|
Post by Nattie on Jan 23, 2006 17:16:33 GMT 1
... na œwie¿o i po latach.
Próbujê tutaj przenieœæ dyskusjê, która mo¿e siê nied³ugo rozwin¹æ po dzisiejszym poœcie PrzeBoskiego. A mo¿e ktoœ, coœ, w formie pamiêtnika?
|
|
|
Post by Nattie on Jan 23, 2006 17:21:02 GMT 1
ech...wczoraj przeczytalem upiorka (tylko 2,5 godziny:/) i nie wiem jak mam wyrazic swoje uczucia a przy okazji nie zranic waszych nie powiem ze nie podobala mi sie ksiazka poniewaz podobala sie lecz Krista i wice baronek nie podbili serca mego :/ ona zachowuje sie jak niedojrzala podlotka a on rozchwiany emocjonalnie jak i psychicznie co sprawilo ze poczulem raczej niechec do tych postaci. Najbardziej pozytywanie odbieram postac Persa, byc moze zapytacie dlaczego ? otoz on jako jedyny (moim zdaniem) rozumie JEGO motywacje i psychike, co zdecydowanie wplynelo na mnie jako czytelnika. Mam nadzieje ze za to nie stane pod palem meczenskim
|
|
|
Post by Aniolek on Jan 23, 2006 22:09:10 GMT 1
Fakt to krótka książeczka dość szybko się ją czyta, ma też sporo błędów które kiedyś pan Forsyth tak ładnie skatalogował I na prawdę rozumiem Twoją niechęć wicehrabiego (nie barona taka mała uszczypliwość z mojej strony ) myślę, że Krystyne też jakoś przeboleje bo to głupia gąska jak to już kiedyś było powiedziane , ale PERS?? Tego niestety nie rozumiem, widzisz tutaj wchodzi znów inny odbiór książki przez mężczyzn i przez kobiety . Jak można się domyślić Upiór w kobietach będzie budził syndrom opiekowania się złym chłopcem (wątpię, żeby w Tobie wzbudził takie emocje) a Pers jest fakt jego wybawcą z jednej strony ale z drugiej strony jest taki jakiś nieskładny, nie na miejscu po prostu dziwny i troszkę zbędny
|
|
|
Post by Kaja on Jan 24, 2006 22:19:10 GMT 1
Pierwszy raz czytałam książę parę lat temu i pamiętam, ze choć historia bardzo mi się spodobała to jednak trudno mi było przez nią przebrnąć. Kolejne spotkanie z tą książką miałam po filmie i wtedy też miałam mieszane uczucia. Po pierwsze to mnóstwo niedokończonych, nie trzymajacych się żadnej logiki wątków, które niespodziewanie pojawiają się i równie niespodziewanie znikają. To samo moge powiedzieć o pobocznych postaciach. Obecność niektórych nie jest nawet wytłumaczona. Główni bohaterowie są wprawdzie dosyć wyrażnie nakreśleni, ale ich działanie jest czasami bardzo nielogiczne. Christine nie odmalowana jest tu jako młody podlotek tylko jako niezbyt zrównoważona osoba wielbiącą anioła muzyki jak nadprzyrodzoną istotę. Właściwe nie można tu mówić o miłości, ale z drugiej strony po co mówi Raoulowi żeby nie kusił losu, gdy ten pyta czy wybrałaby Erika, gdyby ten był przystojny. Szczerze to ja juz nic nie rozumiem. I do tego rozbrajają mnie te jej omdlenia, wnoszenie rąk do nieba i przewracanie oczami. Raoul jest tu przedstawiony jako młodzik, kierujący się emocjami. Czasami jest wręcz dziecinny. Ciekawe jak to się ma do jego stopnia w marynarce i tych ekspedycji na biegun północny? Chyba, że miłość do Christine spowodowała, ze czasem (często?) jest nierozgarnięty. Co do głównego bohatera to własnie ta cała nieobliczlność Lerouxa w konstruowaniu postaci sprawdza się najlepiej. Dzięki temu autor stworzył postać tragiczną pokrzywdzoną przez los. Zamierzony efekt czy szczęśliwy traf. A pozostaje jeszcze Pers. Postać dosyć tajemnicza i do tego nie bardzo starająca się coś ujawnić. Nienawidzi Erika, ale z drugiej strony wiecznie z nim jest. Pytanie dlaczego? Aż się prosi o głębsze wyjaśnienie. Reszta postaci mniej tajemnicza ale za mało wykorzystana. Tak sobie myślę, że pewnie pan Lerouxe pisał sobie tę historię gdy się nudził a potem zebrał te wszystkie kartki i zaniósł do znajomego wydawcy, który zebrał to w jakąs całosć i wydał książkę. Dzieło z tego nie powstało, ale za to historia ocalała i głównie z tego powodu cenię ta książkę.
