|
Post by Kaja on Sept 19, 2005 12:32:57 GMT 1
Rozdział XV „Wszystkie Kobiety Są Ciekawskie!”
Ćwiczenia odbywały się regularnie a gra Christine była coraz lepsza. Jednak wciąż nie miała spokoju, bowiem zauważyła, że Caroline stała się coraz bardziej podejrzliwa. Wszystko zaczęło się od rzekomego zgubienia zdjęć, które dostały od Sebastiana. Christine musiała ją okłamać, że zostawiła je w metrze, ale wiedziała, że nie do końca przekonała tym przyjaciółkę. Poza tym musiała też wytłumaczyć się z tej rany na dłoni i tego ciągłego znikania podczas próby. Czuła się winna, że musi ją okłamywać, jednak nie miała innego wyjścia. Zresztą wystarczy, że ona ma z tym wszystkim kłopoty. Erik jak zwykle czekał na nią po próbie w Sali Koncertowej. Dziś mieli ćwiczyć „XXI koncert fortepianowy C-dur” Haydna, zatem przyniosła cały plik nowych nut. -Zacznij od „Andante”- polecił jej, gdy tylko usiadła przy fortepianie. Ledwie rozpoczęła grę, gdy nagle na scenie stanęła Caroline. -Zapomniałam ci przekazać, że...-urwała, widząc Erika. – Przecież to... -Caroline nie! – Zdążyła tylko krzyknąć, gdy Erik w mgnieniu oka znalazł się tuż przy niej zaciskając jej dłonie na szyi. -Erik puść ją! – Zerwała się gwałtownie przewracając krzesło, na którym siedziała. – Słyszysz, puść ją! -Tak jak myślałem wszystkie kobiety są ciekawskie! – Słyszała w jego głosie wściekłość. – Wiesz jak kończą szpiedzy?! Christine dostrzegła, że twarz Caroline staje się coraz bledsza a ona sama przestała się szarpać. -Puść ją Erik – zaczęła mówić spokojnym, ale przenikliwym głosem. – To nie jej wina. Przyszła tu za mną. Za to udusisz ją? Chcesz dalej być mordercą? To widocznie podziałało, bo zwolnił uchwyt a Caroline upadła na podłogę łapiąc szybko oddech. - Dziękuje –Christine odetchnęła. – A teraz zostaw nas same. -Proszę – dodała łagodnym głosem, gdy chciał jeszcze coś powiedzieć. Erik patrzył na nią przez dłuższą chwilę, po czym wyszedł. Kiedy zostały same Christine przez chwilę milczała czekając aż przyjaciółka dojdzie do siebie. -Boże Christine! Kto, co to było?! – Caroline chciała krzyknąć, ale niezbyt jej to wyszło. Wciąż masowała szyję. -Po coś tu przyszła? - Spokojnie zadała jej pytanie siadając przy niej. -Bo martwiłam się o ciebie. Ostatnio dzieję się z tobą coś dziwnego i teraz widzę powód – jęknęła. Uścisk widocznie musiał być bardzo silny. -Nie powinnaś była go widzieć, ale stało się – westchnęła zrezygnowana. -Kto to był? Wyglądał jak...- nie dokończyła wpatrując się w przyjaciółkę. -Cokolwiek ci teraz powiem musisz przyrzec, przysięgnąć, że nikt o tym się nie dowie – głos Christine stał się bardzo poważny. – To bardzo ważne. -Dobrze, ale w coś ty się wpakowała? Christine opowiedziała jej całą historię od początku do końca. Myślała, że Caroline będzie jej przerywać, ale ona milczała patrząc na nią coraz bardziej zdziwionym wzrokiem. Kiedy skończyła zapadła cisza a Christine nareszcie poczuła ulgę. -To...po prostu...- Caroline próbowała znaleźć słowa. -Niemożliwe – poddała jej. – Ja też tak myślałam wtedy, gdy zobaczyłam tamte zdjęcia, ale fakty same mówią za siebie. -Teraz zaczynam wszystko rozumieć – stwierdziła. – Twoje ciągłe znikanie, brak czasu, coraz lepszy głos. W końcu szkoli cię Upiór. -Erik – poprawiła ją. – Takie jest jego imię. -Dla mnie wciąż będzie Upiorem. Wciąż jeszcze nie mogę oddychać – dotknęła jeszcze raz swojej szyi. – Swoją drogą ciekawe, co by zrobiła Elen gdyby się dowiedziała, że opera jest naprawdę nawiedzona. -Caroline, przysięgłaś. -Pamiętam, ale i tak uważam, że to wszystko jest jakieś dziwne. Gdybym cię nie znała to bym zaczęła się bać o ciebie. Jednak mam nadzieję, że postępujesz rozsądnie. -Ja też – odrzekła Christine wstając z podłogi. – Teraz jednak powinnaś już iść a ja muszę porozmawiać z nim. -To wszystko mi się nie podoba – pokręciła głową. – Christine uważaj na siebie. -Postaram się – uspokoiła ją, po czym ruszyła w stronę garderoby. * -Teraz się muszę zmierzyć z nim – wzięła głęboki oddech otwierając drzwi do garderoby. Erik już czekał tam na nią. Był wściekły, ale milczał chodząc nerwowo po pokoju. -Nigdy. Nigdy więcej nie rób tego – mówiła powoli starając się opanować zdenerwowanie. -Nie mów mi, co mam robić! – Krzyknął na nią. – Wydaje ci się, że jak znasz mój sekret to masz władzę nade mną! -Nigdy tak nie uważałam, ale nie pozwolę abyś krzywdził moich najbliższych – starała się być jak najbardziej spokojna. Wiedziała, że kłótnią tu nic nie osiągnie.- Boisz się, że Caroline zdradzi twój sekret? Nie obawiaj się. Nie zrobi tego. Nagle zaśmiał się szyderczym śmiechem. -Ludziom nie można ufać a w szczególności kobietom. -Mnie jednak zaufałeś – przypomniała mu. – Tak bardzo chcesz żyć z ludźmi a zaufanie to podstawa. -Chciałem – odrzekł gorzko. – Nawet nie wiesz jak bardzo chciałem być normalnym człowiekiem dla Christine. I widzisz nie udało się. Jej już nie ma i nie mam, dla kogo się zmienić. Ostatnie słowa wypowiedział zrezygnowanym głosem, że aż przeraził Christine. -To zrób to dla siebie – odezwał się po chwili. - Skoro jesteś takim egoistą to zrób to dla siebie. Zamilkła czekając na jego odpowiedz, ale nie usłyszała jej. -Caroline nie zdradzi twojej tajemnicy – powtórzyła jeszcze raz z naciskiem. – Jeśli to jednak zrobi. Wtedy ty zadecydujesz, co się stanie, ale winą o to wszystko możesz obarczyć tylko mnie. Ją zostaw w spokoju. Teraz już muszę iść. Dokończymy ćwiczenia jutro.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 19, 2005 14:59:59 GMT 1
Rozdział XVI Trzeba Chodzić W Masce.
Nie wiedziała, jakie było postanowienie Erika. Od tego pamiętnego zdarzenia upłynęło kilka dni a w jego zachowaniu nie zmieniło się nic. Także Caroline już więcej go nie zobaczyła. -Jak chcesz to milcz – rozmyślała Christine siedząc w pokoju Caroline. – Ja nie mam najmniejszego zamiaru zmuszać cię do czegokolwiek. Nie mam czasu na zbawianie zagubionych dusz. -I jak Christine? Dobrze leży ta suknia? – Zapytała się Elen przypatrując się jej uważnie. -Tak- odpowiedziała roztargniona podnosząc wzrok na przyjaciółkę. – Dobrze ci w błękicie. Wszystkie trzy wraz z panią Brisset przymierzały kostiumy do balu. Matka Caroline wypożyczyła je ze swojego teatru, w którym występowała. Pokój Caroline stał się jedną wielką przymierzalnią, w której w każdym wolnym miejscu leżały teatralne kostiumy. - To suknia Julii, którą nosiła, gdy pierwszy raz zobaczył ją Romeo – wyjaśniła pani Brisset. – Wiedziałam, że na Elen będzie leżeć idealnie. -Wygląda w niej jak aniołek – zauważyła Caroline wciąż stojąc za parawanem. – Oczywiście Max będzie twoim Romeo. Za kogo się przebiera? -Jeszcze nie wiem. To ma być niespodzianka – odpowiedziała Elen przeglądając się w lustrze. -Caroline długo jeszcze? – Zawołała pani Brisset poganiając córkę. – Siedzisz już tam od pół godziny. Pokaż się wreszcie. -Jeszcze moment – odpowiedziała szybko. – Niech któraś rzuci mi chustę. Christine wstała od niechcenia sięgając po chustę w duże czerwone róże. Wciąż nie wymyśliła jak wykręci się z tego balu. Tyle zamieszania o jedną zwykłą noc. -Masz – rzekła rzucając jej chustę za parawan. -Gotowe. Oto nowa Carmen – ogłosiła Caroline odsuwając parawan. Caroline rzeczywiście robiła wrażenie. Czerwono- czarny strój Carmen był po prostu stworzony dla niej a fryzura i chusta doskonale dopełniały całości. -Wyglądasz jak ja za młodu – przyznała pani Brisset. – Szkoda, że nie poszłaś w moje ślady. -Bo ja po prostu jestem czarną owcą tej rodziny – stwierdziła uśmiechem Caroline. -I nic na to nie poradzę – westchnęła jej matka. – Myślałam, że jak wychowasz się w teatrze to będziesz miała go we krwi a ty wybrałaś psychologię. Cieszę się, że przynajmniej teraz występujesz w operze. -A ty, Christine, na co czekasz? – Zapytała Caroline zmieniając temat. To była odwieczny problem jej rodziny. Matka i starsza siostra aktorka, ojciec charakteryzator, brat muzyk a ona zupełnie nie zerwała ze sztuką. -Na nic. Nie mam się, w co przebrać – odparła. -Już masz - pani Brisset sięgnęła po jeden pokrowiec. – Dla naszej Christine mam coś specjalnego. Suknia Violi z „Wieczoru Trzech Króli.” * - Tak jak myślałam. Wyglądasz w niej ślicznie – oceniła pani Brisset. – Mam sentyment do tej sukni. Identyczną miałam na sobie, kiedy poznałam swojego męża. Christine musiała przyznać, że suknia była piękna. Była koloru kremowego a gorset i dół sukni pokryte były czerwonymi haftami. Dodatkową ozdobą sukni były czerwone wstążki, które sznurowały po bokach gorset. Strój uzupełniała czerwona szarfa wiązana w pasie i długie kremowe rękawiczki. -I oczywiście do takiego stroju odpowiednia biżuteria – powiedziała zakładając jej na szyję małą kolię z granatami. -Ale przecież to pani...- zmieszała się Christine. -Ona po prostu pasuje do tej sukni – uspokoiła ją uśmiechając się. – Musisz jeszcze założyć kolczyki. Dziewczyny wyglądacie wspaniale, ale skoro to bal maskowy potrzebujecie jeszcze tego – powiedziała wyjmując z pudełka trzy maski, które rozdała im po kolei. Białą dla Elen, czarną Caroline, natomiast maska Christine była czarna z czerwonym haftem. -Bal maskowy to wspaniała rzecz – dodała uroczystym głosem pani Brisset. – Pamiętajcie, że tej nocy możecie być kimkolwiek chcecie. Nawet żebrak może być przez chwilę księciem. -To może nie być taka zła rzecz ten cały bal – przyznała wpatrując się z zadowoleniem w swoje oblicze w masce.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 19, 2005 22:01:47 GMT 1
Rozdział XVII Blizna.
