|
Post by Kaja on Sept 12, 2005 12:59:10 GMT 1
Wstęp
Żadna historia się tak naprawdę nie kończy, bo czy wszystko umiera? Czy radość, miłość, gniew i gorycz tak naprawdę znikają z tego świata? Ludzie odchodzą, ale rodzą się następni a piętno naszych czynów odbija się na nich tak, że nasze losy przeplatają się nawzajem i łączą w jedno. Dawne grzech zostaną naprawione i odpuszczone, bo Bóg jest miłościwy. Wiem o tym, bo sama doświadczyłam tego miłosierdzia. Ja Antoinette Giry. * Kiedy kończyło się moje życie na tym świecie nie czułam spokoju ani szczęścia, gdyż miałam na sumieniu ludzkie cierpienie, cierpienie Erika zwanego upiorem opery Garnier. To ja uratowałam mu życie, ale byłam też przyczyną jego zniszczenia. Nie powinnam go nigdy łączyć z Christine. Z powodu błędów, jakie uczyniłam w życiu dusza moja nie mogła zaznać spokoju nawet po śmierci. Błąkała się po czyśćcu nadaremnie szukając odkupienia. „Czy taki miał być mój koniec?” Zadawałam sobie pytanie. Lata mijały a na Ziemi pojawiały się nowe pokolenia. Dzieci Christine i Raoula dorosły i same stały się rodzicami a później dziadkami. Wtedy właśnie na świecie pojawiła się bezbronna istota, która otrzymała imię swojej praprababki-Christine. Poczułam, że czas mojego odkupienia jest bliski. Jednak dostrzegłam, że życie jej jest zagrożone. Bóg jednak jest miłościwy i pozwolił mi wrócić a los tego dziecka spoczął w moich rękach. Czułam, że mogę naprawić swoje błędy i odkupić winy, ale nie wiedziałam, że to dziecko ma odkupić nie tylko moją duszę.
Rozdział I Dziecko W Masce.
- To cud. To naprawdę cud, że ona przeżyła- stwierdziła z przejęciem pielęgniarka londyńskiego szpitala. - Rozmawiałam z kierowcą karetki. Samochód tych biedaków był doszczętnie rozbity. Nawet lekarz, gdy zobaczył wrak stwierdził, że nie ma, kogo ratować, a jednak dziewczynka przeżyła i prawie nic się jej nie stało. - Co pani powie- właścicielka szpitalnego bufetu spojrzała na nią z niedowierzaniem.- Wyszła z tego bez szwanku? - No nie tak zupełnie. Część jej twarzy poraniły odłamki szkła. Musiano założyć jej kilka szwów, ale lekarze są zdania, że to młody organizm i wszystko się zagoi. Nie powinna być oszpecona. - A co teraz z nią będzie? Kto się nią zaopiekuje?- Zastanawiała się bufetowa. - Dziś ma po nią przyjechać jakaś krewna z Paryża. Podobno to jakaś starsza dystyngowana dama. Coś czuje, że nie będzie jej tak źle. - To dobrze, że nie jest sama, ale rodzice to rodzice. Pewnie to będzie szok dla dziecka taki wyjazd. Nowy kraj, nowi ludzie. - No tak, ale podobno jej rodzice byli pochodzenia francuskiego, choć dziewczynka nosi angielskie nazwisko. Christine Davis- pielęgniarka spojrzała na zegarek -Już trzecia. Muszę wracać na oddział. Te przerwy są stanowczo za krótkie. * - Chciałabym się dowiedzieć o stan zdrowia Christine Davis- zwróciłam młodego lekarza, którego wskazała mi pielęgniarka.- Podobno to pan zajmował się nią, kiedy tu trafiła po wypadku. - A pani to ktoś z rodziny?- Zapytał podnosząc na mnie wzrok. - Meg Maxime- przedstawiłam się podając mu rękę.-Jestem a raczej byłam bliską przyjaciółką tej rodziny i to ja zajmę się ich dzieckiem. Postanowiłam nie używać dawnego nazwiska. Nie chciałam wracać do tamtego życia. - Słyszałem o tym. To miło z pani strony- uśmiechnął się przyjacielsko.-Dziewczynka jest w dobrej formie fizycznej. Wprawdzie rany na twarzy wyglądają teraz dość poważnie, ale organizm jest młody, a rany szybko się zagoją a blizny wchłoną. W razie problemów zawsze można zrobić operacje plastyczną, ale radziłbym się wstrzymać aż dziecko będzie dojrzałe i przestanie się rozwijać. O tym jednak możemy porozmawiać później. Co innego mnie jednak martwi. Mała nie mówi, mimo iż mózg ani narząd mowy nie doznał żadnego urazu w podczas wypadku. Podejrzewamy, że to kwestia wstrząsu pourazowego. To zapewne minie z czasem, ale radziłbym konsultacje z psychologiem. - Rozumiem. Na pewno się o to postaram. Czy mogę ją zobaczyć? -Zapytałam nie mogąc się doczekać, kiedy ją ujrzę. - Oczywiście. Proszę tędy- i poprowadził mnie długim szpitalnym korytarzem dziecięcego oddziału. Pokój, do którego weszliśmy był oślepiająco biały. Odruchowo zmrużyłam oczy, aby lepiej widzieć. Był on raczej skromnie urządzony. Meble równie białe jak ściany prawie się z nimi zlewały. Tylko metalowe, szpitalne łóżko stojące przy ścianie było dobrze widoczne. To właśnie na nim pośród pościeli siedziała odwrócona tyłem 7 może 8 letnia dziewczynka. Nie zwróciła uwagi na nasze przybycie, gdyż zajęta była pluszowym misiem. Dopiero na dźwięk swojego imienia, które wypowiedział lekarz, odwróciła się do nas. - O mój Boże- pomyślałam przerażona wpatrując się w jej twarz. Nagle wydawało mi się, że czas się cofnął, a ja znowu widzę dziecko w białej masce. Ten sam wyraz oczu pełen smutku i pytania - Dlaczego? - Dobrze się pani czuje? - Usłyszałam troskliwy głos lekarza przyglądając mi się uważnie. -Bardzo pani pobladła. - Nic mi nie jest- odparłam jak najpewniejszym głosem. - To dobrze. Dzisiaj bardzo gorący dzień. Opatrunek wprawdzie zasłania pół twarzy i będzie go musiała nosić kilka miesięcy, ale to niezbędne dla procesu zdrowienia – wyjaśnił rzeczowo. - Teraz dla niej najważniejszy jest wypoczynek i spokój. - Zrobię dla niej wszystko- odpowiedziałam wpatrując się w Christine. Moją Christine.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 12, 2005 20:25:38 GMT 1
Rozdział II Odbicie Przeszłości.
Zaraz po załatwieniu wszystkich formalności związanych z pogrzebem i adopcją wróciłam do Paryża a ona razem ze mną. Pierwszy okres był bardzo trudny, bo kontakt między nami w ogóle nie istniał. Christine w dalszym ciągu nic nie mówiła. Reagowała wprawdzie na moje polecenia i prośby, ale często popadała w stany odrętwienia. Siedziała wtedy wpatrując się jakby w ulotny punkt powoli tracąc kontakt z rzeczywistością. Zaczęły też pojawiać się koszmary, z których budziła się z krzykiem, ale nigdy z płaczem. Poczułam, że dzieje się z nią coś złego, dlatego starałam się jak mogłam przeciwdziałać temu. Zaczęłam zabierać ją na spacery, aby znowu miała kontakt ze światem. Początkowo niechętnie opuszczała dom, ale po jakimś czasie dostrzegłam w jej oczach cień radości. Paryż bardzo się jej spodobał. Potrafiła godzinami patrzeć na Sekwanę, albo spacerować po parku. Tam to właśnie znalazła kotka. Małe chude i dzikie zwierzątko, które wyglądało jak obraz nędzy i rozpaczy. Christine jednak oswoiła go i zaopiekowała się nim tak troskliwie, że kotek zmienił się nie do poznania. Mała miała z nim dobry kontakt tak, że zastanawiałam się jak to możliwe. Odtąd wszędzie go ze sobą zabierała i tak w trójkę przemierzaliśmy Paryż. Omijałam tylko jedno miejsce i budynek tam stojący. Operę Garnier. Wciąż była nie odnowiona od czasu tamtego pożaru. Wprawdzie kilka razy podejmowano się prób remontu, ale zawsze coś go przerywało. Zaczęto mówić, że to przeklęte miejsce nawiedzone przez duchy. W końcu zostawiono budynek w spokoju. Byłam chyba jedyną osobą, która domyślała się, co się tam dzieje. Znaczyło to tylko jedno. On też nie zaznał spokoju i nie przyjęto go nawet w piekle. Podjęłam wtedy decyzję. Nigdy nie mogę dopuścić, aby ona kiedykolwiek go spotkała. Nie popełnię tego błędu znowu. Nie wiedziałam wtedy jednak, że nie mogę walczyć z przeznaczeniem. Właściwie nie wiem, jakim sposobem znaleźliśmy się koło gmachu Opery. Możliwe, że coś mnie tam przyciągało, albo ja podświadomie chciałam tam wrócić. Wszystko, co wtedy się stało, działo się w ułamku sekundy. Nagle na drodze pojawił się pies a zlękniony kot wyrwał się z objęć Christine i uciekł wprost do zrujnowanego budynku. Christine nie zważając na moje wołanie pobiegła za nim, a ja nie mając innego wyjścia podążyłam za nią. - Czy on wciąż tam jest?- Zadawałam sobie to pytanie ze strachem, ale nie mogłam zawrócić. W końcu byłam odpowiedzialna za los Christine. * Christine wbiegła do budynku nie zwracając uwagi na wołania swojej opiekunki. Biegła trochę na oślep, gdyż wewnątrz budynku panował półmrok, który wzmagał wszędzie unoszący się kurz. Dziewczynka rozglądała się zaniepokojona przemierzając obce sobie pomieszczenia nadaremnie szukając zwierzęcia. Nagle usłyszała ciche miauczenie. Dochodziło ono z jednego z pokoi. Zaraz się tam skierowała. Pomieszczenie było dość duże i prawie puste, tylko na jednej ze ścian znajdowało się duże zniszczone lustro. To właśnie przy nim Christine dostrzegła przerażonego kotka. Dziewczynka uśmiechnęła się, po czym bardzo słabym i cichym głosem zaczęła śpiewać " Nie bój się, nie jesteś sam, ja zawsze tu będę, po nocy nastanie dzień, a słońce znowu wzejdzie." Stworzenie szybko uspokoiło się tak, że mogła do niego podejść. - Jestem tu. Nic ci nie grozi.- Mówiła głaskając go. W pewnym momencie spojrzała na lustro. Dostrzegła w nim swoje niewyraźne odbicie, swoją twarz z opatrunkiem. Jednak po chwili dostrzegła jeszcze coś. Druga twarz, która wpatrywała się w nią nieruchomo. Twarz w masce. * Antoinette nie myliła się. Erik wciąż mieszkał w operze. Powrócił tu i znowu to miejsce stało się jedynym jego światem a później okazało się jego więzieniem. Dziesiątki lat wędrował jej korytarzami rozpamiętując dawne wydarzenia. Znienawidził ludzi i jeśli jacyś trafili w to miejsce potrafił tak ich przestraszyć, aby nigdy już nie wrócili w to miejsce. Robił to tak skutecznie, że ludzie zaczęli omijać gmach opery. Teraz, kiedy usłyszał, że ktoś chodzi po jego operze znowu postanowił przepędzić intruza. Nagle jednak usłyszał śpiew, pierwszy raz od wielu lat. Głos należał do dziewczynki, którą dostrzegł przez lustro. Dziecko początkowo nie zwracało uwagi na lustro tak, że mógł jej się dokładnie przyjrzeć. Po chwili jednak podniosło wzrok a ich spojrzenia spotkały się. Erik przeraził się widząc twarz dziewczynki a na niej maskę podobną do jego. Widzę ducha pomyślał. Dziecko jednak nie było duchem. Podeszło do lustra i wpatrywało się w niego nieruchomym wzrokiem. - Kim jesteś? Aniołem?- Zapytał w myślach patrząc na wyraz jej oczu. Nie widział w nich strachu, ani ciekawości tylko smutek. Stali tak patrząc na siebie nie wiadomo jak długo, gdyby nie odgłos kroków, na dźwięk, których dziewczynka odwróciła się. Erik wykorzystał tę chwilę i ukrył się w głębi korytarza. - Nareszcie cię znalazłam. Czemu mnie nie słuchałaś? - Usłyszał kobiecy głos, który wydał mu się dziwnie znajomy. - Nie mogłam go zostawić- odpowiedziała dziewczynka niepewnym, ale dźwięcznym głosem wskazując na kotka. – On nie może być sam. - Mój boże! Ty mówisz!- Krzyknęła kobieta i podbiegła do dziecka. - Teraz już mogę- odpowiedziała dziewczynka tuląc się do niej. - Bardzo się cieszę, ale teraz chodźmy stąd. To stary budynek i nie wolno nam tu być - nalegała zdenerwowanym głosem. - A co to za miejsce? - Dawna opera. Chodźmy już - dało się wyczuć niepokój w jej głosie. Kiedy wychodziły z pokoju, Christine jeszcze raz ukradkiem spojrzała na lustro a na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 13, 2005 8:11:05 GMT 1
Rozdział III Nowa Opera Garnier.
On tam był. Czułam wyraźnie jego obecność. Miałam jednak płoną nadzieję, że nas nie spostrzegł, nie zobaczył Christine. Z drugiej jednak strony coś się wtedy z nią stało. Jakaś niewidzialna zasłona opadła a Christine stała się normalnym dzieckiem. Powoli zapomniałam o tamtym wydarzeniu i zaczęłam cieszyć się nowym życiem. Rany na twarzy Christine szybko się zagoiły a blizny z czasem zaczęły znikać z wyjątkiem jednej na policzku. Lekarze uważali, że można ją usunąć, ale Christine nie chciała się na to zgodzić. Zastanawiał mnie ten jej upór, ale nie potrafiłam ją przekonać. Szybko jednak nauczyła się ją maskować odpowiednio zaczesując włosy. Lata mijały a u Christine zaczął się ujawniać talent muzyczny. Szczególną jej pasją stał się śpiew. Muszę przyznać była dobra, jednak nie chciałam, aby miała jakąkolwiek styczność z muzyką. Tłumaczyłam jej, że artyści nie mają łatwego życia i w każdej chwili może stracić talent, ale ona się uparła. Wybrał szkołę muzyczną wraz z normalną, chyba tylko po to by mnie zadowolić. Widziałam jak pracowała ciężko i sądziłam, że szybko się zniechęci, myliłam się. Ukończyła obydwie szkoły z wyróżnieniem. Idąc na studia nie pytała mnie już o zdanie. Miałam jeszcze cichą nadzieję, że może zrezygnuje z muzyki i tak jak jej przyjaciółka Caroline wybierze psychologię albo inny kierunek. Jednak Caroline przerwała studia i razem zapisały się do Akademii Muzycznej. Właśnie wtedy poczułam, że moje dni są policzone...
- Już wróciłaś?- Zapytałam zdziwiona, kiedy zobaczyłam Christine w drzwiach pokoju. - Poprosiłam profesora, aby zwolnił mnie wcześniej - wyjaśniła przebierając się w przedpokoju.- Chciałam spędzić z tobą popołudnie. Poza tym wzięłam nuty ze sobą. Mogę równie dobrze ćwiczyć w domu. - Znowu tracisz zajęcia z mego powodu.- Poczułam się winna, wiedząc jak Christine kocha swoje lekcje śpiewu a jej profesor Robert Lorme był dla niej prawdziwym autorytetem. - Nic nie tracę- odrzekła szybko trochę zagniewanym głosem.- Wszystko zaraz nadrobię i dość rozmowy na ten temat. Jak się dzisiaj czujesz? -Zapytała wchodząc do pokoju z gazetą w ręku. - Nawet dobrze, ale lekarz mówi, że będę musiała na jakiś czas iść do szpitala- odpowiedziałam powoli patrząc na Christine, której twarz posmutniała.- Ale to nawet lepiej- dodałam starając się ją pocieszyć.-Od kilku miesięcy wszystko jest na twojej głowie, aż żal mi ciebie. - A mnie nie-stwierdziła.- Choć to rzeczywiście może lepiej. Tam będziesz miała lepszą opiekę i szybciej wrócisz do zdrowia. Zobaczysz wszystko będzie dobrze-uśmiechnęła się, po czym dodała podekscytowanym głosem. - Tak w ogóle to chcę ci coś pokazać. Usiadła przy mnie na kanapie i otworzyła gazetę. - To nowy numer " Le figaro"- wyjaśniła przewracają kolejne strony. - Profesor pokazał nam to dzisiaj. O tutaj - wskazała na krótki artykuł z następującym nagłówkiem: "Plany odnowienia Opery Populaire." Przeczytałam powoli i poczułam, jak dawny lęk powraca. - Czyż to nie cudowne?- Usłyszałam podniecony głos Christine. - Nie wiem czy to dobry pomysł - powiedziałam jak najbardziej spokojnym głosem. Za wszelką cenę starałam się ukryć przed nią zdenerwowanie. - Dlaczego? Piszą tutaj, że znaleźli się sponsorzy, którzy zainwestują w remont opery. Będzie tam tak jak w czasach jej świetności. Najlepsze przedstawienia i najzdolniejsi artyści...- Mówiła rozmarzonym głosem. - Chciałabyś tam wystąpić? -Zapytałam przyglądając się jej uważnie. - Ja? Raczej nie. Nie mam jeszcze takich umiejętności, ale może kiedyś... Zrozumiałam wtedy, że oprócz talentu Christine ma także pasję. Pasję do muzyki, która była powodem tylu nieszczęść. Patrzyłam jednak na jej twarz delikatną twarz i duże zielone oczy. Na jej młodzieńczy wygląd, pod którym kryła się pewność siebie i upór. Nie wychowałam ją na naiwne i delikatne dziewczę, jakim była Christine Daae. Nie popełniłam już tego samego błędu. Mam nadzieję, że to wystarczy. Czuję, że nie uniknę przeznaczenia. Niech Bóg ma ją w swojej opiece. * „ Meg Maxime odeszła 14 kwietnia 2003” -I tylko tyle- pomyślała Christine już od paru minut wpatrując się w ten napis.- Nawet nie znałam daty ani miejsca jej urodzin.- Poprawiła czarny szal, który ciągle opadał jej z ramion.- Tak w ogóle to niewiele o niej wiedziałam. Pojawiła się w moim życiu nagle, właśnie wtedy, gdy najbardziej jej potrzebowałam. Mówiła, że była przyjaciółką moich rodziców, ale tak naprawdę nigdy wcześniej jej nie widziałam. Na cmentarzu pojawiła się tylko garstka ludzi i byli to jedynie moi znajomi. Wyglądało to tak, jakby ona żyła moim życiem i całkowicie się jemu poświęciła. Właściwie uratowała mnie od samotności. Jednak odeszła, mimo iż kochałam ją jak swoich rodziców. Warto, zatem kochać? Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Była to Caroline, która stała wraz z Elen. Jej dwie najlepsze przyjaciółki różniące się od siebie jak ogień i woda. Pierwsza była wysoką i dobrze zbudowaną brunetką o długich kręconych włosach i zalotnym spojrzeniu, którym kokietowała wszystkich, Elen była natomiast drobną, smukłą blondynką o jasnej cerze i wiecznie zamyślonym spojrzeniu. -Wszystko dobrze?- zapytała Caroline. Christine nie odpowiedziała, tylko skinęła głową. Spojrzała jeszcze raz na nagrobek, po czym wraz z przyjaciółkami ruszyła w stronę grupki ludzi, która stała opodal. Byli tam państwo Brisset, rodzice Caroline. Max i Pierre, jej koledzy z konserwatorium a także siwy, postawny jegomość w okularach Robert Lorme ich nauczyciel śpiewu. -Christine. Bardzo ci współczujemy-matka Caroline przytuliła ją mocno.- W każdej chwili możesz się do nas przeprowadzić. Pokój już czeka na ciebie. -Dziękuje, ale wolałabym pozostać w naszym mieszkaniu. -Dasz sobie radę?- Zapytał jej mąż.-W końcu będziesz tam zupełnie sama. -Wszystko będzie dobrze-uśmiechnęła się. – W końcu przez 4 miesiące, byłam tam sama i jakoś nie narzekałam. -Ale obiecaj mi dziecko, że będziesz często nas odwiedzać- wtrąciła się pani Brisset.- Szczególnie w niedzielę. -Już dobrze mamo. Na pewno o to zadbam- oświadczyła jej córka głosem nie znoszącym sprzeciwu.-Ale teraz zabieram Christine. Mamy coś ważnego do omówienia z profesorem. -Dziękuje, że pan przyszedł – zwróciła się do niego Christine. -Ależ nie mógłbym inaczej- odrzekł swoim przyjacielskim głosem. - Bardzo mi przykro i rozumiem, że przez kilka dni nie będziesz mogła pojawiać się na zajęciach, ale o nic się nie martw.. -Dziękuje, ale nie będę robić, przerwy. Wszystko zostało już załatwione, a ja nie chcę mieć zaległości. -Dzielna z ciebie dziewczyna - kiwną głową z aprobatą klepiąc ja po ramieniu. -Christine!- Odezwała się nagle Caroline.- Mamy dla ciebie wspaniałą nowinę. -Carol! Czym jej teraz będziesz zawracać głowę –zganiła ją Elen.- To nie czas ani miejsce. -A o co chodzi?- Zainteresowała się, Christine widząc jak Caroline nie może już wytrzymać. -Podobno Opera Garnier zostanie otwarta już w styczniu następnego roku, a nasz mentor - tu spojrzała z zawadiackim uśmiechem na Lorme’a – będzie jednym z organizatorów castingu do pierwszego przedstawienia. -To prawda - potwierdził profesor. Mój przyjaciel, który został nowym dyrektorem opery poprosił mnie o to. Mówił mi, że chce on postawić na młode talenty. -Czyli na nas – dodała Caroline. -Właśnie myślałem o was, ale termin jest jeszcze odległy a przed niektórymi z was końcowe egzaminy. -Niestety- westchnął Pierre. Był on wysokim popielatowłosym młodzieńcem. Który wyglądał raczej na licealistę, niż studenta ostatniego roku. – Teraz przyjdzie nam myśleć tylko o egzaminach. -Nie będzie tak źle- stwierdził Max. Właściwe nie był już studentem, gdyż egzaminy zdał kilka lat temu, ale po ich zakończeniu pozostał w konserwatorium jako asystent. – Z waszym przygotowaniem egzaminy to pestka. -No jasne. A przy takich układach na pewno dostaniemy te role- stwierdziła Caroline -Żadnych układów nie będzie-odrzekł profesor udając zagniewanie. – Właśnie od was będę wymagał jak najwięcej. Musicie być najlepsi. -I tak będzie-dodała Christine. –To bardzo dobra wiadomość. A co tam będzie wystawiane? -Nie będzie to wprawdzie opera tylko musical-wyjaśnił.- Wybraliśmy go ze względu na wydarzenia związane z pożarem, a jego tytuł brzmi „Upiór w operze.”
