Post by Bazylia on Jul 20, 2006 23:10:01 GMT 1
Mia³o kiedyœ byæ czêœci¹ innego fanfica. Poniewa¿ fanfic le¿y nieruszany od roku i najwyraŸniej ma zamiar tak jeszcze pole¿eæ, wrzucam.
To mia³o graæ operê autorstwa Upiora. Ahaha, bardzo œmieszne.
Anio³ Muzyki
Osoby:
Erik /G³os
Mistrz / Duch {dla wyjaœnienia: mia³ byæ starszym bratem Mme Giry}
Antoinette, siostra Mistrza / Madame Antoinette
Mari / Dziewczyna / Sen / Anio³
Lotte / Wspomnienie
Marguerithe, córka Madame Antoinette
M³ody Wicehrabia
(Pary¿, rok 1849)
(Czarna zas³ona. T³um. Wœród ludzi Erik, ubrany na czarno, z tak¹¿ mask¹ na twarzy; zas³ania twarz rêkoma. Nieco z boku Antoinette, m³oda dziewczyna w stroju baletnicy, na ramionach ma chustê. Antoinette, stoj¹c na uboczu, przygl¹da siê smutno)
T³um:
(szyderczo; ze œmiechem)
Dzieciê diab³a! Dzieciê diab³a!
Dozorca:
Czy¿ nie przyznacie, panowie, damy
Widok tu niecodzienny mamy
(z ironi¹)
Czy was jeszcze nie urzek³a
Niespodzianka prosto z piek³a?
(T³um szarpie Erika, ktoœ odrywa mu rêce od twarzy; Erik próbuje siê wyrwaæ, zas³ania twarz. T³um znudzony powoli opuszcza scenê. Zostaj¹ Erik, Dozorca i Antoinette. Antoinette patrzy przez chwilê na Erika i odwraca siê, by wyjœæ)
Dozorca:
(pogardliwe prychniêcie)
Dzieciê diab³a!
(siêgaj¹c po kij odwraca siê ty³em do Erika)
(Erik wyci¹ga kawa³ek sznurka, dusi Dozorcê)
Antoinette:
(po chwili; podbiegaj¹c do Erika)
ChodŸ!
(bierze Erika za rêkê i uciekaj¹)
G³osy t³umu:
(zza sceny)
Morderstwo! Morderstwo!
G³os Antoinette:
(zza sceny)
ChodŸ, ukryjê ciê...
W bezpieczne miejsce
Zabiorê ciê...
***
(Zas³ona podnosi siê. Ma³a kapliczka: witra¿ z anio³em; na œcianie takie¿ malowid³o; œwiece wokó³, na wpó³ wypalone. Wchodz¹ Antoinette i Erik)
Antoinette:
Tu jest bezpiecznie... Wrócê, ale
Teraz tu zostawiam ciê...
Tu jest bezpiecznie... Tylko pamiêtaj
Musisz ukrywaæ siê!
Echo:
... ukrywaæ siê...
G³os Mistrza:
Antoinette!
Antoinette:
Ju¿ idê!
(od progu; do Erika)
Wrócê tu!
(wybiega)
***
(Pokój Mistrza. Organy, ³ó¿ko, stolik. Mistrz siedzi na ³ó¿ku, gra na skrzypcach cicho. Wbiega Antoinette)
Antoinette:
Wo³a³eœ, braciszku?
Mistrz:
S³ysza³em g³os w kaplicy...
Antoinette:
To twoje anio³y œpiewaj¹.
Mistrz:
(œciszaj¹c g³os)
Szepcz¹ i ³kaj¹...
Antoinette:
(mniej pewnie)
Wo³aj¹ ciê...
Mistrz:
(pytaj¹co; patrz¹c Antoinette w oczy)
Ukrywaj¹ siê?
(Antoinette chowa twarz w d³oniach)
Mistrz:
Nie bój siê, nie powiem nikomu.
(po chwili ciszy)
Siostro, kogo tam ukrywasz?
Antoinette:
(cicho, z wyraŸnym smutkiem)
On nie ma domu...
Mistrz:
On?
Antoinette:
Erik...
Mistrz:
Któ¿ to?
Antoinette:
„Dzieciê diab³a”...
Mistrz:
Wielkie nieba! I chcesz,
¯eby zawsze mieszka³ tam,
Na dole?
Antoinette:
Na mnie winê bierz...
