|
Post by Kaja on Sept 27, 2005 13:07:58 GMT 1
Rozdział XXVIII Anioł W Masce.
-Wróciłam do punktu wyjścia – pomyślała docierając do jego siedziby. Wszystko tam było prawie takie samo jak widziała, kiedy była u Erika parę godzin temu. Choć tak naprawdę zastanawiała się czy to były godziny, dni a może lata. Nagle poczuła się zagubiona w tym wszystkim. -To jest punkt bez powrotu! – Usłyszała nagle podniesiony, gniewny głos Erika. Słysząc go przypomniała sobie, po co tu przyszła. Cicho, tak, aby nikt jej nie zauważył podeszła do ściany, która odgradzała ją od jeziora. Teraz mogła bez problemu widziała ich troje i słyszała każde ich słowo. -I znowu jestem bezsilna – obserwowała ich opierając się o zimną i wilgotną ścianę. – Za parę minut ona cię pocałuje i wybierze Raoula a ty znowu zostaniesz sam. Nawet sobie nie zdajesz sprawy na jak długo. Mogłam to zmienić, ale wolałam myśleć tylko o sobie. Być panią swojego losu. I co z tego mam? A wszystko mogło być takie proste. Wystarczył tylko sztylet... Kiedy tylko o tym pomyślała poczuła, że w prawej ręce ściska coś zimnego. - Boże, dajesz mi drugą szansę– pomyślała otwierając dłoń, w której znajdował się mały sztylet, ten sam, który dawała jej madame Giry. – Dajesz mu drugą szansę. Ale dla mnie to będzie punkt, z którego nie ma odwrotu. -Tracę cierpliwość. Dokonaj wreszcie wyboru – słyszała słowa Erika skierowane do Christine, ale wydawało się jej, że tak naprawdę on mówi je do niej. -Dokonałam – szepnęła, kiedy wchodziła do wody. – Zanim jednak wszystko się dopełni powinieneś coś wiedzieć. Czekała na słowa Christine Daae, lecz ich nie usłyszała, gdyż nagle ona dostrzegła jej obecność. Jednak ją to już nie interesowało. Spojrzała w jego stronę i bardzo cicho zaczęła śpiewać. Say you'll share with me one love, one lifetime . . . Lead me, save me from my solitude . . . Szła powoli w kierunku Erika sama nie wiedząc skąd do głowy przyszły jej te słowa. Czuła jednak, że są one właściwe. Stanęła przed nim widząc jego zdziwione oblicze. Say you want me with you, here beside you . . . Anywhere you go let me go too - Erik that's all I ask of you. -Teraz już znasz prawdę – powiedziała bardzo cicho a potem mogła zrobić już tylko jedno. * -Tylko tyle mogę ci dać– pomyślała całują go najczulej jak umiała. – Choć wiem, że ty nie tego pragniesz. Pewnie nawet nie wiesz, kim jestem. Odsunęła się opuszczają wzrok tak by nie widzieć jego twarzy i rozczarowania na niej. Nagle usłyszała krzyki. Znała je dobrze, bo tyle razy uciekała od nich. Wszystko było takie same jak w jej śnie. Loch, cień, którym był Erik i Christine. Spojrzała na nią. Stała w tym samym miejscu ubrana w białą suknię i patrzyła na nią pełna strachu i zdumienia a w jej oczach zobaczyła łzy. Jednak głosy były coraz bliżej. Napełnił ją lęk i przerażenie. -Uciekaj – usłyszała głos Erika. Spojrzała na niego i w jego oczach wyczytała coś, czego się nie spodziewała.- Schowaj się oni idą po mnie. -Nie zostawię cię samego – sprzeciwiła się gwałtownie chwytając jego ręce. -Ja ciebie też- zapewniła ją.- Ale teraz schowaj się tam. Wskazał jej jaskinię. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wiedziała, ze nie ma teraz na to czasu. Krzyki były coraz głośniejsze -Nie powinnam go zostawiać – pomyślała zdenerwowana, kiedy znalazła się w jaskini. – Zmieniłam tą historię a jeśli teraz nie zdąży im uciec. W pewnej chwili jej wzrok zatrzymał się na znajomym przedmiocie. Na stoliku stała pozytywka z małpką. Wiedział, że to była ta sama, którą widziała kiedyś u niego. Tylko wtedy była ona zniszczona i wyblakła a teraz błyszczała nowością. -Ty nigdy się nie zmieniasz – szepnęła schylając się nad pozytywką by ją uruchomić. – Wciąż grasz ten sam utwór, tą sama Maskaradę, która nigdy się nie kończy. Usiadła powoli i zamykając oczy słuchała tych prostych dźwięków. Poczuła nagle ogromne zmęczenie. Czuła ból już nie tylko w kolanie, ale także na całym ciele. Jej ubranie było brudne i przemoczone a na twarzy wciąż spoczywała zmięta maska. Marzyła o tym by wreszcie odpocząć. Zamknęła oczy i popadła w odrętwienie, z którego wyrwał ją znajomy, łagodny głos. -Christine -Erik! Ja tu nie powinnam być – odrzekła poderwawszy się z miejsca. – Ja wszystko zniszczyłam. Skazałam cię na samotność a mogłeś być z nią. Ja... Zamilkła, bo znowu ją uciszył kładąc palec na ustach. -Ty już dawno uwolniłaś mnie od samotności – mówił do niej łagodnie. – Jesteś moim Aniołem w masce, ale ja chciałbym wreszcie poznać twoją twarz. Sięgnął ręką do jej twarzy i zaczął nucić cichutko. Masquerade . . . Paper faces on parade . . . Masquerade . . . Hide your face so the world will never find you . . . Spuściła głowę kiedy jej maska opadła. Chciała ukryć prze nim łzy, które nagle popłynęły z jej oczu Jednak on delikatnie uniósł jej brodę. Spojrzał na niego i nagle zdała sobie sprawę z tego, że on też nie ma na twarzy maski. Jednak nie widziała blizn ani żadnej deformacji. Gdzieś wszystko znikło. Jakby nigdy dla niej nie istniało. -Christine, kocham cię – usłyszała głos Erika i teraz miała już pewność, że to o nią chodzi. -Ja też cię kocham Eriku - chciała mu odpowiedzieć, ale nagle ogarnęło ją ciepło. Poczuła jak wszystko powoli odpływa. Przestała czuć ból i wszystko przestało być ważne. - Sztylet znikł – zorientowała się nagle. –Ni e, nie znikł tylko jest drugi sposób, aby cię wyzwolić. „ Moje życie albo moja śmierć...” I przestała cokolwiek czuć.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 28, 2005 8:46:01 GMT 1
Rozdział XXIX Punkt Bez Powrotu.
