|
Post by nadal ktos on Jan 11, 2006 21:58:36 GMT 1
Niestety, ale na pewno nie jestem osob¹, której poszukujesz Bo chocia¿, owszem by³am zarejestrowana na tamtym forum, to na tak krótko i sp³odzi³am tak ma³o postów, ¿e wrêcz niemo¿liwe jest ¿eby ktokolwiek mnie zapamiêta³ ;] Ju¿ nawet nie jestem pewna pod jakim nickiem tam pisywa³am ^^"
|
|
|
Post by Nattie on Feb 2, 2006 23:02:08 GMT 1
Oj wiem, ¿e mi tak jakoœ d³ugaœnie schodzi... Ale mi mi³o, ¿e czytacie!
VII. Ave, Aurora
DŸwigaj siê, serce! Nocnych niebios ciemiê, Gniot¹ce drêtwym snem ciebie i ziemiê, Pod pierwszym mieczem brzasku, co promiennie B³ysn¹³ - jak wroga czarny kask rozpêka...
Mo¿ne, maj¹ce mroków klêskê za t³o, Witaj w triumfie, s³oñce! Œwiat³o! Jak pacierz, chocia¿ to samo codziennie, Codziennie-œ nowe! Pod twój blask Duch klêka...
Chwalcie je, ³¹ki, góry i ob³oki, Œpiewajcie, ptaki, drzewa i potoki, l ty, me serce, nieœ pieœñ swoj¹ w lennie, Bo oto wschodzi pe³na ³ask Jutrzenka...
Leopold Staff
Zawoalowana kobieta w czerni przekroczy³a energicznie drzwi prowadz¹ce do poczekalni, w której nudzi³o siê kilku interesantów czekaj¹c na wizytê u hrabiego de Chagny. „Nie mam czasu na poczekalnie pana hrabiego!” pomyœla³a z irytacj¹ Anna rozgl¹daj¹c siê dooko³a. Jeden z petentów wychodzi³ w³aœnie z przechodniego pokoju sekretarza i Anna wykorzysta³a ten moment, aby wedrzeæ siê tam nie przedstawiaj¹c siê i nie pytaj¹c nikogo o zgodê. Gdy w poczekalni zrobi³ siê raban, ona by³a ju¿ w gabinecie Raoula, a zaraz za ni¹ wbieg³ przestraszony sekretarz. - Panie hrabio, ta pani... – zacz¹³ t³umaczyæ swoj¹ nieudolnoœæ. - Pan hrabia z pewnoœci¹ mnie przyjmie – powiedzia³a stanowczo Anna podnosz¹c woalkê. – Moja sprawa jest naprawdê bardzo pilna. - Ale¿ proszê pani, tak nie mo¿na! – argumentowa³ sekretarz, ale hrabia dostrzeg³ ju¿ i pozna³ jej twarz. Wsta³ zza biurka i gestem uciszy³ sekretarza. - Wszystko w porz¹dku, Edwardzie, idŸ i uspokój tych ludzi, proszê! Edward zamkn¹³ za sob¹ drzwi, a oni stali przez chwilê mierz¹c siê wzrokiem. - Wiêc to pani! Proszê, niech pani usi¹dzie – rzek³ w koñcu Raoul. Anna zajê³a miejsce naprzeciw niego. - Czemu mi siê pan tak przygl¹da, chyba nie wygl¹dam jak upiór, panie hrabio? - Pani nie, ale ten drugi cz³owiek... - Pozna³ go pan, prawda? – zapyta³a retorycznie Anna. - Ja bym go wszêdzie pozna³, Madame – odpowiedzia³ Raoul. – Myœla³em, ¿e dawno ju¿ gdzieœ uciek³ z Pary¿a. - Nie uciek³, jak pan sam widzia³ – powiedzia³a z lekk¹ irytacj¹ Anna patrz¹c mu prosto w oczy. - Mam do pana pewn¹ proœbê, panie hrabio... - Czy wolno mi spytaæ, kim pani jest? – przerwa³ jej Raoul. – I co on teraz zamierza? I w ogóle, to gdzie... - Nie widzia³ pana – tym razem Anna mu przerwa³a. – Ja nie mam czasu na przedstawianie siê, a on teraz zamierza umrzeæ, panie hrabio! Raoul popatrzy³ na ni¹ ze zdumieniem, a Anna kontynuowa³a. - St¹d moja proœba, aby pan nie zawiadamia³ policji, o ile oczywiœcie pan jeszcze tego nie zrobi³ – spojrza³a na niego pytaj¹cym wzrokiem. - Madame, pani mnie nie zna, a ju¿ mnie pani os¹dzi³a, czy¿ nie tak? – zirytowa³ siê Raoul. Anna nie odpowiedzia³a, siedzia³a wpatruj¹c siê w jego twarz. - Czy pani wie, co wi¹za³oby siê z wezwaniem policji? – ci¹gn¹³ hrabia. - Skandal i szum z powodu bzdurnych halucynacji hrabiego, który najprawdopodobniej zbyt obficie raczy³ siê trunkami na przyjêciu! Ciekawostka dla œwiata, kolejny powód do g³upich uwag i, co dla mnie najgorsze, ruina spokoju mojej rodziny. Czy wie pani mo¿e, o czym ja mówiê? Anna spuœci³a wzrok na moment. - Wydaje mi siê, ¿e wiem, panie hrabio – stwierdzi³a w koñcu. – Proszê pozwoliæ, ¿e zapytam w takim razie, co pan zamierza? Raoul zmierzy³ j¹ znowu wzrokiem i zacz¹³ stukaæ palcami w porêcz krzes³a. - Planowa³em sam siê tym zaj¹æ, z pomoc¹ kogoœ zaufanego... Wygl¹da na to, ¿e pani mi nieco u³atwi sprawê! - Panie hrabio, ten cz³owiek umiera i ja bardzo pana proszê, aby mia³ spokój. Nic wiêcej nie potrzebuje. - A dlaczego ja mam pani uwierzyæ? – zmarszczy³ brwi. – Sk¹d mam wiedzieæ, ¿e to nie jakaœ jego sztuczka, co? Czy pani zdaje sobie sprawê, do czego on jest zdolny? - Zdajê sobie sprawê, nawet pan nie wie, jak bardzo! – odpar³a stanowczo Anna. - Jest pani bardzo tajemnicza i jednoczeœnie chce, ¿ebym jej uwierzy³! – powiedzia³ i zamyœli³ siê. – Czy mog³aby pani uchyliæ r¹bka tajemnicy i powiedzieæ, co mu dolega? - Zapewne znalaz³aby siê jakaœ m¹dra nazwa w medycznych ksiêgach – oœwiadczy³a Anna. – Ale wie pan, proœci ludzie, którzy nazywaj¹ sprawy w prosty sposób, powiedzieliby, ¿e mu z ¿alu serce pêk³o... Raoul zacisn¹³ zêby i b³¹dzi³ wzrokiem po gabinecie bij¹c siê z myœlami. - Czy mog³abym dostaæ kartkê papieru i coœ do pisania? – poprosi³a nagle Anna, po czym skreœli³a kilka s³ów, z³o¿y³a j¹ i po³o¿y³a na biurku hrabiego i wsta³a z krzes³a. - Panie hrabio, ja naprawdê nie mam czasu pana tu przekonywaæ! Bardzo proszê, tu jest moje nazwisko i adres, zapewniam, ¿e prawdziwe. Erik le¿y w pokoju na piêtrze, po wejœciu po schodach nale¿y skrêciæ w prawo, drugie drzwi po lewej stronie korytarza. Mo¿na te¿ wejœæ przez balkon, jeœli takie ¿yczenie. Mo¿e pan przyjœæ i zastrzeliæ go, albo posiekaæ, albo udusiæ, ale to nie by³oby zbyt honorowe, zarêczam! Raoul obserwowa³ wyprostowan¹ sylwetkê drobnej kobiety, zaciœniête d³onie i zmêczon¹ twarz. W jej szarozielonych oczach pojawi³y siê ³zy bezsilnoœci. - Czy nie móg³by pan po prostu pozwoliæ mu odejœæ w spokoju? – zapyta³a prawie szeptem. – Je¿eli pan naprawdê tego chce, to jestem gotowa panu wszystko wyjaœniæ, ale potem... - Madame, pani mnie naprawdê nie zna – Raoul równie¿ wsta³. – I podejrzewam, ¿e nie wie pani, jak zakoñczy³o siê nasze ostatnie spotkanie z Erikiem, prawda? - Nie wiem, panie hrabio... – przyzna³a mu racjê Anna. - Bardzo proszê, niech siê pani nie martwi – zapewni³ j¹ spokojnym g³osem. – Moje intencje co do jego osoby bynajmniej nie polega³y na tym, o czym pani wspomnia³a. Ja chcê tylko chroniæ moj¹ rodzinê, bo to jest mój najcenniejszy skarb. A po tym , co tu dziœ us³ysza³em i zobaczy³em... – urwa³ nagle. - Chcia³bym tylko prosiæ, aby pozwoli³a mi pani przysy³aæ kogoœ z zapytaniem o jego zdrowie, dobrze? - Nie lepiej poprzestaæ na og³oszeniu w L’Epoque? To chyba nie potrwa d³ugo... - Tego cz³owieka te¿ pani zna³a? – zdziwi³ siê Raoul. – Myœla³em, za przeproszeniem, ¿e to jakieœ szalone brednie... - Widzi pan, chwila pogawêdki i tylu wspólnych znajomych – uœmiechnê³a siê s³abo Anna. – Ale ja naprawdê muszê ju¿ iœæ. Dziêkujê, panie hrabio. I przepraszam za pochopn¹ ocenê... - Nie musi mnie pani przepraszaæ. Niezbyt wiele z tego wszystkiego rozumiem, przyznajê... - Raoul wyszed³ zza biurka i zbli¿y³ siê do niej. - Ja te¿ coraz mniej, jeœli to pana pocieszy. Pójdê ju¿... – wyci¹gnê³a do niego rêkê, któr¹ uca³owa³ z szacunkiem. - Widzê jednak, ¿e jest pani niezwyk³¹ kobiet¹ i mam nadziejê, ¿e bêdziemy mieli kiedyœ okazjê porozmawiaæ w spokojniejszych okolicznoœciach, Madame – rzek³ patrz¹c jej w oczy. - Byæ mo¿e, panie hrabio – odpowiedzia³a ruszaj¹c w kierunku drzwi, którymi wesz³a do gabinetu. – W takim razie mówiê panu do widzenia. - Lepiej t¹ drog¹ nie wychodziæ, ci ludzie nie dadz¹ pani spokojnie opuœciæ tego domu – powiedzia³ Raoul, po czym zwróci³ siê w kierunku drzwi wychodz¹cych do prywatnych apartamentów i uchyli³ je. – Proszê têdy, zaraz ktoœ ze s³u¿by wska¿e pani drogê. Ledwo Anna przekroczy³a próg, zaraz wpad³o na ni¹ poruszaj¹ce siê z niezwyk³¹ prêdkoœci¹ ma³e stworzenie, za którym bieg³a urocza kobieta w domowym, lecz eleganckim stroju. Raoul znieruchomia³ z rêk¹ zaciœniêt¹ na klamce, o tej porze bowiem powinni oboje znajdowaæ siê w ogrodzie. - Phil, chodŸ¿e ty tutaj! – krzyknê³a Christine widz¹c, co siê dzieje. Ch³opczyk schowa³ siê natychmiast w fa³dach jej spódnicy. - Bardzo pani¹ przepraszam, ale on gdy tylko nauczy³ siê chodziæ... – przerwa³a próbuj¹c t³umiæ szarpniêcia za spódnicê. - To od razu zacz¹³ biegaæ, prawda? – uœmiechnê³a siê Anna dokañczaj¹c jej zdanie. – Tacy ju¿ s¹ ch³opcy, nie ma o czym mówiæ. Raoul podszed³ do synka, wyci¹gn¹³ go za rêkê i pochyli³ siê nad nim. - Nie chowaj siê, tylko sam ³adnie przeproœ pani¹ – zaordynowa³ ojcowskim tonem. Anna przykucnê³a i puœci³a oko do ch³opczyka, który w promiennym uœmiechu zaprezentowa³ swoje ma³e z¹bki i znowu schowa³ siê za matkê. Raoul westchn¹³ i zatrzyma³ przechodz¹c¹ w³aœnie pokojówkê z proœb¹ o odprowadzenie Anny do drzwi. W jego wzroku Anna dostrzeg³a nieme podziêkowanie. Oddalaj¹c siê przez chwilê s³ysza³a jeszcze ich g³osy. - Du¿o masz jeszcze pracy dzisiaj? – zapyta³a Christine. - Jeszcze paru wariatów czeka, a potem pêdzê do was – odpowiedzia³ hrabia. Anna zagryz³a usta nie wiedz¹c, czy ma siê rozeœmiaæ, czy rozp³akaæ. Wsiadaj¹c do powozu zrobi³a wiêc jedno i drugie. „Tak, bardzo urocza rodzinka” pomyœla³a. „Jest co chroniæ, panie hrabio...” otar³a dwie ³zy i zmarszczy³a czo³o. „Anno, wyg³upi³aœ siê dziœ jak chyba nigdy w ¿yciu!” strofowa³a siê w myœlach. „Czy ty siê kiedyœ nauczysz myœleæ szybciej ni¿ paplaæ? A niech to, wa¿ne, ¿e siê uda³o...” wzruszy³a ramionami. Zaniepokojony Pierre zagl¹dn¹³ do wnêtrza powozu. - Wracamy do domu, Madame? – zapyta³ i Anna zorientowa³a siê, ¿e wci¹¿ stoj¹ przed pa³acem. - Nie, pojedziemy jeszcze do St. Sulpice, tylko b³agam, zrób coœ, ¿eby te konie o¿y³y!
* * *
Anna przebieg³a dwa razy przez prawie pust¹ œwi¹tyniê i stwierdzi³a, ¿e nigdzie nie ma ojca Raphaela. Zajrza³a w koñcu do zakrystii i dowiedzia³a siê, ¿e jest chory i nikogo nie przyjmuje. „A mia³am nadziejê, ¿e tu pójdzie ³atwiej” myœla³a id¹c w stronê plebani, gdzie, jak wiedzia³a z rozmów ze starym zakonnikiem, mia³ on swój niewielki pokój. Zapuka³a do drzwi, w których pojawi³ siê bezwzglêdny stra¿nik w postaci niezwykle korpulentnej siostry zakonnej. Po d³u¿szej chwili b³agañ stra¿nik zgodzi³ siê poinformowaæ ojca o niezwykle pilnej potrzebie pewnej damy, a po nastêpnej wpuœci³ Annê do œrodka mierz¹c j¹ niechêtnym wzrokiem i poprowadzi³ j¹ do prywatnego pokoiku, w którym na w¹skim ³ó¿ku le¿a³ ojciec Raphael. - Anno, na mi³oœæ bosk¹... - na widok Anny a¿ podniós³ siê z poduszki i zapomnia³ o tradycyjnej formule powitania. - Ojcze, b³agam, ja nie chcê ojca niepokoiæ, tylko nie mam do kogo iœæ... – Anna przyklêknê³a przy ³ó¿ku i uca³owa³a jego d³oñ. - Ale¿ nie o to mi chodzi, dziecko! – uj¹³ j¹ pod brodê. – Anno, myœla³em, ¿e to siê ju¿ skoñczy³o... - Ojcze, to siê ju¿ naprawdê nied³ugo skoñczy – zapewni³a go ³ami¹cym siê g³osem. – On umiera, ojcze... - Co? Anno, powiedz mi, czy ty siê... dobrze czujesz? – zapyta³ troskliwie patrz¹c na ni¹ przenikliwym wzrokiem. - Okropnie, ale nie tak, jak ojciec myœli – zapewnia³a go Anna. – On jest w moim domu, i jest bardzo s³aby, i ja... - Anno, co siê znowu sta³o? Czy chcesz siê wyspowiadaæ? - Pewnie przyda³oby siê, ale ja nie mam czasu, ojcze – podnios³a wzrok. – Muszê wracaæ jak najszybciej, bo nie wiem, kiedy... to siê stanie. Ja nie s¹dzê, ¿eby on by³ wzorowym chrzeœcijaninem, ale chcia³am ciê prosiæ, ¿ebyœ... - Có¿, a ja nie s¹dzê, ¿eby mu to zaszkodzi³o – odpowiedzia³. – Tylko dziecko, widzisz, ¿e nie mogê siê ruszyæ z miejsca – jêkn¹³ podsuwaj¹c siê do góry. - Ojcze, ale¿ ze mnie jest potwór – zreflektowa³a siê Anna. – Nawet nie zapyta³am, jak ty siê czujesz... - Nie przesadzaj, bardzo ciê proszê. Wiesz, ¿e te stare od³amki nie daj¹ mi czasem spokoju – powiedzia³ spokojnie. – Poboli i przestanie, jak zwykle. Wojna to straszna rzecz, Anno! I dla niektórych nigdy siê nie koñczy, jak widaæ... - I ojciec jak zwykle nie chce leków, prawda? - Po co? Jasny umys³ jest dla mnie cenniejszy, dziecko – odpowiedzia³ z przekonaniem. – Jak widzisz, bêdziesz niestety musia³a poprosiæ kogoœ innego. - Ale ja nie mogê innego, wie ojciec przecie¿! Nie mogê go naraziæ teraz – rzek³a zrozpaczonym g³osem, ale szybko siê opamiêta³a, wsta³a i poprawi³a spódnicê. – To nic, bêdzie siê musia³ obejœæ bez tego! - Dziecko, poczekaj – ojciec Raphael chwyci³ j¹ za rêkê. – Otwórz t¹ szafkê, tam pod œcian¹... Mam tam trochê, hmmm, kontrabandy, tylko nie mów nikomu! Podaj mi tak¹ sfatygowan¹ drewnian¹ szkatu³kê. Anna zrobi³a to, o co ojciec Raphael j¹ prosi³, a on wyci¹gn¹³ ze szkatu³ki maleñk¹ szklan¹ buteleczkê i wrêczy³ jej. - Mia³em to na tej nieszczêsnej wojnie – powiedzia³. – I jakimœ cudem jeszcze trochê zosta³o, kilka kropel, ale powinno wystarczyæ. Anna patrzy³a na niego zdziwionym wzrokiem. - Pos³uchaj, zrobimy tak¹ spó³kê – kontynuowa³. – Ja tu odmówiê odpowiedni fragment, a ty jedŸ, i zrób co trzeba, dobrze? - Ale przecie¿ ja... nie mogê... – zaj¹knê³a siê Anna. - Przecie¿ nie mo¿na tak zostawiæ cz³owieka – œcisn¹³ jej d³oñ. - Dasz sobie radê, prawda? - Nie wiem, ojcze, ja... - Jesteœ silna, pamiêtaj, ja o tym wiem! – zapewni³ j¹. – A o grzechach jeszcze z tob¹ porozmawiam – pogrozi³ jej palcem uœmiechaj¹c siê lekko. Anna odwzajemni³a s³abo uœmiech, po czym krótko po¿egna³a siê i wysz³a œciskaj¹c w d³oni ma³¹ buteleczkê z olejem. - Bo¿e, czego ty chcesz od tej biednej kobiety? – zapyta³ ojciec Raphael zwracaj¹c wzrok na wisz¹cy na œcianie krzy¿. – Czy i mnie chcesz ukaraæ za zuchwa³oœæ? Myœla³em, ¿e potrzeba jej spokoju i ciszy, przecie¿ o to siê modli³em! A ty j¹ wys³a³eœ na wojnê? Nie pojmujê Ciebie, Bo¿e, pozostaje mi tylko ufnoœæ... – westchn¹³. - In manus Tuas, Domine, commendo spiritum meum. Redemisti me Domine, Deus veritatis...
* * *
Anna wyskoczy³a z powozu i poœpiesznie wesz³a na piêtro swojego domu, wziê³a g³êboki oddech i delikatnie nacisnê³a klamkê. Siedz¹ca przy Eriku Maria podnios³a na ni¹ wzrok niemo odpowiadaj¹c na jej równie milcz¹ce pytanie. - Wiêc jednak zd¹¿y³am – szepnê³a Anna. - Nie jest chyba najlepiej, proszê pani – powiedzia³a Maria patrz¹c na le¿¹cego na ³ó¿ku nieprzytomnego mê¿czyznê. Anna usiad³a na skraju ³ó¿ka, przyjrza³a siê mu badawczo i ujê³a jego rêkê, staraj¹c siê wyczuæ s³aby puls. - Nie jest, Mario... – potwierdzi³a jej obawy. - Ale proszê pani, przecie¿ jest jeszcze nadzieja, prawda? - Nadzieja... Mario, pewnie tak, jest... – odpar³a Anna. „Ciekawe tylko, na co?” doda³a w myœli. – Mario, idŸ teraz, masz pewnie du¿o pracy. Ja zostanê przy nim. - A mo¿e pani siê po³o¿y, na pewno jest pani zmêczona – troskliwie zaproponowa³a Maria. - Nie jestem, naprawdê – Anna zbli¿y³a siê do niej i przytuli³a j¹. – Proszê, zostaw nas teraz samych. Ja ci potem wszystko wyjaœniê, dobrze? Maria zgodzi³a siê i wysz³a cichutko zamykaj¹c za sob¹ drzwi, a Anna usiad³a na skraju ³ó¿ka œciskaj¹c w d³oni buteleczkê od ojca Raphaela. - Erik, popatrz, jest takie piêkne lato – szepnê³a. – Naprawdê nie chcesz ju¿ tego œwiata ogl¹daæ? Ja mo¿e ma³o wiem, ale rozumiem wiêcej, ni¿ ci siê wydaje... Spojrza³a pod œwiat³o na flakonik, na którego dnie znajdowa³o siê kilka kropelek oleju. Odkorkowa³a go i westchnê³a. - I co ja mam teraz zrobiæ? – zastanawia³a siê na g³os. – Zaznaczyæ na tobie krzy¿yki? Co to by dla ciebie znaczy³o, Erik? Zmarszczy³a brwi walcz¹c ze swoimi myœlami. Spojrza³a za okno na niebo, na którym zaczê³y zbieraæ siê chmury zapowiadaj¹ce letni deszcz, a mo¿e nawet wieczorn¹ burzê. W koñcu powziê³a decyzjê. - Mam nadziejê, ¿e to nie bêdzie zbyt wielkie œwiêtokradztwo – mruknê³a pod nosem przechylaj¹c buteleczkê i mocz¹c koniuszek palca. Wyci¹gnê³a rêkê w stronê lewego ramienia Erika i dotknê³a go pozostawiaj¹c na skórze ma³¹ kropkê oleju. - Betelgeuse – szepnê³a. Próbowa³a opanowaæ dr¿enie r¹k i powstrzymaæ ³zy, które cisnê³y siê do jej oczu. - Mia³am nie p³akaæ, wiem... Wybacz, Erik, nie potrafiê... - Rigel – kolejna kropka pojawi³a siê na lewej stopie. – Najjaœniejsza... - Saiph... Przecie¿ ta nazwa jest bez sensu... Miecz na stopie? Maskarada, czy¿ nie tak, Erik? Odsunê³a nieco okrycie, którym by³ otulony. Nie zwraca³a ju¿ uwagi na ³zy, które kapa³y z jej oczu na poœciel i cia³o Erika. - Widaæ, ¿e ju¿ trochê walczy³eœ w ¿yciu... – szepta³a do niego. – Teraz siê poddajesz? Odpowiedzia³a jej cisza. Nawet ptaki w drzewach rosn¹cych za uchylonym lekko oknem umilk³y i pochowa³y siê w gniazdach. - Alnitak... Alnilam... Mintaka... Masz ten swój pas... Przechyli³a buteleczkê do góry dnem i potrz¹sa³a ni¹ próbuj¹c wydobyæ ostatni¹ kroplê. - Starczy ju¿ tylko na jedn¹ gwiazdê, Erik... – wyci¹gnê³a rêkê w stronê prawego ramienia, ale zawaha³a siê przez moment. - Je¿eli Bóg siê nie obrazi... To mo¿e gwiazdy te¿ nie? Skierowa³a d³oñ nad jego serce. - Bellatrix? Nie, wojowniczka tu nie pasuje... Tu jest twój zwyciêzca... Al Najid...
* * *
Anna wsta³a i zamknê³a uchylone wczeœniej okno, otwarte w³aœnie na oœcie¿ przez podmuch wiatru wydymaj¹cego bia³e firanki. Zacz¹³ padaæ deszcz, a jego krople z chwili na chwilê stawa³y siê coraz wiêksze. Usiad³a w fotelu i z braku chusteczki otar³a ³zy rêkawem. - I ju¿ nie bêdê p³akaæ, Erik – powiedzia³a cicho. – Przynajmniej... postaram siê. Posiedzê tu sobie, jak przysta³o na porz¹dnego anio³a œmierci, chyba nie bêdê ci przeszkadzaæ? Mo¿e trochê za du¿o gadam? Za oknem mignê³a pierwsza b³yskawica i rozleg³ siê odleg³y grzmot, po którym przysz³y nastêpne, coraz to bli¿sze. - No i masz swoj¹ burzê! – mruknê³a przygl¹daj¹c siê ciemnej chmurze przesuwaj¹cej siê powoli po niebie. - Tym razem nie uda mi siê przerwaæ koncertu, prawda? Mo¿e i wtedy nie trzeba by³o... – zamyœli³a siê. Chmura wyda³a z siebie jeszcze kilka gromów i odp³ynê³a majestatycznie, pozostawiaj¹c za sob¹ rzeœkie, wilgotne powietrze. Anna usadowi³a siê wygodnie w miêkkim fotelu i po chwili jej oczy zaczê³y same siê zamykaæ. Poczu³a, ¿e nieprzespane noce daj¹ jednak o sobie znaæ, a niespodziewany spokój, który j¹ ogarn¹³, sprawi³, ¿e zmêczenie zaczê³o zwyciê¿aæ nad zdenerwowaniem, desperacj¹ i p³aczem. Za jakiœ czas do pokoju wesz³a Maria i przynios³a herbatê oraz kilka swoich pysznych biszkoptów, które Anna pos³usznie zjad³a, po czym odes³a³a znowu s³u¿¹c¹ polecaj¹c, aby oboje po³o¿yli siê wczeœniej. - O nie, ja nie zasnê! – stwierdzi³a stanowczo. Zachodz¹ce s³oñce rozœwietla³o jeszcze niebo, nadaj¹c czerwonawe zabarwienie k³êbi¹cym siê tu i ówdzie chmurom. Uchyli³a znowu okno z nadziej¹, ¿e wieczorne powietrze odpêdzi sennoœæ i usiad³a z powrotem na fotelu przy ³ó¿ku, na którym le¿a³ nie daj¹cy znaku ¿ycia Erik. Wierci³a siê przez chwilê, a¿ w koñcu wsta³a i zaczê³a spacerowaæ po pokoju. - Albo wiesz, co zrobiê? – zatrzyma³a siê u stóp ³ó¿ka. – Wezmê sobie ten podnó¿ek, o tak, i tu sobie na nim przycupnê... Przystawi³a podnó¿ek blisko ³ó¿ka, usiad³a na nim i ujê³a jego rêkê w swoje dwie d³onie, wyczuwaj¹c bicie serca Erika. - Zawsze masz takie zimne rêce? – uœmiechnê³a siê ³agodnie. – Teraz nie zasnê, posiedzê tu przy tobie... Widzisz, nie jesteœ sam... Wbrew swojemu stanowczemu postanowieniu i pomimo niewygodnej pozycji, w jakiej siê usadowi³a, po pewnym czasie opar³a g³owê o ³ó¿ko i zamknê³a oczy przegrywaj¹c walkê ze snem.
