|
Post by fidelio on May 30, 2007 8:48:16 GMT 1
Prolog:
Wydawnictwo Archibald Constable and Company w Londynie, rok 1991.
Posłaniec stanął przy drewnianym blacie recepcji. - Do naczelnego, z zagranicy – powiedział głosem, który wskazywał, że bardzo mu się spieszy. Młoda recepcjonistka przyjęła starannie zapakowaną przesyłkę, pokwitowała na podsuniętym druczku. Kiedy wstała, posłaniec już zbiegał po schodach. Dziewczyna zaniosła zapakowane w szary papier pudełeczko i położyła na biurku szefa. - Co to jest? – zapytał zdziwiony. - Poczta przyniosła. Paczka z zagranicy. – Odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.
Ciemnowłosy mężczyzna spojrzał na dziwną przesyłkę. Adres się zgadzał, wykaligrafowany starannym, chyba damskim pismem. Po naklejonych znaczkach poznał, że nadana została w Rumunii. Nie wiedział, co ma o tym myśleć. Z odrobiną wahania zerwał sznurek i papier pakowy. Wewnątrz znajdowało się kartonowe pudełko średniej wielkości. Ostrożnie otworzył pokrywę. W środku zobaczył egzemplarz starej książki. Dracula, autor Bram Stoker, wydanie pierwsze z 1897 roku. Żółta okładka była pobrudzona, miała pozaginane rogi – widać było, że ktoś czytał tę książkę wiele razy. Mężczyzna wziął ją do ręki i przerzucił parę kartek. Wewnątrz w wielu miejscach znajdowały się dopiski ołówkiem, podkreślenia, skreślenia, wykrzykniki, uwagi. Wyglądało to tak, jakby dzieło poddane zostało ponownej, bezwzględnej i szczegółowej redakcji. Z zamiarem przejrzenia tego później dyrektor wydawnictwa odłożył powieść na biurko. W pudełku znajdowała się jeszcze koperta z szarego papieru. Po otwarciu wyjął z niej stary zeszyt, również zapisany ołówkiem. Zapiski wyglądały na stare, papier był poprzecierany w wielu miejscach. Mężczyzna położył zeszyt obok książki na blacie. Usiadł w fotelu i zastanowił się, od czego tu zacząć...
|
|
|
Post by fidelio on May 30, 2007 8:48:59 GMT 1
Napisane na odwrocie strony tytułowej powieści Dracula autorstwa Brama Stokera.
Kilka zżółkłych zeszytów, zabazgrane kartki, postrzępione maszynopisy – tyle z Was zostało, Kochani. Piszę „Kochani”, choć wyrzekłam się Was, a Wy wyrzekliście się mnie. Dziś wiem, że nie mogliście inaczej, że nie dałam Wam szansy. Nie pasowałam do Waszego świata – dlatego pozwoliliście mi żyć. Dla odkupienia mojej winy śmierć to za mało, daliście mi więc nieśmiertelność. Przywiązaliście mi do ramion sztuczne anielskie skrzydła, skuliście mi głowę aureolą. Uczyniliście ze mnie egzemplum na wieczną przestrogę nieposłusznej kobiecości. Dziś Wam wybaczam. Ja, Wilhelmina Murray, rozgrzeszam Was. Odpuszczam Wam to, że chcieliście skazać mnie na dożywotnie więzienie w Waszym zimnym niebie. Może nawet jakaś mała cząstka mnie jest tam teraz z Wami. Jednak, po stu latach milczenia dziś, gdy już nie jesteście w stanie mnie uciszyć – piszę, by ujawnić prawdę. To koniec Waszej baśni. Jak Szecherezada, chcę zabawić Was opowieścią, lecz jeśli nie zechcecie posłuchać z własnej woli, jestem zdolna Was zmusić. Więc – Jonathanie, Arthurze, Johnie, Quincey i ty, stary przyjacielu i odwieczny wrogu, Profesorze – słuchajcie. Teraz mówię ja.
|
|
|
Post by fidelio on May 30, 2007 8:49:45 GMT 1
20 sierpnia – na statku
Wyrwałam kartki dotyczące ostatnich dni. Mimo, iż starałam się zrobić to możliwie dokładnie, wciąż widać ślady postrzępionego papieru. Stojąc na rufie statku patrzyłam, jak zapisane stronice oddalają się ode mnie niesione przez fale. Oddalają się, jak niezwykłe wydarzenia ostatniego tygodnia. Dziennik mój, podobnie jak ja sama, należy do Jonathana, ma mu wynagrodzić czas, który spędziliśmy z dala od siebie. Są jednak sprawy, o których Jonathan nie dowie się nigdy. Czy to możliwe, żebym napisała te słowa ja, która nie tak dawno przysięgałam nie mieć przed nim tajemnic? Nie mam jednak prawa ranić tego kochanego serca opowiadaniem o tym co robiłam podczas gdy on złożony chorobą cierpiał w szpitalu. Mimo to, coś we mnie nie godzi się, aby te chwile minęły bez śladu. Dlatego też, gdy już przepisałam to, co chcę opowiedzieć Jonathanowi o Whitby, siadam by spisać możliwie dokładnie wydarzenia ostatnich dni. Czynię to dla siebie samej. Moje dwudziestoletnie życie zawsze było dla kogoś: Rodziców, Lucy, Jonathana. Dziś pragnę mieć coś wyłącznie dla siebie. Być może będąc już panią Harker pokażę te zapiski mężowi, jadnak na razie rozkoszuję się tą chwilą nieskrępowanej wolności.
|
|
|
Post by fidelio on May 30, 2007 8:54:00 GMT 1
14 sierpnia – Whitby
Nocna przygoda Lucy wytrąciła mnie z równowagi. Obawiam się, czy ataki lunatyzmu nie nadwyrężą jej delikatnego zdrowia. Dzisiejszy dzień znowu przesiedziałyśmy na skarpie, lecz żadna, jakby pod przysięgą milczenia, nie wspominała o tym, co zaszło. Zaniepokoiła mnie tylko dziwna uwaga Lucy o „czerwonych oczach”, powiedziana zupełnie bez kontekstu. Lucy widuje ostatnio na każdym kroku twory swojej wyobraźni, aż nawet i ja czasem zaczynam się nad nimi zastanawiać. Po obiedzie Lucy skarżyła się na ból głowy i chciała zostać w domu. Było jeszcze wcześnie, więc postanowiłam sama wybrać się na spacer. Skierowałam się na zachód, wzdłuż urwiska. Pełna niepokoju o Jonathana szukałam wytchnienia patrząc na ruch w porcie i kutry rybackie wracające z wieczornych połowów. Słońce już niemal zaszło i czerwone wisiało nad horyzontem. Wprawiło mnie to w tak nostalgiczny nastrój, że łzy zakręciły mi się w oczach. Sięgnęłam do torebki po chusteczkę. Odwracając się, kątem oka zobaczyłam mężczyznę. Stał w odległości kilku kroków za mną. Musiał chyba przyglądać mi się przez dłuższą chwilę, bo nie usłyszałam jak podchodził. Jego obecność tak mnie przestraszyła, że wydałam krótki okrzyk, a torebka wypadła mi z dłoni. Jednym skokiem, niezwykłej zręczności, chwycił ją w locie i podał mi. Popatrzył na mnie jakby mnie znał i powiedział: - Najmocniej przepraszam, przestraszyłem panią... Jestem cudzoziemcem w tych stronach... Mówił płynnie, choć z dziwnym, obcym akcentem. Zdenerwowało mnie, że obcy człowiek przyłapał mnie w chwili melancholii. Wyrwałam mu torebkę z ręki i szorstko odparłam: - Do miasta dojdzie pan tą ścieżką. Życzę miłego dnia. Odwróciłam się i zamierzałam odejść w przeciwną stronę, gdy rzekł: - Kobieta tak piękna, jak pani nie powinna spacerować sama po tym pustkowiu. Coś w jego głosie wydało mi się dziwnie znajome, a jednocześnie napełniło mnie strachem. - Czy my się znamy, sir? – zawołałam oburzona. – Czy mam zacząć wzywać pomocy? A może jest pan znajomym mojego męża? - Męża – powtórzył wciąż patrząc mi prosto w oczy. – Proszę mi wybaczyć. Nie będę pani więcej przeszkadzał. Ukłonił się i odwrócił, by odejść w stronę miasta. Zrobiło mi się wstyd, że potraktowałam go w ten sposób. Co on sobie pomyśli o angielskim dobrym wychowaniu? - Sir – powiedziałam. – To ja byłam niegrzeczna. Odwrócił się. - Jeśli szuka pan drogi... - Proszę... – powstrzymał mnie. – Nie przedstawiłem się jeszcze. Jestem książę Vlad von Szeklys. Uchylił kapelusza. Był ubrany w elegancki, szary płaszcz o raczej nietypowym w Anglii kroju. Miał nieduży wąsik i brodę, a jego czarne włosy w miękkich puklach opadały na ramiona. Nosił druciane okulary o śmiesznych, niebieskich szkłach, które dodawały jego twarzy wiele wdzięku. Krawat spinał srebrną broszą, jak sądzę z herbem. - Książę... – ukłoniłam się lekko. - Ależ proszę, jestem pani sługą. Jego cudzoziemska kurtuazja rozbroiła mnie. - Wilhelmina Murray – przedstawiłam się. - Jestem zaszczycony, Madame Mina. Zaskoczyło mnie, skąd znał zdrobnienie, którym nazywają mnie przyjaciele. - Czy będzie pani zatem tak łaskawa i wskaże mi drogę do miasta? - Tędy proszę – odpowiedziałam. Robiło się juz powoli ciemno, więc pomyślałam, że i dla mnie pora wracać do domu. Poza tym, ten dziwny cudzoziemiec wydał mi się miły. Szliśmy rozmawiając wzdłuż urwiska. Dowiedziałam się, że Książę kupił niedawno dom w Whitby. Nie znał jeszcze nikogo z sąsiadów. Obiecałam, że odwiedzę go na podwieczorek przed wyjazdem z miasta. Pytał mnie o angielskie obyczaje, był ich bardzo ciekaw. Okazał się wspaniałym, uważnym słuchaczem. Rozmawialiśmy o burzy, która ostatnio wyrządziła tyle szkód. Podobno w nowym domu Księcia wichura połamała okiennice. Jest to chyba trochę typ samotnika. Podobnie jak ja, czuje się źle na przyjęciach, wśród tłumu gości, których przecież tak lubi Lucy. Odprowadził mnie do samej bramy. Gdy zaproponowałam, aby wstąpił do nas na herbatę, uprzejmie odmówił, tłumacząc się, że nie chce sprawiać kłopotu mojej chorej przyjaciółce (opowiedziałam mu trochę o niedomaganiach Lucy). Na pożegnanie, europejskim zwyczajem pocałował mnie w rękę. Idąc do domu myślałam, czy jeszcze kiedyś go zobaczę. Zastanawiałam się, co powiedzieliby Jonathan i Lucy, gdybym go im przedstawiła. Póki co, postanowiłam nie mówić nic pani Westenra ani Lucy. Mimo, że jesteśmy prawie sąsiadami możliwe, że nie spotkam Księcia już więcej. Gdy doszłam do domu, zauważyłam, że jest już zupełnie późno, tylko że księżyc świeci dziś wyjątkowo jasno. Biedna Lucy musiała dziś znowu chodzić we śnie, bo znalazłam ją uśpioną na wpół wychyloną przez okno. Gdy kładłam ją do łóżka, nawet się nie obudziła.