Po tym wszystkim, co się stało Caroline nie mogła milczeć. Nie dając po sobie nic poznać wciąż obserwowała Christine. Kimkolwiek był ten Upiór ona nie powinna się z nim spotykać. To wszystko się jej nie podobało zwłaszcza, że Christine spędzała z nią coraz więcej czasu. Nawet w święta chodziła do opery. -Co z tym zrobić? – Zastanawiała się siedząc w garderobie. – Nie mogę tego tak zostawić. Muszę z nią porozmawiać i to teraz. Z tym postanowieniem chciała wyjść z garderoby, gdy nagle zdała sobie sprawę, że nie jest sama. Przed nią właściwie z nikąd pojawił się Upiór. Krzyknęła przerażona i cofnęła się do drzwi. -Gdzie jest twoja przyjaciółka? – Zapytał zupełnie nie zwracając uwagi na jej zachowanie. -Jest na...to znaczy profesor ją zatrzymał – mówiła za strachu trochę nie składnie. -Powiedz jej, aby zaraz do mnie przyszła – polecił jej głosem nie znoszącym sprzeciwu. -Nie podoba mi się to, że ją uczysz – powiedziała odzyskując trochę pewności siebie. -Nie interesuje mnie twoja opinia – odpowiedział surowo. -Nie wiem, co ty wobec niej zamierzasz, ale nie pozwolę ci jej skrzywdzić – wyrzuciła z siebie. – Los był i tak dla niej okrutny. -Co wy wszyscy wiecie o okrutnym losie – westchnął nie patrząc na nią. -Ona wie zbyt dużo – popatrzyła na niego mrużąc oczy. – Ale widzę, że ty w ogóle jej nie znasz. - Ludzie najczęściej wyolbrzymiają swoje nieszczęścia sami nie wiedząc, czym jest prawdziwe cierpienia. -Christine nie ma czego wyolbrzymiać. Nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego ona cały czas chodzi ubrana na czarno, skąd ta blizna na policzku, czemu tak dużo czasu poświęca na lekcje z tobą nawet w święta, które powinna spędzać z rodziną. -O niczym nie wiedziałeś – dodała w myślach, kiedy skończyła. Po czym znowu odezwała się. – Ja ci nic o niej nie powiem. Jak chcesz zapytaj ją. -Nie muszę wiedzieć i nie mam zamiaru się tym zajmować – odpowiedział obojętnie. - Jak chcesz – rzuciła Caroline. – Powiem jej, że tu jesteś. * Słowa Caroline nie dawały mu spokoju. Od początku czuł, że coś nie jest tak a teraz go to upewniło. Zastanawiał się skąd się wzięła na jej policzku ta blizna. Zauważył też, że ona nigdy nie mówiła o swojej rodzinie. Christine często wspominała swojego zmarłego ojca A ona wciąż milczała. -Co ukrywasz? – Zadał jej w myślach pytanie patrząc jak gra. -To mi się niezbyt udało – stwierdziła, kiedy skończyła grać. – Mogę to jeszcze raz spróbować. -Jest już późno – odrzekł nagle. – Rodzice się będą o ciebie niepokoić. Spuściła wzrok na klawiaturę odrywając od niej dłonie. -Raczej nie – powiedziała bardzo spokojnym głosem. Od piętnastu lat spoczywają na cmentarzu. Zapadła cisza. Christine znowu położyła dłonie na klawiszach. - Jestem ci coś winna Eriku – powiedziała przerywając ciszę. – Opowiedziałeś mi swoją historię a ja chcę także ci coś opowiedzieć. -Na początku było tak jak mówiłeś. Bez bólu i łez – zaczęła cicho grać. – Tylko szczęście, radość, śmiech małego dziecka, dziewczynki. Melodia, którą grała była pogodna, co jakiś czas przerywana wysokimi tonami naśladującymi śmiech. -Wystarczyła tylko chwila, by wszystko zniszczyć Nagle muzykę przerwała fałszywa nuta i wszystko zamilkło. -Dziewczynka widziała ich śmierć, tuliła się do ich martwych ciał, bo czuła ból a potem obudziła się wśród obcych i nikt jej nie przytulił a ona wciąż czuło ból na całej twarzy i w sercu. Wiesz Eriku ta blizna to jedyna pamiątka po nich. Chciałabym jednak ją zasłonić i wtedy zazdroszczę ci tej maski. Ukryć ja przed całym światem. Umilkła na chwilę dotykając policzka, po czym znowu zaczęła mówić. -Przepraszam, ale pewnie chcesz usłyszeć ciąg dalszy. Dziewczynka nie została sama, bo wtedy pojawiłam się ona – Christine znowu poczęła grać. Teraz jednak jej muzyka była spokojna czasami smutna. – Nie wiem skąd przyszła, ale zaopiekowała się dzieckiem i zabrała do Paryża. Nieśmiało w melodii zaczęły nieśmiało pojawiać się żywsze dźwięki. -Wtedy dziewczyna pomyślała, że znowu może być szczęśliwa, a ból i łzy odeszły, ale myliła się. Śmierć jak anioł stróż wciąż była przy niej. Pojedyncze przejmujące tony zaczęły znowu brzmiały coraz częściej, aż w końcu opanowały całą muzykę, która nagle urwał się. -Drugi raz zabrała jej ukochaną osobę – Christine patrzyła przed siebie a jej głos stał się surowy. – I wtedy ona coś postanowiła. Postanowiła, że nikogo już nie pokocha, żeby śmierć go znowu nie zabrała. Że nigdy już nie zapłacze, bo łzy są oznaką miłości a ona przecież nie może kochać. Wybrała samotność... Przerwała, bo głos jej zaczął drgać. On także milczał,. Mimo, że chciał coś powiedzieć nagle brakło mu słów. Christine odetchnęła jakby wróciła do rzeczywistości. -Rzeczywiście już późno – powiedziała wstając i zbierając nuty. Robiła to pospiesznie nie patrząc na niego. – Dokończymy to jutro. Nie. Jutro jest bal w takim razie poczekasz do piątku. Wychodziła już, gdy nagle się odwróciła. Zdziwił się, że na jej twarzy nie dostrzegł jakiegokolwiek śladów smutku albo rozpaczy. Widać było tylko spokój. -To smutna historia – szepnęła na pożegnanie. – Proszę cię nie opowiadaj jej nikomu i najlepiej zapomnij o niej. * Erik nie mógł zasnąć tej nocy. Chodził po swojej jaskini próbując zebrać myśli. -Ta twarz – powtarzał. – Już gdzieś widziałem jej obliczę. I zaczął czegoś szukać między swoimi rysunkami. Po chwili znalazł to, co szukał. -To ty – powiedział spoglądając na jedną ze swoich prac. Przedstawiała ona dziewczynkę siedzącą na podłodze. Dziecko miało pół twarzy zakryte biała maską. Pamiętał dobrze jej twarz. Ten spokój i smutek, który znowu dzisiaj widział. Początkowo myślał, że przyszedł po niego anioł, który miał skrócić jego cierpienie. Wiedział, że się pomylił, ale nigdy nie zapomniał tej dziewczynki. Zastanawiał się, co się z nią stało. Czy także była samotna z powodu tej maski? -To byłaś ty Christine – rzekł głośno nie zdając sobie sprawy, że pierwszy raz nazwał ją po imieniu. – Ty także nosiłaś maskę. Poczuł dziwne uczucie, które powoli zaczęło przeradzać się w dźwięki układające się w nieznaną mu melodię. Podszedł do organów i spojrzał na nuty leżące na nich. -Wszystko to śmieci – stwierdził zrzucając je na ziemie. – Czas napisać coś nowego. Pisał całą noc i to bez przerwy. Nuty same układały się w jego myślach i przelewały się na papier. Wydawało mu się, że istniały w jego myślach od dawna a on nigdy nie pozwolił im się narodzić. Dopiero nad ranem poczuł zmęczenie i zapadł w sen. Kiedy obudził się dzień już dawno się rozpoczął. Zebrał wszystkie napisane przez noc kartki z nutami i przyjrzał się im krytycznie. To był pierwszy jego tekst, z którego był zadowolony od czasów „ Don Juana Triumfującego”. -Ten tekst nie będzie przeklęty – postanowił. – Muszę jednak wymyślić mu tytuł. Odłożył go na biurko i poszedł się przebrać by, jak co dzień obejść operę. Postanowił też zajrzeć do swojej róży. Dzisiaj w budynku panowała duży ruch. Erik dobrze wiedział, że to z powodu balu. - Kolejna maskarada w tym miejscu – pomyślał.- Kolejne kłamstwa. * Jeden pączek rozkwit tej nocy w piękną, czerwoną różę. Erik przez chwilę przypatrywał mu się. -Pospieszyłaś się – powiedział dotykając jej jedwabistych płatków.- Miałaś spocząć na grobie Christine, ale teraz pewnie przekwitniesz. Była bardzo ładny. Jak dla niego zbyt ładny by zakończył życie tu w podziemiach. -Choć właściwie powinnaś trafić w inne miejsce – odrzekł po chwili ucinając kwiat.
|
|
|
Post by Nattie on Sept 19, 2005 22:16:31 GMT 1
To ja tylko powiem, ¿e te¿ poczytujê, choæ ju¿ czyta³am. Ale tempo masz okrutne!
|
|
|
Post by Kaja on Sept 20, 2005 9:39:58 GMT 1
Rozdział XVIII Maskarada.
Wszyscy byli pod dużym wrażeniem przygotowanego balu. Każdy z nich miał wprawdzie jakieś wyobrażenie jak będzie wyglądał bal w operze, ale to, co zobaczyli przeszło ich najśmielsze oczekiwania. -Tu jest wspaniale – stwierdziła z entuzjazmem Elen. – I pomyśleć, że takie bale sto lat temu były czymś normalnym. -To musiały być niezłe czasy – odrzekła Caroline rozdając uśmiechy na prawo i lewo. – Nie ma to jak początek roku w dobrym towarzystwie. Caroline miała rację. Towarzystwo było wyborne. Sami znani politycy, biznesmeni, ludzie sztuki i wszechobecni dziennikarze kronik towarzyskich. Słowem cała śmietanka towarzyska Paryża a wszyscy w różnorodnych kostiumach. Wydawać się mogło, że nagle opera zmieniła się w miejsce tętniące różnorodnymi barwami. Ludzie, muzyka i światła stworzyły taką atmosferę, że wszystkim wydawało się, iż czas nagle się zatrzymał a miejsce to ożyło na nowo. -Ciekawa jestem ile w to wszystko Limbert włożył pieniędzy- odparła rzeczowym tonem Christine. Nie miał najlepszego humoru zwłaszcza po wczorajszej lekcji. -Nie pytaj – usłyszała w odpowiedzi głos profesora. – Zresztą w takim towarzystwie nie rozmawia się o finansach. To w złym guście. I jak moi mili dobrze się bawicie? Christine spojrzał na profesora. Lorme nie miał wprawdzie żadnego przebrania prócz maski, ale w czarnym fraku wyglądał bardzo elegancko. Jego towarzyszką była madame Francis ubrana w szykowną bordową suknię. -Wspaniale – oznajmiła Caroline odpowiadając za wszystkich. – Szkoda tylko, że te tańce są takie sztywne. Lorme zaśmiał się. -Musisz docenić piękno tańców klasycznych. W szczególności polecam walca– odrzekł po czym zaprosił swoją towarzyszkę na środek sali, gdzie tańczyło kilka par. -I kto by pomyślał profesor i madame Francis – Caroline pokręciła głową obserwując ich w tańcu. -Dziwisz się? –Szepnęła Christine. – Ty nas dopiero zaskoczyłaś, kiedy przyszłaś z Sebastianem. -Tak wyszło – uśmiechnęła się tajemniczo. –Jak by to powiedziała Elen, przeznaczenie. -O czym tak szepczecie? – Zapytał Sebastian, który właśnie podszedł do nich. Nawet Christine musiała przyznać, że przystojnie wyglądał przystojnie jako Don Jose. Zresztą wszyscy chłopy mieli wspaniale dobrane kostiumy. Max jako muszkieter, Pierre jako Zorro. Christine widziała w tym wszystkim rękę pani Brisset. -O niczym – odparła Caroline zasłaniając zalotnie twarz wachlarzem. – Nie bądź taki ciekawy. Co myślicie o tym, żeby później wyjść stąd po angielsku i dokończyć resztę nocy w Brillamment? -Ale dopiero po północy- wtrącił się Max. – Wcześniej powinniśmy być na finałowym pokazie. Podobno dyrektor przygotował małe przemówienie. -Świetnie. Zatem umawiamy się dwadzieścia minut po północy przy szatni. A teraz bawmy się. Akurat zaczęli grać walca. Max ukłonił się przed Elen i zaprosił do tańca. Zaraz do nich dołączył Pierre ze swoją towarzyszką. Christine z przyjemnością obserwowała ich w tańcu. -Szkoda, że nie zdecydowałaś się jednak kogoś zaprosić – odezwała się do niej Caroline. -Nie mam ochoty tańczyć – skłamała. – Zresztą jestem tu tylko na prośbę profesora. -Coś mi się jednak wydaję, że będziesz dzisiaj musiała zatańczyć – dodała po chwili Caroline z uśmiechem patrząc na schody – Popatrz, kto przyszedł. Zdziwiło ją słowa przyjaciółki, ale nic nie odpowiedziała tylko spojrzała w tamtym kierunku. - No nie. Tylko nie on – szepnęła Christine nie wierząc własnym oczom. * Na szczycie schodów stał Erik przebrany w kostium czerwonej śmierci. Na jego widok orkiestra zamilkła a wszyscy zwrócili spojrzenia w stronę schodów. Zapanowała cisza, którą przerywały tylko pojedyncze szepty. -Nie zepsujesz mi tego wieczoru – w Christine narastała złość widząc jak Erik powoli schodzi ze schodów i kieruje się do niej. -Proszę. To dla ciebie - powiedział wręczając jej czerwoną różę. Przez chwilę patrzyła na niego ze wściekłością. Już miała się odwrócić od niego i wyjść, ale nagle przypomniała sobie słowa pani Brisset. -Czemu na tę jedną noc nie mogę być tobą, Christine? – Pomyślała wpatrując się w czerwoną róże, identyczną jak te, które dostawała Christine.- Wdarłaś się do mojego życia to ja, choć przez chwilę mogę pożyć twoim. To chyba dobry układ. -Dziękuje – szepnęła odbierając różę i uśmiechnęła się do niego. Na sali zaczęto bić brawa. Widoczne wszyscy potraktowali to jako zaplanowaną część balu. Orkiestra znowu zagrała walca. -Zatańczymy? – Zapytał podając jej dłoń. -Nie wiem, co ty planujesz – odrzekła cicho. - Ale zgadzam się. Dotknęła jego dłoń i nagle poczuła jak chłód ogarnął jej ciało. Zadrżała, ale Erik objął ją i znowu poczuła ciepło. Zaczęli tańczyć i po chwili Christine wydawało się, że jej świat zaczyna wirować. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy orkiestra skończyła grać i zaczął się finałowy pokaz. Zespół przygotowany był perfekcyjnie. Widać było, że cały wysiłek się opłacił. Po występie na sali pojawił się Limbert z bardzo zadowoloną miną. -Witam szanowne panie i szanownych panów – zaczął swoje przemówienie.- Witam na pierwszym od ponad stu lat balu w operze Garnier. Wszyscy od wielu miesięcy pracujemy nad tym, aby to miejsce znowu olśniło nas swoim blaskiem i przepychem. Niech ten bal będzie przedsmakiem gali premierowej, która odbędzie się 10 stycznia. Do tego czasu musicie się państwo uzbroić w cierpliwość. Jednak, aby osłodzić czekanie chciałbym przedstawić nasza młodą gwiazdę Christine Davis. Wszyscy zaczęli bić brawo patrząc w jej kierunku. -Młody człowieku – profesor zwrócił się do Erika. – Czy mogę na chwilę porwać twoją towarzyszkę? A propos bardzo udany kostium czerwonej śmierci. Po czym zwrócił do Christine. -Musisz nam zaśpiewać jakąś piosenkę z musicalu– oświadczył i zaprowadził ją na schody. Przez chwile stała milcząc. Spojrzała na swoja widownię a jej wzrok zatrzymał się na Eriku. - To dla ciebie – pomyślała zaczynając śpiewać. You were once my one companion... you were all that mattered...