|
|
|
Post by Nattie on Jan 25, 2006 10:15:59 GMT 1
Niez³a recenzyjka, Kaju, naprawdê… Ha, zaraz dojdziemy chyba do ciekawych wniosków! To ja siê teraz przyznam bez bicia do swoich odczuæ i te¿ mam nadziejê, ¿e mnie nikt nie zlinczuje.
Poszukiwania ksi¹¿ki zaczê³am zaraz po obejrzeniu filmowego musicalu, a wtedy w Polsce mo¿na by³o dostaæ tylko wersjê angielsk¹, wiêc nieposkromiony g³ód pchn¹³ mnie do zakupów i lektury.
Jakie¿ by³o moje rozczarowanie! [tu odsy³am do wypowiedzi Kai] Poza tym spodziewa³am siê, ¿e ksi¹¿ka jest jednak podstaw¹ do musicalu, a tu taki szok, Upiór brzydki jak nieboskie stworzenie i wcale nie taki romantyczny znowu, w dodatku brzuchomówca, Christine nieposk³adana, o Raoulu nie wspomnê. Do tego jakiœ wariat Pers. D³u¿yzny niemi³osierne przy opisach zdarzeñ z agrafk¹, szczegó³y o tym, jak dyrektorzy chodzili ty³em, a „konkrety” – jak pochodzenie i wczeœniejsze dzieje Erika – zupe³ny margines, niedopowiedziane, jakby nieistotne w ogóle. Jak¿e ma³o o nim samym dowiadujemy siê z ksi¹¿ki! I to g³ównie z ust innych ludzi: Persa, Christine. Potem przez wielostronicowy opis tortur to ledwo przebrnê³am… Przeczytawszy walnê³am ze z³oœci¹ myœl¹c sobie „co to za bzdury?!?” Moim zdaniem to widaæ wyraŸnie, ¿e Leroux pisa³ t¹ powieœæ w odcinkach do gazety i pewnie jak tworzy³ nastêpny rozdzia³ to ju¿ nie pamiêta³ co by³o w poprzednim. Nie widzê tu skrupulatnoœci i konsekwencji, której bym oczekiwa³a po jakimkolwiek publikuj¹cym pisarzu, a zw³aszcza powieœci kryminalnych. To nie Hugo, nawet nie Conan Doyle czy Poe, nie czarujmy siê!
No ale dobrze, pojawi³o siê polskie t³umaczenie (to ze zdjêciem z filmu na ok³adce - dla ¿artów chyba…). Zakupi³am, przeczyta³am i z niesmakiem stwierdzi³am, ¿e jest niepe³ne. Tfu. Potem na szczêœcie pojawi³o siê wydanie Emki i odetchn¹æ z ulg¹ mo¿na by³o, choæ przyznajê siê, ¿e z powodu nieufnoœci zerka³am zdesperowana do orygina³u (z moj¹ znajomoœci¹ francuskiego… hahaha), ale okaza³o siê dok³adne, zreszt¹ nie tylko ja tak twierdzê.
Ale potem zaczê³a siê akcja z bzycz¹c¹ much¹ (dla nieœwiadomych: pisanie ff „Al Najid”), i jakoœ tak wysz³o, ¿e ksi¹¿ka jest dla niego inspiracj¹, ¿e jest cenna i wa¿na – w pewnym sensie, bo to wychodzi dopiero w epilogu.
I tak sobie patrzê na siebie – po co mi trzy egzemplarze ksi¹¿ki, która jest beznadziejna? Ja sobie test robi³am i wysz³o, ¿e jestem phank¹ ksi¹¿kow¹ (nie musicalow¹ i nie Kay’owsk¹). Bo ja ksi¹¿kê kocham. Tylko nie do koñca t¹ mi³oœæ rozumiem. Kozetka u psychiatry chyba mnie czeka? W ¿yciu bym siê poza takim forum do tego nie przyzna³a.