15 sierpnia – Whitby
Spałam dziś dłużej niż zwykle, jednak obudziłam się zmęczona. Przez całą noc miałam dziwne, duszne sny. Mieszały się w nich obrazy wczorajszego wieczoru i czułe chwile z Jonathanem. Najbardziej męcząca była jednak uporczywa myśl, że powinnam sobie o czymś przypomnieć, ale nie wiem o czym. Lucy nie czuła się najlepiej, więc została w swoim łóżku, gdy ja już wstałam. Wiadomość o poprawie zdrowia Lorda Godalminga sprawiła jej wielką radość. Pani Westenra opowiedziała mi dziś o ostatniej wizycie lekarza. Jej dni są policzone, a każde nagłe wzruszenie może ten czas jeszcze bardziej skrócić. Poczułam się tak, jakby to ktoś z mojej rodziny był umierający. Biedna, kochana pani Westenra! Nie miałam serca pójść do Lucy i zniszczyć jej pogodnych marzeń o nadchodzącym ślubie. Jakże mogłabym jej powiedzieć, że jej matka stoi u progu śmierci? Dzielna kobieta, wydaje się pogodzona ze swoim losem. Nie przyznaje się do cierpienia, lecz musi być w wielkim bólu, skoro lekarz przepisał jej silne środki znieczulające. Założyłam płaszcz i postanowiłam udac się do miasta do apteki. Przynajmniej tak mogłam jej pomoć. No i proszę! Nie dalej, jak wczoraj wieczorem zastanawiałam się, czy ujrzę jeszcze mojego tajemniczego znajomego, a tu dziś natknęłam się na niego w mieście. W pewnej chwili, idąc gwarną ulicą, poczułam na sobie czyjś wzrok tak dojmujący, że musiałam się odwrócić. I oto mój dziwny książę stał po drugiej stronie ulicy i patrzył na mnie z tym swoim zagadkowym uśmiechem, którego nie rozumiem. Wydał mi się bardzo poruszony, gdy wyjawiłam mu cel mojej wizyty w mieście. To takie miłe, przecież osoby, o które się martwię są mu całkowicie obce. Pocieszał mnie i radził, bym zapewniła przyjaciółce możliwie dużo spokoju i świeżego powietrza. Towarzyszył mi do apteki, a potem zaprosił na kawę do małej kawiarenki. Nie wiedziałam, co powiedzieć, w końcu znamy się tak krótko, poza tym nigdy nie byliśmy sobie przedstawieni. Wyglądał jednak tak żałośnie, że zgodziłam się. Musi być bardzo samotny w tym wielkim domu na skraju miasta, bez przyjaciół czy choćby jednej życzliwej duszy. Chciałabym zaprosić go do nas i przedstawić, ale nie sądzę, żeby obecna sytuacja była odpowiednia. Przesiedzieliśmy nad kawą ponad dwie godziny. To znaczy, ja piłam kawę, a książę niczego nie zamówił. Te dwie godziny upłynęły mi jak jedna chwila. Książę Vlad jest doskonałym kompanem. Jest bardzo oczytany, a jego wiedza jest ogromna. Interesuje się niemal wszystkim, ostatnio jednak zajmuje go głównie życie Anglii. Jak na cudzoziemca, jego wiadomości są imponujące! Mimo to jest uważnym słuchaczem. Z zainteresowaniem słuchał moich opowieści o pracy w szkole. Jest dżentelmenem w każdym calu; szarmanckim w sposób niewymuszony i taktownym. Miałam dziś okazję przyjrzeć mu się dokładniej. Jest wysoki i bardzo szczupły (nic dziwnego, skoro nic nie jada). Ubiera się z wysmakowaną elegancją, ale na sposób inny niż angielscy strojnisie. Pełen jest niezwykłej, rzekłabym arystokratycznej, godności. Jego twarz nie jest może ideałem urody, ale z pewnością budzi sympatię. Obraz ten mąci jedynie niezwykła bladość jego cery. Przedziwne są jego oczy: są jasnoniebieskie, tak jasne, że zdają się prześwietlone. Oczy takie widzi się czasem u starców, którzy poznali wszystkie trudy życia i mądrzy są doświadczeniem. Jakże to dziwne u mężczyzny tak młodego! Wnioskuję, że musiał on przeżyć ciężkie chwile, dlatego stał się samotnikiem. Nie ośmieliłam się zapytać dlaczego opuścił swój kraj, by żyć na angielskiej prowincji. Nie chciałam wydać się niedelikatna. Może pod tą zewnętrzną maską spokoju kryją się opowieści o rodzinnej tragedii lub utraconej miłości? Odprowadzając mnie do domu, książę ponowił zaproszenie do swojej posiadłości. To prawda, że wczoraj wspominałam, że go kiedyś odwiedzę, ale nie mówiłam tego tak całkiem poważnie. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jakby przejrzał moje skrupuły. - Nie potrzebuje pani obawiać się niczego z mojej strony – powiedział skłoniwszy się lekko. – Zapewniam panią, że jest całkowicie bezpieczna w moim towarzystwie. Śmiem powiedzieć, że nie ma pani równie oddanego i wiernego przyjaciela, jak ja. Moją ewentualną wizytę uzależniłam od stanu zdrowia pani Westenra i Lucy. - Proszę przyjść, kiedy będzie pani miała ochotę – odrzekł. – Proszę tylko zawiadomić mnie wcześniej. Gdy zamknęłam bramę, stał jeszcze przez chwilę odprowadzając mnie wzrokiem. Muszę przyznać, że od dawna nikt nie poświęcił mi tyle uwagi. Mój kochany Jonathan nie daje znaku życia. Bardzo się tym martwię, obecność Księcia pozwala mi jednak na chwilę zapomnieć o troskach.
|
|
|
Post by fidelio on May 30, 2007 8:54:52 GMT 1
16 sierpnia – Whitby
Lucy wciąż niedomaga, choć brak jakichś konkretnych objawów choroby. Cały dzień myślałam dziś o moim nowym przyjacielu. Nie wiem, czy powinnam w ogóle kontynuować tę znajomość, a tym bardziej, czy powinnam składać mu wizyty. Czy wypada, by dwudziestoletnia panna sama odwiedzała obcych mężczyzn? Nigdy dotąd moje uczucia nie zawodziły mnie. Gdzie się podziała rozsądna, godna zaufania Mina? Próbowałam wyobrazić sobie reakcję Rodziców i bliskich, lecz pogrążyło mnie to tylko jeszcze bardziej w wątpliwościach. Wiem oczywiście, że Książę jest dżentelmenem, lecz mimo wszystko, czy postępuję właściwie? Jonathan! Chwilami czuję się, jakbym go zdradzała dzieląc się z innym moją przyjaźnią. Wilhelmino Murray, co się z tobą dzieje? Nie, mój ukochany – postanowiłam. Nie pójdę odwiedzić Księcia.
17 sierpnia – Whitby
Niebo wypogodziło się dziś, a słońce zerkające do naszej sypialni napełniło moje serce radością i nadzieją. Ten pogodny nastrój mąci tylko świadomość stanu zdrowia pani Westenra i brak poprawy wyglądu Lucy. Przechadzając się dziś po ogrodzie pomyślałam nagle: „A właściwie czemużby nie? Dlaczego nie mogę podzielić się tym pogodnym nastrojem z samotnym człowiekiem, z dala od bliskich, być może z nadzieją wyglądającym przez okno w oczekiwaniu?” Czyż naprawdę może być coś złego w odwiedzeniu przyjaciela?! Nie, tego nawet Jonathan, znając księcia, by mi nie zabronił! To, nad czym tak usilnie zastanawiałam się z wieczora, w świetle poranka wydało mi się małostkowe i niesprawiedliwe. Wszakże i mężatki mają prawo do przyjaźni, a ja póki co nie jestem nawet zamężna. (Jonathan, na Boga, napisz do mnie!!!) Wysłałam służącą do księcia z wiadomością, żeby spodziewał się mnie na podwieczorku. Wróciwszy opowiadała, że przyjął ją dystyngowany starszy pan, dość ekscentrycznie ubrany i wyglądający na cudzoziemca. Więc książę nie mieszka sam! To rozwiązuje wszystkie moje problemy! Być może ten starszy pan to jego ojciec. Martwi mnie tylko, że nie mogę podzielić się z Lucy tą radosną wiadomością. Byłoby jej przykro wiedzieć, że podczas gdy ona choruje, ja piję herbatę w towarzystwie szlachciców. Poczekam z opowieściami aż wydobrzeje na tyle, bym mogła go jej przedstawić. Pani Westenra niezbyt zważa ostatnio na to, co robimy z Lucy, własna choroba zbyt wiele ją kosztuje. Po obiedzie obie z Lucy udały się odpocząć, a ja powiedziałam, że wybieram się na spacer. Pierwsza wizyta w domu arystokraty zwykle nie trwa długo. Wzięłam trochę owoców z naszego ogrodu, jako sąsiedzki podarunek dla księcia. Zawsze to jest jakiś pretekst do wizyty. Gdy idąc wzdłuż wybrzeża doszłam do posiadłości księcia, w pierwszej chwili zawahałam się, czy trafiłam we właściwe miejsce. Zarówno dom, jak i cała posesja robiły wrażenie wymarłych i opuszczonych. Duży ogród zarastał chwastami, z budynku płatami odpadał tynk. Ktokolwiek mieszka w tym nieprzyjaznym miejscu, musi chyba zajmować je od niedawna, skoro pozwala, by niszczało w tak straszliwy sposób. Mimo to, przezwyciężyłam dziwne uczucie lęku, jakie wzbudził we mnie ten widok, popchnęłam przerdzewiałą furtkę i skierowałam się w stronę drzwi po rozsypujących się stopniach tarasu. Zapukałam, sądząc, że służący wpuści mnie do środka. Ku memu zaskoczeniu drzwi otworzył sam książę i z uśmiechem poprosił bym weszła. - Tak się cieszę, że panią widzę, Madame Mina – powiedział. – Tak... pani musiała tutaj przyjść... Zmieszałam się. Szybkim gestem ręki powiódł dookoła. - Zechce mi pani wybaczyć ten nieporządek. No cóż, nie mam czasu doprowadzić tego do ładu. Zresztą, brak kobiecej ręki... – zaśmiał się. Hall rzeczywiście wyglądał nędznie. Mimo, że widać było, że ktoś starał się zaprowadzić tutaj porządek, w powietrzu unosił się kurz. Wszędzie stały wielkie, nierozpakowane pudła, z których wydobywał się nieokreślony zapach. - Proszę wejść dalej. – Wprowadził mnie do niedużego pokoju. – Oto najpiękniejsza komnata tego pałacu. Moje królestwo. Rzeczywiście, pokój był schludny. Przez opalizujące szyby popołudniowe światło wpadało do środka, złocąc wnętrze. Na maleńkim stoliku pod oknem stały nakrycia dla dwojga. Wszędzie były dziwne sprzęty. Gdy rozglądałam się z ciekawością, książę zauważył to. - Zbieram różne nowinki techniczne – rzekł. – Postęp cywilizacji to mój konik. Pokazywał mi różne urządzenia, było ich tak wiele, że nie potrafiłabym ich wymienić. Potem gestem wskazał na stolik i zapytał: - Może teraz napijemy się czegoś? Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, gdyż sięgnął po butelkę, a ja nigdy jeszcze nie piłam innego alkoholu, niż wino w towarzystwie Lucy. - Absynt – powiedział nalewając do wysokiej szklanki. – Próbowała pani tego kiedyś? - Nie – odpowiedziałam. – Dziękuję, ale nie pijam mocnych alkoholi. - Czyżby bała się pani, że Zielona Wróżka porwie pani duszę? – zażartował patrząc mi prosto w twarz. – Ze mną jest pani bezpieczna, Mino. Jestem gotów bronić pani przed demonem alkoholizmu. Zawstydziłam się i pomyślałam, że teraz musi uważać mnie za gąskę. - Proszę spróbować. Tylko odrobinę – powiedział aksamitnym głosem i podał mi cukiernicę. Wyjęłam kostkę cukru, umoczyłam ją w szklance i wzięłam do ust wciąż patrząc na jego uśmiech. - Mówi się, że to afrodyzjak dla świadomości – szepnął. Wypiłam odrobinę. Alkohol palił moje gardło, lecz napełniał mnie dziwnym poczuciem ciepła i spokoju. - Czy pański ojciec nie chciał się do nas przyłączyć? – zapytałam. - Ojciec? – popatrzył zdziwiony. – Ach, ojciec... Jest starym, schorowanym człowiekiem. Prawie nie wychodzi ze swojego pokoju. Musiałam nieświadomie dotknąć jakiejś bolesnej struny, gdyż książę odwrócił wzrok, jakby chciał uniknąć dalszych pytań. Zmieniłam temat. - Opowiedz mi o swoim domu, książę – poprosiłam. Zaczął opowiadać cichym, ciepłym głosem o przepięknej krainie za nieprzebytą puszczą. Mówił o zamkach na szczytach wysokich gór, rozkwieconych łąkach, lasach pełnych zwierzyny. Jego opowieści były tak piękne, że przymknęłam oczy i prawie wydawało mi się, że widzę wszystkie te wspaniałości. - To chyba kraina baśni – powiedziałam. – Jak ktoś może chcieć dobrowolnie opuścić ten raj? Spojrzał mi prosto w oczy i powiedział zamyślony: - Są rzeczy... sprawy... o których nie wiesz... Na szczęście. – Uśmiechnął się do swoich myśli. – Istnieją marzenia tak potężne, że by je spełnić człowiek porzuci wszystko, co jest mu drogie... Przerwał nagle i jakby otrząsając się ze snu zapytał: - A jak się czuje twoja przyjaciółka? Przypomniałam sobie o tragedii w domu i posmutniałam. - Proszę się nie martwić. Zamartwianie się nic nie pomoże chorym, a samo może sprowadzić nieszczęście. Przypomniał mi się mój ostatni niepokój i nocne koszmary; powiedziałam o tym księciu. Był bardzo przejęty. Powiedział, że interesują go niezwykle nowe odkrycia z dziedziny badań duszy ludzkiej. Uważał, że może mi pomóc pozbyć się złych snów. - W jaki sposób? – zapytałam. - Czy pozwoliłaby mi pani zahipnotyzować się, Mino? Zadrżałam, gdyż wydało mi się to bardzo niebezpieczne. Nagle przyszły mi do głowy wszystkie przerażające historie o pacjentkach zmarłych w trakcie seansu, lub, co jeszcze gorsze, pozostających bezwolnymi niewolnicami hipnotyzera. Czasem mam wrażenie, że mój przyjaciel widzi przeze mnie na wylot i zna moje myśli. Uśmiechnął się smutno i rzekł: - Więc wciąż nie ma pani do mnie zaufania? Jeśli pani chce, każde słowo, które tu padnie zostanie zarejestrowane z pomocą tego oto urządzenia. – Wskazał na stolik pod ścianą, gdzie stał przyrząd podobny do patefonu, który ma Lucy. – Nic złego stać się nie może. Nie jestem nowicjuszem. Jego spokojny, pewny głos powoli przekonywał mnie. Pozwoliłam wziąć się za rękę i posadzić w fotelu. Przysunął świecę w pobliże mojej twarzy i zaczął poruszać nią miarowo w jedną i drugą stronę. Nie mogłam oprzeć się rosnącemu uczuciu senności. Co się stało potem, nie pamiętam. Gdy bardzo staram się przywołać moje wrażenia, dziwne obrazy mieszają mi się w głowie. Jak przez mgłę pamiętam niezrozumiały strach, przerażenie – ale też błogość i spokój. Nie jestem w stanie poskładać tych wizji w całość. Po jakimś czasie ocknęłam się jakby z głębokiego, męczącego snu. Książę siedział przy mnie trzymając moje ręce w obu dłoniach; w oczach błyszczały łzy. Chciałam zapytać, co się stało, ale wtedy zorientowałam się, że i moja twarz zalana jest łzami. Wydaje mi się, że budząc się słyszałam daleki, znajomy głos mówiący coś jakby „Znalazłem” czy „Odnalazłem”... ale nie jestem pewna. Może to książę powiedział, bo gdy zobaczył, że otwieram oczy, wyraz jego twarzy zmienił się nagle. Chrząknął. - Tak, Mino – powiedział. – Chyba znalazłem przyczynę pani niepokoju. Popatrzył na moją twarz dziwnie posmutniały i dodał. - No, proszę nie płakać. Złe sny nie powinny już pani nachodzić. Delikatnie dotknął ręką mojego mokrego policzka. - Zobacz – szepnął i otworzył dłoń. – Trzymał w niej kilka pięknie oszlifowanych brylantów w kształcie łez. Nie mam pojęcia, jak on to zrobił! Uśmiechnęłam się. Spojrzałam na zegarek – dochodziła dziewiąta. Jak ja się wytłumaczę w domu?! Książę poprosił, bym pozwoliła mu zatrzymać przez jakiś czas zapis seansu hipnotycznego, gdyż chce przeprowadzić z jego udziałem jakieś badania. Czułam się bardzo nieswojo wiedząc, że poznał być może jakiś sekret mojego serca, że spędziłam jakiś czas w jego domu nie pamiętając co robię. Nie potrafiłam mu jednak odmówić, tym bardziej, że obiecał powiadomić mnie o wynikach tych badań gdy tylko będzie to możliwe. Odwiózł mnie dorożką do domu. Było już całkiem ciemno. Przez całą drogę siedział milczący i zamyślony, gdy jednak zapytałam, czy nie zrobiłam czegoś nieodpowiedniego gorąco zaprzeczył. Gdy dotarłam do domu, Lucy już spała, a pani Westenra właśnie udała się na spoczynek. Co powiem, gdy jutro zapytają mnie, gdzie byłam? Położyłam się zaraz spać i istotnie spałam spokojnie do rana. Dziękuję ci, książę!
18 sierpnia – Whitby
Chwała Bogu, Lucy czuje się lepiej! Była dziś w nastroju do zwierzeń, lecz jej dziwaczna opowieść o tamtej nocy bardzo mnie poruszyła (opisałam ją dokładnie w drugim pamiętniku). Dlatego postanowiłam wstrzymać się jeszcze z opowiedzeniem o mojej znajomości z nowym sąsiadem. Co się ze mną dzieje? Od kilku dni oszukuję i kłamię, a nigdy przecież tego nie robiłam. Coś we mnie nie chce wyrzec się przyjaźni z księciem, a jednocześnie czasem opanowuje mnie uczucie, że popełniam jakiś czyn wstydliwy. Myśląc rozsądnie, chyba dobrze robię i wyświadczam miłosierne uczynki jak dobra chrześcijanka. Ale Jonathan! Co on by na to powiedział? Przerażenie mnie ogarnia, gdy pomyślę, co mogło mu się przytrafić w tej podróży. Staram się o tym nie myśleć, bo gdy tylko zaczynam, zbiera mi się na płacz. Dlaczego on nie pisze?? Za wszelką cenę nie wolno mi tracić nadziei.
|
|
|
Post by fidelio on May 30, 2007 8:55:40 GMT 1
19 sierpnia – Whitby
List od Jonathana!!! Jestem najszczęśliwszą kobietą pod słońcem! Od rana tańczę w ogrodzie, śpiewam i na wszelki możliwy sposób demonstruję moją radość. Pełna jestem jednak niepokoju, gdyż dowiedziałam się, że mój ukochany po ciężkiej chorobie leży w szpitalu u sióstr w Budapeszcie. Jadę do niego! Jadę do niego choćby dziś! Tak radzi mi zresztą pan Hawkins. Przy mnie najdroższy Jonathan szybciej odzyska siły. Lucy cieszy się razem ze mną. Obiecała zająć się moimi rzeczami aż wrócę – daj Boże, jako pani Harker! Mój drogi książę! Co mam zrobić? Był mi przyjacielem w czasie próby, lecz teraz uczucie silniejsze niż przyjaźń wzywa mnie do Jonathana. Nie wiem nawet, czy wrócę jeszcze do Whitby, a jeśli już, to jako mężatka. Myśl o księciu mąciła mi dziś radość, którą przyniosła wiadomość o Jonathanie. Wciąż trzymam przy piersi list od siostry zakonnej, która się nim opiekuje – jest już cały mokry od łez. Zdecydowałam się napisać do księcia i w możliwie łagodny sposób poinformować go o moim wyjeździe. Wiem, że go to zrani, lecz on, który rozumiał mnie nawet bez słów, chyba to zrozumie. I mam nadzieję, że będzie w stanie mi wybaczyć. Posłałam właśnie służącego, by zaniósł list do jego posiadłości. Tak mi żal, że już nigdy nie zobaczę mojego tajemniczego cudzoziemca. Będę jednak pamiętać go i nigdy nie przestanę być wdzięczna za to, co dla mnie zrobił. Tylko Jonathan nie może się o tym dowiedzieć. Więc w stan małżeński chcę wejść z niewyjawioną tajemnicą? Sądzę jednak, że jedna tajemnica z mojej strony nie zakłóci mojego szczęścia z Jonathanem. Może kiedyś przyjdzie taki dzień, że będę mogła wyznać mu wszystko otwarcie.
20 sierpnia – na statku, wieczorem
Cały czas od wejścia na pokład próbowałam pozbierać moje myśli i wspomnienia. Odtworzyłam część zapisu ostatnich dni w Whitby w pamiętniku, aby zaraz po przyjeździe pokazać ją Jonathanowi. Tak się cieszę, że płynę się z nim spotkać! Nie mogę jednak pozbyć się myśli o moim przyjacielu, którego opuściłam. Na pewno dostał już mój list... Pocieszam się, że w końcu i tak musiałabym wyjechać. Jestem bardzo zmęczona, od wczesnego bowiem rana jestem w podróży. Najpierw pociągiem do Hull, a teraz, po dopłynięciu do Hamburga pojadę dalej do Budapesztu. Cieszę się, że pozostawiłam Lucy w lepszym zdrowiu, choć blada cera pani Westenra napełniła mnie smutkiem. Modlę się, abym mogła ujrzeć jeszcze raz tę drogą kobietę. Robi się już późno, powinnam się wyspać przed dalszą drogą. Poza tym w Budapeszcie czeka mnie na pewno nocne czuwanie przy łóżku Jonathana. Zeszyt ten schowam na dno kuferka i mam nadzieję, że nigdy już nie będę z niego korzystać. Stawiając zatem ostatnią kropkę udaję się na spoczynek.
|
|
|
Post by Kaja on May 30, 2007 11:53:52 GMT 1
Przejrzałam szybko bo właśnie spiesze sie do pracy. Chyba nas nie zostawisz z tym kawałkiem i wklejisz coś więcej. Na razie bardzo mi sie podoba.