Ale jemu pozwól zostaæ!
Mistrz:
Niech zostanie.
(do siebie)
Có¿ on od ludzi mo¿e dostaæ
Prócz szyderstw...
Antoinette:
Mo¿e ktoœ...
Mistrz:
Uczyæ go bêdê sam,
Mojej go powierz pieczy.
(po chwili milczenia)
Mo¿e muzyka go uleczy...
Antoinette:
(do siebie)
Ulotna jest i nik³a,
A tak silna...
(g³oœniej)
Muzyko, spraw by znik³a
Kl¹twa ci¹¿¹ca na tej duszy!
Mistrz:
(w zamyœleniu)
Muzyka wszystko poruszy...
***
(Kaplica. Erik siedzi na pod³odze, patrz¹c na malowid³o z anio³em. Mistrz, niezauwa¿ony przez Erika, w drzwiach staje)
Erik:
(œpiewa cicho)
Naucz siê ¿yæ w samotnoœci...
Na zawsze dzieciê ciemnoœci,
Naucz siê ¿yæ zawsze sam
Na dole tam...
(dr¿¹cym g³osem)
Mo¿na ¿yæ w samotnoœci,
Mo¿na ¿yæ bez mi³oœci...
Naucz siê ¿yæ w samotnoœci,
Znajduj sw¹ drogê w ciemnoœci...
Mistrz:
(do siebie)
Bo¿e, s³yszysz go, jak wo³a!
Zeœlij tej duszy anio³a!
Mo¿e wtedy ocaleje...
W ciemnoœci – tylko zmarnieje.
A i to najlepszy z losów
Jakie by go czekaæ mog³y...
Bo¿e, da³eœ mu g³os g³osów,
Daj anio³y, by wspomog³y!
Sam zrobiê, co w mojej mocy,
Lecz to – niczym...
Erik:
(zauwa¿aj¹c Mistrza; z okrzykiem)
Kim jesteœ?!
Mistrz:
A ty kim?
Erik:
Dzieckiem nocy.
Mistrz:
Nie za wczeœnie ju¿ wybieraæ?
Erik:
Mój wybór mi odebrano
Dawno. Wyboru nie by³o.
Nigdy.
Mistrz:
Nie czas teraz, by siê spieraæ.
Jeszcze siê nie dope³ni³o
I jeszcze mo¿esz wybieraæ.
Dlatego wolê ci dano
Woln¹.
Erik:
(z wyrzutem)
Wyjœæ na œwiat, ¿eby umieraæ?
(Mistrz bierze do rêki skrzypce i zaczyna graæ; kilka tonów czaruj¹cych)
Mistrz:
Zostañ. Graj, œpiewaj...
Erik:
Nie znam muzyki...
(do siebie)
Ale te s³odkie dŸwiêki
Zda siê, ¿e serca dotknê³y
Do g³êbi. Tam zosta³y,
Tam usnê³y...
(g³oœniej)
Przebudziæ je, gdybym umia³!
Mistrz:
Nauczê ciê. Kiedyœ odkryjesz
¯e je zbudziæ umiesz.
Zbudziæ, z³¹czyæ, splataæ w pieœni...
Sam wkrótce zrozumiesz.
***
(Czarna zas³ona. Cienie Czarne tañcz¹. Wchodz¹ dwa Cienie Srebrne z klepsydr¹. Klepsydra lat siedem odmierza. Cienie Czarne do snu siê uk³adaj¹. Cienie srebrne wychodz¹, klepsydrê wynosz¹c)
***
(Rok 1856)
(Hall opery. Mistrz na schodach stoi. Madame Antoinette wchodzi, trzymaj¹c za rêkê Mari, dziewczynkê szeœcioletni¹)
Madame Antoinette:
Oto ona.
Mari.
Mistrz:
SprawdŸmy twój talent.
(podaje Mari skrzypce; Mari gra kilka taktów)
Dla muzyki narodzona...
***
(Pokój Mistrza. Mistrz. Wchodzi Mari)
Mari:
Mistrzu, wczoraj w kaplicy
Œpiew s³ysza³am... Promieñ œwiecy
Silniej wtedy rozb³ysn¹³...
Mistrzu, s¹ tutaj anio³y?
Mistrz:
(do siebie)
G³os jej ufny jest, weso³y,
Jako i dusza radosny...
Dzieciê œwiat³a, córka wiosny...
