Ech, ¿ycie.Ja ju¿ sama nie wiem, z czego i czy JA ¿yjê, nie powinnam siê wiêc dziwiæ, ¿e o forach i Upiorach zapominam. To Operowe straszyd³o jakoœ jednak siê uczepi³o i nie puszcza... Strach siê baæ
Maj¹c na g³owie mocno przeterminowan¹ sesjê (jeszcze) i w³asn¹ nogê (w gipsie po pas) wklejam Wam dwa odcinki nie najœwie¿sze, ale tu niewidziane.Mi³ej zabawy ¿yczê i pozdrawiam najserdeczniej - na wiêcej czu³oœci na razie siê nie zdo³am zdobyæ. Ale Arienek ¿yje jeszcze
****
G³êboko pod Oper¹ Parysk¹ rozci¹ga siê podziemne jezioro, którego ludzkie oko nie widzia³o, ludzkie ucho nie s³ysza³o, ludzka noga nie bezczeœci³a. Daleko za podziemnym jeziorem ci¹gn¹ siê lochy – królestwo upiora Opery, tajemniczego mê¿czyzny w masce. W samym œrodku lochów mieœci siê wielka jaskinia – jego dom, a Upiór mieszka w samym œrodku jaskini. W³aœciwie, to w samym œrodku jaskini sta³o olbrzymie ³o¿e w kszta³cie kobry z rozpostartym kapturem, a w samym œrodku ³o¿a spa³ snem niewinnym Harold Pottier, u³o¿ony wygodnie na szkar³atnej poœcieli pod czarnym, przejrzystym baldachimem. Upiór nuci³ nad nim czule ko³ysanki – mruczanki, g³adzi³ go jeszcze bardziej czule po delikatnej skórze, a nastêpnie oddali³ siê w swoich sprawach – zapewne graæ na fisharmonii.
Tymczasem kilka poziomów wy¿ej...
W garderobie ‘Arry’ego otworzy³y siê pomalutku drzwi i wsunê³a siê przez nie nieœmia³o czyjaœ ruda g³owa.
- Eee... ‘Arry?
Ronald Vesleis by³ pod ogromnym wra¿eniem dzisiejszego wystêpu swego przyjaciela i wspó³chórzysty. Oczywiœcie, zawsze wiedzia³, ¿e A‘rry jest kimœ Wielkim, a ju¿ na pewno Wiêkszym od niego samego i ¿e drzemi¹ w nim niepospolite mo¿liwoœci – po prostu czas by³ najwy¿szy, aby zaczê³y siê budziæ. W ca³ej tej sprawie by³o jednak coœ dziwnego. Ca³a Opera szepta³a o duchach... ‘Arry mówi³ nawet ca³kiem g³oœno, za to o jednym szczególnym duchu... Ron wcale nie by³ pewny, czy to wszystko mu siê podoba. Nie, ¿eby by³ zazdrosny o sukcesy przyjaciela, a ju¿ na pewno nie by³ zazdrosny o tego wylenia³ego arystokratê, który siê zacz¹³ do Harolda mizdrzyæ. Phi. Ronald Vesleis nigdy nie lubi³ Drago Malefoya. I mia³ szczer¹ nadziejê, ¿e gdziekolwiek ‘Arry znik³, nie znik³ z nim. Bo im bardziej Ron zagl¹da³ do garderoby, tym bardziej Harolda tam nie by³o.
- ‘Arry... Gdzi jesteœ... Odezwij si...
Kichaj¹c lekko, przedziera³ siê przez powodzie kwiatów – wci¹¿ ani œladu gospodarza. Nagle jednak zobaczy³ coœ, co go powa¿nie zaniepokoi³o.
Lustro.
W lustrze odbija³a siê w bladym œwietle œwieczki zaniepokojona, piegowata twarz Rona i jego ruda czupryna.
A za odchylonym od œciany lustrem zia³a czarna, podejrzana dziura, której nie by³o tu jeszcze kilka godzin temu. Ani chybi coœ wysz³o i porwa³o ‘Arry’ego! Duch! Ronald usi³owa³ skupiæ myœli na tyle, aby siê zastanowiæ, czy duchy potrzebuj¹ tajemnych przejœæ do porywania ponêtnych chórzystów, ale nie mia³ zbyt wiele doœwiadczenia w tej materii. Jak dla niego, mog³y nawet nosiæ swoje g³owy pod pach¹ albo powiewaæ nimi za plecami, a co dopiero otwieraæ sobie drzwi w cudzych garderobach.