PS. Mój ma³¿onek przebrn¹³, ale z takim trudem, ¿e g³owa ma³a… Stwierdzi³, ¿e to bez sensu jest i trudno mu racji odmówiæ… Mo¿e rzeczywiœcie to babska lektura?
|
|
|
Post by Kaja on Jan 25, 2006 13:46:49 GMT 1
Ha a to ja się bałam linczu no ale trudno. Po wczorajszej radzie pedagogiczej mogłam napisać tylko coś takiego i pisałam to bez zahamowań ( no trochę się jednak musiałam hamować bo tekst byłby opisany bardziej dosadnie). A tak wracajac do tematu to ja wiem, że jestem fanka tej historii a nie książek ani musicalu. Choć tu to własciwie mogę mówić o książce Lerouxa, bo Kay nie przeczytałam tylko znam z waszych opowiadań i coś czuję, że przeczytam ją tylko dla tej historii. Co zaś do musicalu to uwielbiam z niego utwory, muzykę ale ostatni Erik no cóż... Co do wątków pobocznych to historia agrafki najbardziej mnie rozbawiła i byłaby pieknym uzupełnieniem gdyby pozostałe wątki były bardziej rozbudowane i głębsze. No cóż fenomenalna historia z bardzo dużym pechem.
|
|
atraktywna
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Były Geolog Forum ;)
Posts: 152
|
Post by atraktywna on Jan 25, 2006 15:43:10 GMT 1
Nattie - w jakim sensie to wydanie z kadrem z filmu na okładce jest niepełne??? Ja je mam, nieszczególnie mi się podobało, szczerze mówiąc... Znalazłam w Merlinie wydanie EMKI, zamówię sobie przy okazji.
O moich własnych odczuciach opowiem dokładniej może kiedy indziej, ale chcialam tu niezbyt dosłownie zacytować coś, co kiedyś znalazłam po angielsku w komentarzach do jakiegoś FF:
"Dzięki Leroux Erik zaistniał, dzięki Kay stał się człowiekiem, a dzięki Webberowi poznaliśmy "Muzykę Nocy."
Od siebie dodam, że dzięki Schumacherowi ja i wielu innych ludzi usłyszało o Eriku po raz pierwszy, co niektórych zachęciło do dalszych dociekań.
Zgadzam się z Kają - ja też jestem fanką samej historii - nie jakiejś konkretnej jej wersji. Za wersją Leroux nie przepadam (za kilka dni dowiecie się, dlaczego mało kto lubi zarówno ją jak i jego Erika), wersji Kay nie udało mi się jeszcze całej przeczytać ze względu na brak akapitów, a musical ładnie brzmi, ale na pewno nie oddaje głębi problemu. W sumie tego Upiora to w musicalu i filmie za dużo nie ma.
|
|
|
Post by Nattie on Jan 25, 2006 19:28:26 GMT 1
Nattie - w jakim sensie to wydanie z kadrem z filmu na okładce jest niepełne??? Ja je mam, nieszczególnie mi się podobało, szczerze mówiąc... Znalazłam w Merlinie wydanie EMKI, zamówię sobie przy okazji. Ano w takim, ¿e jest uproszczone - tak, jak upraszcza siê t³umaczenia. Na przyk³ad zobacz sobie koñcówkê ostatniego rozdzia³u: "Potwór za³o¿y³ maskê z powrotem i zebra³ si³, by odejœæ. Powiedzia³ jeszcze Persowi, ¿¿e kiedy poczuje bliski swój koniec, odeœle mu, w podziêkowaniu za ca³e dobro, jakie ten mu by³ wyœwiadczy³, to, co mia³ najdro¿szego: listy Christine Daae, które ta pisa³a do Raoula i które podarowa³a Erykowi, oraz kilka nale¿¹cych do niej przedmiotów, jak: dwie chusteczki, para rêkawiczek, kokarda od bucika. W odpowiedzi na pytanie Persa, powiedzia³ jeszcze, ¿e m³odzi ludzie, jak tylko odzyskali wolnoœæ, postanowili jak najprêdzej poszukac ksiêdza, by siê pobraæ, a potem mieli siê zaszyæ gdzieœ "na pó³nocy" ze swoim szczêœciem"No i tam nie ma chusteczek [odhaczone, zdemaskowane w Al Najid ], jak równie¿ rêkawiczek i kokardy [do rozwa¿enia - cd?]. Tak to mniej wiêcej wygl¹da. Polecam Emkê! Aha, w tym ujêciu jak wy¿ej to ja te¿ jestem fank¹ historii Upiora.