(g³oœno)
Tylko jeden, dziecko, anio³.
Ty.
G³os:
Zawsze dla niej, wszêdzie za ni¹!
G³os - jak duszê - ma radosny,
Córka œwiat³a, dzieciê wiosny,
Ca³e ¿ycie graj mi!
(Mari s³ucha w zachwyceniu)
Mistrz:
Piêkne mia³aœ sny,
Lecz to nie anio³.
Mari:
Kto wiêc?
Mistrz:
Mój uczeñ, jak i ty.
(odwracaj¹c siê nieco do œciany, w kierunku G³osu)
Poka¿ siê!
G³os:
(stanowczo)
Niech zostanê snem i g³osem,
Duchem...
Mistrz:
Duchem...
(z lekk¹ ironi¹)
Puchem, py³em...
G³os:
(jakby upiornie)
Prochem...
Jak i dawniej by³em...
Mistrz:
Jak ja bêdê... snem jedynie...
(Mari bierze skrzypce Mistrza i gra cicho „Anio³a Muzyki”)
Mistrz:
Snem jest ¿ycie... Jak sen minie,
Szybko, cicho, bez rozg³osu...
(znów odwraca siê w kierunku, sk¹d mówi G³os)
Wyrzecz siê swojego losu,
Strze¿ jej, ucz j¹...
G³os:
(do Mistrza)
Wiele wiem, wiele pozna³em,
Przecie¿ mistrzem siê nie sta³em
Jeszcze...
Mistrz:
(stanowczo)
Ucz j¹.
G³os:
Uczyæ?
Nie boisz siê jej poruczyæ
Mej muzyce, mojej pieczy?
Ty, który znasz przesz³e rzeczy...
Mistrz:
Znam. Znam ciebie! Znam i j¹...
Czy nie widzisz? Ona tw¹
Jest nadziej¹. Czy jedyn¹?
Któ¿ wie...
(w transie)
Dni, miesi¹ce, lata min¹...
Teraz, co w przednówku œmierci
Widzê; wiem, ¿e w tej iskierce
Ma³ej wielkie bije serce...
Ach, s¹ tutaj, s¹ anio³y!
G³os:
Czyœ szalony?
Mistrz:
(przytomniej nieco)
Tak... Na po³y...
(ca³kiem przytomnie)
Œmieræ ju¿ blisko...
(znów w transie)
Wiêcej widzê, mocniej czujê!...
Mo¿e ktoœ ciê uratuje
Z tej ciemnoœci, d³oñ pomocn¹
Poda, d³oñ i przyjaŸñ mocn¹...
(zupe³nie przytomnie)
To mój testament dla ciebie:
Strze¿ jej!
(wzrok Mistrza coraz bardziej nieobecny; Mistrz twarz zwraca w górê, jakby wypatrywa³ czegoœ; trwa tak chwilê w niemym zachwycie)
Mistrz:
(w ekstazie)
Jaki¿ blask na niebie!
( zas³ania oczy d³oni¹; nagle upada na ³ó¿ko)
Mari:
(z przera¿eniem)
Mistrzu!
(Wchodzi Madame Antoinette, zaniepokojona krzykiem; zauwa¿a Mistrza)
Madame Antoinette:
(z okrzykiem przestrachu)
Armand! Wielki Bo¿e...
G³os:
Jemu ju¿ nic nie pomo¿e...
Módl siê tylko, jeœli umiesz.
(z nag³ym smutkiem)
On ju¿ odszed³...
(Madame Antoinette osuwa siê na kolana przy ³ó¿ku, p³acz¹c; œciska d³oñ Mistrza. Mari przy œcianie, przestraszona, ³ka cicho)
G³os:
(do Mari; cicho i miêkko, z dziwn¹, przejmuj¹c¹ nut¹)
Dziecko, wiêc ty te¿ rozumiesz...
(po chwili ciszy; g³oœno; z gniewem i wyrzutem)
Có¿ Ci, có¿ Ci by³a winna
Radosna dusza dziecinna?!
***
(Pokój Mari. £ó¿ko, stolik, szafka. Toaletka, przy niej du¿e lustro. Mari na ³ó¿ku, próbuje zasn¹æ)
Mari:
(cicho)
Mijaj¹, jak mówi³eœ, dni
Ale w pamiêci tkwi
Wci¹¿ tamten dzieñ, wyraŸnie...