- Skup si, Ronaldzi Vesleis. Co by zrobili na twoi miejscu Frederick i Georges? – zapyta³ g³oœno m³odzieniec. By³o to wielce krêpuj¹ce pytanie, determinowa³o bowiem tylko jedn¹ odpowiedŸ. Ron westchn¹³ wiêc g³êboko i ruszy³ badaæ przejœcie. Korytarz by³ mroczny, ponury i budzi³ dziwnie nieprzyjemne skojarzenia – ch³opak odruchowo wêszy³ w powietrzu za jakimœ niecnotliwym zapachem przypalonego dymu czy cuchn¹cych zió³, jedyne jednak, co by³o czuæ, to stêch³e pajêczyny i dymek œwiecy. Krok za krokiem, Ron szed³ w g³¹b tajemniczego tunelu, wypinaj¹c dzielnie pierœ, wytê¿aj¹c wzrok i wypatruj¹c...
- AAAAAAAAAAA!
Za ramiê chwyci³a go czyjaœ koœcista, lodowata rêka.
- AAAAAAAAAAAA! – piszcza³ Ron.
- Ronaldzie Vesleis! – Mignerve Magonagalie jednym szarpniêciem odwróci³a ch³opca twarz¹ do siebie. – Jak œmiesz...! Jeszcze nigdy... Odk¹d pracui w Operzi...
- Ale, Madame... ‘Arry... Ja tilko... – próbowa³ t³umaczyæ siê Ron, nie na wiele siê to jednak zda³o – surowa nauczycielka na si³ê wyci¹gnê³a go z korytarza i z garderoby Harolda, po czym szarpi¹c za ramiê zaprowadzi³a do jego w³asnego pokoju, gdzie jakby znik¹d wyczarowa³a stertê nut jako karny dodatek do zadania domowego na nastêpny poranek i zamknê³a drzwi na klucz, „¿ebi nic go ni rozprasza³o w æwiczeniach”. Znik³a z szelestem d³ugiej, zielonej sukni i zgrzytem klucza w zamku, pozostawiaj¹c Rona zaniepokojonego bardziej nawet ni¿ przedtem. Gdzie podziewa³ siê ‘Arry? Czy uwiód³ go ten ulizany wicehrabia? Albo, co gorsza, porwa³ jakiœ upiór?!
- To upiór straszliwszi ni¿ wszystki upiori! – operowy inspicjent ze swad¹ zamacha³ rêkami przed zafascynowanymi s³uchaczkami. – W³osi ma t³usti i lepki, bo bie¿¹ca woda jest dla niego trucizn¹! Skórê ma ¿ó³t¹ jak wyziewi z piekie³, zêbi krziwi i parsziwi, nos krogulczi, oczi czarni i jarz¹ci si w wiecznim mroku, z którego siê wi³ania!
- Iiiiiii! – zapiszcza³y chórzystki, a mê¿czyzna odrzuci³ spl¹tane, czarne w³osy na plecy i ci¹gn¹³ swoj¹ przera¿aj¹c¹ opowieœæ.
- Snui si po podziemiach Operi jak jakiœ ohidni, jadowiti w¹¿! Strze¿ci si go, moi œliczni, bo te ¿ó³te zêbiska potrafi zabiæ jedni draœniêci! Widzia³iœci ju¿, jak sobie poczina!
- Iiiiiiiiiiii! – zapiszcza³y chórzystki jeszcze przeraŸliwiej, zaœ inspicjent przysun¹³ siê do siedz¹cej najbli¿ej Mademoiselle Cho Chagny i uspokajaj¹co obj¹³ j¹ ramieniem.
- Bez obaw, moi œliczni, ze mn¹ nic wam nie grozi! Pogoniê temu ca³emu upiorowi kota. Zagoniê go w róg i niech go wilki zjedz¹. Powieszê go na œrodku Operi g³ow¹ w dó³. Ju¿ on mni popamiêta!
- Aaaaaach... – westchnê³y z podziwem chórzystki, popatruj¹c z zazdroœci¹ na Cho.
- To poczwara! Pe³zaj¹ca ¿mija! Ale ja mu poka¿iê, gdzie jego miejsce! – rozkrêca³ siê inspicjent. – Musi zakriwaæ t¹ swoi paskudni mordi mask¹, bo podpisa³ pakt z diab³em i ka¿di bi to od razu pozna³, taki jest ohidni. Ale ja.....aaaaaaaaaaaaaiiiii!
Magonagalie’ bezceremonialnie z³apa³a go z ty³u za w³osy, poderwa³a na nogi i wyci¹gnê³a z pokoju chórzystek.