|
|
|
Post by fidelio on May 31, 2007 7:51:53 GMT 1
25 sierpnia – Budapeszt
Mina Murray nie istnieje! Odkąd wczoraj zostałam żoną Jonathana targają mną najdziwniejsze uczucia. Są one tak szalone, że nie śmiem zwierzyć się z nich ani opisać w pamiętniku. Jedynie to miejsce, ten ostatni bastion mojej wolności wydaje mi się odpowiedni, by je z siebie wyrzucić. Gdy wczoraj, tuż po uroczystości, napisałam list do Lucy, byłam naprawdę szczęśliwa. W końcu po prawie czterech latach spełniło się moje największe marzenie – zostałam żoną mężczyzny, którego kocham! Mimo iż zaślubiny odbyły się przy łóżku szpitalnym, były bardzo wzruszające i podniosłe. Tak czekałam na tę chwilę! Dlaczego jednak teraz, u celu drogi, w myśli moje wkrada się zwątpienie i niepewność? Gdy próbowałam powiedzieć coś o tym siostrze Agacie, pocieszała mnie, że wszystkie panny młode przez to przechodzą. Jednak jakże to bolesne! Dzisiejszą noc spędziłam w pokoju gościnnym u sióstr. Jonathan jest jeszcze zbyt słaby, by wstawać z łóżka. Nie zmróżyłam prawie oka, tak brakowało mi jego bliskości, pocałunku, dotyku rąk. To chyba nieskromne myśleć w ten sposób, ale teraz jestem już przecież mężatką. Mina Harker, a może raczej Szanowna Pani Jonathanowa Harker. To takie dziwne pisać i myśleć o sobie pod cudzym nazwiskiem... Czuję, że powinnam być szczęśliwa; zmuszam się, żeby być szczęśliwą, ale coraz bardziej oplatają mnie wspomnienia. Płaczę, gdy myślę o beztroskich chwilach z Lucy, gdy wspomnę nasze zabawy i sekrety; gdy wspomnę Jonathana, tego kochanego, ambitnego młodzieńca, którego poznałam u niej na przyjęciu. Gdy pomyślę o wspólnych spacerach, rozmowach, o pierwszym pocałunku, przenika mnie nieokreślona nostalgia. Przecież chciałam tego! Teraz jednak, gdy mam dzielić z nim całe życie, boję się. Leżąc sama w łóżku, pozwoliłam moim myślom odpłynąć. Nagle, nie wiem skąd, usłyszałam głos - tak realny, że wydało mi się, że ktoś jest w pokoju. Mówił bardzo smutno: „Szczęście, które przychodzi za późno, staje się cierpieniem i rozdziera duszę.” Dokładnie te słowa; wciąż jeszcze słyszę je w uszach. Otworzyłam oczy, aby przekonać się, że jestem sama. Skąd taki dziwny sen? Skąd te słowa, padające jakby z ogromnej odległości? Przecież moje szczęście nie przyszło za późno! Jestem tu z Jonathanem i zamierzam pozostać z nim jako oddana żona. Tak bym chciała, żeby już był zdrowy, żebyśmy mogli wrócić do domu. Będą jeszcze inne dni i inne noce. Muszę przestać tak się rozczulać nad sobą. Mój mąż potrzebuje mnie, a ja zdręczam się snem. Cierpliwości, Mino Harker! Idę do Jonathana, czeka na mnie.
10 września – Exeter
Biedny Jonathan jest wciąż bardzo słaby, ale postanowił wrócić już do Anglii. Drogi pan Hawkins zaprosił nas do swojego domu w Exeter. Cieszę się, że będziemy mieszkać w dużym, przestronnym domu, chociaż prawdę mówiąc wolałabym, żebyśmy mieszkali sami. Pan Hawkins jest jednak dla Jonathana jak ojciec, tak że nawet nie chciał o tym słyszeć. Zaczynam się przyzwyczajać; od wczoraj, gdy przyjechaliśmy, zdążyłam już go nawet polubić i właściwie pomysł, abyśmy zamieszkali razem nie wydaje mi się aż taki zły. Stan zdrowia Jonathana martwi mnie. Przybyliśmy do Anglii jako „białe małżeństwo”. Mam nadzieję, że zmieni się to pod tym dachem. Nie mogę dłużej pisać, gdyż dom aż prosi się o wielkie sprzątanie. Od lat żadna kobieta nie przekroczyła tego progu. Gdy już się z tym trochę uporam, muszę napisać do Lucy, której list od kilku dni leży i czeka na odpowiedź. Ślub odbędzie się 28go września. Postaram się, abyśmy byli na nim obecni. Kochana Lucy, musi być bardzo przejęta i szczęśliwa. Jaka szkoda, że mnie tam nie ma. Martwię się, czy gorączkowe przygotowania w Hillingham nie zaszkodzą pani Westenra, ale wiem, że matka Lucy ogromnie cieszy się jej szczęściem. Porozmawiam dziś z Jonathanem o podróży do Hillingham. Teraz jednak muszę się zająć naszym nowym domem.
|
|
|
Post by fidelio on May 31, 2007 11:57:03 GMT 1
17 września – Exeter
Byliśmy dziś w Londynie. Jonathan miał tam sprawy służbowe, ale ja uparłam się, żeby pojechać z nim i poczynić zakupy do naszego nowego domu. Z samego rana napisałam do Lucy z zamiarem wrzucenia listu w Londynie, skąd na pewno dojdzie do Hillingham znacznie szybciej. Jonathan zajęty był swoimi interesami, więc postanowiłam sama rozejrzeć się po sklepach. Umówiliśmy się, że późnym popołudniem przyjdę do biura i razem pójdziemy na stację. Sprawia mi ulgę, że mój mąż czuje się już niemal zupełnie dobrze. Szłam tłoczną ulicą w okolicy Picadilly patrząc na wystawy sklepowe i zastanawiając się, czego nam będzie potrzeba w Exeter. Musiałam przez nieuwagę upuścić rękawiczkę. Schyliłam się, by ją podnieść i wtedy zauważyłam męską dłoń w czarnej skórzanej rękawiczce. Pomyślałam, że jakiś uprzejmy dżentelmen schylił się, aby mi pomóc, uniosłam wzrok i zobaczyłam... mojego księcia! To zupełnie nieprawdopodobne, że teraz, po miesiącu, spotkaliśmy się na drugim końcu Anglii! Ucieszyłam się niezwykle, lecz uśmiech zamarł mi na ustach na wspomnienie naszego rozstania. Książę wyprostował się, eleganckim ruchem podał mi moją rękawiczkę i patrząc mi prosto w oczy ze swoim nader zagadkowym uśmiechem powiedział: - Mina Murray... – jakby nasze nieoczekiwane spotkanie wcale go nie zaskoczyło. - Mina Harker, książę – odparłam, nie wiem dlaczego rumieniąc się. - Tak, tak... – powiedział niecierpliwie, jakby odganiał jakąś myśl. - Jak się miewa pański ojciec – spytałam uprzejmie, żeby zmienić temat. – Czy wciąż mieszka w Whitby? Słowo Whitby dziwnie zadrżało w moich ustach. Patrzył przez chwilę, jak gdyby nie rozumiał, o czym mówię. - Ojciec? – powtórzył. – Umarł, niestety... A ja sprzedałem dom. Był zbyt zniszczony, żeby go odnawiać i nazbyt ustronnie położony jak na moje potrzeby. Teraz mieszkam w Londynie. - Jak się panu tutaj podoba? - To piękne miasto – odrzekł. – Perła cywilizacji. Czy była już pani w kinematografie? – Nie zdążyłam odpowiedzieć. – Jeśli nie, zapraszam tam dziś panią. Chyba nie odmówi pani staremu przyjacielowi? Miałam jeszcze sporo czasu, więc zgodziłam się. Kamień spadł mi z serca gdy zrozumiałam, że książę nie żywi do mnie urazy. Pomyślałam także, że może będzie okazja przedstawić go wreszcie Jonathanowi. Książę Vlad ujął mnie pod rękę i poszliśmy. W kinematografie było dość tłoczno. Wyświetlano jakąś niemądrą komedię. Przyznam się, że niezbyt mi się podobała, choć sama technika ruchomych obrazów budzi uznanie. Książę patrzył zachwycony. Kiedy pierwszy krótki film skończył się, nie krył entuzjazmu. - Niesamowite. Nauka łamie wszelkie bariery. Zdziwiłam się, że tak wykształcony człowiek daje się oczarować tanim trikom. - Nie wiem, co powiedziałaby Madame Curie słysząc, że nazywa to pan nauką – powiedziałam ironicznie. Odwrócił głowę i spojrzał mi prosto w oczy z tak niesamowitym wyrazem twarzy, że wprawiło mnie to w osłupienie. Przestraszyłam się. - Nie powinnam była tu przychodzić. Przepraszam, muszę już iść. W przyćmionym świetle jego oczy zdawały się jeszcze jaśniejsze tak, że widać było delikatne czerwone żyłki. Boże mój, Lucy majaczyła coś o czerwonych oczach! Na to wspomnienie zadrżałam. Wyczuł to, nagle przysunął się tuż do mojej twarzy. - Nie bój się mnie! – powedział głosem tak władczym, że zabrakło mi tchu. Byłam jak wrośnięta w ziemię, niezdolna wydobyć głosu. Delikatnie ujął mnie za ramiona i pociągnął gdzieś w zakamarki kinematografu, do ciemnego pokoiku bez okien, który wyglądał jak poczekalnia ze starą sofą i wieszakiem na płaszcze. Posadził mnie na kanapie i nachylił się nade mną tak blisko, że musiałam oprzeć głowę o boczne oparcie. Leżałam tak przerażona, powtarzając gorączkowo: - Przestań! Przestań! Wciąż trzymając mnie mocno za ramiona przysunął twarz do mojej tak, że poczułam na policzku dotyk jego włosów. Potem cicho, miękko powiedział coś do mnie. Nie zrozumiałam nic, bo mówił w obcym, dziwnym języku, ale jego głos przeleciał echem po mojej głowie jak dawno zapomniany sen. - Kim ty jesteś? Skąd ciebie znam? – zapytałam zduszonym głosem. Ujął moją twarz w dłonie i rzekł głosem przepełnionym niezwykłym cierpieniem: - Przepłynąłem ocean czasu, żeby ciebie odnaleźć. Nie wiem, co chciał oprzez to powiedzieć, ale słowa te zabrzmiały jak nieoczekiwana muzyka. Nagle uspokojona, ale wciąż ciężko oddychając, przez półprzymknięte powieki widziałam, jak pochyla się ku mnie. Moją duszę wypełnił jakby słodki wiatr, przez całe moje ciało przepływały nieznane mi fale. Poczułam się, jakbym zanurzała się w głębokiej, szmaragdowej wodzie. Nagle, o tchnienie ode mnie, twarz księcia znieruchomiała. Nagłym ruchem usiadł prosto i z krótkim, przerwanym jękiem ukrył twarz w dłoniach. Oszołomiona i zdezorientowana patrzyłam jak siedzi tak, jakby łkał. Wtem, w drzwiach pokoju, w którym siedzieliśmy pojawił się straszny, wściekły łeb wilka! Zerwałam się na równe nogi i rzuciłam do ucieczki. Chciałam tylko znaleźć się daleko stąd, poza tym tajemniczym, groźnym światem, do którego niebacznie uchyliłam drzwi. W dużej sali panowała panika, ludzie biegali, jakaś kobieta krzyczała przeraźliwie. Chciałam biec do wyjścia, lecz wtedy zobaczyłam księcia, jak najspokojniej stał i patrzył prosto na mnie. Przerażona własnymi uczuciami, które kłębiły się na podobieństwo burzy, odwróciłam się od niego i pobiegłam w korytarz. Półprzytomna, wbiegłam do jakiegoś pomieszczenia i stanęłam jak wbita w ziemię. Przede mną stał wilk! Naprawdziwszy, wielki szary wilk stał i szczerzył zęby gotów do skoku. Chciałam krzyczeć, ale dźwięk jakoś nie wydobył mi się z gardła. Za mną skrzypnęły drzwi i usłyszałam głos pewny, nie znający sprzeciwu, wypowiadający z mocą obce mi słowa rozkazu. Wilk podkulił ogon i zaskomlał, a ja odwróciwszy głowę zobaczyłam księcia. Jego twarz była ściągnięta, oczy pełne gniewu. Gdy zobaczył, że patrzę na niego, oblicze to złagodniało. Podszedł do skulonego wilka, przyklęknął i połozył sobie sobie jego głowę na kolanie. Potem wyciągnął rękę w moją stronę. - Podejdź, Mino – powiedział. Pokonując przerażenie zbliżyłam się. Wilk warknął, lecz książę uciszył go lekkim dotknięciem ręki. Gładził go po głowie i za uszami, a wilk jak pokojowy piesek poddawał się tej pieszczocie. Ponownie wyciągnął do mnie rękę. Podałam mu swoją, a on powiódł ją w miękkie futro zwierzęcia. Najpierw bardzo ostrożnie, potem śmielej pogłaskałam to dzikie stworzenie. - Lubi cię – szepnął książę. Razem gładziliśmy głowę i boki wilka, a moje przerażenie ustąpiło miejsca zachwytowi. Wciąż czuję delikatny dotyk futra przez rękawiczkę i palców księcia zaplątanych z moimi w gęstwinie sierści. - Od zwierząt można sie wiele nauczyć – powiedział. To było zachwycające. Nie mówiliśmy nic więcej onieśmieleni, przytłoczeni wydarzeniami tego dnia. Gdy książę wstał, wilk cicho podniósł się z podłogi i jak duch zniknął gdzieś w ciemnym korytarzu. - Pójdę już – powiedziałam, a on nie oponował. Milcząc odprowadził mnie do Picadilly, unikał też patrzenia w moje oczy. Na pożegnanie uniósł moją dłoń i długo trzymał przy ustach. Rozstaliśmy się w ciszy, jakby zawsztydzeni tym, co się wydarzyło. Musiałam spieszyć się, by zdążyć do biura, gdzie Jonathan już na mnie czekał. Gdy weszłam, zerwał się z miejsca. - Na Boga, Mino! – zawołał. – Co się stało? Wyglądasz jakoś tak... niezwykle. Odruchowo sięgnęłam, by poprawić włosy. Pomyślałam, że przecież nie powiem mu, że zaatakował mnie wilk. - Widziałam jakieś zamieszanie w mieście – powiedziałam. – Poza tym nie chciałam spóźnić się na pociąg.