* * *
By³o ju¿ dawno po zapadniêciu zmroku, gdy Anna ocknê³a siê nie wiedz¹c, czy obudzi³ j¹ ból w zesztywnia³ym karku, czy jakiœ dziwny odg³os rozlegaj¹cy siê w pokoju. Z trudnoœci¹ podnios³a g³owê i otworzy³a oczy, próbuj¹c po omacku odszukaæ rêkê Erika, któr¹ trzyma³a przed zaœniêciem. „Co to za ha³as?” pomyœla³a na wpó³ przytomna, przetar³a oczy i zamruga³a kilka razy próbuj¹c przyzwyczaiæ je do ciemnoœci. Spojrza³a na ³ó¿ko i na widok, który ukaza³ siê jej oczom zerwa³a siê na równe nogi, a z jej gard³a niew¹tpliwie wydoby³by siê okrzyk, gdyby nie zatka³a w porê ust d³oni¹. - Wiesz ty co, Erik? – wyszepta³a, gdy min¹³ pierwszy szok. – Ty jesteœ jedna wielka niespodzianka... jak mo¿na tak chrapaæ le¿¹c na brzuchu? Nagle pewna myœl porazi³a j¹ jak grom z jasnego nieba, rzuci³a siê wiêc do drzwi i co si³ w nogach pobieg³a do swojej sypialni. „Ja przecie¿ te¿ mam trochê kontrabandy w domu!” myœla³a otwieraj¹c szafê, i spod podwójnego dna wydoby³a niewielk¹ walizeczkê. Otworzy³a j¹ dr¿¹cymi rêkami i z odpowiedniej przegródki wyci¹gnê³a dawno nie u¿ywany przyrz¹d. „Widzisz, kochanie, jeszcze mi siê to mo¿e przydaæ!” pomyœla³a zrywaj¹c siê na równe nogi, po czym nagle stanê³a nieruchomo. - Anno... jak mog³aœ? Nawet nie próbowa³aœ... – bezw³adnie przysiad³a na skraju ³ó¿ka przygl¹daj¹c siê trzymanemu w rêkach stetoskopowi mê¿a, jakby widzia³a go po raz pierwszy w ¿yciu.
|
|
|
Post by Nattie on Feb 2, 2006 23:02:27 GMT 1
* * * Erik uchyli³ nieco powieki, lecz natychmiast zacisn¹³ je z powrotem oœlepiony jasnym œwiat³em, które ukaza³o siê jego oczom. „Wiêc tu jest a¿ tak jasno” pomyœla³ le¿¹c wci¹¿ nieruchomo gdy pod jego powiekami wirowa³y plamki o têczowych barwach. „Ale wcale nie jest cicho” doda³ uœwiadomiwszy sobie, ¿e do jego uszu dociera niesamowity œwiergot ptaków. „Piêknie œpiewaj¹... Wiêc gadanie o p³omieniach piekielnych jest jednak bujd¹... Tu jest ca³kiem ch³odno”. Spróbowa³ ponownie otworzyæ oczy, tym razem bardzo powoli, przyzwyczajaj¹c siê stopniowo do blasku œwiat³a. Na wprost dostrzeg³ du¿e, oszklone drzwi, które by³y nieco uchylone, a wpadaj¹cy do œrodka wietrzyk powiewa³ bia³ymi muœlinowymi firankami siêgaj¹cymi pod³ogi. Na tym tle rysowa³a siê odwrócona do niego ty³em postaæ kobiety o konturach wyraŸnie zarysowanych przez wpadaj¹ce przez szyby ostre promienie wschodz¹cego s³oñca, które uniemo¿liwia³y jednoczeœnie rozpoznanie szczegó³ów jej wygl¹du. Patrzy³ na ni¹ zastanawiaj¹c siê, kim jest i jaki dalszy los ma go spotkaæ. Po chwili postaæ cichutko zamknê³a drzwi, odwróci³a siê i podesz³a powoli do nóg ³ó¿ka. Klasnê³a kilka razy odzywaj¹c siê jednoczeœnie. - Brava, brava, bravissima... - g³os wyda³ mu siê znajomy. - Wiêcej oklasków dostaniesz, jak zjesz œniadanko! Po tych s³owach pozna³ kobietê, której cieñ, padaj¹cy teraz na jego twarz, przys³oni³ jasne promienie wschodz¹cego s³oñca. - Anno... ty te¿ tutaj? – zdumiony szept wydoby³ siê z jego wyschniêtych ust. – Przecie¿ ja ciê nie... - Poczekaj, dam ci siê napiæ – powiedzia³a Anna bior¹c do rêki szklankê wody. – Czy¿byœ odmawia³ mi przebywania w moim w³asnym domu? Uœmiechnê³a siê ³agodnie, gdy próbowa³ s³ab¹ rêk¹ chwyciæ szklankê. - Pomogê ci – przystawi³a szklankê do jego ust. - W twoim domu? – zapyta³ przytomniej prze³kn¹wszy kilka ³yków wody. - Dok³adniej to w moim w³asnym ³ó¿ku – Anna sprecyzowa³a po³o¿enie Erika. – Jak siê czujesz? - S³abo i jakoœ tak... dziwnie... – odpowiedzia³ rozgl¹daj¹c siê po pokoju. Spojrzenie Anny pod¹¿y³o za jego wzrokiem. - Có¿, nie jest to mo¿e najmodniejsze wnêtrze, ale wybacz, nie lubiê ciemnych œcian i zas³on, i tego prze³adowania kiczowatymi ozdobami – rzek³a przepraszaj¹cym tonem. - Jest ³adnie – odpowiedzia³ ogl¹daj¹c urz¹dzone z prostot¹ pomieszczenie o bladobe¿owych œcianach i bia³ych firankach. Wyposa¿ony by³ we wszystkie przedmioty, które zwykle znajduj¹ swoje miejsce w kobiecej sypialni. Miejsce naro¿ne zajmowa³a niewielka mahoniowa toaletka o wygiêtych nogach, a spora komoda i stoliki nocne, a tak¿e ³ó¿ko, na którym le¿a³, utrzymane by³y w tym samym stylu. Na komodzie i toaletce rozsianych by³o parê bibelotów, a obok drzwi prowadz¹cych na taras ustawiono stolik, na którym pa³êta³o siê kilka ksi¹¿ek i sta³ wazon z bukietem nieco przywiêdniêtych kwiatów. Przy ³ó¿ku znajdowa³ siê miêkki i g³êboki fotel obity br¹zow¹ tapicerk¹. Z pokoju wychodzi³o dwoje drzwi - jedne prowadzi³y na korytarz, a drugie do garderoby i ³azienki. Na œcianie po prawej stronie ³ó¿ka wisia³ du¿y obraz przedstawiaj¹cy wiejski pejza¿ z rodzinnych stron Anny. Erik spojrza³ na nocny stolik po prawej stronie ³ó¿ka, na którym zauwa¿y³ ma³y portret œlubny dwojga zapatrzonych w siebie ludzi i miniaturkê przedstawiaj¹c¹ jasnow³osego ch³opca siedz¹cego na wysokim krzeœle z uœmiechniêt¹, aczkolwiek ³obuzersk¹ min¹ zdradzaj¹c¹ chêæ natychmiastowego zeskoczenia na pod³ogê i wyzwolenia siê ze sztywno dopasowanego ubranka. Obróci³ g³owê w drug¹ stronê i jego wzrok pad³ na stolik, na którym le¿a³ znajomy przedmiot. - Moja maska! – wykrztusi³ zduszonym g³osem wk³adaj¹c ca³¹ swoj¹ energiê w przy³o¿enie d³oni do twarzy, jakby chcia³ siê upewniæ, ¿e rzeczywiœcie jej tam nie ma. - Erik, nie przesadzaj, ju¿ siê zd¹¿y³am napatrzeæ – powiedzia³a Anna widz¹c jego desperacki wysi³ek. – Wiesz, w pewnym momencie myœla³am, ¿e nosisz j¹ tylko tak... dla fasonu... - A teraz co myœlisz? – zapyta³ zaczepnym tonem. – Widzia³aœ kiedyœ coœ takiego, co? - Widzia³am gorsze rzeczy, uwierz mi – odpowiedzia³a bior¹c maskê do r¹k i obracaj¹c na wszystkie strony. – I coœ podobnego te¿, raz, u pewnej kobiety... Czy ty sobie zdajesz sprawê, ile masz szczêœcia? - Czego? – wyj¹ka³ zdumiony do granic mo¿liwoœci. – Ja? - Wiesz, ¿e móg³byœ to mieæ na ca³ym ciele, albo przynajmniej w kilku miejscach jeszcze? A nie masz... – ugryz³a siê nagle w jêzyk, a Erik dopiero teraz zda³ sobie sprawê, ¿e nie ma na sobie ubrania. Z wra¿enia a¿ podniós³ siê nieco, jednak natychmiast opad³ bezw³adnie na poduszki, a z jego ust wydoby³ siê jêk. - Tak, tak, wszyscy mówi¹ „Studiujcie sobie, drogie panie!”, a jak przychodzi co do czego, to... – unios³a siê przez chwilê, jednak urwa³a napastliw¹ wypowiedŸ widz¹c zbola³¹ minê Erika. – Wiesz, w jakim stanie ciê tu przywieŸliœmy? Nie martw siê zbytnio, wyobra¿a³am sobie, ¿e jesteœ biedn¹ sierotk¹... Ca³kiem nieŸle wypad³eœ w tej roli! – doda³a na pocieszenie. - Anno, ja nie gra³em... – jêkn¹³ Erik patrz¹c na ni¹ podejrzliwie. - Och wiem, przepraszam – skonfundowa³a siê Anna. – A zreszt¹ mo¿esz mówiæ co chcesz, ja tu mam taki magiczny przyrz¹d, pos³ucha³am sobie twojego serca – rzek³a rezolutnie, machaj¹c mu stetoskopem przed oczami. – Ale by³abym zobowi¹zana, gdybyœ w tym domu nie nosi³ ¿adnych masek, dobrze? Wyœlê Pierra do pewnego aptekarza, coœ ci pomieszam na wzmocnienie, to nie bêdzie ca³kiem odpowiednie lekarstwo, i nielegalne, ostrzegam... Chyba, ¿e mam wezwaæ porz¹dnego lekarza, mê¿czyznê oczywiœcie, co? - Nie, Anno... To ja przepraszam – zreflektowa³ siê Erik. - To teraz czas na biszkopty, bardzo proszê! – powiedzia³a Anna odk³adaj¹c maskê i stetoskop i bior¹c do rêki talerzyk z ni¿szej pó³eczki. Zamyœli³a siê nad nim przez moment. – Wiesz, one potrafi¹ czyniæ cuda, naprawdê! - Anno, ja naprawdê myœla³em, ¿e umrê... – westchn¹³ Erik ci¹gle nie dowierzaj¹c swojemu losowi. - Ja te¿ tak myœla³am, Erik – powiedzia³a Anna powa¿nym g³osem. - I nie umar³em? – zapyta³ naiwnym tonem. - Có¿, wygl¹da na to, ¿e jesteœ ca³kiem ¿ywym, powtarzam, ¿ywym, dowodem na to, ¿e mi w ¿yciu nic nie wychodzi – uœmiechnê³a siê podaj¹c mu biszkopta, który pomimo usilnych starañ wypad³ z jego dr¿¹cej d³oni. - Tak to ty siê nie najesz – westchnê³a Anna podnosz¹c go. - Pomyœla³abyœ, ¿e potwór bêdzie ci z rêki jad³? – uœmiechn¹³ siê s³abo Erik. - Mówi³am, ¿e te biszkopty dzia³aj¹ cuda! Humorek panu wraca, widzê... * * * Trochê o Orionie...www.astronomia.pl/gwiazdozbiory/index.php?id=86 astro.jasiu.pl/orion.htm paclaw00.republika.pl/luty0202.htmgwiazdozbiory.eulersoft.com.pl/Ori.htmlkrzyzpoludnia.republika.pl/orion.htm
|
|
|
Post by ahinoor on Feb 3, 2006 23:26:31 GMT 1
hehe nadrabiasz zaleg³oœci. d³ugo kaza³aœ czekaæ na cd ale jak zwykle w wielkim stylu
|
|
|
Post by Nattie on Feb 7, 2006 23:41:16 GMT 1
No to nadrabiam dalej...
VIII. Erik
ona by³a jak ciemne wino ociekaj¹ca œwiat³em noc ona by³a jak gorzkie wino z ust poprzez zêby sp³ynê³a w zaciœniête gard³o - noc
stopy tañcz¹ce - trawa d³onie - ga³êzie drzewa nios³a z³ot¹ pochodniê do ciemno zamyœlonych ust
i wszystko by³o o mi³oœci i nawet Jimmy przy drzwiach g³uchy Jimmy - œlepy Jimmy ko³ysa³ g³ow¹ w takt
ona by³a jak mocne wino w woskowych kroplach - we ³zach zmierzch g³êboki na oczy sp³yn¹³ i na usta cieniem spad³
by³a jak wino w tawernie o pó³nocy - ze œwiat³a gwiazd
Halina Poœwiatowska[/size]
* * * * * * * * * * * * * * * *
W ci¹gu kilku nastêpnych dni Erik powoli dochodzi³ do siebie, w czym niew¹tpliwy udzia³ mia³o odzyskanie ubrania wypranego przez Mariê oraz zalety jej kuchni. Kategorycznie za¿¹da³ równie¿ przeniesienia z sypialni Anny, czemu uczyniono zadoœæ daj¹c mu do dyspozycji naprêdce doprowadzony do porz¹dku i umeblowany jeden z niewykorzystywanych przez ni¹ pokojów. Anna kupi³a ten dom z ogrodem za niewielk¹ kwotê, bior¹c pod uwagê jego rozmiary, które okaza³y siê za du¿e jak na jej wymagania. Gruntownemu remontowi zosta³ poddany parter, gdzie urz¹dzi³a salon, bibliotekê i jadalniê, w której zwykle nie jada³a wol¹c posi³ki w kuchni w towarzystwie Marii i Pierra. S³u¿¹cym przeznaczy³a na mieszkanie równie¿ odnowiony domek przy bramie. Na piêtrze domu znajdowa³a siê jedynie jej sypialnia z garderob¹ i ³azienk¹, a teraz jeden z pozosta³ych pokojów zajêty zosta³ przez niespodziewanego goœcia w postaci by³ego Upiora Opery.
Erik wiêkszoœæ czasu przesypia³, co równie¿ okaza³o siê ca³kiem skuteczn¹ kuracj¹ w po³¹czeniu z nielegalnymi lekami dostarczonymi przez Pierra. Czasami Anna siada³a przy nim i rozmawiali na b³ahe tematy albo czyta³a mu fragmenty ksi¹¿ek. Pewnego popo³udnia Erik poprosi³ Pierra o papier, kopertê i coœ do pisania. Gdy Anna zapuka³a do jego drzwi w³aœnie koñczy³ swe dzie³o i z³o¿ywszy kartkê schowa³ j¹ do koperty. - Anno, czy mog³abyœ coœ jeszcze dla mnie zrobiæ? – zapyta³ grzecznie, gdy wesz³a do pokoju. Zauwa¿ywszy kopertê Anna zmarszczy³a brwi. - A có¿ to za liœcik? – zapyta³a zaniepokojona. - To jest mój testament, Anno. To znaczy testament tego staruszka... – sprostowa³. – Niewiele pozostawi³ na tym œwiecie, ale zapisa³ wszystko swojej dalekiej krewnej, czyli tobie. - I co ja mam z tym spadkiem zrobiæ? – uœmiechnê³a siê Anna. - Znaczy siê... W³aœciwie to chodzi mi o to, ¿ebyœ posz³a do tego cz³owieka, od którego wynajmowa³em domek, wziê³a klucze i po prostu mnie stamt¹d wyprowadzi³a – powiedzia³ patrz¹c na ni¹ prosz¹cym wzrokiem. – Przecie¿ nie mogê ci¹gle w tym samym ubraniu... Tego naprawdê nie ma tak du¿o, powinno siê zmieœciæ w jednej walizce... Proszê, zgódŸ siê! Anno, ja nie chcê tam wracaæ... - Zaraz, poczekaj, mam tam iœæ i k³amaæ w twoim imieniu? – zastanowi³a siê dodaj¹c w myœli s³owo „znowu”. - Có¿, tak to pewnie wygl¹da... – podrapa³ siê po g³owie z zak³opotaniem. – Ale... Masz inny pomys³? W koñcu, w pewnym sensie, trochê umar³em... - Wiêc mo¿na trochê umrzeæ? Dziwnie pojmujesz prawdê, Erik – oburzy³a siê Anna. Westchnê³a jednak i wziê³a kopertê z jego rêki. - To chyba lepsze ni¿ w³amywanie siê, czy¿ nie tak? – mruknê³a. - W³amywa³aœ siê kiedyœ do cudzego domu? – zapyta³ zdziwiony. - Na to wygl¹da, ¿e do domu tego staruszka – przyzna³a siê Anna. – I co, zapisa³eœ swoje ¿yczenia, jak zwykle? Coœ do ubrania, kilka masek... - Anno, tam nie ma masek, wszystkie rekwizyty trzyma³em na dole... – spojrza³ na ni¹ zaintrygowany. – A w³amywa³aœ siê... wtedy? - Tak, wybi³am szybkê, a na dodatek podla³am kwiatki i zniszczy³am kawa³ek pod³ogi – Anna zrobi³a skruszon¹ minê. „I ukrad³am sztylet” doda³a w myœli. - Nie opowiada³aœ mi o tym, co siê wtedy sta³o. - Mo¿e kiedyœ ci opowiem, Erik, ale nie teraz, proszê – zaprotestowa³a. - Ale jak ty mnie... stamt¹d? – nie dawa³ za wygran¹ Erik. - Naprawdê nic nie pamiêtasz? – spojrza³a mu w oczy. – Przecie¿ to nie ja ciê wyprowadzi³am... Zapanowa³a chwila ciszy. W koñcu Erik odezwa³ siê znowu. - Ale dlaczego, Anno?... Tam by³o ciemno, i w ogóle... Nie ba³aœ siê? - Erik, proszê... Coœ ty taki ciekawski? – jêknê³a Anna. – Powiedzmy, ¿e... by³o mi wszystko jedno. I by³am taka wœciek³a, ¿e kopa³am w œciany tych przeklêtych kana³ów. Ale wiesz co? – zastanowi³a siê przez moment. – Jakbyœ nie rozbi³ tej lampy, to bym siê nie dosta³a do œrodka, prawda? - Nie dosta³abyœ siê... Ale¿ ja nie rozbi³em ¿adnej lampy! – zaprotestowa³ Erik. - Jak to nie? Prawie siê o ni¹ przewróci³am! – zerknê³a na niego podejrzliwie. - Ach, pewnie sama spad³a, ze staroœci – machnê³a rêk¹ Anna. - Anno, ona by³a prawie nowa... - To ja nie wiem, jak, ale wiem, ¿e spad³a! – stanowczo stwierdzi³a Anna wstaj¹c z miejsca. Ju¿ naciska³a klamkê drzwi, lecz odwróci³a siê jeszcze w jego stronê. - Powiedz mi w takim razie jedno – poprosi³a. – W podziemiach Opery mieszka³ Upiór, prawda? - Tak w³aœnie by³o, Anno – potwierdzi³ Erik nie rozumiej¹c zbytnio, dok¹d zmierza takie pytanie. - A w domku mieszka³ cichy staruszek? – ci¹gnê³a Anna. - Có¿, nauczy³em siê w ¿yciu, ¿e trzeba mieæ jakieœ awaryjne wyjœcie – odpowiedzia³. - Ca³kiem sporo tych wyjœæ mia³eœ... – pokiwa³a g³ow¹. – A sk¹d tam tyle policji? - Niema³o, prawda? – zachichota³ cicho. – WyobraŸ sobie, ¿e dwa domy dalej mieszka emerytowany zastêpca paryskiego prefekta, bardzo mi³y cz³owiek zreszt¹... Anna spojrza³a na niego zdumiona. - Powinnam siê spodziewaæ, ³adna maskarada... A powiedz mi w takim razie, gdzie mieszka³ Erik? - Co? – zdziwi³ siê us³yszawszy osobliwe pytanie, lecz potem zamyœli³ siê. - Erik, jak to Erik, trochê tu, trochê tam... – odpowiedzia³ ze smutnym uœmiechem.
* * *
Nastêpnego dnia oko³o po³udnia Anna wesz³a do pokoju Erika wraz z Pierrem taszcz¹cym dwie wielkie walizki. - Jedna ma³a walizeczka, tak? – spyta³a zirytowanym tonem. – I tak musieliœmy co nieco zostawiæ! Jesteœ k³amc¹, Erik! - Ja? Ale¿ naprawdê wydawa³o mi siê... – uœmiechn¹³ siê Erik podnosz¹c brwi. - A niech ciê... – przerwa³a mu Anna chodz¹c nerwowo po pokoju. – A w dodatku spotka³am t¹ twoj¹ wœcibsk¹, s¹siadkê! Wiesz, co musia³am jej naopowiadaæ? Czy ty zamierzasz ze mnie zrobiæ aktorkê, co? Myœla³am, ¿e ona mnie zamorduje za to, ¿e nie zawiadomi³am jej o twoim pogrzebie! Prawie siê pop³aka³a, pewnie siê w tobie podkochiwa³a! – Anna nie mog³a siê uspokoiæ, a Erik nie potrafi³ powstrzymaæ narastaj¹cego chichotu. - Nie cierpiê wœcibskich kobiet... – próbowa³ wtr¹ciæ, lecz pohamowanie potoku s³ów Anny graniczy³o z cudem. - Spokojna uliczka?! To najwiêksza maskarada w Pary¿u! Wiêcej tam moja noga nie postanie! Wola³abym spacer po najgorszej dzielnicy, przynajmniej wiadomo, czego siê spodziewaæ! – Anna westchnê³a przerywaj¹c w koñcu swoj¹ przemowê i spojrza³a na rozweselonego Erika. – Jeszcze ci tu szafê trzeba wstawiæ, mam jak¹œ z ³adnym lustrem... - Wola³bym bez lustra, Anno... – b³agalnie westchn¹³ Erik. - No dobrze... A ty co tak w tym ³ó¿ku bêdziesz ci¹gle le¿a³?! Zaraz Pierre wystawi fotel na balkon i za karê popatrzysz trochê na zielone drzewka! I buŸka na s³oneczko, ¿adnego gadania o ciemnoœci i strachach! – zarz¹dzi³a w³adczym g³osem. – Na podwieczorek bêdzie sernik, tym razem masz go zjeœæ! – doda³a i wysz³a trzaskaj¹c drzwiami.
Szafa zosta³a wstawiona, a na podwieczorek rzeczywiœcie by³ œwie¿utki sernik, dopiero co ostudzony po wyci¹gniêciu z pieca i polany apetyczn¹ czekolad¹. Och³on¹wszy ju¿ po prze¿yciach zwi¹zanych ze spadkiem Anna wkroczy³a na balkon, na którym siedzia³ pos³usznie Erik i wrêczy³a mu pokaŸn¹ porcjê z przepraszaj¹c¹ min¹. - Erik, ja naprawdê... nie chcia³am byæ z³oœliwa – powiedzia³a. - Anno, to ja siê zachowujê okropnie – Erik wzi¹³ z jej r¹k talerzyk z sernikiem. – Powinienem ci tylko dziêkowaæ, a... - Och, przestañ, proszê... – machnê³a rêk¹ Anna siadaj¹c na krzeœle obok niego. – Ale sernik ci smakuje, prawda? - To jest jedyna postaæ sera, jak¹ lubiê – powiedzia³ Erik i na potwierdzenie zacz¹³ ze smakiem zajadaæ ciastko. – Masz taki piêkny dom i ogród, a ja, Anno, nawet nie zapyta³em, czy mogê tu trochê zostaæ? - Doszed³eœ wprawdzie do tego fotela, ale w takim stanie nie radzi³abym ci siê nigdzie wybieraæ – odpowiedzia³a patrz¹c mu prosto w oczy. – Mo¿esz zostaæ tak d³ugo, jak bêdzie trzeba, Erik... - Dziêkujê – odpowiedzia³ po prostu. – Anno... – zacz¹³ po chwili prosz¹cym tonem. - Nie bêdê wiêcej k³amaæ! – przerwa³a mu Anna podejrzliwie. - To bardzo dobrze, bo chcia³bym ciê zapytaæ, co siê sta³o z tamt¹ kobiet¹, czy j¹ wyleczyli? – wydusi³ z siebie pytanie, które go gryz³o ju¿ d³u¿szy czas. Anna zaklê³a w duchu i wziê³a g³êboki oddech. - Nie, Erik, powiedzieli, ¿e nie umiej¹ tego wyleczyæ. Nie wiedzieli, sk¹d to siê wziê³o – odpowiedzia³a naj³agodniejszym g³osem, jaki potrafi³a z siebie wydobyæ. – Ona umar³a. To by³a bardzo dziwna choroba... Erik zacisn¹³ zêby i zacz¹³ dzieliæ sernik na ma³e plasterki. - Ale ona naprawdê mia³a du¿o gorzej – próbowa³a pocieszyæ go Anna. – A ty przecie¿ ¿yjesz! - Tak, ¿yjê... – mrukn¹³ niechêtnie Erik. - Zobaczy³byœ siê sam, parê dni bez tej maski i ju¿ trochê lepiej wygl¹dasz – ci¹gnê³a Anna. „Hodowaæ sobie taki stan zapalny!” doda³a w myœli, na szczêœcie tym razem ugryz³a siê w jêzyk. - Jak zwykle, czasem lepiej, czasem gorzej – zamyœli³ siê Erik. - Erik... – zak³opotana Anna krêci³a siê na krzeœle. – Przecie¿ to ciê boli, prawda? - Boli? – uœmiechn¹³ siê z przek¹sem. – Czasem boli... Prawie ca³e ¿ycie coœ mam na twarzy, to wiesz, mo¿na siê przyzwyczaiæ... - Jakoœ w to nie wierzê... – odpar³a Anna. – Wiesz co, ja mo¿e mog³abym... To znaczy w³aœciwie ju¿ coœ mam... – brnê³a dalej z zak³opotaniem. - Tylko nie chcia³am sama, rozumiesz... Erik spojrza³ na ni¹ ze zdumieniem i wydawa³o jej siê, ¿e równie¿ odrobin¹ nadziei w oczach. - Wybacz, ale Adonisem to ty nigdy nie bêdziesz, nawet jakby... – Anna znowu ugryz³a siê w jêzyk. - To byœ mia³ bardzo brzydkie blizny, zreszt¹ trochê ju¿ masz... – ci¹gnê³a dalej coraz bardziej zrozpaczonym g³osem. „Sam prosi³, ¿ebym nie k³ama³a!” pociesza³a siê w duchu. – Ale powiedz, jak tak podró¿owa³eœ, przecie¿ tego daroga nie wymyœla³, to tam znaj¹ ró¿ne lekarstwa, i co? Nie potrafili...? Erik zgrzytn¹³ tylko zêbami, a sernik na jego talerzyku zacz¹³ przybieraæ formê stosu okruchów. - Nie mówmy o tym , Anno... – poprosi³, a Anna przyjê³a z ulg¹ jego proœbê. Po chwili krêpuj¹cego milczenia Erik spróbowa³ siê lekko uœmiechn¹æ. - A powiedz mi coœ w swoim jêzyku! – zmieni³ temat Erik, a na te s³owa cieñ uœmiechu przemkn¹³ równie¿ przez twarz Anny. - Lubisz sernik, a mój jêzyk wyda ci siê szeleszcz¹cy – powiedzia³a Anna. - Dziwny, taki szeleszcz¹cy... – odrzek³ Erik potwierdzaj¹c jej s³owa. - Zjedz ten sernik, skoro go lubisz – zachêci³a go Anna. – Wiesz, co jeszcze mówimy, jak dzieci nie chc¹ jeœæ? – zapyta³a staraj¹c siê swoim s³owom nadaæ beztroski ton. – £y¿eczka za mamusiê, za tatu...sia... Urwa³a, gdy talerz z ciastem wyl¹dowa³ z trzaskiem na posadzce balkonu, a Erik ukry³ twarz w d³oniach. - Zostaw mnie! – wyszepta³. Anna wsta³a, otworzy³a usta chc¹c jeszcze coœ powiedzieæ, ale wysz³a bez s³owa zamykaj¹c cichutko za sob¹ drzwi. „Anno, powinnaœ wzi¹æ ten sztylet i obci¹æ sobie jêzyk!” stwierdzi³a opieraj¹c siê o œcianê korytarza.
* * *
W porze kolacji Anna wkroczy³a do pokoju Erika w towarzystwie Marii nios¹cej tacê z posi³kiem. - Dobry wieczór – powiedzia³ grzecznie Erik. - Dobri wicerr – rzek³a Maria podaj¹c mu tacê i ogl¹daj¹c siê zaniepokojonym wzrokiem na Annê, która sta³a w milczeniu. - Anno, co siê sta³o? – zapyta³ podejrzliwie Erik. Anna powiedzia³a kilka niezrozumia³ych s³ów do Marii, która znowu popatrzy³a na ni¹ z bezbrze¿nym zdumieniem. - Pan Erik, pani mówiæ, ¿e nic nie mówiæ do pan... – odezwa³a siê w koñcu Maria z silnym obcym akcentem. Anna b³¹dzi³a wzrokiem gdzieœ po pod³odze i zachêcaj¹cym gestem zmusi³a Mariê do dalszych wysi³ków lingwistycznych. – Bo pan znowu sernik nie zjeœæ a lubiæ... - Anno, ja nic nie rozumiem, co ona do mnie mówi? – zirytowa³ siê Erik. Anna znowu powiedzia³a kilka s³ów do s³u¿¹cej, która równie¿ irytowa³a siê coraz bardziej t¹ dziwaczn¹ sytuacj¹. - Pani mówiæ, ¿e poczytaæ alibo tu posiedzieæ jak pan ¿yczyæ, ale nie mówiæ, bo... – zamieni³a krótkie zdanie z Ann¹ próbuj¹c upewniæ siê co do jej wypowiedzi. – Bo Ÿle bardziej jak szsztylet... - Co?! – Erik skupia³ siê próbuj¹c niezbyt skutecznie zrozumieæ francuszczyznê Marii. – To mo¿e jeszcze zaprosicie Pierra, bêdzie t³umaczy³ to, co ona mówi! Na te s³owa Maria unios³a siê dum¹ i nie mog¹c d³u¿ej wytrzymaæ tej groteskowej sytuacji wysz³a z pokoju pukaj¹c siê w czo³o. Anna westchnê³a i pod¹¿y³a za ni¹, ukradkiem stawiaj¹c na nocnym stoliku ma³y s³oiczek. - Dziêkujê za kolacjê! – powiedzia³ z lekkim sarkazmem Erik, gdy zamyka³a za sob¹ drzwi. Nie mia³ jednak apetytu na jedzenie, zw³aszcza po ostatniej scenie. Podniós³ s³oiczek i zamachn¹³ siê, aby wyrzuciæ go przez otwarte okno. - To i tak nie ma sensu! – warkn¹³ pod nosem. – Adonis... zabawne... Nie móg³ siê jednak zdecydowaæ na rzut, wiêc zamiast tego zacz¹³ go powoli obracaæ w d³oniach. Po chwili podniós³ pokrywkê i pow¹cha³ zawartoœæ. „Mimo wszystko nienajgorzej pachnie...” pomyœla³ i dotkn¹³ tego czegoœ koniuszkiem palca.