I była tylko pustka. A ona była w niej i zarazem była jej częścią. A później pojawiła się muzyka. Pełna blasku i harmonii. I każdy dźwięk tej muzyki przenikał ją a ona nie słyszała jej tylko czuła całą sobą. Była jej częścią i tworzyła ją zarazem. Znikł cały jej strach i lęk a wokół panował tylko spokój. I nagle w tej muzyce pojawiły się głosy. Najpierw słabe i niewyraźnie, ale z każdą chwilą nabierały mocy. „Christine, córeczko jak ty wyrosłaś” „Christine chodź z nami” „Christine!! Oddychaj, słyszysz!! Wezwijcie pogotowie!!” „Christine!! Nie umieraj!!” „Christine nie odchodź!!” „Christine nie zostawiaj mnie!!” „Christine!!” „Christine...” Zatrzymała się słuchając te głosy. Bo wydawało jej się, że powinna je pamiętać. Były jak okruchy czegoś, co kiedyś miała, czym była. A muzyka dalej grała wzywając ją. Jednak ona się wahała, za czym podążyć. I nagle zrozumiała, że ma wybór. I wybrała. * Po ceremonii pogrzebowej cały zespół zatrzymał się na kilka minut nad grobem Christine. Stali w ciszy nie mogąc znaleźć słów, które mogłyby wyrazić ich rozpacz. Stali i patrzyli na nagrobek z jasnego marmuru, który pokryty był mnóstwem kwiatów. Po pewnym czasie pojedynczo zaczęli odchodzić. Max z Elen, Dominiq, Pierre, profesor. Tylko Caroline stała nieporuszona wpatrując się w zdjęcie swojej przyjaciółki. -I coś ty dobrego narobiła – szepnęła z wyrzutem, po czym uśmiechnęła się. – Mnie nie oszukasz. Gdziekolwiek jesteś to on jest z tobą. Wiem, że jakimś sposobem dopięłaś swego. Tylko, dlaczego w taki sposób? Była tak pogrążona w rozmyślaniach, że nie słyszała ani jednego słowa z rozmowy profesora z Sebastianem. -Jak ona się czuje? – Zapytał Lorme spoglądając na stojącą tyłem Caroline. -Chyba dobrze – odparł niepewnie zmartwionym głosem. – Dziwne, ale nawet nie rozpacza. Powiedziałbym, że nawet jest zadowolona. - To pewnie szok – stwierdził profesor. – W końcu to wy znaleźliście ją. -Ma pan raję. Nigdy tego nie zapomnę. Kiedy tam leżała w garderobie wydawało się jakby spała. Nawet wyraz twarzy miała taki spokojny i szczęśliwy...- urwał mrugają oczami jakby próbował powstrzymać łzy. -Zatem na pewno nie cierpiała –starał się go pocieszyć. – Serce przestało pracować... -Ale ta diagnoza była jakaś dziwna – Sebastian zastanowił się przez chwilę. – Powikłanie pogrypowe i ta wada serca. Czy to mogło spowodować małą perforację jego ściany? -Najwyraźniej – westchnął Lorme znowu spoglądając na Caroline. – Idź już po nią, bo zmarznie. -Musimy już iść – powiedział cicho Sebastian podchodząc do Caroline i obejmując ją delikatnie. – Wszyscy czekają na nas. -Jeszcze tylko chwila –odrzekła, po czym schyliła się by przesunąć jeden z bukietów, który zasłaniał dolną część tablicy. Był na niej napis, który Caroline kazała zamieścić. „ Nic się nie kończy. Wszystko się zaczyna...” Sebastian zabrał Caroline a profesor jeszcze raz spojrzał na grób, po czym bardzo cicho szepnął tak, aby nikt nie usłyszał. -Opiekuj się nimi dobrze, kochana Antoinette.
|
|
atraktywna
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Były Geolog Forum ;)
Posts: 152
|
Post by atraktywna on Sept 28, 2005 18:28:19 GMT 1
No i co dalej? Bo to chyba nie kończy się w tym miejscu, PRAWDA??? (gryzie paznokcie i robi błagalną minę)
|
|
|
Post by Kaja on Sept 28, 2005 19:44:57 GMT 1
To nie kończy się w tym miejscu. Jest jeszcze jeden rozdział, który wyjaśni parę spraw. Miłej lektury.
Rozdział XXX „Nic Się Kończy. Wszystko Się Zaczyna.”