Przez całą drogę do Exeter Jonathan opowiadał mi coś z ożywieniem o firmie, ale ja nie słuchałam pogrążona w myślach o dzisiejszym popołudniu. Czy teraz, jako mężatka, lepiej rozumiem naturę uczuć, jakimi darzyłam mojego dziwnego przyjaciela? Poczułam się tak, jakbym popełniła straszne przestępstwo, oparłam więc głowę na ramieniu Jonathana, a on objął mnie ramieniem. W domu zjedliśmy kolację z panem Hawkinsem pomimo bardzo już późnej pory. Jonatahan patrzył na mnie tak jakoś dziwnie. Po kolacji podszedł do mnie. - Może to dziś, Wilhelmino? – szepnął mi do ucha. Zdziwiłam się, nigdy nie mówi do mnie „Wilhelmino”. - Przyjdę do ciebie... – zaczął. - Jonathanie... Przerwał mi. - Czekaliśmy już dość długo, nie sądzisz? Przestraszyłam się. To fakt, mimo że od prawie trzech tygodni jesteśmy po ślubie, dotąd dzieliliśmy jedynie rozkosze stołu. Przypomniałam sobie, jak płakałam samotnie w naszą noc poślubną. Wmawiałam sobie, że oto dziś ta upragniona noc, kiedy Jonathan i ja ofiarujemy sobie siebie nawzajem. Nie byłam fizycznie zmęczona. Kolacja w miłym nastroju odprężyła nas oboje. Moją duszę przygniatał jednak jakby wielki ciężar. Obrazy minionego dnia tłoczyły się w moich myślach. Strach, zachwyt i coś tak nieokreślonego, że sama nie wiedziałam, jak to wyrazić. Usiadłam na łóżku z zatonęłam w rozmyślaniach. Nie usłyszałam, jak wszedł Jonathan. Pochylił się i pocałował mnie. Pomyślałam bezwiednie, że chcę, żeby stąd poszedł. Podniósł mnie i zapytał: - Czy już mnie nie kochasz, Mino? - Ależ kocham cię; wiesz, że cię kocham. - Dlaczego więc taka jesteś? - Jestem po prostu trochę zmęczona. - Proszę cię. Nie mogę już dłużej czekać! To mówiąc przycisnął mnie mocno do piersi. Objęłam go ramionami. Zdjął ze mnie ubranie i popchnął na łóżko. Bez udziału woli, pchana jakimś niewiadomym impulsem, zaczęłam się opierać. Szeptał coś do mnie obsypując pocałunkami moje piersi. Nie słuchałam, gdyż zdjął mnie dziwny lęk. Próbowałam sobie przemówić do rozsądku, że przecież jestem tu z moim ukochanym mężem. Było mi jednak duszno; ciało Jonathana przygniatało mnie do łóżka. Poczułam rozdzierający ból – tak straszny, że przycinęłam rękę do ust, żeby nie krzyczeć. Jonathan spojrzał na moją mokrą od łez twarz oczami, które wyrażały najwyższe zdumienie połączone z niezmierną błogością. Po chwili, dłuższej chyba niż wszystkie chwile w moim życiu, opadł na pościel koło mnie. Pocałował mnie lekko w szyję i zdyszanym głosem wyszeptał: - Dziękuję ci, Wilhelmino. Nie odwróciłam oczu, patrząc w bok. Usiadł koło mnie. - Tak chciałbym, żebyś była szczęśliwa – powiedział. Leżąc tak pomyślałam, a raczej coś we mnie pomyślało: „Szczęście, które przychodzi za późno...” I rozpłakałam się. Jonathan objął mnie ramieniem i przygarnął do swojej piersi. Poczułam się trochę lepiej. Było tak, jak dawniej, w dawnych, szczęśliwych czasach, jeszcze zanim...
Kończę to wszystko zapisywać i płaczę. Jonathan jest dla mnie bardzo dobry. Zszedł na dół, żeby mi zrobić herbaty. Był taki ciepły i pełen zrozumienia. Pamiętam jak kiedyś opowiadano mi, że to musi boleć. Nie wiem tylko, czy wytrzymam ten ból przez wszystkie lata mojego życia. Gdy wstałam, całe prześcieradło było we krwi; Jonathan po prostu zabrał je i wyniósł do łazienki, ale ja ciągle mam przed oczami krwawą plamę. Tak chciałabym, aby był ze mną szczęśliwy.Czuję się okropnie, tak jakbym go zawiodła. Nie mówi nic, ale nie mogę znieść jego wzroku. Muszę uważać, żeby nie przyłapał mnie na pisaniu. Oto i nadchodzi – słyszę kroki na schodach.
18 września – Exeter
Boże, miej nas w swojej opiece. Dzisiaj rano Jonathan znalazł martwe ciało pana Hawkinsa. Znaczyłoby to, że wczoraj, gdy my... ten biedny człowiek właśnie kończył życie. Wszystko wskazuje na to, że przestraszył się czegoś i skonał na serce, gdyż został znaleziony w nocnym stroju z rękami przyciśniętymi do piersi i wykrzywioną twarzą. Jonathan jest załamany, nie przestaje oskarżać się, że czegoś zaniedbał. Pocieszam go jak mogę. To straszne, że biedny pan Hawkins musiał rozstać się ze światem właśnie teraz. Może jednak ta tragedia, jakkolwiek okrutna, zbliży nas do siebie. Widzę, jak cieszy Jonathana widzieć mnie silną i pogodną, zwłaszcza po dzisiejszej nocy. Staram się o tym nie myśleć, choć wciąż jeszcze czuję ból. W nocy spałam bardzo źle, dręczyły mnie jakieś koszmarne wizje krwi. Widziałam całe pokoje spływające krwią. Nie wiem, co to może znaczyć, lecz niewykluczone, że takie piętno zostawiła obecność śmierci w domu. Napisałam do Lucy. Obawiam się, że z powodu żałoby nie będziemy mogli uczestniczyć w weselu.
|
|
PhAnnie
Odwiedzający Operę
Posts: 150
|
Post by PhAnnie on May 31, 2007 18:14:22 GMT 1
Ojej, to jest œwietne ;D Ca³y czas nawiedza mnie wizja jakiegoœ strasznie starego, eleganckiego wydania "Draculi" Stokera i ukrytych gdzieœ w ok³adce kartek z Twoim opowiadaniem. Najlepiej pisanych rêcznie, jakimœ piêknym, staromodnym charakterem pisma. By³oby cudownie znaleŸæ kiedyœ przez przypadek coœ takiego. Kaprysy mojej klawiatury skutecznie uniemo¿liwiaj¹ mi napisanie d³u¿szego komentarza, wiêc powiem jeszcze tylko, ¿e z niecierpliwoœci¹ czekam na dalszy ci¹g
|
|
|
Post by fidelio on May 31, 2007 20:30:50 GMT 1
22 września – w pociągu do Exeter
Wracamy z Londynu, gdzie Jonathan musiał załatwić sprawy spadkowe. Podobnie jak ostatnio, przenocowaliśmy u kolegi Jonathana ze studiów. Za oknem migają drzewa. Jonathan zasnął, a ja znowu sięgnęłam po ten zeszyt. Tyle się ostatnio dzieje, że postanowiłam znowu zacząć to spisywać. Wiem, że czytanie moich komentarzy sprawi tyle radości Jonathanowi. Prowadzę więc równolegle dwa dzienniki, jeśli mąż nagle się ocknie i zobaczy mnie piszącą, nie zdziwi go to. Do tej pory jednak udało mi sie jednak zachować w tajemnicy mój sekretny pamiętnik. Ryzykuję wielką awanturę, jeśli kiedykolwiek wpadnie on w niepowołane ręce! Wydarzyło się dziś coś niezwykłego. Gdy szliśmy ulicą, Jonathan niespodziewanie zbladł i wskazując nieznacznie głową krzyknął zduszonym głosem: - O Boże! - Ścisnął mnie przy tym za rękę tak mocno, że zabolało. Zapytałam co się stało. - To on! To ten człowiek! – zawołał. Rozejrzałam się, ale nic nie zwróciło mojej uwagi. - Nie widzisz, to on!! Ale jakby odmłodniał... Przestraszyłam się, czy aby dawna choroba nie daje znać o sobie. W pociągu opowiadał mi z przejęciem o tajemniczym człowieku, którego zauważył. Mówił tak sugestywnie, że na wszelki wypadek opisałam to w pamiętniku. Nie szkodzi, że nie widziałam tego mężczyzny, potrafię go sobie wyobrazić. Skoro Jonathan tak mówi, musiał tam rzeczywiście być ktoś podejrzany. Zaczynam się czuć, jakbym go sama widziała. Jonathan utrzymuje, że był to hrabia. Nie wiem o tej sprawie zbyt wiele. Musiało go jednak spotkać dużo złego ze strony tego hrabiego, gdyż podróż służbową do Transylwanii przypłacił zdrowiem. Przyrzekłam, że uszanuję uczucia Jonathana i nie przeczytam jego dziennika z tej wyprawy. Jeśli ten hrabia rzeczywiście przyjechał do Londynu, to cieszę się, że wracamy do domu. Swoją drogą, zaczynam sądzić, że być może lepiej by było mimo wszystko przeczytać dziennik Jonathana. Może potrafiłabym wtedy bardziej mu pomóc.