Erik słuchał jak urzeczony jej śpiewu. Minęło sporo czasu, od kiedy słyszał ją po raz pierwszy. Od tamtej chwili brzmienie jej głosu zmieniło się bardzo i nagle zdał sobie sprawę, że nie słyszy już w nim głosu Christine. Był to głos głębszy, dojrzalszy, pełen świeżości i pasji. Głos, który sam ukształtował. Nie była to już też tamta dziewczyna, którą uczył śpiewu. Nie była to też jego Christine. Widział przed sobą piękną, młodą kobietę w masce. Kobietę, która bardzo różniła się od jego ukochanej.
Na zakończenie krótki wiersz mojej ulubionej poetki. Wydaje mi się, że będzie tu pasował.
trzeba chodzić w masce poszłam w masce zwinięta w pelerynę ciemną z oczami zwężonymi w migocące sierpy szczęście mnie nie poznało nie wiedząc że to jestem ja której nie cierpi i los też mnie nie poznał i pomyślał sobie czemu nie mam dogodzić tej obcej osobie Maria Pawlikowska - Jasnorzewska
Wiem, ze strasznie przyspieszyłam z poprawą, ale bardzo bym chciała to skończyć przed zabraniem się za moją pracę zaliczeniową. Jednak chyba nie uda mi się to osiągnąć w tym tygodniu. Obiecuje zatem trochę zwolnić.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 21, 2005 10:50:28 GMT 1
Rozdział XIX „ Dosyć Wspomnień, Dosyć Łez...”
Kiedy skończyła znowu poczuła ten sam przejmujący chłód. Schodząc ze schodów nie słyszała braw i gratulacji tylko głuchą ciszę. -Jestem z ciebie dumny– usłyszała nagle głos Erika, który wydobył ją z ciszy. -Proszę cię chodźmy stąd – powiedziała szybko niespokojnym głosem. – Muszę odetchnąć świeżym powietrzem. Nie zapytał o nic tylko bez słowa wziął ja za rękę i prowadząc przez ciemne korytarze opery po chwili znaleźli się na dachu. Christine odetchnęła głęboko mroźnym powietrzem. Poczuła się już o wiele lepiej. Świeżość nocy orzeźwiła ją, ale zaczęła drżeć z zimna. Suknia, którą miała na sobie nie nadawała się na zimowe spacery. Erik musiał to zauważyć, bo nagle okrył jej ramiona swoim płaszczem. -Dziękuje – szepnęła tuląc się do jego czerwonego płaszcza, który od razu ją ogrzał. Była zdziwiona jego zachowaniem. Nie sądziła, że potrafi być taki czuły i opiekuńczy. Chciała coś mu powiedzieć na ten temat, jednak stwierdziła, że nie będzie psuć wieczoru zbędnym gadaniem. Właściwie czuła, że w tym momencie słowa są zbędne. Podeszła na skraj dachu i spojrzała na księżyc. Pomimo licznych chmur na niebie widać go było dokładnie. Był w pełni i jego światło całkowicie zasłaniało inne gwiazdy i oświetlało wszystko w około nadając wszystkim przedmiotom srebrzystą poświatę. -W taką noc chciałabym, aby czas się zatrzymał. Żeby nie było przeszłości ani przyszłości – mówiła do siebie podchodząc do krawędzi dachu i patrząc na oświetlone miasto. Tej nocy chyba nikt nie spał w Paryżu. -Zostają jeszcze wspomnienia – usłyszała nagle głos Erika. - Te złe nigdy nie umrą tylko wciąż będą powracać. -Dość już wspomnień, dość łez – odrzekła butnie odwracając się do niego. – One są jak te kamienne chimery. Tylko straszą wyglądem a tak naprawdę to tylko kamienie, które można łatwo rozbić. Podeszła do Erika i uśmiechając się cicho zanuciła. No more memories No more silient tears...
Kiedy stanęła przed nim spojrzała na jego twarz. Nie widziała, jaki jest jej wyraz, bo prawie całkowicie zasłaniała ją biała maska. Widziała tylko jego szare oczy. - Kim ty właściwie jesteś? Co tak naprawdę kryje ta maska ?– Zadawała sobie pytania. – Czemu ukrywasz za nią swoje oblicze? Czemu ukrywasz swoją duszę? Nagle poczuł, że się Erik także się jej przygląda. Wydawało jej się, że on też zadaje sobie podobne pytania. -Nie patrz tak na mnie – spuściła wzrok zmieszana. – To tylko maska. -To, czemu jej nie zdejmiesz?- Zapytał ciepłym głosem. – Przecież masz wybór. -Bo tak jest łatwiej – odrzekła nie patrząc na niego. – Mogę pod nią schować wszystko. -A co ukrywasz? Spojrzała na niego zaskoczona tym pytaniem. Milczała jednak, bo nie wiedziała jak na nie odpowiedzieć. Choć gdzieś głęboko znajdowała się na nie odpowiedz. Nagle ciszę nocy przerwały liczne wybuch i całe niebo zaświeciło blaskiem sztucznych ogni. Sama nie wiedziała, kiedy Erik ją objął a ona oparła głowę o jego ramię. Stali tak w objęciach dłuższą chwilę nie mówiąc do siebie ani jednego słowa. Byli tylko dwiema tajemniczymi postaciami w maskach, dla których czas nagle się zatrzymał. Trwało to kilkanaście minut a może lat. -Już po północy – pierwsza oprzytomniała Christine i odsunęła się od niego. – Muszę... Powinnam już iść. Będą mnie szukać. * -Najlepszy bal początku wieku – przeczytała głośno Caroline nagłówek artykułu. – Nie uważacie, że trochę przesadzili. O balu w było dość głośno. W większości gazet pojawiła się o nim choćby mała wzmianka, a w innych spore opisy. Cała ich paczka rozłożyła się po próbie na widowni wraz z kolekcją porannych dzienników, aby to wszystko przejrzeć. - Trzeba jednak przyznać bal się udał – stwierdził Max. – Wszyscy byli zadowoleni. Jednak najlepszy był pokaz no i wejście Upiora... -Właśnie Christine. Powiedz, kto to był? – Zawołała Elen przewracają stronice gazety, że w końcu zatrzymała się na zdjęciu, na którym widać było Christine i Erika. -Taka ładna z was para. -Pozwólcie, że jednak to przemilczę – odpowiedziała tajemniczo przyglądając się zdjęciu. -Mam nadzieję Max, że się nie gniewasz, że wzięli go za Upiora. -Skąd- uspokoił ją . – Nawet dla mnie lepiej. W dniu premiery to ja będę miał wejście. -To już niedługo – odezwał się Pierre. – Zostało tylko pięć dni. -Naprawdę? – Zdziwiła się Elen. – A jeszcze tyle do zrobienia. Teraz się nie dziwię, że jutro próba ma trwać tak długo. -Dlatego lepiej się zbierajmy. Czas się wreszcie wyspać – postanowił Max. – Dziewczyny idziecie? -Za chwilę – odrzekła Caroline. – Trudno się mi pozbierać. Jeszcze dziś czuje moje nogi. -Nie powinnaś przesadzać z tym tańcem na stole – zaśmiał się Pierre przypominając jej występ w Brillamment. – To na razie dziewczyny. -Cześć – odpowiedziały jednocześnie. -Dzięki – szepnęła Christine, kiedy zostały same. -Nie ma sprawy- odrzekła Caroline przeciągając się w fotelu. – Ja naprawdę wciąż czuje swoje mięśnie. -Nie o tym mówię. -Domyślam się – spojrzała na nią wymownie. – Dzisiaj też masz z nim lekcję? -Widzę, że nie nazywasz go już Upiorem – zdziwiła się Christine. -Powiedzmy, że ostatnio zyskał trochę w moich oczach – wyjaśniła marszcząc czoło. – Nie tak łatwo przebaczę mu to, że chciał mnie pozbawić życia i wciąż nie podoba mi się, że się z nim spotykasz, jednak to, co zrobił na balu było bardzo miłe. Christine nie odpowiedziała tylko uśmiechnęła się przywołując wspomnienie balu. -Nie oszukasz mnie – pokręciła głową przyglądając się jej uważnie. – Najpierw to wasze zniknięcie o północy a później, kiedy żegnałaś się z nim to tak patrzyliście na siebie... -To nic – przerwała jej a uśmiech zniknął z jej twarzy. – Noc, maski to nic nie znaczy. -Nie można wszystkiego ukryć pod maską- stwierdziła Caroline poważnym głosem. – Zresztą jak chcesz. Nie siedź dziś za długo. Jutro egzamin a ty nie wyglądasz najlepiej. -Wielkie dzięki – odparła udając gniew. – Niewiele spałam tamtej nocy... Urwała, bo nagle na scenie pojawił się Erik. -No dobrze – odrzekła Caroline wstając. – Na mnie już czas. Aha Sebastian mi przekazał żebyś do niego jutro zadzwoniła. Przed wyjściem Caroline spojrzała jeszcze raz na Christine i Erika, po czym westchnęła i pokiwała głową. * Christine odprowadziła Caroline wzrokiem, po czym odwróciła się do Erika. Widziała go po raz pierwszy od czasu balu i czuła się trochę nieswojo. Bardzo brakowało jej maski. -Jutro egzamin – przypomniała mu wchodząc na scenę. –Musimy jeszcze raz wszystko powtórzyć. -Dziś lekcji nie będzie – odpowiedział podchodząc do niej. – Jesteś już gotowa i powinnaś odpocząć. -Wcale nie jestem gotowa – zaprotestowała. – Ja wiem, że tak naprawdę nie czuje tej muzyki. Chyba nie dam rady. Co tu dużo mówić miała tremę i zastanawiała się czy nie zrezygnować. W końcu prawie nikt nie wiedział o egzaminie. Nie byłoby wstydu. -Tak naprawdę to chyba jednak zrezygnuje- westchnęła bezradnie. – Przynajmniej spokojnie będę mogła pomyśleć o premierze. Zeszła ze sceny po swoje rzeczy, gdy nagle poczuła jego dłoń na ramieniu. -Chcesz tak łatwo się poddać? – Zapytał, kiedy się odwróciła. -Nie, ale.. -Chyba jednak dzisiaj udzielę ci lekcji, – Christine pierwszy raz widziała jak się uśmiecha i stwierdziła, że powinien robić to częściej. Night-time sharpens, heightens each sensation . . . Zaczął nagle cicho śpiewać. Christine zmarszczyła brwi. -Co ma do tego „ The Music of the night” ? – Pomyślała zdziwiona. Darkness stirs and wakes imagination . . . Silently the senses abandon their defences . . . -Miała być lekcja a nie przygotowanie do musicalu – przypomniała mu. Nie odpowiedział tylko dalej śpiewał swoim ciepłym głosem. -Ja naprawdę potrzebuje lekcji – oświadczyła zrozpaczona. – Jutro... Przerwał jej kładąc palec na ustach. Zamilkła skoro tak chciał i zaczęła go słuchać. Jego głos był ciepły i łagodny tak, że wkrótce dało o sobie znać całe zmęczenie i brak snu, który nagromadził się przez ostatnie dni. Oczy same zaczęły się jej zamykać. - Jeśli nie przestaniesz śpiewać zaraz usnę – ostrzegła go cichym głosem. Jednak tak naprawdę nie chciała, aby to czynił. Erik widocznie zauważył jej zmęczenie, bo pozwolił usiąść na jednym z foteli. Softly, deftly, music shall surround you . . . Feel it, hear it, closing in around you . . .
Śpiewał dalej a ona przypomniała sobie nagle Christine. -Chyba wciąż jestem tobą - zwróciła się w myślach do niej. – Nie wiem czy to dobrze, ale... Nie dokończyła swoich rozmyślań, bo zmęczenie było silniejsze od niej i wkrótce całkiem pogrążyła się we śnie. * Erik powoli ułożył ją na kanapie w garderobie i przykrył kocem, aby nie zmarzła. Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej jak śpi spokojnie oddychając równo. Poczuł jak bije od niej spokój i ciepło, które ogarnia także jego. Nagle na jej twarzy pojawił się jakby grymas bólu a przez jej ciało przeszedł dreszcz. -Śpij spokojnie Christine. Nic ci nie grozi – powiedział cicho dotykając jej policzka. Jego słowa podziałały jak balsam, bo nagle uspokoiła się.
Z dedykacją dla wszystkich romantyczek i romantyków.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 21, 2005 21:42:15 GMT 1
Rozdział XXI „...Nigdy Nie Będę Nią...”