|
|
atraktywna
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Były Geolog Forum ;)
Posts: 152
|
Post by atraktywna on Jan 25, 2006 21:32:34 GMT 1
Wow, faktycznie, ktoś zjadł trochę treści...
A właśnie - po tym kawałku, który zacytowałaś, już widać, że Leroux nie bardzo lubił swojego bohatera. Używa (pewnie jeszcze w innych miejscach, kiedyś to sprawdzę) określeń typu "Potwór". Gdyby sam Erik tak o sobie mówił, to pół biedy, ale kiedy narrator używa takiego słowa, to daje do myślenia...
[No i przez to czytelnik nie bardzo się identyfikuje z taką postacią, raczej stara się od niej zdystansować. Bardzo często to, jak narrator wypowiada się o bohaterach, decyduje o stosunku czytelnika do nich.]
Zdecydowanie natomiast lubiła Erika pani Kay, zresztą, po co by pisała swojego fanfika (bo tak to chyba można zaklasyfikować), gdyby go nie lubiła? U niej Erik ma przeszłość, uczucia a i Christine jest jakaś taka bardziej konkretna, a przynajmniej wyraźniej jest zaznaczone, że do Erika czuła coś więcej niż przywiązanie do nauczyciela.
Christine Leroux to jakaś taka zapłakana mimoza... Brrr!!!
|
|
|
Post by Bazylia on Jan 26, 2006 15:35:26 GMT 1
Ha... Jak ktoœ chce lincz to teraz ma okazjê... Ksi¹¿ka... có¿, angielskie t³umaczenie podoba³o mi siê o wiele bardziej (szok). Polskie co prawda jest zabawniejsze, ale jakoœ tak... bo ja wiem. To ju¿ nie by³o to. No i t³umaczenie imion to darujcie, ale jak widzê "Eryka" i "Krystynê" to mn¹ rzuca. A teraz darowujê t³umaczeniom i zaczynam jeŸdziæ po autorze jako i fabule jako i istotach pokrewnych. Jedyn¹ w miarê logicznie myœl¹c¹ osob¹ jest Pers. Ca³a "obs³uga" opery to... szkoda s³ów, ale ich zachowanie nasuwa raczej skojarzenia ze szpitalem wariatów. Generalnie bohaterowie nie myœl¹ (a jeœli ju¿ to myœlenie to jest pozbawione jakiejkolwiek logiki) lub - dla odmiany - biegaj¹ po operze bez ³adu i sk³adu. Poza ostatnim fragmentem (spowiedŸ Erika)... Nie by³abym w stanie przeczytaæ jeszcze raz. Atraktywna, ten cytat który tu da³aœ to œwiête s³owa... Ale wobec tego pozostajê fank¹ Webbera. Za muzykê, któr¹ btw. uwa¿am za najwy¿sz¹ dziedzinê sztuki. Ale jeœli Upiora bêd¹ kiedyœ wystawiaæ w Polsce to idê albo nie wiem czemu, albo dla obsady... Dobrze, a teraz mo¿ecie mnie zlinczowaæ
|
|
|
Post by Aniolek on Jan 26, 2006 18:35:02 GMT 1
Wiem, że większość forumowiczy zna już ten tekst, ale myślę, że sporo on może wytłumaczyć nowym domownikom. Czyli urywek z przedmowy Forsyth'a z książki Upiór Manhattanu i finito Z dzisiejszego punktu widzenia, mówiąc całkiem szczerze, oryginalny utwór Gastona sprawia niemały kłopot. Nosi w sobie zadatki na wspaniałe dzieło, ale przede wszystkim zawodzi narracja. Biedny Leroux rozpoczyna bowiem książkę od wstępu, w którym zaręcza, że każde jego dalsze słowo jest najszczerszą prawdą. To niebezpieczny pomysł. Założenie, że fikcyjna powieść ma nosić znamiona prawdy i cechy dokumentu, czyni z autora zakładnika losu i dociekliwych czytelników. Od tej chwili każdy szczegół może być poddany starannej weryfikacji. Leroux nie respektuje tej zasady niemal na każdej stronie.