Zanim otworzyła oczy poczuła zapach wykrochmalonej pościeli a później ból wszystkich mięśni, a w szczególności prawej nogi. Próbowała ją wyprostować, ale coś ograniczało możliwość poruszania stawem. -Chyba przejechał po mnie walec – stwierdziła Christine powoli otwierając oczy. – I to dwa razy. Znajdowała się w jakimś ciemnym pomieszczeniu, które nie znała. Tak jej się przynajmniej wydawało, bo nie do końca była tego pewna. Miała pustkę w głowie i nawet nie miała ochoty zastanawiać się gdzie jest. Próbowała się poruszyć, ale długa koszula, w którą była ubrana umiejętnie jej to uniemożliwiała. Poleżała chwilę bez ruchu jakby próbując zebrać siły, po czym bardzo powoli podniosła się zrzucając z czoła mokry okład. Nie pamiętała, kto jej go zrobił ani też to przebrał ją w białą koszule i umieścił w tym dziwnym pokoju. Kiedy usiadła mogła wreszcie obejrzeć pokój. Było to średniej wielkości kwadratowe pomieszczenie urządzone starymi meblami. Szafa, kanapa, stół, cztery krzesła i dwa fotele. Christine zatrzymała wzrok na jednym z nich, gdyż nagle zdała sobie sprawę, że nie jest sama w pokoju. Na fotelu siedziała jasna blondynka ubrana w strój baletnicy, który częściowo był zasłonięty przez ciemny pled przykrywający jej nogi. Dziewczyna widocznie spała, bo nie poruszała się a jej oddech był spokojny i równy. -Elen – poznała ją po chwili. – Zostawili ją na straży a sami gdzieś poszli. Niech ja ich tylko spotkam to im wygarnę, co o tym myślę. Najpierw jednak muszę ich znaleźć. Z trudem zdjęła z siebie ciężką pierzynę, po czym ostrożnie spuściła nogi na ziemię. Zauważyła na kolanie dość gruby opatrunek, który utrudniał jej ruchy. Samo wstanie zajęło jej trochę czasu, bo że wciąż była słaba. Jednak po chwili wyprostowała się. Skierowała wzrok na drzwi i dostrzegła, że nie są całkowicie zamknięte. Przez wąską szparę do pokoju docierała wiązka światła. -No i mamy zbiegów – pomyślała starając się zrobić pierwszy krok, ale nagle zakręciło się jej w głowie i pewnie zaraz leżałaby pod łóżkiem, gdyby w porę nie złapała się stojącego w pobliżu krzesła. -Ostrożnie – spojrzała na Elen, ale dziewczyna wciąż spała. – Niech sobie śpi. Powoli i jak najciszej korzystając z pomocy kolejnych mebli dotarła do ściany. Tam zatrzymała się starając zebrać siły do kolejnego etapu. Kiedy dotarła do drzwi odetchnęła z ulgą. Już miała je otworzyć, gdy nagle usłyszała fragment rozmowy. * Erik patrzył już od jakiegoś czasu w okno, ale tak naprawdę wcale nie był zainteresowany widokiem, jaki ono prezentowało. - Ile jeszcze? – Spytał niecierpliwym głosem. – Ile to jeszcze potrwa Antoinette? -Nie wiem – odrzekła bezradnie patrząc na niego. – Mówiłam ci już, co powiedział lekarz... -Nie interesuje mnie, co myśli ten konował! – Zawołał wściekłym głosem, odwracając się od okna– Za te słowa powinienem go udusić! Antoinette nigdy nie widziała, aby ktoś był zarazem tak wściekły i zrozpaczony, kiedy nerwowo chodził tam i z powrotem po pokoju. Jego twarz pozbawiona maski była biała jak papier a oczy podkrążone od nie wyspania. Teraz rzeczywiście wyglądał jak upiór. -Uspokój się - orzekła stanowczym głosem. – Nie rób głupstw. To moje mieszkanie i nie chcę mieć przez ciebie kłopotów. Poszukuje cię cała paryska policja. Ledwie was wyprowadziłam z podziemi. Jeśli ktoś im doniesie to nie uratujesz siebie a tym bardziej ją. -Ona jest dla mnie najważniejsza. Tylko powiedz mi, co ja mogę zrobić?- Jęknął jak bezradne dziecko. Nagle zrobiło się jej go żal. -Czekać – odparła już łagodnie. – To i tak cud, że ona jeszcze żyje. To nie miejsce ani czas dla niej. Nawet, jeśli przeżyje to i tak nigdy już nie powróci do swoich czasów. Powinna umrzeć wtedy w podziemiach. Taka była cena, twoje albo jej życie. -Zbyt wysoka – pokręcił głową. – Ona powinna żyć a ja dalej pozostać w lochach. Ale teraz póki jeszcze ona żyję nie pozwolę jej odejść. -Tyle razy mówiłam ci, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz – usłyszał nagle słaby głos. – W końcu zawarliśmy umowę. -Christine!!! – Krzyknął, kiedy zobaczył ją w drzwiach. Chciała do niego podejść, ale nagle nogi odmówiły jej posłuszeństwa i osunęła się na podłogę. -Mamo, nie ma jej! – Zawołała Meg wbiegając do pokoju. – Ona znik...