na scenie trumny, z których wychodzą zielonkawe baletnice obłapujące Mefista i Fausta. Jest dobrze, myślę sobie. W tle na drzewach szubienicach wiszą dzieci. Jest cholernie dobrze. Dobra scenografia, jak one zatańczą teraz sabat to mnie w fotel wbije. Inna sprawa że ta scena jest ważna dla interpretacji. Dość kluczowe jest jak się Faustowie na tej imprezie podobało. Mefisto mówi ze będzie Impreza, laski go obłapiają….a Algana zaczyna ze chce do Małgorzaty. Coś mu się pomylił tekst, myślę. Ale nie, opada kurtyna i nastąpże scena w więzieniu. I tu w duchu puściłam największa dawkę przekleństw jaką stworzyłam ostatnio.
Druga wtopa reżysera to sama końcówka. Na Małgorzatę pana światło z góry ( jakby na scenie to takie dziwne było) a Mefisto i Faust sobie idą. Ot tak. Jakby im się znudziło stać. W sumie nie wiadomo czy to koniec czy ma być jeszcze jakiś akt, ale za chwilkę. Napięcie rośnie, rośnie, a potem nie wiadomo co.
Nie mówię, że reżyserii nie było. Kilka pomysłów i scen było wstrząsających. Sam spektakl miał też jakiś pomysł. Punkt ciężkości przeniesiono tu na Małgorzatę – Mefista. Faust jako taki był tu raczej postacią drugoplanową, kimś kim chciał się posłużyć Mefisto do zniszczenia Małgorzaty. To był ich duchowy pojedynek. Nawet w więziennej scenie Faust stoi z boku a dramat rozgrywa się na linii M – M. Oni walczą i do siebie to śpiewają. Najlepszą sceną jest jednak zdecydowanie scena w kościele. To też jest walka. Ona broni swojej duszy i wiary, ale on wyciąga coraz mocniejsze argumenty. Nie ma tu wątpliwości że sam Faust jest tylko marionetką, a młodość została mu zwrócona żeby mógł zniszczyć Małgorzatę. I powiem tyle: Małgorzata, w przeciwieństwie do Fausta, jest jego godnym przeciwnikiem. Musiał jej zabrać wszystko, żeby upadła, a i potem się podniosła. Baaaardzo mi się ta interpretacja podoba. Jest mało romantyczna, sukinsyńska , ale przemawia do mnie najbardziej. Zakochanemu Faustowi mówimy nie.
Kilka innych perełek potwierdzających tą teorię interpretacji. Pojedynek Walentego i Fausta. Czerwone światło, oni bez broni naprzeciwko siebie. Nie ma w ogóle szpady. Mefisto dyryguje a oni poruszają się jak marionetki zastygając co chwila. Nie ma wątpliwości że Faust jest tylko przedmiotem, rekwizytem Mefista.
I czemu marudzę? Bo MAŁO! Bo oczekiwałam jak w Berlinie współgranie muzyki-aktorstwa- reżyserii. A nie pojedynczych perełek jak wachlarz Mefista. Nie nie nie.
W sumie 200% na tak. A do reżyserii mam tak emocjonalny stosunek, bo bo zrobili kilka rzeczy bardzo denerwujących ( brak baletu, brak zagospodarowania przestrzeni sceny, urwany koniec) ale poszli w moją ulubioną linię interpretacyjną. Małgorzata nie jest słaba. Hough!