Dziwnie t³umi wyobraŸniê...
Odszed³eœ, Mistrzu, za wczeœnie
Wróæ, ze skrzypcami, we œnie
I ucz mnie dalej, graj...
(chwila ciszy)
Mistrzu, Anio³a mi daj...
G³os:
(jakby do siebie)
Zbyt wczeœnie ¿ycie nauczy³o
¯e ka¿dy los skoñczon mogi³¹
Zbyt wczeœnie...
(g³oœniej; cicho i miêkko)
Pozwól obeschn¹æ ³zom – on gra...
S³uchaj!... On ci Anio³a da
Choæ we œnie...
Mari:
(z zamyœleniem i ciekawoœci¹)
Tyœ nie anio³em ani snem
Tyœ... przyjacielem? Przecie¿ wiem...
Tyœ jak ja ludzkim zwi¹zan losem...
Lecz ty anielskim œpiewasz g³osem
Ja gram...
(urywanym g³osem)
Ja... kiedyœ gra³am...
Mistrzu... zbyt ma³o siê stara³am...
G³os:
(miêkko)
Nie p³acz... Los dalej bêdzie bieg³
A Mistrz ciê Stamt¹d bêdzie strzeg³
Na wieki.
(D³u¿sza chwila ciszy. Zmiana nastroju. Mari siada na ³ó¿ku i rozgl¹da siê)
Mari:
Kim jesteœ? Jaka twoja twarz?
Czyj ten g³os? Jakie imiê masz?
Tak bliski a daleki...
G³os:
Nie snem, nie anio³em, lecz g³osem
A los mój tylko ludzkim losem...
(z postanowieniem)
Czas ju¿, ¿ebyœ mnie zobaczy³a...
Mari:
Czas... ¿ebym uwierzy³a?
G³os:
¯ebyœ ujrza³a...
(Pojawia siê Erik; czarny ubiór, taka¿ maska na twarzy)
Erik:
¯ebyœ prawdziw¹ twarz pozna³a...
(Erik zdejmuje maskê – ale jego twarz widzi tylko Mari. Mari patrzy przez chwilê)
Mari:
Prawdziw¹?
(wstaje)
Prawdziwa twarz...
(podchodzi do Erika; wyci¹ga rêkê; Erik przyklêka; Mari k³adzie mu rêkê na sercu)
Jest tu...
W sercu...
(z serdecznoœci¹)
Ja przecie¿ twe oblicze znam...
Tu¿ obok, ale zawsze sam.
Gdy by³am sama, przy mnie by³eœ,
Kiedy p³aka³am, dla mnie œni³eœ,
Œpiewa³eœ mi do snu...
(uœmiecha siê)
Twoja prawdziwa twarz jest tu.
(odsuwa siê o krok)
Wiem ju¿ kim jesteœ, znam tw¹ twarz.
Lecz czyj g³os? Jakie imiê masz?
Aniele...
Erik:
Jam nie anio³em...
Cz³owiekiem... cieniem...
Mari:
Snem... muzyk¹... marzeniem?...
Erik:
Och, dawno obce mi marzenia.
Widzisz... nie mam imienia.
Ty wybierz, jakim chcesz mnie wzywaæ
Imieniem.
Mari:
Erik. Tak nazywaæ
Zwyk³ ciê mój Mistrz.
Erik:
(z odcieniem smutku)
Nasz...
Mari:
W g³osie tak dziwn¹ nutê masz
Gdy o nim mówisz. Cich¹, smutn¹.
Erik:
By³... przyjacielem. Œmieræ okrutn¹
Jest, ale nie tym, co umieraj¹,
Lecz tym, którzy tutaj zostaj¹
Przy ¿yciu.
Echo:
W ukryciu...
Erik: Czas na mnie. Jutro...
Mari:
(przerywaj¹c Erikowi)
Jutro? Nie bêdzie mnie tu.
Jutro wyje¿d¿am... Mo¿e kiedyœ...
Erik:
(po chwili wahania)
Wiêc...¿egnaj. Do koñca œwiata
I przez dzieñ jeden
Bêdê pamiêtaæ, dzieciê lata,
Ciebie...
Bo zawsze mi ¿yczliw¹ by³aœ,
Bo nigdy siê nie odwróci³aœ
Ode mnie...