- zaniemówiła widząc jak ta dziwna dziewczyna leży na podłodze w objęciach Upiora. Antoinette szybko znalazła się przy nich. -Co z nią!? – Zapytał przestraszony trzymając ja w ramionach. – Czy ona...? -Żyje – odrzekła z ulgą, kiedy dostrzegła, że Christine oddycha. – To tylko omdlenie. * Kiedy wyszedł lekarz Christine usiadła na łóżku. Miała już dość leżeć, bo czuła się zupełnie dobrze, jednak lekarz zabronił jej przeciążać nogę. Ponad to je ostatnia wyprawa nie zakończyła się zbyt pomyślnie. Zresztą sam lekarz był bardzo zdziwiony, że zobaczył ją w tak dobrym stanie. Kiedy jeszcze dzień wcześniej nie dawał jej jakichkolwiek szans na przeżycie. - Złego diabli nie wezmą – pomyślała z uśmiechem, po czym spojrzała na okno, które było nie zasłonięte. Na dworze zaczęło się już powoli robić jasno. - Ciekawe, która godzina- zastanawiała się. – Choć bardziej powinnam się spytać, jaki rok. - Mogę – w drzwiach stanęła madame Giry. -Tak – podciągał zdrową nogę pod brodę, aby móc wygodnie siedzieć. -Nie sądziłam, że to wszystko się tak skończy – odrzekła po chwili madame Giry, kiedy tylko usiadła na krześle, które stało przy łóżku. -Słyszałam fragment waszej rozmowy – przyznała się Christine. – Czy to prawda, że ja nigdy...? Mimo iż Christine urwała swoje pytanie Antoinette domyśliła się jego dalszej części. -To prawda Christine – potwierdziła kiwnięciem głowy. – Dla swoich czasów całkowicie umarłaś. W końcu sztylet zadziałał... Christine nie słuchała jej dalszej wypowiedzi, bo odwróciła twarz w stronę okna, aby ukryć przed nią smutek. -Caroline będzie się czegoś domyślać. Ona wiedziała o Eriku. -Nie martw się o nią – uspokoiła ją. – Robert kiedyś wszystko jej wyjaśni. -Profesor? – Christine spojrzała na nią zaskoczona. –Co on ma do tego? -Wiedział o wszystkim – odparła uśmiechając się ciepło. – Kiedyś wszystko mu opowiedziałam. A on obiecał, że się tobą zaopiekuje. Tylko dlatego zgodziłam się na twoje lekcje śpiewu. Robert zawsze twierdził, że powinnam bardziej ci ufać. I dużo miał w tym racji. Mnie też nie podobało się to rozwiązanie ze sztyletem. Jednak, kiedy zobaczyłam, że sprawy zaszły tak daleko myślałam, że to będzie jedno wyjście dla Erika i dla ciebie. Choć Robert uważał, że musi istnieć inne, lepsze rozwiązanie i ty je znalazłaś. Christine słuchając ją coraz bardziej zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że profesor nigdy jej o nic nie pytał a mimo to wszystko wiedział. To spotkanie na cmentarzu. Dobrze wiedział, o kogo chodzi. I przedstawienie. Nie mógł przepuszczać, że Erik to zaśpiewa. Z rozmyślań wyrwało ją dobrze znane przeczucie, które nigdy ją nie myliło. -Erik- spojrzała w stronę drzwi uśmiechając się niepewnie. Dostrzegła jednak tylko zarys jego postaci gdyż cały czas stał w cieniu. Tylko wyraźnie było widać jego koszulę, która bieliła się w ciemność. Christine podniosła wzrok na jego twarz i choć nie widziała jej wiedziała, że nie ma na niej maski. Madame Giry spojrzała na jedno jak i drugie, po czym odparła. -Pójdę do Meg – wstała powoli z krzesła i skierowała się do wyjścia. – Muszę jej to wszystko wyjaśnić. A wy chyba chcecie zostać sami. Ostatnie słowa wypowiedziała bardzo cicho, bo miała wrażenie, że oni i tak jej nie słyszą. * -Christine – usłyszała bardzo cichy szept, kiedy tylko zostali sami.– Przepraszam. -Za co? – Spytała patrząc na niego zdziwiona. -Za wszystko – westchnął a Christine wyczuła w jego głosie smutek. – Za to, że tu trafiłaś w takim stanie. I za to, że zostaniesz tu przeze mnie. -Lepiej by brzmiało dla mnie – powiedziała po chwili zastanowienia. – I oczywiście powinieneś dodać dla siebie. Jednak za to nie musisz mnie przepraszać. To ja tu dużo namieszałam w twoim życiu. Po tych słowach zapadła cisza. Erik patrzył na nią jakby nie do końca rozumiał sens jej słów, po czym nieśmiało podszedł do łóżka i usiadł przy niej. Nie patrzył na nią, ale Christine dostrzegła na jego twarzy zakłopotanie. - Christine...- zaczął niepewnym głosem, ale urwał i tylko wziął ją za rękę. Nagle poczuła w swojej dłoni jakiś okrągły, ciepły przedmiot. – Christine powiedziała, że on powinien należeć do ciebie...I ja też tak uważam, choć nie wiem czy mogłabyś pokochać...upiora -Upiora nie – odrzekła wpatrując się w pierścionek, który delikatnie błyszczał w pierwszych promieniach dnia. – Ale człowieka tak. A ty jesteś pewien, że tego chcesz. Bo ja jestem tylko jej wspomnieniem... -Żadnym wspomnieniem tylko moją Christine- przerwał jej.- Pamiętasz miało nie być już wspomnień. Pokiwała głową z uśmiechem, po czym założyła pierścionek na palec. Pasował idealnie. -Nareszcie znalazł się we właściwym miejscu – przyznał uśmiechając się do niej. Christine spojrzała na niego i pomyślała, że ma bardzo ładny uśmiech.