Można zacząć powieść „na zimno", przywołać realne wypadki i w ten sposób pobudzić ciekawość odbiorców, nie mówiąc im, czy mają do czynienia z prawdą czy z fikcją. Tak dzieje się w podgatunku zwanym po angielsku faction i mieszającym oba wspomniane składniki. Pożyteczną metodą jest połączenie fikcji i najprawdziwszych w świecie, ogólnie znanych wydarzeń. Zakłopotanie czytelnika wzrasta, lecz autora nie można pomówić o kłamstwo. Przede wszystkim obowiązuje żelazna zasada: wszystko, o czym mówisz, musi być prawdą albo przedstaw to w taki sposób, by było niesprawdzalne. Na przykład ktoś napisze:
,,Rankiem, pierwszego września 1939 roku, pięćdziesiąt hitlerowskich dywizji wtargnęło na teren Polski. O tej samej porze pewien skromny człowiek przyjechał na fałszywych papierach ze Szwajcarii do Berlina i zniknął gdzieś wśród ulic budzącego się miasta".
Pierwsze zdanie przytacza historyczne fakty, a prawdziwości drugiego nie można potwierdzić lub zanegować. Przy odrobinie szczęścia czytelnik uzna je za prawdziwe i nie przerwie lektury. Leroux odwrotnie, zapewnia nas, że spisana przez niego opowieść jest w pełni autentyczna i żeby to udowodnić, powołuje się na rozmowy ze świadkami, przytacza jakieś dokumenty i niedawno odkryte (przez siebie) pamiętniki, których wcześniej nikt nigdy nie widział na oczy.
Potem jego narracja błądzi we wszystkich kierunkach, pędzi w ślepe zaułki i wraca do punktu wyjścia, mijając gdzieś po drodze kilka nie wyjaśnionych tajemnic, pustych i niczym nie popartych twierdzeń i najzwyklejszych błędów. Aż ręka świerzbi by uczynić po prostu to, co zrobił Andrew LIoyd Webber. By wziąć gruby niebieski ołówek, wykreślić wszystkie wspomniane ozdobniki i przywrócić powieści jej dziwną, lecz zupełnie klarowną postać.
Myślę, że tak krytyczna opinia o autorze wymaga paru konkretnych uzasadnień. Otóż monsieur Leroux już w pierwszej części książki opisuje Upiora o imieniu Erik, ale nie kwapi się wyjaśnić skąd wie, jak on się nazywał. Upiór nie był w nastroju do grzecznych pogawędek i nie miewał zwyczaju, by się wszystkim przedstawiać. Wolno przypuszczać, że Leroux zaczerpnął tę — skądinąd właściwą wiadomość — od madame Giry, do której jeszcze po- wrócimy.
Co bardziej zaskakujące, nigdzie nie podano daty wspomnianych wydarzeń. Niezwykłe przeoczenie u tak dociekliwego dziennikarza, jakim mieni się autor. Jedyny ślad znajdujemy w postaci zdawkowego zdania we wstępie: ,,rzecz miała miejsce nie dalej, jak trzydzieści lat temu" (Tego zdania nie ma w jedynym z czterech polskich wydań zawierającym „Słowo wstępne, w którym autor opowiada, w jaki sposób zyskał pewność, że upiór Opery istniał naprawdę" (Gaston Leroux: ,,Upiór Opery", tłum. i oprać. Bożena Sęk, Wydawnictwo „Alfa", Warszawa 1990)).
To skłoniło niektórych badaczy do odjęcia trzydziestu lat od daty publikacji książki (1911). W rezultacie wyszedł im rok 1881. Ale przecież słowa „nie dalej jak trzydzieści" mogą oznaczać czas znacznie krótszy! Rzeczywiście, na podstawie pewnych przesłanek w tekście można przesunąć tę datę na rok 1893. Najdobitniejszym dowodem na potwierdzenie tej teorii jest opis trwającego zaledwie kilka sekund nagłego wygaszenia świateł, zarówno na widowni jak na operowej scenie.