* * *
Jakiœ czas póŸnej Anna cichuteñko wesz³a do pokoju Erika maj¹c nadziejê, ¿e ju¿ œpi. Chcia³a tylko zabraæ tacê i wymkn¹æ siê z powrotem. - Anno... – rozleg³ siê w pó³mroku jego g³os. Stanê³a nieruchomo. – Usi¹dŸ proszê. Po chwili wahania Anna odstawi³a z powrotem tacê i usiad³a pos³usznie na fotelu. - Nie chcesz do mnie mówiæ? – zapyta³ siadaj¹c na ³ó¿ku i zapali³ œwiecê stoj¹c¹ na ma³ym stoliczku obok. Spojrza³a mu w oczy i pokrêci³a przecz¹co g³ow¹, po czym spuœci³a wzrok i zaczê³a bezmyœlnie obracaæ na palcu swoj¹ obr¹czkê. - A mo¿e chcesz pos³uchaæ historii Erika? – zapyta³ lekko ironicznie. – Masz si³ê, ¿eby j¹ poznaæ, co? Mo¿e wydaje ci siê, ¿e potrafisz j¹ zrozumieæ? Anna zagryz³a wargi, jednak wci¹¿ nie rusza³a siê z miejsca. - To pos³uchaj... Kiedyœ ¿y³a na tym œwiecie piêkna dziewczyna. Lubi³a siê œmiaæ i ¿artowaæ, jestem tego pewien, chocia¿ jej wtedy nie zna³em. Kocha³a muzykê, a jej dusza têskni³a z pewnoœci¹ za czymœ wiêcej, ni¿ jej los przeznaczy³. By³a delikatna i wra¿liwa, a jej serce by³o dobre i czyste. Na nieszczêœcie pewien potwór obdarzy³ j¹ czymœ, co nazwa³ mi³oœci¹, a poniewa¿ prawi³ jej piêkne komplementy i zachowywa³ siê jak prawdziwie zakochany mê¿czyzna, ona uleg³a jego urokowi. By³ dobrze sytuowany, wiêc obie rodziny z radoœci¹ wyprawi³y im œlub. Bardzo chcia³ mieæ syna, ¿eby w przysz³oœci przekazaæ mu swój maj¹tek, niestety, mija³ coraz d³u¿szy czas od ich œlubu, a nie mogli doczekaæ siê dziecka. Biedaczka obwinia³a siê za to, a jej m¹¿ z pewnoœci¹ j¹ w tym utwierdza³, szukaj¹c jednoczeœnie potwierdzenia swojej mêskoœci poza domem. Podejrzewam, ¿e pewnego dnia musia³a siê o tym dowiedzieæ, i wtedy w³aœnie uciek³a od niego. Nikt nie wiedzia³, gdzie by³a przez kilka dni, i co siê z ni¹ wtedy dzia³o. Wróci³a jednak, bo trzyma³a j¹ przy nim przysiêga z³o¿ona przed waszym bogiem i ludŸmi w koœciele. Wróci³a cicha i skruszona, ale jestem pewien, ¿e ³adnie siê jej odwdziêczy³ za powrót, choæ nikt nie móg³ zauwa¿yæ œladów tej wdziêcznoœci. On zawsze potrafi³ to odpowiednio zrobiæ... Po pewnym czasie okaza³o siê jednak, ¿e kobieta spodziewa siê dziecka, wiêc potwór z³agodnia³, a gdy urodzi³ siê ch³opiec, nosi³ j¹ na rêkach zapewniaj¹c o swojej mi³oœci. Nie zauwa¿y³, ¿e w jej oczach ju¿ wtedy czai³ siê lêk, gdy przenosi³a wzrok ze swojego dziecka na mê¿a. Ch³opiec rós³ jak wszystkie dzieci, lecz i on w koñcu zacz¹³ mu siê bacznie przygl¹daæ, zapewne wtedy zrobi³ te¿ proste rachunki. Zagryz³ jednak zêby, wyprowadzi³ siê ze wspólnej sypialni i przesta³ odzywaæ do swojej ¿ony... Dla ca³ego œwiata stanowili przyk³adne ma³¿eñstwo, a w domu by³o ciche piek³o, z wyj¹tkiem dni, kiedy jemu cisza siê sprzykrza³a... Jak myœlisz, jakie du¿e musi byæ dziecko, ¿eby zauwa¿yæ grymas niechêci, gdy mówi s³owo „tato”? Jakie du¿e, ¿eby zauwa¿yæ, ¿e mama prawie nigdy siê nie uœmiecha? Nie pamiêtam, ile mia³em lat, gdy siê dowiedzia³em, ¿e dziwnie jakoœ nie jestem do tatusia podobny, i do ¿adnego dziadzia te¿... Matka zajmowa³a siê mn¹ tak, jak kaza³y jej obowi¹zki matki, i myœlê, ¿e na swój sposób mo¿e i mnie kocha³a. Tak, jak mo¿na kochaæ owoc z³amanej przysiêgi...
W odpowiednim czasie zaczê³a siê nauka, przychodzi³ do mnie taki ca³kiem mi³y cz³owiek, lecz trudno by³o utrzymaæ mnie d³u¿ej na jednym miejscu. Wola³em wymykaæ siê do ma³ej fabryczki, która nale¿a³a do mê¿a mojej matki. Nie pachnia³o tam zbyt piêknie, ale by³y tam ró¿ne maszyny i potrafi³em godzinami przygl¹daæ siê ich pracy krêc¹c siê miêdzy prostymi robotnikami. Czasem mnie przepêdzali, gdy im przeszkadza³em, ale czêœciej ¿artowali i poklepywali mnie po g³owie ostrzegaj¹c, ¿ebym siê do tych maszyn nie zbli¿a³ i opowiadaj¹c o tym, jak dzia³aj¹... I tak sobie ¿yliœmy jako spokojna, urocza rodzinka. Prawdziwe piek³o rozpêta³o siê, gdy skóra na mojej twarzy zaczê³a robiæ siê dziwna, i mimo starañ lekarza, którego matka wzywa³a do mnie, by³o coraz gorzej. Patrzy³a na mnie ze strachem w oczach, a ja myœla³em wtedy, ¿e to tylko dlatego, ¿e nie jestem taki ³adny jak inne dzieci... Jej m¹¿ zabroni³ mi wychodziæ z domu i nie spotyka³em ju¿ wtedy nikogo oprócz matki. A ona równie¿ zaczê³a chorowaæ, by³a coraz s³absza i coraz smutniejsza, zaczê³a jakby gasn¹æ w oczach.
Pewnego wieczoru by³o wyj¹tkowo mi³o, siedzieliœmy w jej sypialni i czytaliœmy bajki, nawet uœmiecha³a siê koryguj¹c od czasu do czasu moj¹ niepoprawn¹ wymowê. Wyg³upia³em siê czytaj¹c ró¿nymi g³osami fragmenty wypowiadane przez ró¿ne postaci, gdy nagle do pokoju wszed³ on, nie pukaj¹c, jak zwykle zreszt¹. Pamiêtam ka¿dy szczegó³, choæ bardzo stara³em siê o tym zapomnieæ... Stan¹³ w drzwiach i wykrzywi³ twarz. „Piêkna scena! Mamusia i jej uroczy synek...” Szydzi³ z nas, a¿ ona nie mog³a tego znieœæ, wsta³a i kaza³a mu wyjœæ. Pierwszy raz s³ysza³em, ¿eby mu siê sprzeciwi³a, a on wtedy uderzy³ j¹ w twarz, a¿ osunê³a siê bezsilnie na fotel. Krzyknê³a do mnie, ¿ebym poszed³ do swojego pokoju, ale nie potrafi³em siê ruszyæ... I dowiedzia³em siê w koñcu prawdy. On zacz¹³ szydziæ coraz okrutniej, pot³uk³ wszystkie butelki z lekarstwami i mówi³, ¿e to bez sensu, bo to jest kara za jej zdradê... Nigdy mnie nie dotyka³, ale teraz z obrzydzeniem chwyci³ mnie za w³osy i szarpi¹c zbli¿y³ moj¹ twarz do jej twarzy. Gdy krzycza³, ¿eby patrzy³a na owoc swojego grzechu czu³em jego oddech, wiem, ¿e nie by³ po jednym kieliszeczku koniaku... Moja matka zaczê³a cicho p³akaæ, a on puœci³ mnie i dalej siê pastwi³ twierdz¹c, ¿e ona pewnie nawet nie wie, kto mnie sp³odzi³.
Skuli³em siê w k¹ciku i widzia³em, jak ona zbiera ca³¹ swoj¹ si³ê i mówi mu, ¿e dobrze wie, kto to by³ i ¿e nie mo¿e sobie wybaczyæ, ¿e z nim wtedy nie zosta³a. Zamilk³ wreszcie i z szyderczym grymasem s³ucha³ o tym, jak sz³a bez celu poln¹ drog¹ ca³y dzieñ i prawie pó³ nocy. Gdy opada³a ju¿ z si³ us³ysza³a nagle piêkn¹ i dzik¹ muzykê. Podesz³a bli¿ej i zobaczy³a mê¿czyznê, który sta³ oparty o drzewo i gra³ na skrzypcach. Zobaczy³ j¹, lecz tylko uœmiechn¹³ siê i gra³ dalej, a ona usiad³a na ziemi przy pniu i s³ucha³a tej muzyki, wpatruj¹c siê w rozgwie¿d¿one niebo, a¿ w koñcu twardo usnê³a. Obudzi³a siê w dziwnym namiocie, otulona kocem, a wtedy on wszed³ i poda³ jej coœ ciep³ego do picia. O nic nie pyta³, gdy przytuli³a siê do niego, niewiele chyba rozmawiali... Powiedzia³a, ¿e mój ojciec mia³ oczy i w³osy czarne jak noc, wykrzycza³a temu potworowi w twarz, ¿e po raz pierwszy poczu³a siê jak prawdziwa kobieta, a nie przedmiot. Uderzy³ j¹ znowu. Zaœmia³a siê histerycznie i powiedzia³a, ¿e to by³y najpiêkniejsze dni i noce w jej ¿yciu, ¿e prosi³ j¹, aby pojecha³a z nim dalej, gdy Cyganie zaczêli zwijaæ swój obóz, ale ona uciek³a... ¯e powinna by³a go pos³uchaæ, ¿e potem, gdy siê urodzi³em, wymyka³a siê, gdy us³ysza³a, ¿e jakiœ tabor jest w pobli¿u, ale nigdy wiêcej nie spotka³a mojego ojca. A jej m¹¿ podniós³ rêkê do kolejnego ciosu, ale sykn¹³ tylko, ¿e nawet na to nie zas³uguje i wyszed³ z pokoju trzaskaj¹c drzwiami.
Potem moja matka ca³y czas p³aka³a le¿¹c na ³ó¿ku, a ja wyszed³em z tego k¹cika i te¿ p³aka³em. Podszed³em do niej, tuli³em siê do jej r¹k b³agaj¹c, ¿eby przesta³a szlochaæ, ¿eby uœmiechnê³a siê do mnie, bo on ju¿ sobie poszed³. Ale to nie skutkowa³o... Pobieg³em do swojego pokoju, wzi¹³em przybory do rysowania i no¿yczki, i wyci¹³em ze zwyk³ego papieru tak¹ prymitywn¹, dziecinn¹ maskê z du¿ymi otworami na oczy. Namalowa³em na niej piêkny, wielki uœmiech, ¿eby zamiast mojej twarzy widzia³a coœ ³adnego, a ona w koñcu uœmiechnê³a siê, gdy j¹ zobaczy³a. Przytuli³a mnie mocno i szepnê³a „Wybacz mi, synku...” G³aska³a mnie po g³owie i tak zasn¹³em w jej objêciach.
Gdy siê obudzi³em, nie wiem dlaczego, by³a jeszcze noc i zobaczy³em, jak le¿y obok mnie, a jej piêkne jasne w³osy rozrzucone by³y po poduszce. Wygl¹da³aby jak spokojnie œpi¹ca kobieta, gdyby jej oczy nie by³y otwarte i nieruchome. Zauwa¿y³em, ¿e nie rusza siê, ¿e nie oddycha, a jej rêce by³y zimne. Z p³aczem szarpa³em j¹, próbowa³em j¹ obudziæ, krzycza³em, ale nic nie mog³o ju¿ pomóc, bo tej nocy jej serce pêk³o. W domu oprócz nas nie by³o nikogo, wiêc pobieg³em do jej mê¿a i z trudem obudzi³em go krzycz¹c, ¿e mama umar³a... A on odepchn¹³ mnie, ¿e a¿ przewróci³em siê i mrukn¹³, ¿ebym poszed³ do wszystkich diab³ów, po czym spokojnie przewróci³ siê na drugi bok. I pewnie tam kiedyœ trafiê, ale on z pewnoœci¹ by³ tam pierwszy... Wróci³em do matki, zamkn¹³em jej oczy, wiesz, ja mam jej oczy, Anno... Poca³owa³em j¹ w czo³o, a potem wzi¹³em œwiece i przeszed³em przez ca³y dom podpalaj¹c wszystko, co ³atwo da³o siê podpaliæ. Uciek³em, gdy zaczê³o robiæ siê duszno i gor¹co, i spojrza³em za siebie dopiero wtedy, gdy by³em bardzo daleko... Nie wiem, ile razy myœla³em, ¿e powinienem by³ wtedy z ni¹ zostaæ, ale uciek³em... Zaczyna³ siê œwit, ca³y budynek ton¹³ ju¿ w p³omieniach, a ku niebu wzbija³ siê dym. Przytuli³em siê do jakiegoœ drzewa i obieca³em mojej matce, ¿e odszukam swojego ojca... Co mog³o byæ potem, Anno? Wiesz, ilu Cyganów ma czarne w³osy i oczy i umie graæ na skrzypcach? Mnie te¿ nie pytali o nic, zaopiekowali siê mn¹, a ja jeŸdzi³em coraz dalej i dalej... Przeklina³em jej przysiêgê tysi¹ce razy, przeklina³em samego siebie, bo by³em jej wyrzutem sumienia... Mo¿e gdybym jeszcze nie mia³ tego na twarzy, to wszystko da³oby siê jakoœ u³o¿yæ... I wyros³o ze mnie to, co mog³o ze mnie wyrosn¹æ, Anno...
|
|
|
Post by Nattie on Feb 7, 2006 23:43:53 GMT 1
Erik mówi³ rzadko przerywaj¹c na ma³¹ chwilkê, a jego g³os, niewiele g³oœniejszy ni¿ szept, rozlega³ siê w pó³mroku. Patrzy³ gdzieœ przed siebie, a Anna s³ucha³a w milczeniu jego opowieœci i nie zauwa¿y³a nawet, kiedy pierwsza ³za sp³ynê³a po jej policzku. Znieruchomia³a jak kamienny pos¹g i nie podnosi³a nawet d³oni, ¿eby ocieraæ krople, które utworzy³y dwie œcie¿ki na twarzy i szyi, wsi¹kaj¹c w czarny materia³ jej ubioru. Erik spojrza³ w koñcu na ni¹. - Po co tam wróci³aœ, Anno? – zapyta³ z rozdzieraj¹cym bólem. – Po co? Powinienem by³ tam zdechn¹æ i nikt nie powinien nigdy znaleŸæ nawet mojego trupa... Anna wci¹¿ milcza³a, gdy ich spojrzenia spotka³y siê, a w jej zmêczonych oczach Erik dostrzeg³ bezbrze¿ny smutek. - Nic mi nie powiesz, Anno, nawet teraz? – w jego g³osie pojawi³a siê ironia. – Moja matka powinna by³a coœ zrobiæ, ¿ebym nigdy siê nie urodzi³... - Erik, nie mów tak, b³agam... – powiedzia³a ledwo s³yszalnym, dr¿¹cym g³osem. – Co mam ci powiedzieæ, Erik? Jakiœ bana³, ¿e jest mi przykro? - Powiedz mi, dlaczego wróci³aœ? – zapyta³ znowu. – Zwolni³em ciê przecie¿ z tej idiotycznej przysiêgi, któr¹ z³o¿y³aœ temu szaleñcowi... - Bo jestem natrêtn¹ wœcibsk¹ much¹, nie pamiêtasz? Widzia³am twoj¹ rozpacz, któr¹ chowa³eœ pod mask¹ bezwzglêdnoœci i wœciek³oœci... Przysiêga nie ma z tym nic wspólnego! Wiedzia³am, ¿e k³amiesz, ¿e nie chcesz mnie zabiæ... ¯a³ujesz teraz, ¿e tego nie zrobi³eœ, Erik? - Nie, Anno, to nie tak... – powiedzia³ i zagryz³ zêby. - Czasem sz³am w tej ciemnoœci i zastanawia³am siê, kto z nas jest bardziej szalony... - ci¹gnê³a dalej Anna. - Daroga, nastêpny mi³oœnik przysi¹g... – powiedzia³ Erik z przek¹sem. – On te¿ zosta³ w koñcu moj¹ ofiar¹... Chcia³ mnie powstrzymaæ, Anno, a ja go zamkn¹³em w tym pokoju z ¿elaznym drzewem. Wiesz, co siê z nim sta³o po trzech dniach? Le¿a³ skulony na œrodku, jêcza³ z pragnienia, a jakie zjawy widzia³ i s³ysza³, tego wolê siê nie domyœlaæ... Nie skorzysta³ z pêtli na ga³êzi, ale gdy go wypuœci³em, ju¿ nigdy nie by³ taki, jak przedtem... - Mo¿e mia³ pomieszane w g³owie i bardzo cierpia³, ale na swój sposób chcia³ ci towarzyszyæ, nie widzia³eœ tego? - Towarzyszyæ, tak, rzeczywiœcie... – stwierdzi³ Erik. – Chcia³em mieæ spokój, a on znowu zacz¹³ mnie œledziæ! Wymyœli³em bajeczkê z kana³ami i na moje szczêœcie on w to uwierzy³. Z³o¿y³ znowu obietnicê, niech mu ziemia bêdzie lekk¹, ale wyobra¿am sobie, co ci naopowiada³... - Tak, talent do opowieœci o potworach to on mia³ niew¹tpliwy, móg³by pisaæ przera¿aj¹ce ksi¹¿ki... – Anna próbowa³a siê uœmiechn¹æ. – Ale w trupi¹ twarz nie mog³am uwierzyæ! - Prawdziwa jest niewiele lepsza, jak widaæ... A tamta maska by³a naprawdê niezwyk³a, mia³a specjalne oczy, Anno. Widzia³em w ciemnoœci o wiele lepiej, ni¿ wszyscy inni ludzie i w ogóle by³a ciekawa... - Ale jak to mo¿liwe? – Anna otworzy³a szeroko oczy ze zdumienia. - Och, chyba nie myœlisz, ¿e zdradzê ci wszystkie sekrety – uœmiechn¹³ siê lekko, lecz naraz spowa¿nia³. – Nikomu wczeœniej nie opowiada³em o swojej matce... - Dobrze, wiêc maskê i inne sztuczki darujê ci tym razem – uœmiechnê³a siê do niego Anna wstaj¹c z fotela. – Ale wydaje mi siê, ¿e dawno powinieneœ ju¿ spaæ! Jest œrodek nocy! - Ty te¿ powinnaœ spaæ, a nie wys³uchiwaæ smutnych historii potwora, Anno. - Jak jeszcze raz us³yszê o potworze, to nie bêdzie wiêcej sernika! – pogrozi³a mu palcem Anna. – A teraz... Zagra³abym ci ko³ysankê, ale wybacz, niestety nie umiem graæ na niczym, ani œpiewaæ... - Ty? Z takim wyczuciem muzyki? – Erik a¿ zmarszczy³ czo³o ze zdziwienia. – Naprawdê? - Próbowali ze mn¹, ale musieliby mnie przykuæ ³añcuchami, ¿ebym æwiczy³a te gamy i inne takie – wzruszy³a ramionami Anna. – Powiedzmy, ¿e w kwestii muzyki jestem jednym wielkim... uchem! - Nigdy nie æwiczy³em gam... – zamyœli³ siê Erik. - Œpij ju¿, Erik, dobranoc – powiedzia³a Anna zabieraj¹c tacê z zeschniêtymi resztkami kolacji. - Anno, czy ty... – zacz¹³ niepewnie Erik. – Czy ty zawsze dotrzymujesz przysi¹g? - Przysi¹g? Ja... – zatrzyma³a siê z rêk¹ na klamce i wpatrywa³a siê w ni¹ przez chwilê. – Nie, Erik, jedn¹ kiedyœ z³ama³am, ale nie pytaj o wiêcej, proszê... - Nie, ja nie bêdê... – odpowiedzia³ poœpiesznie Erik. – Dobranoc, Anno. - Dobranoc – szepnê³a Anna wychodz¹c.
|
|
|
Post by ahinoor on Feb 8, 2006 19:37:41 GMT 1
piêknie. czekam na cd.
|
|
|
Post by Nattie on Feb 13, 2006 23:37:06 GMT 1
IX. Sernik
Modlitwa o œmiech
œmiechu mi trzeba na te dziwne czasy œmiechu zdrowego jak Ÿródlana woda
niech mnie ko³ysze w tej wielkiej podró¿y i niech prowadzi gdzie œmieszna gospoda
niech dŸwiêczy mêczy a¿ do zadyszki œmiechu mi trzeba przede wszystkim
niech siê zatrzês¹ od œmiechu œciany niechaj na zawsze bêdê nim pijany
nie okrutnego nie cynicznego œmiechu mi trzeba bardzo ludzkiego
niech dŸwiêczy mêczy a¿ do zadyszki œmiechu mi trzeba przede wszystkim
Adam Ziemianin
***
PóŸnym porankiem Anna zapuka³a do pokoju Erika aby sprawdziæ, czy jeszcze œpi. Us³yszawszy, ze drzwi siê uchylaj¹, odwróci³ siê w jej stronê. - Dzieñ dobry, Anno – powiedzia³ z uœmiechem patrz¹c jej w oczy. Anna zastanawia³a siê, czy ma odpowiedzieæ, czy lepiej jednak dochowaæ œlubów milczenia. - Nie myœla³em, ¿e bêdê ciê o to kiedyœ prosi³, ale czy mog³abyœ siê jednak do mnie odzywaæ? – zapyta³ wreszcie Erik. - Nie zapomnij tylko, ¿e o to prosi³eœ – odrzek³a Anna odwzajemniaj¹c jego uœmiech, jednak zaraz spowa¿nia³a. – Erik, przepraszam za mój jêzyk... ja powinnam wiêcej myœleæ zanim coœ powiem... – próbowa³a t³umaczyæ siê zak³opotana. - Ale¿ Anno...! – zaprotestowa³ Erik. - To ja ci przyniosê œniadanie! – odpar³a Anna z ulg¹. - Zaczekaj... – zatrzyma³ j¹ prawie w progu. – Wiesz, jak wtedy obudzi³em siê tutaj, zobaczy³em ciê, jak sta³aœ przy oknie... Myœla³em, ¿e umar³em, i zobaczy³em anio³a... - Erik, ale¿ ty jesteœ g³uptas! – rozeœmia³a siê Anna. – Przecie¿ anio³y s¹ piêkne, nie nosz¹ czarnych sukien, nie maj¹ podkr¹¿onych oczu... - Naprawdê? A wiesz, jak wygl¹daj¹ anio³y? – opar³ siê na ³okciu patrz¹c na ni¹ zaciekawionym wzrokiem. - S¹ na pewno weso³e – zamyœli³a siê Anna. – Maj¹ piêkne, têczowe, kolorowe szaty... I bia³e, pierzaste skrzyd³a... Tak naprawdê to zmyœlam, Erik, nigdy nie widzia³am anio³a...
Anna zesz³a do kuchni po œniadanie i po chwili sama przynios³a wszystko na tacy, równie¿ fili¿ankê ciep³ej czekolady dla siebie. - Czy¿by Marie siê na mnie pogniewa³a? – zapyta³ Erik. - Œmiertelnie, co w jej przypadku oznacza jakieœ... dwa dni! – westchnê³a Anna. - Ja byæ z³oœliwy barrcso wcziraj – powiedzia³ perfekcyjnie naœladuj¹c akcent Marii. - Erik! – rozeœmia³a siê Anna prawie wywracaj¹c fili¿ankê. – Ja prawie rozumiæ wszysstko... ja przeprosssiæ Marie – ci¹gn¹³ Erik. - Powiem jej to, mo¿e siê uda! – odpar³a Anna. – Wiesz, jak oni siê spotkali z Pierrem, to by³a dopiero historia... - Wyobra¿am sobie – odrzek³ Erik i rozeœmia³ siê. - Ja nie wiem, jak to mo¿liwe, ¿eby przez tyle lat... Ona ca³y czas tak mówi! – Anna usiad³a w fotelu, a Erik zaj¹³ siê zawartoœci¹ tacy. - Byli ju¿ niem³odzi, a Pierre tak siê zadurzy³, ¿e on du¿o lepiej mówi po naszemu, ni¿ Maria po francusku... Wiesz, jak oni siê k³óc¹? Ka¿de wrzeszczy w swoim jêzyku... Erik bez trudu wyobrazi³ sobie podobn¹ scenê, czego efektem by³o parskniêcie œmiechem. - Mimo wszystko oni œwietnie siê rozumiej¹ – ci¹gnê³a Anna œmiej¹c siê. – Ale wyobraŸ sobie ich œlub, w Pary¿u... Ksi¹dz zrobi³ tak¹ minê... By³ w szoku... Ojej, nie wolno siê tak œmiaæ z innych... - Pewnie nie wolno... – Erik nie móg³ siê jednak powstrzymaæ, podobnie jak Anna. - I wiesz, tylko ciii... Ten ksi¹dz... – Anna krztusi³a siê ju¿ ze œmiechu. – Ona musia³a trzy razy powtarzaæ wszystko... Trzy razy mu przysiêga³a... - Tak, to dopiero jest przysiêga! - Jak tak na ni¹ patrzy³am, to chyba mia³a ochotê udusiæ tego ksiêdza! – Anna chichota³a na to wspomnienie. – Ojej, chyba znowu coœ palnê³am... - E tam... Widaæ, muszê uwa¿aæ na ni¹... – Erik próbowa³ w³aœnie coœ prze³kn¹æ, ale uniemo¿liwi³ to nowy atak œmiechu. – Jeszcze zrobi sobie na mnie jak¹œ pêtlê... Wiesz, bêdê chodzi³ z rêk¹ na wysokoœci oczu... Ciekawe, czy to skutkuje...?
* * *
To by³ ca³kiem sympatycznie spêdzony dzieñ, w czasie którego Erik uda³ siê po raz pierwszy do ogrodu, gdzie spêdzi³ kilka godzin patrz¹c na kwiaty, oraz zieleñ drzew i krzewów z prawdziw¹ przyjemnoœci¹. Tym wiêksz¹, ¿e Pierre przywióz³ ze sklepu szkicownik i kilka o³ówków, co dostarczy³o Erikowi rozrywki w postaci wykonania kilku szkiców. Wieczorem Anna po³o¿y³a siê do ³ó¿ka z zamiarem spêdzenia kilku spokojnych chwil na lekturze dawno zaczêtej ksi¹¿ki. W ca³ym domu panowa³a cisza, po pewnym czasie us³ysza³a jednak kilka kroków na korytarzu, a potem ktoœ delikatnie nacisn¹³ klamkê i powoli uchyli³ drzwi jej sypialni. W tej samej chwili Anna podci¹gnê³a ko³drê po sam¹ szyjê, a postaæ mê¿czyzny znalaz³a siê w zasiêgu œwiat³a lampy. - Panie hrabio! – krzyknê³a Anna. - To pani! – rzek³ nie mniej zaskoczony Raoul. - Czy¿by zdziwi³a pana moja obecnoœæ w mojej w³asnej sypialni? – zapyta³a zniecierpliwionym g³osem Anna. „Nastêpny! Znowu to samo!” doda³a w duchu. - Ja myœla³em... pani wybaczy... – hrabia dokumentnie siê zmiesza³ i spuœci³ wzrok na czubki swoich butów. - Co pan tu robi? – zapyta³a rzeczowo Anna. - Chcia³em z nim tylko porozmawiaæ, ale... – zacz¹³ t³umaczyæ siê Raoul. - Jest ju¿ póŸno, Erik œpi i powinien mieæ du¿o spokoju! Proszê w takim razie, ¿eby pan zaczeka³ chwilê za drzwiami, zaraz do pana wyjdê – zaordynowa³a Anna. – Nie godzi siê chyba przyjmowaæ hrabiego w nocnym stroju w sypialni? - Ale¿ oczywiœcie, ju¿ wychodzê, Madame... – Raoul odwróci³ siê poœpiesznie i opuœci³ pokój. „A by³o tak mi³o! Mia³a byæ spokojna lektura na dobranoc!” irytowa³a siê Anna zarzucaj¹c na siebie coœ bardziej odpowiedniego do przyjmowania goœci. Po chwili zeszli na dó³ i usiedli w bibliotece.
* * *
Erik przebudzi³ siê i poczu³, ¿e ma sucho w ustach. Siêgn¹³ w miejsce, gdzie sta³a karafka i szklanka z wod¹, niestety - obydwa naczynia okaza³y siê puste. - Chyba potrafiê sam zejœæ do kuchni i poszukaæ wody – mrukn¹³ podnosz¹c siê z ³ó¿ka. Opieraj¹c siê o porêcz schodów powoli zszed³ na dó³ i skrêci³ w stronê królestwa Marii. Przechodz¹c obok biblioteki zauwa¿y³, ¿e przez uchylone drzwi wydobywa siê smu¿ka œwiat³a i s³ychaæ cich¹ rozmowê. Pozna³ g³os Anny i zmarszczy³ czo³o usi³uj¹c przypomnieæ sobie, sk¹d zna g³os mê¿czyzny, który z ni¹ rozmawia. Jednym ruchem otworzy³ drzwi i wszed³ do œrodka. Na jego widok Raoul podniós³ siê z krzes³a i stali tak przez moment mierz¹c siê wzrokiem. Erik przeniós³ spojrzenie na Annê, która siedzia³a zacisn¹wszy palce na oparciach fotela i zrobi³ kilka kroków w jej stronê. - Anno! Ty... – wydusi³ z siebie ostatkiem si³, po czym osun¹³ siê nieprzytomny na pod³ogê. Anna natychmiast podbieg³a do niego. - Pan naprawdê chce go zabiæ! – rzek³a do znieruchomia³ego Raoula. - O Bo¿e! – jêkn¹³ hrabia chwytaj¹c siê za g³owê. - Teraz pan wzywa Boga? Prosi³am, ¿eby pan tu nie przychodzi³, prawda?! – Anna wyrzuca³a w gniewie s³owa. – Ja mam wra¿enie, ¿e wy siê jakoœ magicznie przyci¹gacie! - Ale co z nim? – zapyta³ hrabia klêkaj¹c obok niej. - ¯yje, niech siê pan nie martwi – westchnê³a Anna. – Zemdla³ tylko... Zobaczy³ pan ju¿ chyba, jak on siê czuje! - I co teraz zrobimy? – zapyta³ w koñcu rzeczowo hrabia. - Moglibyœmy poder¿n¹æ mu gard³o jego w³asnym sztyletem, co pan na to? – rozgniewa³a siê jeszcze bardziej Anna. - Ale¿ Madame! – oburzy³ siê nieco zdezorientowany Raoul. – Pani raczy ¿artowaæ... - Ale¿ panie hrabio, oczywiœcie, ¿e raczê! – odpowiedzia³a Anna z ironi¹. – A teraz koniec ¿artów! Nie bêdê budziæ s³u¿by z waszego powodu! Pomo¿e mi pan go dostarczyæ na górê, do ³ó¿ka! – zakomenderowa³a g³osem nie znosz¹cym sprzeciwu. – I zwi¹zaæ... – doda³a po chwili zastanowienia.