|
|
|
Post by Kaja on Sept 13, 2005 12:05:59 GMT 1
Rozdział IV Ślad Wspomnień.
Usiadła na łóżku tak gwałtownie, że aż zakręciło się jej w głowie. Początkowo nie widziała nic a wszystko, co słyszała był jej płytki i przyspieszony oddech. Starała się uspokoić, jednak nie było to łatwe. Po chwili jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności i mogła dostrzec znajome sprzęty swojego pokoju. -To znowu ten sen-pomyślała ocierając pot z czoła. Zawsze tak było, kiedy go śniła. Budziła się przestraszona i zlana potem. Nie pamiętała, kiedy on pojawił się po raz pierwszy. Chyba było to po wypadku, a może wcześniej.Jedyne, co pamiętała to ciągły strach, jednak później zrozumiała, że nie musi się bać a przynajmniej nie o siebie. Zawszę zaczynał się tak samo. Wilgotny i ciemny loch i te same głosy dochodzące z oddali. Jedne pełne strachu i przerażenia inne gniewne i złowrogie. Tych bała się najbardziej i przed nimi starała się uciec biegnąc na oślep i potykając. Chciała uniknąć śmierci, bo czuła, że ona zbliżała się wraz z nimi. I wtedy zawsze on się pojawiał. Cień, który stawał jej na drodze. Kiedyś krzyczała na jego widok, ale po pewnym czasie zdała sobie sprawę, że on nie zrobi jej krzywdy i że tak naprawdę to on jest ścigany.- Uciekaj!- Chciała go ostrzec, ale nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. – Uciekaj, bo cię zabiją!. I właśnie wtedy budziła się. Teraz jednak w jej śnie coś się zmieniło. Pojawiła się jeszcze jedna osoba. Kobieta a raczej dziewczyna. Wydawało jej się, że nawet młodsza od niej. Miała jasną cerę i długie, kręcone, ciemnobrązowe włosy. Christine widziała jej twarz tylko przez moment, ale jedno, co zapamiętała były oczy tej dziewczyny tak samo zielone jak jej. - Mam jeszcze pięć godzin snu – pomyślała spoglądając na zegarek, który wskazywał parę minut po pierwszej. – Muszę jeszcze trochę się przespać, bo inaczej będę jutro nieprzytomna. Spojrzała na walizkę leżącą przy drzwiach. Od tylu lat nie była w Londynie, jednak w końcu postanowiła się tam wybrać po egzaminach. -Kim oni są?- Zadawała sobie wpatrując się w sufit, na którym odbijało się światło ulicznej latarni. – Czy kiedykolwiek ich spotkałam? A jeśli nie to, dlaczego śnią się właśnie mi? Rozmyślając tak pogrążyła się we śnie. * - Monumentalny. Tak, to dobre określenie – pomyślała Christine stojąc wraz z Caroline przed dopiero co wyremontowanym gmachem opery.- Naprawdę się zmienił. Wystarczyło trochę farby i szkła a budynek ożył na nowo i to w tak krótkim czasie. -Robi wrażenie. Prawda?- Caroline weszła na schody prowadzące do wejścia. – Ale to nic, najlepsze czeka cię w środku. Musimy się jednak pospieszyć. Przesłuchanie trwa już od trzech godzin i mam nadzieję, że decyzja nie została jeszcze podjęta. Zresztą rola Christine jest tobie pisana. W końcu imię do czegoś zobowiązuje. Caroline właściwie nie przestawała mówić odkąd spotkały się po powrocie Christine z Londynu. Relacjonowała jej wszystkie zdarzenia od czasu rozpoczęcia przygotowań do musicalu, a szczególnie przesłuchań na poszczególne role. Wyglądało na to, że wszystkie najważniejsze rolę dostali uczniowie profesora. Nawet Max, który początkowo twierdził, że takie rzeczy go nie interesują naraz zaczął się starać o rolę Upiora i oczywiście dostał ją. Wciąż jednak nie została obsadzona główna rola żeńska. Wchodząc do wnętrza budynku usłyszały głośne uderzenia. -Remont jeszcze trwa? – Zdziwiła się Christine -Niestety. Właściwie to nie remont tylko prace wykończeniowe, ale efekt jest ten sam. Hałas nie do zniesienia. Tak było i podczas przesłuchania do roli Carlotty. Czasami to rozgrywało się tu istne pandemonium. Dyrektor opery Hendri Limbert biega jak oszalały i ciągle przegania robotników, którzy cały czas się tu kręcą. -Ciekawe jak teraz jest prowadzone przesłuchanie w takich warunkach. Przecież profesor zawsze pracował w absolutnej ciszy. -To będzie musiał zmienić swoje nawyki. Najważniejsze jednak jest to abyś ty dzisiaj dała z siebie wszystko. Nie wyobrażam sobie tego, że nie dostaniesz tej roli. -To wcale nie będzie łatwe – stwierdziła Christine. – Bardzo krótko pracowałam nad tym utworem. -Na pewno ich olśnisz- odpowiedziała Caroline i pewnym ruchem otwarła drzwi prowadzące do Wielkiej Sali. Christine zaparło dech w piersiach. Jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego. Wystrój sali był w kolorach czerwieni i złota. Ogromne wrażenie na niej robiły posągi postaci ozdabiające ściany pomieszczenia. Wydawało się, że zastygły one w bez ruchu tylko na chwilę, po czym znowu wrócą do życia. Jednak największe wrażenie robił żyrandol. Tysiące kryształowych szkiełek mieniących się wszystkimi kolorami tęczy. Nie był wprawdzie oświetlony, ale i tak był niesamowity. -To identyczna kopia tego, który spadł na scenę i spowodował pożar– wyjaśniła Caroline. – Dziwne, ale czuje się jakoś przy nim nieswojo. Mam nadzieję, że ten jest dobrze przymocowany. -A mnie się podoba- westchnęła Christine. –Jest wspaniały. Jednak po chwili ich uwagę przyciągnęło zupełnie co innego. Sala a głównie scena wypełniona była ludźmi, którzy nawzajem się przekrzykiwali. Ponad to wszędzie kręcili się robotnicy cały czas coś ustawiając i przestawiając a orkiestra starająca się ćwiczyć pod sceną dopełniały ogólnego zamieszania. -Czy tak wyglądały wszystkie przesłuchania? – Zapytała Christine obserwując wszystko ze zdziwieniem. Caroline chciała coś odpowiedzieć, ale przeszkodził jej znajomy głos. -Christine! Caroline! Nareszcie jesteście!- Elen zbiegła ze sceny. Jej ruchy były tak zwiewne, iż wydawało się, że wcale nie dotyka podłogi. Nie była ona wprawdzie tak zdolną śpiewaczką jak Christine czy Caroline, ale dobrze tańczyła i zapowiadała się na wspaniałą baletnice. -Jesteśmy, ale co tu właściwie się dzieje? Czyżby odwołano przesłuchanie? -Właśnie trwa. Wybrano nawet dwie kandydatki, ale reżyser Albert Debray nie może dojść do zgody z dyrektorem opery. Każdy ma swoją kandydatkę i przy niej się upiera. Profesor natomiast stara się jak najbardziej przeciągnąć przesłuchanie, abyście zdążyły -No to jesteśmy –zaśmiała się Christine. - Aż głupio się czuje, że tak wszyscy na mnie czekają. -A jakie są te dwie kandydatki? – Zapytała Caroline. Elen nie odpowiedziała tylko spojrzała na nią wymownie. Dziewczyny dobrze zrozumiały co to znaczy. – Nie będzie łatwo, ale da się zrobić- podsumowała Christine. -No nareszcie dziewczyny – usłyszały głos Lorme’a. – Christine, jesteś gotowa? - Zawsze i wszędzie – odpowiedziała tajemniczo patrząc na profesora porozumiewawczym spojrzeniem. -To dobrze. Tego sporu nikt nie da rady przerwać. Przygotowałem zatem coś specjalnego i spojrzał na kanał z orkiestrą. – Joan mogę cię prosić – kiwnął na jednego z muzyków. Był to ciemnowłosy, wysoki chłopak z kilkudniowym zarostem na twarzy. Christine dostrzegła, że Caroline mimowolnie uśmiechnęła się na jego widok. -Zrobisz to, o co cię prosiłem – zwrócił się do niego profesor. – Christine pójdziesz z Joan’em. Tylko, żeby nikt was nie zauważył. - Proszę się nie martwić profesorze- mrugnęła do niego. Lorme uśmiechnął się w odpowiedzi i wrócił na scenę. -Nie wiem co chcecie zrobić, ale zaczyna mi się to podobać – rzekła z rozbawieniem Caroline. -A co tak naprawdę planujecie? – Elen spojrzała na nią pytająco. -To co umiem najlepiej – odrzekła wymijająco zdejmując torbę i kurtkę, po czym ruszyła wraz Joan’em na scenę. -Powinniśmy jeszcze raz je przesłuchać – stwierdził Hendri Limbert dyrektor opery- ale tak najlepiej na spokojnie. -I po co to i tak już wszystko słyszeliśmy- odpowiedział Albert Debray. –Nie będziemy przecież męczyć naszych kandydatek. Ich rozmowę przerwała cicha fortepianowa muzyka. Ktoś grał początek arii „Think of me”. -Ale przecież nie dałem znaku, aby zaczynać- zdziwił się Limbert. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał mu jakiś nieznany głos, który zaczął śpiewać: „Think of me Think of me fondly When we’ve said goodbye...” Christine śpiewała idąc powoli na środek sceny. Po zaśpiewaniu pierwszej zwrotki do jej śpiewu dołączyła się cała orkiestra. Wszyscy zamilkli słuchając. Limbert spojrzał na Debray’a ale ten nakazał mu milczeć. -Genialny pomysł – zachwyciła się Caroline. – Prawie identycznie jak w scenariuszu. Ale gdzie jest Pierre? Jako Raoul powinien teraz do niej dołączyć. -Stoi tam – Elen wskazała na prawą część sceny. - Pierre! – Zawołała najciszej jak umiała. -Teraz twoja kolej. Chłopak jednak był wtajemniczony w cały plan, bo uśmiechnął się tylko i wysunął na przód sceny „Can it be... Can it be Christine...” Jego głos był czysty i donośny, a swoją rolę odegrał wspaniale. Caroline szturchnęła przyjaciółkę łokciem – Teraz będzie najtrudniejszy moment - szepnęła. Jednak Christine dała popis swoich możliwości. Głos jej pracował bezbłędnie. Kiedy skończyła na moment zaległa cisza, jednak po chwili rozległy się głośne oklaski. -Brawo Christine!!! – Zawołały dziewczyny wbiegając na scenę i ściskając ją. -Czy mógłbyś mi to wyjaśnić Robercie?- Limbert spojrzał na profesora. -No właśnie Robercie. Kim jest ta młoda osoba z tym anielskim głosem?- Debray uśmiechnął się do niej. -To moja uczennica- wyjaśnił. – Christine Davis. Jest bardzo uzdolniona... -Też Christine. Cóż za zbieg okoliczności – zdumiał się Limbert, po czym zwrócił się do Christine. – Panno Davis. Rozumiem, że ubiega się pani o rolę Christine Daae. -Przyszłam tu zaprezentować swoje możliwości, gdyż prosił mnie o to profesor. Słyszałam jednak, że panowie mają już swoje kandydatki. Nie chce nikomu wchodzić w drogę, ale jeśli będzie to możliwe chętnie dołączę do obsady. Limberta zaskoczyła taka odpowiedz, a Debray tylko się zaśmiał. – Ma pani nie tylko głos, ale i charakter. Robercie poznaje twoją szkołę. Nie wiem Hendri jak ty, ale ja już podjąłem decyzje. Witamy w zespole panno Davis. * -Mamy już całą obsadę. Trzeba to uczcić – oznajmił dyrektor ku radości wszystkich zebranych. Jednak jedna osoba, która od dłuższego czasu obserwowała z ukrycia wydarzenia rozgrywające się na głównej scenie zaśmiała się szyderczo słysząc te słowa. - To się jeszcze zobaczy – Erik powiedział do siebie. –Wkrótce nie będą mieli powodów do radości. Cały ten remont i wszystko, co się wokół niego działo przestało go interesować. Od jakiegoś czasu ludzie w ogóle przestali go obchodzić. Byleby tylko nie weszli do mojego królestwa, bo inaczej pożałują. Później jednak, kiedy pojawili się muzycy i zaczęły się przesłuchania coraz częściej zaczął ich obserwować. Kiedy domyślił się, że chodzi tu o przedstawienie i poznał jego treść zaczął obmyślać nikczemny plan. -Banda ignorantów nie mających pojęcia o muzyce. Chcą mieć upiora, to będą go mieli. Dziś jednak coś się zmieniło. Rozmyślania Erika przerwał nagle dźwięk dobrze znanego mu imienia. Christine. Nigdy go nie zapomniał. A jednak, gdy je wspominał czuł ból. Ona odeszła i nie ma jej wśród żywych a gdy to nastąpiło miał nadzieję, że spotka ją w innym świecie. Pragnął śmierci, lecz ona nie przychodziła a on jak więzień został na tym świecie, który go nienawidził i odrzucił. W pewnym momencie usłyszał śpiew. To był jej głos śpiewający dobrze znany mu utwór. -Christine! – Pomyślał zdumiony i popatrzył na scenę skąd dochodził śpiew. Nie. To nie była jego ukochana. Na scenie śpiewała młoda dziewczyna. Ubrana była na czarno a jej twarz zasłaniały długie, kręcone jasnobrązowe włosy. Głos jej tylko na pozór przypominał jego Christine. Słuchał go jednak w milczeniu a wspomnienia same zaczęły wracać. Kiedy dziewczyna skończyła, ktoś zawołał – Brawo Christine. -A zatem to też Christine – pomyślał spoglądając jeszcze raz na nią. – Czyżby kolejna paskudna niespodzianka losu? Kolejna kara za grzechy? A może ona wróciła? Muszę zobaczyć jej twarz - postanowił.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 13, 2005 20:31:44 GMT 1
Rozdział V Tajemnice Opery.
Profesor zarządził próby już od następnego dnia i właściwie dotyczyły one tylko debiutantów. Swoją decyzję tłumaczył tym, że młodzi artyści muszą oswoić się ze sceną i dogłębnie poznać postacie, które grają. Z jednej strony było to nawet dla nich korzystne, bo mogli mieć całą scenę dla siebie, z drugiej jednak strony godziny prób przypadały na wczesne godziny ranne lub porę wieczorną, byleby nie trafić na ekipę remontową. -I przede wszystkim musicie zrozumieć, że czeka nas ogrom pracy. Jak wiecie nie toleruje robienia czegoś od niechcenia. Ja temu projektowi poświęcę swój czas i tego samego oczekuje od was. Na dzisiaj to tyle. Proszę, aby być przygotowanym na jutro i nie spóźnić się na próbę – profesor zakończył swoje przemówienie. -Zaczyna się- szepnęła Caroline do zebranych. – Czuje się jakbym znowu była na studiach. -No cóż sama tego chciałaś – odrzekł Pierre zbierając swoje rzeczy. – Choć jest tu pewna odmiana teraz nam za to płacą. -Tak i to nawet nieźle – potwierdziła Caroline. – No dobrze nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę to jakoś odreagować. Proponuje wizytę w Brillamment. Oczywiście wszyscy przyjęli jej propozycję bez najmniejszego sprzeciwu. Pub Brillamment był ich ulubionym miejscem spotkań do czasów studiów. Swego czasu pracowały tam też Christine i Caroline. Ponadto miał jeszcze jedną dobrą stronę, był niedaleko opery. -A niech to!- zawołała Christine stojąc na schodach przed operą. –Zostawiłam nuty chyba na scenie. Muszę wrócić. -To się pośpiesz – poradził jej Max. - Widziałem jak Lorme właśnie wszystko zamykał. Może da ci kluczę. -Ok. Czekajcie na mnie na miejscu – pobiegła z powrotem do środka. -Christine czekaj! – Elen krzyknęła za nią. –Idę z tobą!