Teraz został już tylko epilog. Zmieniłam go trochę, bo jak zauważyliście w pierwotnej wersji opuściłam sprawę listu Erika i tego tajemniczego utworu. Czas, żeby go ktoś wreszcie zagrał. I to nie byle kto.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 29, 2005 10:51:50 GMT 1
Epilog
Caroline usiadła przy fortepianie, który podczas przesłuchania stał na scenie i powoli uniosła klapę zasłaniającą klawisze. Nigdy nie potrafiła dobrze na nim grać i tylko właściwie dzięki Christine jakoś przeszła przez znienawidzone lekcje gry na fortepianie. Caroline opuściła głowę. Mimo iż od pogrzebu minął miesiąc wciąż na wspomnienie swojej przyjaciółki czuła smutek a łzy same napływały jej się do oczu. -Ty nigdy nie płakałaś – szepnęła ocierając ręką łzę. – I pewnie teraz też byłabyś na mnie zła. Ale to nie takie łatwe. Caroline pomyślała o przesłuchaniu, które dopiero, co się skończyło. Już od tygodnia szukano nowej odtwórczyni Christine, ale ani Lorme ani Debray nie mogli się na nikogo zdecydować. A przedstawienia muszą się odbywać. Caroline spojrzała na klawisze fortepianu. W końcu usiadła przy nim w jakimś celu. Sięgnęła do swojej torby, z której wyjęła białą kopertę z czerwoną pieczęcią w kształcie czaszki. Pieczęć była oderwana. -W końcu ktoś to musiał zrobić – pomyślała jakby próbują się usprawiedliwić.- I widzisz Christine, kto miał rację. Erik cię kochał. Wyciągnęła z niej kartki z nutami i ustawiła je na podpórce. Już chciała zacząć grać, gdy usłyszała, że ktoś wszedł do Wielkiej Sali. -Kogo to licho nosi o tej porze? – Skrzywiła się, jednak nie spojrzała w stronę drzwi.- Ani chwili spokoju. -Przepraszam czy przesłuchanie się już skończyło?- Usłyszała kobiecy głos o bardzo dziwnym akcencie. -Tak, przed godziną – odrzekła Caroline niezbyt miłym głosem. Wiedziała, że to przesłuchanie to konieczność, ale tak jak reszta zespołu nie chciała mieć z tym nic wspólnego. -A gdzie mogę zaleźć profesora Roberta Lorme? – Nieznajoma zapytała znowu. Caroline słysząc nazwisko profesora odwróciła się w stronę widowni. Tuż przy scenie stała wysoka dziewczyna ubrana w zielony sweter i czarne spodnie. Miała jasną cerę i małe metalowe okulary. Caroline zwróciła uwagę na jej gęste, czarne włosy, które zaplecione były w długi warkocz. -Chyba już wyszedł jak wszyscy – odparła już milszym głosem, dziewczyna wyglądała na sympatyczną. – Będzie jutro rano. -Szkoda – zmartwiła się. – Obiecałam się dziś z nim spotkać, ale dopiero co przyleciała i spóźniłam się na przesłuchanie... -Jeszcze nikogo nie wybrali – przerwała jej Caroline cierpkim głosem. – Możesz spróbować jutro. -W takim razie będę jutro- odparła. Przez chwilę z wahaniem patrzyła na Caroline, która przekładała kartki na fortepianie, po czym odwróciła się i powoli ruszyła w kierunku drzwi. -I coś ty najlepszego zrobiła Christine – pomyślała Caroline. – Teraz twoje miejsce chcą zająć jakieś niedouczone panienki. Położyła ręce na klawiszach i poczęła grać początek utworu. Niezbyt jej to wychodziło, bo dawno nie grała i wyszła z wprawy. Przerwała zła na siebie, że idzie jej to tak nieudolnie. -Na końcu powinien iść wyższy dźwięk – usłyszała nagle głos tej dziewczyny. – Grasz to za szybko i dlatego dźwięki są zbyt niskie. -Słucham?- Caroline zdziwiła się słysząc te rady. -Chcesz to ci pokażę – odpadła nieznajoma i wychodzą na scenę podeszła do fortepianu. - To dość trudny utwór, ale mnie nauczył go ojciec jak byłam mała. Caroline wstała ze swojego miejsca. Zastanawiała się nad tym, co mówi ta dziewczyna. Przecież to nie możliwe, że zna ten utwór. Przecież to na pewno napisał Erik dla Christine. Nieznajoma nie spojrzała nawet na nuty, tylko poczęła grać początek utworu. Caroline słyszała go po raz pierwszy w życiu. I musiała przyznać, że dziewczyna miała duży talent. Zasłuchała się w tej pięknej melodii, która wyrażała całe smutek, ale i też radość i miłość, która czeka na odwzajemnienie. -To właśnie powinno brzmieć mniej więcej tak – odrzekła nieznajoma, kiedy skończyła grać. -Kim ty właściwie jesteś? – Zapytała oszołomiona Caroline, miała dziwne wrażenie, że gdzieś już widziała tą dziewczynę. -Mam na imię Sarah – odpowiedziała z uśmiechem nieznajoma. – Przepraszam, ale przez to zamieszanie nie przedstawiłam się. Miałam dziś ciężki dzień. Samolot miał duże opóźnienie i prawie cały dzień spędziłam na lotnisku. - Na lotnisku? -Przyleciałam z Nowego Yorku – wyjaśniała. – Ale moi przodkowie byli Francuzami. I mieszkali w Paryżu. Moja praprababka występowała w tej operze... -I nosiła na nazwisko Daae! – Przerwała jej Caroline pochylając się nad nią tak gwałtownie, że część kartek z nutami znalazło się na podłodze. -Nie miała tak na nazwisko – Sarah spojrzała na Caroline uważnie. Trochę przestraszyła się dziwnym zachowaniem tej dziewczyny. -No tak, przepraszam – opamiętała się po chwili. – Pomyliłam cię z kimś innym i do tego zrobiłam mały bałagan. Schyliła się po rozrzucone kartki. Także Sarah dołączyła do niej w zbieraniu. Po chwili miały już wszystkie kartki. Na jedną z nich Sarah zwróciła uwagę. -Dla Christine, Erik – przeczytała na głos napis na ostatniej kartce utworu, którą trzymała w dłoni. – Zabawne, ale właśnie takie imiona nosili moi prapradziadkowie. Caroline spojrzała na nią. Teraz nie mogła się mylić. Te same rysy twarzy jak u niego i choć nosiła okulary dobrze było widać kolor jej oczu. Takie zielone oczy miała tylko jedna osoba. -Caroline, dobrze, że cię widzę – z rozmyślań wyrwał jej głos profesora. – Czy przypadkiem nie było tutaj pewnej dziewczyny, która pytała o mnie? -Chyba panu o mnie chodzi – odrzekła Sarah spoglądając z uśmiechem na profesora, który podszedł do nich. -To ty jesteś Sarah Caroline Davis? – Twarz jego rozpromieniała się, a Caroline nie mogła oderwać od niej wzroku. -Tak, a pan to pewnie profesor Lorme. Mam rację?– Odparła. –Przepraszam za spóźnienie. Jeśli to możliwe zaraz przedstawię panu swoje dyplomy. -To zbędne – stwierdził Lorme. – Najpierw wolałbym cię usłyszeć. Czy możesz mi zaśpiewać arię „ Think of me”? -Tylko się przygotuje- odparła Sarah i podeszła do fortepianu gdzie zostawiła swoją torbę. -Profesorze czy to naprawdę jest? – Zapytała Caroline nie mogąc uwierzyć. -Tak Caroline. Nasza Christine wróciła – odparł kładąc rękę na ramieniu swojej uczennicy.