(Erik wk³ada maskê i chce odejœæ. Mari zarzuca mu rêce na szyjê i ca³uje go w policzek, z dzieciêc¹ serdecznoœci¹)
(Czarna zas³ona opada)
To mia³o graæ operê autorstwa Upiora. Ahaha, bardzo œmieszne.
Anio³ Muzyki
Osoby:
Erik /G³os
Mistrz / Duch {dla wyjaœnienia: mia³ byæ starszym bratem Mme Giry}
Antoinette, siostra Mistrza / Madame Antoinette
Mari / Dziewczyna / Sen / Anio³
Lotte / Wspomnienie
Marguerithe, córka Madame Antoinette
M³ody Wicehrabia
(Pary¿, rok 1849)
(Czarna zas³ona. T³um. Wœród ludzi Erik, ubrany na czarno, z tak¹¿ mask¹ na twarzy; zas³ania twarz rêkoma. Nieco z boku Antoinette, m³oda dziewczyna w stroju baletnicy, na ramionach ma chustê. Antoinette, stoj¹c na uboczu, przygl¹da siê smutno)
T³um:
(szyderczo; ze œmiechem)
Dzieciê diab³a! Dzieciê diab³a!
Dozorca:
Czy¿ nie przyznacie, panowie, damy
Widok tu niecodzienny mamy
(z ironi¹)
Czy was jeszcze nie urzek³a
Niespodzianka prosto z piek³a?
(T³um szarpie Erika, ktoœ odrywa mu rêce od twarzy; Erik próbuje siê wyrwaæ, zas³ania twarz. T³um znudzony powoli opuszcza scenê. Zostaj¹ Erik, Dozorca i Antoinette. Antoinette patrzy przez chwilê na Erika i odwraca siê, by wyjœæ)
Dozorca:
(pogardliwe prychniêcie)
Dzieciê diab³a!
(siêgaj¹c po kij odwraca siê ty³em do Erika)
(Erik wyci¹ga kawa³ek sznurka, dusi Dozorcê)
Antoinette:
(po chwili; podbiegaj¹c do Erika)
ChodŸ!
(bierze Erika za rêkê i uciekaj¹)
G³osy t³umu:
(zza sceny)
Morderstwo! Morderstwo!
G³os Antoinette:
(zza sceny)
ChodŸ, ukryjê ciê...
W bezpieczne miejsce
Zabiorê ciê...
***
(Zas³ona podnosi siê. Ma³a kapliczka: witra¿ z anio³em; na œcianie takie¿ malowid³o; œwiece wokó³, na wpó³ wypalone. Wchodz¹ Antoinette i Erik)
Antoinette:
Tu jest bezpiecznie... Wrócê, ale
Teraz tu zostawiam ciê...
Tu jest bezpiecznie... Tylko pamiêtaj
Musisz ukrywaæ siê!
Echo:
... ukrywaæ siê...
G³os Mistrza:
Antoinette!
Antoinette:
Ju¿ idê!
(od progu; do Erika)
Wrócê tu!
(wybiega)
***
(Pokój Mistrza. Organy, ³ó¿ko, stolik. Mistrz siedzi na ³ó¿ku, gra na skrzypcach cicho. Wbiega Antoinette)
Antoinette:
Wo³a³eœ, braciszku?
Mistrz:
S³ysza³em g³os w kaplicy...
Antoinette:
To twoje anio³y œpiewaj¹.
Mistrz:
(œciszaj¹c g³os)
Szepcz¹ i ³kaj¹...
Antoinette:
(mniej pewnie)
Wo³aj¹ ciê...
Mistrz:
(pytaj¹co; patrz¹c Antoinette w oczy)
Ukrywaj¹ siê?
(Antoinette chowa twarz w d³oniach)
Mistrz:
Nie bój siê, nie powiem nikomu.
(po chwili ciszy)
Siostro, kogo tam ukrywasz?
Antoinette:
(cicho, z wyraŸnym smutkiem)
On nie ma domu...
Mistrz:
On?
Antoinette:
Erik...
Mistrz:
Któ¿ to?
Antoinette:
„Dzieciê diab³a”...
Mistrz:
Wielkie nieba! I chcesz,
¯eby zawsze mieszka³ tam,
Na dole?
Antoinette:
Na mnie winê bierz...
Ale jemu pozwól zostaæ!
Mistrz:
Niech zostanie.
(do siebie)
Có¿ on od ludzi mo¿e dostaæ
Prócz szyderstw...