Leroux twierdzi, że zawiedziony w uczuciach Upiór z zemsty postanowił porwać ukochaną. Dla wzmocnienia efektu uderzył podczas jej występu w ,, Fauście". (W musicalu Lloyd Webber zmienił tę operę na inną, pod tytułem „Triumf Don Juana", w całości skomponowaną przez Upiora). W pewnej chwili teatr zatonął w ciemnościach, a kiedy znów rozbłysły światła, dziewczyny już nie było. Nie da się tego zrobić, mając do dyspozycji dziewięćset lamp gazowych.
Owszem, tajemniczy sprawca, dobrze obeznany z terenem, mógłby przekręcić główny zawór i odciąć dopływ gazu. Lampy i tak gasłyby stopniowo, migocząc i pykając głośno, w miarę zużywania ostatnich resztek paliwa. Co więcej, w tamtych czasach nie znano jeszcze mechanicznych zapalarek, więc cała procedura zapalania odbywała się ręcznie. Istniał nawet skromny zawód lampiarza. Wygasić i zapalić światła w jednej chwili da się wyłącznie przy użyciu głównego wyłącznika prądu. To jednak daje nam o wiele bliższą datę, niż chciałby tego Leroux.
Inny błąd, naprawiony zresztą w musicalu Webbera, to fałszywa ocena pozycji, wyglądu i umysłu madame Giry, występującej w książce jako pomylona bileterka. W rzeczywistości bowiem była to kierowniczka corps de ballet, która za fasadą przesadnej surowości (niezbędnej do utrzymania w ryzach zastępu egzaltowanych dziewcząt) skrywała współczującą i odważną naturę.
Można by to wybaczyć staremu Gastonowi, gdyż przecież w dużej mierze polegał na pamięci świadków, ci zaś opisali mu całkiem inną kobietę. Z drugiej strony, każdy przeciętny policjant lub reporter sądowy bez wahania potwierdzi, że w czasie najbłahszego śledztwa nawet najbardziej szczerzy ludzie mają kłopot ze zgodnością zeznań i przedstawieniem prawdziwego obrazu wydarzeń zaledwie sprzed miesiąca, a cóż dopiero sprzed osiemnastu lat.
Poważniejszą pomyłką, jaką popełnił Leroux, jest scena, w której Upiór w kolejnym napadzie szału zrzuca na widownię ogromny żyrandol, zabijając siedzącą na dole kobietę. Ofiara była przypadkowa, zatrudniona w zastępstwie „zdradzieckiej” madam Giry, co samo w sobie stanowi udany zabieg literacki, lecz chwilę później z ust narratora pada niezwykłe stwierdzenie, że żyrandol ważył aż dwieście tysięcy kilogramów! (Ten szczegół nie pojawił się w żadnym z czterech polskich wydań „Upiora Opery” - przyp. tłumacza). Dzwieście ton to wystarczająco wiele, by spadać co wieczór wraz z połową stropu. W rzeczywistości ciężar żyrandola wynosi siedem ton. Ważył tyle, kiedy go wieszano, i waży do dzisiaj.
Najdalszym i najdziwniejszym odstępstwem od podstawowych zasad reportażu i śledztwa jest koniec książki, gdy autor daje się uwieść tajemniczej postaci, znanej jedynie jako „Pers”. Ów szarlatan pojawia się przelotnie dwa razy w dwóch trzecich dzieła i pozornie nie budzi ciekawości autora. Później, po porwaniu sopranistki ze sceny, Leroux całkowicie pozwala mu przejąć narrację i opowiedzieć resztę zdarzeń z własnego punktu widzenia. Nie trzeba chyba dodawać, że ta relacja budzi niemałe wątpliwości.
Leroux nie uczynił jednak najmniejszego wysiłku, aby sprawdzić jej wiarygodność. Symptomatyczny jest tu brak zeznań młodego wicehrabiego Raoula de Chagny, który ponoć uczestniczył we wszystkich przygodach Persa. Leroux twierdzi, że nie mógł go potem znaleźć. Mógł.