W Exeter, wieczorem
Jonathan wciąż zachowuje się dziwnie, bardzo się tym martwię. Być może nie jest jeszcze całkiem zdrów... Ktoś puka, przerywam pisanie. Nie wiem, czy zmuszę się, żeby skreślić parę zdań. Posłaniec przyniósł telegram. „Pozwalam sobie przekazać Państwu smutną wiadomość, że pani Westenra zmarła przed pięcioma dniami, zaś panna Lucy przedwczoraj. Obydwie zostały dzisiaj pochowane.” Podpisano: van Helsing (nazwisko to nic mi nie mówi). Muszę wziąć pamiętnik i zapisać ponownie treść tego nieszczęsnego telegramu. Zamazałam całą stronę łzami. Boże mój, cóż tam się mogło stać?? Pani Westenra była ciężko chora, ale Lucy? Lucy!! Jedyna istota, która jeszcze pamiętała małą, rozbieganą Minę Murray - nie żyje. Nie wierzę w to, choć napisałam to już kilka razy. Lucy nie żyje. Moja siostra, nawet więcej niż siostra, przyjaciółka mojego serca – odeszła! Nie, to zbyt okrutne. Zwłaszcza teraz, gdy tak się cieszyła ze zbliżającego się ślubu. Biedny Arthur, jakże on teraz musi cierpieć! Van Helsing, jak sądzę, jest doktorem, który miał pieczę nad obiema chorymi. Tak wiele zapisał w tak niewielu słowach. Tak bardzo potrzebuję jakiegoś znaku, pocieszenia, nadziei, by dalej żyć. Lucy kochana, siostro mojej duszy, żegnaj! Nie mogę dalej pisać, ręka odmawia mi posłuszeństwa.
23 września – Exeter
Przepłakałam całą noc wtulona w pierś Jonathana. Czuję się, jakby coś we mnie się wypaliło. Czuję się pusta, samotna i niepotrzebna. Tak jakby to nie Lucy, ale część mnie samej umarła. Przy życiu trzyma mnie jednak okruch nadziei, że gdzieś, kiedyś spotkam jeszcze raz mojego księcia... Chciałabym położyć mu głowę na ramieniu, a on zrozumiałby mnie i nie paplał komunałów, tak jak Jonathan. Ach, jakże pragnęłabym wtulić twarz w jego włosy i płakać, płakać, płakać... Idzie Jonathan – kończę.
Pózniej tego samego dnia
Jonathan poszedł do pracy, zapowiedział, że wróci dziś później. Muszę coś zrobić, żeby nie oszaleć. Ostatnio całymi dniami piszę, albo myślę o czym napisać w jednym i drugim zeszycie. Przyszło mi do głowy, że skorzystam z okazji i przeczytam zapiski Jonathana.
24 września – Exeter
Przeczytałam dziennik Jonathana i nie mogę odpędzić myśli, że pisał to człowiek szalony. Tak się o niego boję... Biedny Jonathan! Mam tylko nadzieję, że te ataki minęły bezpowrotnie. Dostałam dziś list od tego van Helsinga. Prosił o dyskrecję, więc nie napisałam o tym w pamiętniku. Bardzo nalega, abym pozwoliła mu zobaczyć się z sobą. Zadepeszuję jutro, że może przyjechać pierwszym pociągiem. Być może dowiem się czegoś więcej o okolicznościach śmierci Lucy. Znalazłam sobie wreszcie zajęcie. Przepiszę stenograficzny pamiętnik na maszynie...
25 września – Exeter
Opisałam dokładnie wizytę van Helsinga w pamiętniku. Jego przyjazd musiał mnie nieco rozstroić. Wydaje mi się, że wpadłam w histerię. Ta sprawa z Jonathanem zaczyna być ponad mojej siły... Tak mi brakuje przyjaznej duszy; kogoś, komu mogłabym się zwierzyć. Gdyby książę mógł mnie odwiedzić... Może jego rozległa wiedza rzuciłaby nowe światło na chorobę Jonathana. Myślę, że może udałoby się go wyleczyć z pomocą hipnozy, tak jak kiedyś mnie ze złych snów. Niestety, książę nawet nie wie, że mieszkam w Exeter. Czy jeszcze kiedyś go zobaczę? Dlaczego rozstałam się z nim w tak głupi sposób? Powinnam starać się o tym nie myśleć, ale ostatnio tylko te myśli są dla mnie jakimś wytchnieniem.
Wieczorem
List od van Helsinga – uważa, że dziennik Jonathana nie jest tylko wytworem chorej wyobraźni. Odpisałam od razu. Profesor pociesza mnie, że Jonathan jest zdrowy, lecz jeśli wszystko to miałoby być prawdą – aż się boję myśleć, przez co on przeszedł! Przeraża mnie myśl, że ten potwór, który to wszystko spowodował może przebywać w Londynie. Jonathan na szczęście wróci dziś na noc do domu. Koniecznie muszę znowu spotkać się z profesorem van Helsingiem. Zadałam sobie trud, by dokładnie sprawdzić odjazdy pociągów i nalegałam, by przyjechał do nas jutro z rana. Swoją drogą, jak bardzo różni bywają cudzoziemcy! Jeśli w kraju księcia żyje więcej takich hrabiów, nie dziwię się, że postanowił wyjechać.
26 września – Exeter
Profesor van Helsing przyjechał, odjechał, a ja nawet nie miałam okazji się z nim rozmówić! Zamknęli się z Jonathanem w salonie i rozmawiali przez cały dzień. Domyślam się, że mówili o tym straszliwym hrabim Draculi. Rozumiem, że chcą mi oszczędzić wstrząsu, ale takie wyłączanie mnie z ważnych spraw jest doprawdy irytujące! Jonathan mówi, że musimy być gotowi do podróży, gdy profesor nas wezwie. Umarłabym z niepokoju, gdyby miał gdzieś jechać beze mnie!
|
|
|
Post by Aniolek on May 31, 2007 21:20:00 GMT 1
Świetnie napisane opowiadanie tylko żałuję, że nie mam pod ręką "Draculi" żeby czytać je równolegle Ehhh czytałam go troszkę dawno, więc sporo nie pamiętam.... ale na osłode zobacze sobie przy najbliższej okazji film ^^ Masz bardzo przyjemny styl, Twoje opowiadania czyta się lekko i bez wysiłku, byłoby idealnie gdybyś uważała bardziej na literówki, które dość często się pojawiają zarówno tutaj, jak i w Upiorze ( a tam chyba przede wszystkim)
|
|
|
Post by fidelio on May 31, 2007 22:14:06 GMT 1
Przepraszam za literówki, ale przepisuję to na bieżąco z wersji papierowej. Postaram się lepiej sprawdzać. Na ekranie jakoś trudniej to wyłapać niż na papierze.
Najlepszą zabawą byłoby chyba "dodać" sobie ten "rozdział" równolegle czytając Draculę. To się naprawdę zgadza: daty, wersje wydarzeń z punktu widzenia innych postaci.. Zamierzenie polegało na tym, żeby wpasować film do książki, chronologicznie i w ogóle. Oczywiście, ponieważ film znacznie skraca skraca książkę, wycina całe sceny, niektóre rzeczy dzieją się kiedy indziej lub w ogole troche inaczej - w przypadkach niejasnych dawałam pierwszeństwo wersji książkowej.
Czytam sobie tę Wilhelminę po <ho ho ho> latach i myślę, że udała mi się ona jak babce serek. Jest tak niesamowicie wiktoriańska: naiwna, egzaltowana, żyjąca w swoich marzeniach. Mam nadzieję, że w dalszej częsci uda się z niej trochę życia wykrzesać - że te wiktoriańskie zahamowania zaczną opadać.
|
|
|
Post by fidelio on Jun 2, 2007 8:43:44 GMT 1
29 września – w pociągu do Londynu
Wczoraj otrzymaliśmy depeszę od van Helsinga. Jonathan, pełen niepokoju o mnie, musiał jednak koniecznie pojechać do Whitby. Odprowadził mnie rano na stację i wyekspediował do Londynu. Na dworcu ma czekać na mnie profesor. Mimo wszystko, na samą myśl, że będę w mieście, gdzie mieszka upiorny hrabia, ogarnia mnie strach. Boże! Przecież w Londynie mieszka też książę! Modlę się, aby nic mu się nie stało. Nie mam nawet możliwości ostrzeżenia go, nie znam bowiem jego adresu. Pocieszam się, że jest to tak wielkie miasto, że przecież nie muszą nawet przypadkiem się minąć. To prawda, podobnie jak to, że i ja również nie spotkam księcia. Ileż razy może przydarzyć się szczęśliwy przypadek? Muszę sobie wybić z głowy tę przyjaźń! Jestem mężatką, a zachowuję się, jak panienka przebierająca wśród wielbicieli. To tak niepodobne do mnie. Już bardziej do Lucy... Biedna Lucy! Czy po jej odejściu jakaś cząstka jej świetlanej duszy wciąż żyje we mne? Muszę myśleć o Jonathanie. Biedak, jest dla mnie taki wyrozumiały. Jest tak czuły i uważny, mimo że kobieca słabość nie pozwoliła mi w tych dniach dzielić z nim łoża. Od tamtej nieszczęsnej nocy sypiamy ze sobą raczej jak brat z siostrą, niż jak małżeństwo. Jak Lucy mogła do tego tęsknić? Małżeństwo to jednak więcej niż rozkosze ciała. (mocno przesadzone określenie!) Naprawdę, zależy mi na Jonathanie i pragnę, aby był szczęśliwy.
Później – Londyn
Na dworcu oczekiwał mnie nie - jak się spodziewałam - profesor van Helsing, lecz jego (i Lucy) przyjaciel, dr John Seward. Uroczy człowiek, szalenie kulturalny. Jednakże jego mieszkanie budzi grozę. Nie dość, że posesja graniczy z jakąś rozwalającą się ruderą, to jeszcze mieści się tu przytułek dla umysłowo chorych! Doktor Seward jest praktykującym psychiatrą, szpital zajmuje większą część jego domu. Gdy idzie się do części mieszkalnej na piętrze, słychać wrzaski nieszczęsnych obłąkanych. Samo mieszkanie jest jednak przestronne i wygodne. Dziś w gabinecie zobaczyłam dziwną maszynę, jak mi wyjaśnił – fonograf. Pierwszy raz miałam okazję przyjrzeć mu się z bliska. Pamiętam, że książę miał fonograf w swoim domu w Whitby, lecz nie przyglądałam mu się wtedy. Dr Seward uprzejmie objaśnił mi działanie mechanizmu. Na moje pytania o Lucy dawał jednak wymijające odpowiedzi. (Wszystko to dokładnie opisałam w moim pamiętniku). Zaofiarowałam się, że przepiszę zarejestrowany fonicznie dziennik doktora. Z pewnym wahaniem, ale zgodził sę, a nawet zaniósł fonograf do mojego pokoju. Cieszę się, gdyż w ten sposób poznam Jacka lepiej. Ja w ramach rewanżu pozwoliłam mu przeczytać mój pamiętnik oraz zapiski Jonathana. Mój oficjalny pamiętnik, oczywiście!