-Gdzie są wszyscy? – Christine rozglądnęła się po scenie. Zdziwiła się, że nie ma na niej nikogo z ich zespołu. Były trochę spóźnione i próba powinna się już zacząć jakiś czas temu. -Pewnie wciąż siedzą w garderobie – stwierdziła ze spokojem Caroline. – Chodź wreszcie jesteśmy spóźnione. Christine nie podobało się jej zachowanie. Podejrzewała, że przyjaciółka coś knuje. Profesor nie pozwoliłby na to, aby marnowali cenny czas na pogaduchy w garderobie. Jednak bez słowa podążyła za nią. Tak jak przepuszczała Caroline wszyscy byli w garderobie razem z profesorem. -Gratulacje!!! – Krzyknęli chórem, gdy tylko dziewczyny weszły do pokoju. -Czego? – Zapytała Christine starając się udawać zdziwienie. -Tylko nie udawaj – zawołał Max ściskając ją. – Myślisz, że nie wiedzieliśmy o egzaminie. -Domyśliłam się, że coś wiecie – przyznała. –Jak tylko zadzwonił do mnie Sebastian i zapytał o egzamin. Caroline ma za długi język. -Wygadał się – stwierdziła Caroline z miną niewiniątka. – Jednak tym razem to nie ja. Christine popatrzyła na nią zdezorientowana. Przecież tylko trzy osoby wiedziały o tym. Spojrzała na Lorme -Profesorze- odrzekła zdziwiona. - Obiecał pan, że nic nie powie. -I nie powiedziałem – zapewnił wesołym głosem. – Ja po prostu tylko potwierdziłem pewne domysły zespołu. -Christine wyobraź sobie jak trudno było utrzymać to w tajemnicy – odrzekła Elen. – Zwłaszcza, że wszystkich nas ciekawiło jak ci idzie. -Wyobrażam. Nic się przed wami nie da ukryć – oświadczyła ze złością w głosie. – Ale i tak za wcześniej te gratulacje. Wyniki będą dopiero po południu. - Wiem, że nie powinienem – odezwał się profesor. – Ale z oficjalnych źródeł wiem, że byłaś najlepsza. Po załatwieniu formalności możesz zaczynać od września. -Naprawdę – ucieszyła się trochę z niedowierzaniem. -Dlatego należy to uczcić – stwierdził Pierre otwierając butelkę szampana. Wraz z wystrzałem korka, usłyszeli głośne kichnięcie profesora. -Na zdrowie! – Zawołał wszyscy jednocześnie. -Chyba do mnie także dobiera się grypa – stwierdził. – A już parę osób przyniosło zwolnienie. Jak tak dalej będzie nie będzie, kto miał tańczyć w balecie. -Baletnice padają jak muchy – skwitowała Caroline ze śmiechem. – My się jednak nie damy. -Trochę to poważnie się zapowiada. Nawet dubler Maxa ma grypę. -Spokoje profesorze – zapewnił Max. -Nie chorowałem od pięciu lat. Bakterie omijają mnie szerokim łukiem. -Mam nadzieję, ale póki wszyscy jesteśmy zdrowi czas zabrać się do pracy. Wypijcie szampana i na scenę. Max, Christine za pół godziny macie mi przedstawić „The Point of No Return” * Próba była wyczerpująca. Cały dzień ćwiczyli ten kawałek a profesor wciąż uważał, że to jeszcze nie to. -Kto to napisał musiał być bezlitosny dla aktorów – stwierdził Max zdejmując z twarzy maskę. -To przez to, że ten cały fragment to jedno wielkie kłamstwo- wyjaśnił niezrozumiale profesor. – Jednak na końcu wszyscy zrzucają maski. A jak tam twoja charakteryzacja Max? -Niezła. Wygląda dość upiornie – zaśmiał się. -Profesorze – wtrąciła się Christine. - Mamy jeszcze raz to powtórzyć czy już będzie dobrze? -Właściwie to na tym możemy zakończyć – postanowił po chwili namysłu. – Jutro przećwiczymy niedociągnięcia w sobotę rano próba generalna a wieczorem... -Premiera – dokończyła Christine. – Nareszcie.
Christine usiadła na krawędzie sceny w oczekiwaniu na Erika. Zaczęła rozmyślać nad tym, co się stało podczas próby. W pewnym momencie, kiedy śpiewała przez chwilę poczuła jakby nie była sama. Wydawało jej się, że jest z nią Christine. Zaczęła ją to martwić. W końcu sny to jedno a widzieć ją na jawie to zupełnie co innego. -To tylko moja wyobraźnia – tłumaczyła sobie. – Za dużo o niej myślę. Muszę przestać żyć jej życiem. Przerwała jednak swe rozmyślania, bo poczuła obecność Erika. -Brava, brava, bravissima – usłyszała jego głos. -Dziękuje- uśmiechnęła się wstając. – Choć możesz pogratulować sobie. W dużej mierze to twoja zasługa. Jednak to jeszcze nie koniec pracy. Wciąż pozostaje przedstawienie. -Wiem, że będziesz najlepsza – podszedł do niej blisko. –Przyjdę cię oklaskiwać. -Do tego czasu jednak wciąż potrzebuje twojej pomocy – przyznała Christine. – Muszę powtórzyć utwór „The Point of No Return”. Na te słowa twarz Erika spochmurniała i znikł z niej uśmiech. -Nie chcę mieć z tym nic wspólnego- oświadczył zimnym głosem. – To przeklęty utwór i dla mnie spłonął on razem z tą operą. -Co może być w nim przeklętego? – Zapytała nie rozumiejąc go. – To tylko słowa i muzyka. Śpiewałam go dzisiaj kilkakrotnie i nic się nie stało. -Dla mnie on będzie. To moje największe dzieło jak i największa porażka mojego życia, największe kłamstwo...- głos jego załamał się. -Kłamstwo?- Zastanawiała się Christine przypominając sobie słowa profesora. – Przecież dla ciebie Eriku to nie było kłamstwo. -Dziś próby nie będzie – oświadczył niespodziewanie. Spojrzała na niego zdziwiona. “Dlaczego?” Chciała zapytać, ale nie zrobiła tego. Wiedziała, że to dla niego wciąż bolesne wspomnienia. -Dobrze – zgodziła się. – Ale pamiętasz miało być bez wspomnień. Czas zakończyć pewne rzeczy. Odwróciła się, jednak nie uszła nawet kilku kroków, gdy nagle usłyszała jego głos. You have come here in pursuit of your deepest urge, in pursuit of that wish, which till now has been silent, silent . . . * Zatrzymała się spojrzawszy na niego. Zdziwiła ją jego nagła zmiana zdania a także to jak śpiewał. Teraz widziała, dlaczego profesor był niezadowolony. W głosie Maxa brak było tej siły i pasji, którą teraz słyszała. Christine przestała jednak rozważać błędy kolegi, bo nagle podszedł do niej Erik i objął ją. Niby przewidywała to jego rola, ale Christine poczuła się nagle dziwnie. Nie umiała tego wytłumaczyć, ale po jej plecach przeszedł dreszcz. Past the point of no return - no backward glances: the games we've played till now are at an end . . . Wewnątrz czuła, że powinna się zapomnieć i całkiem mu poddać i chociaż chciała tego wiedziała, że wciąż powinna grać rolę Aminty. Odeszła od niego i wyprostowawszy się zaczęła śpiewać swoją kwestię. You have brought me to that moment where words run dry, to that moment where speech disappears into silence, silence . . . Śpiewała czując, że nie panuje nad głosem. Słowa same układały się jej w tekst i melodię, którą słyszała pierwszy raz w życiu. Nie poznawała swojego głosu. Był inny, podobnie jak Erika pełen pasji i namiętności. Past the point of no return the final threshold - the bridge is crossed, so stand and watch it burn . . . We've passed the point of no return . . . Kiedy zaczęli śpiewać razem a on zbliżył się do niej znowu poczuła, że jest z nią Christine. Zdała sobie też sprawę, że nagle staje się nią. To było od niej silniejsze. Erik objął ją, ale ona wiedział, że tak naprawdę obejmuje swoją Christine i to ona czule się do niego tuli. Słyszała jak on dla niej śpiewa. Say you'll share with me one love, one lifetime . . . Lead me, save me from my solitude . . . W tych słowach było tyle uczucia, tyle miłości. Nagle zdała sobie sprawę, jak on bardzo ją kochał, jak ubóstwiał. Gotów był dla niej zrobić wszystko. Zrozumiawszy to sama nie wiedząc, czemu poczuła przeraźliwy smutek i ból. * -Nie!- Krzyknęła, gdy tylko odzyskała nad sobą kontrolę. – Nie! – Powtórzyła wyrywając się z jego ramion. Erik stał zdumiony jej zachowaniem. -To nie tak – mówiła szybko. – Ty wciąż ją kochasz a ja nie jestem twoją Christine. Zrozum to. Nawet jeśli noszę jej imię, mam podobne do niej oczy i głos to ja nigdy nie będę nią. Ja tak nie mogę, ja cię... – urwała jakby bała się coś jeszcze powiedzieć. Odwróciła się od niego i zakryła twarz dłońmi. Podszedł do niej i chciał ją dotknąć, ale ona odsunęła się. -Pójdę już – dodała po chwili nie patrząc na niego. – Tak będzie lepiej. * Erik nie mógł zrozumieć, co się stało, ale przez moment wydawało mu się, że wróciła jego Christine. Czuł wyraźnie jej skórę, słyszał głos, widział twarz. Znowu była z razem z nim. Kiedyś oddałby wszystko by, choć przez chwilę móc jeszcze raz ją przytulić, ale coś się zmieniło. Zdał sobie sprawę, że czym bardziej jego Christine staje się realna ona odchodziła. -Nie powinnaś się pojawiać, kochanie – powiedział przyglądając się jednemu ze swoich szkiców, który przedstawiał Christine Daae. – Nie takim kosztem. Dotknął jej twarzy, ale była płaska i martwa tak jak jego maska. -Ty nie żyjesz – mówił dalej. – I ja także powinienem umrzeć, tak jak moja muzyka a ona należy do tego świata i nigdy nie powinna tu przychodzić. Odłożył rysunek na biurko gdzie wciąż leżały nuty jego ostatniego utworu. Patrząc na nie nagle przypomniał sobie Christine. Pierwszy raz mógł nazwać ją tym imieniem. Widział ją jak stała wtedy na dachu w masce uśmiechając się do niego. Miał wtedy wrażenie, że mimo maski ona widzi wszystko, nawet jego myśli. Na samo wspomnienie uśmiechnął się. Jednak uśmiech szybko zniknął z jego twarzy, kiedy znowu spojrzał na twarz swojej ukochanej. -Ty wiesz, że nie można kochać potwora – powiedział poważnym głosem. – Kochałaś tylko Anioła Muzyki a ona... Urwał nie chcąc o tym więcej myśleć. Nie chciał już nigdy mieć jakichkolwiek złudzeń i nadziei. Nie chciał cierpieć tak jak kiedyś. - Ten utwór nie powinien tu być. On należy do niej – odrzekł spoglądając na plik zapisanych gęsto nutami kartek. Wziął do ręki pióro i coś dopisał na ostatniej stronie, po czym wszystkie kartki z nutami zapakował do białej koperty.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 22, 2005 10:02:00 GMT 1
Rozdział XXII Postanowienie.
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Po jej bladej twarzy spływały krople zimnej wody, którą próbowała się orzeźwić po nie przespanej nocy. Stała przez chwilę nieruchoma starając się pozbierać myśli i opanować, ale nie mogła. Głowa bolała ją niemiłosiernie a całe ciało stało się ciężkie jak ołów. -Czegoś ty się spodziewała? – Rzekła do siebie z naganą w głosie. – Myślałaś, że wystarczy tylko założyć maskę i jesteś kimś zupełnie innym. Że możesz być szczęśliwa żyjąc sobie innym życiem. Patrzyła dalej na swe odbicie a krople, które spływały po jej policzkach były jak łzy. -Dosyć, dosyć – zawołała wycierając twarz ręcznikiem. – Żadnych łez, żadnego płaczu. Muszę się pozbierać i zapomnieć tak jak zawsze. I zrobić to, co już dawno powinnam. Usłyszała dźwięk swojej komórki. Spojrzała na jej wyświetlacz, na którym pojawiło się imię Caroline. -Próba – przypomniała sobie. – Ale nie czas na nią. Nacisnęła przycisk odrzucający rozmowę, po czym wystukała numer profesora. - Mam nadzieję, że profesor się zgodzi. Muszę mieć dziś wolny dzień.
Całe popołudnie spędziła na cmentarzu. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczął padać śnieg pokrywając nagrobki białym puchem. Kiedyś zachwyciłaby się tym widokiem, ale teraz nie zwracała na to uwagi. Nie czuła zimna, mimo iż siedziała już tutaj kilka godzin i powoli zaczął robić się półmrok. -To nie ma sensu – westchnęła zrezygnowana zaciskając skostniałe dłonie. – Ja już naprawdę nie wiem, co mam zrobić, jak mu pomóc. Przecież jest jakiś powód, że widzę cię w moich snach. Dlaczego milczysz? Wiem, że tylko ty wiesz, co należy zrobić. Sama mówiłaś, że nie chcesz, aby cierpiał. Nie widzisz, że tak jest. Jeśli kiedykolwiek nie był ci on obojętny pomóż mi. Zamilkła jakby w oczekiwaniu na odpowiedź. Jednak nic się nie działo. Na cmentarzu nie było żywej duszy a śnieg wciąż padał. -To nie ma sensu – powtórzyła w myślach ze złością. – Siedzę tu jak idiotka starając się nawiązać kontakt z duchem. Pomyśleć, że zwariowałam. Cokolwiek tam się stało to był to tylko wytwór mojej wyobraźni. Jutro premiera a potem koniec z tym. Postanowiła, po czym powoli wstała i ruszyła w stronę bramy cmentarnej. * -Co ona znowu wymyśliła? – Caroline zadawała sobie wciąż to pytanie. Była wściekła na przyjaciółkę, że nie daje znaku życia. Tłumaczenie Christine na temat jej przeziębienia nie było dla niej przekonujące. Czuła, ze coś się musiało stać. – Zaraz po próbie muszę się wybrać do niej – postanowiła idąc na scenę. -Gdzie jest Christine? – Usłyszała za sobą męski głos, na dźwięk, którego odwróciła się. Tuż przed sobą zobaczyła postać w czerni. Odsunęła się od niego gwałtownie starając się nie krzyknąć. -Czy ty nie możesz pojawiać się jakoś normalnie a nie straszyć ludzi? – Zapytała ze złością w głosie. Zastanawiając się, czego on znowu może od niej chcieć. -Gdzie jest Christine? – Zapytał ją po raz drugi zniecierpliwionym głosem. -W domu- odparła krótko nie mając zamiaru mu się tłumaczyć. Zresztą spieszyła się na scenę. – Podobno źle się czuła. Wyraz jego twarzy zmienił się na moment. Mimo iż starał się to ukryć pojawił się na niej ślad niepokoju. On jednak widocznie zauważył, że Caroline przygląda mu się, bo ukrył twarz w cieniu. -Przekaż jej to – powiedział wręczając jej białą kopertę. Caroline wzięła ją do ręki, po czym przyjrzała się jej uważnie. Koperta była dość gruba a na jej środku znajdowała się czerwona pieczęć w kształcie czaszki. -Co to ma być? – Zapytała podnosząc wzrok, ale jego już tam nie było. * -Nareszcie! – Zawołała Caroline widząc Christine. – Czekam już na ciebie prawie godzinę. Mam już dość siedzenia na schodach a wiedziałam, że ta cała choroba to bajeczka. Christine jak ty wyglądasz. Widziałaś dziś siebie w lustrze? -Aż za dobrze – odburknęła Christine otwierając drzwi kluczem. – Chciałam być sama. Musiałam coś przemyśleć. -Coś jednak musi być nie tak – odrzekła Caroline rozglądając się po mieszkaniu. Panował tam dość duży bałagan zupełnie nie pasujący do jej przyjaciółki. -Nie miałam czasu posprzątać – starała się wytłumaczyć. – Ale zaraz się tym zajmę. -Daj sobie spokój – machnęła ręką Caroline. – Dla mnie to nawet lepiej. Przynajmniej teraz czuję się jak u siebie. Poza tym długo tu nie zabawimy. - Co masz na myśli? -Zabieram cię do siebie – oświadczyła sięgając po plecak Christine. – Spakuj się. Jak dłużej tu posiedzisz to zmienisz się w upiora a dziś nawet on nie wyglądał najlepiej. -Widziałaś się z Erikiem? – Zapytała zdziwiona. -Powiedzmy, że to on chciał się ze mną spotkać. Pomyślał chyba, że lubię się bawić w doręczyciela – stwierdziła z przekąsem siadając na kanapie i wyjmując z torebki kopertę. – To dla ciebie. Christine wzięła kopertę i przez chwilę wpatrywała się w jej pieczęć. -Nie otworzysz jej? – Zapytała widząc, że przyjaciółka wcale tego nie planuje. -Po co? – Odłożyła kopertę na kanapę. – I tak wszystko wiem. Zresztą to już dla mnie mało ważne. No dobrze, czas wreszcie coś zrobić. Wstała do szafy, z której wyciągnęła kilka ubrań, po czym spakowała je do plecaka. -Ja już was nie rozumiem- stwierdziła w pewnym momencie Caroline. – Przecież tam na balu, widziałam... -On już zdecydował – przerwała jej nie odrywając się od pakowania. – I ja zdecydowałam. Dość już tego. Miałaś racje to nie mogło się dobrze skończyć. -W tym przypadku to nie chciałabym mieć racji – odrzekła Caroline.– Poza tym, co z tobą? -A co ma być – Christine spojrzała na przyjaciółkę siląc się na uśmiech. – Nie wiesz, że ja zawsze jak kot spadam na cztery łapy. Caroline chciała coś powiedzieć, ale powstrzymała się. Christine była już gotowa, zatem ona także wstała z kanapy. -Biorę ze sobą list- zawołała do Christine, która ubierała się już w przedpokoju.- Może jeszcze zmienisz zdanie.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 23, 2005 18:36:26 GMT 1
Rozdział XXIII Spotkanie na cmentarzu.