Nie wiemy, dlaczego Pers pałał tak wielką nienawiścią do Upiora, pewne jednak, że tak oczernił tę postać, iż od razu powinna się zapaść w najgłębsze otchłanie piekła. Aż do wynurzeń Persa Upiór budzi odruch współczucia u pisarza i czytelników. To prawda, że był odrażający i żył w społeczeństwie, w którym brzydotę najczęściej łączono z grzechem. Jednakże nie ponosi za to najmniejszej winy. Nienawiść do bliźnich narasta w nim stopniowo, kiedy musiał pędzić nędzne życie wyrzutka. Do opowieści Persa postrzegamy Erika jako Bestię – w przeciwieństwie do Pięknej Christine – lecz nie jawi nam się jako ucieleśnienie zła.
Pers przedstawia go jako szalonego sadystę: seryjnego mordercę i zamiłowanego dusiciela, potwora, budującego sale tortur i patrzącego przez dziurkę w ścianie na męki swoich ofiar. Człowiek, który całe lata spędził w służbie nie mniej okrutnej cesarzowej Persji i wymyślał straszliwe tortury dla więźniów.
Dalsza relacja głosi, że Pers z młodym arystokratą zeszli do najniższego lochu, na ratunek porwanej Christine. Schwytani i zamknięci w komnacie tortur, omal nie upiekli się żywcem, cudem zbiegli, zemdleli i po pewnym czasie obudzili się cali i zdrowi. Tak samo zresztą Christine. To już zakrawa na farsę. Na samym końcu Leroux przyznaje, że przez cały czas żywił wobec Upiora coś w rodzaju współczucia. Zdumiewające wyznanie jak na kogoś, kto uwierzył Persowi. Przecież we wszystkich innych sprawach przełknął kłamstwa razem z haczykiem, żyłką i spławikiem.
Na szczęście w relacji Persa też jest wyraźna luka, pozwalająca nam podważyć wiarygodność tej wersji. Otóż Erik podobno pędził burzliwe życie, zanim osiadł na stałe w podziemiach Opery. Według słów Persa zniekształcony nieszczęśnik odbył wiele podróży po zachodniej, środkowej i wschodniej Europie, w głąb Rosji i nad Zatokę Perską. Potem powrócił do Paryża i jako przedsiębiorca budowlany, pod nadzorem samego Garniera, pracował przy wznoszeniu Opery. Bzdura.
Ktoś, kto przez wiele lat żył w tak wielu krajach, na pewno zdołałby się pogodzić ze szpetotą. Praca przy budowie wymagała częstych kontaktów z ludźmi, narad z architektami, negocjacji z innymi przedsiębiorcami i rozmów z robotnikami. Czemuż więc, u licha, potem miałby się odsunąć od świata i zaszyć w zapadłych lochach? Wszak człowiek o takich zdolnościach i nieprzeciętnej inteligencji mógł zarobić okrągłą sumkę na pracach budowlanych i resztę życia spędzić wygodnie, w otoczonej murem wiejskiej rezydencji, kontaktując się tylko ze służbą, nieczułą na jego wygląd.
|
|
|
Post by ania727 on Oct 29, 2008 10:50:42 GMT 1
Ja ksi¹¿kê przeczyta³am, jakieœ dwamiesi¹ce temu tylko dlatego, ¿e zamierza³am wybraæ siê do ROMY, i powiem szczerze - nie zrobi³a na mnie wra¿enia, spodziewa³am siê czegoœ wiêcej. Zgadzam siê w zupe³noœci - bohaterowie jak i fabu³a trochê niespójne. Dopiero miesi¹c póŸniej po obejrzeniu musicalu Schumachera doceni³am tê ksi¹¿kê - no bo w koñcu gdyby nie Leroux nie by³oby ca³ej tej historii, i wszystkiego co powsta³o w oparciu o ksi¹¿kê.
|
|
constanze
Nowo Przybyły
Samozwa?cza ma??onka ?aby
Posts: 5
|
Post by constanze on Nov 20, 2008 15:12:42 GMT 1
A ja tam jestem fank¹ ksi¹¿ki. Oczywiœcie, od razu widaæ, ¿e jest to fikcja literacka, g³ównie z powodu zapewnieñ pana Leroux, ¿e "Upiór Opery istnia³ naprawdê". Gdyby by³a to prawdziwa, prawdziwa historia, to czytelnik sam by siê tego domyœli³ (jakby pogrzeba³ trochê w dokumentach ). Ale ¿adna z ekranizacji jakoœ do mnie nie przemawia. No, mo¿e poza tym niemym filmem z bodaj¿e 1924. Ale im m³odszy film tym gorzej.