* Energicznym krokiem zbiegła ze schodów Narodowej Akademii Muzycznej. Wiedziała, ze nie powinna tak szybko biegać i ze właściwie to nie przystoi, ale była dzisiaj w tak dobrym humorze, że nie mogła sobie tego odmówić. -W końcu trochę ruchu dobrze nam zrobi – pomyślała Christine poprawiając elegancki kapelusz, który trochę jej się przekrzywił.- Chyba nigdy się do niego nie przyzwyczaję. -Andre nie biegnij tak szybko! Andre! – Właściwie w jednym momencie usłyszała wołanie kobiety. Odwróciła się w stronę skąd dochodziła głos. Mimo iż upłynęły prawie trzy lata, od kiedy słyszała go po raz ostatni poznałaby go wszędzie. Dostrzegła młodą kobietę ubraną w elegancką suknię, która podkreślała jej figurę. Tuż przy niej stał mały chłopczyk o jasnych kręconych włosach. Christine przyjrzała się dziecku. Choć nie mogła zobaczyć koloru jego oczu skądś wiedziała, że są zielone. Nagle chłopczyk uśmiechnął się do niej i pomachał. Odmachała mu a jego matka podniosła na nią wzrok. -Nic się nie zmieniła – przyznała Christine delikatnie kłaniając jej się głową. – Ciekawe czy poznałaby mnie? Nagle poczuła wyraźne kopnięcie. -Masz rację mały- uśmiechnęła się kładąc rękę na wyraźnie zaokrąglonym brzuchu. – Nie czas teraz myśleć o przeszłości, kiedy ważniejsza jest przyszłość. Odwróciła się w przeciwnym kierunku i ruszyła energicznym krokiem. -Erik czeka... KONIEC
I wreszcie koniec. Ulżyło mi, bo zamiast to sprawdzać powinnam pisać swoją pracę zaliczeniową.
Z Dedykacją dla: Nattie za namówiemie na wstawienie na forum tego ff i wspieranie ( zresztą ty wiesz za co), Mistress małej mrocznej osóbki na dużym krześle z którego macha nóżkami ( moje pierwsze wyobrażenie o tobie, ale pozory mylą) za miłe słowa, cierpliwość i bycie wiedźmą ( w najlepszym tego słowa znaczeniu), i dla całej reszty Bazyli, Aniołka, Nuindaeiel, Almeii, Fanti, Phanatyczce, Shamirze, Gato, Atraktywnej i Kwizarowi za to że są w tym miejscu i je razem tworzą( kogo pominęłam niech mi wybaczy). I dla jeszcze jednej osoby, której tu nie wymienie ( zrobie to w innym czasie i miejscu) za to, że poznałam tak wspaniałych ludzi. PS A i nie moge zapomnieć o pierwowzorze Christine, życze ci szczęścia ze swoim Upiorem.
Uff... jeszcze tylko dialog z marudą i na prawdę koniec
|
|
|
Post by Nattie on Sept 29, 2005 19:05:25 GMT 1
Eee, no, mnie... DZIÊKUJÊ bardzo. Ale Upiorowi dziêkujê przede wszsystkim. Marudzie, ¿e Ciê natchn¹³ i nie pozwoli³ przerwaæ. Ooo... nareszcie siê wyjaœni³o, co z t¹ kopert¹!!! Baardzo mi siê to zakoñczenie podoba! Muszê pozmieniaæ to i owo w poprzedniej trumnie i wklejê, a co, w koñcu na szczêœcie mam to w wordzie
|
|
|
Post by Nattie on Oct 6, 2005 20:54:40 GMT 1
Czas co nieco powtórzyæ, co nieco pozmieniaæ, co nieco dodaæ... W³aœciwie na pocz¹tku wydawa³o mi siê, ¿e wiem, czego siê spodziewaæ – bo mamy wiecznie ¿yj¹c¹ Madame Giry i podobnie¿ wiecznie ¿yj¹cego Upiora, a do tego m³od¹ œpiewaczkê, praprawnuczkê Christine o takim samym imieniu w dodatku itd., wiadomo. Ale Ty bardzo zrêcznie manipulujesz akcj¹ i swoimi postaciami tak, ¿e jakoœ w miarê rozwoju mia³am coraz wiêcej w¹tpliwoœci, jak to siê skoñczy... Zreszt¹ nic siê nie koñczy, wszystko siê zaczyna! Wszystko dzieje siê w doœæ nierealnym œwiecie – wiecznie ¿yj¹cy ludzie, zniszczona Opera, przenoszenie siê w czasie – ale jednoczeœnie postaci s¹ bardzo ¿ywe, bynajmniej nie s¹ ulotnymi duchami i to po³¹czenie dwóch œwiatów wed³ug mnie sprawia, ¿e Twoja opowieœæ jest taka wci¹gaj¹ca. Podoba mi siê Christine, która nie jest p³aœciutka, jaka mog³aby z ³atwoœci¹ byæ - skrzywdzone dziecko poszukuj¹ce oparcia i biedny Upiór, któremu serce miêknie na jej widok... Ona w