Drzwi otwarły się bardzo powoli a za nimi zobaczył skąpo oświetloną główną sale. Wyglądała ona zupełnie inaczej niż przy pełnym świetle. Była jakaś nieziemska i tajemnicza. Wszędzie widać było cienie, które cały czas się poruszały a na suficie tańczyły refleksy rzucane przez kryształy żyrandola. Wydawało się jej, że całe to miejsce żyje, oddycha i przygląda się jej. Nagle usłyszała głos Elen. -Christine! Christine! - Tu jestem. Coś się stało? – Zapytała, kiedy zobaczyła przyjaciółkę. -Pomyślałam, że niezbyt przyjemnie będzie ci tu samej. To dziwne i straszne miejsce -Przesadzasz- odpowiedziała Christine rozglądając się po scenie. Dobrze wiedziała, że Elen wierzy w duchy, zabobony i cały ten mistycyzm. Pewnie uważa, że to miejsce jest nawiedzone. -Musisz tak krzyczeć?– Caroline pojawiła się nagle w drzwiach.- W całej operze cię słychać i pobudzisz wszystkie duchy tu mieszkające. -Carol! Nawet tak nie mów- oburzyła się Elen. -No tak wybacz nie miałam na myśli duchów tylko Upiora – stwierdziła ze śmiechem rozsiadając się na jednym z foteli. -Ty sobie możesz żartować, ale kiedy ja wołałam Christine słyszałam jak jakiś głos powtórzył moje wołanie –odrzekła poważnym głosem. -Rozumiem Upiór przyjdzie i będzie dawał nam lekcje śpiewu. Christine z twoim talentem jesteś pierwsza na jego liście. -Nie wiem tylko czy bym chciała – odrzekła, po czym zwróciła się do Elen. – To nie żadne głosy tylko echo. Tu jest bardzo dobra akustyka a poza tym to nie był żaden duch tylko zwykły człowiek. Tak przynajmniej mówi ta historia. -Anioł Muzyki, jak go nazywała Christine Daae. Podobno uczynił z niej wspaniałą sopranistkę. Christine uśmiechnęła się i zaczęła cicho nucić piosenkę „Angel of Music”. -No dobrze – stwierdziła Caroline wstając z fotela. –Ja na dzisiejszy dzień mam już dość duchów, upiorów i aniołów a szczególnie tej opery. Chodźmy już w jakieś normalne miejsce. Masz już te nuty? -No właśnie, gdzieś tu...Mam!- Zawołała. Wszystkie trzy ruszyły do wyjścia. Jednak Christine zatrzymała się na chwilę i obejrzała w stronę sceny. Nie chciała nic mówić, ale cały czas wydawało jej się, że ktoś je obserwuje a teraz poczuła to wyraźnie. - Zaczynam zmieniać się w Elen – pomyślała idąc do wyjścia. * Tak jak profesor zapowiedział, pracy było tak dużo, że nawet nie zorientowali się kiedy minął tydzień. Wraz z upływem czasu wnętrza opery stawały się coraz piękniejsze a z każdym dniem przybywały jakieś nowe elementy wystroju. Naprawdę było co podziwiać. - Wczoraj przywieźli tutaj meble. Nawet jest otwarte. Może zobaczymy?- Christine weszła wraz z Elen do świeżo urządzonej garderoby. -Jak tutaj pięknie!- Zachwyciła się przyjaciółka rozglądając się po pokoju. Garderoba było dość dużym pomieszczeniem. Ściany jej pomalowane na brązowo ozdobione były stylowymi wzorami a wiszące na nich obrazy i wszędzie poustawiane stare meble czyniły to miejsce bardzo przytulnym i eleganckim. Całości dopełniały wszędzie porozstawiane stare świeczniki. -Wyobraź sobie jak tutaj musiało być wspaniale, kiedy paliły się wszystkie te świece. -Na pewno, ale ja się cieszę, że zamontowano tutaj elektryczność – odrzekła Christine rozglądając się po pomieszczeniu. -To miejsce kryje coraz to nowe tajemnice. Właśnie dowiedziałam się, że odnowiono salę dla baletu. Madame Francis postanowiła, że próby do spektaklu będą odbywać się tutaj. -Naprawdę. To dobrze, muszę ją poprosić, aby dała mi kilka lekcji. Moja Christine była baletnicą a ja szczerze mówiąc niewiele pamiętam z jej lekcji. -Raczej się zgodzi, ale wiesz, że musisz się przyłożyć. -Domyślam się. Dalej jest taka wymagająca? Elen nie odpowiedział tylko skinęła głową. Christne dobrze znała madame Francis niską, szczupłą kobietę o wiecznie spiętych z tyłu głowy włosach i ostrych rysach twarzy. Ciągle pamiętała jej głośny i melodyjny głos, który do znudzenia powtarzał „dyscyplina, koncentracja i poświęcenie...”Oto jej motto. -Lorme przy niej to anioł – stwierdziła Christine zaglądając za parawan, który rozstawiony był przy jednej ze ścian pokoju. –Elen, chodź coś zobaczyć! – Zawołała nagle przyjaciółkę. - Co tam jest? – Zapytała podchodząc do parawanu. -Zaraz zobaczysz. Pomóż mi tylko to złożyć. Dziewczyny szybko uporały się z parawanem a ich oczom ukazało się duże, dość zniszczone zwierciadło w złotej oprawie. -Widocznie jeszcze go nie wymienili. Musi być bardzo stare – Christine spojrzała na nie i mimo iż czas nie był dla lustra łaskawy wciąż mogła zobaczyć w nim swoje odbici. -Musiało jeszcze pochodzić z czasów przed pożarem. Na pewno kiedyś przeglądały się w nim wielkie artystki. Nagle Christine poczuła zimny podmuch powietrza jakby pochodzący z piwnicy. -Czujesz jak tutaj wieje? Garderoba a takie tu przeciągi- potarła rękami ramiona, aby się rozgrzać. -Co się dziwić. Pewnie drzwi są nieszczelne – Elen spojrzała na zegarek.- Nie czas teraz się nad tym zastanawiać, bo znowu spóźnimy się na próbę. Christne chciała wyjaśnić, że to nie wieje od drzwi tylko raczej właśnie od tego lustra. Choć z drugiej strony wydało jej się to niedorzeczne. Postanowiła jednak to sprawdzić, jak tylko znajdzie czas. * Jak zwykle straciła poczucie czasu. Zdarzało się jej to zawsze, kiedy poświęcała się ćwiczeniom. Lubiła wtedy zaszyć się gdzieś w samotności i tam pracować nad swoim głosem. -Nie możliwe, że zostawili mnie tu samą- wbiegła do garderoby z lustrem, która od jakiegoś czasu stała się ulubionym miejscem składowań rzeczy całego zespołu. Na wieszaku wisiały tylko jej rzeczy. – No nie, a więc jednak- pomyślała łapiąc za torebkę. Dostrzegła jednak, że na stoliku leżała mała kartka z pękiem kluczy. Do naszej marudy Stwierdziliśmy, że tak bardzo zatraciłaś się w świecie muzyki, iż nie będziemy ci przeszkadzać. Profesor zostawia kluczę i przypomina o jutrzejszej próbie o godzinie 8 (chyba przesadził). Nie siedź za długo. Niecierpliwy zespół. Zaraz poznała pismo Caroline. - W takim razie nie mam się co spieszyć –westchnęła i zaczęła powoli się ubierać. W pewnym momencie poczuła na skórze powiew zimnego powietrza. Odruchowo spojrzała w stronę lustra, które wciąż wyglądało tak samo jak wtedy, gdy widziała go po raz pierwszy. Podeszła do niego by się upewnić czy ma racje i kiedy stanęła naprzeciw zwierciadła wyraźnie czuła przeciąg. – Coś jest z nim nie tak – dotknęła jego tafli, po czym przesunęła po jej powierzchni dłonią. Ku jej zdziwieniu zwierciadło drgnęło a z jednej strony tuż przy ramie ukazała się mała szpara. Nacisnęła mocniej na lustro by poszerzyć ją. Bez większego wysiłku tafla lustra przesunęła się ukazując za sobą ciemny korytarz, z którego właśnie dochodziło zimne i wilgotne powietrze. -Ot i jest przyczyna wiecznych przeciągów – mruknęła do siebie oglądając to ukryte przejście. - Widocznie nie zostało jeszcze odkryte przez ekipę remontową, czyli nikt tutaj nie bywał od czasu pożaru. Dziwne jednak, że powietrze nie ma zapachu stęchlizny. Czyżby zatem było jakieś inne wyjście z opery, do którego prowadzi ten korytarz i dlaczego został ukryty w taki dziwny sposób? Po co komuś było potrzebne to przejście tutaj w operze? Obejrzała dokładnie wejście. Było wielkości i kształtu lustra, które po przesunięciu chowało się w ścianie. Z drugiej strony także w łatwy sposób można było przesunąć tafle lustra, przez którą można było zobaczyć całe wnętrze pokoju. Dość sprytna i łatwa do ukrycia konstrukcja. -Trzeba by zbadać ten korytarz – postanowiła po chwili. Wprawdzie lepiej byłoby najpierw to zgłosić, ale profesor pewnie przekazałby to Limbertowi i zanim mogliby tam wejść minęłoby trochę czasu a tak mam wolną rękę. W końcu taka okazja może się nie trafić. -Potrzebne będzie tylko jakieś światło– wróciła do pokoju skąd zabrała z jednego świecznika dwie świece. -To powinno wystarczyć, choć lepsza byłaby latarka – i jedną z nich zapaliła zapalniczką osłaniając ją ręką przed przeciągiem a drugą schowała do kieszeni. –Mam nadzieje, że szybko nie zgaśnie – pomyślała i powoli ruszyła przed siebie za sobą zasuwając wejście do korytarza. Był on długi i wąski, ale mimo to bez problemu mogła nim iść. Szła powoli starając się uważnie rozglądać. Zastanawiała się stąd czuć tą wilgoć skoro ściany korytarza są suche. Dziwne też było to, że brak było w nim było pajęczyn i kurzu. Wyglądało tak jakby czas się tu zatrzymał. Miała też nadzieje nie spotkać tu żadnych szczurów, nie znosiła ich. Rozmyślając nawet nie spostrzegła, kiedy korytarz się skończył a przed nią ukazały się schody prowadzące w głąb piwnicy. Planowała wrócić, kiedy droga zacznie się komplikować, ale były to tylko zwyczajne schody. – Może one prowadzą właśnie do wyjścia, szkoda by było teraz zawrócić – bez wahania poczęła nimi schodzić w dół. Nagle poczuła się dziwnie i nieswojo. Schody zaczęły wydawać się jej dziwnie znajome. Mogłaby przysiądź, że już kiedyś nimi szła. - Deja vu czy też był to sen? – przypomniała sobie ten koszmar, który już jakiś czas temu nie śniła. Jednak to miejsce wyglądało zupełnie inaczej. Dla dodania sobie odwagi poczęła cicho nucić a po chwili śpiewać. You were once my one companion... you were all that mattered... Właśnie od kilku dni ćwiczyła ten utwór i była to pierwsza melodia, która przyszła jej do głowy. Zaczęło się to jej podobać. Podziemne pomieszczenia mają najczęściej dobrą akustykę a to miało idealną. Echo jej głosu rozchodziło się po wszystkich korytarzach. Poczuła też, że powietrze staje się coraz bardziej przesycone wilgocią a przed nią ukazało się duże podziemne jezioro. -I kto by pomyślał jezioro pod operą – zdziwiła się. – Ciekawe, jakie inne tajemnice kryje to miejsce. Jutro muszę tu wszystkich zaprowadzić, szkoda, aby coś tak pięknego było ukryte. No dobrze, dość już tego spaceru po podziemiach. – Odwróciła się szybkim ruchem. Nagle tuż przed sobą dostrzegła cień. Pojawił się tak nie spodziewanie, że krzyknęła z przerażenia i zrobiła gwałtowny krok do tyłu. Było to jej błędem, bo straciła równowagę. Jedno, co poczuła to, to, że spada a potem był tylko silny ból z tyłu głowy i zapadła ciemność.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 14, 2005 9:59:39 GMT 1
Rozdział VI Erik.
Dawno nie słyszał dźwięku dzwonka, który informował go o tym, że jakiś intruz wtargnął do jego podziemi. Nie zdziwiło go to jednak. Przeczuwał, że któryś z tych ludzi w końcu tu trafi. Dobrze wiedział, co wtedy należy zrobić. - Żadna ludzka istota nie wyjdzie stąd żywa - postanowił idąc podziemnym korytarzem. Zanim jednak zobaczył nieproszonego gościa usłyszał wyraźnie jego głos. -Christine! – Zatrzymał się przerażony słysząc znowu jej głos. – Nie, to nie ona tylko ta dziwna dziewczyna – uświadomił sobie po chwili. Od jakiegoś czasu obserwował ją. Wprawdzie pod żadnym względem nie była podobna do jego Christine, ale była jakaś inna niż wszystkie inne kobiety, które pojawiły się w operze. Co prawda zmieniły się ich stroje i fryzury, ale wciąż pozostały rozgadane i chichoczące jak dawniej. Ona natomiast lubiła przesiadywać w samotności, gdzie pracowała nad swoim głosem. Często towarzyszył jej w ukryciu w tych ćwiczeniach przysłuchując się. Do tego zawsze była ubrana na czarno. – Nawet teraz – pomyślał, kiedy dostrzegł ją idącą przez korytarz. Śpiewał nie zdając sobie sprawę z obecności Erika. On natomiast wsłuchał się w jej pieśń. -Głos ma niczego sobie – ocenił krytycznie. – Brak w nim trochę dyscypliny i opanowania, ale jest za to silny i dojrzały. Jakby nad nim popracować osiągnąłby ideał. Kiedy dotarła do jeziora Erik podszedł do niej bliżej. Wciąż zastanawiało go jak wygląda jej twarz. Wciąż miał dziwne wrażenie, że jest ona podobna do jego ukochanej. Nagle ona odwróciła się a Erik nie miał czasu się ukryć. Przestraszona krzyknęła i gwałtownie cofnęła się tracąc przy tym równowagę. Upadła uderzając głową o kamienie. Szybko znalazł się przy niej. -Nic jej nie będzie – powiedział do siebie sprawdzając czy z tyłu głowy nie pojawiła się krew. – Straciła tylko przytomność, ale za kilka godzin dojdzie do siebie. Odgarnął z jej twarzy włosy. Była to młoda kobieta ani nie ładna, ani nie brzydka, ale pod żadnym względem nie podobna do Christine. Zastanawiał się skąd przyszedł mu taki pomysł by je porównywać. Na jej obliczu dostrzegł jeszcze coś, co zwróciło jego uwagę. Na części prawego policzka miała bliznę, która ciągnęła się aż do ucha. – Rana musiała być głęboka i bolesna – pomyślał dotykając delikatnie blizny. -Nie możesz tutaj sama leżeć. Muszę cię stąd zabrać. – Postanowił i ostrożnie wziął ją na ręce. * Christine zaczęła dochodzić do siebie. Nie otworzyła jeszcze oczu, ale bardzo powoli poruszyła ręką. Jednak zamiast wilgotnego gruntu, którego się spodziewała poczuła, że leży na czymś miękkim i aksamitnym. - Trumna?! – Była to pierwsza rzecz, jaka przyszła jej do głowy. Szybko otworzyła oczy i odetchnęła z ulgą, kiedy nie zobaczyła nad sobą wieka, choć widok, który ukazał się przed jej oczami wcale niewiele wyjaśniał gdzie się znajduje. Czarna udrapowana firana zaczepiona o sufit rozłożyście spływająca wprost na miejsce gdzie leżała. Przez chwilę wpatrywała się w nią bez celu. Szybko się jednak opamiętała. -Nie mogę tu leżeć w nieskończoność. Pierwsze, co muszę zrobić to wstać – zdecydowała próbując się podnieść. Nie było to wcale łatwe z powodu dotkliwego bólu głowy i ramienia, którym starała się zamortyzować upadek. – Dobrze, że jestem cała – ucieszyła się w duchu. – A mogło być gorzej, choć to chyba jeszcze nie koniec. Siedziała na czymś, co było dużym łożem o kształcie łabędzia lub innego ptaka, a firana, którą dostrzegła na początku osłaniała je całkowicie izolując od jasno oświetlonego pomieszczenia. Powoli opuściła nogi i ubrała buty leżące tuż przy łożu. Zanim jednak zupełnie wstała chwilę zajęło jej wyplątanie się z firany. -Że też ludzie muszą sobie tak utrudniać życie – mruknęła do siebie spoglądając na dziwaczne łoże. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Wciąż była w podziemiach a raczej jaskini, choć wcale nie czuła zimnego i przejmującego powietrza tak charakterystycznego dla takich miejsc. Było tu ciepło, przytulnie i bardzo jasno. Światło pochodziło z palących się na świecznikach porozstawianych chyba w każdym zakątku jaskini. Christine przez chwilę stała bez ruchu oglądając to dość dziwne miejsce, po chwili jednak ruszyła niepewnie w stronę wyjścia. Mała jaskinia, w której się ocknęła łączyła się z drugą kilka razy większą. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegła było jezioro, które zajmowało prawie większą część jaskini. Druga część była natomiast czymś, co można było nazwać pokojem lub komnatą. Miejsce to wypełnione było świecznikami, rzeźbami, książkami i innymi tego typu rzeczami, które bardziej pasowały do jakiegoś XIX- wiecznego wnętrza niż do tego miejsca. Największe wrażenie robiły jednak duże piszczałkowe organy, przy których ktoś siedział. Poczuła się trochę niepewnie. Samo to miejsce było niesamowite a co dopiero osoba w nim mieszkająca. Zastanawiała się, co właściwie ma powiedzieć. Odetchnęła głęboko by dodać sobie odwagi i ruszyła w jego stronę. Był to mężczyzna trzydziesto może czterdziestoletni. Nie widziała jego twarzy, gdyż cały czas siedział odwrócony do niej tyłem pochłonięty zapisywaniem czegoś na arkuszach nutowych, które poznała od razu. Ubrany był w czarny smoking a jego strój całkowicie pasował do wystroju tego dziwnego w miejsca. Christine poczuła się jakoś dziwnie. -Może to skutki upadku, albo jeszcze się nie obudziłam – i uszczypnęła się w rękę. Miała nadzieje, że wszystko to zniknie, ale tak się nie stało. -Ładne miejsce – rzekła Christine niepewnym głosem a były to pierwsze słowa, jakie przyszły jej do głowy. Mężczyzna nie odpowiedział a nawet nie zwrócił na nią uwagi wciąż pochłonięty swoim zajęciem. Poczuła się trochę zirytowana, co dodało jej odwagi. -Skoro już tutaj trafiłam chciałabym wiedzieć kim jesteś – odezwała się znowu, ale tym razem bardziej pewniej i swobodniej. Skądś wiedziała, że nie musi się go bać. -Nikt cię tu nie zapraszał – usłyszała w odpowiedzi jego głos, jednak wciąż na nią nie spojrzał. -Faktycznie nikt mnie tu nie zapraszał, ale sama nie wiem skąd się tu wzięłam. Mimo wszystko dobry zwyczaj jest, aby się przedstawić. Jestem Christine...Christine Davis. Na dźwięk jej imienia mężczyzna odwrócił się i spojrzał na nią. Teraz dopiero mogła zobaczyć jego twarz, której część była zakryta białą maską. -Nie trzeba było wchodzić do podziemi – odpowiedział niezbyt miłym głosem wpatrując się w nią przenikliwym wzrokiem. -Weszłam tu przez przypadek i nie sądziłam, że ktoś może tu mieszkać. To miejsce naprawdę robi wrażenie a jezioro...- urwała gdyż mężczyzna nagle wstał. Był wysoki, znacznie wyższy od niej. -Rozumiesz, że należysz do tej bandy, która od jakiegoś czasu kręci się po mojej operze - podszedł do niej blisko, jej zdaniem zbyt blisko, ale wcale nie miała zamiaru się cofać. Tego już było dla niej za wiele. Nie miał prawa tak mówić. -Zespół a nie banda – odpowiedziała dobitnie. – Zespół, który chcę tu wystawić spektakl. Wreszcie ktoś postanowił odnowić to miejsce. -Nikt was o to nie prosił. - Nikt nie musiał – odparła wyzywająco. – Wszystko to robimy dla muzyki. Opera bez niej jest martwa. Ożywa dopiero wtedy, gdy wypełniona jest muzyką. Usłyszawszy jej wypowiedz odwrócił się i zaśmiał sarkastycznie. -Co wy możecie wiedzieć o muzyce?- Zapytał ironicznym głosem. -Kocham muzykę – odpowiedziała już spokojnym głosem, po czym dodała. – Zresztą nic o nas nie wiesz i nie masz prawa nas oceniać. Równie dobrze to samo mogę powiedzieć o tobie. A tak w ogóle to skończmy tą rozmowę. Chciałabym już wrócić na powierzchnię. Jak można stąd wyjść? -Skąd wiesz, że chcę cię wypuścić?- Znowu zaczął się jej przyglądać. -Bo raczej nie jesteś zadowolony z mojego towarzystwa. Zatem najprościej będzie jak pokażesz mi drogę powrotną – odrzekła bez chwili zastanowienia. Mężczyzna nie odpowiedział tylko zaczął powoli chodzić dookoła niej wciąż nie spuszczając z niej wzroku. -Nie boisz się, że mogę ci coś zrobić? – Zapytał po chwili milczenia. -To, po co mnie tu zabrałeś. Bo domyślam się, że to byłeś ty. Równie dobrze mogłam ocknąć się w piwnicy – odrzekł zniecierpliwionym głosem. Powoli zaczynała mieć dość tego ciągłego wpatrywania się w nią, jego posępnego wyrazu twarzy i tych dziwnych pytań. Czuła się zmęczona a głowa wcale nie przestawała ją boleć. -Nie boisz się mnie, człowieka w masce? -Nie. To twoja sprawa czemu ją nosisz – odpowiedział krótko i spojrzała mu prosto w oczy. Nagle wyraz jego twarzy się zmienił. Przez moment wydawało jej się, że widzi na niej zdumienie, przerażenie i smutek, ale po chwili jego oblicze znowu stało się posępne. -A jak masz właściwie na imię? – Zapytała go starając się zmienić temat. Zastanawiała się czy czasem go nie uraziła. Znowu nie odpowiedział na jej pytanie tylko się odwrócił się od niej i zabrał czarny płaszcz z krzesła, które stało opodal. -Chodź – zwrócił się do niej rozkazującym tonem, po czym ruszył przed siebie. Christine chciała jeszcze coś powiedzieć, jednak szybko zrezygnowała. Mógł jeszcze się rozmyślić. Podążyła zatem za nim zastanawiając się czemu tak nagle zmienił zdanie. Szli bardzo długo bez słowa. Nie przeszkadzała jej to wcale, gdyż starała się skupić uwagę na drodze i zapamiętać ją. Właściwie nie wiedziała, czemu to robi. - Tak na wszelki wypadek – mówiła sobie w duchu. Nie było to wcale takie łatwe, gdyż droga, którą ją prowadził pełna był obcych korytarzy i ciągłych zakrętów. Po jakimś czasie doprowadził ją do samego lustra. -Wiesz jak stąd wyjść – powiedział po długiej przerwie. Zauważyła, że głos jego się zmienił. Stał się mniej sarkastyczny i może trochę jakby milszy. – Najlepiej będzie, jeśli zapomnisz o tym, co widziałaś. -Dobrze, ale nie powiedziałeś mi jeszcze jak masz na imię – odpowiedziała nie dając za wygraną. Już sądziła, że znowu nie otrzyma odpowiedzi i już odwrócił się do lustra, jednak po chwili usłyszała jego głos. -Erik. -Dziękuje Eriku – spojrzała w stronę korytarza, lecz jego już tam nie było.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 14, 2005 15:35:17 GMT 1
Rozdział VII Oczy Christine.