Kiedy weszły do domu Caroline przy stole w kuchni siedziała cała paczka wraz panią Brisset. -Nie patrz tak na mnie. Ja ich nie zapraszałam– odrzekła Caroline widząc niezbyt zadowolone spojrzenie Christine. -Nie zapraszałaś – przyznał Max. –Ale tylko w twojej kuchni jest tak wielki stół by wszystkich nas pomieścić. -Dziewczyny siadajcie – zaprosiła je pani Brisset odbierając od Christine plecak. – Pewnie przemarzłyście. Zaraz zrobię coś ciepłego do picia. Wreszcie doczekaliśmy się prawdziwej zimy. -Czy jest jakiś konkretny cel tego spotkania? – Zapytała Christine siadając przy stole. Wprawdzie nie miała ochoty po tym wszystkim spotykać się z kimkolwiek, ale kiedy zobaczyła wszystkich humor trochę się jej poprawił. Bardzo lubiła dom Caroline a szczególnie jej kuchnie, która niczym nie przypominała tego typu pomieszczeń. Urządzona była w sposób dość nietypowy, gdyż zawierała różne meble niekoniecznie pasujące do siebie. Rodzice Caroline mieli słabość do staroci i wszystkie te rzeczy miały różne pochodzenie. Szczególnie okazale prezentował się duży, stary stół zajmujący prawie całą kuchnie. Każdy inny już dawno pozbył się go, ale nie państwo Brisset. -Staramy się znaleźć sposób na walkę z tremą i stresem – odrzekł Pierre mieszając bez celu łyżeczką w cukierniczce. – Jutro premiera. -Musisz wspominać – zawołała rozdrażniona Caroline odbierając mu łyżeczkę. – Ale ja jakoś nie czuje tremy. Chyba coś ze mną nie tak. -Jeszcze poczujesz – odrzekła jej matka krzątając się przy kuchni. – Pamiętam swoje pierwsze przedstawienie. Grałam Dorynę w „Świętoszku”. Na samym początku byłam spokojna, ale przed samym wyjściem to aż zaniemówiłam ze strach. -To pocieszyła nas pani – jęknęła Elen. – Chyba dzisiejszej nocy nie zmrużę oka. -Nie martwcie się. Trema odeszła jak ręką odjął i zagrałam bez problemu. Zresztą mam coś tu dla was, co pomoże na tremę i sen – to powiedziawszy postawiła na stole tacę z pięcioma szklankami wypełnionymi białym parującym płynem, od których unosił się aromatyczny zapach wanilii. -Co to jest? – Zapytał podejrzliwie Max. -Ciepłe mleko z małym dodatkiem – odrzekła rozbawiona pani Brisett. – Dobre na stres i sen. Szampan będzie jutro po spektaklu. Dla ciebie Christine jeszcze aspiryna. Nie wyglądasz dziś najlepiej tak samo jak ty Max. Dziwnie ci się błyszczą oczy. -Czuje się dobrze – odpowiedział sięgając po szklankę. – Ale mlekiem nie pogardzę. -Ja też- przyznała Caroline podnosząc swoją szklankę do góry jak do toastu. – Zatem za jutrzejszą premierę. * -Mleko i aspiryna po prostu działają cuda – stwierdziła Christine leżąc na łóżku w pokoju Caroline. Już dawno nie czuła się tak śpiąca. Nagle wszystko odeszło gdzieś daleko i przestało być ważne a ona sama zamykając oczy powoli zapadała w głęboki sen
Po chwili poczuła na policzku chłodny powiew wiatru. Otworzyła oczy by sprawdzić skąd on dochodzi, jednak zamiast pokoju Caroline zobaczyła zupełnie inne miejsce. Stała na środku alejki, wzdłuż której po jednej i drugiej stronie znajdowały się groby. Była na cmentarzy. Wydawało jej się, że gdzieś już widziała to miejsce. Rozglądnęła się, jednak wokół niej nie było nikogo. Wszędzie była tylko mgła, z której wyłaniały się nagrobne pomniki przedstawiające najczęściej aniołów. Nie zastanawiając się, co tu robi ruszyła przed siebie. Nagle tuż przed nią wyłonił się z mgły duży grobowiec, do którego prowadziły kamienne schody. U ich stóp stała postać odziana w czerń. Christine zawahała się czy podejść, jednak jej wzrok zatrzymał się na napisie nad bramą grobowca. Podeszła bliżej, aby go przeczytać. Litery zaczęły powoli układać się w dobrze jej znane nazwisko „Daae”. -Witaj Christine – postać w czerni przywitała ją delikatnym, melodyjnym głosem, po czym ściągnęła welon z głowy ukazując swoje oblicze. -Christine? – Zapytała zdziwiona widząc jej twarz bardzo wyraźnie. – Zatem to musi być sen. -Tylko w taki sposób mogę się spotkać z tobą – odpowiedział spokojnym głosem. –Jestem, bo mnie wzywałaś. Christine przez chwilę przyglądała się jej. Wyglądała tak jak na fotografii. Młoda kobieta o dziewczęcych rysach i jasnej, bladej cerze - Chciałam się z tobą spotkać – odrzekła Christine. – Ale to już nieważne. -Nie chcesz pomóc Erikowi? – Zadała pytanie podchodząc do niej bardzo blisko tak, ze dotknęła jej dłoni. Christine przez chwilę miała wrażenie jakby patrzyła na siebie w lustrze. -Ja mu nie pomogę- odpowiedziała, po czym dodała z gniewnym głosem. – Czy ty nie widzisz jak on się męczy wciąż tkwiąc w tej operze od tylu lat i rozpamiętujący utratę ciebie? On wciąż cię kocha i pragnie jeszcze raz cię ujrzeć. Zamilkła nie mogąc już dalej mówić. Obie milczały przez chwilę a twarz Christine Daae wyraźnie posmutniała a w jej oczach pojawiły się łzy. -Poczułam to, kiedy...- zaczęła cicho. – Ty nie wiesz jak to jest, kiedy musisz wybrać. Kochałam Raoula, bo był dobry i opiekuńczy. Kochałam też Anioła Muzyki, ale on okazał się kimś innym on był... -Erikiem- dokończyła za nią. – Pokazał ci swoje prawdziwe oblicze, siebie a ty go odrzuciłaś. -Musiałam – tłumaczyła się. – Przy nim stawałam się kimś innym. Nie poznawałam siebie. Zrozum tylko przy Raoulu mogłam być sobą, mogłam czuć się bezpieczna. -To czemu miałaś wątpliwości? – Zapytała. – Czemu zastanawiałaś się, co by było gdyby? -A ty nigdy nie miałaś wątpliwości? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie, po czym odwróciła się od niej. -Nie - odparła stanowczo. – Nigdy nie mogę mieć wątpliwości, co do swoich uczuć. Ja wiem, że go...- urwała znowu się łapiąc na tym, że mówi za dużo. Przecież postanowiła zapomnieć o tym. – Ja wiem, że ty wciąż masz go w sercu – powiedziała nagle zmieniając temat. – Głęboko, aby ukryć to przed całym światem. I dlatego tu jesteś. Pomóż mu umrzeć, pomóż odejść. Zabierz go ze sobą. Jesteś mu to winna. Podeszła do niej i dotknęła jej ramienia.. Mimo iż był to sen czuła ja wyraźnie. - Ja już nic nie mogę zrobić– odrzekła odwracając się do niej. -Tylko moja krew może mu pomóc, tylko moje życie, moja śmierć... - Ale ja nie rozumiem- przerwała jej Christine, bo nagle poczuł, że wszystko zaczyna znikać. Wciąż słyszała tylko jak ktoś ją woła. -Christine! Christine! Otworzyła oczy, ale zamiast Christine Daae zobaczyła Caroline stojącą nad jej łóżkiem. -Nareszcie się obudziłaś – odezwała się. – Wołam cię i wołam a ty śpisz w najlepsze. Wstawaj spóźnimy się do opery. Christine siedziała przez chwilę na łóżku. Ten sen był bardzo realny i wciąż była pod jego wrażeniem. -Moja krew, moje życie, moja śmierć. Tylko co to może znaczyć? – Zastanawiała się. * -I tylko tyle? – Zapytała Caroline, kiedy Christine opowiedziała jej swój sen. Christine nie odpowiedziała tylko wpatrywała się w okno pociągu obserwując jak mijają kolejne stacje metra. -To brzmi jak zagadka – mówiła dalej Caroline. – I co ty o tym myślisz? - Nic – odparła Christine z uporem wpatrując się w szybę, po czym odwróciła się w stronę przyjaciółki. – Naprawdę nie wiem, o co jej chodziło, ale postaram się dowiedzieć. -Chcesz, żeby on był z nią? – Zapytała nagle Caroline. -Chcę, aby wreszcie wyzwolił się z tego miejsca – odrzekła spoglądając na swoje buty. -Jak to szło „moje krew, moje życie...”? Oby tylko nie chodziło o jej ekshumację – zażartowała Caroline próbując ja rozweselić. -Caroline! Ja mówię poważnie! – zganiła ją Christine. – Myślałam, że chociaż ty mi pomożesz. -I możesz liczyć na mnie- odparła cicho Caroline. – Tylko jak słyszę o tym wszystkim to zaczynam się o ciebie martwić. Upiór, duchy to nie jest normalne. -Czasem chciałabym, żeby było – westchnęła Christine wstając ze swojego miejsca.- To nasza stacja. Przestańmy teraz o tym myśleć. Musimy skupić się na przedstawieniu.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 25, 2005 10:26:22 GMT 1
Rozdział XXIII Premiera.
Kiedy weszły do opery nastawiały się, że zastaną duże zamieszanie. Zdziwiły się bardzo, kiedy wokół nich panowała cisza. Wprawdzie po operze kręciło się dużo ludzi biorących udział w przygotowaniach spektaklu, ale wszyscy byli jacyś milczący i ponurzy. Wszędzie wyczuwało się ogólne napięcie i oczekiwanie. -Joan! – Zawołała Caroline widząc znajomą twarz. Chłopak odwrócił się i ruszył w ich kierunku. Christine poznała go od razu. To ona grał na fortepianie podczas jej przesłuchania. -Co tu tak ponuro? Gdzie znajdę profesora to znaczy Lorme’go? – Caroline zadała mu pytanie, kiedy tylko podszedł do nich. -Pewnie jest wraz z Debray w gabinecie Limberta. Podobno są jakieś kłopoty z obsadą – wyjaśnił krótko. -Jak to kłopoty z obsadą? – zapytała zaniepokojona Christine. -Nie wiem, ale nie jest za dobrze. Mówi się, że mają odwołać premierę. -Czy oni powariowali – stwierdziła Caroline krzyżując ręce na piersiach. – Chodźmy poszukać profesora to wszystko nam wyjaśni.