Antoinette:
Mo¿e ktoœ...
Mistrz:
Uczyæ go bêdê sam,
Mojej go powierz pieczy.
(po chwili milczenia)
Mo¿e muzyka go uleczy...
Antoinette:
(do siebie)
Ulotna jest i nik³a,
A tak silna...
(g³oœniej)
Muzyko, spraw by znik³a
Kl¹twa ci¹¿¹ca na tej duszy!
Mistrz:
(w zamyœleniu)
Muzyka wszystko poruszy...
***
(Kaplica. Erik siedzi na pod³odze, patrz¹c na malowid³o z anio³em. Mistrz, niezauwa¿ony przez Erika, w drzwiach staje)
Erik:
(œpiewa cicho)
Naucz siê ¿yæ w samotnoœci...
Na zawsze dzieciê ciemnoœci,
Naucz siê ¿yæ zawsze sam
Na dole tam...
(dr¿¹cym g³osem)
Mo¿na ¿yæ w samotnoœci,
Mo¿na ¿yæ bez mi³oœci...
Naucz siê ¿yæ w samotnoœci,
Znajduj sw¹ drogê w ciemnoœci...
Mistrz:
(do siebie)
Bo¿e, s³yszysz go, jak wo³a!
Zeœlij tej duszy anio³a!
Mo¿e wtedy ocaleje...
W ciemnoœci – tylko zmarnieje.
A i to najlepszy z losów
Jakie by go czekaæ mog³y...
Bo¿e, da³eœ mu g³os g³osów,
Daj anio³y, by wspomog³y!
Sam zrobiê, co w mojej mocy,
Lecz to – niczym...
Erik:
(zauwa¿aj¹c Mistrza; z okrzykiem)
Kim jesteœ?!
Mistrz:
A ty kim?
Erik:
Dzieckiem nocy.
Mistrz:
Nie za wczeœnie ju¿ wybieraæ?
Erik:
Mój wybór mi odebrano
Dawno. Wyboru nie by³o.
Nigdy.
Mistrz:
Nie czas teraz, by siê spieraæ.
Jeszcze siê nie dope³ni³o
I jeszcze mo¿esz wybieraæ.
Dlatego wolê ci dano
Woln¹.
Erik:
(z wyrzutem)
Wyjœæ na œwiat, ¿eby umieraæ?
(Mistrz bierze do rêki skrzypce i zaczyna graæ; kilka tonów czaruj¹cych)
Mistrz:
Zostañ. Graj, œpiewaj...
Erik:
Nie znam muzyki...
(do siebie)
Ale te s³odkie dŸwiêki
Zda siê, ¿e serca dotknê³y
Do g³êbi. Tam zosta³y,
Tam usnê³y...
(g³oœniej)
Przebudziæ je, gdybym umia³!
Mistrz:
Nauczê ciê. Kiedyœ odkryjesz
¯e je zbudziæ umiesz.
Zbudziæ, z³¹czyæ, splataæ w pieœni...
Sam wkrótce zrozumiesz.
***
(Czarna zas³ona. Cienie Czarne tañcz¹. Wchodz¹ dwa Cienie Srebrne z klepsydr¹. Klepsydra lat siedem odmierza. Cienie Czarne do snu siê uk³adaj¹. Cienie srebrne wychodz¹, klepsydrê wynosz¹c)
***
(Rok 1856)
(Hall opery. Mistrz na schodach stoi. Madame Antoinette wchodzi, trzymaj¹c za rêkê Mari, dziewczynkê szeœcioletni¹)
Madame Antoinette:
Oto ona.
Mari.
Mistrz:
SprawdŸmy twój talent.
(podaje Mari skrzypce; Mari gra kilka taktów)
Dla muzyki narodzona...
***
(Pokój Mistrza. Mistrz. Wchodzi Mari)
Mari:
Mistrzu, wczoraj w kaplicy
Œpiew s³ysza³am... Promieñ œwiecy
Silniej wtedy rozb³ysn¹³...
Mistrzu, s¹ tutaj anio³y?
Mistrz:
(do siebie)
G³os jej ufny jest, weso³y,
Jako i dusza radosny...
Dzieciê œwiat³a, córka wiosny...
(g³oœno)
Tylko jeden, dziecko, anio³.
Ty.
G³os:
Zawsze dla niej, wszêdzie za ni¹!