Spojrzała na zegar, na którym jasno świeciły dwie liczby wyraźnie widoczne w ciemności 11:32. Nie mogła zasnąć i wciąż siedziała na parapecie okna wpatrując się w księżyc, który był właśnie w fazie pełni. - Kim on jest? – To pytanie wracało do niej przez cały dzień. – Erik...Ładne imię, ale co on robi w podziemiach? Mieszka. Dość dziwne miejsce na spędzenie życia a musiał tam być już jakiś czas. Zbyt dobrze znał lochy. Sam zresztą jest dziwny, jakby z innej epoki. I ta maska...Świat jest pełen dziwaków a ja musiałam trafić na jednego z nich i teraz tracę czas na rozmyślanie o nim – westchnęła zła na siebie. Znowu spojrzała na księżyc. Świecił dziś wyjątkowo jasno tak, że wszystkie sprzęty w jej pokoju były dobrze widoczne. Coś jednak w nim było. Nie skrzywdził ją i nie pozwolił, aby leżała nieprzytomna w lochach. Zabrał ją do swojej kryjówki, mimo iż wcale nie musiał. -Zaufał mi. Dlaczego? Dalsze rozmyślanie przerwał dźwięk jej komórki cicho grającej elektronicznymi dźwiękami „Sonatę księżycową”. -O tej porze?- Zdziwiła się odbierając połączenie. -Ha! Wiedziałam, że nie śpisz – usłyszała radosny głos Caroline. -Nie śpię- potwierdziła. -To dobrze. Masz zaraz się ubrać i za 10 minut jesteś u Elen. -Dlaczego? Coś się stało? – Zainteresowała się zwłaszcza, że przyjaciółka miała dość tajemniczy głos. Pewnie coś knuła. -Nic – odpowiedziała krótko. – Coś tam z gwiazdami i księżycem. Zresztą Elen ci wszystko wyjaśni. Po chwili usłyszała jej delikatny i jak zwykle spokojny głos. -Dziś jest bardzo odpowiednia noc, aby pytać kart o przyszłość. Postanowiłam, zatem postawić wam tarota. -Fajnie – odpowiedziała. Trochę już czasu minęło od ostatniego stawiania. Jednak Christine nagle straciła ochotę. –Wiesz właściwie trochę się nie wyspałam. Może jednak... -Nawet się nie wygłupiaj – usłyszała znowu w telefonie głos Caroline. – Ja też nie wierzę w to całe „hokus-pokus”, ale mam zamiar dzisiaj się pośmiać. No i mamy jeszcze wino na poprawę nastroju. -No dobrze – skapitulowała. – Zaraz będę. * -Szybka jesteś – zauważyła Dominiq, młodsza siostra Elen, otwierając drzwi mieszkania. -W końcu to tylko dwie ulice no i musiałam zdążyć przed północą. Wchodząc do pokoju Christine poczuła słodką woń indyjskich kadzideł. Sam pokój był oświetlony tylko światłem świec a na ścianach słabym światłem świeciły gwiazdy. Wiedziała, że to zasługa fluorescencyjnej tapety, którą dziewczyny kilka lat temu założyły. Trzeba było przyznać wrażenie było niesamowite. -Siadaj gdzie chcesz – rzuciła Dominiq. – Tylko uważaj na Thomasa. Thomas był to plastikowy szkielet. Własność Dominiq studentki medycyny. Służył jej do nauki kości a imię otrzymał po jej byłym chłopaku. Mimo, że zaliczenie z kości miała już rok temu, nie chciała się go pozbyć. - Powiedział, że będzie mnie kochał po grób a ja mu wierzę – tłumaczyła wszystkim z rozbrajającym uśmiechem. Dziewczyny siedziały na środku pokoju na podłodze. Na małym drewnianym stoliku rozłożone były karty. -Czeka cię powrót do źródeł – Christine usłyszała głos Elen i usiadła cicho by jej nie przeszkadzać. – Gwiazda, czyli siła i energia. Wrócisz do tego, co robiłaś kiedyś i jak widzę w każdej sferze swojego życia. -Też mi nowina – mruknęła Caroline. –Już od jakiegoś czasu myślę, aby wrócić na psychologię. -Karta cesarzowej – kontynuowała swoją wróżbę. – Szczęśliwa miłość, małżeństwo, kariera i bogactwo, czyli to jest droga, którą powinnaś obrać. -No dobrze tylko mi teraz powiedz, do którego mojego byłego chłopaka mam wrócić? – Podsumowała i zaczęła się śmiać. –Dzięki Elen, ale nie wierzę w te rzeczy. Ok. spójrzmy, zatem co czeka naszą drogą Christine. Może kariera divy operowej. -Nie zmuszam cię byś wierzyła, ale tarot nie kłamię – odparła Elen zbierając karty.
- Dziwny układ – zastanowiła się wpatrując uważnie w karty. – Zupełnie nie wiem jak go zinterpretować. Moc i śmierć. Dostałaś władzę nad czymś silnym i niebezpiecznym. Masz możliwość zmian, ale uważaj, bo każdy wybór niesie za sobą jakąś stratę. Karta maga, czyli pomocna dłoń oraz karta kochanków. Głębokie uczucie, jednak nie twoje. Widzę też, że ta miłość nie jest szczęśliwa, ale jest dla niej szansa, choć cena jest bardzo wysoka. Elen zamilkła a w pokoju zapadła cisza. -Nawet ja nie mam na to pomysłu- przerwała ją Caroline. – Dość już tej magii a czas wrócić do rzeczywistości. Elen gdzie masz kieliszki?
Wino było naprawdę wyborne. Słodkie i aromatyczne. Christine piła już drugi kieliszek patrząc na księżyc, który wydawał jej się jeszcze bardziej tajemniczy. -Magiczna noc – pomyślała i nagle doznała dziwnego uczucia jakby ktoś był przy niej i patrzył na nią. Zamknęła oczy by pozbyć się tego uczucia i wtedy zobaczyła kobietę ze swojego snu. Spojrzała a jej oczy były pełne łez. Christine przeraziła się. To były jej oczy. Szybko odwróciła się w stronę pokoju. -Za dużo wina – pomyślała. * - Ma oczy mojej Christine – pomyślał – To nie było kolejne złudzenie. Erik wspominał wydarzenia tamtej nocy, które wciąż nie dawały mu one spokoju. Wydawało mu się, że znowu była z nim. -Dlaczego? – Zadawał sobie pytanie. – Czy to kolejna jego kara? Spojrzał na kamienną chimerę. W świetle księżyca wyglądała jeszcze bardziej upiornie niż zwykle. Nie znosił tego miejsca, gdzie przeżył największe rozczarowanie w swoim życiu. Dziś jednak nie mógł wytrzymać w swoich podziemiach a dach opery był jedynym miejscem, gdzie mógł odetchnąć świeżym powietrzem. -Gdzie jesteś Christine? – Szepnął do siebie. – Odeszłaś tak szybko i nie zabrałaś mnie ze sobą. Mam być więźniem tego miejsca, ale jak długo? Zebrał w nim gniew. -Nie chcę twojej litości! – Krzyknął. –Boże miłosierdzie to farsa. Gdyby ono istniało pozwoliłoby, aby to się skończyło. Chyba dość już wycierpiałem? Daj mi odejść z tego świata, który i tak na twoje życzenie mnie odtrącił. Daj mi odejść nawet do piekła. Zaległa cisza. Jak zwykle nic się nie działo, mimo iż tyle razy prosił i przeklinał. Westchnął z rezygnacją i spojrzał w stronę księżyca. Zamknął oczy by móc znowu, choć na chwilę przywołać jej obraz. Jednak zamiast swojej Christine pojawiła się ta dziewczyna z opery. -Kim jesteś i czemu masz jej oczy? I... Nagle do głowy przyszedł mu pomysł. - I będziesz miała jej głos. Postaram się o to a ty będziesz mi posłuszna – dokończył przenikliwym głosem.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 15, 2005 10:15:05 GMT 1
Rozdział VIII Upiór Opery?
Upłynęło ponad dwa tygodnie od czasu, kiedy rozpoczęły się pierwsze próby do spektaklu. W tym czasie do ćwiczących debiutantów dołączyli także zawodowi śpiewacy, chór oraz inne osoby biorące udział w pracach nad inauguracyjnym przedstawieniem. Wszystko to razem tworzyło dość duże zamieszanie, nad którym starały się zapanować trzy osoby Debray, Limbert i Lorme. Szczególnie ten ostatni miał trudne zadanie starając się całkowicie zadbać o wykonanie wszystkich utworów. Przy tym wciąż jednak starał się poświęcić jak najwięcej uwagi swoim uczniom. Tak było i teraz. Już rano energicznym krokiem wszedł na scenę i wydał jasne polecenia. -Najpierw proszę Christine i Elen. Scena w kaplicy i „Angel of music”. Caroline ty masz teraz wolne, ale przygotuj „Think of me”. Max ty zaczynasz. Wszyscy weszli na scenę i zajęli odpowiednie dla siebie miejsca. -Znowu przyszedł – w pewnym momencie Christine poczuła, że ktoś ją obserwuje. Od czasu tego dziwnego spotkania w podziemiach nie widziała więcej Erika. Pojawiło się jednak, co jakiś czas zwłaszcza, kiedy była na scenie, przeczucie. Miała wrażenie, że on cały czas tu jest. Dziś jednak, kiedy podczas śpiewu podniosła wzrok i na jednej loży usytuowanej tuż nad sceną spostrzegła jakiś cień. -Nie myliłam się – przyznała sobie w duchu rację. – Dość dobrze się ukrywa. Kręci się tu tyle ludzi a nikt go jeszcze nie zauważył. Choć właściwie, po co tu się pojawia skoro powiedział, że jesteśmy tylko hałasującą bandą. Nie miała jednak czasu na zastanawianie się nad tym. Profesor zaraz by zauważył, że koncentruje swe myśli nad czymś innym niż śpiew.
Podczas przerwy Christine poszła do garderoby. Było to według niej najlepsze miejsce, aby przeanalizować uwagi profesora. Musiała to zrobić, gdyż po przerwie miała jeszcze raz wystąpić. Powtarzała swoje partie kilka razy i nagle poczuła, że znowu jest obserwowana. -On tu gdzieś jest –pomyślała urywając śpiew w pół zdania. – Zastanawiałam się, kiedy się pojawisz – powiedziała głośno w przestrzeń pokoju. -Skąd wiedziałaś, że tu jestem? – Usłyszała jego głos z miejsca, gdzie znajdowało się lustro. Odwróciła się szybko w tamtą stronę. Stał w czarnej pelerynie na tle lustra. -Przeczucie – odparła krótko, po czym szybko zmieniła temat. – Widziałam cię dziś na naszej próbie. Jak ci się podobało? -Musisz bardziej wsłuchać się w muzykę a nie koncentruj się na słowa. Pierwszy fragment śpiewasz za szybko – rzeczowym głosem wytykał jej błędy. -Pouczasz mnie czy dajesz dobre rady? – Zapytała po chwili milczenia, które było spowodowane zdziwieniem na jego słowa. -Traktuj to jak chcesz – ton jego głosu nie zmienił się. – Potrzebujesz nauczyciela. -Ja mam już nauczyciela – oznajmiła energicznie. – Wybacz, ale drugiego nie potrzebuje. - Zatem odmawiasz – rzekł chłodno podchodząc do niej. – Mogę z ciebie zrobić wielką śpiewaczkę. Masz talent. -Posłuchaj mnie Eriku. Ja naprawdę nie potrzebuje niczyjej pomocy. Profesor od początku pracuje nad moim głosem a ja mu ufam. Teraz sama muszę dużo ćwiczyć. Proszę cię, zatem abyś zostawił mnie samą – kiedy skończyła mówić zastanawiała się, jaka będzie jego reakcja. Starała się aby jej słowa były jak najbardziej uprzejme. -To moja opera i tylko ja decyduje, kiedy mam wyjść – odpowiedział spokojnie, ale Christine dobrze wiedziała, że to tylko pozory. -Dobrze, zatem ja wyjdę – postanowiła. – Miło mi się z tobą rozmawiało, ale muszę... Sam dobrze wiesz – rzuciła zamykając za sobą drzwi.
-Nie jesteś uległa – powiedział do siebie, gdy tylko Christine wyszła. – Nie chcesz po dobroci, zatem zmuszę cię do posłuszeństwa.
- Chyba trochę przesadziłam – pomyślała idąc na scenę. Miała trochę wyrzuty sumienia, że tak go potraktowała. – Z drugiej strony niech nie myśli sobie, że będzie za mnie decydował. Co on sobie myśli?.. -Christine możemy zaczynać? – Usłyszała głos profesora. -Tak. -Powinnaś pierwszy fragment śpiewać wolniej i koncentruj uwagę na muzyce a nie na słowach. -Słucham? – Zdziwiła się na słowa profesora po skończonym występie. –Kto to panu powiedział? Rozmawiał pan z nim? – Prawie krzyknęła. -Z kim? – Zapytał a wszyscy obecni popatrzyli na nią dziwnie. Christine zrozumiała, ze plecie coś bez sensu i szybko się uspokoiła. -Z nikim – odpowiedziała już normalnym głosem. – Dobrze, postaram się o tym pamiętać – i spojrzała w stronę loży, która była już pusta. -Może znasz się na śpiewie, ale nie myśl, że przekonasz mnie tym – powiedziała do niego w myślach. * Czemu tu stoicie? Coś się stało?- zapytała Christine widząc wszystkich swoich przyjaciół stojących na schodach przed wejściem do sali koncertowej. Wyglądali jakoś dziwnie a po ich minach można było sądzić, że coś jest nie tak. -Opera „stanęła na głowie” – Pierre odpowiedział dość zagadkowo. Christine spojrzała pytająco na pozostałych. -Czy mógłby mi to ktoś w końcu wyjaśnić? – Zaczęła się trochę niecierpliwić. - Jeśli to jest jakiś głupi żart, to naprawdę nie jest śmieszny. -To nie żart –odpowiedział Max. – Zresztą, co tu dużo mówić. Sama zobacz – i otworzył drzwi prowadzące do wnętrza sali. To co zobaczyła przeszło jej najśmielsze wyobrażenia. Scena przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Jej cała powierzchnia była pokryta drewnianymi, papierowymi i szklanymi elementami, które stanowiły kiedyś elementy dekoracji. Teraz natomiast leżały połamane lub rozbite. Na samym środku całego tego bałaganu znajdowała się oderwana część teatralnej kurtyny, która razem z resztkami dekoracji robiła dość upiorne wrażenie. Wokół tego wszystkiego kłębiła się prawie cała ekipa opery: robotnicy, śpiewacy, technicy i inni ludzie tworzą dość pokaźną widownie. -Ale co się stało? – Zapytała po raz drugi. Nie otrzymała jednak odpowiedzi, gdyż usłyszała głos dyrektora, który pojawił się nagle jakby spod ziemi. -Niech ja dorwę tego, kto był odpowiedzialny za montaż dekoracji! – Oznajmił donośnie robiąc się przy tym raz blady a raz czerwony. -Panie dyrektorze to nie moja wina- odezwał się pośród tłumu cichy głos, który należał do niskiego niepozornego człowieka. – Sprawdzałem wszystko kilka razy i o błędzie nie mogło być mowy. -To jak mi to pan wytłumaczy – powiedział przenikliwym szeptem. Wszyscy z zaniepokojeniem spojrzeli na Limberta zastanawiając się czy zaraz nie dostanie zawału. -Sam nie wiem. Możliwe, że materiał nie wytrzymał, ale zawsze wypieramy najlepszy. Po prostu to, co się stało nie miało prawa się zdarzyć.