Kiedy stanęły przed biurem dyrektora opery za drzwi dochodziły do nich podniesione głosy. Jednak nie rozumiały sensu rozmowy. -Co robimy? – Zapytała Christine. – Głupio im przeszkadzać. -Trudno – zapukała krótko do drzwi, po czym weszła do pokoju. Christine podążyła za nią. -O dobrze was widzieć dziewczyny – ucieszył się profesor na ich widok. Christine dostrzegła, że Lorme był wyraźnie zdenerwowany podobnie Debray i Limbert, którzy zamilkli na ich wejście. -Profesorze, co się stało? – Zapytała Caroline. – Podobno są kłopoty z obsadą. -Kłopoty! – Krzyknął nagle Limbert. – To katastrofa! Przedstawienie musi być odwołane! Nie mamy Upiora! * -Jak to nie mamy Upiora? – Zapytała zaskoczona Christine. – Przecież Max gra Upiora. -Max stracił głos - oznajmił poważnym głosem Lorme. –A jego dubler jeszcze nie wyzdrowiał... -I tym samym młode panie jesteśmy w kropce – dokończył Debray przejmująco spokojnym głosem. -To mnie zrujnuje – jęknął Limbert siadając przy biurku. – Wszystkie bilety wyprzedane, goście zaproszeni i teraz musimy to odwołać a przedstawienia za osiem godzin. Robercie czy nie da się znaleźć wśród twoich uczniów jakiegoś zastępstwa? -Trudno mi coś teraz powiedzieć – odparł Lorme. – Musiałbym zadzwonić. -To zrób to – poprosił go z miną człowieka, któremu właśnie zawalił się cały świat. – W tobie cała nadzieja.
- Gdzie jest Max? – Caroline zwróciła się do profesora, gdy tylko wyszli z biura. -Wraz z Pierrem są u Elen w sali dla baletnic. Chodźmy do nich. Ruszyli w tamtym kierunku. Po drodze minęli kilku chórzystów. Wszyscy spojrzeli pytająco na Lorme’go, jednak nikt nie zadał wprost pytania. -A co z tym zastępstwem? – Zapytała po chwili Christine. – Ma pan kogoś? -Obawiam się, że nie – zrobił zmartwioną minę. – Partia Upiora jest bardzo trudna i nie sądzę, aby ktoś zaśpiewał ją dobrze bez wcześniejszego przygotowania. Coś mi się wydaje, że będziemy musieli naprawdę odwołać spektakl. * Tak jak profesor powiedział zastali tam całą trójkę. Wszyscy mieli niewyraźne miny a w szczególności Max, który wyglądał bardzo kiepsko. -Max proszę powiedz coś – poprosiła Caroline. – Zaśpiewaj. -Sama zaśpiewaj – usłyszała jego słaby i zachrypnięty głos. – Twoja mama jest chyba jasnowidząca. -A ty mówiłeś, że bakterie mijają cię szerokim łukiem – przypomniała mu. -Grypę wywołują wirusy – wtrąciła się cichym głosem Elen. -Wirusy czy bakterie, co to za różnica – stwierdził Pierre. – To i tak nie rozwiąże naszego problemu. Co zrobimy profesorze? -Niestety muszę powiedzieć Limbertowi, aby wszystko odwołał. -Profesorze – odezwała się nagle Christine, która do tej pory milczała. – Czy pan mi ufa? Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni tym dziwnym pytaniem. -Tak – odrzekł profesor. -To niech pan teraz idzie i przypilnuje, aby wszyscy przygotowali się do spektaklu i nic nie zostało odwołane. Niech pan da mi godzinę a obiecuje, że wszystko załatwię. -Ale co ja mam powiedzieć Limbertowi? -Niech pan mu powie, że będzie miał swojego Upiora. To powiedziawszy szybkim krokiem wyszła z sali. Caroline spojrzała na wszystkich, po czym wybiegła za nią.
- Co ty chcesz zrobić? – Zapytała idąc za Christine. -Wiesz dobrze. Po co pytasz? – Odparła nie zatrzymując się. – Muszę znaleźć jakąś latarkę. -Ale to... -Przedstawienie musi się odbyć- przerwała jej. – Trzeba wreszcie to wszystko zakończyć. -I sądzisz, że on się zgodzi? – Caroline spojrzała na nią z powątpiewaniem. -Nie wiem, ale muszę spróbować – zatrzymała się i spojrzała na przyjaciółkę. – Proszę cię pilnuj, aby nikt nie wszedł do naszej garderoby, przez co najmniej godzinę. * -Nie mogę go o to prosić – pomyślała stając przed wejściem do jaskini. – Nie mam prawa. To w końcu jego życie. Christine odwróciła się by odejść. Jednak do jej uszu dobiegła organowa muzyka. Zawahała się przez moment. Nigdy nie słyszała tego utworu, ale dźwięki wydały jej się znajome. Cicho, aby nie przerwać koncertu ruszyła w stronę jaskini. Erik siedział przy organach nie zwróciwszy uwagi na jej obecność. Zatrzymała się i oparła o ścianę słuchając jego muzyki. Postanowiła postać chwilę tak, aby jej nie zauważył a później odejść. -Nie powinnaś tu przychodzić – odezwał się przerywając grę. Jednak nie odwrócił się do niej. -Przyszłam tu, bo potrzebuje twojej pomocy – odrzekła po chwili nieśmiało podchodząc bliżej. – Teraz jednak nie wiem czy powinnam cię o nią prosić. Zamilkła na chwilę czekając na jego reakcję, ale on wciąż milczał. -Nie wiem czy powinnam – kontynuowała dalej niepewnym głosem. – Bo wiem, że zawsze mało interesował cię los innych ludzi. Wiem, że zawsze gardziłeś nimi, bo oni skrzywdzili cię i odrzucili. Dziś jednak nie proszę cię abyś cokolwiek zrobił dla ludzi. Proszę cię abyś zrobił to dla muzyki, którą kochasz ponad wszystko. Dzisiaj jest premiera naszego spektaklu, ale aktor, który miał grać Upiora stracił głos i... -Masz rację nie powinnaś mnie prosić – przerwał jej w połowie zdania. -To, po co mnie szkoliłeś! – Wybuchła nagle. – Po co chciałeś abym była genialną sopranistką skoro mam teraz milczeć! Ty i ta twoja upartość! Mam już jej serdecznie dość! -Czyżbyś nie wiedziała, dlaczego cię szkoliłem? – Odrzekł mierząc ją chłodnym spojrzeniem – A skoro masz mnie dość to, po co tu przychodzisz. -Po co? Powinieneś się w końcu domyśleć. Zresztą teraz żałuje. To powiedziawszy odwróciła się. Była wściekła i nie wiedzieć, czemu czuła także żal.
- I co zgodził się? – Zapytała Caroline przyjaciółki, kiedy pojawiła się w drzwiach garderoby. Christine spojrzała na nią i pokręciła przecząco głową ocierając pot z czoła. Powrotną drogę pokonała bardzo szybkim krokiem. - To już koniec. Nie przekonam go- stwierdziła po chwili zrezygnowanym głosem, po czym ruszyła przed siebie korytarzem. – Muszę przekazać profesorowi, że nic się nie da zrobić. -Widocznie tak miało być – odrzekła Caroline podążając za nią. Nagle tuż przed nimi pojawił się Erik. * -Chodź – zwrócił się do Christine, po czym otworzył drzwi jakiegoś pomieszczenia. -Poczekaj na mnie to nie potrwa długo – zwróciła się do Caroline, po czym weszła do pokoju wraz z Erikiem. Była to jeszcze nie wykończona garderoba. Ściany pokoju były już wprawdzie odmalowane, ale nie było tam żadnych mebli. W pomieszczeniu panował półmrok, gdyż okna zasłonięte były grubymi brązowymi kotarami stanowiącymi jedyne wyposażenie tego miejsca. -Czego chcesz ode mnie? – Zapytała go wprost odwracając się w jego stronę. – Chyba już wszystko wyjaśniliśmy sobie a ja nie mam czasu na dalsze dyskusje. -Zgadzam się- oświadczył krótko. Christine spojrzała na niego zaskoczona. Zastanawiała się, dlaczego tak nagle zmienił swoją decyzję. Jednak nic nie potrafiła wyczytać z jego twarzy. Była ona pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. -Nie musisz tego robić – odparła. – I nawet nie wiem, dlaczego tak nagle chcesz mi pomóc. -Powiedzmy, że chcę wziąć udział w tej waszej maskaradzie- wyjaśnił chłodnym głosem. – Poza tym nie robię tego bezinteresownie. Jeśli chcesz abym wystąpił musisz przyrzec, że spełnisz pewien warunek. -Warunek? – Zdziwiła się, po czym dodała. – Nigdy nie nauczyłeś się poświęcenia. Nagle usłyszała pukanie do drzwi. -Christine musisz wyjść – usłyszała za drzwi głos Caroline. – Limbert idzie tu wraz z profesorem. Pewnie chce wyjaśnień. -Dobrze. Godzę się na każdy twój warunek jakikolwiek by ona był – oznajmiła patrząc na niego wyzywającym wzrokiem. – Przedstawienie zaczyna się o 18.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 25, 2005 10:33:07 GMT 1
Rozdział XXIV Nowy Upiór.
- Panno Davis czy to prawda, że ma pani kogoś na zastępstwo do roli Upiora? – Usłyszała głos Liberta wychodząc z pokoju. Ledwie zdążyła zatrzasnąć jego drzwi, gdy tuż przed nią stanął Limbert wraz z profesorem, Maxem i Elen -Tak to prawda panie dyrektorze – potwierdziła Christine widząc zadziwienie na twarzach przyjaciół a szczególnie Caroline, która chciała coś powiedzieć. Christine skarciła ją wzrokiem, co musiała zauważyć, bo zamknęła usta i spojrzała na nią pytająco. – Mam kogoś, kto będzie idealnie pasował do roli Upiora. -To naprawdę wspaniale – twarz dyrektora rozpromieniła się. – Czy mógłbym go poznać? -Nie! – Zaprotestowała gwałtownie, jednak widząc zdziwienie na twarzy dyrektora dodała spokojnym głosem. – To nie jest możliwe. On po prostu przybędzie we właściwym czasie i zagra. -Nie wiem czy mogę się na to zgodzić – odparł niepewnie Limbert po chwili zastanowienia. –To jest premiera a nie przelewki. Jeśli coś pójdzie nie tak to narażę operę na straty a na to nie mogę sobie pozwolić -Hendri nie przesadzaj – odezwał się nagle Lorme. – Ja wiem, kto to jest. To bardzo utalentowany tenor. Wprawdzie go nie szkoliłem, ale znam jego umiejętności. Będzie odpowiedni do tej roli. Dziewczyny spojrzały na profesora zdumione, ale nie odezwały się ani słowem. -To dlaczego wcześniej o nim nie wspomniałeś? – Limbert nie dawał za wygraną. -Po prostu nie sądziłem, że zdąży przybyć na czas – wyjaśnił swobodnym głosem. – Zresztą nie czas dyskutować teraz o tym. Wreszcie możesz oznajmić wszystkim, aby zaczęli przygotowania. -Masz rację – przyznał głosem pełnym ulgi. – Idę przekazać im tę radosną nowinę.
- Dziękuje profesorze – Christine westchnęła z ulgą, kiedy Limbert się oddalił. – Nie sądziłam, że będzie to takie trudne. -Nie ma sprawy – Lorme poklepał ją po ramieniu. – Mnie też zależy na tym przedstawieniu. Zresztą mam nadzieję, że wiesz, co robisz. -Absolutnie – odezwała się Caroline, która do tej pory milczała jak nigdy. – Nie będzie pan żałował, że musiał pan skłamać. -Chyba raczej nie skłamałem – profesor uśmiechnął się tajemniczo. – Coś mi się wydaję, że Upiora zagra ten młody człowiek, który towarzyszył ci na balu. Prawda Christine? -Ma pan rację – potwierdziła mając znowu wrażenie, że on czyta w jej myślach i wie o pewnych sprawach dużo więcej niż się wydaje. Jednak w tej chwili nie przeszkadzało jej to. -W takim razie nie pozostaje na nic innego niż zabrać się do pracy – oznajmił. – Na początek proponuje ćwiczenia na emisję głosu. * -Czy widzieliście te tłumy? – Pierre już od jakiegoś czasu nerwowo chodził w kółko. – I ja mam przed nimi wszystkimi wystąpić. A jeśli zapomnę tekstu. -Nie zapomnisz – pocieszyła go Caroline robiąc już po raz setny ćwiczenia oddechowe. Za kulisami panowało duże zamieszanie. Robotnicy robili ostatnie przygotowania dekoracji. Aktorzy, baletnice i chór już w kostiumach czynili ostatnie przygotowania do występu. Wśród tego całego zamieszania uwijali się Lorme i Debray starając się być w kilku miejscach na raz. Tylko madame Francis nie ulegała całemu zamieszaniu. Chodziła spokojnym krokiem między dziewczynami udzielając im ostatnich rad. -Lisa robisz to za szybko – mówiła opanowanym głosem. – Obrót a później skłon o tak. Nie odstawaj od reszty. To nie jest twój solowy popis. -Ale ona daje niezłą szkołę – szepnęła Caroline do Pierra. – Mam nadzieje, że zobaczymy jeszcze dziewczyny przed wszystkim. Na szczęście przygotowania baletu zakończyły się szybko. Po chwili pojawiły się Christine i Elen w strojach niewolnic. -Ukłony dla królowej Kartaginy – przywitała ją Elen. – Nie mogę uwierzyć, że to już. -Przynajmniej tobie dopisuje humor – odrzekła Caroline poprawiając koronę. – Głupi kostium. Już mi jest gorąco. -Chciałaś złoto i purpurę to masz – stwierdziła Christine, po czym dodała spoglądając na Pierra – Widzę, że niektórych już dopadła trema. -Nie tylko jego – jęknęła Caroline - Szkoda, że nie ma z nami Maxa. -Jestem, jestem – usłyszeli jego zachrypnięty głos. Przyszedł do nich wraz z profesorem.- Nie mógłbym was zostawić w takiej chwili. -I jak gotowi? – Zapytał ich Lorme. Wszyscy spojrzeli na niego niewyraźnie. - Profesorze chyba nas dopadła trema – stwierdziła Elen. -Będzie dobrze –oświadczył. – Musi być. W końcu wszyscy pracowaliśmy na to tyle miesięcy. Czas wreszcie pokazać to, na co was stać. Zatem pytam po raz drugi. Wszyscy gotowi? -Zawsze i wszędzie!- Zawołali chórem, po czym roześmiali się. Ich śmiech zagłuszyła nagle muzyka organowa, która rozpoczynała „Uwerturę”. Wszyscy wiedzieli, że to sygnał do rozpoczęcia. Christine odetchnęła głęboko. Dźwięk organów wstrząsnął jej ciałem a przejmujący chłód, który czuła na balu wrócił ponownie. -Duchy przeszłości nadchodzą – pomyślała wbiegając na scenę. - Czas się z nimi zmierzyć. * -Szybko zmiana dekoracji!- Krzyknął Debray. – Następna scena w kaplicy. Christine na scene! Christine powolnym krokiem wyszła na słabo oświetloną scenę. Zatrzymała się na chwilę, po czym podeszła do małego ołtarzyka. -Dotrzymasz obietnicy Eriku? – Zadała sobie pytanie klękając. Od początku spektaklu nie czuła jego obecności. Nagle zdała sobie sprawę, że on może się nie zjawić. -Brava, brava, bravissima- usłyszała nagle głos dochodzący z oddali. Odetchnęła z ulgą a na jej twarzy pojawiła się uśmiech, który ukryła schylając się jakby do modlitwy. -Christine, Christine – Elen w roli Meg pojawiła się na scenie. -Christine – głos miękkim tonem odpowiedział jak echo. Elen spojrzała w górę sceny jakby szukała źródła skąd dochodził głos. Zrobiła się pauza, po której zaczęła śpiewać niepewnym głosem. Where in the world have you been hiding? Really, you were perfect! I only wish I knew your secret! Who is this new tutor? -Żebyś znała prawdę Elen - pomyślała Christine, po czym nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. – A czemu nie. W końcu możesz się dowiedzieć. Czas wreszcie coś zmienić w tej historii. He’s my Angel of Music I come to him every night He teaches me the music The music of the night… Śpiewała starając się zachować odpowiednie tempo i melodię. Nawet nie sądziła, że tak łatwo jej to przyjdzie a słowa same układały się w tekst. Jednak z każdym słowem Elen była coraz bardziej zdezorientowana.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 26, 2005 13:18:15 GMT 1
Rozdział XXV Aminta Triumfująca.