- Na twoim miejscu, Siriusie Noir, trzima³abym jêzik za zêbami, bo szibko mo¿iesz tego po¿a³owaæ... Upiór Operi nie boi siê twoich prziechwa³ek.
- A ja si nie boi jego! – odpar³ buñczucznie Sirius Noir. Mignerve Magonagalie obdarzy³a go nieodgadnionym spojrzeniem.
- Brawo... Prawdziwi lew z ciebi... Có¿, o inspicjenta nietrudni... To Upiór jest tilko jeden.
Harold Pottier obudzi³ siê w ciemnoœci.
Ciemnoœci wype³nionej s³odk¹, przecudown¹ muzyk¹.
- Aniele... – wyszepta³ z b³ogim uœmiechem na ustach. Ktoœ u³o¿y³ go na czymœ miêkkim, otuli³ jego zziêbniête stopy czymœ ciep³ym, uca³owa³ na dobranoc – to ostatnie ‘Arry móg³ tylko zgadywaæ, ale œlad gor¹cego muœniêcia wci¹¿ rozgrzewa³ policzek.
- Aniele...Otworzy³ oczy. Ciemnoœæ nie znik³a; stanowczo trzeba by³o zabraæ okulary z garderoby. Nie czas jednak by³o rozpaczaæ nad skleroz¹, gdy Anio³ gra³ na fisharmonii. Czas by³o wstawaæ.
Na próbê podniós³ siê i usiad³ w poœcieli, wystawi³ g³owê do przodu i znieruchomia³, z firank¹ baldachimu zas³aniaj¹c¹ twarz. Przez tkaninê przeœwitywa³o odleg³e œwiat³o, muzykê Upiora s³ychaæ by³o wyraŸniej, bardziej... nieodparcie? ‘Arry po krótkiej zaledwie chwili wahania strz¹sn¹³ ze stóp miêkkie przeœcierad³o i wystawi³ nogi z ³o¿a na lodowate pod³o¿e jaskini.
- Iiiii! – zapiszcza³ i szybciutko dla niepoznaki zamieni³ to w nonszalanckie nucenie w takt upiorowej melodii.
- Tadadadam... Tadadadam... Gdzie¿ to siê by³em obudzi³? – podœpiewywa³, podskakuj¹c na zimnych kamieniach, podkasuj¹c koszulê nocn¹ i wytê¿aj¹c krótkowzroczne oczêta. Kapturzasty ³eb kobry jawi³ mu siê chwilami jako jakiœci demon z piek³a rodem, albo co najmniej z jego przedsionka, wyci¹gaj¹cy doñ w zdro¿nych celach nadgni³¹ ³apê. Innymi chwilami przypomina³ przyodzianego w czarne szaty cz³eka bez twarzy (albo z twarz¹, ale dobrze ukryt¹ przed haroldowym wzrokiem) i dodatkowo wyposa¿onego w sto¿kowat¹, wysok¹ czapeczkê, jakby wprost z inscenizacji baletu „Królewna Mary Susanna Araminta Lucinda Rose i Siedmiu Skrzacików”. M³odzieniec zaniecha³ wpatrywania siê w zamazane kszta³ty, odchrz¹kn¹³ i wci¹¿ œpiewaj¹c cicho, ruszy³ za muzyk¹ swego Anio³a.
- Gdzie¿ to siê by³em obudzi³? Jak by³em ¿em trafi³ tu? Któ¿ mnie tu wiód³ poprzez ciemnoœæ? Tyle w myœlach luk... – nuci³, zawstydzony lekko, gdy¿ wci¹¿ potyka³ siê o œwieczniki, wystudzone na szczêœcie kocio³ki niepojêtego przeznaczenia, stojaki z pergaminem zape³nionym nutami... Jeszcze bardziej zawstydza³o go, ¿e wiêkszoœæ wczorajszego wieczoru (o ile s³usznie zak³ada³, ¿e teraz by³o dzisiejsze rano) by³a dla niego jeszcze ciemniejsz¹ plam¹, ni¿ wnêtrze jaskini dooko³a. Majaczy³o mu wprawdzie w pamiêci to i owo, ale niewiele. Duch ojca...? Nie. Stanowczo nie. Harold Pottier przebudzi³ siê niepewny co do wielu spraw, ale by³ absolutnie przekonany, ¿e tego ducha, Upiora, Anio³a Muzyki, czy jak by go jeszcze nazwaæ, nie przys³a³ jego ojciec.
- Pamiêtam... – zaœpiewa³ z nieco wiêkszym o¿ywieniem.