- Teraz już wiesz – zwróciła się do niej Caroline. -Próby zostały odwołane. Podobno doprowadzenie wszystkiego do porządku zajmie co najmniej trzy dni – oznajmił Max. – Profesor kazał wszystkim przekazać, że zaległości odrobimy w weekend. -Co?! – Krzyknęli wszyscy pozostali prawie jednocześnie. -Ja mam plany na weekend –jęknął Pierre. -Ja też – dodała Caroline. – To głupi pomysł żebyśmy cierpieli z powodu słabego drewna. -Gdzie jest profesor? – Zapytała Christine. -Uspokaja madame Francis. Poczuła się słabo, kiedy się o tym dowiedziała. Rano miał tu mieć próbę balet – odparła Elen. – Słyszałam jak niektórzy mówią, że może to być sprawka Upiora. -To nie Upiór tylko...! –Christine przerwała jej nagle. Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni jej nagłym wybuchem. -Tylko kto? – Zapytał Pierre. -Drewno...nie wytrzymało –odparła nie wzbudzającym podejrzeń głosem pomimo narastającej w niej wściekłości. -Właśnie Elen skończyłabyś już z tym Upiorem- odezwała się Caroline. -Słyszałaś co mówiono. To wszystko nie miało prawa się zdarzyć. Według mnie to możliwe z tym Upiorem. W końcu kiedyś działy się tu podobne rzeczy. - Bądź poważna zresztą jak będziesz tak cały czas mówiła o Upiorze to w końcu się pojawi. -Już się pojawił – dodała w myślach Christine. – Mogę się założyć, że to jego sprawka. Nie wiem co on planuje, ale nie pozwolę mu niszczyć naszej pracy. W tym momencie powzięła pewna decyzję, choć jeszcze nie wiedziała jak to zrobi. Musiała jednak jakimś cudem zostać w operze. -Christine, dokąd idziesz? – Spytał Max widząc jak nagle ruszyła w stronę sceny. -Jakoś nie mam ochoty siedzieć bezczynnie a tu widzę jest dużo do zrobienia. Może się uda to wcześniej posprzątać. Co wy na to? Max spojrzał na resztę grupy. -Czemu nie – dodał po chwili zastanowienia.
Podczas przerwy w pracy Christine wymknęła się ze sceny pod pozorem pilnej rozmowy z Lorme. Zanim jednak przystąpiła do realizacji swojego planu wypytała jednego z pracowników jak dojść do loży przy scenie, w której zobaczyła Erika. -Jak tu go nie spotkam to pozostają mi tylko podziemia –wzdrygnęła się na tą myśl. Jakoś nie miała ochoty tam wracać. Postanowiła jednak, że nie zostawi tak tego.
Ruszyła długimi korytarzami opery uważnie sprawdzając każdą tabliczkę znajdującą się nad drzwiami wejściowymi do loży. To miejsce musiała być na pierwszym piętrze. Tak przynajmniej zostało jej wskazane. W korytarzu panował półmrok, zatem poszukiwania nie były wcale łatwe. Po pewnym czasie stanęła przed drzwiami, nad którymi widniała srebrna tabliczka z wygrawerowanym napisem LOŻA NR 5. - To na pewno tutaj – nacisnęła klamkę. Drzwi bez problemu otworzyły się i weszła do zupełnie ciemnego pomieszczenia. Przez chwilę nic nie widziała, jednak oczy szybko przyzwyczaiły się do mroku. Miejsce to zostało już całkowicie odnowione. Nawet fotele obite czerwonym aksamitem pokryte były pokrowcami czekając na pierwszych widzów. Podeszła do balustrady i zobaczyła wspaniały widok na scenę. Naraz usłyszała cichy szmer dochodzący za drzwi. -Chyba nie będę długo czekać – pomyślała stając w jak najciemniejszym kącie loży. Rzeczywiście miała rację. Erik wszedł bardzo cicho zupełnie nie zwraca na nią uwagi. -Co ty próbujesz osiągnąć? – Zapytała go wprost kiedy tylko zamknął drzwi. Odwrócił się w stronę gdzie stała, ale nie odpowiedział na jej pytanie. -Od razu domyśliłam się, że to twoje dzieło – kontynuowała gniewnym głosem. – Przez ciebie mamy teraz mnóstwo roboty i będziemy mieli opóźnienia... -Nie interesują mnie wasze problemy – przerwał jej sarkastycznym tonem. -Zauważyłam – stwierdziła czując jak narasta jej wściekłość. - I pewnie myślisz, że przez takie sztuczki szybciej się nas pozbędziesz ze swojej opery, ale nie licz na to. Ja ze swojej strony zrobię wszystko, aby przedstawienie się odbyło! -Tak? – Ton jego głosu nagle się niepokojąco zmienił. – Mam zatem jeden warunek. Jeśli go spełnisz zostawię was w spokoju. -Jaki? – Zapytała. Trochę żałowała swojej wcześniejszej deklaracji, ale trudno stało się. -Będę cię uczył śpiewu. -Słucham? – Zdziwiła się nie spodziewając się takiej odpowiedzi. – Ale ja już ci tłumaczyłam nie potrzebuje nauczyciela. -To mój warunek – rzekł głosem nie znoszącym sprzeciwu. Christine przez chwilę milczała patrząc na niego wściekła, po czym odpowiedziała już w miarę spokojnie. - Zgadzam się, bo nie mam innego wyjścia, ale musimy ustalić pewne szczegóły i też albo je zaakceptujesz albo zapomnij o jakiejkolwiek nauce. Gdzie mamy mieć te lekcje? – Dokładnie go obserwowała zastanawiając się, kiedy wybuchnie, ale był dziwnie spokojny, co jeszcze bardziej ja niepokoiło i denerwowało. -W podziemiach... -Nie mam zamiaru tam wracać – przerwała mu. – Wybierz jakieś inne miejsce w operze. I lekcja nie będzie trwać dużej niż godzinę. Nie mam więcej czasu musze przygotowywać się do przedstawienia. -Dobrze. Zatem chodź. -Dzisiaj mam inne zajęcia – odpowiedziała wskazując na scenę. Chciała jeszcze coś dodać na temat bałaganu, jaki on zrobił, ale ugryzła się w język. Po co go drażnić. – Ale jutro mogę o 16. Tylko jak tam trafię? -Spotkamy się tutaj i pamiętaj, jeśli się nie pojawisz... -Nie łamię danego słowa i mam nadzieje, że ty też - powoli ta rozmowa zaczynała ją irytować, ale widać, że w końcu stanie się to tradycją. -Będę tu na ciebie czekał. Nie spóźnij się - odrzekł wchodząc.
|
|
atraktywna
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Były Geolog Forum ;)
Posts: 152
|
Post by atraktywna on Sept 15, 2005 14:40:56 GMT 1
Zaglądam na ten ff przynajmniej 2 razy dziennie, mając nadzieję, że a nuż się coś nowego pojawiło... Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg! (nie zdążyłam przeczytać całości, kiedy była na TAMTYM forum)
|
|
|
Post by Kaja on Sept 15, 2005 18:47:10 GMT 1
Rozdział IX Uczennica Upiora.
-Nie powinnaś się zgodzić. Nie powinnaś...-jakiś wewnętrzny głos cały czas jej to powtarzał, kiedy szła na spotkanie z Erikiem. Bez problemu dostała do opery, w której wciąż trwało usuwanie szkód i naprawa dekoracji. Starała się nie spotkać nikogo na swojej drodze. Znowu byłby problem z tłumaczeniem się. Od rana miała kiepski humor nie tylko z powodu tej lekcji. Znowu śniły jej się lochy. Scenariusz snu był taki sam, ale tej nocy dziewczyna, która pojawiła się na końcu snu wyraźnie chciała coś jej powiedzieć. Christine jednak nie mogła jej zrozumieć. -Nie powinnaś się zgodzić – usłyszała znowu ten denerwujący głos. -Ale się zgodziłam i nie dam mu satysfakcji, kiedy nie przyjdę – powiedziała do siebie. To wszystko wydało się Christine dziwne. Zastanawiała się, czemu tak zależało mu na tych lekcjach. Postawiła mu warunki sądząc, że się szybko zniechęci a tu przyjął je bez dyskusji. Znowu zaczęły wracać do niej pytania:, Kim on jest? Czemu mieszka w operze? -Co mnie to jednak interesuje – pomyślała idąc korytarzem. – Niech tylko trzyma się od nas jak najdalej a co do lekcji nie obiecałam mu, że będę posłuszną uczennicą. Może się zniechęci i będę miała spokój. Kiedy weszła do loży Erik już na nią czekał. -Chodź ze mną –powiedział krótko i ruszył korytarzem w przeciwnym kierunku niż ona przyszła. Szli jakiś czas milcząc kierując się cały czas w dół budynku. W końcu zatrzymał się przy jednej ścianie zakrytej grubym materiałem, za którym jak przekonała się ukryte były metalowe drzwi. Otworzył je dużym kluczem, po czym weszli do środka. Było to dość małe, okrągłe, ale bardzo wysokie pomieszczenie. Nie było tam żadnych mebli a tylko kilka świeczników, na których paliły się świece. Na jednej ze ścian namalowany był wizerunek anioła. Musiałbyś bardzo stary a mimo to farby nie wyblakły. Drugi anioł znajdował się na witrażu małego okna, przez które docierały do wewnątrz promienie zachodzącego słońca tworząc na podłodze i ścianach barwne refleksy. Miejsce to przypominało Christine kaplice. Bardzo też się jej spodobało. -Mam nadzieje, że zapamiętałaś drogę – zwrócił się do niej wyrywając z zamyślenia. – Oto twój klucz. Nie zgub go i pamiętaj, że nikomu nie możesz zdradzić tego miejsca. -Nie musisz mi przypominać – odrzekła chowając klucz do kieszeni. – Przyniosłam ci nuty i libretto. Jeśli masz mnie uczyć powinieneś się z nim zapoznać. -Możemy zaczynać – powiedział surowym i zniecierpliwionym tonem nie zwracając uwagi na plik kartek, które mu podała. -Skoro nie potrzebujesz tekstu – mruknęła chowając libretto do torby. – Proponuje abyś dał mi posłuchać swojego głosu. Spróbujmy zaśpiewać „ The mirror” scena, kiedy Upiór po raz pierwszy... Zgodził się kiwnięciem głowy, po czym zaczął. In solent boy! This slave of fashion basking in your glory! Ignorant fool This brave young suitor sharing in my triumph! Christine słuchała zaskoczona i zdumiona. Nigdy nie słyszała tak dobrego i mocnego głosu. Nie tylko znał tekst, ale zaśpiewał go z takim uczuciem gniewu, z jakim powinien brzmieć ten fragment. Była trochę tym zbita z tropu, ale nagle sobie przypomniała, że teraz jej kolej. Angel! I hear you! speak – I listen… Początkowo zaczęła bardzo niepewnie, ale po chwili pomyślała, że nie może przed nim na amatorkę ani też pokazać jak bardzo ją zaskoczył i zafascynował. Szybko opamiętała się I już po chwili śpiewała z dobrze znaną sobie pewnością. Flattering child you shall know me see why in shadow I hide! Znowu zaczął, jednak teraz jego głos był łagodny i przyjacielski. Christine znowu złapała się na tym, że zasłuchała się w nim. Angel of Music! Guide and guardian! Włożyła w ten fragment wszystkie swoje siły i umiejętności. - Skoro nie mogę inaczej muszę mu pokazać, że też potrafię – postanowiła. – Nie będzie to jednak łatwe. * Nie zrezygnował szybko, mimo iż Christine starała się go zniechęcić na różne sposoby. Każde jego zalecenie dyskutowała starając się ukazać mu słabe strony jego nauki. Nie zawsze też stosowała się do jego poleceń, choć najczęściej były one dla niej właściwe, gdyż nawet profesor zauważył, że jej głos jest coraz lepszy. Co zaś do czasu trwania lekcji trzymała się go z niezmienną upartością. Potrafiła w pół zdania przerwać śpiew informując go, że jego czas minął. Na nic to jednak było. Wprawdzie parę razy widziała jak niewiele brakowało, aby go wyprowadzić z równowagi. Patrzył na nią wtedy takim wzrokiem jakby miał ją zaraz udusić jednak coś go powstrzymywało. Poza tym niewiele z nią rozmawiał. Na jej pytania albo nie odpowiadał albo też mówił krótkimi zdaniami, najczęściej w rozkazującym tonie. Jedną pozytywną rzeczą, jaką Christine dostrzegała podczas tych lekcji był jego głos a właściwie to jak śpiewał. Nigdy w życiu nie słyszała, aby ktoś śpiewając wkładał w to wszystkie swoje uczucia i pasję. Często podczas lekcji musiała przywoływać się do porządku by się nie zapomnieć. Zastanawiała się skąd u niego tak dobrze wyszkolony głos. Nie poświęcała tym rozważaniom jednak dużo czasu, gdyż ostatnio zbyt dużo się działo wokół niej. Parę dni temu profesor zaproponował jej, aby złożyła dokumenty na asystenta w Akademii Muzycznej. Zrobiła to nie mówią o tym nawet Caroline, ale nawet nie miała czasu, kiedy przygotować się do egzaminów. Próby i inne przygotowania do przedstawienia stawały się coraz bardziej absorbujące. Wkrótce miano im dostarczyć kostiumy a do tego Limbert coraz częściej mówił, że muszą mu i jednemu ze sponsorów pokazać, choć mały fragment. Wybrano zatem „All I ask of you”, niezbyt trudny kawałek, który miała wykonać w duecie z Pierrem. Prezentacja miała się odbyć w czwartek wieczorem, zatem na próby zostało tylko trzy dni a było to mało czasu. Do tego jeszcze występ miał być w kostiumach a miały one być dostarczone rano w dniu prezentacji. Problem polegał na tym, że mogły się okazać niedopasowane a wtedy to będzie katastrofa. Powtarzał Debray. Jednak już w środę wieczorem wszystko oczywiście z wyjątkiem kostiumów było zapięte na ostatni guzik a Christine pozostał tylko jeden problem do rozwiązania. -Nie będę jutro na lekcji – oświadczyła jak tylko skończyli ćwiczenia emisji głosu. -Zatem łamiesz dane mi słowo – Erik odpowiedział drwiącym głosem. –Jak zwykle nic ono nie jest warte. Christine westchnęła. Czuła, że nie załatwi tego szybko. Znowu zaczynała się dyskusja, która najczęściej kończyła się kłótnią a dzisiaj nie miała ona na nią czasu ani ochoty. Postanowiła, zatem zachować w miarę możliwości spokój. -Już ci mówiłam, że nie łamię danego słowa – mówiła powoli wyważonym głosem. – Jutro jest dla mnie bardzo ważny dzień. Wieczorem mam wykonać jeden z utworów przed sponsorami i muszę się zaprezentować z jak najlepszej strony. Występ jest o 16 czyli w czasie naszej lekcji. Mówię ci o tym wcześniej abyś nie sądził, że może zrezygnowałam. Zakończyła czekając na jego decyzję. Przez chwile milczał jakby coś rozważał, po czym dał jej odpowiedz. -Będziesz mi winna jedną lekcję. -O to się nie martw. Odrobimy ją, kiedy zechcesz- odrzekła, po czym pomyślała – Udało się. Kiedy jednak wychodziła w głowie zaświtał jej pewien pomysł. - Jako mój nauczyciel powinieneś zobaczyć występ i później będziesz mógł mnie ocenić. Godzinę znasz a decyzja należy do ciebie – po czym wyszła nie czekając na odpowiedź.
Zatem życzę miłej lektury. Postaram się jak najszybciej umieszczać tu nowe fragmenty. Musze je tylko poprawić.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 16, 2005 9:39:09 GMT 1
Rozdział X Przeklęta Maska.
- Zupełnie nieźle – pomyślała wpatrując się w swoje zmienione odbicie, które nie mogła poznać. Pierwszy raz miała na sobie suknię, którą miała założyć do występu i mimo iż zdążyła już przyzwyczaić się do czarnych ubrań, które cały czas nosiła to jednak musiała przyznać, że zmiana ta wyszła jej na korzyść. Suknia była jasnozielona idealnie współgrająca z kolorem jej oczu. Gorset zdobiony był tylko drobnymi falbankami odsłaniał ramiona i podkreślał jej figurę. Od niego odchodziła długa i szeroka spódnica sztywno trzymająca się na halce. Suknia nie należała do wygodnych i trochę krępowała ruchy, ale z czasem mogła się przyzwyczaić. -Jesteś gotowa? –W drzwiach usłyszała głos Caroline. – O boże! Christine odwróciła się spoglądając na przyjaciółkę, która wpatrywała się jakby widziała ją po raz pierwszy. -Coś nie tak? -Wręcz przeciwnie! – Zawołała Caroline. –Przez chwilę myślałam, że to nie ty. Wyglądasz wspaniale. Nawet nie musisz śpiewać. Już samym wejściem powalisz ich na kolana. -Nie przesadzaj – zaśmiała się. – Suknia jak suknia. Sztywna i niewygodna, ale daje efekt. A ty czemu nie przymierzasz ubrań dla Carlotty? Podobno też są świetne. -To prawda, ale wszystkie są w różach albo fioletach a ja po prostu nie znoszę tych kolorów. Żeby choć dało się przemycić jedną czerwoną suknię. -Nie pamiętasz. Kostium to podstawa do wczucia się w rolę – Christine przypomniała słowa reżysera z ostatniej próby. -Nie tylko. A byłbym zapomniała. Od dziś zmieniam akcent – ostatnie zdanie wypowiedziała w dziwnej mieszance włoskiego i francuskiego kalecząc przy tym obydwa te języki. Ich rozmowę przerwało pukanie. Po czym w drzwiach pojawiła się postać w masce i pelerynie. Christine o mało nie krzyknęła myśląc, że to Erik zjawił się w garderobie. Na szczęście Caroline odezwała się pierwsza. -Nieźle Max, ale tym raczej ludzi nie wystraszysz. -Ty wiesz jak głupio się czuje. Przechodziłem właśnie obok pracowników od dekoracji i wszyscy patrzyli na mnie tak jakbym niewiadomo, co im zrobił. Christine to naprawdę ty? -Pewnie myślą, że jesteś Upiorem – stwierdziła Christine. – Udany kostium. -Max ty lepiej nie noś tej maski, bo jeszcze cię zlinczują za tą dekorację – zaśmiała się Caroline. -I tu jest problem. Właśnie się dowiedziałem, że mam ją cały czas nosić, aby lepiej zrozumieć i wczuć się w rolę Upiora – westchnął.- Co się stało z twoim głosem? -Ja też przygotowuje się do roli – odpowiedziała tym samym akcentem. Nagle drzwi otwarł się i usłyszeli krzyk - Upiór! – Zawołała Elen stojąc w drzwiach garderoby -Elen no nie. Nawet ty – jęknął Max. -Przepraszam. Myślałam...- po czym podeszła i pocałowała go w odsłonięty policzek. -Gdybym nie zobaczyła nie uwierzyłabym – rzekła Caroline. –Bojaźliwa Elen całuje Upiora. A ty czemu nie przebrana? -To właśnie mój kostium. Caroline miała powiedzieć, że to przecież jej roboczy strój, ale akurat wszedł Pierre wystrojony we frak ze skwaszoną miną. -Tylko nie mówcie, że wyglądam jak pingwin – oświadczył zaraz na wejściu. -No co ty. Wyglądasz bardzo elegancko – pocieszyła go Elen -Jak na sztywnego wicehrabiego – dodała Caroline próbują powstrzymać śmiech. – Jedno do drugiego idealnie pasuje. Tylko pingwin lubi niskie temperatury a co wicehrabiego to nie wiem. Na to stwierdzenie wszyscy zaczęli się śmiać. -Widzę, że humory dopisują. To dobrze. – Profesor właśnie co pojawił się w drzwiach. – Christine wyglądasz olśniewająco a ty Pierre wspaniale pasujesz na Raoula. I jak moi mili gotowi? -Jak najbardziej – potwierdziła Christine. -Można tak powiedzieć – dodał Pierre. -Właściwie wszystko już gotowe i możemy zaczynać. Christine załóż szal na scenie nie jest za ciepło. Coś to ogrzewanie nie działa jak powinno i dajcie z siebie wszystko – zakończył wychodząc z garderoby. -I pamiętajcie to ma być wyznanie miłości- odezwała się Caroline wciąż naśladując głos Carlotty. -Zatem nie zapominajcie, że mają być uściski, pocałunki i... -Caroline! – Christine i Pierre krzyknęli prawie jednocześnie. -Przecież chcę dobrze. * Erik siedział przed organami starając się znaleźć właściwy dźwięk pasujący do reszty utworu. Jednak mu to nie wychodziło, gdyż coś ciągle rozpraszało mu uwagę. -Bezczelna – pomyślał uderzając ze złością w klawisze, które wydały z jękliwy ton. – Nigdy nie powinna nosić jej imienia. Nawet w połowie na nie zasługuje. Bezczelna, denerwująca i nieposłuszna. Można ją znieść tylko wtedy, kiedy śpiewa. Jej oczy są wtedy oczami Christine a jej głos... Westchnął, po czym wrócił do pracy. Zagrał utwór od początku, ale to wciąż nie było to. -To i tak nie ma sensu- powiedział do siebie.- Marne i pospolite. Zebrał wszystkie nuty leżące na organach i przysunął do świeczki, która stała opodal. Kartki szybko się zajęły paląc się dużym ogniem. Przez chwilę obserwował płomień jak wybucha z dużą mocą a żeby po chwili przygasnąć. Z zamyślenia wyrwało go jedno bicie zegara, który wskazywał za kwadrans szesnasta. -I do tego ten występ – przypomniał sobie. Na początku postanowił nie iść. Nie miał ochoty robić tej dziewczynie żadnych przyjemności. Teraz jednak wahał się. Spojrzał na puste arkusze z pięciolinią. – I tak już dziś nic nie napiszę.