-I jak ci się podoba Max? – Lorme zapytał Maxa, który cały spektakl oglądał za kulis. - Dla mnie pierwsza klasa – stwierdził Max zachrypniętym głosem. – Muszę przyznać, że ten nowy Upiór ma o wiele lepszy głos ode mnie. Podejrzewam nawet, że Christine musiała z nim ćwiczyć, bo idealnie się dopełniają. Mam tylko jedno pytanie. Czy robił pan jakieś przeróbki w tekście libretta? -Też to zauważyłeś – profesor spojrzał na scenę, gdzie właśnie rozgrywała się scena w kaplicy pomiędzy Christine i Roaulem. – Nawet Debray mnie pytał o te „drobne zmiany”. -„ Drobne zmiany” – próbował się zaśmiać, ale nie wyszło mu to najlepiej. – O ile się nie mylę „The music of the night” to solowy popis Upiora a nie duet z Christine. -Jednak duet wyszedł im przyzwoicie – ocenił profesor widocznie tym ubawiony. –Tych dwoje dobrze się rozumie. -A zakończenie – dodał Max . – Zamiast zemdleć Christine zasypia na ramieniu Upiora. Nawet jej nie zdążył pokazać jej podobizny w sukni ślubnej. A widział pan jak ona zagrała scenę, w której ściąga Upiorowi maskę. Mógłbym przysiąc, że ona w ręku miała jeszcze jedną maskę. -Bo miała – przyznał Lorme. – Jednak publiczność się nie zorientowała. Ktoś kazał przyciemnił światło. -Naprawdę nie wiem, co ona planuje – zastanawiał się Max. -Ładnie to tak plotkować o kimś – zawołała Christine pojawiając się nagle. – Macie tutaj wodę? Nieziemsko chce mi się pić. Zabrała od Maxa butelkę i przez moment piła bez słowa. -Zaraz muszę przebrać się - oświadczyła, gdy tylko skończyła. – Następna scena to „Don Juan Triumfujący” -Christine czy mogłabyś mi wyjaśnić te zmiany w tekście? – Zapytał wprost Lorme. Christine przez chwilę milczała spoglądając na butelkę. -Czasami samo życie pisze scenariusz – uśmiechnęła się tajemniczo oddając prawie pustą butelkę Maxowi. – Zresztą powiedział pan, że mi ufa. Proszę to dalej robić. * Christine usiadła na schodach. Była już przebrana w strój Aminty i za kilka minut miała wyjść na scenę. Mimo iż jej plan do tej pory nie zawodził nagle poczuła wątpliwości. Dobrze pamiętała jak skończyło ostatnie ich wykonanie tego utworu. Nie chciała, aby znowu się to powtórzyło. Spojrzała na swoją balową maskę, którą trzymała na kolanach. Wzięła ją do ręki i podniosła na wysokość oczu. -Miałeś rację Eriku – zaczęła mówić. – To od początku była maskarada a skoro tak, to potrzebna mi będzie maska. Odwróciła ja, po czym przyłożyła do twarzy zawiązując ją tasiemkami z tyłu głowy. -Ciekawe jak zareaguje Don Juan, kiedy zamiast swojej Aminty spotka kogoś innego? Najwyższy czas skończyć z kłamstwem – postanowiła wstając ze schodów. Schyliła się jeszcze po koszyk z różami, w którym jeden kwiatek był przewiązany czerwoną wstążką. -To powinno wystarczyć. Mam nadzieję – westchnęła niepostrzeżenie wychodząc na scenę. * -Znowu ten utwór pełen kłamstw – pomyślał Erik stojąc na scenie. – Czy przyjdziesz znowu Christine, aby mnie zdradzić? Wszystko, co zostało tu przedstawione było tak jak pamiętał. Scena, która wydawała się płonąc od czerwieni dekoracji. Nawet Aminta siedziała w tym samym miejscu czekając na Don Juana. -Jednak przyszłaś. Zatem czas zacząć – pomyślał i zaczął śpiewać kwestie Don Juana. You have come here in pursuit of your deepest urge, in pursuit of that wish, which till now has been silent, silent . . . Christine sięgnęła po coś do koszyka, po czym powoli wstała. Jednak Erik nie mógł zobaczyć jej twarzy, gdyż wciąż skierowana była w stronę widowni. I have brought you, that our passions may fuse and merge - in your mind you've already succumbed to me dropped all defences completely succumbed to me - now you are here with me: no second thoughts, you've decided, decided . . . Po tych słowach odwróciła się. Erik zamilkł wpatrując się w jej twarz. Nie stała tam Aminta ani też jego Christine tylko ona. Jego Anioł w masce. Ona od początku była jego Aniołem. Wtedy, gdy zobaczył ją po raz w lustrze jako dziecko i tamtej nocy na balu, kiedy śpiewała i na dachu, kiedy uśmiechała się do niego tak jak teraz. Jednak zawahał się. Anioły nie istnieją przynajmniej dla niego. Jego Christine była Aniołem, ale odeszła i ona pewnie też odejdzie. Christine dostrzegł jego wahanie. - Przypomniałeś sobie. Jednak mimo wszystko przedstawienie musi trwać – starała się do niego mówić w myślach i wyciągnęła do niego rękę. Podszedł do niej i dotykając jej dłoni zaczął śpiewać. Past the point of no return – no backward glances: the games we've played till now are at an end . . . * Caroline z mieszanymi uczuciami obserwowała wszystko za sceny. Sama nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Mogłaby przysiąc, że albo tych dwoje coś czuje do siebie albo tak wspaniale grają. Z drugiej strony nie potrafiła sobie wyobrazić jak można udawać taką namiętność. Wiedziała, że Christine po prostu tego by nie potrafiła a on chyba musi być ślepy. -Tylko, po co jej ta maska? – Zadawała sobie pytanie. Nagle poczuła pocałunek na policzku. -Sebastian! – Zawołała radośnie widząc znajomą twarz. – Już myślałam, że nie zdążysz. Tylko jak tutaj wszedłeś? Limbert zabronił wpuszczać za kulisy kogokolwiek z gości. -Wiesz mam układy z pewnymi ludźmi – odpowiedział tajemniczo. – Musisz podziękować Lorme’mu. -I jak ci się podoba przedstawienie? – Zapytała uśmiechając się zalotnie. -Oczywiście ty jesteś jego największą gwiazdą – oświadczył ze śmiechem obejmując ją. -Nie przesadzaj – odrzekła udając, że się dąsa. – Największą gwiazdą dziś będzie Christine. -Co się dziwić - spojrzał na scenę, na której wciąż trwało przedstawienie. - W końcu to krew Christine Daae. -Co ty mówisz? – głos Caroline spoważniał nagle. – Jak to krew Christine Daae? -To właśnie miała być niespodzianka dla naszej Christine – wyjaśnił. – Prosiła mnie ona kiedyś o odnalezienie czegoś na temat Liliann de Chagny. Kiedy byłem w Londynie przez przypadek natrafiłem na to nazwisko i wiesz, czego się dowiedziałem? Lillian jest prababką naszej Christine. -A Liliann była córką Christine Daae i Raoula de Chagny – dokończyła Caroline cichym głosem. -Masz rację – przyznał Sebastian. – Zatem widzisz teraz, że talent ma zapisany w genach. To chyba będzie dla niej duże zaskoczenie, gdy się dowie, że grała własną praprababkę. -Teraz już wiem – Caroline odsunęła się od Sebastiana, po czym spojrzała na scenę, na której właśnie kończył się „The Point of No Return”. -Moja krew, moje życie, moja...- przerwała recytację, po czym krzyknęła– Boże! Trzeba to przerwać! * Christine miała mętlik w głowie. Utwór dobiegał końca i nagle miała stanąć z Erikiem twarzą w twarz i zdemaskować go przed wszystkimi. - I co ja mam teraz zrobić Eriku? – Zadała mu w myślach pytanie. – Mam zerwać ci maskę i udać, że to tylko teatralna charakteryzacja. Znowu kłamstwa, znowu udawanie a miała być tylko prawda. Teraz już nic nie dam rady zmienić. Czemu to wszystko musi być takie trudne? Past the point of no return the final threshold - the bridge is crossed, so stand and watch it burn . . . We've passed the point of no return . . . Muzyka ucichła na chwilę a oni stali przytuleni do siebie. -Dla ciebie to zawsze było łatwe – kontynuowała. – Kochałeś swoją Christine i zaraz wyznasz jej miłość a ja zawsze byłam tylko jej cieniem. Tylko że cień też może kochać... Say you'll share with me one love, one lifetime . . . Lead me, save me from my solitude . . . Powoli sięgnęła po jego maskę starając się nie słuchać tego, co śpiewa. Jednak czuła, że nie da rady jej zdjąć. Dłoń jej zastygła w bezruchu a ona sama nie wiedząc, co robić spuściła wzrok. Say you want me with you, here beside you . . . Anywhere you go let me go too - Angel that's all I ask of . . . Po tych słowach spojrzała na niego zaskoczona. -Anioł?! – Pomyślała szybko patrząc na niego zdumiona. – A co z Christine? Nagle niepostrzeżenie chwycił jej rękę i pociągnął ją w dół jakby starał się pomóc jej dokończyć dzieła. -Nie!! – Chciała krzyknąć, gdy maska znalazła się w jej ręku, ale nagle głos uwiązł jej w gardle a przed oczami zrobiło się ciemno.
|
|
|
Post by Bazylia on Sept 26, 2005 13:58:50 GMT 1
Wypada³o by coœ napisaæ, przy pierwszej publikacji nie pope³nia³am wpisów za czêsto. Aczkolwiek przerywanie takiego dobrego opowiadania zakrawa na ciê¿k¹ zbrodniê. Komentarz: po prostu
|
|
|
Post by Kaja on Sept 26, 2005 18:40:01 GMT 1
Cieszę się, że ci się podoba Bazylio. To nie zbrodnia przerywać ten ff. Bardzo cieszą mnie wasze komentarze i przykro mi, że zostały skasowane te komentarze kiedy pisałam to poraz pierwszy. Ale wszystko mam skopiowane i zachowane.
Rozdział XXVI „Moja krew, moje życie...”