|
|
|
Post by fidelio on Nov 21, 2008 1:38:04 GMT 1
No tak, jeśli lubisz powieść Leroux, to z adaptacji filmowych najwierniejsza jest ta z Lonem Chaney z 1925 roku. To rzeczywiście świetny film i wspaniale zagrany - rodzice Chaneya byli głuchoniemi, więc wyrobił sobie ekspresyjną mimikę, a jego zdolności przekształcania się na potrzeby granych ról zyskały mu przydomek "Człowieka o stu twarzach". Tak sobie myślę, że ktoś powinien się pokusić o kolejną adaptację wyjściowej powieści z aktorem, który nie będzie się bał wyglądać tak jak Erik u Gastona. Kiedyś padały już na forum kandydatury Jeremy Ironsa, Johna Malkowicha, może ewentualnie można tu dodać Willema Defoe.
Ja mam do Gacka stosunek nieco ambiwalentny. Za pierwszą lekturą pieniłam się ze złości - byłam świeżo po musicalu Webbera (najpierw tylko w wydaniu audio, potem po przedstawieniu w Londynie). Po prostu w głowie mi się nie mieścił obraz bohaterów taki, jak odmalował Leroux. Erik tam ma najprawdziwszą dwufazówkę, i to jest najmniejszy z jego problemów. Bywa brutalny nawet wobec Christine, a zaraz potem skamle u jej stóp o ochłap miłości jak o jałmużnę. Christine z drugiej strony jest rzeczywiście dwulicowa i wyrachowana, przy tym płytka i głupia.
Za którymś kolejnym podejściem, i nie w okrojonym polskim tłumaczeniu - powieść dopiero w 2005 wydano po polsku w całości! - zauważyłam ile z tych domniemanych scen i wypowiedzi dotyczących Erika i Christine podawanych jest relato refero, z którychś kolejnych ust, zazwyczaj osób nielojalnych (Pers) albo nieżyczliwych (Raoul), na domiar złego spisanych przez spragnionego taniej sensacji dziennikarza (narrator, porte parole autora). I nagle wszystko przestało być takie jednoznaczne. Co więcej, mam nieodparte wrażenie, że "ktoś tu komuś dorabia gębę" aby usprawiedliwić swoje niezbyt kryształowe postępowanie, upokorzyć rywala itp.
Powieść Leroux z czasem doceniłam jednak przede wszystkim za nieprawdopodobną wręcz głębię odniesień, której absolutnie nie spodziewałabym się po wytworze kultury popularnej. Za pomosty do muzyki i literatury z najwyższej półki, za nieśmiertelny pomnik dla skończonego arcydzieła, jakim jest moim zdaniem Palais Garnier. I za mit, który ostatecznie przekroczył miary książki, w której pierwotnie zaistniał i z fenomenalną nonaszalancją ruszył na podbój świata pozostawiając zaskoczonemu autorowi trzy słowa w gazecie: "Erik est mort". Równie dobrze mógł mu napisać "Spadaj na drzewo".
|
|
constanze
Nowo Przybyły
Samozwa?cza ma??onka ?aby
Posts: 5
|
Post by constanze on Nov 21, 2008 9:20:42 GMT 1
Racja. Prawie wszyscy znaj¹ historiê Upiora, z czego wielu nie s³ysza³o nawet o ksi¹¿ce. A co do "Erik est mort", to znaczy to dla mnie tyle, co "Pan dziennikarz ma siê odczepiæ, udajmy wiêc, ¿e nie ¿yjemy". Koniec.
Moja "kole¿anka" ostatnio stwierdzi³a, ¿e wiara w Upiora Opery z ksi¹¿ki pana Leroux jest tak samo bez sensu, jak wiara w to, ¿e œw. Miko³aj wygl¹da jak ten z reklamy Coca - Coli. Zgadzamy siê z ni¹?
|
|