Kiedy przybyłby jeszcze nic się nie zaczęło a na scenie panowało małe zamieszanie. Na widowni siedziało jakiś dwóch obcych mężczyzn, którym dyrektor opery naskakiwał jak tylko mógł. Dopiero jak wyszedł jej nauczyciel wszystko się uspokoiło. Powiedział parę słów, po czym dał znać orkiestrze, aby zaczynała. Zrobiło się ciemno i popłynęły pierwsze takty utworu. I w tej chwili pojawiło się delikatne światło a na scenie stała para. Nagle wydało mu się, że czas zatoczył koło. Znowu jest jak tamtej nocy na dachu i widzi Christine i Raoula. No more talk of darkness Forget these wide-eyed fears… Znowu widział zdradę jego ukochanej Christine. On ją przytula a ona odwzajemnia jego uściski. Nagle wrócił dawny ból. Say you love me every waking moment turn my head with talk of summertime… Śpiewała dla tego chłystka zapominają o tym, co on dla niej zrobił i jak uczynił ją wielką. Let me be your shelter let me be your light. Czuł przeraźliwą gorycz i złość. Znowu był bezsilny. Say you’ll share with me one love, one lifetime say the word and I will follow you… Tego już nie mógł znieść. Nie mógł słuchać ich wyznania miłości. Chciał uciec jak najdalej i zapomnieć, ale najgorsze dla niego było to, że tak naprawdę nie chciał zapomnieć. Nie o Christine... * Christine spojrzała na lożę. Mogłaby przysiąc, że widziała Erika na początku występu a teraz jego miejsce było puste. Mimo jego wszystkich fanaberii i dziwnych zachowań czuła, że coś jest nie tak. Nie zwracała uwagi na brawa ani też na zachwyty nad występem jej i Pierre’a. Nawet profesor, który zazwyczaj w takich momentach jest oszczędny w pochwały powiedział „dobra robota”. Pożegnała się i szybko opuściła salę starając się nie wzbudzić niczyich podejrzeń. -Jeśli to jakieś jego nowa gra to pożałuje – pomyślała wchodząc do loży, która naprawdę była pusta. -Dziwne-stanęła przed jej drzwiami. Normalnie już dawno dałaby sobie spokój, ale czuła, że musi się z nim zobaczyć. -Chyba już doszczętnie zgłupiałam. Poczuła na skórze zimne powietrze, które dochodziło z góry. Nie zastanawiając się ruszyła w tamtym kierunku. Po chwili znalazła kręcone metalowe schody prowadzące cały czas do góry. Na ich końcu znajdowały się małe drzwi, które były do połowy otwarte. Pchnęła je i zorientowała, że jest na dachu opery. Na dworze było dość zimno, otulił się szalem i wyszła rozglądając się. Zobaczyła go jak stał w pewnej odległości od niej odwrócony tak, że nie widziała jego twarzy. Słyszała, że coś mówi do siebie, ale nie rozumiała jego słów. -Pewnie chce być sam – pomyślała. – Nigdy nie zrozumiem jego zachowań. Już miała odejść, gdy nagle usłyszała swoje imię. Przystanęła zdziwiona. Nigdy nie zwrócił się do niej po imieniu a teraz wypowiedział je tak czule. Podeszła do niego cicho tak, że nie poczuł jej obecności. Stojąc tuż za nim usłyszała cichy szloch. -Płakał...-odruchowo wyciągnęła do niego powoli rękę by go pocieszyć. -Przeklęta maska! – Krzyknął nagle.-Przeklęta twarz. Przez ciebie to wszystko! I zrzucił maskę z twarzy, która potoczyła się pod nogi Christine. Osłupiała przez moment, ale szybko wróciła do równowagi. -Erik -szepnęła cicho łagodnym głosem. Przez chwilę milczał oddychając głęboko jakby budził się z jakiegoś koszmaru. -Odejdź! Zostaw mnie! – Krzyknął do niej nie odwracając się. – Chce być sam! -Nie – odpowiedziała pewnym głosem, po czym schyliła się po jego maskę. Podała mu ją, ale odwróciła tak wzrok, aby nie widzieć jego twarz. -Aż taką budzę w tobie odrazę?- usłyszała jego cierpki i pełen goryczy głos. – Wszystkie jesteście takie same. Liczy się dla was tylko to, co piękne. -A ty chcesz mi pokazać swoją twarz? – Odpowiedziała mu pytaniem, na które nie usłyszała odpowiedzi. Poczuła tylko jak zabiera jej z ręki maskę. Po chwili spojrzała na niego. Nigdy nie widziała, aby był tak smutny. Stała tam drżąc na całym ciele sama nie wiedząc czy z zimna czy ze zdenerwowania. -Dość już tego – odezwał się przerywając milczenie. – Zwalniam cię z przyrzeczenia. Nie musisz już więcej przychodzić na lekcję, które i tak nienawidzisz. Nie martw się więcej o mnie nie usłyszycie. -Nie – usłyszał znowu w odpowiedzi. – Nie będziesz za mnie decydował. Zawarliśmy umowę i jest ona obustronnie wiążąca. Nie myśl będę znosiła twoje humory dotyczące jakiejś Christine. Nauczyciel nigdy nie zostawia ucznia w potrzebie a jeśli to robi to jest nie wart niczego. Skończyła oddychając szybko i wciąż nie mogąc powstrzymać drżenia, które już ją zaczęło denerwować. Erik nie odezwał się słowem, nawet jego twarz nie wyrażała nic. Cały czas była kamienna i nieporuszona. -Idę stąd – rzekła po chwili już prawie spokojnym głosem. – Zaraz tu zamarznę. Jak chcesz to zostań dobrze ci to zrobi. I odwróciła się by ukryć przed nim swoje zakłopotanie. - Czekam jutro- powiedziała nie odwracając się w jego stronę.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 17, 2005 20:07:59 GMT 1
Rozdział XI Okruchy Prawdy.
-Przyjdzie, czy nie przyjdzie – zastanawiała się czekając na Erika jak zwykle w kaplicy. Od wczorajszego dnia starała się trochę pozbierać myśli jednak nie było to łatwe. Przybywało coraz więcej pytań, na które nie mogła znaleźć odpowiedzi. -Była w jego życiu jakaś Christine – rozmyślała siedząc na parapecie okna. – Wczoraj nie zaprzeczył i coś musiało się stać. Czyżby maska była powodem, albo też to, co jest pod nią. Życie go tak skrzywdziło, że wybrał samotność... Przerwała rozmyślania, gdy usłyszała, że ktoś jest za drzwiami. -A jednak – pomyślała, gdy tylko stanął w drzwiach. Pierwsze, co dostrzegła to jego pogardliwie spojrzenie. -Nie potrzebuje niczyjej litości – zaczął cierpkim głosem. – A w szczególności twojej. -O czym ty mówisz? – Zapytała wstając ze zdumienia. Wszystkiego się spodziewała, ale nie tego. – Litości niby dla ciebie?! -To, dlaczego tu jesteś?- Jego głos stawał się coraz bardziej gniewny. – Pomyślałaś sobie „Trzeba mu pomóc”. Ale wiedz, że ja gardzę twoją pomocą tak samo jak tobą. -Już ci mówiłam potrzebuje twoich lekcji... -Tak nagle. Jeszcze niedawno mówiłaś, że robisz to wszystko dla tych ignorantów z opery. Poświęcasz się dla ludzi, którzy są nic nie warci. -Zabraniam ci tak mówić!- Wybuchła. – To moi przyjaciele i oni także zrobiliby dla mnie wszystko. Ale ty tego nigdy nie zrozumiesz, bo jesteś zgorzkniałym egoistą myślącym tylko o sobie! -Może i jestem, ale to ludzie mnie takim uczynili a teraz są dla mnie niczym. Marnymi stworzeniami. -A ty uważasz się za kogoś lepszego? -Ty nie wiesz, jacy ludzie potrafią być okrutni, kiedy się od nich różnisz. Ty nigdy tego nie zrozumiesz! – Mówił to pełen gniewu i goryczy. -Nie oceniaj ludzi, kiedy nic o nich nie wiesz. Nosisz w sercu jakąś urazę i chyba wiem jak ona się nazywa. Christine. Skrzywdziła cię a jestem ci potrzebna po to, aby ją zastąpić. I ty nie jesteś podobny do nich?! – Wykrzyczała ostatnie słowa, choć nie była pewna czy to naprawdę chodziło o jakąś kobietę. Kiedy to mówiła twarz jego zrobiła się szara. Podszedł do niej i chwycił tak jakby zaraz miał udusić. -Co ty możesz wiedzieć. Pojawiłaś się tu zesłana chyba przez samego diabła. Co ty możesz wiedzieć nigdy nie zaznałaś prawdziwego bólu ani łez – jego głos stał się nagle przenikliwy, jednak Christine nie bała się go. Gdzieś czuła, że on nie jest zdolny jej zrobić krzywdę. -Jak ty nic nie rozumiesz. Jak ty nic nie starasz się rozumieć – wyszeptała patrząc mu prosto w oczy. Nagle puścił ją odsuwając się od niej jakby zobaczył ducha. Christine cofnęła się gwałtownie, nie zastanawiała się nad jego niespodziewaną reakcją, gdyż w pewnym momencie przyszedł jej do głowy pomysł. -Dobrze. Jak chcesz. Koniec z lekcjami. Wiedz, że teraz właśnie udowodniłeś, że jesteś sam jak inni ludzie, którzy nie dotrzymują słowa. A może nawet gorszy - powiedziała to zupełnie obojętnie nie patrząc na niego, po czym po prostu wyszła. - Chyba się jednak nie udało – pomyślała idąc ciemnym korytarzem. Nawet nie dostrzegła, że opera jest już pusta a wszystkie światła są pogaszone. Kiedy dotarła do drzwi były już zamknięte. -No nie – spojrzała na zegarek. Właśnie przypomniała sobie, że dzisiaj operę mieli zamknąć wcześniej a ona przez to wszystko zupełnie o tym zapomniała. Szarpnęła mocno klamką, ale drzwi nawet nie drgnęły. – To na nic. Muszę tu zostać do rana. Oparła się plecami o drzwi i usiadła tam gdzie stała. Wiedziała, ze teraz może się wszystko wydarzyć. - Sama jesteś sobie temu winna – wyrzucała sobie. – Spędzisz noc z nieobliczalnym szaleńcem. -Czego jeszcze chcesz? – Zapytała czując obecność Erika, mimo, że nie widziała go, gdyż wokół niej panowała ciemność –Jak widzisz spełniło się twoje marzenie. Nie wydostanę się stąd aż do rana i jestem tu więźniem. -Nikt tu nie będzie już więźniem – usłyszała jego głos już bez wściekłości i sarkazmu. –Chodź. -Dokąd? – Zapytała nie dając za wygraną. – Mam już dość twoich poleceń, milczenia i innych rzeczy, które robisz. Albo opowiesz mi na to pytanie albo zostanę tu do rana. -Chcesz wyjść z opery czy nie? – Usłyszała pytanie i zobaczyła jego wyciągniętą do niej rękę. -Dlaczego mi pomagasz? Usłyszałeś dziś ode mnie dużo gorzkich słów. -Nie traktuj tego jako pomoc. Robię to dla siebie. -To mi wystarczy – odpowiedziała po chwili milczenia przyjmując jego dłoń. Prowadził ja znowu podziemnymi korytarzami, które dość szybko zaprowadziły ich do wyjścia. - Dziękuje Eriku – rzekła, kiedy już stanęli w drzwiach. -Czekam na ciebie jutro- ton jego głosu był już jakby mniej rozkazujący. -Dobrze – zgodziła się. – Podstęp się udał nawet lepiej niż sądziłam – ucieszyła się w duchu. Wprawdzie jeszcze nie wiedziała, co może z tego wyniknąć, ale czuła, że nic dobrego. - Niech się dzieje, co chce- dodała patrząc na budynek opery. * -Kim jest Christine? – Znowu powróciła do niej ta sama myśl, która nie dawała jej spokoju. Wprawdzie do ich ostatniej kłótni nie poruszała tego tematu, ale coraz bardziej zdawała sobie sprawę, że lekcje śpiewu są dla niego czymś więcej niż tylko powołaniem do nauczania. Czuła, że zajmuje czyjeś miejsce, co niezbyt się jej podobało. -Czy to tylko moje imię mu ją przypominam? – Często widziała jak Erik na nią patrzył jakby widział zjawę. -Christine skup się – usłyszała głos profesora. – Znowu jesteś nieobecna. Skupienie było rzeczą, którą najbardziej teraz potrzebowała. Właśnie pracowali nad finałową sceną i jakoś ciągle nie potrafili jej dograć. Profesor tłumaczył, że to kwestia zaangażowania. Uważał, że w ich grze i śpiewie jest za mało uczuć i emocji. Szczerze to wszyscy mieli już tego serdecznie dość. Powtarzali to setny raz i ciągle coś było nie tak. Kiedy Max skończył śpiewać zapadła cisza, w której wszyscy oczekiwali na opinię profesora. -Prawie dobrze, ale ...- rozpoczął Lorme. -Znowu według pana brak w tym uczuć – dokończył za niego Max. -A ja ich rozumiem – wtrąciła naraz Caroline, która, mimo iż nie występowała w tej scenie cały czas uczestniczyła w próbach. – Trudno się wczuć w coś, co jest tylko legendą. -Ale właśnie na tym polega rola aktorów – wyjaśnił jej profesor. – Poza tym to nie legenda, Wszystko, co jest tu opisane zdarzyło się. -To nie legenda – zainteresowała się Caroline. – Zatem Christine, Raoul i Upiór istnieli naprawdę. -Upiór istniał! – Krzyknęła Elen i zrobiła minę, która wyrażała tylko jedno „a nie mówiłam.” -Co wy dziewczyny- rzekł Pierre pobłażliwie. – Żartuje pan prawda? -Profesor nie żartuje z takich rzeczy – odparła Christine w zadumie. W prawdzie niezbyt zajmowała się tym, co wokół niej się dzieje, ale ostatnie słowa usłyszała wyraźnie. -Masz racje Christine – odparł Lorme uśmiechając się tajemniczo. – Tekst, który ćwiczycie od kilku miesięcy jest autentyczny. Nie wiadomo dokładnie, kto jest jego autorem. Podobno większość fragmentów spisała sama Christine Daae. -Nie mogła zapomnieć o Upiorze – westchnęła Elen. Bardzo lubiła romantyczne historie a ta jej bardzo przypadła do gustu. -Stanowczo za dużo tu tych Christine – stwierdziła w myślach Christine. -A co było dalej, po tym wszystkim? – Spytał z zaciekawieniem - Max. Dobrze wiedział, że profesor znowu opowie jakąś ciekawą historię. -Raczej bardzo typowo. Christine i Raoul po ślubie osiedli na wsi z dala od ludzi. Mieli dwójkę dzieci, o których właściwie nic nie wiadomo. Christine umarła pierwsza nie dożywając starości a Raoul wiele lat później i to właściwie koniec. -Jaki koniec – zawołała Caroline. – Skoro żyli i umarli muszą być po nich jakieś groby i założę się, że są pochowani na cmentarzu Montparnesse. -Możliwe – profesor kiwnął głową. -Mam pomysł – oświadczyła po chwili. – Skoro wszyscy gramy rolę w tym musicalu, należy poznać pierwowzory naszych postaci. Może małe śledztwo w ramach przygotowania się do roli. Wszyscy przyjęli propozycję bez sprzeciwu. -A co się stało z Upiorem? – Zapytała nagle Christine. -Dokładnie nie wiadomo – kontynuował profesor. – Nikt go nie widział od tamtej pory. Możliwe, że żył dalej w podziemiach. Podobno przeżył nawet Christine. Skąd to wiadomo. Do końca swojego życia na jej grobie pozostawiał czerwoną róże z czarną wstążką. -I teraz ma godnego następcę – dodała w myślach. Pomysł Caroline bardzo jej się podobał. Nareszcie trochę oderwie się od tego wszystkiego. * -Skąd wiesz, że są pochowani na cmentarzu Montparnesse. Równie dobrze to może być cmentarz Pere Lachaise – stwierdziła Christine próbując ułożyć jakiś sensowny bukiet z róż, które kupiła dziś rano w pobliskiej kwiaciarni. -Wiem, bo sprawdziłam – odpowiedziała Caroline. – Dzwoniłam prawie po wszystkich cmentarzach w Paryżu, ale nazwisko de Chagny znalazłam tylko tam. Z drugiej strony to ciekawe. Jeśli mieli jakieś dzieci to przecież powinno być tych grobów więcej a jest tylko jeden. -No nie wiem – westchnęła spoglądając krytycznie na swoje dzieło. – Widzę jednak, że śledztwo cię wciągnęło. -To może być ciekawe, ale zastanawiam się jeszcze nad jednym... -Nad Upiorem jak sadzę – Christine spojrzała wymownie na przyjaciółkę. – Z tym jednak mogą być problemy i jak sądzisz będzie dobry? – Zapytała wskazując na swój bukiet. -Jasne, ale po co ci te kwiaty? -Tak sobie pomyślałam, że kwiaty na grób będą najodpowiedniejsze- poprawiła jeszcze parę róż, po czym dodała. –Myślę, że Christine lubiła róże.