gruncie rzeczy przez spor¹ czêœæ tej opowieœci waha siê pomiêdzy tymi dwoma œwiatami – jednym, w którym ¿yje na co dzieñ, choæ nie jest on przyziemny zwa¿ywszy na jej profesjê, i tym, którego istnienie wyczuwa pozazmys³owo i który pojawia siê w jej snach. Do tego ma ca³kiem niebanalny charakterek, nie pozwala sobie po odciskach deptaæ, jednoczeœnie potrafi wspó³czuæ i nie u¿alaæ siê nad „biednym, nieszczêsnym Erikiem”. Z pocz¹tku nie czuje bynajmniej do niego sympatii – ze wzajemnoœci¹ zreszt¹. Lubiê takie nietypowe relacje miêdzy ludŸmi (hmm... naprawdê?) – mo¿e nie do koñca wydaj¹ siê logicznie umotywowane, przecie¿ skoro siê tak irytowali nawzajem, to po co on siê zawzi¹³, ¿eby j¹ uczyæ (ja rozumiem, ¿e ona mu trochê Christine przypomina³a, no ale nie do koñca!), wiadomo, zobowi¹zanie, ale jakby Erik naprawdê chcia³, to móg³by ich wszystkich z Opery po prostu wykurzyæ. Tylko coœ ich tak do siebie popycha powoli. Ale i dla Upiora przyszed³ czas na zmiany - d³ugo mu zesz³o, nie da siê ukryæ i mam wra¿enie, ¿e nie do koñca zdawa³ sobie sprawê z tego, czego tak naprawdê pragnie. Ca³e tak d³ugie ¿ycie w zrujnowanej Operze wydaje mi siê metafor¹ czyœæca – nie wiem, czy to jest zamierzony efekt, ale tak w³aœnie to odbieram. Potem nastêpuje prze³amanie schematu i zmiany, które nie dziej¹ siê w przeci¹gu dwóch dni czy nawet tygodni, co œwiadczy o ich realnoœci. Nadchodzi wreszcie przedstawienie i tym razem nie Carlotta choruje na gard³o, tylko przeznaczenie sprawia, ¿e biedaczek Max dosta³ infekcji, wtedy znajduje siê godne zastêpstwo za Upiora w osobie jego samego. Christine postanawia siê rozprawiæ z tym wszystkim i ca³kiem nieŸle jej siê to udaje. Wprowadza zmiany w libretcie musicalu itd., a Erik najwyraŸniej podejmuje tê grê. Dziwne wydawa³o mi siê, ¿e nikt ostro nie interweniuje, ale okaza³o siê, ¿e Lorme te¿ jest wmieszany w spisek – choæ ju¿ wczeœniej wydawa³ mi siê nieco „podejrzany”. A w koñcu na scenie oboje uœwiadamiaj¹ sobie, ¿e ³¹czy ich mmmm, love, love, love... Wszyscy czekaj¹ na uœciski, ca³uski i marsz weselny... Wtedy Ty dopiero zaczynasz mieszaæ w czasie i przestrzeni i jeszcze grozisz jej lub jemu œmierci¹. Ja czyta³am „na ¿ywo”, wiêc efekt by³ doœæ dra¿ni¹cy, ale przecie¿ o to Ci chodzi³o. Masz szczêœcie, ¿e to siê skoñczy³o tak, a nie inaczej. I ¿e TA wersja zakoñczenia siê tu znalaz³a (wiesz, o czym myœlê...). No i ¿e w koñcu wyjaœni³aœ sprawê tajemniczego utworu w kopercie. Szczerze mówi¹c, to zakoñczenie bardzo mi siê spodoba³o. Ja te¿ lubiê „very happy endy”. ;D ;D ;D Mam te¿ kilka ulubionych scenek, przyznajê (czytanie pamiêtnika, scena na balu i potem na dachu). Bo ja to romantyczka jestem tak naprawdê. Bardzo podoba mi siê stworzenie tej ca³ej paczki przyjació³, profesor i w ogóle wprowadzanie innych ludzi, to mocno ubarwia Twoj¹ opowieœæ. Zreszt¹ tu akurat omówi³yœmy co nieco prywatnie Ale co tam, trzeba Ciê trochê skrytykowaæ... Literówki itp. sprawy redakcyjne – znaczny postêp, choæ siê od nich nie uchroni³aœ ca³kowicie. Czasem nieco dra¿ni¹ oko. Ech, wiadomo, ten poœpiech, nie ka¿dy ma pe³ny etat na pisanie fanfików. A gdzie rozmowa z marud¹Na koniec wypada wyraziæ nadziejê, ¿e maruda Ciê nie opuœci³... Ja wiem, ¿e nie, sesese... I co z Pani¹ Upiór pisz¹c¹ liœciki do dyrektorów Opery? Upiornej weny, rozci¹gniêcia czasu ¿yczê!!!
|
|
|
Post by Kaja on Oct 6, 2005 23:39:39 GMT 1
Oż ty...Twoje życzenie się spełniło. Maruda wczoraj działał na najwyższych obrotach. Kazał wszystko przebudować, zmienić czas, miejsce, bohaterów choc niektóre rzeczy udało mi się uratować. Pania Upiór też. W innym miejscu rzucam początek. Ostrzegam to jest bardzo świeże.