* * *
- Znowu skazujesz anio³a na podkr¹¿one oczy! – powiedzia³a Anna, gdy z drzemki na fotelu obudzi³ j¹ odg³os szamotaniny Erika, próbuj¹cego zerwaæ wiêzy. - Anio³! Anio³y nie zdradzaj¹... – wyrzuci³ z siebie z wœciek³oœci¹ nie przestaj¹c siê wyrywaæ. - Widzisz, mówi³am, ¿e ¿aden ze mnie anio³... – westchnê³a Anna. – Przepraszam, Erik, za to, ale widzê, ¿e taka terapia nie jest jednak pozbawiona sensu. Nie szarp siê, to wszystko ci wyjaœniê! - Nie chcê ciê s³uchaæ! – wrzasn¹³ Erik nie ustaj¹c w wysi³kach, które ku jego rozpaczy okaza³y siê bezskuteczne. - Mo¿e ja czasem coœ powiem, zanim pomyœlê... Ale mam wra¿enie, ¿e ty potrafisz zamordowaæ, zanim pomyœlisz! – powiedzia³a zirytowana wstaj¹c z fotela. – ¯ycie nie jest mi zbyt mi³e, ale zostaæ zamordowan¹ we w³asnym domu przez biedn¹ sierotkê to lekka przesada, nie s¹dzisz? Gdyby wzrok móg³ raziæ piorunami, Anna niew¹tpliwie sta³aby siê ju¿ nêdzn¹ kupk¹ popio³u. - Jesteœ zwi¹zany bardzo umiejêtnie! Wêz³y marynarskie i inne takie! – Anna tupnê³a nog¹. Erik wyraŸnie os³ab³, a na jego twarzy pojawi³y siê krople potu. - Erik, b³agam ciê, nie powinieneœ siê denerwowaæ... – Anna z³agodnia³a nieco z obawy o jego zdrowie. - A dlaczegó¿ to? Bo umrê?! – sykn¹³. Anna usiad³a przy nim i dotknê³a jego d³oni. - Proszê ciê, Erik, pozwól mi tylko powiedzieæ prawdê – spojrza³a mu w oczy. – Naprawdê s¹dzisz, ¿e ciê zdradzi³am? – zapyta³a cicho. Po chwili odpowiedzia³ jej cichy jêk, a Erik zniechêcony daremnym wysi³kiem zaprzesta³ prób uwolnienia siê. - Chcia³eœ wiedzieæ, co siê dzia³o w tê noc, gdy tu trafi³eœ? To pos³uchaj...
* * *
- Widzisz, Erik, to naprawdê nie moja wina, to by³ po prostu przypadek – zakoñczy³a Anna swoje opowiadanie. Erik le¿a³ nieruchomo, wpatruj¹c siê w sufit. - Anno, takie rzeczy zdarzaj¹ siê w tanich opowiastkach, a nie w ¿yciu! – odpowiedzia³ z sarkazmem. - Nie wiem, co mam zrobiæ, ¿eby ciê przekonaæ... – Anna westchnê³a z rezygnacj¹. – Ja nie chcê siê w to mieszaæ, Erik, hrabia twierdzi, ¿e chce z tob¹ porozmawiaæ... Ale obieca³, ¿e wiêcej tu nie wkroczy bez zaproszenia. Erik zagryz³ zêby i zamyœli³ siê, a Anna otworzy³a drzwiczki szafki nocnej i wyci¹gnê³a stamt¹d jego sztylet. - Widzisz, co tu mam? – powiedzia³a wyci¹gaj¹c go z pochwy i ogl¹daj¹c w œwietle lampy. – Nie potrafiê tych wêz³ów rozpl¹taæ... - Wœciekasz siê i chcesz mnie zabiæ, to znaczy, ¿e zdrowiejesz... – mówi³a przecinaj¹c po kolei wi¹¿¹ce go sznury. – Ta walka jest nierówna... - Proszê – powiedzia³a wrêczaj¹c mu broñ. – Teraz mo¿emy siê biæ... Mój jêzyk przeciwko twojemu sztyletowi! Anna siedzia³a wyprostowana na skraju ³ó¿ka obok niego. Erik popatrzy³ w jej oczy wa¿¹c sztylet w d³oni. - I co ty potem zrobi³aœ, Anno? – docieka³ koñca historii. - A co ja mog³am zrobiæ? – wzruszy³a ramionami Anna, spuœci³a wzrok i zaczê³a poprawiaæ fa³dy swojej spódnicy. – Posz³am do ich pa³acu, wepchnê³am siê bez kolejki i nagada³am mu... - Rzeczywiœcie, niespodzianka – westchn¹³ Erik, a przez jego usta przemkn¹³ blady cieñ uœmiechu. – Wyobra¿am sobie, co musia³ biedaczyna prze¿yæ... - Erik! – Anna podnios³a brwi. – To wcale nie by³o œmieszne! - Wiesz ty co... – stwierdzi³ w koñcu chowaj¹c sztylet do pochwy. – Nie mam ¿adnych szans, Anno! - Orionie, co z ciebie za myœliwy... – uœmiechnê³a siê Anna. - ¯aden, Anno... – Erik zawaha³ siê przez moment. – A czy ty... widzia³aœ j¹? - Tak, widzia³am... – odpowiedzia³a spokojnie, wspominaj¹c widok hrabiny. – Och, ona jest bardzo piêkna, Erik... - Ale Raoul jej nie powiedzia³ o mnie, prawda? – w jego g³osie s³ychaæ by³o niepokój. - Nie, i nie ma takiego zamiaru, o ile mi wiadomo. - To dobrze, to bardzo dobrze! – odpar³ z ulg¹ Erik. – Ju¿ wystarczaj¹co du¿o przeze mnie wycierpia³a... Zas³u¿y³a na spokój... Anno, czy myœlisz, ¿e ona jest szczêœliwa? - Wygl¹da³a na bardzo szczêœliw¹... – odpowiedzia³a Anna. – Maj¹ piêkny dom, ¿artowali sobie tak beztrosko... I maj¹ takiego œlicznego synka... Wiesz, on œmia³ siê biegn¹c po korytarzu, a jego nó¿ki tak tupta³y szybciutko... i wpad³ na mnie z rozpêdu... – nagle poderwa³a siê z miejsca, odwróci³a siê i wybieg³a z pokoju. - Anno! – Erik wyci¹gn¹³ rêkê w jej stronê, ale gdy próbowa³ wstaæ, zakrêci³o mu siê w g³owie i opad³ bezsilnie z powrotem na ³ó¿ko. - Aniele... – wyszepta³ w stronê otwartych drzwi.
* * *
Anna nieœmia³o zajrza³a do Erika dopiero od koniec dnia. - Jak siê czuje pacjent? – spyta³a uœmiechaj¹c siê s³abo. - A jak ty siê czujesz, Anno? – odpowiedzia³ Erik pytaniem obserwuj¹c jej zmêczon¹ twarz. - Ja? Dobrze, musia³am siê tylko trochê zdrzemn¹æ – odrzek³a Anna. – Ale ty widzisz, ¿e musisz jeszcze trochê oszczêdzaæ swoje si³y. - To¿ przecie¿ le¿ê dziœ ca³y dzieñ! – zirytowa³ siê Erik. – Dobrze, ¿e Marie przysz³a, pogadaliœmy trochê... - Proszê, proszê, i obydwoje prze¿yli! – uœmiechnê³a siê Anna. - To bardzo mi³a kobieta, Anno – stwierdzi³ Erik siêgaj¹c po kartkê papieru le¿¹c¹ obok ³ó¿ka i wrêczy³ j¹ zaskoczonej Annie. - To dla ciebie, narysowa³em ci anio³a... – powiedzia³ z lekkim zak³opotaniem. – Wybacz, mam tylko o³ówek... Ale tak naprawdê on jest bardzo kolorowy! - Co ty gadasz, przecie¿ on mieni siê wszystkimi kolorami têczy! – Anna wpatrywa³a siê w szary rysunek. – I jest taki pyzaty, œliczny! Dziêkujê, Erik... A jakbyœ kiedyœ chcia³ z panem hrabi¹ rozmawiaæ, to wystarczy wys³aæ Pierra. To te¿ jest mi³y cz³owiek, znaczy pan hrabia... I ca³kiem przystojny – doda³a po chwili namys³u. - Ale¿ Anno, on jest ¿onaty! – Erik spojrza³ na ni¹ z zaskoczeniem. - Tak? Ale szkoda! – zachichota³a Anna. – Zdaje siê, ¿e mia³eœ z tym coœ wspólnego, co? – doda³a próbuj¹c zrobiæ gniewn¹ minê, jednak rozeœmia³a siê. – Ale jak mnie zobaczy³ w sypialni w nocnym stroju, to wygl¹da³ jak siedem nieszczêœæ... Jak niewinny ch³opczyk, naprawdê! - On ciê widzia³ w... sypialni! – zaskoczenie Erika siêga³o zenitu. - Widzisz, w³ama³ siê tu wczoraj... Chyba jesteœmy trochê podobni, wiesz?
* * *
Minê³o kilka dni, które okaza³y siê ca³kiem spokojne, a tak¿e nocy, w czasie których Anna w koñcu zazna³a snu nie zak³ócanego przez mê¿czyzn wdzieraj¹cych siê do jej sypialni b¹dŸ wymagaj¹cych zwi¹zywania i nocnego czuwania. Kilkukrotnie ukradkiem przygl¹da³a siê badawczo twarzy Erika, ale za ka¿dym razem z westchnieniem rezygnacji stwierdza³a, ¿e poza nieznacznym efektem dop³ywu œwie¿ego powietrza nic siê nie zmienia³o. Odwiedzi³a te¿ bibliotekê w mieœcie, a po przewertowaniu paru ksi¹g wysz³a z niej zamyœlona ze zmarszczonym czo³em.
Erik dosta³ w koñcu przyzwolenie na nied³ugi spacer, wiêc przeszli siê leœnymi œcie¿kami wokó³ domu, a Anna opowiedzia³a mu historiê jego powstania, ³¹cznie z legend¹ o uœmiechniêtych anio³ach. Maria natomiast zaczê³a przyzwyczajaæ siê, ¿e prawie wszystko musi mu powtarzaæ po trzy razy, a ku jego uciesze nie zauwa¿y³a, ¿e w czasie tych dziwnych rozmów Erik zaczyna naœladowaæ jej akcent. Czasami jednak Erik zamyœla³ siê patrz¹c na sad, w którym dojrza³a ju¿ wiêkszoœæ owoców i wtedy w jego g³owie toczy³a siê bitwa. Anna równie¿ przeprowadzi³a potyczkê w swej duszy, a jej efektem by³y odwiedziny w St. Suplice i d³uga spowiedŸ u Ojca Raphaela. Wracaj¹c z koœcio³a nie potrafi³a jednak oprzeæ siê pokusie, i wbrew swoim w³asnym s³owom kaza³a Pierrowi przejechaæ powoli przez pewn¹ cich¹ uliczkê, przy której mieœci³y siê domki emerytów.
Wróciwszy do domu Anna prze¿egna³a siê przed wejœciem do pokoju Erika, po czym zapuka³a do jego drzwi. Erik siedzia³ na ³ó¿ku, a na jej widok otworzy³ pospiesznie trzyman¹ w rêce ksi¹¿kê. - Czytanie ksi¹¿ek do góry nogami to te¿ jedna z twoich niezwyk³ych umiejêtnoœci? – zagadnê³a Anna. - Och, w³aœciwie to siê zamyœli³em... – machn¹³ rêk¹ Erik odk³adaj¹c na bok lekturê. – A jak twoje anio³y? Nie odfrunê³y jeszcze? - Nie odfrunê³y – uœmiechnê³a siê do niego Anna. – Powinieneœ je kiedyœ zobaczyæ, Delacroix naprawdê stworzy³ coœ piêknego! - Ja? W koœciele? – rozeœmia³ siê. – Wybacz Anno, ale moje kontakty z t¹ instytucj¹ ograniczaj¹ siê do Requiem, i to niekompletnego... - Mimo wszystko myœlê, ¿e spodoba³oby ci siê tam... – Anna pomyœla³a nie tylko o malowid³ach, jednak zdecydowanie zmieni³a temat. – Wiesz, przejecha³am dziœ obok twojego dawnego domu... - Anno, to nie by³ mój dom, wiesz przecie¿... – sprostowa³ Erik. - Ojej, dobrze, ale chcia³am ci powiedzieæ, ¿e mieszka tam teraz taka œliczna para staruszków, zadbali o ogródek, posadzili nowe krzaki ró¿, prawie w tym samym miejscu... – urwa³a na chwilkê spogl¹daj¹c na niego z ukosa. - I nowe drzewa... - Nowe drzewa? – Erik znieruchomia³. – To znaczy, ¿e tamtego... ju¿ nie ma, prawda? - Tak, Erik, œciêli je chyba nie tak dawno – odpowiedzia³a cicho Anna. - Có¿... – Erik bi³ siê przez moment z myœlami, po czym wzruszy³ ramionami. – A na co komu jab³oñ, która nie daje owoców? - Mo¿e nie daje, ale by³a bardzo stara i piêkna – odpar³a Anna. – A i oprzeæ siê by³o o co, jak mnie straszy³ upiór! - Anno! – tylko tyle potrafi³ wydobyæ z siebie zdumiony Erik. - Nie to co teraz, jakieœ ma³e sadzonki – ci¹gnê³a Anna zamyœlonym g³osem, ze wzrokiem b³¹dz¹cym po suficie. – To siê zupe³nie do niczego nie nadaje! Nawet siê powiesiæ nie mo¿na na tym... Nic byœ nie upolowa³, Orionie, nawet muchy! Klucz te¿ by nie odpad³... Wiesz, nie dziwiê siê, ¿e nie chcesz tam wracaæ. - Anno, proszê ciê... – jêkn¹³ Erik, na co Anna nie mog³a ju¿ powstrzymaæ œmiechu. - Anno, opowiada³aœ mi o tym ale ja i tak nie mogê zrozumieæ, dlaczego wróci³aœ... – Erik spojrza³ w jej oczy szukaj¹c tam odpowiedzi. - Dlatego, Erik, ¿e ci sernik smakowa³ – odrzek³a Anna przechylaj¹c przekornie g³owê. – Kobieta lubi jednak, jak docenia siê jej kuchniê, wiesz? Nawet jak siê przebiera za mê¿czyznê, to jest kobiet¹, nic na to nie poradzê... - Wiem, Anno... nawet jak Erik przebra³ siê za anio³a, to by³ Erikiem, i te¿ nie potrafi³ na to nic poradziæ – rozejrza³ siê po pokoju i prze³kn¹³ œlinê. – A sernik... myœlisz, ¿e mog³abyœ nied³ugo...? – zapyta³ nieœmia³o z nadziej¹ w g³osie. - Myœlê, ¿e mo¿e jutro, co ty na to? – Anna zdecydowa³a siê spe³niæ jego skryte marzenie i zaczê³a niespokojnie krêciæ siê w miejscu. – Ale ja... chcia³am ciê zapytaæ o coœ... tylko nie wiem, jak, ¿ebyœ...
- Zapytaæ? – spojrza³ na ni¹ nieco podejrzliwie, lecz zamyœli³ siê. – Tak, jakoœ dot¹d nie pyta³aœ mnie o nic... A o co w takim razie? - O to... – powiedzia³a Anna wskazuj¹c palcem ma³y s³oiczek. – Nie pomaga, prawda? Erik wzi¹³ go do rêki i odkrêci³ zagl¹daj¹c do œrodka. Przez ten czas uby³o ju¿ ca³kiem sporo jego zawartoœci. - Widzisz przecie¿, Anno... Trochê lepiej jednak wygl¹dam, prawda? Jestem mniej spuchniêty... I jest to jest takie ch³odne, przyjemne w dotyku... Na twarz mo¿e nie pomaga, ale... – zawaha³ siê. – S¹ chwile, kiedy o tym zapominam, Anno... I jeszcze ³adnie pachnie, wiesz? - Stara³am siê, Erik – odpar³a ze smutnym westchnieniem. - A ja ci nawet za to nie podziêkowa³em... – powiedzia³ i zebra³ si³ê na uœmiech. – Co niniejszym czyniê, a o tym proszê ju¿ nie myœleæ, bo wezmê sztylet i... - Ojej, ¿ebyœ mnie tylko nie zakneblowa³! – uœmiechnê³a siê do niego Anna. - ¯e ja na to nie wpad³em! – Erik uderzy³ siê d³oni¹ w czo³o. – Erik, ty g³upcze! - Ale ja jeszcze... – Anna spuœci³a g³owê i zaczê³a nerwowo splataæ palce. – Wiesz, jest taka teoria, ¿e choroby powoduj¹ takie ma³e ¿yj¹tka, których nie widaæ, one s¹ wszêdzie, ale niektóre s¹ bardziej jadowite... - Anno, naprawdê, wystarczy tego... – zirytowa³ siê Erik. - Ale pos³uchaj chwilkê – „Co ma byæ, to bêdzie, a sernik mo¿e zadzia³a...” pomyœla³a Anna, i zdecydowa³a siê na jeden potok s³ów. - Ja rozmawia³am z pewnym cz³owiekiem, mog³abym to sprawdziæ, trzeba mieæ laboratorium i mikroskop, i on to ma, ale oczywiœcie nic mu o tobie nie powiedzia³am, wiêc mnie nie morduj, ale mo¿e to jest jakaœ szansa, mo¿esz zaraz mnie zakneblowaæ, on to robi ze wzglêdu na mojego mê¿a, zreszt¹ jest tam wielu mi³ych ludzi, wiêc mo¿e jednak zgodzi³byœ siê...? – urwa³a tak nagle, ¿e Erikowi zabrak³o s³ów. - Ale... co ja mia³bym zrobiæ? – jego irytacja wci¹¿ ros³a. – Daæ siê ogl¹daæ tym ludziom? Bêd¹ siê gapiæ i kiwaæ g³owami, i... – zacisn¹³ zêby ze z³oœci. - Nie, Erik, nie musisz nigdzie chodziæ – próbowa³a uspokoiæ go Anna. – I nikomu siê pokazywaæ... Ja tylko musia³abym ciê trochê podotykaæ, to nie boli wcale... - Anno, Adonisa ze mnie nie zrobisz... Podobno ci to nie przeszkadza? Mogê za³o¿yæ maskê... – doda³ kpi¹cym tonem. - Nie o to mi chodzi! – zdenerwowa³a siê Anna i wsta³a. Erik zmierzy³ j¹ wzrokiem i westchn¹³ zrezygnowany. - Ale potem spokój, dobrze? Albo ciê zakneblujê, wiesz, wracaj¹ mi si³y, da³bym sobie radê z tym bzyczeniem... – Erik nie potrafi³ wyzbyæ siê z³oœliwoœci. - Dobrze, spokój! – zgodzi³a siê Anna z ulg¹. – Ja... w³aœciwie to siê ju¿ umówi³am, pojutrze, pojadê wieczorem z Pierrem, bo tam w dzieñ siê krêci za du¿o ludzi... Pewnie trochê posiedzimy, ale co tam, odeœpiê kiedy indziej... - Aha, ju¿ siê umówi³aœ... – Erik roz³o¿y³ rêce w geœcie bezradnoœci. – Czy ja mam w ogóle coœ do powiedzenia? - Erik, ja ciê nie kneblujê przecie¿... – westchnê³a Anna. - I nie bêdzie ciê d³ugo wieczorem, tak? – zada³ nagle pytanie, które wyda³o siê Annie podejrzane. - Przecie¿ mówiê... – Anna zmarszczy³a brwi. – Ale... Erik, ja nie chcê w tym domu ¿adnych zapadni! Ka¿ê Marii ciê pilnowaæ!
|
|
|
Post by Nattie on Feb 24, 2006 23:40:19 GMT 1
X. Straszliwa broñ
* * * * * * * * * * *
Banita
Oto wypêdzam szatana. Oto wypêdzam anio³a. Wypêdzam z serca obu ich, Ich obu, co czêsto s¹ jednym; Niech przyjdzie mi samemu ¿yæ O skrzyd³ach w³asnych i rdzewnych.
I wypêdzi³em szatana. I wypêdzi³em anio³a. A w serce moje wst¹pi³ wiatr I tam on zamieszka³, i szumi. A domem moim sta³ siê las; Nad lasem bij¹ pioruny.
Ciê¿ko jest ¿yæ bez szatana. Ciê¿ko jest ¿yæ bez anio³a. Banita boski to mój los, Lecz nie ja go sobie wybra³em. To ona mi wybra³a go: Dziewczyna, któr¹ ubóstwia³em.
E. Stachura
* * * * * * * * * * *
Hrabina Christine de Chagny nie mog³a nie zauwa¿yæ, ¿e jej m¹¿, okazuj¹cy dotychczas jej i synkowi niek³aman¹ mi³oœæ i zainteresowanie, czêsto ostatnio siê zamyœla. Czasami opanowywa³o go dziwne zdenerwowanie, lecz wszystko t³umaczy³ drobnymi k³opotami w interesach. Najgorsze jednak by³o to, ¿e Christine wyczuwa³a coraz mocniej, ¿e jej m¹¿ nie jest z ni¹ do koñca szczery. Poniewa¿ Raoul wykrêca³ siê od otwartej rozmowy, postanowi³a przeprowadziæ w³asne ma³e domowe œledztwo. Niemal¿e przypadkiem dowiedzia³a siê, ¿e hrabia wysy³a prawie codziennie pos³añca z tajemnicz¹ misj¹ i niecierpliwie wyczekuje jego powrotu. Ukradkiem zaczê³a podpytywaæ o jego interesy, lecz nikt nie dawa³ jej dowodu na s³owa, którymi t³umaczy³ siê Raoul. Coraz bardziej zaniepokojona obserwowa³a mê¿a zastanawiaj¹c siê, co dzieje siê w jego sercu. Mia³a jednak nadziejê, ¿e z dawna oczekiwana wizyta przyjació³ki pozwoli jej choæ na chwilê oderwaæ siê od codziennych zmartwieñ i niezbyt pokrzepiaj¹cych przemyœleñ.
- Meg, nareszcie! Tak siê cieszê... – Christine uca³owa³a serdecznie przyby³¹. – Có¿ to zmusi³o was do wizyty w stolicy? - Oczywiœcie, ¿e interesy mojego ma³¿onka, ale przecie¿ nie mog³am zaprzepaœciæ okazji, ¿eby odwiedziæ hrabinê de Chagny – Meg dygnê³a z gracj¹. - Nie wyg³upiaj siê, Meg! – uœmiechnê³a siê hrabina i usiad³y obie w salonie, dok¹d s³u¿¹ca poda³a zaraz wykwintny podwieczorek. - Tak, tak, Christine, zgarnê³aœ hrabiego – westchnê³a Meg pogryzaj¹c kruche ciasteczko. - A dla reszty zostali prowincjonalni urzêdnicy... - Jakoœ nie wygl¹dasz na nieutulon¹ w ¿alu! – Christine przygl¹da³a siê twarzy przyjació³ki, na której rysowa³ siê obraz kwitn¹cego szczêœcia. – Opowiadaj mi tu zaraz wszystko! - Christine, ja bym nie by³a bardziej szczêœliwa nawet jako cesarzowa! – odrzek³a zdecydowanie pani prowincjonalna urzêdnikowa obserwuj¹c bacznie hrabinê. – Ale ty coœ bladziutko wygl¹dasz... Mo¿e ty mi coœ opowiesz? Christine uœmiechnê³a siê smutno. - Wiesz, by³a sobie kiedyœ dziewczynka, mówili na ni¹ Ma³a Lotte... – zaczê³a hrabina. - Christine, b³agam, nie musisz zaczynaæ od pocz¹tku! – Meg ¿artobliwie przewróci³a oczami. Zawsze potrafi³a wyczuæ, kiedy z Christine dzia³o siê coœ niedobrego, i teraz równie¿ wiedzia³a, ¿e jej przyjació³kê trapi jakieœ zmartwienie. - Och, nie uwierzysz mi, Meg... – Christine zaczê³a wpatrywaæ siê w trzyman¹ w d³oni fili¿ankê. – Raoul mnie ok³amuje... - Co?! – Meg by³a w³aœnie w trakcie chrupania, które prawie skoñczy³o siê ud³awieniem. Zakaszla³a kilka razy i od³o¿y³a resztkê ciastka na talerzyk. – Christine, na pewno coœ ci siê œni³o...
- Nic mi siê nie œni³o! – zaprotestowa³a ¿ywo Christine. – Tu siê dzieje coœ dziwnego, ja ju¿ nie wiem, co mam myœleæ... On nie chce mi powiedzieæ prawdy, przecie¿ ja to u niego wyczuwam na mile! – w jej oczach zakrêci³y siê ³zy. – A do tego... - Kochana Christine... – Meg podesz³a do niej i przytuli³y siê jak za dawnych czasów. – Nie smuæ siê, opowiesz mi wszystko i coœ wymyœlimy na niego, dobrze? - A do tego... – zaj¹knê³a siê Christine. – Bêdê mia³a dziecko... - To cudownie, Christine! Raoul pewnie te¿ siê cieszy! Wiesz, a mo¿e on ci szykuje jak¹œ niespodziankê, co? – Meg jak zwykle stara³a siê dostrzec wszêdzie przeb³yski radoœci i nadziei. - Nie wiem, co on szykuje, ale nic nie wie na razie... – Christine skrzywi³a usta. - Wybacz, ale mo¿e ty Ÿle siê czujesz... - A jak mam siê czuæ, co? – w jej g³osie s³ychaæ by³o rezygnacjê i rozpacz, której ju¿ nawet nie stara³a siê ukryæ. - To znaczy, ja mam na myœli, ¿e... Mo¿e ty siê czêsto Ÿle czujesz i w nocy... – pomimo zam¹¿pójœcia Meg w tym temacie czu³a siê jednak jakoœ dziwnie skrêpowana. - A on myœli, no wiesz, w koñcu to mê¿czyzna, im trzeba ³opat¹ po g³owie czasem... Przecie¿ sam siê nie domyœli, Christine, oni niby tacy uczeni, a czasem liczyæ to nie umiej¹ wcale... - Mo¿e masz trochê racji, Meg... – Christine zamyœli³a siê dopijaj¹c resztkê herbaty. - Hej, pewnie, ¿e mam! – uœmiechnê³a siê szeroko Meg próbuj¹c odpêdziæ smutek przyjació³ki. – A ty przecie¿ masz takiego przystojnego mê¿a! Wszystkie za nim szala³yœmy, pamiêtasz? Christine spojrza³a na ni¹ nagle os³upia³ym wzrokiem i wypuœci³a z rêki fili¿ankê z cieniutkiej porcelany. Delikatne naczynie spad³o na pod³ogê i rozbi³o siê na pod³odze na tysi¹c ma³ych kawa³eczków. - Wiêc mówisz... ¿e mój m¹¿... podoba siê kobietom? – wyj¹ka³a Christine gapi¹c siê nieprzytomnym wzrokiem na nêdzne resztki fili¿anki.
* * *
Maria skoñczy³a w³aœnie sprz¹taæ kuchniê, a tego wieczoru postanowi³a zrobiæ to wyj¹tkowo porz¹dnie. Pani Anna i Pierre pojechali do miasta i uprzedzono j¹, ze nieprêdko wróc¹. „Mam nadziejê, ¿e nie zaczynaj¹ siê nowe nocne wycieczki, których efektem jest sprowadzenie do domu z³oœliwego mê¿czyzny!” westchnê³a w duchu koñcz¹c wycieranie talerzy. Stwierdzi³a, ¿e ma ochotê na ma³¹ zak¹skê i otworzy³a szafkê, gdzie, jak jej siê przynajmniej wydawa³o, schowa³a na talerzyku kilka kawa³ków upieczonego tego dnia sernika. Ku jej zdziwieniu nie zasta³a tam ani naczynia, ani jego zawartoœci. „Mario, chyba siê starzejesz!” pomyœla³a przeszukuj¹c po kolei szafki. W ostatniej z rzêdu, na najni¿szej pó³ce zobaczy³a talerzyk. Zosta³o na nim kilka marnych okruszków, na które spojrza³a najpierw z niedowierzaniem, a nastêpnie z wœciek³oœci¹. - Potwór! – jêknê³a i ruszy³a dziarsko do drzwi dzier¿¹c w d³oni dowód zbrodni. Madame mówi³a coœ o zapadniach, ale o pilnowaniu sernika jakoœ nie wspomnia³a!
W hallu zatrzyma³ j¹ jednak odg³os zaje¿d¿aj¹cego powozu, a po chwili ktoœ zdecydowanie zapuka³ do drzwi wejœciowych. Uchyli³a je i szeroko otworzy³a oczy na widok nieznajomego eleganckiego mê¿czyzny, który grzecznie siê uk³oni³. - Dobry wieczór – powiedzia³ hrabia. – Dosta³em zaproszenie na wizytê… - Dobry wiczer... - zaj¹knê³a siê. - Ale Madame Anna nie byæ w dom… - Ale pan Erik byæ... znaczy jest, prawda? - Pewni, ¿e byæ! – odpar³a myœl¹c o utraconym serniku, lecz zaraz ugryz³a siê w jêzyk. – Albo i nie wiecieæ, kto byæ… - S³ucham? – Raoul zmarszczy³ brwi. W tym samym momencie w otwartych drzwiach biblioteki stan¹³ Erik opieraj¹c siê o framugê. - W porz¹dku, Marie, ten pan jest moim goœciem – wyrwana z zak³opotania s³u¿¹ca odsunê³a siê wpuszczaj¹c w koñcu hrabiego do œrodka. - Skoro ju¿ przyszed³eœ, to wejdŸ, usi¹dziemy w bibliotece – powiedzia³ grobowym g³osem Erik gestem zapraszaj¹c go dalej. Maria zamknê³a drzwi i ruszy³a z powrotem w stronê kuchni. - Móg³ powiedzieæ, ¿e bêdzie goœæ, upiek³abym wiêcej... - mruknê³a pod nosem.