Pogoda nie była najlepsza na spacery. Mimo iż był to grudzień jakoś zima wcale nie chciała się zdecydować na śnieg a pogoda wciąż przypominała jesień i to ta w najgorszym wydaniu deszczu i mgły. Kiedy czekali na Caroline przed główną bramą cmentarza zdążyli już nieźle zmarznąć. -Już wszystko wiem – zawołała, Caroline, kiedy wreszcie się pojawiła. – Mam tutaj dokładną mapę i zaznaczone miejsce. Jak widzę to nie daleko. -Ciekaw jestem czy to naprawdę tu – zastanawiał się Max. – Dość zaskoczył mnie profesor tą opowieścią. -Mnie też – kiwnęła głową Caroline. – To chyba tutaj. -Powiedziała wskazując na grób z wysokim pomnikiem. Znajdowali się w starej części cmentarza, gdzie większość grobów była dość monumentalna. Na prawie każdym umieszczone były kamienne pomniki przestawiające głównie aniołów lub też inne święte postacie. Wszystko to wyglądało niesamowicie a deszcz i mgła potęgowały jeszcze ten efekt. Jednak na grobie, przy którym stanęli nie było żadnych tego typu pomników. Był on raczej skromny a jedną rzeczą, na którą zwrócili uwagę była marmurowa tablica z dwoma imionami „Christine de Chagny i Raoul de Chagny” a pod nimi daty narodzin i śmierci. -Dziwnie się czuje – powiedział w końcu Pierre przerywając uroczyste milczenie, które nagle zapadło. -Ja też – dodała Christine. – Spójrzcie są ich zdjęcia. Podeszła do pomnika i chusteczką przetarła dwie nagrobne fotografie. Pierwsza z nich była prawie wyblakła. Wpatrując się uważnie można było dostrzec twarz kobiety o drobnych rysach i ciemnych włosach uczesanych w kok. Druga fotografia przedstawiała starszego mężczyznę i była znacznie wyraźniejsza od pierwszej. Twarz jego miała łagodny wyraz, ale w jego oczach można było dostrzec zmęczenie. -No i mamy naszą parę – oświadczyła Caroline. – I nie ma żadnych wątpliwości to musieli być oni. Nawet daty się zgadzają. Pierre podszedł bliżej Christine by przyjrzeć się płycie nagrobnej i fotografią. -Raoul dożył późnej starości, ale Christine umarła dużo wcześniej. Ukochana matka i żona...- przeczytał z nagrobnej inskrypcji. – Musieli mieć dzieci. -Grób nie wygląda na zaniedbany, ale widać też, że nikt raczej go nie odwiedza – stwierdziła Elen – to raczej służby porządkowe cmentarza dbają o niego. -Jeśli nawet mieli jakieś dzieci to i tak one dawno nie żyją. Co najwyżej wnuki albo prawnuki. Ale odkryłam jeszcze jedno. Tutaj niedaleko znajduje się grób Andre de Chagny – Caroline uśmiechnęła się dumnie. -Syn? -A mówiłaś, że jest tylko jeden grób – wyrzuciła jej Christine. -Bo to miała być niespodzianka. Jestem prawie pewna, że to ich potomek. Pisze tam, że zginął podczas wojny w 1917. -Profesor mówił, że Christine Daae miała dwójkę dzieci – przypomniała Elen. – Co zatem z tym drugim? -Tego nie wiem – przyznała Caroline. – W całym Paryżu nie ma już grobu z tym nazwiskiem. -Zatem to była córka, która po ślubie zmieniła nazwisko, albo też to dziecko opuściło Paryż – podsumował Max. – Szkoda tylko, że te zdjęcia niewiele nam powiedzą. Postać Christine jest prawie niewidoczna. Proponuje, zatem abyśmy odwiedzili grób ich syna. Przemarzłem na kość i ruch nam dobrze zrobi. Christine schyliła się nad grobem pozostawiając bukiet róż i spojrzała jeszcze raz na zdjęcie kobiety. -Szkoda – pomyślała, po czym dołączyła do przyjaciół.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 17, 2005 20:18:11 GMT 1
Rozdział XII Kobieta Ze Snu, Mężczyzna Z Podziemi.
-To wciąż dla mnie mało – odezwała się Caroline, kiedy już zostały same pod bramą cmentarza. – Nie jesteś ciekawa jak oni wyglądali, kiedy byli młodzi? -Jestem – przyznała Christine. – Skoro istnieli a ta cała historia to prawda to musiały gdzieś zostać jakieś ślady po nich. W końcu Christine Daae była sławną śpiewaczką a Roaul patronem opery. O takich osobach na pewno wspominały ówczesne gazety. Zapewne sam pożar też został opisany. -Masz rację. Masz jakieś pomysły gdzie je znaleźć? Christine spojrzała na zegarek, który wskazywał parę minut po piętnastej. -Biblioteka Narodowa jest jeszcze otwarta przez dwie godziny. -Tylko nie tam! – Krzyknęła Caroline. -Dlaczego nie tam? – Zapytała Christine zdziwiona tak gwałtowną reakcją przyjaciółki. -No, bo...Przecież wiesz.... Tam pracuje Sebastian- mówiła jąkając się. Christine uśmiechnęła się. Sebastian to dawny chłopak Caroline. Typowy romantyk o charakterze zupełnie przeciwnym niż ona. Razem stanowili bardzo barwną, ale dobraną parę aż tu nagle się rozstali a nikt nie wiedział, z jakiego powodu. -Mówiłaś, że ci już przeszło – Christine spojrzała badawczo na przyjaciółkę. – Zresztą nie masz wyboru. Tylko tam możemy cokolwiek znaleźć. Wybieraj. -Dobrze idziemy – odpowiedziała po chwili zastanowienia. – I niech tam lepiej czekają na nas jakieś zdjęcia. * -To od czego zaczynamy? – Caroline rozglądnęła się po bibliotece. Był to nowoczesny budynek prawie całkowicie zbudowany ze szkła. Często tu bywała, kiedy jeszcze studiowała psychologię i kiedy chodziła z Sebastianem. Wiedziała też, że wchodząc tu trzeba było stracić pół dnia na znalezienie czegoś. -Musimy znaleźć Sebastiana – postanowiła Christine. – Nie pamiętasz, na którym piętrze on pracuje? -Na trzecim -Dobrze, że pamiętasz – spojrzała na nią wymownie. – To na dużo ułatwi. -Caroline ty tutaj? – Usłyszały nagle męski głos. Odwróciły się a tuż za nimi stał wysoki, szczupły chłopak o jasnych włosach. -Cześć Sebastian – Christine machnęła do niego ręką. -Cześć – odpowiedział nie patrząc jednak na nią. – Naprawdę nie mogę uwierzyć, że was widzę. Słyszałem pewne wieści o was, ale nie wiem czy są prawdziwe. Podobno będziecie występować w przedstawieniu z okazji otwarcia Opery Garnier. -To dobrze słyszałeś- potwierdziła Caroline uśmiechając się do niego. – Właśnie z tego powodu tu jesteśmy. -Tak? – Zainteresował się. – A szukacie czegoś konkretnego. -Jakieś wiadomości o pożarze opery. -Właściwie to szukamy czegoś o Christine Daae i Raoulu de Chagny – wtrąciła Christine. – Gramy w musicalu „Upiór w operze”. Powiedzmy, że chcemy przeprowadzić małe śledztwo w ramach przygotowania się do roli. -Śledztwo? Brzmi interesująco i dobrze trafiliście. Właśnie niedawno dokonaliśmy aktualizacji danych. I muszę wam się przyznać, że macie przed sobą eksperta. Większość katalogów robiłem samodzielnie – pochwalił się. – Zapraszam panie na górę. Zobaczymy, co da się zrobić. Zaprowadził ich do windy, którą wjechali na czwarte piętro, po czym zaprowadził ich do pokoju na drzwiach, którego widniał napis „Archiwum”. Christine spodziewała się, że ujrzy dużą ilość regałów wypełnionych rocznikami jednak zamiast tego zobaczyła prawie pustą salę z kilkunastoma komputerami. Odwieczna komputeryzacja. Tego właśnie nie lubiła w nowoczesnych bibliotekach. Tęskniła do tych starych budynków, gdzie na półkach leżą książki, które sama możesz dotknąć i obejrzeć a wokół unosi się charakterystyczny zapach kurzu i papieru. Sebastian usiadł przy jednym komputerze od razu zabierając się do roboty. -Jeśli chodzi o operę to raczej musimy szukać w kronikach kulturalnych – wyjaśnił wprowadzając jakieś dane do komputera. -Szczególnie chodzi nam o gazety z roku spalenia opery – wyjaśniła Caroline siadając tuż obok. Christine natomiast usiadła z boku tak, aby jak najlepiej widzieć ekran komputera. -Pamiętam, że gdzieś tutaj był krótki artykuł o pożarze. O jest! Na ekranie komputera wyświetliła się pierwsza strona jakiejś gazety, w której Sebastian powiększył jeden z artykułów. „ Tragiczny pożar Paryskiej Opery” głosił nagłówek. Przeczytali artykuł, w którym ani słowa nie było o Christine i Raoulu. -Musisz szukać wcześniej. Spróbuj parę miesięcy wcześniej – poradziła. Znowu zaczął przesuwać kolejne strony, po czym natknął się na artykuł pod tytułem „ Nowe odkrycie Opery Garnier.” -Jest – zawołała Christine. – A są jakieś zdjęcia? -Tak – potwierdził. – Otworzę je na drugim komputerze. Christine została przy komputerze uważnie czytając artykuł poświęcony wspaniałemu występowi młodej debiutantki. „Cudowny głos...”, „ Wspaniały debiut...” brzmiały urywki. -No nieźle – usłyszała Caroline. – Jest lepiej niż oczekiwałam. Christine musisz to zobaczyć. Mamy naszą Christine Daae. -Naprawdę to...-urwała, kiedy spojrzała na ekran. Mimo iż zdjęcie było czarno-białe i niezbyt dobrej jakości postać na nim była dobrze widoczna. Była to młoda dziewczyna o długich kręconych włosach i delikatnej twarzy, którą Christine dobrze znała ze swojego snu. -To nie możliwe – mówiła sobie. – Może to tylko przypadek. Możliwe, że już kiedyś widziałam ją i nie pamiętam. -Nawet była ładna – oceniała Caroline. –I jakby tak spojrzeć to trochę nawet ją przypominasz Christine. Kiwnęła głową wciąż wpatrując się zdjęcie. -Chcecie jeszcze coś zobaczyć? – Zapytał Sebastian. – Tutaj jest jakiś odnośnik pod tytułem „Ostatnie przedstawienie w operze Popuilar” – kliknął na niego. Zaraz ukazało się zdjęcie, które z czasem zaczynało się robić coraz bardziej wyraźne. Widoczne były na nim dwie osoby. Jedną z nich była Christine Daae a drugą mężczyzna ubrany na czarno i w masce. -Czyżby to był? Sebastian powiększ tą postać - poleciła Caroline wskazując na mężczyzne w masce. – Naprawdę mamy Upiora! To na pewno zdjęcie z opery „Don Juan Triumfujący”. Tylko on wygląda jakoś tak normalnie a nawet powiedziałabym, że jest niczego sobie. A ty jak sądzisz Christine? Jednak Christine nie odpowiedziała. Nie słyszała ostatnich słów Caroline. Pobladła i z uporem wpatrywała się w monitor. Nie mogła się mylić. Nawet w masce poznałaby go wszędzie. Wydawało jej się, że to nie możliwe, ale jakimś cudem na zdjęciu obok Christine Daae stał Erik. * Kiedy wyszły z biblioteki Christine wciąż była w szoku, jednak starała się jak tylko mogła ukryć to przed Caroline. Pożegnała się, zatem szybko z przyjaciółką tłumacząc się zmęczeniem. Kiedy została sama usiadła na pierwszej ławce, jaką napotkałaby ochłonąć. Nie wiedziała, co ma myśleć i robić. Wciąż ściskała w ręku kopertę, w której znajdowały się kopie zdjęć. Mimo iż znalazła odpowiedzi na pytania, które ją od dawna dręczyły to teraz pojawiła się cała masa nowych i wiedziała, że tylko jedna osoba może jej to wyjaśnić. -Muszę się z nim spotkać – postanowiła. – Muszę i to teraz. Sama nie wiedząc, kiedy znalazła się przed wejściem do operą, jednak o tej porze była ona zamknięta. Christine dobrze wiedziała, że jedyna droga do niego prowadzi przez podziemia. Pamiętała, że wejście jest gdzieś ukryte na tyłach budynku. Postanowiła je jak najszybciej odszukać. Wkrótce odnalazła zardzewiałe drzwi, które jednak nie miały klamki. Pchnęła je z całej siły i ku jej radości otwarły się. -Mam szczęście – przyznała wpatrując się w ciemny korytarz. Nie miała przy sobie ani latarki ani świeczki. Czekała ją droga po omacku. -Muszę to wyjaśnić – powiedziała do siebie, po czym ruszyła trzymając się jednej ze ścian by nie zgubić drogi. Pocieszała się tylko myślą, że może go spotka go po drodze i nie będzie musiała iść nad jezioro. Nagle poczuła, że traci grunt pod nogami. Kątem oka dostrzegła, że droga się urwała a tuż przed nią pojawiła się zapadnia. W ostatniej chwili chwyciła się czegoś metalowego. Udało się jej zatrzymać, ale poczuła w ręce przeszywający ból. Zagryzła wargi by nie krzyknąć, po czym bardzo powoli podciągnęła się. -Mało brakowało – spojrzała na zapadnię. Nie widziała, co stało się jej z dłonią, ale poczuła, że spływa po niej krew. Włożyła w nią chusteczkę i zacisnęła pięść.- Później to obejrzę. Nie czas teraz na postój. Resztę korytarza pokonała już bez żadnych niespodzianek, choć czuła, że takich niespodzianek może być więcej. Droga za lustrem też nie sprawiła jej większego problemu, gdyż pamiętała ją dobrze i zabrała z garderoby świece. Po pewnym czasie znalazła się w jego siedzibie. -Erik! – Zawołała. – Erik! Nikt jednak nie odpowiedział. Jaskinia była pusta. -Jak jest potrzebny to go nie ma – powiedziała z wyrzutem. - Już się stąd nie ruszę choćbym miała czekać na niego do rana. Usiadła na krześle tuż przy organach. Po chwili ochłonęła trochę i znowu zaczęła się zastanawiać. -Jeśli to wszystko prawda to, kim on jest? Duchem? Poczuła się nieswojo. Trochę nawet zaczęła żałować, że tu przyszła. -Stało się. Trudno – pomyślała szybko. W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że widzi znajomą jej rzecz. Na biurku wśród różnych papierów stała mała zabawka. Podeszła by się lepiej jej przyjrzeć. Była to małpka siedząca na czarno-złotym pudełku. Christine widziała coś podobnego w rekwizytach do przedstawienia tylko, że ta zabawka była bardzo stara i zniszczona. Dotknęła ja delikatnie i nagle z pudełka zaczęła wydobywać się melodia. Od razu poznała utwór „Masquerade”. -Co ty tu robisz? – Usłyszała za sobą gniewny głos Erika. Odwróciła się gwałtownie i stanęła z nim twarzą w twarz. Pierwszy raz widziała go tak wściekłego. -Aż tak bardzo ciekawiła cię moja jaskinia? – Zapytał szyderczo. – Wszystkie kobiety są ciekawskie, wszystkie są wścibskie. Kochają tajemnice a później jak złodzieje wkradają się w czyjeś życie. Obejrzałaś sobie moje tajemnice czy jeszcze ci mało? Może teraz zapragniesz zobaczyć, co kryje się za maską? Przez chwilę milczała. Mówił do niej a ona nie rozumiała jego słów. W pewnym momencie nie wytrzymała. -Przestań! – krzyknęła. – Przestań! Zostaw mnie w spokoju! Wszędzie widzisz podstęp! Mam dość już ciebie i tych twoich tajemnic! Przyszłam tu, bo musisz mi odpowiedzieć na parę pytań i nie ruszę się stąd aż nie usłyszę wyjaśnień! -Niby, dlaczego mam ci coś wyjaśniać? – Zapytał wpatrując się w nią. -Bo mam dość. Rozumiesz mam dość myśleć, że zwariowałam. Że rozmawiam z duchem, który żyje w podziemiach i daje mi lekcję. Że w moich snach widzę te podziemia i ktoś mnie w nich ściga i widzę kobietę, której nie znam. A do tego parę godzin temu widziałam na ponad stuletnim zdjęciu ciebie i ją. I wiesz, kto był tą kobietą? Christine Daae. Chyba ją jeszcze pamiętasz? Czy jeszcze potrzebujesz wyjaśnień?
|
|
|
Post by Kaja on Sept 18, 2005 17:06:12 GMT 1
Rozdział XIII Więzień Opery.