Pamiêta³ Jego usta – wargi tak w¹skie, a takie gor¹ce, wyœpiewuj¹ce najpiêkniejsz¹ muzykê, budz¹ce echa w skalnych korytarzach, a gdy echa nawo³ywa³y do siebie wspomnieniem melodii, usta kreœli³y nuty pieœni po¿¹dania wprost na nagiej skórze m³odzieñca.
Pamiêta³ d³onie, dyryguj¹ce w powietrzu niewidzialn¹ orkiestr¹ ech, asekuruj¹ce ‘Arry’ego w wêdrówce przez aksamitn¹ ciemnoœæ do – innej ciemnoœci, Jego ciemnoœci, wreszcie pisz¹ce na ciele ch³opca s³owa pieœni i piêciolinie bezbrze¿nej rozkoszy.
Pamiêta³ oczy, czarne i p³omienne, obramowane zwodnicz¹ biel¹ maski po jednej stronie i kontrastow¹ czerni¹ sczesanych z czo³a w³osów po drugiej stronie. Pamiêta³ ich ¿ar na swojej twarzy, tak¿e w tym wra¿liwym miejscu, gdzie rozchyla³y siê przy szyi falbany koszuli, pamiêta³ tak¿e ich spojrzenie, b³¹dz¹ce po ciemnych zakamarkach jaskini z niepojêtym dla ch³opca upodobaniem. W³aœciwie, nie pamiêta³, ¿eby coœ znacz¹cego siê wydarzy³o.
Cholera.
Có¿, mo¿e jeszcze nic straconego...?
Szed³ dalej, tam, sk¹d dochodzi³y dŸwiêki muzyki. Im bli¿ej Ÿród³a dŸwiêków, tym wiêcej œwiec, ‘Arry dostrzeg³ wiêc w koñcu podwy¿szenie z fisharmoni¹, przy której siedzia³ Upiór Opery, odziany w rozpiêt¹ koszulê z elegancko wyprasowan¹ falban¹ oraz jedwabny, czarny, wyjœciowy szlafrok, i gra³ przepiêkn¹, urokliw¹ melodiê. Odwróci³ siê od klawiatur, s³ysz¹c kroki – i westchn¹³ g³êboko, a jego twarz zmieni³a siê lekko pod wp³ywem tajonej pasji. W delikatnym blasku œwiec, w aksamitnym obramowaniu mroku jaskini, jego Anio³ wygl¹da³ jak dar, ³aska, nagroda od Pana za lata wyrzeczeñ i cierpieñ, znoszonych w imiê obietnic bez pokrycia. Zielone oczy koloru nag³ej œmierci w wyniku uk¹szenia pewnego rzadkiego gatunku azjatyckiego chrz¹szcza, miêœnie piêknie uformowane latami æwiczeñ na bo... baletowej scenie, podkreœlone ponêtnie przez biel i falbanki koszuli nocnej, mocne uda, w¹skie biodra i p³aski biust, unosz¹cy siê w gwa³townym oddechu – ca³a ta wdziêczna postaæ Harolda sprawi³a, ¿e Upiór Opery mocniej uderzy³ w klawisze, zaciskaj¹c oczy dla utrzymania niewzruszonej pozy.
- Kim¿e jesteœ, mój Aniele? Sk¹d¿e siê wzi¹³eœ? – œpiewa³ ‘Arry do melodii. Oœmielony, podchodzi³ coraz bli¿ej, zapominaj¹c o ch³odzie kamieni i mroku dooko³a. Przed sob¹ widzia³ tylko swojego Anio³a – jego twarz, wcielenie Muzyki, Mi³oœci, Magii...I maski.
M³odzieniec podszed³ ca³kiem blisko, a¿ otar³ siê falban¹ o falbanê Upiora. A¿ oddech zmiesza³ siê z oddechem. Policzek musn¹³ brzeg maski. Upiór gra³, a ‘Arry z b³ogim uœmiechem œpiewa³ dalej.
- Czyj¹¿ twarz kryjesz pod mask¹? Jakie sekrety ukrywasz? Aniele, ach, mój Aniele!
I uœmiechn¹wszy siê radoœnie, jak to zwyk³ czyniæ na widok œwi¹tecznych paczek pod choink¹, choæby nawet tej z kolejnym swetrem od Madame Vesleis, opatrzonym wyszyt¹ przez ni¹ w³asnodrutnie par¹ baletek, Harold Pottier zdj¹³ swojemu Upiorowi maskê.
Muzyka gra³a...