|
|
atraktywna
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Były Geolog Forum ;)
Posts: 152
|
Post by atraktywna on Oct 7, 2005 12:45:21 GMT 1
No cóż, po komentarzu Natalii trudno jest napisać coś odkrywczego... Dla mnie akurat to było "na żywo", więc czekałam niecierpliwie na każdy kolejny kawałek. Na (moje) nieszczęście, większość tych kawałków kończyła się czymś, co angole nazywają "cliffhanger", a na co chyba nie ma dobrego polskiego określenia, ale na pewno zachęca do sprawdzenia, co będzie w następnym odcinku... Czytałam mnóstwo anglojęzycznych FF o Upiorze. Niestety, większość z nich jest naiwna, nieskomplikowana i powiela ciągle kilka tych samych, prostych schematów. W Twoim FF żadnych schematów nie ma (głęboki ukłon w stronę autorki). Akcja jest żywa, nie ma żadnych dłużyzn, postacie nie są jednowymiarowe. Za każdym razem, kiedy próbowałam sobie wyobrazić zakończenie, pisałaś coś, co burzyło moją wizję i kazało budować ją od początku. A epilog to już całkiem mnie zaskoczył! Literówki nie raziły mnie specjalnie, bo ja czytam w taki sposób, że rzadko je zauważam na ekranie komputera (co innego w druku). Za to jestem bardzo wrażliwa na stylistykę i szyk zdania i to mnie chwilami trochę drażniło w trakcie czytania. Ale nie będę rzucać w Ciebie kamieniami, bo sama walczę z moimi słabościami. Niestety, jak się na codzień czyta głównie literaturę fachową, pisaną specyficznym językiem (a często i w językach obcych), a nie ma się czasu na normalną literaturę (nie musi być nawet "piękna"), to traci się powoli pewne umiejętności. Tak przynajmniej jest ze mną. Na koniec chciałam jeszcze napisać, czego w twoim FF nie było - przesłodzenia, dosłowności, 9-calowych szczegółów anatomicznych i orgazmów stulecia ;D Było romantycznie, ale nie erotycznie i za to jestem Ci szczególnie wdzięczna
|
|
|
Post by Trumna zaleg322a on Jan 19, 2006 15:06:53 GMT 1
Tyle czekania a trumna będzie krótka. Wybacz.
Na początku z pewną taką nieśmiałością i obawą zabrałam się do tego ff. Bo sam koncept połączenia bohatera ( Upiora czy nawet Aragorna) z dziewczyna z naszych czasów i zmiana charakteru bohatera w ten sposób jest stary jak świat ( czy raczej jak fanfiction) i jest wielce zagrożony wystąpieniem marysuismu. Ale myślę sobie „ Poczytamy, jak coś to zrugamy autorkę i nam ulży. Tytuł to to ma ciekawy, więc a nuż widelec mi sie spodoba.” I czytałam, czytałam, czytałam. Z każdą chwilą coraz bardziej się wciągając. Najpierw spodobał mi się język. Prosty, zgrabny, bardzo autentyczne dialogi, bez błędów. Potem stwierdziłam, że pomysł jest przemyślany i oryginalny. Bohaterka nie znalazła się tam bo przelazła przez Tajemnicze Drzwi ( których nikt wcześniej nie wiedział). Wszystko miało ręce i nogi. A zakończenie przekonało mnie o tym ostatecznie. Bardzo precyzyjnie poskładana fabuła. Momentami trzyma w napięciu tak ze ciarki przechodzą. Dalej bohaterowie: Christine jest autentyczna co sprawia że nie jest ani troszkę MS. Poza tym jest ciepła i budzi sympatię. Ma charakter. I to lubię. Erik: też mi się podobał, bez natrętnego sentymentalizmu, pokazałaś jego cierpienia i powolna zmianę w relacjach z Christine! Ponadto, czego często brak w ff upiorowych – oprócz E. Ch. było jeszcze Tło. Czyli inne wątki fabularne i inne postacie. Tekst wklejony jako całość dużo zyskuje przede wszystkim pod względem estetycznej. Traci wrażenie blogaska, a zaczyna przybierać formę tworu literackiego. Jakieś potknięcia ( typu brak spacji po myślniku ) pewnie są. Mi też się zdarzała mimo pracy dwóch korektorek, więc nic nie mówię. Czasami są drobne zgrzyty stylistyczne typu „Zapytała po chwili milczenia, które było spowodowane zdziwieniem na jego słowa." (Rozdział VIII) – lepiej byłoby napisać: "zdziwieniem, jakie wywołały jego słowa". Jest jeszcze klika takich, ale nie będę upierdliwa.
Ale to wszystko detale, bo sam pomysł i postacie są rewelacyjne! Gratuluje i chylę tiarę aż do ziemi. I dziękuję za ten tekst.
Ps. Atraktywana a czemu nie miało by być troszkę erotycznie? Toż się mu należy po tylu latach postu. ((-:
|
|
ladyvaljean
Gość Opery
Samozwańczy Naczelny Kot Forum
Posts: 382
|
Post by ladyvaljean on Jan 19, 2006 15:09:01 GMT 1
Ups. To u góry to ja. Moderatorstwo proszę o wybaczenie i ewentualną korektę, coś złego mnie wylogowało.
|
|
atraktywna
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Były Geolog Forum ;)
Posts: 152
|
Post by atraktywna on Jan 20, 2006 19:53:23 GMT 1
Nie no, ja nie twierdzę, że mu się nie należało. Po prostu zbyt dużo jest FF z bardzo szczegółowymi opisami, łącznie z rozmiarami (nierealnymi!!!) pewnej części Upiora. Za dużo kopulacji, defloracji, a za mało fabuły. I na tym tle "Maskarada czasu" wspaniale się wyróżnia.
|
|