* * *
Panowie usiedli naprzeciw siebie w bibliotece. Erik w niedba³ej pozie opar³ ³okcie na porêczach fotela i zetkn¹³ d³onie opuszkami palców, hrabia zaœ rozsiad³ siê na krzeœle obserwuj¹c bacznie przeciwnika. - Wybacz, ¿e nie bêdê ciê tytu³owa³, ale po tym, co przeszliœmy, chyba nie muszê? – rzek³ Erik po chwili krêpuj¹cego milczenia. - Ja te¿ ciê nie zamierzam ciê tytu³owaæ Anio³em Muzyki, Erik. Ani Upiorem Opery – odpowiedzia³ hrabia. - Có¿ mi siê tak przygl¹dasz, Raoul? NieŸle wygl¹dam jak na trupa, co? - Nie jesteœ trupem i mam nadziejê, ¿e siê czujesz lepiej, ni¿ ostatnim razem! – Raoul nie móg³ powstrzymaæ z³oœliwoœci. - Du¿o lepiej, zapewniam ciê... Nie przyszed³eœ chyba rozmawiaæ o moim zdrowiu? – zapyta³ równie k¹œliwie Erik. – Czego chcesz ode mnie, co? Po latach przypomnia³eœ sobie o Eriku? - S¹dzi³em, ¿e nie ma ciê w Pary¿u, nikt nie potrafi³ ciê znaleŸæ... I nie myœl, ¿e tak ³atwo jest zapomnieæ, Erik, du¿o ³atwiej jest wrzasn¹æ „Zapomnijcie!” - Powiedzmy, ¿e w pewnym sensie mnie nie by³o... Czego chcesz? – powtórzy³ Erik dziwnie spokojnym g³osem. - Chcê spokoju mojej rodziny – odrzek³ Raoul patrz¹c mu prosto w oczy. – Du¿o mnie kosztowa³. - I co, przyszed³eœ skoñczyæ dzie³o? – zapyta³ Erik z kpin¹. – Trzeba by³o wtedy, na cmentarzu... - Nie chcê niczyjej œmierci, i wtedy te¿ nie chcia³em! - Tak? To po co ci ten pistolet? – Erik wskaza³ na niewielk¹ wypuk³oœæ pod ubraniem hrabiego. - A sk¹d mam wiedzieæ, ¿e gdzieœ nie chowasz sznurka albo no¿a? – Raoul powoli wyci¹gn¹³ broñ. – Albo jest tu jakaœ mi³a zapadnia, co?
- Nic nie chowam, Raoul, a w tym domu nie ma zapadni – Erik siedzia³ nieporuszony widokiem pistoletu. – Ale jak masz ochotê go u¿yæ, to mo¿e wyjdziemy gdzieœ, chcia³bym oszczêdziæ Annie sprz¹tania mojego œcierwa, wystarczaj¹co du¿o przesz³a w ¿yciu... - Przestañ, Erik... – Raoul wa¿y³ przez chwilê pistolet w rêce, po czym powoli po³o¿y³ go na stoliku stoj¹cym miêdzy nimi. - Jak¿e mi³o siê zrobi³o... To mo¿e jeszcze po kieliszku czegoœ mocniejszego? – zaproponowa³ Erik nalewaj¹c trunku do dwóch kieliszków. – Wypijê pierwszy, ¿ebyœ nie myœla³, ¿e zatrute! - A czego ty chcesz, Erik? – zapyta³ Raoul wychyliwszy kieliszek. - Ja nie mam rodziny i domu, Raoul, i nie mam te¿ spokoju, jeœli ciê to a¿ tak interesuje – Erik zmru¿y³ oczy. – Powiedzia³em, ¿e macie odejœæ i nie chcê was wiêcej widzieæ, a to jest jeden z warunków mojego spokoju. Jeden malutki warunek, wœród wielu... - Tak, pamiêtam, jak szlachetnie wtedy post¹pi³eœ! – Raoul a¿ uniós³ siê na krzeœle. – I co ty sobie wyobra¿asz? ¯e odp³ynêli ³ódk¹ i ¿yli d³ugo i szczêœliwie, co? Nie masz pojêcia, co siê potem z ni¹ dzia³o! - Nie mam, rzeczywiœcie – odrzek³ Erik. – Widzisz, ¿e trzeba by³o wtedy skoñczyæ... - Nie chcia³em, powtarzam ci! - Jasne, ¿e nie chcia³eœ! Za s³aby by³em na szpady? Za ma³o satysfakcji? S³ysza³em, jak mówisz do niej, ¿e to siê w ten sposób nie skoñczy... Biedaczka myœla³a pewnie, ¿e podamy sobie rêce, nieprawda? – w g³osie Erika s³ychaæ by³o coraz wiêcej wœciek³oœci. - Nie ma to, jak pokonaæ przeciwnika jego w³asn¹ broni¹, co? Zapomnia³eœ chyba, ¿e to moja Opera i moje przedstawienie i chcia³eœ urz¹dziæ w³asne!
- Nie zapomnia³em – odpar³ Raoul. – Chyba to zauwa¿y³eœ... - Mówisz o tej ¿andarmerii, która nieudolnie próbowa³a siê chowaæ? I widzisz, ¿adne przedstawienie siê nie uda³o... – Erik wzruszy³ ramionami. – Mo¿e gdybym jeszcze mia³ Buqueta... - Domyœla³em siê, ¿e by³ twoim wspólnikiem – stwierdzi³ hrabia. - A kogo mia³em sobie wzi¹æ do pomocy? Bileterkê?! – ironizowa³ Erik. – Ale ty mia³eœ lepszego wspólnika! Ty wykorzysta³eœ j¹, Raoul, ¿eby mnie dostaæ... - Erik zmierzy³ go wzrokiem. - Wykorzysta³eœ kobietê w tak nêdznym celu! Twierdz¹c, ¿e j¹ kochasz! Có¿ za plama na honorze, panie hrabio... - Plama?! – Raoul wsta³ i przemierzy³ bibliotekê, po czym stan¹³ za krzes³em uchwyciwszy z ca³ej si³y jego oparcie. – To nie plama, Erik, to by³a g³êboka rana! Tylko nie mów, ¿e nie mia³eœ w tym udzia³u! Wiesz, co by³o potem? Na ile dni zamknê³a siê w pokoju i nie chcia³a mnie widzieæ? Mam ci opowiedzieæ o nocach spêdzonych pod drzwiami, czy o tym, jak p³aka³a siedz¹c na krzeœle przy oknie, a ja klêcza³em b³agaj¹c o jedno s³owo? Nie mia³em nawet odwagi dotkn¹æ jej sukni, gdy ¿ebra³em o wybaczenie... – Raoul przerwa³ nagle potok s³ów i zostawi³ krzes³o w spokoju. - A ona ci wybaczy³a... – g³os Erika by³ niemal szeptem. – Gardzisz mn¹, prawda? I s³usznie, ja nie potrafiê tak ³adnie przepraszaæ... Pewnie dlatego nikt mi nie wybacza³. - Kochasz j¹? – zapyta³ nagle Raoul. - A o kogo ci chodzi? – Erik odzyska³ kpi¹cy uœmieszek na widok lekkiego zmieszania na twarzy Raoula. – Jakim prawem zadajesz mi takie pytanie? Znowu zapad³a krêpuj¹ca cisza, któr¹ Erik przerwa³ odzywaj¹c siê nad wyraz spokojnym g³osem.
– Ja nie wiem, czym jest mi³oœæ, chyba mia³eœ okazjê siê o tym przekonaæ! Ja sobie mog³em tylko na ni¹ popatrzeæ, nawet z bliska... Tyle czasu siedzia³em w Pary¿u i nawet nie wiedzia³eœ, ¿e tam jestem! Nie ³azi³em za wami, nie szuka³em was, nie chcia³em was ogl¹daæ, dlaczego teraz s¹dzisz, ¿e to siê zmieni? To nale¿y ju¿ do przesz³oœci, jakkolwiek tego nie nazwaæ... Wspólne zainteresowania, mo¿e nawet trochê pasji, a do tego mnóstwo k³amstwa... - Ja te¿ mia³em pasjê, Erik – powiedzia³ Raoul siadaj¹c z powrotem na krzeœle. – By³eœ kiedyœ na œrodku oceanu? Wiesz, jakie to uczucie? - I w ka¿dym porcie narzeczona... – dorzuci³ nonszalancko Erik nalewaj¹c kolejne porcje koniaku do kieliszków. - Nie zni¿aj siê do takiego poziomu, proszê... Jakoœ nigdy nie mog³em zapomnieæ o pewnej smarkuli, która becza³a na pla¿y, bo jej szalik wpad³ do wody... - Och tak, pan hrabia szlachetnie poœwiêci³ swoj¹ pasjê... – Erik pokiwa³ kpi¹co g³ow¹. - Jestem zmêczony, Raoul, i nied³ugo st¹d wyjadê, mam doœæ tego miasta i tego kraju. Jeœli mi wci¹¿ nie wierzysz, to mnie zastrzel, w przeciwnym wypadku daj mi spokój!
* * *
Maria by³a w³aœnie w trakcie gruntownego rujnowania uzyskanego wczeœniej porz¹dku w kuchni, gdy Anna wesz³a, a raczej wpad³a do domu, zaniepokojona widokiem obcego powozu na podjeŸdzie. - Mario, co tu siê dzieje? – zagl¹dnê³a do kuchni. – Co ty wyprawiasz tak póŸno? - Robiê ser, proszê pani, bo nic nie zosta³o, a... - Ale kto przyjecha³? – Anna domyœla³a siê osoby goœcia, szuka³a jednak potwierdzenia swych przypuszczeñ. - Ktoœ do pana Erika, w³aœciwie to siê nie przedstawi³, ale mój sernik... – wci¹¿ przepe³nia³ j¹ ¿al za utraconym przysmakiem. - Uspokój siê z tym sernikiem, Mario! – nie wytrzyma³a Anna. – Elegancki, jasne w³osy, niebieskie oczy? - Tak, proszê pani, ca³kiem przystojny pan – potwierdzi³a Maria. – Trochê podobny do... – urwa³a nagle pod parali¿uj¹cym spojrzeniem Anny. - Strza³y by³y? – zapyta³a konkretnie Anna. - Nie, proszê pani! – odpowiedzia³a Maria otwieraj¹c szeroko oczy. - Szczêk broni, wrzaski jakieœ? – upewnia³a siê Anna œci¹gaj¹c rêkawiczki. - Nie... – s³u¿¹ca by³a ju¿ przestraszona nie na ¿arty. – Cicho jest ca³kiem... Siedz¹ w bibliotece ju¿ chwilê... Pewnie jedz¹ mój sernik! – nie mog³a siê powstrzymaæ od docinków. - Nie s¹dzê, Mario... – westchnê³a Anna zwracaj¹c siê w stronê biblioteki. „Ciekawe, co siê tam wyprawia! Wysz³am tylko na chwilê!” Stanê³a przed zamkniêtymi drzwiami, wziê³a g³êboki oddech, zapuka³a zdecydowanie dwa razy i otworzy³a drzwi. Na jej widok obydwaj panowie podnieœli siê ze swoich miejsc.
- Dobry wieczór panom! - Dobry wieczór – odpowiedzieli w ca³kiem zgodnym duecie. - Wróci³aœ jednak nieco wczeœniej... – doda³ nieco zak³opotany Erik. - Czy¿bym w czymœ przeszkodzi³a? – Anna wkroczy³a do biblioteki i zmarszczy³a brwi, gdy jej wzrok pad³ na le¿¹cy na stoliku pistolet. Zgodnie ze swoimi przewidywaniami nie zobaczy³a œladów po konsumpcji sernika. - Ale¿ Madame, to naprawdê nie tak... – zacz¹³ hrabia. - To mój fotel, pozwól, Eriku! – przerwa³a mu Anna rozsiadaj¹c siê w fotelu i wskaza³a panom krzes³a. - I podnó¿ek, proszê uni¿enie! – Erik skwapliwie przysun¹³ jej wspomniany przedmiot. Anna wziê³a do rêki pistolet i zaczê³a przygl¹daæ siê z bliska zdobi¹cym go bogatym ornamentom. - I jak¹¿ to broni¹ walcz¹ panowie dzisiaj? – zapyta³a z ironi¹ w g³osie spogl¹daj¹c na przemian na obydwu mê¿czyzn. - Najokrutniejsz¹ z mo¿liwych! – odpowiedzia³ rezolutnie Erik wyszczerzaj¹c zêby w uœmiechu. - Rozmawialiœmy, Madame – doda³ hrabia nie rozumiej¹c aluzji Erika. Anna westchnê³a i wymierzy³a pistolet najpierw na Erika, po czym wolno przesunê³a lufê w stronê Raoula. - Pif, paf! - Broñ siê, Raoul, przecie¿ masz drugi pistolet! – zachichota³ Erik widz¹c lekko zdezorientowan¹ minê hrabiego. Pistolet zosta³ wycelowany z powrotem w Erika. - Poproszê te¿ koniaczku! Mam nadziejê, ¿e nie zgorszy pana hrabiego widok kobiety pij¹cej nieprzystojny kobiecie trunek... – Anna od³o¿y³a w koñcu broñ tam, gdzie le¿a³a poprzednio. – Ech, jestem zmêczona, panowie... Chyba wam darujê dzisiaj!
- A opowie pani chocia¿, jak min¹³ pani wieczór, Madame? – zapyta³ Erik. - Nijak... W³aœciwie to trzeba trochê poczekaæ, tak przynajmniej twierdzi mój znajomy – odpowiedzia³a Anna znu¿onym g³osem. – Ale poogl¹da³am sobie t¹ przeklêt¹ rasê... Anna przerwa³a nagle, zmierzy³a obydwóch panów badawczym wzrokiem i wykorzystuj¹c sekundê, kiedy Raoul spuœci³ oczy, mrugnê³a do Erika. - Bardzo ciekawe doœwiadczenie! – ci¹gnê³a tym samym tonem. – A na koñcu wziê³am parê sztuk... i wymordowa³am wszystkie! I teraz sama jestem ledwie ¿ywa... Hrabia wyprostowa³ siê nagle na krzeœle i przenosi³ b³êdny wzrok z Anny na Erika, którzy siedzieli z grobowymi minami. Prze³kn¹³ œlinê i przez u³amek sekundy zastanawia³ siê, ile czasu zajmie mu wyci¹gniêcie drugiego pistoletu i czy któreœ z nich zd¹¿y chwyciæ za ten le¿¹cy na stole. Anna podnios³a do ust kieliszek i próbowa³a wypiæ ³yk koniaku, jednak nie da³a rady utrzymaæ œmiechu w ryzach. - Bardzo pana... hrabiego... przepraszam! – wykrztusi³a obserwuj¹c napiêcie na jego twarzy. – Ale zapewne pan nie wie, o czym mowa! Otó¿ o... - Takich ma³ych stworzonkach, których nie widaæ ludzkim okiem – dokoñczy³ Erik patrz¹c na Annê z podziwem i nadziej¹. – WyobraŸ sobie, Raoul, ¿e nasza szanowna gospodyni postanowi³a naprawiæ moj¹ cudn¹ twarzyczkê... Czyli mo¿na je wymordowaæ, powiadasz? - Pewnie, ¿e mo¿na – potwierdzi³a Anna przestaj¹c siê w koñcu œmiaæ. – Tylko na razie jest pewien drobny problem... Ale mo¿e potem porozmawiamy powa¿nie, jest tak mi³o...
- Ale¿ ja dziœ przed panem hrabi¹ nie mam ¿adnych tajemnic... Jaki problem, Anno? – docieka³ Erik nie zwa¿aj¹c na obecnoœæ Raoula. - Có¿, gdyby tym samym potraktowaæ twoj¹ twarz, to obawiam siê, ¿e... – zawiesi³a g³os na moment. – Wygl¹da³byœ gorzej ni¿ ta trupia maska... - To ja bardzo dziêkujê! – odrzek³ Erik z sarkazmem. – I wystarczy ju¿ tego! - Ale mówi³am, ¿e trzeba poczekaæ... – próbowa³a ratowaæ sytuacjê Anna. - Madame, ma pani niezwyk³e poczucie humoru – uœmiechn¹³ siê do niej Raoul. – Zarêczam, ¿e przestraszy³em siê prawie na œmieræ! - Skoro jednak jeszcze ¿yjesz, to lepiej wracaj do domu, Raoul – Erik zacz¹³ bêbniæ palcami po blacie biurka. – ¯ona siê pewnie niepokoi, ciekawe, co jej powiesz? - O to siê ju¿ nie martw, Erik, coœ wymyœlê – hrabia zachowa³ spokój i wsta³ chc¹c siê ¿egnaæ. - Widzicie?! – Erik zerwa³ siê z krzes³a i zrobi³ krok w kierunku drzwi. Odwróci³ siê jednak i zmierzy³ ich pogardliwym wzrokiem. – Tak ju¿ ze mn¹ jest! Kto mnie spotka, zara¿a siê t¹ trucizn¹... K³amstwo, ob³uda, fa³sz! Moi wierni towarzysze!
Gdy za Erikiem trzasnê³y drzwi, w bibliotece zapad³a nieprzyjemna cisza. Anna zagryz³a zêby i potar³a d³oni¹ skronie, a Raoul usiad³ z powrotem na krzeœle obserwuj¹c jej zatroskanie i zmêczenie. - Bitwa skoñczona, panie hrabio – odezwa³a siê w koñcu Anna. – Mo¿e pan mi powie, kto wygra³? - Myœlê, ¿e nikt z nas, Madame – odpowiedzia³ Raoul powa¿nym g³osem. – I mam nadziejê, ¿e nie bêdzie wiêcej bitew. - Obawiam siê, ¿e pan bêdzie musia³ jeszcze dziœ walczyæ, czy¿ nie tak? – Anna uœmiechnê³a siê smutno. – Ale na innym polu... - Proszê siê o to nie martwiæ – rzek³ Raoul, po czym wsta³ i po¿egna³ siê z szacunkiem. - Panie hrabio! – Anna zawróci³a go od drzwi. – Pistolet... - Mo¿e pani siê przyda, Madame? - Raoul poniós³ zapomnian¹ broñ ze stolika. - Nie, dziêkujê, ja te¿ dam sobie radê... Oboje wiedzieli jednak, ¿e ich s³owa nie brzmia³y przekonuj¹co. Hrabia odjecha³ i jakiœ czas póŸniej wysiad³ na paryskich rogatkach z wynajêtego powozu wynagradzaj¹c woŸnicê nie tylko za pracê, ale i za dyskrecjê, po czym zwyk³¹ doro¿k¹ uda³ siê do domu.
|
|
|
Post by Nattie on Feb 24, 2006 23:40:53 GMT 1
* * *
Tego samego wieczoru hrabina de Chagny stanê³a przed lustrem w swej garderobie i poprawi³a po raz kolejny swe bujne loki, tworz¹ce na pozór nieskrêpowan¹ fryzurê, która osi¹gniêta zosta³a po ca³kiem sporym wysi³ku. Przyjrza³a siê krytycznie swojej sylwetce, której zdecydowanie przys³u¿y³o siê macierzyñstwo, nie pozbawiaj¹c jej jednoczeœnie gibkoœci i piêknie wciêtej talii. Obróci³a siê bokiem do lustra i naci¹gnê³a nowiutki peniuar sprawdzaj¹c, czy widoczne s¹ ju¿ jakieœ oznaki odmiennego stanu. - Tak, Christine – westchnê³a uœmiechaj¹c siê do siebie. – Nied³ugo bêdzie znowu nazywa³ ciê kochanym balonikiem! Przypomnia³a sobie radoœæ z pierwszych wyczuwalnych ruchów dziecka i ³zy szczêœcia, gdy po raz pierwszy wziê³a w ramiona maleñstwo. Phil powinien przecie¿ mieæ rodzeñstwo, jest ju¿ i tak doœæ rozpieszczony przez tatusia i wszystkich dooko³a. Wesz³a do ma³¿eñskiej sypialni i zapali³a dwie œwiece stoj¹ce na komódce, po czym kilka razy przemierzy³a pokój nerwowym krokiem. „Nawet nikt ze s³u¿by nie wie, gdzie siê wybra³ tatuœ! Ciekawe, gdzie on siê podziewa o tej porze?” pomyœla³a marszcz¹c brwi i usiad³a na szezlongu pod oknem.
* * *
Raoul wbieg³ szybko po schodach i ¿wawym krokiem przeby³ korytarz dziel¹cy go od drzwi sypialni. Cichutko uchyli³ je i wszed³ do pokoju. Zauwa¿y³ dwie œwiece, które w³aœnie siê dopala³y i ¿onê skulon¹ w niewygodnej pozycji na szezlongu. Pomimo jego starañ o zachowanie ciszy Christine ocknê³a siê z niespokojnej drzemki i gwa³townie wsta³a na widok mê¿a wkradaj¹cego siê do w³asnej sypialni. - Raoul! Co ty do diab³a wyprawiasz? – zapyta³a gniewnym tonem. - Christine, s³oñce moje... – hrabia pochwyci³ jej d³onie i serdecznie je uca³owa³. – Czemu ty jeszcze nie œpisz? - Zgadnij, to nie jest trudne! – odpowiedzia³a bacznie siê mu przygl¹daj¹c. – Ale mo¿e ty raczysz mi powiedzieæ, gdzie by³eœ? - Kochanie, przepraszam, zasiedzia³em siê... – Raoul próbowa³ uœmiechn¹æ siê beztrosko. – Spotka³em dziœ... starego znajomego, i tak siê nam na rozmowê zebra³o... - I koniaczek by³, coœ czujê! – Christine nie dawa³a za wygran¹ w zg³êbianiu tajemnic nocnej wycieczki mê¿a. - Ale¿ kochana... Wybacz, proszê! – hrabia zrobi³ krok w ty³ i obrzuci³ ¿onê zachwyconym wzrokiem. – Jak ty piêknie wygl¹dasz! - Piêknie, piêknie... – mruknê³a Christine gdy Raoul przytuli³ j¹ mocno. - To ju¿ siê nie powtórzy... naprawdê – zapewnia³ g³adz¹c jej w³osy. Christine westchnê³a i opar³a g³owê na jego ramieniu. – I bêdê ju¿ lepszy... - Na pewno? – zapyta³a. Wci¹¿ nie by³a przekonana, lecz odwzajemni³a niepewnie jego uœcisk. - Obiecujê! – stwierdzi³ stanowczo. - Raoul! – nagle wyrwa³a siê z jego objêæ. – Po co ci te pistolety? - Co? – hrabia próbowa³ niezbyt zrêcznie udawaæ, ¿e nie jest œwiadomy obecnoœci pistoletów pod w³asnym odzieniem i zakl¹³ siarczyœcie w duchu. - I dlaczego nie wzi¹³eœ naszego powozu? – Christine zrobi³a krok w ty³. – Co siê z tob¹ dzieje?! Dok¹d wysy³a³eœ pos³añców? Nie masz ¿adnych problemów w interesach!
- Christine, ja ci wszystko wyt³umaczê... – jêkn¹³ hrabia. - Nie! – krzyknê³a zrozpaczona. – Nie chcê s³uchaæ twoich t³umaczeñ! K³amiesz, Raoul! Ty!... Ty przysiêga³eœ!... - Christine... – Raoul próbowa³ zbli¿yæ siê do ¿ony, jednak ona wci¹¿ cofa³a siê przed nim. - Ile s¹ warte twoje przysiêgi? – spyta³a pogardliwie, patrz¹c prosto w jego oczy. Widzia³a w nich zawsze tylko szczer¹ mi³oœæ i troskê, ale teraz, ku swojemu przera¿eniu, zobaczy³a ob³udê. - WyjdŸ st¹d natychmiast! – powiedzia³a zduszonym g³osem. – Wynoœ siê! – powtórzy³a, gdy Raoul stan¹³ zdêbia³y. Podnios³a rêkê i wskaza³a na drzwi. Hrabia zagryz³ zêby i zrozumia³, ¿e tego wieczoru nie bêdzie w stanie nic ju¿ poradziæ ¿adnym ³agodnym zapewnieniem. Rzuci³ jej rozpaczliwie smutne spojrzenie i wyszed³ z sypialni. Id¹c w kierunku gabinetu znowu zakl¹³, tym razem nie tylko w duchu. Po drodze uderzy³ piêœci¹ w œcianê tak mocno, ¿e a¿ otar³ sobie skórê na kostkach d³oni. - I co, Erik, ciekawe, kto wygra³... – mrukn¹³ rozcieraj¹c d³oñ. Chodzi³ po gabinecie niespokojnym krokiem i myœla³, próbuj¹c siê jednoczeœnie uspokoiæ, w czym jednak nie pomog³o mu nawet rozt³uczenie cennego wazonu na drobne kawa³eczki. Nied³ug¹ chwilê póŸniej us³ysza³, ¿e po korytarzu ktoœ biegnie, a nastêpnie w ca³ym domu robi siê szum.
* * *
Dawno zacz¹³ siê ju¿ nowy dzieñ, gdy hrabiemu wreszcie pozwolono wejœæ do sypialni i zobaczyæ siê z ¿on¹. Blada i zmêczona Christine le¿a³a na ³ó¿ku, przy którym czuwa³a Meg, odk¹d tylko wezwano j¹ w œrodku nocy na rozpaczliw¹ proœbê hrabiny. Lekarz w³aœnie wychodzi³ i Raoul min¹³ siê z nim w drzwiach. - Spokój, panie hrabio! Spokój i odpoczynek! – powtórzy³ jeszcze raz doktor. Raoul podszed³ powoli do ³ó¿ka, próbuj¹c przemóc ból rozrywaj¹cy jego serce i uœmiechn¹æ siê. - Meg, proszê... – odezwa³a siê w koñcu Christine patrz¹c wymownie na przyjació³kê. Meg obrzuci³ hrabiego wzrokiem pe³nym pogardy, po czym westchnê³a i wysz³a bez s³owa. - Christine, s³oñce... Dlaczego mi nie powiedzia³aœ? – zapyta³ Raoul siadaj¹c przy niej. - W³aœnie mia³am zamiar to zrobiæ wczoraj – odpowiedzia³a cicho, mn¹c w d³oniach róg okrywaj¹cej j¹ ko³dry. - Kochanie, ja wiem, ¿e siê ostatnio dziwnie zachowywa³em... – Raoul uj¹³ jej d³oñ i uca³owa³ j¹. – Nie wiem sam, dlaczego... - Jak to nie wiesz? – prychnê³a pogardliwie. - Bo widzisz, spotka³em tego znajomego, kiedyœ ¿eglowaliœmy razem, mia³ trochê k³opotów i tak jakoœ wysz³o... To tylko g³upie mêskie wybryki, i ju¿ skoñczone, zapewniam ciê! – hrabia usilnie przekonywa³ ¿onê. – Ale jak ty siê czujesz, kochanie?
- Ju¿ lepiej, lekarz kaza³ mi trochê pole¿eæ... I nie denerwowaæ siê... - Nie bêdziesz siê ju¿ denerwowaæ! – Raoul pochyli³ siê nad ni¹ i musn¹³ ustami jej policzek. – Przecie¿ wiesz, ¿e jesteœcie dla mnie najwa¿niejsi! – szepta³ do jej ucha. – Kocham ciebie i Phila, i nasze drugie maleñstwo te¿ ju¿ kocham nad ¿ycie... - Kochasz, naprawdê? – szepnê³a Christine ze ³zami w oczach. Podnios³a rêkê i odsunê³a jego g³owê, ¿eby spojrzeæ mu z bliska w oczy. - Pewnie, ¿e kocham! – zarêcza³ szczerze. – I mam nadziejê, ¿e je¿eli to córeczka, to bêdzie do mamusi podobna! - A jak bêdzie ch³opak? – zapyta³a Christine uœmiechaj¹c siê przekornie. - To te¿! - Raoul uœmiechn¹³ siê ³obuzersko. - Zobaczymy jeszcze! Mam nadziejê... – westchnê³a smutno. - Proszê ciê, Chris, przestañ siê niepotrzebnie zamartwiaæ! – pogrozi³ jej ¿artobliwie palcem. – Zabraniam ci! I masz s³uchaæ mê¿a! - Pewnie, ¿e mam s³uchaæ, tylko... – Christine przerwa³a i spojrza³a na niego badawczo. – Powiedz mi tylko jedno... Kim by³a ta kobieta, któr¹ ukradkiem wyprowadza³eœ z gabinetu?
|
|
|
Post by Nattie on Mar 3, 2006 23:38:56 GMT 1
XI. Legion Buquetów
* * * * * * * * * * *
Wiersz o póŸnej jesieni...
Dziewczynka o oczach jak œciêty jawor mieszka w domu z martwej ceg³y i smutku. W szklanym zmierzchu podchodzi do okien, gdy rdzawo zapalaj¹ siê wiatrem rude osty w ogródku. Wiatr ma skrzyd³o z³amane, jest chor¹ wilg¹, p³acze d³ugo. Umiera zduszona fuga wieczoru, a od alej wiej¹ senniej gwiazdy i wilgoæ, i niebo nakrapiane jak sen muchomorów. Na ukos nieba schodzi wiotki jeleñ melancholii, w w¹t³e d³onie dziewczynki k³adzie oczy z b³êkitnego szk³a. Powiedzia³byœ: to echo d³ugim wiatrem boli, woskowa zjawa trwogi szczytem alej sz³a. Niesie ch³odem b³êkitnym, ch³ód zapala palce. Dziewczynka zawik³ana w echo, omotana cieniem biegnie przez œpiewny od wiatru korytarz, a potem stoi na progu nocy, na progu œmierci i wita widmo zapylone, które jest tylko wspomnieniem. Widmo dŸwiêcz¹c t³ucze szklane kroki i sny, odchodzi w pusty wirydarz lêku i niknie jaw¹, gdzie na ostatnim zakrêcie nocy psy rozszarpi¹ jego smutek jak ³achman znu¿enia. Us³yszysz; kiedy p³acze dziewczynka o oczach jak œciêty jawor.