A¿ przesta³a
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa...? – wrzasn¹³ ‘Arry na wszelki wypadek, choæ w³aœciwie nie zdo³a³ dojrzeæ, co te¿ takiego, prócz po³owy twarzy i po³owy nosa, Upiór Opery nosi³ pod mask¹. Pozosta³o mu tylko wra¿enie czegoœ bezmiernie przera¿aj¹cego, okropnego, straszliwego i groŸnego.
- DOBRZE SIÊ BAWISZ?! – wrzasn¹³ Upiór, œciskaj¹c ramiê ‘Arry’ego tak mocno, ¿e zdrêtwia³a mu rêka. Zakrywa³ sobie przy tym rêkawem drugiej rêki pó³ twarzy - jej widoczn¹ czêœæ wykrzywia³a wœciek³oœæ, skierowana najwyraŸniej przeciwko ch³opcu.
- N... Nie... – wyj¹ka³ ‘Arry. Upiór odrzuci³ go od siebie z ca³ej si³y. Ch³opak upad³ ciê¿ko na kamienie. Patrzy³ z przera¿eniem na ukochanego Anio³a – jego twarz sta³a siê nagle twarz¹ szaleñca, jakby targa³ nim ból tak nieludzki, jak jak¹œ wyj¹c¹, skoml¹c¹ besti¹, uwiêzion¹ w p³on¹cym domu. Upiór podbieg³ do zas³oniêtego kotar¹ lustra i gwa³townie odsun¹³ materiê – ukaza³o siê zwierciad³o w srebrnej ramie, opatrzonej jakimœ dziwnym napisem. ‘Arry skupi³ siê na literach, byle tylko nie patrzeæ na odbicie tej twarzy. A... I... N... Mo¿e to po ³acinie?
- To pragn¹³eœ zobaczyæ?! – krzykn¹³ Upiór, uderzaj¹c piêœci¹ w lustro. – Masz, czego pragn¹³eœ, zdradziecki wê¿u! Ty synu Pandory! Ty bracie Dalili! Ty mê¿u Dejaniry!
- Eeee? – zdziwi³ siê nieco ‘Arry pomimo przestrachu. Tymczasem Upiór przed lustrem jakby nieco och³on¹³.
- Dejanirê sobie darujmy – burkn¹³. – Ale to, co zrobi³eœ, by³o bardzo niemi³e!
- Ja prizeprasziam, Aniele! Naprawdê przieprasziam!
- I to ma wystarczyæ?!
- Ja tak baaaaaaaardzo przieprasziam... – zamiaucza³ ‘Arry i pe³zaj¹c pokornie, wyci¹gn¹³ do swego Anio³a jego bia³¹ maskê. – Tak przieokropni przieprasziam... Ale...
- Ale, ale! – parskn¹³ Upiór. – Co ty sobie myœlisz, ¿e dla przyjemnoœci noszê maskê?! ¯e lubiê siê krzywo opalaæ?!
- Myœla³em, ¿ie w ogóle ni lubisz – zaryzykowa³ ch³opiec. Czarne oko zerknê³o na niego nieco ³askawiej.
- Zaiste... Ale, naprawdê, Aniele, rozczarowa³eœ mnie. ¯eby tak od razu dobieraæ mi siê do maski?! Czy nie s¹dzisz, ¿e powinniœmy siê lepiej poznaæ? Porozumieæ? Przywykn¹æ do siebie? A ty, jak jakiœ raptus, od razu chcia³eœ wtargn¹æ na mój teren zastrze¿ony. Doprawdy, czegoœ takiego móg³bym siê spodziewaæ po twoim ojcu. Ale ty...
Arry z jakiegoœ powodu poczu³ siê zdecydowanie Ÿle.
- Moi ojciec dobiera³ ci si do maski?!
Upiór czym prêdzej za³o¿y³ maskê i wychyn¹³ z cienia, wymachuj¹c przecz¹co rêkami.
- A sk¹d¿e! Te¿ mi, twój ojciec?! Nie pozwoli³bym! Nigdy w ¿yciu!
‘Arry uspokoi³ siê nieco.
- Nie pozwoli³biœ? – upewnia³ siê. – Nigdi? Nikomu?
Upiór stropi³ siê lekko.
- Och, Aniele... Wiesz przecie¿... Ty zawsze...
- Ale inni! – naciska³ m³odzieniec. – Na pewno? Nikomu? Na przik³ad... W tej Operzie? Nigdi i nikomu opriócz mni?! Daj s³owo!
Upiór Opery zamruga³.
- Musimy ju¿ iœæ. Ci idioci, zarz¹dzaj¹cy moj¹ Oper¹, bêd¹ siê o ciebie martwiæ.
cdn