Zapadła cisza, w której było słychać tylko nerwowy oddech Christine. Po tym wszystkim, co powiedziała poczuła ulgę. Spojrzała na Erika. Wciąż milczał a jego twarz pobladła. -To nie ma sensu- westchnęła do siebie i odwróciła się od niego. Zrobiło jej się wszystko jedno. Chciała jak najszybciej wyjść z tych lochów i z tej przeklętej opery i nigdy tu nie wracać. Znowu poczuła dotkliwy ból w ręce. Podniosła ją, aby ją obejrzeć zranienie. Cała dłoń wraz z chusteczką była przesiąknięta krwią, która wciąż płynęła. Nagle zrobiło jej się niedobrze i zakręciło jej się w głowie i aby nie upaść szybko usiadła na schodach. -Do diabła – przeklęła cicho starając się znaleźć w torbie coś, czym dałoby się zatamować krwawienie. Erik przez chwilę przyglądał jej się oszołomiony. Nie mógł zrozumieć skąd ona to wszystko wie. Zaskoczyła go swoim pojawieniem a potem swoimi słowami. Dostrzegł jednak, że coś złego się z nią dzieje. Zachwiała się i o mało nie upadła. Kiedy podszedł do niej zobaczył, że jej lewa dłoń jest cała we krwi. Ku jego zdziwieniu bez najmniejszego sprzeciwu pozwolił mu ją obejrzeć. Skaleczenie, mimo iż bardzo krwawiło nie było głębokie. Opatrzył jej rękę a ona cały czas milczała nawet wtedy, gdy powinna poczuć ból. Myślał, że płacze, ale kiedy spojrzała na niego dostrzegł, że jej oczy są suche. -Masz rację to nie ma sensu – rzekł, kiedy skończył robić opatrunek. – Czas abym ci coś wyjaśnił. -Nie musisz – odpowiedziała cicho. – Przepraszam, że tu przyszłam. -Muszę – powiedział z naciskiem. Przez chwilę milczał patrząc na jezioro. -Nie obawiaj się nie jestem duchem – zaczął nie patrząc na nią. – Wciąż żyję a tak mi się przynajmniej wydaje, bo czy coś takiego można nazwać prawdziwym życiem. Jestem więźniem tego miejsca. Co za ironia. Kiedyś sądziłem, że opera jest moim domem, moim azylem, w którym czułem się wolnym a teraz stała się moim piekłem na wieki. Urwał wciąż patrząc przed siebie. Jego głos był pełen złości i wyrzutu. Wstał ze schodów i podszedł do jeziora. -A ona odeszła. Moja Christine. I wiem, że tylko ona może mnie stąd zabrać, ale to nie możliwe. Ona dawno jest już w lepszym świecie a ja nigdy do niej nie dołączę. Zostawiła mnie tutaj, choć wiem, że tylko ona może skrócić moje cierpienie. Christine słuchała próbując to wszystko zrozumieć. Nie widziała jego twarzy, ale skądś wiedziała, że jest pełna goryczy. -Kara nie może być tak wielka – odezwała się po chwili. – Zawsze jest jakaś nadzieja. -Nadzieja! –Zawołał pogardliwie. – Dla takich jak ja nie ma nadziei. Mówisz tak jakbyś nie znała mojej historii, ale zrozum jestem mordercą i lepiej będzie, jeśli już nigdy się ze mną nie spotkasz. -Nie mów mi, co mam robić – odpowiedziała wyzywająco. - Nie potrzebuje litości – odpowiedział jej zimno – Nie myśl, że potrzebuje tu czyjegoś towarzystwa. Dawałem ci tę lekcję tylko, dlatego, że jesteś podobna do niej. Masz jej oczy. -Wiem – potwierdziła wyciągając zdjęcia z koperty, któremu zaczęła przyglądać się uważnie. – Tylko nie rozumiem, dlaczego? Dlaczego ona mi się śni? Erik podszedł do niej i zabrał od niej zdjęcia. Przez chwilę przyglądał się im a Christine wydawało się, że widzi na jego twarzy nikły uśmiech. -Taką ją zapamiętałem – powiedział ciepłym głosem. – Ostatni raz widziałem ją wtedy, kiedy pozwoliłem jej z nim odejść. Później byłem tylko na jej grobie. -Byłam tam dzisiaj. To znaczy wczoraj – stwierdziła patrząc na zegarek. – Rano jest próba. Wszystko przez to głupie śledztwo. Właściwie to powinnam już iść. Wstała powoli, po czym ruszyła do wyjścia. Jednak znowu zakręciło jej się w głowie. Zdążyła się oprzeć o ścianę by nie upaść. -Nie dam rady – przemknęło jej przez myśl, ale nagle Erik stanął tuż przy niej. Milcząc wyciągnął ku niej dłoń. Zawahała się przez moment, ale po chwili pewnie oparła się o nią. * Powoli starała się oswoić z tym wszystkim, co się wydarzyło. Erik wciąż dawał jej lekcje śpiewu, ale ani razu nie poruszał tego tematu a ona sama też nie starała się tego robić. Udawała, że nic się nie stało, ale znowu powróciły sny. Teraz stawały się coraz wyraźne a Christine wciąż nie mogła ich zrozumieć. Całymi dniami rozmyślała o tym, aż wreszcie Caroline i Lorme zaczęli zauważać, że coś jest nie tak. W końcu Christine postanowiła znowu iść na cmentarz. Wybrała się tam wcześniej rano tuż przed próbą. Poranek był mroźny, ale słoneczny a cmentarzu nie było ani jednej osoby. Bez problemu odnalazła miejsce spoczynku Raoula i Christine. Grób nic się nie zmienił od ich ostatniej wizyty tylko róże obumarły ścięte mrozem. Christine podeszła by lepiej widzieć zdjęcie. Wydawało jej się, że jest ono bardziej wyraźniejsze niż przedtem. Dokładnie widziała rysy twarzy Christine. -Czego ode mnie chcesz? – Zapytała w myślach wpatrując się intensywnie w zdjęcie. – Dlaczego ja? -Christine?- Usłyszała za sobą czyś głos. Odwróciła się gwałtownie. Tuż za nią stał Lorme wpatrując się w nią zdziwiony. -Co pan tu robi? – Zapytała go szybko starając się ukryć zmieszanie i zdziwienie. -A co można robić na cmentarzu? – Odrzekł łagodnym głosem uśmiechając się do niej. – Przyszedłem odwiedzić swoich bliskich. -Przepraszam. Nie powinnam pytać – poczuła się niezręcznie. -Nic się nie stało – odpowiedział spoglądając na nagrobek. – Widzę, że wciąż pracujesz nad rolą. -Trudno powiedzieć – popatrzyła jeszcze raz na zdjęcie Christine. Po czym nagle zapytała. – Czy ona była szczęśliwa? -Na to pytanie ci nie odpowiem, ale znałem kiedyś pewną osobę, która próbowała odpowiedzieć na nie. Zresztą mam tu coś dla ciebie – wyciągnął z torby mały zeszyt oprawiony w brązową wytartą skórę. -Co to jest? – Zapytała, kiedy podał jej zeszyt. -Sama zobacz – odpowiedział tajemniczo. Otworzyła go powoli, gdyż był bardzo stary. Jego pożółkłe kartki zapełnione były nutami, pod którymi znajdowały się słowa. Mimo iż atrament trochę wyblakł Christine poznała je. -Należał do Christine Daae – wyjaśnił profesor. – Pomyślałem, że powinnaś go przeczytać. Mam nadzieję, że znajdziesz tam odpowiedzi na swoje pytania i lepiej poznasz swoją bohaterkę. -Nawet nie wie pan jak mi pomógł – odpowiedziała wpatrując się w swój skarb. -Cieszę się, bo nie mogę już patrzyć jak miotasz się w swojej bezsilności. Próbujesz coś zrobić, ale nie za dobrze ci to wychodzi – wskazał na jej dłoń. Wprawdzie rana goiła się szybko, ale wciąż nosiła plaster. -To, co mam robić? – Spojrzała na niego pytająco. -Czasem działanie jest zbędne. Zostaw niektóre sprawy swojemu biegowi. Cierpliwość to najlepsze lekarstwo. Pomoże to tobie i jemu. -Skąd pan wie, że...? – Urwała patrząc na niego. Przez chwilę miała wrażenie, że czyta w jej myślach. -Domyśliłem się – odpowiedział spokojnie. – Zbyt długo was znam by nie widzieć, że coś się dzieje i wierz mi nie tylko w twoim życiu. -To nic mam nie robić? -Na pewno przygotować się do roli no i do egzaminu. Jak tylko ręka się zagoi powinnaś powtórzyć grę na fortepianie. -No tak. Zupełnie o tym zapomniałam – spochmurniała. Ostatnio zupełnie nie miała głowy do jakichkolwiek przygotowań. -Nie martw się. Masz jeszcze dość czasu – pocieszył ją. – Teraz jednak musimy już iść, bo spóźnimy się na próbę a dziś mam dla was naprawdę wspaniałą wiadomość. * -Proszę o cisze moi drodzy – Lorme stanął na środku sceny, aby wszystkich widzieć. – Zanim zaczniemy próbę muszę coś ogłosić. Wszyscy spojrzeli na profesora. Na scenie oprócz odtwórców głównych ról było jeszcze kilka dziewczyn z baletu i muzycy z orkiestry. Kiedy wszyscy umilkli zaczął mówić. -Dyrektor opery stwierdził, że powinniśmy zareklamować ponowne otwarcie Opery Garnier. Po długich dyskusjach postanowiliśmy, że najlepszym sposobem będzie organizacja balu sylwestrowego w operze. Będzie to bal przebierańców nawiązujący do dawnych balów z czasu świetności tego miejsca. -I co w związku z tym? – Caroline zwróciła się do niego z pytaniem, kiedy skończył. -Oczywiście wszyscy jesteście na ten bal zaproszeni wraz z osobami towarzyszącymi. Mam nadzieję, że nie mieliście jakiś poważnych planów. Bardzo bym jednak prosił, aby potraktować to jako przygotowanie do musicalu. Wszyscy spojrzeli na siebie. Cała ich paczka, jak co roku nie miała konkretnych planów, co do sylwestra. Po prostu zawsze można było miło go spędzić w Brillamment. -A jaka właściwie by była nasza rola w tym wszystkim? – Zapytał po chwili Max. – Mam tam odgrywać swoje role? -Właśnie nie – wyjaśnił profesor. – Musicie tylko pokazać się gościom. Najlepiej wybierzcie przebrania nie związane z musicalem. Co zaś do reszty to na pewno będzie dużo pracy. Chcemy przygotować przedstawienie utworu „Masquerade”. Na scenie zapanowało poruszenie. Wszyscy zaczęli dyskutować. -Już to sobie wyobrażam – odezwała się głośno jedna z baletnic. – To już za 12 dni a jeszcze święta. -A mnie się ten pomysł podoba - stwierdziła entuzjastycznie Caroline. – Wprawdzie nie mam zbyt dużej ochoty spędzać sylwestra z ważnymi osobistościami, ale taki bal to może być coś. O kostiumy się nie martwcie. Załatwię coś z teatru. Christine była dość sceptycznie nastawiona do tego pomysłu. Zabawa była ostatnią rzeczą, o której teraz myślała a co dopiero o balu przebierańców. Czuła jednak, że się nie uda jej z tego wykręcić. -Do końca roku jeszcze parę dni. Teraz muszę zająć się czymś innym – a jej myśli wróciły do brązowego zeszytu. Postanowiła, że dziś wieczorem go przeglądnie.
|
|
|
Post by Kaja on Sept 18, 2005 17:17:15 GMT 1
Rozdział XIV Wspomnienia Christine Daae.
W Brillamment jak zwykle o tej porze panował duży ruch a poza tym był to koniec tygodnia, zatem trudno było znaleźć jakieś wolne miejsce. Wszyscy bardzo lubili ten pub, dlatego, że miał on swój klimat. Pub znajdował się w piwnicy jednej ze starych przedwojennych kamienic. Jego właściciel postarał się go tak urządzić, aby każdy czuł się tu swobodnie. Wielkie drewniane stoły ze świecznikami, wygodne kanapy do tego jeszcze nastrojowe oświetlenie. Wszystko to na pierwszy rzut oka wyglądało na stare i zaniedbane, ale to właśnie dawało pożądany efekt. Christine rozsiadła się na kanapie, która znajdowała się w ustronnym miejscu. Teraz mogła wreszcie w spokoju zająć się czytaniem. Została sama, bo reszta jej przyjaciół poszła grać w bilard. Wyciągnęła go z torby i przyglądnęła mu się uważnie. Zeszyt nie był zbyt gruby i brakowało w nim parę kartek. Nie był też całkowicie zapisany. Na dole pierwszej strony widniał podpis napisany starannym ozdobnym pismem: Christine Daae. Christine uśmiechnęła się mimowolnie do siebie, po czym przewróciła kartkę. Na następnej stronie pojawił się krótki tekst napisany tym samym charakterem pisma. 22 listopad Lilly i Andre już śpią a ja mogę wreszcie odpocząć. Dziś znowu śniło mi się, że stoję na scenie i śpiewam. Widzę pełne sale i słyszę oklaski widowni. Nie występowałam odkąd..., ale nigdy nie zapomnę ani jednego słowa, ani jednego taktu. Pod nim zobaczyła nuty i słowa utworu „Think of me”. -Caroline miała rację – pomyślała Christine. – Andre był ich synem a Lilly to drugie dziecko. Odwróciła trzy strony, na których znajdowały się słowa „Phantom of the opera” i „Angel of music” a pod nimi kilka zdań. 17 grudzień Nie mogę przestać pisać. Poczułam, że powinnam się w jakiś sposób rozliczyć z przeszłością. Muszę zamknąć parę spraw. Po tym był utwór „Music of the night”, ale charakter pisma stał się mniej staranny. 24 wrzesień Dziś Lilly skończyła 13 lat. Czas zbyt szybko upływa. Wieczorem przyszła do mnie i spytała, czemu się uśmiecham, gdy piszę. Nie umiałam jej odpowiedzieć. Szkoda, że żadne z moich dzieci nie kocha muzyki. Raoul uważa, że to dobrze, ale ja chciałabym, aby naszym domu było jej dużo. Kolejne strony i kolejny utwór „All I ask of you” a pod nim znowu tekst, ale bez daty. Lilly zakochała się. Widzę to w jej oczach. Cieszę się, że jej życie będzie takie proste. Philip jest ułożony i dobrze sytuowany. Raoul uważa, że to najlepsza partia w okolicy a ja chcę tylko szczęścia mojej córki. Na następnych stronach był „ Masquerade” i jeszcze parę innych. Christine nie znalazła jednak żadnego opisu. Dopiero pod „The point of no return” pojawił się dłuższy tekst. 2 sierpień Lilly wyjechała wraz z Dawidem. Kiedy rozmawiałam z nią tuż przed wyjazdem wyznała mi, że go kocha i poślubi nawet bez naszej zgody. Tylko przy nim czuje, że żyje nawet, jeśli nie wie, co ją czeka w nowym kraju. Wybrała niepewność zamiast spokoju, który ja zawsze chciałam mieć w życiu. Dzisiaj pierwszy raz od tylu lat pomyślałam o Eriku. Jak wyglądałoby nasze życie? Następny test był napisany niewyraźnie, ale Christine poznała, że opisany jest finał. Lilly jest szczęśliwa. Mieszka w małym domu w Bostonie. Żałuje, że nie mogę zobaczyć swoich wnuków. Czuje się bardzo słaba. Boję się, że tego nie dokończę. Tekst jednak został dokończony a ostatni wpis brzmiał tak. 3 maj Modlę się tylko, aby Erik nie cierpiał. Chciałabym, żeby zaznał szczęście, którego ja nie mogłam mu dać. Świat był dla niego zbyt okrutny i ja także. * Christine zamknęła notatnik. Przez chwilę wydawało jej się, że nie jest w pubie, ale w zupełnie innym miejscu. Nie słyszała muzyki ani rozmów ludzi. Wszystko jakby gdzieś znikło. Widziała tylko ruchliwy płomień świecy, która stała przy jej stoliku. -Nie oszukasz mnie Christine – zwróciła się w myślach do niej wpatrując się w płomień. – Cokolwiek byś mówiła Erik nigdy nie pozostał ci obojętny. Wybrałaś spokój , ale on tak naprawdę nigdy nie przestał cię kochać. Nawet teraz. Wydawało jej się, że płomień przestał się poruszać i stał się jaśniejszy. -Nie chciałaś, aby cierpiał – kontynuowała dalej swoje rozważania. –A jednak pozwoliłaś na to. Swoją drogą to los bywa przewrotny. Twoja własna córka wybrała zupełnie inaczej. Ciekawe, jaka była ta Lilly, kim był Dawid? Potrafiła dla niego porzucić rodzinę i wyjechać z Paryża. Christine postanowiła, że jutro porozmawia z Sebastianem. Jakieś wzmianki o niej gdzieś muszą być. - Dość już tego – szepnęła chowając zeszyt, po czym zdmuchnęła płomień dopalającej się świecy. - Czas wrócić do rzeczywistości i zobaczyć, kto wygrał. * Róża wypuściła pąki. Były wprawdzie tylko dwa i to bardzo małe, ale i tak jak na tę porę roku było to coś niespotykanego. Tym bardziej go to zdziwiło, że do jakiegoś czasu rzadko się nią zajmował. -Powinniście spocząć na grobie Christine – powiedział dotykając delikatnie jej pąków. Róże zawsze przypominały mu o niej. Kiedy umarła chciał je zniszczyć, ale nie mógł. Byłoby to tak jakby starał się ją zabić. - Teraz już zadbam o was. Miał nadzieję, że rozkwitną. Poprosi wtedy ją by zaniosła je na cmentarz. Jakoś dalej nie mógł nazywać ją Christine. Przestała go już denerwować i była bardzo pojętną uczennicą, ale brak jej było delikatności i subtelności. Dostrzegał ja tylko wtedy, gdy śpiewała. -I ten wiecznie czarny kolor – pomyślał schodząc do podziemi. – Christine lubiła jasne stroje a ona cały czas wygląda mrocznie. Nagle zdał sobie sprawę, że słyszy muzykę. Nikt, prócz niego o tej porze nie mógł być w operze. Jednak to nie były omamy. Wyraźnie słyszał, że ktoś gra na fortepianie w Sali Koncertowej. Skierował tam swoje kroki by to sprawdzić. Zanim jednak dostrzegł kogokolwiek usłyszał dobrze znany mu głos. Z westchnieniem odwracasz się, a serce twe wciąż pogrążone w smutku i milczeniu. Spostrzegasz, że świat zmienił się na zawsze. Drzewa przechodzą z zieleni w złoto, a ty wciąż chciałbyś ją przytulić... * Christine usiadła przy fortepianie. Podniosła wieko i delikatnie dotknęła jego klawiszy. Profesor specjalnie dał jej klucze, by mogła w spokoju poćwiczyć, kiedy nikogo nie będzie w operze. Pozostał jeszcze Erik, ale miała nadzieję, że siedzi on w podziemiach i nie zwróci na nią uwagi. Rozluźniła palce, które trochę odwykł od gry. Miała w domu wprawdzie pianino, jednak grała na nim rzadko a fortepian to coś zupełnie innego. Spojrzała na nuty leżące przed nią. Na samym wierzchu leżały nuty „Sonaty księżycowej”. -Od czegoś trzeba zacząć – i powoli rozpoczęła uderzając delikatnie palcami w klawisze. Sala wypełniła się cichą, nastrojowa muzyką. Christine słuchała jej uważnie, ale czuła, że to nie to. Może jej palce odwykły od tego instrumentu, albo ten utwór jest zbyt smętny. Urwała w pół taktu niezadowolona z siebie. -Tutaj potrzeba czegoś innego – stwierdziła i uśmiechnęła się. – Mam nadzieję, że jeszcze pamiętam. Kiedyś sama napisała krótki utwór. Mała rzecz, ale bardzo była z niej dumna. Przypomniała sobie fragment wiersza, który był jej natchnieniem. Grając mimowolnie zaczęła śpiewać. Nie skończyła jednak, gdy znowu poczuła jego obecność. -Nie potrzebuje widowni – powiedziała w pustkę, bo nie widziała gdzie dokładnie stoi. – Daj mi poćwiczyć w spokoju. -Co robisz o tej porze w operze? – Stanął tuż obok fortepianu. Był prawie nie widoczny. Dobrze widać było tylko jego maskę, która bieliła się w mroku. -Staram sobie przypomnieć kilka utworów – odpowiedziała niecierpliwie. – Wolę to jednak robić w samotności, zatem czy mógłbyś iść do podziemi... -Tylko ja decyduje, gdzie jestem – przerwał jej -Zrozum mam poważny egzamin i naprawdę muszę się przygotować a ty mi wcale nie ułatwiasz. -Skoro tak, to zagraj coś. Spojrzała na niego zdziwiona. Nie spodziewała się, że ją o to poprosi. -Chcesz to posłuchaj tego – odpowiedziała mu w myślach i poczęła grać „Dla Elizy”. -Mam nadzieję, że ci się podobało – powiedziała jak skończyła, zastanawiając się, jaki ma wyraz twarzy. – Wiem, że nie lubisz takiego rodzaju utworów, a moja gra nie była aż tak doskonała, ale mam nadzieję, że nie uraziłam cię. - Powinnaś jeszcze nad tym popracować– odpowiedział rzeczowo jak podczas lekcji. -Skoro już wszystko wiesz mogę już zostać sama – spojrzała na niego z nadzieją. -Raczej nie – odrzekł. – Jako twój nauczyciel nie mogę zostawić cię w potrzebie. Otworzyła usta by zaprotestować, ale powstrzymała się. -W końcu egzamin to ważna rzecz – pomyślała.
|
|