Krzysztof Kamil Baczyñski
* * * * * * * * * * *
- To ty Erik? Wsta³eœ wreszcie? – powiedzia³a Anna us³yszawszy za sob¹ kroki. Sta³a w ogrodzie na niewielkiej drabince i zrywa³a z drzewa dojrza³e jab³ka. – Móg³byœ mi pomóc, nie mogê tam dosiêgn¹æ... Wykrêci³a g³owê do ty³u i na widok, który siê jej ukaza³ wypuœci³a z rêki koszyk. Owoce potoczy³y siê do stóp Erika. - Dzieñ dobry – odrzek³ grobowym g³osem. – Uwa¿aj, bo spadniesz! Czy¿byœ ciê jeszcze nie napatrzy³a na mnie? Anna zesz³a powoli na ziemiê i spojrza³a na niego powa¿nie. - Przecie¿ mówi³am, ¿e... - Przestañ, Anno! – przerwa³ jej stanowczo. - Nie bêdê ciê niepokoi³ widokiem mojej fizjonomii! - Jak chcesz... – wzruszy³a ramionami. – Ale mo¿e jednak mi pomo¿esz? Erik podniós³ z ziemi kr¹g³e, czerwone jab³ko i zacz¹³ obracaæ je w d³oni. - To nie moje owoce, i nie mnie je zbieraæ! – mrukn¹³ rozdra¿niony. – Idê na spacer, potrzebujê pomyœleæ w spokoju, a tu jedna z sernikiem, druga z jab³kami... Anna zagryz³a zêby, kucnê³a i zaczê³a zbieraæ rozsypane owoce z powrotem do koszyka. Usiad³a potem na najni¿szym stopniu drabinki i spojrza³a na oddalaj¹c¹ siê sylwetkê cz³owieka w masce. - Tak, Erik, coraz mniej przypominasz biedn¹ sierotkê.... – szepnê³a w jego kierunku. - Chyba powinnam siê cieszyæ, co?
* * *
- Dobry wieczór, Madame – odezwa³ siê hrabia de Chagny, gdy Anna wysiad³a z powozu. - Dobry wieczór, panie hrabio – odpowiedzia³a staj¹c obok niego i machaj¹c trzymanym w d³oni liœcikiem, który otrzyma³a tego popo³udnia. – Có¿ to za szczególna sprawa, która wymaga tak niezwyk³ego spotkania? - Madame, chodzi o moj¹ ¿onê... – zacz¹³ niezbyt zrêcznie Raoul. - Ale co ja mam z tym wspólnego? – zapyta³a nieco zirytowana Anna. - Szczerze mówi¹c, to przez t¹ ca³¹ historiê z Erikiem nie zachowywa³em siê ostatnio jak przystoi mê¿owi – hrabia spojrza³ na Annê z ukosa. – Robi³em to dla jej spokoju, ale w³aœciwie to zachowywa³em siê okropnie... - Panie hrabio – przerwa³a mu Anna - to s¹ osobiste sprawy pana ma³¿eñstwa, ja nie rozumiem... Nie chcê o nich wiedzieæ! - Ale tylko pani mo¿e mi pomóc – stwierdzi³ Raoul b³agalnym g³osem. – Moja ¿ona wymyœli³a sobie w swojej bujnej wyobraŸni, ¿e ja mam... romans – ledwo wykrztusi³ to s³owo. Anna spojrza³a na niego ze zdziwieniem. – I przypomnia³a sobie tajemnicz¹ kobietê ukradkiem wychodz¹c¹ ode mnie i teraz ona myœli, ¿e pani i ja... Ja oczywiœcie zaprzeczy³em, ale ona mi nie do koñca wierzy... - Czy w celu rozwiania jej podejrzeñ umawia siê pan ze mn¹ w nocy w Lasku Buloñskim? – Anna by³a naprawdê zaskoczona. - Rzeczywiœcie, to nie wygl¹da zbyt rozs¹dnie, ale nie mia³em lepszego pomys³u. Ja wymyœli³em, ¿e spotkaliœmy siê, bo mamy wspólne interesy, jakieœ dzie³o charytatywne, rozumie pani... – zerkn¹³ na Annê szukaj¹c choæ odrobiny zrozumienia na jej twarzy. - O mój Bo¿e, ja siê nie chcê wtr¹caæ, ale czy nie mo¿e jej pan powiedzieæ prawdy? – Anna by³a coraz bardziej zirytowana t¹ groteskow¹ sytuacj¹.
- Powiem jej, gdy tylko lepiej siê poczuje, ale teraz to by jej nie pos³u¿y³o, Madame... – brn¹³ dalej Raoul. – Ona chcia³aby pani¹ poznaæ i zaprasza na kolacjê... - A pan, panie hrabio, spodziewa siê zapewne, ¿e ja pójdê i bêdê podtrzymywaæ pañsk¹ bajeczkê, tak? – Anna w koñcu uœwiadomi³a sobie cel tej rozmowy, co nape³ni³o j¹ istn¹ wœciek³oœci¹. „Oni siê na mnie uwziêli!” pomyœla³a. „To przecie¿ gorsze ni¿ muzyka w podziemiach...” – Jak d³ugo pan chce ci¹gn¹æ te k³amstwa? Spojrza³a na jego twarz, na której malowa³ siê obraz wewnêtrznej walki. - Naprawdê zamierza pan wype³niæ jego s³owa? – zapyta³a cicho. - Nie mam wyjœcia, Madame, i nie obchodz¹ mnie w tej chwili niczyje s³owa! – uniós³ siê Raoul. - On twierdzi³, ¿e nie bêdzie... Ale jakby ktoœ jej teraz przeszkadza³, to ja bym go... – urwa³ nagle opamiêtawszy siê nieco. – Przepraszam, Madame, nie powinienem tak mówiæ... Ale by³bym pani bardzo zobowi¹zany... – rzek³ z napiêciem w g³osie. - Panie hrabio, Pary¿ jest pe³en aktorek, niech pan siê rozejrzy i znajdzie jakieœ zastêpstwo, dobrze? – zaproponowa³a z irytacj¹. - Obawiam siê, ¿e pozna³aby od razu, a to by³oby jeszcze gorsze, Madame. Spodziewamy siê dziecka, a ona ostatnio bardzo siê zdenerwowa³a... I potem, wie pani... Lekarz mówi³, ¿e niewiele brakowa³o, kaza³ jej du¿o odpoczywaæ...
Anna poczu³a nagle uk³ucie w sercu i odwróci³a g³owê. Z ulg¹ stwierdzi³a, ¿e ciemnoœæ nie pozwala hrabiemu dostrzec grymasu na jej twarzy. - Jest tylko jeden problem, panie hrabio – powiedzia³a po chwili z oci¹ganiem, poniewa¿ nagle przysz³a jej do g³owy pewna myœl. – Ja nie umiem k³amaæ... - To mo¿e chocia¿... podwieczorek? – rozpacz Raoula zdawa³a siê byæ coraz wiêksza. - Te¿ nie za bardzo... – pokrêci³a g³ow¹ Anna, z satysfakcj¹ obserwuj¹c jego zmieszanie. Westchnê³a w koñcu litoœciwie. – Ale mam pewien pomys³. Zróbmy tak, ¿eby to nie by³o k³amstwo. Tak siê sk³ada, ¿e znam pewien sierociniec, gdzie od dwóch lat próbuj¹ zebraæ fundusze na rozbudowê... Brakuje im jeszcze co nieco... - Ale¿ Madame, ja bêdê zaszczycony! – ucieszy³ siê hrabia. – Zajmê siê tym niezw³ocznie! - Pan niech siê zajmie ¿on¹ i sprawami finansowymi, panie hrabio, a mnie zostawi resztê – odrzek³a Anna z gorzkim uœmiechem na ustach. – Architekta te¿ ju¿ znalaz³am, w paryskim œcieku... – mruknê³a cicho, czego hrabia wyraŸnie nie us³ysza³ zaabsorbowany nag³¹ radoœci¹. Omawiali przez chwilê najwa¿niejsze szczegó³y, po czym po¿egnali siê uprzejmie i ka¿de pojecha³o w swoj¹ stronê. „Zap³acicie s³ono za wszystkie przedstawienia, panowie!” myœla³a po drodze do domu siedz¹c wtulona w k¹t powozu. „Za w³amania, za maski, za serniki, za mój zrujnowany spokój!” - Anno, jesteœ najgorsz¹ i najlepiej chyba op³acan¹ aktork¹ w ca³ym Pary¿u! – szepnê³a do siebie pod nosem próbuj¹c siê uœmiechn¹æ, lecz w jej oczach pojawi³y siê ³zy.
* * *
Nastêpnego dnia Anna wróci³a z miasta i w³aœnie koñczy³a jeœæ póŸny obiad, gdy do jadalni wszed³ Erik i usiad³ przy stole naprzeciw niej. - Dzieñ dobry – powiedzia³a patrz¹c na niego przenikliwie. – Jak mi³o, ¿e zdecydowa³eœ siê jednak œci¹gn¹æ to obrzydlistwo z twarzy! - Dzieñ dobry, Anno, ja... przepraszam – odezwa³ siê w koñcu skruszonym tonem. – Jak chcesz, to ja ci te jab³ka oberwê wszystkie. - Nie ma takiej potrzeby, Pierre mi pomóg³ i daliœmy sobie radê. Zaraz powiem Marii, ¿eby ci poda³a obiad, chyba jeszcze nie jad³eœ? - Nie, i skoro nie masz ju¿ jab³ek, to ja chcia³bym... – zamilk³ nagle. Zastanawia³ siê wczeœniej d³ugo nad s³owami, które powinien wypowiedzieæ w tej chwili, jednak ¿adne z nich nie wydawa³o mu siê do koñca w³aœciwe. – Ju¿ siê w³aœciwie spakowa³em... - Co? – Anna podnios³a brwi ze zdziwienia. – To znaczy, ¿e siê ju¿ ca³kiem dobrze czujesz, tak? - Tak, Anno, nie chcê d³u¿ej nadu¿ywaæ twojej goœcinnoœci... Nie wiem, jak móg³bym ci podziêkowaæ, ja chyba nie umiem zbyt dobrze dziêkowaæ... – zacz¹³ siê nieporadnie t³umaczyæ. - To nie dziêkuj, tylko siê rozpakuj, mam dla ciebie robotê! – stwierdzi³a stanowczo Anna wskazuj¹c na stoj¹ce na pod³odze pud³o wype³nione rulonami papieru i przyrz¹dami kreœlarskimi.
- Co to jest? – zapyta³ zaskoczony, gdy Anna wyci¹gnê³a jeden z rulonów i rozk³ada³a go na stole. - To s¹ plany sierociñca, bardzo proszê, tak to wygl¹da w tej chwili. A tutaj – wskaza³a palcem puste miejsce na planach – bêdzie nowe skrzyd³o! Dwa piêtra, jasne, przestronne pokoje, na jakieœ czterdzieœcioro... nie, mo¿e nawet piêædziesiêcioro dzieciaków! - Ale... – zaj¹kn¹³ siê Erik. – Ja mam to narysowaæ? - A któ¿by inny? – Anna uœmiechnê³a siê tryumfalnie, obserwuj¹c jego niek³amane zdziwienie. – S³uchaj, ma byæ wszystko, co trzeba, na piêtrach pokoje do mieszkania i nauki, na parterze jadalnia i kuchnia oczywiœcie, i... „Z takim patronem mo¿na sobie pozwoliæ na wiêcej...” pomyœla³a. - I du¿y pokój do zabaw, niech maj¹ coœ radosnego! Poradzisz sobie, prawda? - Pewnie, ¿e sobie poradzê, Anno – odpowiedzia³ Erik z uœmiechem oswoiwszy siê ju¿ z niecodziennym zadaniem. - A teraz pos³uchaj mnie uwa¿nie! – zrobi³a surow¹ minê. – Teraz bêdzie najtrudniejsze!
- Co mo¿e byæ w tym trudnego? – zakpi³ lekko Erik. - Nie ¿yczê sobie ¿adnych podwójnych œcian! - Dobrze, Anno – zgodzi³ siê grzecznie Erik. - ¯adnych ruchomych luster! - Tak jest, psze pani! – Erik zrobi³ minê pasuj¹c¹ do szkolnego urwisa. - I ¿adnych, ale to ¿adnych... zapadni! – podkreœli³a te s³owa uderzeniem piêœci¹ w stó³. - Ale¿ Anno! – z jego ust wydoby³ siê zduszony okrzyk. - Ani jednej, powiedzia³am! To niebezpieczne, dzieci mog³yby sobie zrobiæ krzywdê, zrozumia³eœ? - Zrozumia³em, pewnie... – westchn¹³ Erik. Anna nie potrafi³a d³u¿ej powstrzymaæ œmiechu i w koñcu rozeœmieli siê oboje. - To rzeczywiœcie najtrudniejsze... – wykrztusi³ wreszcie Erik i uœmiechn¹³ siê ³obuzersko. - Wiesz, ja bym im zrobi³ taki dom, ¿e ca³y by³by jak pokój zabaw... - Ani siê wa¿! I pamiêtaj, ten projekt masz skoñczyæ! – doda³a srogo. – Mam ciê zwi¹zaæ, albo przykuæ, ¿ebyœ nie uciek³, co? Poproszê pana hrabiego o pomoc, na pewno nie odmówi! I po¿yczê pistolet, ot co! - Nie trzeba, Anno... Mo¿esz mi tylko, gdybyœ by³a tak mi³a... Jeszcze kiedyœ ten sernik...
* * *
Erik od³o¿y³ o³ówek i linijkê, wsta³ z krzes³a i przeci¹gn¹³ siê. Znowu prawie ca³y dzieñ spêdzi³ na kreœleniu. Budynek sam w sobie nie nastrêcza³ mu wielu problemów, skoro mia³ byæ prosty i funkcjonalny, jak ¿yczy³a sobie Anna, to taki w³aœnie by³. W³aœciwie to ju¿ znudzi³a go nieco ta praca, lecz na deser zostawi³ sobie pokój do zabaw, którego ogólny szkic zacz¹³ w³aœnie robiæ. Teraz stan¹³ za szyb¹ drzwi prowadz¹cych na balkon i patrzy³ na trzepocz¹ce na wietrze liœcie drzew. Pogoda robi³a siê ostatnio coraz bardziej ponura, niebo zasnute by³o sinymi chmurami przypominaj¹cymi o nieuchronnie nadchodz¹cej jesieni. Nagle zauwa¿y³ sylwetkê otulonej w ciep³¹ chustê kobiety id¹cej w¹sk¹ œcie¿k¹, która bieg³a na ukos przez ogród a¿ do furtki w murze odgradzaj¹cym sad od ma³ego cmentarzyka. Pogr¹¿ona w myœlach Anna sz³a powoli w kierunku domu, b³¹dz¹c wzrokiem po swojej dró¿ce. Przystanê³a tylko na chwilkê, gdy powiew wiatru zrzuci³ jej chustê z jednego ramienia, otuli³a siê ni¹ szczelnie i przyœpieszywszy kroku wesz³a do domu. „Nigdy tam nie by³em...” pomyœla³ Erik, zmarszczy³ brwi i wróci³ do rysowania.
Oko³o godziny póŸniej Anna przysz³a do jego pokoju nios¹c w rêce talerzyk z kawa³kiem sernika. - Proszê, z pozdrowieniami od Marie! – powiedzia³a wrêczaj¹c mu przysmak i zaczê³a przygl¹daæ siê rysunkowi. - Dziêkujê bardzo! To mnie postawi na nogi! – odpowiedzia³ z uœmiechem Erik obrzucaj¹c jednoczeœnie spojrzeniem elegancki strój Anny. – Ale¿ ty piêknie wygl¹dasz! Czy¿byœ siê gdzieœ wybiera³a? „Do piek³a!” pomyœla³a Anna z gorycz¹, lecz odpowiedzia³a ca³kiem spokojnie. - Idê na eleganck¹ kolacjê, muszê wygl¹daæ jak cz³owiek, a suknia jest nowa, bo z poprzedniej zosta³o niewiele, jak pamiêtasz... - Ale... wybacz pytanie – zak³opota³ siê Erik. – Dlaczego czarna? - Bo taki kolor przystoi wdowie, nie wiesz? – zdziwi³a siê Anna. - S³ysza³em te¿, ¿e przez rok... – b¹kn¹³ nieœmia³o. „I kto to mówi?” pomyœla³a Anna z rozdra¿nieniem. - Przestañ, Erik i lepiej mi powiedz, co tu tworzysz? – wskaza³a na roz³o¿on¹ pracê. - A, to jest pokój do zabawy... - A to tutaj, o, tu...? – wskaza³a dziwny kszta³t na rysunku. - Hmm, to jest taki ma³y labirynt... Dzieciaki bêd¹ siê mog³y w nim goniæ, a œciany siê bêd¹ przesuwaæ, tylko muszê jeszcze popracowaæ nad szczegó³ami – ochoczo objaœnia³ Erik.
- A tu, w rogu, co tak zakrywasz, poka¿! – Anna odsunê³a kartkê, pod któr¹ Erik próbowa³ ukryæ fragment swojego dzie³a. - To jeszcze nie wiem... – zaprotestowa³. - Nie wiesz? To ja ci podpowiem, chcesz? – Anna zirytowa³a siê jeszcze bardziej. – To jest z... za... za-pa-dnia! - Anno, ale widzisz, ona nie bêdzie ukryta, tylko tutaj bêdzie siê wchodziæ po drabince i poci¹gaæ za sznurek, a spadaæ mo¿na na przyk³ad na materac, albo do takiej wanny z kulkami z g¹bki... – w miarê jak mówi³ jego pocz¹tkowy entuzjazm gas³. – Nawet nie wiesz, jaka to uciecha, powinnaœ kiedyœ sama spróbowaæ... - Erik, ja nie mam ju¿ do ciebie si³y! – Anna chwyci³a siê w teatralnym geœcie za g³owê, nie potrafi³a jednak powstrzymaæ uœmiechu. – Tylko b³agam, nie w tym domu... Znowu wychodzê na chwilê, strach siê baæ, co tu siê bêdzie dzia³o! - Nic, bêdê cichutko siedzia³, mo¿e pójdê na spacer... Ale jak chcesz, to ja j¹ wyrzucê – zaproponowa³ niepewnie Erik. - Nie, zostaw, skoro to taka zabawa... – machnê³a rêk¹ Anna. - Dziêkujê szanownej pani! – Erik uk³oni³ siê. – Proszê pozwoliæ uca³owaæ pani d³oñ za ten zaszczyt! - Nie wyg³upiaj siê... - Anna poda³a mu rêkê z uœmiechem. – Zawsze masz takie zimne rêce? - Przewa¿nie... Jak nie przymierzaj¹c trup! - Wiesz co – rozeœmia³a siê. – Przynajmniej lepiej pachniesz... - Staram siê, jak na trupa to chyba nieŸle mi idzie... – uœmiechn¹³ siê szeroko. - Ale to nie jest normalne... – zastanowi³a siê Anna. - A kto ci powiedzia³, ¿e ja jestem normalny? Mo¿e daroga? - Dobrze ju¿, idê... – westchnê³a Anna. - Zostawiam ciê, ale ani jednej zapadni wiêcej!
* * *
Po kilku dniach intensywnej pracy Erik postawi³ koñcow¹ kreskê na ostatnim z rysunków projektu i uœmiechn¹³ siê z zadowoleniem. „Tak, i jak zwykle bez podpisu... Bez nazwiska...” pomyœla³. „Chocia¿ mo¿e postawiê jakieœ dwie, albo trzy literki w rogu, nikt nie zauwa¿y... U. O.?” zachichota³ cicho. „Nie, coœ innego, coœ, co nic nie znaczy... Ale „O” sobie zostawiê...” postanowi³ i w samym rogu jednej z kart napisa³ coœ najmniejszymi, jak to tylko by³o mo¿liwe, literkami. Zerkn¹³ za okno, za którym w³aœnie zacz¹³ padaæ rzêsisty deszcz, po czym postanowi³ przebraæ siê i zobaczyæ, co porabia Anna. Zauwa¿y³, ¿e ostatnimi czasy czêœciej jest zamyœlona, a choæ nigdy siê nie skar¿y³a i rozmawia³a z nim nie szczêdz¹c ¿artobliwych docinków, to zmêczenie i smutek w jej oczach by³y coraz bardziej wyraŸne, zw³aszcza od czasu eleganckiej kolacji.
Anna siedzia³a w salonie pochylona nad haftowaniem, gdy nagle poczu³a czyj¹œ obecnoœæ w pokoju. Odwróci³a siê gwa³townie k³uj¹c siê jednoczeœnie w palec. - Erik! Ja ci powieszê dzwonek na szyi! – zirytowa³a siê. – Jak mo¿na tak chodziæ, ¿eby nie by³o s³ychaæ kroków?! - Przestraszy³em ciê? – wyszczerzy³ zêby w uœmiechu satysfakcji. – Naprawdê nie chcia³em... - Nie k³am, chcia³eœ mnie przestraszyæ ju¿ od dawna! – odpowiedzia³a Anna rozchmurzaj¹c siê nieco i zmierzy³a go wzrokiem. – Zawsze chodzisz we fraku po domu? Trochê schud³eœ chyba... Erik rozsiad³ siê w fotelu naprzeciw niej. - Frak zawsze by³ trochê za du¿y, muszê w nim mieæ miejsce na rekwizyty! A chodzê tylko wtedy, gdy mam dobry humor! – opowiedzia³ z tym samym uœmiechem na twarzy. - Nie myœla³am, ¿e do¿yjê ogl¹dania twojego dobrego humoru – mruknê³a Anna. - Co ty w³aœciwie robisz, Anno? – zapyta³ ciekawie. – Haftujê, a to jest fragment obrusu! Roz³o¿y³a przed nim swe dzie³o przygl¹daj¹c siê krytycznie powstaj¹cemu wzorowi. - Jak ci siê podoba? – zapyta³a podejrzliwym tonem. – No tak, znowu siê uk³u³am... – westchnê³a smutno zauwa¿ywszy ma³¹ czerwon¹ plamkê. - Jest cudowny! – zachwyca³ siê Erik. - Mia³eœ nie k³amaæ! - No dobrze, to jest najbardziej koœlawy haft, jaki w ¿yciu widzia³em! – stwierdzi³ chichocz¹c. - Erik! – oburzy³a siê Anna. – Teraz znowu przesadzasz! - To mam k³amaæ, czy nie? – zapyta³ przekornie. – Dobrze, przesadzam... czêsto mi siê to zdarza – przyzna³ siê ze skruszon¹ min¹. Anna ze z³oœci¹ posk³ada³a robótkê. „Dobrze, ¿e nie widzia³ poprzedniego!” pomyœla³a.
- Nie chcê ci przeszkadzaæ, tylko muszê siê czasem oderwaæ od tego kreœlenia – t³umaczy³ siê Erik. – A na spacer niezbyt odpowiednia pogoda... - Nie przeszkadzasz, i tak s³oñce ju¿ zasz³o, a ja nie lubiê po ciemku haftowaæ. Mo¿e masz ochotê coœ zagraæ? – wskaza³a mu stoj¹cy w rogu fortepian. „Ciekawe, co gra, jak ma dobry humor?” doda³a w myœli. - Choæ obawiam siê, ¿e jest ca³kowicie rozstrojony... Wieki ca³e nikt go nie u¿ywa³. Erik podszed³ do instrumentu i podniós³ klapê klawiatury. Jego palce przebieg³y po klawiszach jakby od niechcenia. - Nie, nie mam ochoty na muzykê... – odpowiedzia³ i zamkn¹³ klapê. – Rzeczywiœcie, jest rozstrojony, mo¿e jutro siê tym zajmê... O, ale widzê, ¿e masz stolik do kart! Mo¿e ma³¹ partyjkê, co ty na to? Anna zgodzi³a siê, choæ od lat nie oddawa³a siê tej rozrywce i wyci¹gnêli spod œciany stolik, który ostatnio s³u¿y³ jako podstawka pod wazon z kwiatami. W celu uatrakcyjnienia rozgrywki przynios³a z kuchni dwa nowe pude³ka zapa³ek maj¹ce stanowiæ przedmiot gry oraz butelkê czerwonego wina. Erik wzi¹³ do r¹k taliê kart, które od razu zafurkota³y rozk³adaj¹c siê w powietrzu w wachlarz i... rozsypa³y siê po stoliku i pod³odze. „Powinnam siê tego spodziewaæ!” pomyœla³a Anna chichocz¹c cicho. - Wybacz, wyszed³em nieco z wprawy – mrukn¹³ przepraszaj¹co Erik. – Spróbujê jeszcze raz... Tym razem sztuczka uda³a siê znakomicie i po chwili rozpoczê³a siê gra. - Erik, oszukujesz! – po jakimœ czasie stwierdzi³a stanowczo Anna marszcz¹c brwi. - Ale¿ to ty wygrywasz! – odpar³ wskazuj¹c na pokaŸny stos zapa³ek po jej stronie. - No w³aœnie! Przecie¿ ja ledwo umiem graæ! - Nie oszukujê, wcale! Myœlisz, ¿e coœ ukrywam? Zobacz, œci¹gam frak... –powiesi³ go na oparciu krzes³a i podwin¹³ rêkawy koszuli. - Teraz widzisz moje rêce... Gramy dalej? - Dobrze, ale tym razem ja tasujê! – odpar³a rezolutnie Anna zbieraj¹c karty i niezbyt zrêcznie je tasuj¹c. - A tak swoj¹ drog¹, to jak k³amca mówi, ¿e k³amie, to chyba mówi prawdê, co? - Skoro jest k³amc¹, to nie mo¿e mówiæ prawdy – zastanowi³ siê Erik. – Ale z drugiej strony... - Och nie, lepiej przestañ, to zakrawa na powa¿n¹ filozofiê, zbyt ciê¿k¹, jak na taki mi³y wieczór – przerwa³a mu Anna rozdaj¹c karty. Po chwili okaza³o siê, ¿e mimo swoich usilnych starañ znowu wygrywa. - To jest niemo¿liwe! Jak ty to robisz? – zapyta³a zirytowana rzucaj¹c karty na stó³. - Ja? To ty oszukujesz! – odpar³ z uœmieszkiem na ustach. – Zobaczmy! Zawsze masz takie d³ugie rêkawy... Ze œmiechem z³apa³ jej d³oñ zanim zd¹¿y³a j¹ cofn¹æ. - Nie! Erik, bardzo ciê proszê, przestañ! – wrzasnê³a, ale by³o ju¿ za póŸno. Wyrwa³a w koñcu rêkê z jego nagle znieruchomia³ej d³oni. - Anno... Co...? – wykrztusi³ w koñcu, lecz nie zd¹¿y³ dokoñczyæ bezsensownego pytania, poniewa¿ Anna wymierzy³a mu z ca³ej si³y policzek, po czym wybieg³a do ogrodu trzaskaj¹c drzwiami tak, ¿e zadr¿a³y wszystkie szyby.
Erik poderwa³ siê z krzes³a. Przy³o¿y³ dr¿¹c¹ rêkê do czo³a i sta³ czuj¹c, jak przechodzi go dreszcz. - Nie chcia³em, Anno... – jêkn¹³ po chwili, chwyci³ w rêkê frak i wybieg³ za ni¹. Deszcz zamieni³ siê tymczasem w prawdziw¹ ulewê i zanim doszed³ do cmentarza by³ ju¿ przemoczony do najmniejszej nitki. Nie myli³ siê, Anna tam w³aœnie pobieg³a i teraz klêcza³a przy nagrobku opieraj¹c g³owê na z³o¿onych na nim rêkach. - Czego chcesz? Popatrzeæ przyszed³eœ? – podnios³a wzrok s³ysz¹c jego kroki. - Nie, Anno... zmokniesz... – wydusi³ z siebie Erik podchodz¹c bli¿ej. - OdejdŸ! – syknê³a gniewnie. – Mam ju¿ doœæ! - Odejdê, ju¿ nied³ugo... Ale jeszcze nie mogê, nie skoñczy³em projektu – sk³ama³ Erik okrywaj¹c j¹ i tak ju¿ mokrym frakiem. - A mo¿e chcesz poznaæ resztê mojej opowiastki, co? Chcesz wiedzieæ, ¿e pewnie mog³abym uratowaæ Michela, mia³ zmasakrowan¹ twarz i po³amane nogi, ale ci¹gle ¿y³! Opowiedzieæ ci, jak wygl¹da³y ich trumny? ¯e potem, jak tylko zamyka³am oczy, to widzia³am to wszystko od pocz¹tku! Jak w krwawym kalejdoskopie... Widzia³eœ, jak ³adnie siê pociê³am? Raz, i drugi, na krzy¿, ¿eby siê upewniæ, i nawet to mi siê nie uda³o, Pierre za mn¹ wszêdzie ³azi³... Pozeszywa³ mnie jakiœ cudotwórca... Nigdy mu tego nie wybaczê... - Anno, proszê ciê, chodŸ do domu... – szepn¹³ Erik. - Tu jest mój dom... – z jej gard³a wydoby³ siê rozedrgany szloch. - To ja zostanê tu z tob¹ – próbowa³ j¹ obj¹æ, ale silnym ruchem odepchnê³a jego rêkê. - Myœlisz, ¿e to wszystko? Przysz³a chwila prawdy! – zaœmia³a siê histerycznie. – Czas zrzuciæ obrzydliw¹ maskê dobrego anio³a! Popatrzysz w twarz morderczyni, co?