G³os - jak duszê - ma radosny,
Córka œwiat³a, dzieciê wiosny,
Ca³e ¿ycie graj mi!
(Mari s³ucha w zachwyceniu)
Mistrz:
Piêkne mia³aœ sny,
Lecz to nie anio³.
Mari:
Kto wiêc?
Mistrz:
Mój uczeñ, jak i ty.
(odwracaj¹c siê nieco do œciany, w kierunku G³osu)
Poka¿ siê!
G³os:
(stanowczo)
Niech zostanê snem i g³osem,
Duchem...
Mistrz:
Duchem...
(z lekk¹ ironi¹)
Puchem, py³em...
G³os:
(jakby upiornie)
Prochem...
Jak i dawniej by³em...
Mistrz:
Jak ja bêdê... snem jedynie...
(Mari bierze skrzypce Mistrza i gra cicho „Anio³a Muzyki”)
Mistrz:
Snem jest ¿ycie... Jak sen minie,
Szybko, cicho, bez rozg³osu...
(znów odwraca siê w kierunku, sk¹d mówi G³os)
Wyrzecz siê swojego losu,
Strze¿ jej, ucz j¹...
G³os:
(do Mistrza)
Wiele wiem, wiele pozna³em,
Przecie¿ mistrzem siê nie sta³em
Jeszcze...
Mistrz:
(stanowczo)
Ucz j¹.
G³os:
Uczyæ?
Nie boisz siê jej poruczyæ
Mej muzyce, mojej pieczy?
Ty, który znasz przesz³e rzeczy...
Mistrz:
Znam. Znam ciebie! Znam i j¹...
Czy nie widzisz? Ona tw¹
Jest nadziej¹. Czy jedyn¹?
Któ¿ wie...
(w transie)
Dni, miesi¹ce, lata min¹...
Teraz, co w przednówku œmierci
Widzê; wiem, ¿e w tej iskierce
Ma³ej wielkie bije serce...
Ach, s¹ tutaj, s¹ anio³y!
G³os:
Czyœ szalony?
Mistrz:
(przytomniej nieco)
Tak... Na po³y...
(ca³kiem przytomnie)
Œmieræ ju¿ blisko...
(znów w transie)
Wiêcej widzê, mocniej czujê!...
Mo¿e ktoœ ciê uratuje
Z tej ciemnoœci, d³oñ pomocn¹
Poda, d³oñ i przyjaŸñ mocn¹...
(zupe³nie przytomnie)
To mój testament dla ciebie:
Strze¿ jej!
(wzrok Mistrza coraz bardziej nieobecny; Mistrz twarz zwraca w górê, jakby wypatrywa³ czegoœ; trwa tak chwilê w niemym zachwycie)
Mistrz:
(w ekstazie)
Jaki¿ blask na niebie!
( zas³ania oczy d³oni¹; nagle upada na ³ó¿ko)
Mari:
(z przera¿eniem)
Mistrzu!
(Wchodzi Madame Antoinette, zaniepokojona krzykiem; zauwa¿a Mistrza)
Madame Antoinette:
(z okrzykiem przestrachu)
Armand! Wielki Bo¿e...
G³os:
Jemu ju¿ nic nie pomo¿e...
Módl siê tylko, jeœli umiesz.
(z nag³ym smutkiem)
On ju¿ odszed³...
(Madame Antoinette osuwa siê na kolana przy ³ó¿ku, p³acz¹c; œciska d³oñ Mistrza. Mari przy œcianie, przestraszona, ³ka cicho)
G³os:
(do Mari; cicho i miêkko, z dziwn¹, przejmuj¹c¹ nut¹)
Dziecko, wiêc ty te¿ rozumiesz...
(po chwili ciszy; g³oœno; z gniewem i wyrzutem)
Có¿ Ci, có¿ Ci by³a winna
Radosna dusza dziecinna?!
***
(Pokój Mari. £ó¿ko, stolik, szafka. Toaletka, przy niej du¿e lustro. Mari na ³ó¿ku, próbuje zasn¹æ)
Mari:
(cicho)
Mijaj¹, jak mówi³eœ, dni
Ale w pamiêci tkwi
Wci¹¿ tamten dzieñ, wyraŸnie...
Dziwnie t³umi wyobraŸniê...
Odszed³eœ, Mistrzu, za wczeœnie
Wróæ, ze skrzypcami, we œnie
I ucz mnie dalej, graj...