Wieczorem
Przepełniają mnie myśli, których nie śmiem wyrazić. Po posiłku przeniosłam się z przepisywaniem do gabinetu doktora Sewarda. Gdy skończyłam słuchać, wyglądałam tak, że doktor mocno przestraszony ratował mnie brandy. (Wszystko dokładnie opisałam w pamiętniku). Biedna Lucy! Gdybym tylko wiedziała, jakie niebezpieczeństwo jej grozi, nie wyjechałabym nigdy! Gdy tylko o tym pomyślę, chce mi się płakać i krzyczeć. Musimy dołożyć wszelkich starań, aby schwytać tego potwora! Jako kobieta nie będę zapewne dopuszczona do ekspedycji, ale podjęłam się pomóc w przepisywaniu i układaniu dokumentów. Po praktyce w szkole mam w tym wprawę. Doktor Jack z powrotem przeniósł aparaturę do mojego pokoju. Właśnie skończyłam pisać. Jestem zbyt zmęczona i zbyt wzburzona, żeby od razu iść spać. Kimże jest ten okrutnik, ten wściekły morderca?! Czym zawiniła mu tak kochana i słodka istota jak Lucy? Staram się zachować zimną krew, lecz tutaj, na kartach, których nie ujrzy nikt, mogę zachowywać się tak, jak dyktuje mi serce. Kiedy pomyślę jak szczęśliwe byłyśmy w Whitby... Whitby! Więc i księciu groziło wtedy straszne niebezpieczeństwo! Co za szczęście, że nie wprowadziłam go do naszego domu. Gdybym mogła go jakoś ostrzec... Gdy o tym myślę, jakieś okropne, niesprecyzowane przeczucia kołaczą się w mojej głowie. Nie moge zrobić nic. Pozostaje mi czekać na Jonathana, panów Godalminga i Morrisa, a na razie spróbować zasnąć.
30 września – Londyn
Jonathan przyjechał porannym pociągiem, a pan Morris i Lord Godalming przybyli niewiele później. Pracowaliśmy dziś ciężko z Jonathanem, by uporządkować papiery. Śmierć Lucy musiała być wstrząsem dla nich wszystkich. (Szczegółowo opisałam to w pamiętniku). Natłok pracy nie pozwala mi prowadzić dużo notatek; to nawet lepiej - mózg zajęty pracą nie ma czasu na cierpienie.
Wieczór
Byłam dziś z doktorem Sewardem na dole, u pacjentów. Szczególnie jeden z nich, nazwiskiem Renfield, jest osobliwy. Po kolacji udaliśmy się do salonu, aby naradzić się wraz z profesorem van Helsingiem. Jeśli to, co mówił, jest prawdą, w istocie czekają nas niebywałe niebezpieczeństwa. Dlatego tak ważne jest, by wszystko zapisywać (co uczyniłam stenografując pracowicie cały wieczór). Każdy ślad może być ważny. Mam wyrzuty sumienia, że utrzymuję w tajemnicy ten zeszyt, w końcu fakty tu opisane działy się tego lata w Whitby. Nie sądzę jednak, żeby mieszanie jeszcze jednej osoby do sprawy coś pomogło. Może jednak mimo wszystko pokażę dziś Jonathanowi ten pamiętnik i niech się dzieje co chce!
W nocy
Nigdy bym nie przypuszczała, że opuszczona ruina po sąsiedzku to Carfax, które Jonathan sprzedał Draculi. Gdybym wiedziała, nie ruszyłabym się z domu na krok! Z mojego planu ujawnienia tego pamiętnika nic nie wyszło, gdyż Jonathan wraz ze wszystkimi udał się tam, by schwytać potwora. Może, gdy wróci, nie będzie już potrzeby mówienia na ten temat. Chciałam już się położyć, gdy zobaczyłam na stole mały pakiecik. Zawierał on walec fonograficzny, taki, jakich używa Jack. Przytaczam tu jego treść w całości:
Nagranie fonograficzne z Whitby.
Głos męski: Jesteś gotowa? Głos kobiecy: Tak. Głos męski: Spróbuj się skoncentrować. Każde słowo zostanie nagrane za pomocą tej maszyny. Musisz mi pomóc. Głos kobiecy: Dobrze. Głos męski: Zacznijmy więc. Spójrz tu. Widzisz to światło? Patrz na nie uważnie. Odpręż się, nie odrywaj wzroku. Patrz – to dobre, ciepłe światło... Jesteś bezpieczna. Nic ci nie grozi. Oddychasz spokojnie, miarowo. Jesteś senna, twoje powieki robią się ciężkie, coraz cięższe. Nie możesz ich utrzymać. Śpij... Śpij... Zasypiasz... Jesteś bezpieczna... Jesteś szczęśliwa... Co widzisz? Głos kobiecy: Widzę drzewa. Głos męski: Opowiedz mi o nich. Mów o wszystkim, co widzisz. Głos kobiecy: Widzę drzewa. Wielkie, wysokie drzewa w Hillingham. Bawię się z Lucy. Lucy! (szloch) Głos męski: Ciii... Głos kobiecy: Jest lato, mam białą sukienkę. Słyszę ptaki. Och, niania nas woła. Słyszę jak woła: Panienko Lucy, panienko Mino! Pani Westenra przyjechała! Biegniemy z Lucy po trawie, jest taka zielona i ciepła. Głos męski: Cofnij się teraz. Cofaj się w czasie, jak najdalej możesz. Przypomnij sobie, jak byłaś dzieckiem. Przypomnij sobie, co było przedtem. Skup się. Pomyśl, cofasz się w czasie... Głos kobiecy: (szloch) Głos męski: Co widzisz? Powiedz mi? Głos kobiecy: Kaplica. Tylu ludzi. Odjeżdżają. Ojciec! Mój ojciec odjeżdża! Głos męski: Dokąd? Głos kobiecy: Na wojnę. Boję się! Czy on wróci? Stoję z matką, on podchodzi do mnie, bierze mnie na ręce... Mówi... Głos męski: Co mówi? Głos kobiecy: Nie bój się, wrócę do ciebie. Zawsze wrócę do ciebie. Przyciska mnie do piersi. Nie odchodź! Nie!! On nie wróci!!! (szloch) Głos męski: Ciii... Co teraz widzisz? Gdzie jesteś? Powiedz mi. Głos kobiecy: Duży pokój. Leżę na łóżku, jest noc. Tak mi dobrze. Widać gwiazdy przez okno. Jakby dalekie głosy... Ktoś śpiewa? On stoi przy oknie... Głos męski (zduszonym głosem): Kto? Powiedz mi o nim! Głos kobiecy: Mój kochany... Stoi przy oknie, wygląda na dziedziniec. Jaki on piękny! Stoi w cieniu, blask świec pada na jego ramiona i włosy. Mówi do mnie. Głos męski: Co mówi? Głos kobiecy: (trudne do zidentyfikowania) Głos męski (cisza, po chwili): Mów... Głos kobiecy: Ukochany... Odwraca się do mnie, wyciąga rękę... Idę, tak, idę do ciebie! (trudne do zidentyfikowania) Głos męski: Co potem? Gdzie jesteś? Głos kobiecy: Stoję przy oknie w czarnej sukni. Zmierzch. Patrzę w dal. Głos męski: Co widzisz? Głos kobiecy: Widzę las, niezmierzoną puszczę. Widzę żyzne doliny, pola, winnice, widzę góry o zaśnieżonych szczytach. Jestem w wieży zamkowej. Mnóstwo ludzi pod zamkiem. Zbrojni na koniach. Rycerz w czerwonej zbroi wyjeżdża przez bramę na czarnym rumaku. Och! Wojownicy wiwatują na jego cześć. On podnosi rękę, odwraca się do mnie... Przesyła mi pocałunek. Zostań!! Nie zostawiaj mnie!! Zostań!! Odjeżdża... Proporce trzepocą. Odwraca się jeszcze raz. (płacz) Głos męski: Cicho, cicho... Głos kobiecy: (płacz) Głos męski: Powiedz mi wszystko. Możesz mi powiedzieć. Jestem przy tobie... Głos kobiecy (płacząc): Jest noc. Zaraz zacznie świtać. Nie! (szloch) Głos męski: Co się stało? Głos kobiecy: Ten list! Dlaczego? Dlaczego on także? Głos męski: Kto? Głos kobiecy: Mój ukochany... Mój ukochany zginął. (szloch) Zabierzcie ode mnie ten list! Odejdźcie, chcę zostać sama! Co ja teraz zrobię, co ze mną będzie? (płacz) Głos męski: Co robisz? Głos kobiecy: Patrzę w dal. Słońce zaraz wzejdzie. Nienawidzę słońca, czemu ono wschodzi? Będzie dziś piękny dzień. Patrzę w dół, jak tu wysoko. Urwisko, w dole rzeka. Mój ukochany... (płacz) Co ja zrobię bez ciebie? Mówiłeś, że zawsze będziemy razem... (przerwany szloch). Tak, najmilszy, idę do ciebie. Teraz już zawsze będziemy razem. Głos męski (zduszonym głosem): Co chcesz zrobić? Głos kobiecy: Wchodzę na krzesło, stamtąd na parapet. Stoję w oknie, patrzę w dół. Kręci mi się w głowie... Boże, błagam cię, połącz mnie z moim księciem. Ojcze nasz, któryś jest w niebie... Ktoś puka. Nie!! Aaaa!!! (krzyk) Głos męski (szloch): (trudne do zidentyfikowania) Głos kobiecy: Tak mi zimno. Boję się... Głos męski: Gdzie jesteś? Głos kobiecy: Nie wiem. Jego tu nie ma. Boję się. Zimno mi... Głos męski: Gdzie jesteś?? Głos kobiecy: Nie wiem, nie wiem. Nie chcę tu być. Zabierz mnie stąd. (płacz) Głos męski: Jestem przy tobie. Jestem przy tobie. Już dobrze. Nie bój się... Odnalazłem cię. Nie opuszczę cię. Zaraz się obudzisz i wszystko będzie dobrze. Zaraz się obudzisz... Obudź się!
Skończyłam to spisywać i cała drżę. Przed oczami stoi mi tamten wieczór w Whitby. Co mają znaczyć te słowa? W głowie mi się miesza. Lecz to przecież mój głos, niezaprzeczalnie. Co to wszystko znaczy i skąd, na Boga, wziął się tutaj ten walec? Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby znalazł go Jonathan, a nie ja. Nie było przy nim nic więcej. Przecież ten zapis pozostał u księcia! Skąd się wziął tutaj? Spokój, spokój, zanim do reszty oszaleję!