-Nie rób tego Eriku!!!– Krzyknęła z całej siły, kiedy tylko poczuła, że odzyskuje głos -Christine uspokój się – usłyszała łagodny, kobiecy głos, który wydał jej się znajomy. Otworzyła szerzej oczy i po chwili z ciemności zaczęły wyłaniać się kształty, które zaczęły nabierać ostrości. -Gdzie ja jestem? – Zapytała widząc, że miejsce, w którym się znajduje wcale nie jest sceną. -Nie poznajesz tego miejsca? – Kiedy po raz drugi usłyszała ten głos nie miała wątpliwości skąd go zna. -Madame Maxime! – Zawołała zaskoczona upuszczając maskę Erika. Tuż przed nią stała jej dawna opiekunka. Jednak jej wygląd dużo różnił się od tego, jaki zapamiętała. Miała wrażenie, że jest ona młodsza a jej strój był dość nietypowy. Długa czarna suknia wyglądała jak kostium z przedstawienia. -Ale ty umarłaś – odrzekła cichym, drżącym głosem. – Czy ja także? -Nie – odpowiedziała jej szybko. – I ja też żyje. -W takim razie, co ja tu robię? – Po tych słowach Christine odzyskała pewność. – Co z przedstawieniem? Gdzie jest Erik? -Czy ty naprawdę nie poznajesz tego miejsca? – zapytała ją trochę zniecierpliwionym głosem. Teraz dopiero zauważyła, że znajduje się w garderobie z lustrem. Tylko, że pokój wyglądał nieco inaczej. Ustawienie mebli było zmienione a na ścianach wisiały obrazy, których nigdy nie widziała. Poza tym nie było ich rzeczy, które zostawiły tu wraz z Caroline i Elen przed spektaklem. Odwróciła się powoli w stronę gdzie powinno znajdować się lustro. Ono też wyglądało inaczej. Nie tylko nie zasłaniał je jak zwykle parawan, ale jego powierzchnia była zupełnie nowa. Christine poczuła skurcz w żołądku. -Kim ty właściwie jesteś? – Zapytała starając się ukryć przerażenie. * -Czas abyś wreszcie dowiedziała się całej prawdy – odrzekła jej opiekunka, po czym po chwili zastanowienia zaczęła mówić. – Tak naprawdę nie nazywam się Meg Maxime tylko Antoinette Giry. To nazwisko i historię z nim związaną znasz dobrze i nie będę ci jej opowiadać. Nie wiesz zapewne, że może życie zakończyło się w roku 1915. Jednak umierając nie miałam czystego sumienia i wiele spraw było wciąż niedokończonych. Moja dusza została skazana na wieczną tułaczkę w niepewności, gdy nagle pojawiłaś się ty. Zrobiła pauzę jakby starała się dobrać odpowiednie słowa. Christine słuchała ją uważnie, ale wydawało jej się, że to raczej sen niż rzeczywistość. Uszczypnęła się parę razy, ale oprócz bólu, który poczuła nic się nie zmieniło. -Widziałam w tobie jedyną nadzieję, na odkupienie swoich błędów. Byłaś zesłanym dla mnie aniołem, dzięki któremu mogłam wszystko naprawić. Nawet nie wiesz jak bardzo go przypominałaś, kiedy zobaczyłam cię pierwszy raz w szpitalu. Nawet maskę miałaś w tym samym miejscu. W pierwszej chwili pomyślałam, że los zakpił z nas wszystkich... -Ale ja nigdy nie nosiłam maski- zaprotestowała przerywając jej opowiadanie. –Ja nic z tego nie rozumiem. Do kogo niby miałabym być podobna? -Do Erika – odrzekła szybko. – Czy ty wciąż nie rozumiesz? Imię, które nosisz nie jest przypadkowe. A talent i wygląd... Jaka ja była ślepa. Bałam się to zauważyć, ale ty masz jej oczy. Antoinette podeszła do niej i dotknęła jej policzka. Christine poczuła jej dotyk wyraźnie jednak nie zwróciła na to uwagi. Nagle wszystkie elementy w jej głowie zaczęły układać się w jasną całość. Brakowało jej tylko jednej części. - Tak moje dziecko – odrzekła podniosłym głosem. – Jesteś praprawnuczką Christine Daae. Jej jedyną żyjącą dziedziczką. * Christine milczała wpatrując się w madame Giry. Setki pytań cisnęły jej się na usta, jednak nie wiedziała, od czego zacząć. Nagle wróciły do niej słowa ze snu „Moja krew...” -To ja jestem kluczem tej całej łamigłówki – zdała sobie sprawę.- Kluczem do wyzwolenia Erika. -Masz rację – potwierdziła kiwnięciem głowy. – Najwyższy czas by to wszystko zakończyć. Umarli powinni odejść a żywi wrócić do swego świata. Czas wreszcie zamknąć podziemia na zawsze. -Ale co ja mogę zrobić? – Odrzekła bezradnie. -Tylko Christine może skrócić jego życie. A ty jesteś jej krwią. To powiedziawszy wyciągnęła do niej dłoń. Christine dostrzegła, że nie jest ona pusta. Spoczywał w niej mały prosty sztylet. Przyjrzała mu się uważnie. Był on zrobiony z metalu, którego nigdy nie widziała. Biały o przenikliwym połysku. Nawet nie dotykają go czuła jak bije od niego chłód. -Co ja mam z tym zrobić? – Zapytała, mimo iż domyślała się odpowiedzi. -Skróć jego karę – odrzekła cichym głosem. -Nikogo nie zabiję! – Skrzywiła się odsuwając do tyłu. -Nic nie będziesz pamiętać. Wrócisz tam a potem zapomnisz o wszystkim operze, Upiorze, Paryżu, o mnie i nawet o wypadku. Będziesz żyła całkiem nowym życiem daleko stąd. -Nie będzie wypadku? – Zapytała oszołomiona jej słowami. Madame Giry przytaknęła, po czym uśmiechnęła się widząc jak Christine wyciąga rękę po sztylet. * Nagle rozległ się przeraźliwy huk a Christine wydawało się, że ściany zadrżały. Zapadła cisza, po której rozległy się krzyki ludzi. -Co to było? – Spytała ze strachem, ale przytomnie a jej ręka zatrzymała się tuż przed sztyletem. -Żyrandol...Nie mamy czasu. Christin pośpiesz się – zaczęła nagle nalegać. -Musisz wracać. -Nie – powiedziała cicho trochę niepewnym głosem odsuwając się powoli. – Ja tak nie mogę. -Christine pomyśl. Będziesz żyła całkiem nowym życiem – próbowała ją przekonać. - Nie stracisz nikogo. Nie będziesz cierpieć. Nawet twoja blizna nigdy się nie pojawi. -Ale to moje życie – jej głos stawał się coraz bardziej pewniejszy. – Było w nim cierpienie, ale także była radość. Ja nie chcę żyć inaczej. Nie chcę zapomnieć o Paryżu, o tobie, o moich przyjaciołach, muzyce, operze i... Eriku – dodała w myślach. Nagle poczuła się jak w pułapce. Miała dość już tego miejsca i chciała jak najszybciej stąd uciec. Jednak na drodze do drzwi stała ona. Nie było żadnej drogi ucieczki. -Christine... – zaczęła do niej mówić. -Nie chcę tego słuchać! – Krzyknęła gniewnie. – Mam dość manipulacji! To moje życie i ja będę o nim decydować! To powiedziawszy odwróciła się i zanim madame Giry się zorientowała, stała już przy lustrze. - Christine nie rób tego! – Krzyknęła próbując ją powstrzymać. – Musisz tam wrócić i go zabić. Za dużo się zdarzyło, żeby można się było cofnąć. Jeśli tam pójdziesz zapłacisz wysoką cenę... Jednak Christine jej nie słuchała. Z całej siły nacisnęła lustro i pchnęła je tak mocno, że tylko szkło zadzwoniło. Ostatni raz spojrzała jeszcze na swoją opiekunkę, która coś do niej mówiła, ale to już ją nie interesowało. Odwróciła się szybko i wbiegła do środka podziemi -...umrzesz – dokończyła zrozpaczonym głosem, ale Christine już znikła za lustrem.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 27, 2005 7:01:12 GMT 1
Rozdział XXVII Kpina Losu.
Biegła nie oglądając się za siebie, coraz bardziej zagłębiając się w lochy opery. Chciała uciec od tego wszystkiego. Gdziekolwiek, byle jak najdalej. Nagle jej suknia zahaczyła o nogę i Christine straciła równowagę. Upadła z całej siły uderzając kolanem o kamienne podłoże. Leżała tak przez chwilę bez ruchu jednak ból w kolanie był dotkliwy i promieniował na całą nogę. Powoli pozbierała się i usiadła tak by obejrzeć zranienie. -Przeklęty kostium – jęknęła widząc zdartą skórę i spuchnięte kolano. – I po co ci to było? Czuła się fatalnie. Los z niej zakpił i oszukał ją a teraz znalazła się w podziemiach niewiadomo gdzie i kiedy. Nie wiedziała nawet jak wrócić. Przez chwilę patrzyła tępo przed siebie. -Do diabła z tym!– Zaklęła głośno. – Nie będę tu siedzieć czekając na cud! Powoli podniosła się i wyprostowała. Jęknęła z bólu, kiedy chciała zrobić krok, ale z każdą chwilą było coraz lepiej. - Musze się stąd wydostać – postanowiła, rozglądając się po lochu. – Tylko nie przez lustro. Nie mam ochoty znowu się z nią spotkać. Jej wzrok utkwił na małym przedmiocie leżącym wśród kamieni. Ostrożnie schyliła się by go podnieść. Była to jej maska, którą ubrała do przedstawienia. Nawet nie zauważyła, że cały czas ma ją na twarzy a teraz widocznie musiała się odwiązać podczas upadku. - Teraz już wiem, dlaczego ty wciąż patrząc na mnie widziałeś ją – pomyślała wspominając Erika. – W końcu przecież to ta sama krew. Nawet z ciebie los okrutnie zakpił. Tylko w masce widziałeś tak naprawdę mnie a nie ją. Czy to nie ironia? Nagle przypomniała sobie jego ostatnie słowa. -Nie Eriku. Nie jestem twoim Aniołem – pokręciła głową przecząco. -Anioły pomagają a ja zaprzepaściłam ostatnią szansę uwolnienia ciebie. Nagle z rozmyślań wyrwał ją dziwny hałas dochodzący z bocznego korytarza. Brzmiał on tak jakby coś z dużej wysokości wpadło do wody. - Lepiej to sprawdzić – pomyślała zakładając maskę. – Tak na wszelki wypadek. * Na końcu korytarza znajdował się dość spory kanał wypełniony wodą. Kiedy podeszła bliżej dostrzegła, że coś lub ktoś szamocze się w wodzie próbując się wydostać, jednak opuszczona w wodę krata całkowicie mu to uniemożliwiała. -Utopi się! – Przeszło jej przez myśl. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiegoś sposobu ratunku. Jej wzrok zatrzymał się na dość dużym zaworze. Bez chwili zastanowienia podbiegła do niego i zaczęła go z całej siły zakręcać. Nie było to łatwe, gdyż był on zardzewiały. Zebrała w sobie wszystkie swoje siły i naparła na niego. To pomogło, gdyż nagle się odblokował i zaczął z łatwością przekręcać. Im dłużej to robiła krata, którą przytrzymywały łańcuchy wyłoniła się z wody i uniosła wysoko. Po chwili na powierzchnię wyszedł człowiek. Młody mężczyzna. -Pierre! – Zawołała podbiegając do niego. Przez moment wydawało jej się, że widzi swojego kolegę. Jednak, kiedy znalazła się blisko niego zdała sobie sprawę, że to nie on. Tylko na pierwszy rzut oka wydawał się do niego podobny. Jednak Pierre nie nosił tak długich włosów i chyba był nieco wyższy. Christine przyglądał mu się w milczeniu widząc jak krztusi się próbując coś powiedzieć. Zastanawiała się, co on właściwie robi w podziemiach, gdy nagle przypomniała sobie słowa madame Giry na temat żyrandola. -Raoul...Raoul de Chagny – nie wierzyła własnym oczom. – I akurat musiałam tu trafić w tym momencie. Los uwielbia ze mnie kpić. -Dziękuje – powiedział z trudem. – Kim jesteś mademoiselle? -Twoją praprawnuczką – cisnęło jej się na usta, ale powstrzymała się. – Czy to ważne? Ja się ciebie nie pytam, po co robisz w podziemiach. -Christine!! – Krzyknął pełnym gniewu głosem jakby naglą przypomniał sobie, po co tu jest. – Porwał ją Upiór! Zabiję go! -Nikt nikogo nie będzie dziś zabijał – zaprotestowała gwałtownie, wywołując zdziwienie na jego twarzy. -Ale mademoiselle ja musze ratować moją narzeczoną, Christine – tłumaczył jej spokojniejszym głosem. -A ja muszę stąd się wydostać – odrzekła wpatrując się w ciemny korytarz, z którego przyszła. Przypomniała sobie, że właściwie kiedyś już go widziała. O ile dobrze pamięta nie było stąd daleko do jaskini Erika. -Właściwie to mogłabym go jeszcze raz zobaczyć – pomyślała wstając. – Przecież on nie musi wiedzieć, że tam jestem. -Ja wiem gdzie oni są – oświadczyła Christine. – Zaprowadzę cię do jego kryjówki. Tylko proszę cię nie nazywaj mnie mademoiselle. Odwróciła się i energicznie ruszyła przed siebie. Raoul stał wahając się oszołomiony jej dziwnym zachowaniem. Jednak po chwili podążył za nią. * Poprowadziła go tunelem przez jezioro. Mimo iż musieli brnąć w wodzie po kolana Christine wybrała tę drogę, bo wydawała jej się najszybsza. Zresztą zimna woda łagodziła uporczywy ból w kolanie, który cały czas jej dokuczał. -Skąd znasz tak dobrze te lochy mademoiselle? – Usłyszała pytanie Raoula, który szedł tuż za nią. -Raoul, prosiłam cię abyś mnie tak nie nazywał – próbowała zmienić tok rozmowy. Nie miała zamiaru mu się tłumaczyć, ani też go okłamywać. -Ale ja nie znam twojego imienia – tłumaczył się. – Nie wiem nawet, kim jesteś i dlaczego mi pomagasz? -Jestem Chr... Caroline – miała już dość tego imienia i nie chciała mieć z nim nic wspólnego.- A ty na moim miejscu nie pomógłbyś osobie potrzebującej? Nie czekając na odpowiedź zatrzymała się przed wejściem do wąskiego bocznego korytarz. Dobrze wiedziała, że on także prowadzi do siedziby Erika, ale z drugiej strony. Przez chwilę stała w milczeniu jakby rozważała jakąś kwestię. -Tu będziemy musieli się rozstać – oznajmiła mu odwracając się. – Idź prosto tym tunelem a za chwilę znajdziesz się w jaskini Upiora. -A ty? -Ja muszę coś zrobić – odrzekła szybko. – O jedno cię tylko proszę. Jeśli zobaczysz mnie w jaskini pod żadnym pozorem nie zdradź mojej obecność. Zachowuj się tak jakby mnie tam nie było. Nic nie odpowiedział tylko patrzył na nią zdziwiony jej prośbą. -Zaufaj mi. A wszystko się dobrze skończy – zapewniła go, po czym ruszyła w stronę bocznego korytarza. Jednak po chwili odwróciła się do niego i krzyknęła. -Tylko pamiętaj trzymaj rękę na wysokości...Po prostu nie daj się zabić!
|
|