- Anno, co ty wygadujesz... – jêkn¹³ Erik. - Prawdê! Wiesz, co to takiego? – zapyta³a kpi¹co. – Prawda... jest taka, ¿e by³am wtedy w ci¹¿y, i nawet to mnie nie powstrzyma³o... ¯e moje dziecko umar³o... I ja je zabi³am! Chcesz siê licytowaæ na zbrodnie? Starczy ci skazañców z Mazenderan? Jakby mi dali wybór i postawili legion takich Buquetów, to ja bym ich wszystkich, rozumiesz?... Za to jedno ma³e ¿ycie... – ostatnie s³owa by³y ju¿ tylko ochryp³ym szeptem i Anna bezsilnie osunê³a siê na nagrobek. Erik patrzy³ na ni¹ struchla³y, i powoli dociera³ do niego sens jej s³ów. - Doœæ tego! – powiedzia³ stanowczo po d³u¿szej chwili. Podniós³ z ziemi rozedrgane cia³o drobnej kobiety, otuli³ w przemoczony frak i zacz¹³ nieœæ w kierunku domu. Anna zamknê³a oczy i bezw³adnie po³o¿y³a g³owê na jego ramieniu. Czu³, jak trzês¹ siê jej rêce i bezwolnie szczêkaj¹ zêby. - Puœæ mnie... – wyszepta³a. – Tak ci serce bije, nie powinieneœ... - Cicho b¹dŸ! – ¿achn¹³ siê Erik. „Zaniosê ciê, choæbym mia³ potem zdechn¹æ!” doda³ w myœli. Wszed³ na piêtro, kopniêciem otworzy³ drzwi jej sypialni i postawi³ j¹ w koñcu na pod³odze. Stanê³a ze wzrokiem wbitym w posadzkê, z jej ubrania i w³osów sp³ywa³y stru¿ki wody, a w butach chlupota³a woda.
- Masz siê natychmiast przebraæ i po³o¿yæ – powiedzia³ ³agodnie, lecz Anna nie potrafi³a wykonaæ ¿adnego ruchu. - Ja przyjdê zaraz i sprawdzê, a jak tego nie zrobisz, to zedrê z ciebie ubranie, rozumiesz? – w obliczu tej groŸby Anna pos³usznie kiwnê³a g³ow¹. Erik œci¹gn¹³ z niej swój frak i wyszed³. Stan¹³ na balkonie, opar³ siê o balustradê i podniós³ g³owê do góry. Przed oczami przewija³y mu siê chaotycznie sceny, w których widzia³ p³acz¹c¹ Annê siedz¹c¹ w karminowym fotelu, Annê prowokuj¹c¹ go w blasku ksiê¿yca, Annê zatrzaskuj¹c¹ klapê fortepianu... Krople padaj¹ce z nieba sp³ywa³y po jego twarzy mieszaj¹c siê ze ³zami. - A tobie siê wydawa³o, Erik, ¿e jesteœ najnieszczêœliwszym stworzeniem na œwiecie... – wyszepta³ i podniós³ d³onie ocieraj¹c mokr¹ twarz. Nagle jego wzrok pad³ na frak przewieszony przez porêcz balkonu. Chwyci³ go i wbieg³ do pokoju, dr¿¹cymi d³oñmi odszuka³ ma³¹ wewnêtrzn¹ kieszonkê i wydoby³ z niej kilkukrotnie z³o¿on¹ kartkê starego papieru. - Nie! Mamo... – wyj¹ka³ próbuj¹c j¹ roz³o¿yæ. – Muszê j¹, tak... wysuszyæ... Jednak leciwy papier nasi¹kniêty wod¹ nie chcia³ byæ mu pos³uszny, zacz¹³ siê rozdzieraæ tworz¹c w jego d³oniach bezkszta³tn¹ masê. Popatrzy³ na ni¹ bezradnie, ze z³oœci¹ zmi¹³ w mokr¹ kulkê i cisn¹³ do k¹ta. Szybko zrzuci³ z siebie ubranie, za³o¿y³ suche i wytar³ rêcznikiem w³osy, po czym zbieg³ po schodach na dó³.
|
|
|
Post by Nattie on Mar 3, 2006 23:40:00 GMT 1
* * *
Pó³ godziny póŸniej Erik cichutko zapuka³ do drzwi sypialni Anny i mimo tego, ¿e nie us³ysza³ ¿adnej odpowiedzi nacisn¹³ klamkê i wszed³. Zatrzyma³ siê w progu i spojrza³ na sylwetkê le¿¹cej pod ko³dr¹ kobiety, mokre pasma jej w³osów rozrzucone na poduszce, twarz zas³oniêt¹ d³oñmi. Przypomnia³o mu siê, ¿e bardzo dawno temu ogl¹da³ podobny widok zrozpaczonej kobiety skulonej na brzegu wielkiego ³ó¿ka. „Nawet tutaj musi siê katowaæ?” pomyœla³, zagryz³ wargi i podszed³ bli¿ej. - Œpisz, Anno? – zapyta³ szeptem. - ¯artujesz sobie... – odpowiedzia³a nie odrywaj¹c d³oni od twarzy. - Przynios³em ci coœ... Nie umiem w³aœciwie gotowaæ, ale robiê ca³kiem dobre grzane wino... – przyklêkn¹³ przy ³ó¿ku i wyci¹gn¹³ w jej stronê kubek z paruj¹c¹ zawartoœci¹. – To nie to co sernik, ale powinno ciê rozgrzaæ, nie pochorujesz siê... - A masz mo¿e jak¹œ maskê po¿yczyæ? – Anna wci¹¿ zakrywa³a twarz. – Nie chcê, ¿ebyœ na mnie patrzy³... - To ja mo¿e ju¿ pójdê... Jak chcesz – postawi³ kubek na stoliku obok fotografii jej bliskich. - Nie wiem... - W takim razie usi¹dê sobie tutaj ty³em do ciebie, dobrze? – Erik opar³ siê o ³ó¿ko i us³ysza³, jak Anna podnosi siê i bierze do rêki kubek. - Naprawdê dobre – powiedzia³a po prze³kniêciu pierwszego ³yku. - Anno, ja nie chcia³em... Ja wiem, jak boli zerwana maska... - Tak, boli, ale to nie jest najgorsze, prawda? - Nie jest... Anno, jak ja pomyœlê, co musia³o siê z tob¹ wtedy dziaæ... Nigdy o tym nie rozmawialiœmy... Robi³em w ¿yciu straszne rzeczy, ale wtedy, gdy gra³em, a ty siedzia³aœ w tym fotelu... Wtedy by³em potworem! - Przecie¿ mnie si³¹ tam nie zawlok³eœ, nie pamiêtasz? Sama przychodzi³am... Bo piêknie gra³eœ, Erik. Naprawdê myœla³eœ, ¿e nad tob¹ tam p³aczê? Ta muzyka, ona by³a... Jak lustro, wiesz? Tylko ¿e mnie siê bardzo nie podoba³o to, co w tym lustrze ogl¹dam... - Ale mia³aœ si³ê, ¿eby to przerwaæ! - To by³ tylko moment... Czasem wydaje mi siê, ¿e mam jeszcze si³ê walczyæ, t³umaczê sobie, ¿e powinnam, ale to s¹ tylko porywy... Nie mam si³y ¿yæ, nie mogê umrzeæ... Nawet ty nie chcia³eœ mnie zabiæ...
- Anno, przecie¿ to by³ wypadek, a potem... Masz racjê, nie potrafiê sobie wyobraziæ twojej rozpaczy... - Widzisz, jak to ³atwo? Powiedzieæ, ¿e wypadek, ¿e rozpacz, przykleiæ etykietkê szalonej... Wypisaæ ³adne usprawiedliwienie i najlepiej powiesiæ na œcianie w z³otych ramkach. A je¿eli gdzieœ tam w œrodku... Gdzieœ g³êboko, tak g³êboko, ¿e mo¿na to bardzo ³atwo ukryæ przed ludŸmi, dobrze wiedzia³am, co robiê...? Przysiêga³am chroniæ ¿ycie, to by³a bardzo piêkna chwila... I co ze mnie za lekarz... co za matka? Umiesz zrobiæ tak¹ maskê, pod któr¹ mo¿na to schowaæ przed samym sob¹? - Nie ma takiej maski, Anno... Próbowa³em, ale nie ma... £atwo myœleæ, ¿e w tamtym pa³acu wszystko by³o jak sen, nierzeczywiste, jak jakieœ przedstawienie, ¿e przecie¿ gdyby nie ja, to kto inny by to zrobi³... Mo¿na ca³kiem zgrabnie wyt³umaczyæ, ¿e gdybym nie zabi³ tamtych ludzi, to pewnie oni by mnie zabili albo wsadzili do wiêzienia do koñca ¿ycia... ¯e Buquet zacz¹³ wsadzaæ nos w nie swoje sprawy, paplaæ, przeœmiewaæ siê ze mnie i szanta¿owaæ... ¯e swoje czyny zwala³ na mnie... To wszystko wraca, oni przychodz¹ do mnie jak duchy nie daj¹c mi spokoju. Nigdy nie jestem sam, Anno, i te¿ nie wiem, jak z tym ¿yæ, i nie mam odwagi skoñczyæ z tym ¿yciem... - Odwagi? Jakiej odwagi, Erik? To najwiêksze tchórzostwo... - Nie wiem, Anno... - A mo¿e móg³byœ jednak wzi¹æ ten swój sztylet, i wiesz... - Co ty wygadujesz! - Albo... mam pomys³, pomordujmy siê nawzajem, co tam! - Anno! – Erik w koñcu nie wytrzyma³ i odwróci³ g³owê w jej stronê. – Ja ci za du¿o tego wina chyba da³em! – doda³ na widok pustego kubka w jej d³oniach, które wreszcie przesta³y dr¿eæ. - Z chêci¹ wypi³abym wiêcej...
- Chyba lepiej nie – pokrêci³ g³ow¹. – Mo¿e kiedyœ... Chcia³bym coœ dla ciebie zrobiæ, ale nie wiem, co... Tylko skoñczmy ju¿ rozmowê o œmierci, dobrze? - Dobrze, skoñczymy... – zgodzi³a siê Anna. – I nigdy wiêcej nie bêdziemy... - Nigdy, Anno. - Erik, a czy ty... Umiesz graæ na skrzypcach? - Pewnie, ¿e umiem! - A móg³byœ...? Tam w komodzie, w najni¿szej szufladzie... Mam skrzypce, moja mama próbowa³a mnie uczyæ, wiesz... Potem Michel trochê gra³, ca³kiem nieŸle mu to wychodzi³o... - Uprzedzam ciê, ¿e bardzo dawno nie gra³em, Anno – powiedzia³ Erik otwieraj¹c szufladê. - A i to nie jest pewnie najlepszy instrument na ziemi... – westchnê³a Anna. - Nienajgorszy jednak – stwierdzi³ i przyst¹pi³ do strojenia skrzypiec. – Wygl¹da na to, ¿e musimy zadowoliæ siê tym, co mamy... Masz jakieœ ¿yczenia co do repertuaru, albo kompozytora, Madame? - Hmm... – Anna zmarszczy³a brwi udaj¹c, ¿e siê zastanawia. – Poproszê mo¿e... Erika...
- Nie znam takiego kompozytora, Anno! A nazwisko jakie? – za¿artowa³ skrzypek. - Nie wyg³upiaj siê... byle nie Dies Irae, dobrze? - Erik bez nazwiska, bardzo proszê zatem, szanowna widownio... – uk³oni³ siê nisko i z instrumentu wydoby³a siê muzyka. Zadr¿a³a, gdy¿ pocz¹tkowe dŸwiêki przypomina³y jej znowu fragment mszy ¿a³obnej Mozarta. - Lacrimosa – jej usta poruszy³y siê bezdŸwiêcznie. Zmarszczy³a brwi i spojrza³a na niego gniewnie. – O ³zach? Erik... Skrzypek uœmiechn¹³ siê lekko i natychmiast zmieni³ motyw. - Znowu mnie straszysz... – westchnê³a Anna zaczynaj¹c pow¹tpiewaæ w swój pomys³. Jak b³yskawica pojawi³a siê myœl, ¿eby wyrwaæ smyczek z d³oni Erika i po³amaæ go na jego g³owie. Przez chwilê patrzy³a prosto w jego oczy s³uchaj¹c, jak powoli rozgrzewa swoje palce na nieœmia³o splecionych w¹tkach, z których kilka wyda³o jej siê znajomych. Nagle melodia zmieni³a siê w brawurowy pasa¿, po którym przyszed³ nastêpny, jeszcze bardziej karko³omny. Palce Erika z niezwyk³¹ szybkoœci¹ perfekcyjnie wydoby³y sekwencjê dŸwiêków obejmuj¹c¹ ca³y zakres tonów instrumentu. „Dawno nie gra³, akurat... Teraz siê zacznie!” pomyœla³a Anna wci¹¿ niepewna s³usznoœci swojej proœby. Ze skrzypiec jednak wydoby³a siê spokojna melodia, przypominaj¹ca jej trochê ko³ysankê dla dzieci. Po chwili zsunê³a siê na poduszkê i zamknê³a oczy. Ogarnê³a j¹ obojêtnoœæ, czy Erik patrzy na ni¹, czy nie. Z jej g³owy powoli znika³y k³êbi¹ce siê jak tumany kurzu myœli, uspokaja³y siê rozedrgane struny nerwów, a na ich miejsce wkroczy³a pustka i znieruchomienie. £agodna i cicha z pocz¹tku muzyka powoli przybiera³a na tempie, zaczynaj¹c jakby obracaæ siê, a¿ w koñcu zawirowa³a jak baletnica w zuchwa³ym piruecie. I Anna poczu³a, jak odrywa siê od ziemi w podskoku, lecz nie spada z powrotem, tylko wznosi siê coraz wy¿ej i wy¿ej, niesiona przez powiew fantastycznego wiatru a¿ do gwiazd.
¯adne z nich nie wiedzia³o, jak d³ugo trwa ten koncert. Anna przemierza³a bezkresn¹ przestrzeñ, a Erik wk³ada³ ca³¹ swoj¹ si³ê, ¿eby dŸwiêki skrzypiec tworzy³y prowadz¹ce j¹ podmuchy. Wreszcie wiatr zacz¹³ cichn¹æ, i Anna zbli¿a³a siê w kierunku znajomej planety, a¿ w koñcu ³agodnie opad³a na ziemiê. Erik od³o¿y³ skrzypce i smyczek, i rêkawem otar³ zroszone potem czo³o. Podszed³ do ³ó¿ka, na którym spokojnie oddychaj¹c le¿a³a Anna, i przez chwilê patrzy³ na ni¹. Powoli przygasi³ œwiat³o lampy, zostawiaj¹c najmniejszy mo¿liwy p³omyczek. Przyklêkn¹³ i wyci¹gn¹³ rêkê w kierunku jej twarzy. - Anno, œpisz? – odezwa³ siê najcichszym szeptem. Sp³oszony cofn¹³ d³oñ, gdy nagle podnios³a powieki. - Nie... – odpowiedzia³a równie cicho patrz¹c mu prosto w oczy. Trwali tak przez chwilê. – Erik, przecie¿ wiesz, ¿e to nie ta historia... – zawaha³a siê na moment. – I wiesz, ¿e nie dlatego... Delikatnie dotknê³a oszpeconej po³owy jego twarzy. - Wiem... – wyszepta³, chwyci³ jej d³oñ i przycisn¹³ do niej usta. – Ka¿dy ma swoj¹ w³asn¹ historiê... Tylko dlaczego niektóre s¹ gorsze ni¿ inne? - S³ysza³am kiedyœ, ¿e nikt nie dostaje wiêcej, ni¿ potrafi unieœæ – odpowiedzia³a Anna. Ich d³onie splot³y siê w uœcisku. – Widzisz? Nawet w sypialni noszê d³ugie rêkawy... - Te¿ s³ysza³em ró¿ne rzeczy, Anno... – stwierdzi³ z gorycz¹ w g³osie i zmieni³ w¹tek. - Ale teraz nie p³aka³aœ, gdy gra³em! - Nie... Wiesz, by³am gdzieœ, bardzo daleko... – rozmarzy³a siê. - Co widzia³aœ? – zapyta³ nieœmia³o Erik. - Przestrzeñ, noc... i gwiazdy – uœmiechnê³a siê lekko Anna. - Nareszcie! – na twarzy Erika pojawi³ siê tryumfalny uœmieszek. - Co nareszcie? - Wiedzia³em, ¿e kiedyœ siê poddasz! – powiedzia³ i nagle donoœnie kichn¹³.
- To za karê! – rozeœmia³a siê Anna siêgaj¹c do szufladki w nocnej szafce. – WeŸ chusteczkê, mam ich tu ca³e mnóstwo... Tylko nie strasz, ¿e masz zamiar znowu siê pochorowaæ! - Przecie¿ to tylko katar, normalne... – machn¹³ rêk¹ Erik. - Dziêkujê ci, bardzo przyjemnie byæ choæ na chwilê gdzieœ indziej... Powinieneœ zapisaæ nuty, to by³o bardzo piêkne! - Nie, Anno, nie mam zamiaru nawet próbowaæ – pokrêci³ g³ow¹ Erik. - Dlaczego? – zdziwi³a siê Anna. - Widzisz, jak zaczynam zapisywaæ, to coœ ulatuje... – zamyœli³ siê. – Nie ma ducha, nie ma tej chwili, wszystko siê pl¹cze... Próbujê to naprawiaæ i wychodzi coœ zupe³nie innego, ni¿ zamierza³em... Ale ty powinnaœ spaæ. Pójdê ju¿... - Spaæ, rzeczywiœcie – westchnê³a Anna. - Nie uœpi³em ciê ko³ysank¹, ale... kiedyœ chyba zaœniesz? – Erik podniós³ siê i znowu kichn¹³. – Nie bêdê ci tu ha³asowa³ wiêcej! - Ty te¿ œpij, Erik... Niech ci siê przyœni¹ têczowe anio³y. - Dobranoc – powiedzia³ Erik i uciek³ szybciutko stwierdziwszy, ¿e chyba znowu bêdzie musia³ kichn¹æ. - Dobranoc... – szepnê³a Anna.
* * *
- Anno, który to ju¿ raz, dziecko? – odezwa³ siê ³agodnie ojciec Raphael zza kratek konfesjona³u. - Ale... ojcze, ty mówisz, ¿e Bóg mi wybaczy³, ale sk¹d... Sk¹d ja mam wiedzieæ, ¿e tak jest? – zapyta³a rozpaczliwie. - Nie bluŸnij, Anno, przecie¿ wiesz, ¿e to nie jest tak, ¿e ja ci mówiê! - Tak, ja wiem, tylko... – Anna niespokojnie miê³a chusteczkê w rêkach. - B³ogos³awieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli... – westchn¹³ kap³an i zmarszczy³ czo³o. – Wiesz co, dziecko, mo¿e ja teraz bêdê bluŸni³, ale... Jak chcesz uwierzyæ w Bo¿e mi³osierdzie, je¿eli ty sama nie potrafisz sobie przebaczyæ? Anno, ja nie liczê, ale to ju¿ chyba wiêcej ni¿ siedemdziesi¹t i siedem razy... - Pewnie wiêcej, ojcze... – Anna opar³a czo³o o kratki. – To nie dostanê dziœ rozgrzeszenia? - Anno, proszê ciê... – ojciec westchn¹³ ponownie, wyprostowa³ siê i z³o¿y³ rêce do modlitwy. – Deus, Pater misericor... - A pokuta? – upomnia³a siê zdziwiona. - Starczy ju¿ tej pokuty, Anno! – odpowiedzia³ stanowczo kap³an. - Deus, Pater misericordiarum, qui per mortem et resurrectionem Filii sui mundum sibi reconciliavit et Spiritum Sanctum effudit in remissionem peccatorum, per ministerium Ecclesiae indulgentiam tibi tribuat et pacem. Et ego te obsolvo a peccatis tius in nomine Patris et Filii, et Spiritus Sancti. - Amen – odpowiedzia³a Anna prze¿egnawszy siê. - IdŸ w pokoju, Anno.
|
|
|
Post by Nattie on Mar 13, 2006 20:02:52 GMT 1
XII. Duchy
Upij siê ze mn¹ na weso³o. Zechcesz coœ chlapn¹æ, no to chlap. I niech raz siê zamknie ko³o moich mê¿czyzn, twoich bab.
Upij siê ze mn¹ na weso³o. Zechcesz coœ zburzyæ, no to zburz. I niech raz siê zamknie ko³o, jak przebaczaæ, no to ju¿...
Moje oczy zap³akane, twoje szanse zmarnowane i wydatki ponad stan, jakaœ pani, jakiœ pan.[...]
Upij siê ze mn¹ za niewinnoœæ, kilka zabawnych nieprawd z³ó¿. Zapominanie - mi³a czynnoœæ, jak zapominaæ - no to ju¿. [...]
Uprz¹tanie ba³aganu bez jasnoœci i bez planu. I têsknoty - za kim ¿e? I powroty - takie z³e...
Agnieszka Osiecka
* * * * * * * * * * *
Kilka nastêpnych dni w domu stoj¹cym na koñcu leœnej drogi przebieg³o wyj¹tkowo cicho i spokojnie, jak na ostatnie czasy. Erikowi wydawa³o siê, ¿e Anna nieco go unika i woli przebywaæ w samotnoœci, wiêc nie narzuca³ jej swojej obecnoœci. Wiêkszoœæ czasu spêdza³ przerysowuj¹c bezmyœlnie projekt i zu¿ywaj¹c stosy chusteczek. Spacerowanie w deszczu okaza³o siê nieprzyjazne dla jego zdrowia, na szczêœcie jednak skoñczy³o siê tylko na katarze, a i to przykre schorzenie zaczê³o w koñcu ustêpowaæ. Pogoda równie¿ polepszy³a siê, usta³y deszcze i znowu zaœwieci³o s³oñce, a jedyn¹ pami¹tk¹ po ulewach by³y nieliczne ka³u¿e i koleiny rozjechanego b³ota na drodze prowadz¹cej do domu. Liœcie drzew przybiera³y powoli jesienne odcienie, mieni¹c siê tu i ówdzie z³otem i czerwieni¹. Od czasu do czasu Erik wychodzi³ pod ró¿nymi pozorami z pokoju, tak naprawdê maj¹c na myœli rozmowê z Ann¹, nie mia³ jednak odwagi zak³ócaæ jej spokoju i przyczajony œledzi³ jej kroki w ogrodzie lub patrzy³, jak zawziêcie œlêczy nad haftowaniem.
Pewnego dnia, gdy Anna próbowa³a skupiæ siê na czytaniu ksi¹¿ki, us³ysza³a, ¿e do domu zbli¿y³ siê jakiœ pojazd i zaraz odjecha³. Chwilê póŸniej Maria wkroczy³a do biblioteki i wrêczy³a jej kopertê, któr¹ w³aœnie dostarczono. - Nie, tylko nie kolejny liœcik od pana hrabiego! – zez³oœci³a siê rozpoznaj¹c pieczêæ de Chagnych. Jednak pismo, którym adresowana by³a koperta z pewnoœci¹ nie nale¿a³o do Raoula. Zaciekawiona Anna wydosta³a list ze œrodka. „Ho ho, tym razem od pani hrabiny mi siê dostanie!” pomyœla³a zerkaj¹c na podpis i wzrokiem przebieg³a szybko po treœci listu. „Szanowna Pani... wspania³a dzia³alnoœæ... mi³e spotkanie... jeszcze kiedyœ nas odwiedziæ... ” - O nie! – Anna ze z³oœci¹ zmiê³a kartkê papieru. Opar³a g³owê na d³oniach i z jej oczu sp³ynê³y dwie ³zy. Mia³a serdecznie doœæ widoku szczêœcia rodzinnego ju¿ po jednej wizycie w pa³acu, wype³ni³a obietnicê i nie mia³a najmniejszego zamiaru prze¿ywaæ tej katorgi ponownie. Ze smutnych rozmyœlañ nagle wyrwa³o j¹ pukanie do drzwi biblioteki, w których pojawi³ siê Erik. Anna ukradkiem otar³a ³zy i wrzuci³a list do szuflady biurka. - A coœ ty siê tak wystroi³? – zapyta³a zmierzywszy go wzrokiem. – Wybierasz siê na proszon¹ kolacjê? - Wybieram siê na kolacjê z pani¹ do jadalni, oczywiœcie jeœli pozwoli siê pani zaprosiæ, Madame – odpowiedzia³ z uœmiechem i szarmancko siê uk³oni³. - Zaprosiæ? Do w³asnej jadalni? – zdziwi³a siê Anna rozchmurzaj¹c siê lekko. – A co na to Maria? - Maria wszystko ju¿ przygotowa³a! – odpar³ rezolutnie Erik. – Pysznoœci, próbowa³em co nieco... a Pierre rozpali³ w kominku. - Aha, to taki spisek! – uœmiechnê³a siê Anna i pokiwa³a g³ow¹. - A na deser œwie¿utki sernik – doda³ Erik zachêcaj¹co. – To jak bêdzie, Madame? - W³aœciwie to jestem trochê g³odna... – Anna przewróci³a oczami udaj¹c wahanie. – Ale niezbyt odpowiedni strój... Wiesz co, daj mi kwadransik, to te¿ siê przebiorê, w koñcu mam tê now¹ sukniê! - Cudownie, w takim razie czekamy... – ucieszy³ siê Erik. – Ale... wybacz to pytanie, nie masz czegoœ nie-czarnego? Anna rzuci³a mu piorunuj¹ce spojrzenie. - Nie mam, jak ci to przeszkadza, to... - Nie! – zaprotestowa³ œpiesznie zak³opotany Erik. – Nic mi nie przeszkadza, odwo³ujê pytanie! - By³o nieco nieodpowiednie – westchnê³a Anna, lecz mimo to uœmiechnê³a siê. – Ale wybaczam, a pan pozwoli, ¿e oddalê siê do swych komnat na chwilkê...
* * *
- Rzeczywiœcie, pysznoœci! – westchnê³a Anna, zdziwiona iloœci¹ jedzenia, jak¹ zdo³a³a po³kn¹æ mimo braku apetytu. – Ale deseru to ja chyba ju¿ nie zmieszczê... - Lepiej siê zastanów, co mówisz – ostrzeg³ j¹ Erik. - Mo¿esz zjeœæ sernik, ale poproszê jeszcze wina – zaproponowa³a, a Erik z chêci¹ przysta³ na tak¹ wymianê. - Chcesz, to opowiem ci, jakie robi³em dowcipy w Operze! – rzuci³ pomys³ dolewaj¹c czerwonego wina do obu kieliszków. - O, to dopiero mo¿e byæ ciekawe! – ucieszy³a siê Anna. – Upiór Opery we w³asnej osobie, relacja z pierwszej rêki! - Tak, przez jakiœ czas to by³a moja Opera, chodzi³em sobie wszêdzie, gdzie chcia³em, mia³em swoj¹ lo¿ê... – zamyœli³ siê Erik. - By³o wtedy ca³kiem weso³o... Na przyk³ad z baletem! - Z baletnicami, chcia³eœ chyba powiedzieæ... – podejrzliwie stwierdzi³a Anna. - W sumie to tak... Wiesz, Anno, one tworzy³y tak¹ dziwn¹ grupê, jakby by³y po³¹czone w jeden organizm. Wystarczy³o jedn¹ po³askotaæ, a wszystkie siê chichota³y! - A jak jedn¹ postraszyæ? - To wrzeszcza³y od razu „Upiór Opery!”, zbija³y siê razem w k¹ciku w swojej garderobie i trzês³y jak osiki... – zachichota³ Erik. - Zaraz, zaraz... – Anna zmarszczy³a brwi. – To znaczy, ¿e widzia³eœ, co robi¹ w garderobie, tak? - Mia³em takie ma³e okienko... – przyzna³ siê Erik. - Podgl¹da³eœ te biedne dziewcz¹tka! – oskar¿aj¹co stwierdzi³a Anna. - Có¿, troszeczkê chyba tak... Ale to wcale nie by³y takie dzieci, Anno. - Tym bardziej powinieneœ siê wstydziæ... – zaœmia³a siê Anna. – W twoim wieku... - Bardzo przepraszam, nie jestem taki stary! – oburzy³ siê Erik. – I raczej pods³uchiwa³em, jak ju¿ taka ciekawa jesteœ. - Czekaj, wiem! – wykrzyknê³a triumfalnie Anna. – To by³y twoje Plejady, Orionie, prawda? - £adne nimfy, mo¿e na scenie czasem tak... – wzruszy³ ramionami. - Wiesz co, ja nie mia³em pojêcia, ¿e mo¿na godzinami paplaæ o nowych bucikach... - Pewnie, ¿e mo¿na – Anna zdziwi³a siê nieœwiadomoœci¹ Upiora. – Hmm... Prawie zapomnia³am, jak to by³o, ale uwierz mi, te¿ kiedyœ papla³am o bucikach i sukniach... - Czy w twoim wieku ju¿ siê tak nie...? – paln¹³ Erik. - Ojej... - Bardzo mi³y jesteœ! – zirytowa³a siê Anna. – To, ¿e siwiejê, to nie znaczy, ¿e jestem strasznie leciwa! - Anno, ja... – zak³opota³ siê Erik. - Zamilcz i dolej mi wina, Upiorze! – rozeœmia³a siê Anna. – Ale mimo wszystko, jakoœ ch³odno siê robi... Mo¿e usi¹dziemy bli¿ej kominka, chyba, ¿e chcesz ju¿ spaæ! Maria z Pierrem ju¿ poszli, w ich wieku to normalne. - Nie jestem w wieku Pierra! – westchn¹³ Erik. - Mo¿e jeszcze ciê postraszê, co ty na to? - A¿ siê trzêsê... – odpowiedzia³a rezolutnie Anna, gdy siadali na fotelach przysuniêtych do kominka. – Jak baletnica! - W ca³ym tym ba³aganie na szacunek zas³uguje tylko jedna osoba – stanowczo stwierdzi³ Erik. – Szanowna kierowniczka corps de ballet, która to ca³e ta³atajstwo potrafi³a utrzymaæ w ryzach... Œwiêta i straszna kobieta! Poczekaj, ale wino bierzemy ze sob¹! – zatroszczy³ siê Upiór wracaj¹c do sto³u. – Ostatni kawa³ek sernika, uprzedzam, ¿e zaraz go po¿rê! - Proszê uprzejmie – Anna kiwnê³a g³ow¹. Erik bardzo szybciutko upora³ siê z resztkami ciasta. – A co to za historia z kopert¹? - A, z kopert¹... – Erik zacz¹³ siê niepowstrzymanie œmiaæ, a Anna patrzy³a na niego nie rozumiej¹c przyczyny tak nag³ego wybuchu. – Wybacz, ale gdy sobie przypomnê, jak ten idiota dyrektor chodzi³ ty³em... Myœla³em, ¿e po³knê w³asny jêzyk, prawie tarza³em siê ze œmiechu za œcian¹... - Ale jak to by³o, co? – zniecierpliwi³a siê Anna. - Wiesz, w Operze mo¿na robiæ ró¿ne rzeczy, trzeba tylko byæ cichutko – przy³o¿y³ palec do ust. – Jak zacz¹³em ha³asowaæ, to zrobi³o siê mniej weso³o... Ale poczekaj, mia³o byæ o kopercie, prawda? To by³o tak... – Erik dola³ ponownie wina i zacz¹³ opowieœæ o sprytnym podmienianiu kopert z fa³szywymi i prawdziwymi banknotami.