|
|
|
Post by fidelio on Jun 2, 2007 21:53:13 GMT 1
1 października – Londyn
Czy to jawa, czy sen tylko? Jeśli sen, to jakże okrutnym jest przebudzenie - nie, to nie mógł być sen! Ten dziwny, przeraźliwie słodki ból, który wciąż jeszcze czuję, utwierdza mnie w przekonaniu, że to wszystko stało się naprawdę. Przepełnia mnie szczęście wręcz niewypowiedziane, a jednocześnie cierpienie rozdziera mnie na strzępy. Od początku, niech ani jedna sekunda tej nocy nie ulegnie zapomnieniu! Miotana burzą sprzecznych uczuć w końcu położyłam się spać. Musiałam chyba zasnąć od razu, tak moja skołatana głowa domagała się odpoczynku. Śniłam o tej przedziwnej rozmowie, którą usłyszałam; wydawało mi się, że leżę wśród miękkich zwierzęcych skór, wśród zapachu świec. Wtedy senna wizja zmieniła się. Było tak, jakbym czuła wiatr przenikający przez ściany, przenikający mnie na wskroś - wiatr, który pieścił moje ciało jak delikatny dotyk. Mruczałam jak kotka, szeptałam do niego, dziwnie świadoma, że mówię przez sen. - Odnalazłeś mnie. Tak tęskniłam, tak tego pragnęłam. Wtedy, jakby z daleka, a tuż przy mnie, usłyszałam ten głos, przepełniony chyba całym smutkiem świata: - Mino, nie możesz wiedzieć, o czym mówisz... - Wiem – powiedziałam i otworzyłam oczy. Na łóżku, tuż przy mojej twarzy, zobaczyłam twarz mojego księcia. Wciąż zawieszona pomiędzy jawą i snem, nie zdziwiłam się, lecz poczułam dziwną słodycz. - Pragnęłam, żeby to się stało – powtórzyłam spokojnie. Nachylił się i jego wargi dotknęły moich. Całował moją twarz, szyję, piersi, a ja pieściłam jego długie, czarne włosy szepcząc gorączkowo. - Tak się bałam, że już nigdy cię nie zobaczę. Że nigdy nie poczuję dotyku twoich rąk. Że nie dowiem się nawet, co straciłam. Posłuchaj mnie, to bardzo ważne: jesteś w niebezpieczeństwie! Ciągle bałam się o twoje życie. Podniósł na mnie wzrok, popatrzył bardzo poważnie, ujął moje dłonie i pociągnął do siebie tak, że usiadłam na łóżku. - W tym ciele nie ma życia – powiedział przyciskając moją dłoń do swojej rozchylonej koszuli. Nie wyczułam bicia jego serca! Odskoczyłam przestraszona. - Co ty mówisz? Przecież ty żyjesz! Co tu się dzieje, kim ty jesteś? - Jestem... niczym. Bez życia, bez duszy... – odwrócił głowę. Nic nie rozumiałam; nie wiedziałam nawet, czy wciąż jeszcze śnię, tylko teraz mój miłosny sen zamienił się w koszmar. Byłam całkowicie ogłupiała. Wytężałam całą siłę woli, żeby się obudzić – ale nie budziłam się. Dlaczego on mówił takie rzeczy? Położyłam mu ręce na ramionach, ale strącił je. - Słuchaj! – powiedział dobitnie. – Ja jestem martwy! Martwy dla świata. Nienawidzą mnie i boją się. - Przestań... – tylko tyle byłam w stanie z siebie wykrztusić w odpowiedzi, ale przerwał mi. - Jestem potworem, którego ludzie chcą zabić. Jestem Dracula! Na dźwięk tego imienia wszystkie koszmarne opowieści stanęły mi przed oczami jak żywe. Poczułam się, jakbym tonęła; poczułam się oszukana, okrutnie zdradzona. Poczułam, że zadrwił ze mnie. Krzyk zamarł mi w gardle. Byłam w stanie zabić go gołymi rękami. - Morderco! – wysapałam. – To ty zabiłeś Lucy! Rzuciłam się na niego z pięściami, a on – co było najdziwniejsze – nie bronił się. Przyjmował moje desperackie uderzenia na klatkę piersiową i twarz. Biłam go wściekle i szarpałam krzycząc zduszonym przez łzy głosem: - Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego? Odpowiadaj! Pomyślałam o naszym poznaniu w Whitby, o tamtym dniu w Londynie; wszystkie wydarzenia zaczęły układać się w całość. Jak mogłam tego nie zauważyć? A jednak teraz, widząc go, nie mogłam powstrzymać łez. Uświadomiłam sobie, że szlocham nad sobą, nad Lucy, ale chyba przede wszystkim nad nim. Moje uderzenia zaczęły słabnąć. - Nie chcę nic wiedzieć – jęknęłam. Przez moment pochwyciłam jego spojrzenie, gdy tak siedział przy mnie trzymając mnie za przeguby rąk. Zdezorientowane, zdziwione, pytające. Ta jedna sekunda przeważyła szalę; jakby potężna powódź przerwała tamę i teraz wszystkie tłumione od miesięcy uczucia wydostały się na zewnątrz, czyniąc spustoszenie w moich zdrowych zmysłach. - Kocham cię. – Złapałam się za głowę, ale było już za późno, aby cofnąć te słowa. – Muszę to wreszcie powiedzieć, niech mi Bóg wybaczy. Kocham cię. To było jak nagły błysk światła, po którym zapadła cisza. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z nich. Wciąż kurczowo ściskał moje ręce. Przysunęłam się i wpiłam się ustami w jego wargi. Niebezpieczeństwo, przyjaźń Lucy, całe moje dotychczasowe życie, wszystkie uczucia opadły ze mnie jak maska. Było tylko tu i teraz. - Ucieknijmy, zabierz mnie stąd – błagałam obsypując pocałunkami jego oczy, twarz, włosy, szyję. – Chcę być twoja. Chcę być tym, czym ty jesteś. Widzieć to, co ty; kochać to, co ty. Przez cały czas był spokojny, tylko coraz bardziej smutny. Odsunął mnie delikatnie od siebie i spojrzał mi prosto w oczy. - Mino, to niemożliwe. Musiałabyś umrzeć dla tego pięknego świata i odrodzić się w moim. Dla mnie nie miało to już żadnego znaczenia. Kochałam go bardziej niź świat, niź życie; bardziej niź Boga. - Ty jesteś moją wieczną miłością i moim życiem – powiedziałam. Lekko zmarszczył brwi, jakby nad czymś się zastanawiał. Śledziłam każde poruszenie jego twarzy, jak na zwolnionym filmie, choć zapewne to wszystko trwało jedynie sekundy. - Wieczna miłość, wieczne życie... – powiedział bardzo cicho. – Władza nad burzą, nad zwierzętami... - Słuchałam tego całkowicie oszołomiona. – Chodź do mnie i bądź moją żoną. Na zawsze. Wziął mnie w ramiona, a ja drżałam szepcząc tylko „tak, tak, tak”, jak obłąkane dziecko. Całował moją twarz i szyję. Poczułam ukąszenie. Spodziewałam się bólu, gotowa byłam znieść ból, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego poczułam niezwykłą radość, jakbym całe życie biegła, a teraz znalazła się u celu. Poczułam się spełniona, dopełniona, kompletna po raz pierwszy w życiu. Czułam ciepło jego ust na mojej skórze, czułam jak moja krew daje mu życie i żyje w nim. Zatraciłam poczucie czasu i własnego ciała. Byliśmy razem, dwoje przeciwko władzy czasu - wszystko było możliwe. Oderwał usta od mojej szyi oddychając ciężko. Szybkim ruchem zerwał koszulę z ramienia. - Wypij i połącz się ze mną w życiu, które nigdy się nie skończy – powiedział i zadrapał się paznokciem poniżej lewej piersi. Strużka krwi pociekła po skórze. Pochyliłam się i delikatnie musnęłam językiem jego piersi, nie mając odwagi dotknąć zadrapania. Przygryzł wargi, spomiędzy nich wyrwało się urwane westchnienie. Nagle chwycił moją głowę rękami i oderwał mnie gwałtownie od siebie. - Nie! – jęknął złamanym głosem. – Nie mogę na to pozwolić. - Proszę cię – powiedziałam. – Nie chcę żyć bez ciebie. Uciszył mnie gestem, patrzył gdzieś ponad moją głową, unikając moich pytających oczu. - To nie tak... Żyję w ciemności, w cieniu śmierci, przez całą wieczność... – Potem spojrzał prosto na mnie, a ja zobaczyłam, że płacze. – Zbyt mocno cię kocham, – powiedział – żeby cię na to skazać. Nie odrywając wzroku od jego cudownych, magnetycznych, zniewalających oczu powiedziałam: - A więc zabierz mnie z tego kręgu śmierci. Pochyliłam się i dotknęłam ustami krwi na jego piersi. Zachwiał się, jak człowiek, który stracił równowagę. Odchylił się w tył, a ja przylgnęłam chciwie do ranki i piłam jego krew, a może moją własną. Łapczywie wysysałam ją i przyjmowałam go w siebie na całą wieczność. Czułam w ustach słodki smak i słyszałam, jak wzdychał z rozkoszy, oparty wyprężoną ręką o zagłówek łóżka. W szczytowym momencie zachwytu zastygł bez ruchu z rozłożonymi ramionami, a potem objął mnie mocno, wciąż przytuloną do jego piersi. Chciałam, aby tak wyglądała wieczność. - Zabierz mnie stąd – szepnęłam. – Nie każ mi tu zostawać. - Dokąd mam cię zabrać? – zapytał. – Ty zasługujesz na to, co najlepsze, a ja nie wiem nawet, czy sam mam dokąd wracać. Nagle przypomniałam sobie o wyprawie van Helsinga! - Grozi ci niebezpieczeństwo! Oni poszli cię zabić! – zawołałam. - Wiem – odpowiedział smutno. – Oni są groźniejsi, niż można przypuszczać. Groźniejsi, niż sądziłem... - Skąd wiesz? - Ci, którzy się kochają, są jedną duszą. Dzisiaj dałaś mi swoją. Pocałował mnie. - Nie myśl już o tym – powiedział. – Ta noc jest nasza i tego nikt nam nie odbierze. Spróbuj teraz zasnąć. Jutro będziesz zmęczona przez cały dzień... Położyłam głowę na jego piersi. - Nie odchodź. - Nie odejdę – powiedział. – Nigdy nie będę daleko od ciebie, moje życie. Z tobą niczego się nie boję. - Ja też się nie boję – podchwyciłam. – Jeśli chcesz, jutro stąd ucieknę. - Dokąd? - Do Exeter, do Whitby, dokąd tylko zechcesz. - To na nic – odparł. – Musisz zachować pozory, mimo wszystko. Powiedz sobie, że to był tylko sen. Dziwny, straszny, może – dla ciebie również – piękny. Ale tylko sen. - Nie... – zaczęłam, ale zamknął mi usta dłonią. Leżałam na jego piersi, a on lekko gładził mnie po włosach. Nigdy w życiu nie byłam tak spokojna. Z tym uczuciem, ogarniającym mnie jak jedwabny dotyk wody w upalny dzień, zasnęłam. Obym mogła tak spać wiecznie!
Jaskrawe światło dnia wyrwało mnie z tego cudownego snu. Nie otwierając oczu, bezwiednie wyciągnęłam rękę, ale nie znalazłam obok siebie nikogo. Jeszcze nie w pełni świadomie otworzyłam oczy i ujrzałam – Jonathana! Obraz ten wypalił się w mej pamięci jak rozżarzone żelazo. Chciałam krzyknąć, lecz głos uwiązł mi w gardle i siedziałam przez chwilę patrząc w niemym przerażeniu. Musiał chyba zrozumieć, że znów miałam koszmary, bo zachowywał się bardzo delikatnie i taktownie. Chciałam zostać sama, więc wyszedł – nie zdołałabym chyba znieść teraz jego obecności. Cały dzień siedzę tu i płaczę; nie zdarzało mi się to dotąd. Muszę zmusić się, aby sięgnąć po pamiętnik i napisać coś o ostatniej nocy. Wszyscy chodzą na palcach, ale widzę ich wzrok domagający się wyjaśnień. Czy widać coś w moich oczach? Podobno wiarołomne kobiety mają specyficzne, rozpoznawalne spojrzenie. Nie widzę w moim odbiciu w lustrze nic szczególnego, oprócz dwóch małych ranek na szyi, łatwych do zasłonięcia kołnierzykiem. Wstanę i pozbieram się – nie wyobrażam sobie, co by się stało, gdyby ktoś to zauważył.
Później
Napisałam notatkę w pamiętniku. Nigdy dotąd nie kłamałam – teraz robię to w pełni świadomie. Jestem więc wiarołomną żoną, istotą niegodną litości, cudzołożnicą. Lecz nie, ja nie chcę litości! „Szczęście, które przychodzi za późno...” Znów płaczę. Jak mam teraz żyć? Jeśli istnieje piekło, nie może być w nim większej męki. Lecz gdy odruchowo dotykam szyi, uczucie mrowienia przypomina mi o tej nocy i cała rozkosz wydaje się tak blisko. Jestem jak rozbitek, porzucona wśród nienawistnych mi ludzi. Nie mogą przecież wiedzieć, co się stało. Płaczę, bo boję się o mojego księcia i o siebie. Tak chciałabym mu pomóc – ale jak?? Pisząc w pamiętniku o „śnie”, sięgnęłam do Biblii. Czy mam prawo dotykać jej ja, dla której nie ma przebaczenia? Jakże słodkie jednak musiało być jabłko Ewy. Oddałam zbawienie za jedną noc.
|
|