(chwila ciszy)
Mistrzu, Anio³a mi daj...
G³os:
(jakby do siebie)
Zbyt wczeœnie ¿ycie nauczy³o
¯e ka¿dy los skoñczon mogi³¹
Zbyt wczeœnie...
(g³oœniej; cicho i miêkko)
Pozwól obeschn¹æ ³zom – on gra...
S³uchaj!... On ci Anio³a da
Choæ we œnie...
Mari:
(z zamyœleniem i ciekawoœci¹)
Tyœ nie anio³em ani snem
Tyœ... przyjacielem? Przecie¿ wiem...
Tyœ jak ja ludzkim zwi¹zan losem...
Lecz ty anielskim œpiewasz g³osem
Ja gram...
(urywanym g³osem)
Ja... kiedyœ gra³am...
Mistrzu... zbyt ma³o siê stara³am...
G³os:
(miêkko)
Nie p³acz... Los dalej bêdzie bieg³
A Mistrz ciê Stamt¹d bêdzie strzeg³
Na wieki.
(D³u¿sza chwila ciszy. Zmiana nastroju. Mari siada na ³ó¿ku i rozgl¹da siê)
Mari:
Kim jesteœ? Jaka twoja twarz?
Czyj ten g³os? Jakie imiê masz?
Tak bliski a daleki...
G³os:
Nie snem, nie anio³em, lecz g³osem
A los mój tylko ludzkim losem...
(z postanowieniem)
Czas ju¿, ¿ebyœ mnie zobaczy³a...
Mari:
Czas... ¿ebym uwierzy³a?
G³os:
¯ebyœ ujrza³a...
(Pojawia siê Erik; czarny ubiór, taka¿ maska na twarzy)
Erik:
¯ebyœ prawdziw¹ twarz pozna³a...
(Erik zdejmuje maskê – ale jego twarz widzi tylko Mari. Mari patrzy przez chwilê)
Mari:
Prawdziw¹?
(wstaje)
Prawdziwa twarz...
(podchodzi do Erika; wyci¹ga rêkê; Erik przyklêka; Mari k³adzie mu rêkê na sercu)
Jest tu...
W sercu...
(z serdecznoœci¹)
Ja przecie¿ twe oblicze znam...
Tu¿ obok, ale zawsze sam.
Gdy by³am sama, przy mnie by³eœ,
Kiedy p³aka³am, dla mnie œni³eœ,
Œpiewa³eœ mi do snu...
(uœmiecha siê)
Twoja prawdziwa twarz jest tu.
(odsuwa siê o krok)
Wiem ju¿ kim jesteœ, znam tw¹ twarz.
Lecz czyj g³os? Jakie imiê masz?
Aniele...
Erik:
Jam nie anio³em...
Cz³owiekiem... cieniem...
Mari:
Snem... muzyk¹... marzeniem?...
Erik:
Och, dawno obce mi marzenia.
Widzisz... nie mam imienia.
Ty wybierz, jakim chcesz mnie wzywaæ
Imieniem.
Mari:
Erik. Tak nazywaæ
Zwyk³ ciê mój Mistrz.
Erik:
(z odcieniem smutku)
Nasz...
Mari:
W g³osie tak dziwn¹ nutê masz
Gdy o nim mówisz. Cich¹, smutn¹.
Erik:
By³... przyjacielem. Œmieræ okrutn¹
Jest, ale nie tym, co umieraj¹,
Lecz tym, którzy tutaj zostaj¹
Przy ¿yciu.
Echo:
W ukryciu...
Erik: Czas na mnie. Jutro...
Mari:
(przerywaj¹c Erikowi)
Jutro? Nie bêdzie mnie tu.
Jutro wyje¿d¿am... Mo¿e kiedyœ...
Erik:
(po chwili wahania)
Wiêc...¿egnaj. Do koñca œwiata
I przez dzieñ jeden
Bêdê pamiêtaæ, dzieciê lata,
Ciebie...
Bo zawsze mi ¿yczliw¹ by³aœ,
Bo nigdy siê nie odwróci³aœ
Ode mnie...
(Erik wk³ada maskê i chce odejœæ. Mari zarzuca mu rêce na szyjê i ca³uje go w policzek, z dzieciêc¹ serdecznoœci¹)
(Czarna zas³ona opada)