* * *
- I on!... potem!... ty³em chodzi³! – Anna krztusi³a siê ze œmiechu, zreflektowa³a siê jednak i pogrozi³a mu palcem. – To nie³adnie tak ¿artowaæ z powa¿nych ludzi! - Mo¿e i nie³adnie, ale za to jak zabawnie, sama przyznaj! – uœmiechn¹³ siê przekornie Erik. - Pewnie, popatrz... – Anna ci¹gle chichota³a. – Prawie umar³am ze œmiechu! - Biedny daroga ca³y czas za mn¹ ³azi³ i wcale go to nie œmieszy³o... – westchn¹³ Erik. – A potem zwróci³ im te pieni¹dze, wyobraŸ sobie! W³aœciwie to dziêki temu umorzyli œledztwo. Chcia³em mu oddaæ ca³¹ sumê i ¿eby mi da³ spokój, ale zgodzi³ siê tylko na zwrot w ratach... - Aha, to tak by³o! – Anna pokiwa³a g³ow¹. – I pomyœleæ, ¿e pieni¹dze Upiora wspomog³y ubogi sierociniec! - Anno... – spowa¿nia³ nagle Erik. – Co on w³aœciwie chcia³ od ciebie? - Twój kolega mia³ dziwne zainteresowania, mój drogi – odpar³a Anna i wypi³a solidn¹ porcjê wina. – Na przyk³ad wymuszanie przysi¹g... Szanta¿owanie zbrodniarzy...... - Jakich zbrodniarzy? – zdziwi³ siê Erik. - Nie zgrywaj siê... – zirytowa³a siê Anna. – Pewnie mój m¹¿ siê wygada³, bo jeszcze nikt nie wiedzia³ o... o dziecku. Tak siê cieszy³... Potem wiedzia³ tylko lekarz. Zreszt¹ takie rzeczy siê roznosz¹, ludzie uwielbiaj¹ plotkowaæ o wariatkach! Wystarczy³o posk³adaæ fakty... - Wiesz, jak on by ¿y³, to ja bym go za to zamordowa³... – Erik zgrzytn¹³ zêbami ze z³oœci, po czym zreflektowa³ siê i stanowczo zaprotestowa³. - Ale koniec, mia³o nie byæ takich tematów! - To opowiedz jeszcze o Operze! – Anna rozsiad³a siê wygodnie w fotelu. – I dorzuæ drewna, bo nasze stare koœci zmarzn¹... Erik do³o¿y³ potê¿ny kawa³ drewna do kominka, od którego ca³y czas bi³o przyjemne ciep³o. - Wiesz, jakby nie idiotyczny pomys³, ¿eby do³o¿yæ wrednej Carlottcie, to pewnie ¿y³bym tam spokojnie dalej... Ale ile¿ mo¿na tak ¿yæ? Muzyka wspania³a, nie przeczê, straszenie baletnic i dyrektorów... Tak naprawdê to ju¿ zaczyna³o mi siê nudziæ. - Có¿, rzeczywiœcie, ca³e ¿ycie w piwnicy to niezbyt ciekawa perspektywa, nawet w Operze! – przyzna³a mu racjê Anna. – A jak chcia³eœ jej do³o¿yæ? I dlaczego? - Bo by³a wredn¹, opryskliw¹ i zarozumia³¹ bab¹! Œpiewa³a mechanicznie, bez duszy! – na to wspomnienie Erik zazgrzyta³ zêbami. – I nie mia³a za grosz szacunku dla Upiora! - A... to tu ciê boli, tak? – zachichota³a Anna i zmierzy³a go ciekawskim wzrokiem. – A mo¿e coœ jeszcze by³o, co? - Ja, z t¹ pust¹ idiotk¹? – zirytowa³ siê Upiór. - Zwariowa³aœ? - Tak! Mam ci pokazaæ ten œwistek? - Och, przepraszam... – zreflektowa³ siê Erik. - Nie szkodzi. - W miêdzyczasie us³ysza³em, jak pewna biedna sierotka ¿arliwie modli siê o Anio³a Muzyki, którego podobno mia³ jej tatuœ przys³aæ zza grobu... - I postanowi³eœ zacz¹æ nastêpn¹ maskaradê, tak? - To te¿ by³o ca³kiem zabawne z pocz¹tku... – westchn¹³ Erik. – Ona naprawdê wierzy³a, ¿e zza œciany gada do niej anio³ i œpiewa z ni¹ duety! Chcia³em j¹ podszkoliæ, mia³a naprawdê œwietny g³os, potrzeba jej by³o tylko trochê uczucia, natchnienia, wiary w siebie. A potem mia³o byæ efektowne wejœcie Christine Daaé i zejœcie Carlotty... – przerwa³ na moment i zamyœli³ siê. - Wiesz, Anno, ona by³a tym wszystkim, czym ja nie by³em... Piêkna, niewinna, ufna i kochana przez ludzi dooko³a... - Podobno prawdziwe anio³y nie maj¹ p³ci! A ten anio³ek siê zakocha³... – podsumowa³a Anna. - Na to wygl¹da... – westchn¹³ Anio³ Muzyki. – O, popatrz, wino siê skoñczy³o! - Ja siê bojê ciemnoœci, ale jak chcesz to zejdŸ do piwnicy, powinno byæ tam jeszcze co nieco – zaproponowa³a Anna patrz¹c smêtnie na dno pustego kieliszka. - Dobrze, bêdê porz¹dnym Upiorem z podziemi i pójdê! – Erik podniós³ siê z fotela. – A jak wrócê, to opowiem ci o najbardziej nieudanym przedstawieniu w moim ¿yciu!
|
|
|
Post by Nattie on Mar 13, 2006 20:03:53 GMT 1
* * *
- Co ci siê sta³o? – zaniepokoi³a siê Anna widz¹c powracaj¹cego Erika. W jednej d³oni dzier¿y³ tryumfalnie butelkê wina, a drug¹ rozciera³ czo³o. - Nic... – b¹kn¹³. – Za nisko trochê te belki, jak dla mnie. - Poka¿ to! – za¿¹da³a Anna i prychnê³a po obejrzeniu obra¿eñ. - Ca³e szczêœcie, na guzie siê skoñczy i tyle... - Coraz ³adniejszy siê robiê! – mrukn¹³ ironicznie Erik odkorkowuj¹c butelkê. - Nie przesadzaj, nie jesteœ taki brzydki! – stwierdzi³a Anna. – Ech, wiem, jak wygl¹dam Anno... Masz jeszcze ochotê na opowiastki o Upiorze? - Pewnie! I na winko te¿! – odpar³a podsuwaj¹c mu kieliszek. – Czy¿by chodzi³o o Don Juana? - Tak, kaza³em im wystawiæ moj¹ operê – Erik poprawi³ ogieñ i rozsiad³ siê z powrotem w fotelu. – Trochê siê burzyli, ¿e dziwaczna i niedokoñczona... Ale taka mia³a byæ, zreszt¹ nigdy jej nie skoñczy³em... Po pierwszej ods³onie stukn¹³em pana Piangi w g³owê i wyszed³em na scenê. Publicznoœæ chyba myœla³a, ¿e to taka sprytna zamiana... Wszêdzie by³o pe³no policji, wiêc omin¹³em kawa³ek i przeszed³em od razu do rzeczy. WyobraŸ sobie, ¿e dyrygent nawet siê zorientowa³! - Zaraz, a Christine mia³a zagraæ g³ówn¹ rolê ¿eñsk¹? – upewnia³a siê Anna. - Tak, mia³a zagraæ ofiarê... Och, Anno, jak ona wtedy zagra³a! To by³a namiêtnoœæ! - westchn¹³ Erik. - Przekona³a ca³¹ widowniê, wszyscy s³uchali jak zaczarowani, a hrabia prawie siê pop³aka³ w mojej lo¿y! Przekona³a nawet mnie... Nie na darmo mówi¹, ¿e uczeñ przerasta mistrza! - Ale sk¹d wiesz, mo¿e nie udawa³a tak do koñca? – Anna zmarszczy³a brwi. - Jakby nie udawa³a, to nie zrobi³aby tego, co zrobi³a potem! Ca³a Opera zobaczy³a œliczn¹ buziê Don Juana! – Erik zagryz³ zêby. - Wiesz co, a mo¿e wrócimy do tych kopert i baletnic... – zaproponowa³a nieœmia³o Anna. - Ale¿ potem dopiero by³o œmiesznie, poczekaj! - Nie jestem pewna, ale mów, jak masz ochotê... - Tylko dolejê jeszcze do kieliszka... A ty jeszcze masz? - Przeceniasz moje si³y, Upiorze... – westchnê³a Anna. – A sk¹d siê wzi¹³ po¿ar, co? - Nawet ze scenografi¹ nie potrafili sobie poradziæ! – Erik machn¹³ rêk¹ ze zrezygnowaniem. – Na scenie mia³y byæ p³omienie, a nie jakieœ fruwaj¹ce szmatki... To uœpi³em ³adnie tych specjalistów i podkrêci³em trochê gaz! Skopci³o siê ciut dekoracji, i tyle! Ale ¿yrandol, Anno, klêska, mówiê ci... - Jaki ¿yrandol? – na twarzy Anny widaæ by³o szczere zdziwienie. - Ten wielki, mia³ spaœæ na sam koniec, jak zlatywaliœmy ze sceny na linie, przez zapadniê... – z ust Erika wydoby³ siê jêk. – I nawet siê nie zako³ysa³! Nie by³o Buqueta, musia³em coœ pomieszaæ, choæ tak starannie siê przygotowywa³em... - Ale... Nie martw siê, i tak na pewno by³o efektownie! – pociesza³a go Anna. – W koñcu, o ile ja siê znam, to przed przedstawieniem robi siê du¿o prób, a ty przecie¿ nie mia³eœ jak, bo jakby ¿yrandol spad³, to potem ju¿ by go nie by³o! Anna uœmiechnê³a siê rozbrajaj¹co zakoñczywszy ten logiczny wywód. - Tak, masz chyba racjê – Erik równie¿ siê uœmiechn¹³. - A wiesz, ¿e móg³by kogoœ zabiæ? – doda³a Anna po ³ykniêciu zawartoœci kieliszka. - By³o mi wszystko jedno, Anno... – Erik pokrêci³ g³ow¹. – Ale to jeszcze nie by³o najgorsze!
- Zabra³em j¹ na dó³, trochê narzeka³a po drodze, ¿e daleko i móg³bym jakiegoœ konia wykombinowaæ, bo j¹ nogi bol¹. W sumie to ca³kiem grzecznie sz³a, chyba jej jednak przykro by³o za t¹ maskê, zreszt¹ gapi³a siê z przera¿eniem na moj¹ twarz... Jak doszliœmy ju¿ na miejsce, to kaza³em jej przebraæ siê w sukniê œlubn¹ i za³o¿yæ pierœcionek... - Co? – oczy Anny zrobi³y siê wielkie jak spodki. – Chcia³eœ siê ¿eniæ w piwnicy? - Chyba nie myœlisz, ¿e do œlubu potrzebujê koœcio³a i jakiegoœ klechy! – zirytowa³ siê Erik. - Rzeczywiœcie, trudno od ciebie oczekiwaæ tak prozaicznych rozwi¹zañ! – przyzna³a mu racjê Anna i rozeœmia³a siê. – I co, co dalej? Przebra³a siê? - Pewnie, ¿e tak... Myœla³a, ¿e mnie udobrucha pos³uszeñstwem, ale... – przerwa³ nagle i jêkn¹³ boleœnie. – Ta suknia, Anno... - Co z sukni¹? – dopytywa³a siê obserwuj¹c, jak Erik zaczyna szarpaæ swoje w³osy. - By³a trochê... Tylko troszeczkê... Za du¿a... – Erik mia³ wyraŸnie zamiar pozbyæ siê czêœci swojej fryzury i z desperacj¹ wypi³ resztê zawartoœci kieliszka. – W³aœciwie to wystarczy³oby chyba ciut na tych sznurkach poœci¹gaæ... Ale nigdy nie zapomnê, jak wtedy na mnie spojrza³a! Ja po prostu, wiesz, strasznie mi siê rêce trzês³y, jak bra³em miarê... I zapomnia³em, ¿e trzeba coœ odj¹æ, bo przecie¿ by³a ubrana... - To rzeczywiœcie najgorsze, co mog³o ci siê przytrafiæ! – stwierdzi³a Anna powa¿nie, jednak nie mog³a d³u¿ej powstrzymaæ œmiechu. – Przepraszam, Erik... – chichota³a coraz mocniej. – Ale jak sobie wyobra¿ê... Nie mogê, ojej!... - Tak, scena by³a ciekawa! – rozeœmia³ siê Upiór. – A potem przybieg³ w koñcu pan hrabia! - Jak nakazuje mêski honor, nie móg³ przecie¿ inaczej... Ale jak on tam trafi³, podobno to nie by³o takie proste? - Trafi³, bo ja chcia³em, ¿eby siê stawi³ jako œwiadek! Wiedzia³em, ¿e siê rzuci w pogoñ, przygotowa³em mu nawet specjalny skrót i ma³¹ k¹piel, ¿eby siê pistolety porz¹dnie zamoczy³y po drodze. Ty siê lepiej zapytaj, jak reszta trafi³a, ale tego to ja do dziœ nie wiem! – uniós³ siê gniewem Erik. - Mia³em wra¿enie, ¿e ca³a Opera siê tam zleci! - A co ty siê tak dziwisz? Publicznoœæ chcia³a zobaczyæ, jak to siê skoñczy! – roztropnie odpar³a Anna. – Przecie¿ przedstawienie musi trwaæ! - Ale jak tam trafili? – zastanawia³ siê Erik dolewaj¹c znowu wina do kieliszków. – Biegli, jakby jakaœ bileterka wskazywa³a im drogê! „Têdy, szanowni pañstwo, bardzo proszê!” i wrzeszczeli, ¿e trzeba zabiæ potwora... - A mo¿e do programu by³a do³¹czona mapka, co? – zachichota³a Anna. - Mapka? – zawtórowa³ jej Erik. – Wiesz, nie pomyœla³em, to ca³kiem niez³y pomys³... Z dopiskiem: „Fina³ sztuki odbêdzie siê w siedzibie Upiora Opery! Serdecznie zapraszamy!” Na d³u¿sz¹ chwilê opanowa³ ich taki œmiech, ¿e ¿adne nie by³o w stanie wydusiæ s³owa.
- Jakby mi wtedy ktoœ powiedzia³, ¿e bêdê siê z tego œmiaæ, to bym go posieka³ na kawa³ki! – Erik ujarzmi³ w koñcu chichot. – Ona stoi w tej nieszczêsnej sukni, p³acze i wrzeszczy, ¿e j¹ oszuka³em, ¿e mnie nienawidzi... Raoul zza kraty te¿ siê drze, ¿ebym j¹ wypuœci³. Jak to wszystko us³ysza³ daroga, to zacz¹³ za œcian¹ kopaæ w lustra i wrzeszczeæ... Do tego ten t³um! Wiesz, mia³o byæ tak romantycznie... A zrobi³ siê istny dom wariatów! - Ale¿ mój drogi Upiorze, zapewniam ciê, ¿e tam nie jest tak weso³o! – zdecydowanie stwierdzi³a Anna. - Och, przepraszam, znowu chlapiê jêzykiem! – zreflektowa³ siê Erik. - Szybko siê uczysz! – zaœmia³a siê i ³yknê³a z kieliszka. – A co by³o potem? - Potem zrobi³em najokrutniejsz¹ rzecz, jak¹ mog³em jej zrobiæ. - Co takiego? – zaniepokoi³a siê Anna. - Kaza³em jej wybieraæ: ja albo ten ch³ystek... – westchn¹³ Erik. - W sumie to zrozumia³e, przecie¿ to nie mog³o tak trwaæ... – zamyœli³a siê Anna. – I kogo wybra³a? - Pewnie, ¿e mnie! – obruszy³ siê Erik. - Co? Ciebie?! Idiotka! – podsumowa³a Anna i a¿ unios³a siê w fotelu. – Ja pomijam ca³kowicie twoj¹ nieskaziteln¹ szczeroœæ i urodê, za przeproszeniem, ale jakby mnie ktoœ do piwnicy zaci¹gn¹³ na wesele i da³ za du¿¹ sukniê œlubn¹, to wiesz, co ja bym mu zrobi³a? - Tak, wyobra¿am sobie, czego musia³by wys³uchaæ! Nie chcia³bym byæ w jego skórze... – mrukn¹³ Erik najczarniejszym ze swoich g³osów. – Podnios³em kratê, szlachetny i piêkny hrabia wparowa³ do œrodka, ale to ja mia³em w rêku powa¿ny argument! Sta³em i bawi³em siê tak od niechcenia swoim sztyletem... Nie musia³em nic mówiæ, ona widzia³a wczeœniej, jak potrafiê nim rzucaæ! Wrzasnê³a do niego, ¿e ma zostaæ tam, gdzie stoi, a on jej pos³ucha³... Szkoda! – Erik zamyœli³ siê przez chwilê. - A potem? – zapyta³a nieœmia³o Anna. - Powiedzia³a, ¿e jestem biedne, nieszczêœliwe stworzenie... Podesz³a do mnie blisko i poca³owa³a mnie... – opowiada³ zamyœlonym g³osem. - Aha... – Anna jakoœ nie potrafi³a zdobyæ siê na lepszy komentarz. - Jakby mi wtedy da³a w twarz, to ja bym jeszcze zrozumia³... Przecie¿ nie móg³bym jej zrobiæ krzywdy... – ci¹gn¹³ dalej refleksyjnie Erik. – Ale ona mnie poca³owa³a! Wiesz, tak naprawdê! Dot¹d to jeszcze, mimo wszystko, by³o moje przedstawienie, ale wtedy... Przesta³o ju¿ nim byæ! - Jak ci tak têskno za policzkowaniem, to mogê poprawiæ – próbowa³a pocieszyæ go Anna. - Wtedy dopiero siê wœciek³em, kaza³em im obojgu wynosiæ siê do diab³a!
- Aleœ ty g³upi, trzeba by³o panu hrabiemu poder¿n¹æ gard³o, dziewczynê pod pachê, i zwiewaæ! – wydawa³o jej siê, ¿e znalaz³a œwietne wyjœcie z sytuacji. - Nazwa³a mnie stworzeniem, Anno! – jêkn¹³ Erik. - Jak mia³bym z ni¹ ¿yæ? Z takim Judaszem, który jest ze mn¹ ze strachu i litoœci?... Tylko raz potraktowa³a mnie jak cz³owieka, gdy œci¹gnê³a z palca i odda³a mi ten pierœcionek, bez jednego s³owa... Wypuœci³em darogê i poszed³em sam do diab³a... Nigdy tam nie wróci³em. - To rzeczywiœcie przykre... Ale nie mog³eœ, nie wiem, tak bardziej normalnie do niej podejœæ, co? – zapyta³a nieœmia³o Anna. - Jasne, pewnie trzeba by³o obsypaæ j¹ kwiatami, zamiast podrzucaæ krwistoczerwone ró¿e z czarn¹ wst¹¿k¹! A potem klêkn¹æ i oœwiadczyæ siê! Powiedzieæ coœ w stylu „Nie jestem Upiorem Opery, nie jestem Anio³em Muzyki, tak naprawdê to mam na imiê Erik. Jestem trochê brzydki, wiêc nie œci¹gaj mi maski, ale za to ³adnie œpiewam i gram, a ty mi siê bardzo podobasz! Mo¿e pójdziemy razem na kolacjê?” – w g³osie Erika by³o pe³no rozgoryczenia. – Pewnie trzeba by³o tak zrobiæ, tylko widzisz, jakoœ nie potrafi³em... Zreszt¹ nie s¹dzê, ¿e to by coœ zmieni³o, przecie¿ ona kocha³a tego idiotê... - Czemu go tak nazywasz, ja wszystko rozumiem, ale to nie³adnie! – upomnia³a go Anna. - Zastawi³ na mnie strasznie tajn¹ pu³apkê, co on sobie wyobra¿a³? ¯e ja tej policji nie zauwa¿ê, kretyn?! – uniós³ siê Erik. - Nie wiem, Erik... – zastanowi³a siê Anna. - Ale mo¿e jednak chcia³, ¿ebyœ j¹ zauwa¿y³? - Wiesz, jakoœ nigdy nie przysz³o mi to do g³owy... – Erik zmarszczy³ brwi. - Tak, i popatrz, do czego doszliœmy, potworze – uœmiechnê³a siê Anna. – Ja ci opowiadam o zbrodni, a ty mnie o mi³oœci! - Jaka tam mi³oœæ, Anno, jedna wielka maskarada – mrukn¹³ Erik. - Nie gadaj, trochê mi³oœci chyba tam by³o, co? – przechyli³a przekornie g³owê. – Dolej mi trochê, ale niedu¿o, poproszê...
Erik ochoczo spe³ni³ jej ¿yczenie, nape³niaj¹c równie¿ swój kieliszek. - Nie smuæ siê, mia³o nie byæ gadania o smutnych rzeczach! – uœmiechnê³a siê do niego. – W gruncie rzeczy to bardzo romantyczna historia! Zobaczysz, jeszcze bêd¹ o tym ksi¹¿ki pisaæ – doda³a rozmarzonym g³osem. Erik spojrza³ na ni¹ tak, jakby nagle zamieni³a siê w zielon¹ ¿abê. - Albo nie! – wykrzyknê³a podskakuj¹c na fotelu. – Operê! Tak, to zdecydowanie powinna byæ opera! - O nie, ja dziêkujê bardzo – rozchmurzy³ siê Erik. – Jeszcze zagra mnie jakiœ Piangi, to by dopiero by³a tortura! - To jak ciebie zagra Piangi, to czekaj... Carlotta bêdzie Christine, tak? – zachichota³a Anna. - W takim razie wolê nie myœleæ, kto zagra ich oboje! – rozeœmia³ siê Erik. – Och, Anno, ja wiesz... Nie myœla³em, ¿e bêdê tak kiedyœ siê z tego œmia³ w mi³ym towarzystwie. - Kiedyœ trzeba siê rozprawiæ z duchami, prawda? – uœmiechnê³a siê do niego Anna. - Tak, kiedyœ trzeba – potwierdzi³ Erik wstaj¹c z fotela i podchodz¹c do okna. Otworzy³ je na oœcie¿. – Anno, popatrz, jaka piêkna noc! - Tak, w koñcu siê niebo rozchmurzy³o – potwierdzi³a Anna staj¹c obok niego. - Idziemy na spacer? – zaproponowa³ nagle i usiad³ na parapecie. – Poka¿ê ci wszystkie gwiazdozbiory, które teraz widaæ! - Przez okno? Chyba za du¿o tego wina jednak by³o... – zaczê³a protestowaæ Anna, ale Erik by³ ju¿ po drugiej stronie. - Chyba nie myœlisz, ¿e parê kieliszków jest stanie powaliæ Upiora, co? – zapyta³ przekornie. - Erik, wracaj, znowu siê przeziêbisz! – Anna próbowa³a obudziæ w nim jakieœ resztki zdrowego rozs¹dku. - Przestañ narzekaæ i chodŸ, nic nie widaæ z tego okna!- Erik zrobi³ kilka kroków w ty³ i spojrza³ w górê. - Dobrze, ale ja wychodzê przez drzwi w salonie! – stwierdzi³a stanowczo i szybkim krokiem przemierzy³a drogê dziel¹c¹ j¹ od zwyk³ego wyjœcia do ogrodu. Rozejrza³a siê dooko³a, ale nie zauwa¿y³a nikogo w pobli¿u. Wysz³a na zewn¹trz i zerknê³a na cudownie rozgwie¿d¿one niebo, jakie zobaczyæ mo¿na tylko w tak bezchmurn¹ noc, gdy Ksiê¿yc dawno schowa³ siê za horyzontem.
- Orionie, czy¿byœ siê ju¿ przeniós³ do góry? – zapyta³a prosto w ciemnoœæ. - Jeszcze nie! – odpowiedzia³ znajomy g³os. Wydawa³o jej siê, ¿e dobiega zza naro¿nika domu, wiêc ruszy³a w tamtym kierunku. Gdy minê³a zakrêt, kawa³ek dalej, ko³o bramy, przemkn¹³ cieñ ludzkiej postaci. - Erik! Nie wyg³upiaj siê! – powiedzia³a w stronê cienia. – Co to ma byæ? Mam goniæ upiora? „Aha, straszyæ mu siê zachcia³o!” pomyœla³a ze z³oœliwym uœmieszkiem. „Poczekaj, ty zjawo!” Powoli posuwa³a siê dalej, minê³a bramê i wysz³a na leœn¹ drogê. W oddali znowu zobaczy³a cieñ, który przebieg³ przez drogê na ukos i schowa³ siê za drzewem. Postanowi³a podejœæ do niego szerokim ³ukiem i skrêci³a w w¹sk¹ œcie¿ynkê. Stara³a siê iœæ najciszej, jak potrafi³a, lecz utrudnia³y to niestety nisko zwisaj¹ce ga³êzie drzew, rujnuj¹c jednoczeœnie jej eleganck¹ fryzurê. Po chwili skradania okaza³o siê, ¿e za drzewem nie ma ju¿ nikogo. Zirytowana wysz³a na œrodek drogi, otrzepa³a sukniê z zesch³ych liœci i przyg³adzi³a w³osy. - Wracam do domu! To nie jest œmieszne! – powiedzia³a zdecydowanie, odwróci³a siê i wpad³a prosto na Upiora. - Hu hu! – zaœmia³ siê Erik, Anna natomiast jednoczeœnie wrzasnê³a i cofnê³a siê o krok. Druga czynnoœæ okaza³a siê niezbyt szczêœliwym posuniêciem, albowiem tu¿ obok le¿a³ niewielki kamieñ, o który potknê³a siê i z ca³ym rozmachem usiad³a w b³otnej ka³u¿y. Przyczyni³o siê to niew¹tpliwie do niepowstrzymanego chichotu Erika. - Ha! Czy¿bym ciê w koñcu przestraszy³? – zapyta³ z szerokim uœmiechem patrz¹c z góry na jej rozz³oszczon¹ minê. - Mnie? Ty mnie tylko rozwœcieczy³eœ, Upiorze! – powiedzia³a, w tej samej chwili kopniakiem podciê³a mu nogi, w wyniku czego Erik równie¿ zasiad³ w b³ocie, w zaszczytnym miejscu naprzeciw niej. - Ale¿ przyjemnie, co? – zapyta³a z sarkazmem Anna. - Ca³kiem nieŸle sobie radzisz! – zachichota³ znowu Erik.
- To nie jest œmieszne! Popatrz, jak ja wygl¹dam! – Anna z rozpacz¹ ogl¹da³a swoje odzienie. Odgarnê³a d³oni¹ opadaj¹cy kosmyk w³osów i na jej twarzy pojawi³a siê smuga b³ota. - Wygl¹dasz, jak nie przymierzaj¹c, upiór! – stwierdzi³ g³osem znawcy. - Ja wiem, ty siê uwzi¹³eœ! – jêknê³a zbola³ym g³osem. – Ty siê uwzi¹³eœ na moj¹ garderobê! - Piêknie wygl¹dasz, jakbyœ tak jeszcze przesta³a bzyczeæ... – wpatrywa³ siê w jej twarz z uœmiechem. – Popatrz, st¹d piêknie widaæ niebo! - Jak mo¿na siedzieæ w b³ocie i patrzeæ na gwiazdy! – spojrza³a na niego ze z³oœci¹. - Gdybym tylko jakiegoœ knebla znalaz³... – westchn¹³ Erik. - Jakbyœ by³ d¿entelmenem, to pomóg³byœ mi wstaæ! - Knebla, o bogowie... – Erik szarpa³ sobie w³osy na g³owie. - Sama dam sobie radê! – stwierdzi³a ironicznie Anna, i w tej chwili Erik wyci¹gn¹³ do niej rêkê. - Dobrze, ju¿, dobrze... – mrukn¹³ przepraszaj¹co. Anna poda³a mu d³oñ i nim zd¹¿y³a mrugn¹æ siedzia³a ju¿ na jego kolanach. Erik przycisn¹³ j¹ do siebie ramieniem i unieruchomi³ jej rêce, a drug¹ d³oni¹ zatka³ usta. - Tak, teraz mo¿na popatrzeæ na gwiazdy! – stwierdzi³ z zadowoleniem obserwuj¹c, jak próbuje wydostaæ siê z pu³apki. – Cisza, spokój... No, prawie... Przestañ siê szarpaæ, dobrze? – zaproponowa³ grzecznie. Odpowiedzia³ mu jedynie zduszony krzyk Anny i kilka niezrêcznych kopniaków. - Patrzcie, upolowa³em muchê!... Auu! – krzykn¹³ nagle. – Mówi³em, ¿e jesteœ k¹œliwa, ale ¿eby tak dos³ownie... - Przestañ! Natychmiast! – za¿¹da³a Anna uwolniwszy siê od blokady ust. - Naprawdê jesteœ piêkna! – Erik przesun¹³ palcami po jej policzku. - Jak chcesz, to siedŸ tu i gap siê na te gwiazdy, a nie na mnie, ja chcê do domu! – w jej g³osie by³o coraz mniej z³oœci, a coraz wiêcej niepewnoœci i lêku, przesta³a ju¿ nawet kopaæ. - Cicho... – szepn¹³ Erik g³adz¹c jej w³osy. - Upi³eœ siê i szalejesz! Natychmiast mnie wypu... – Anna zamilk³a, a sekundê póŸniej przed oczami Erika zawirowa³y wszystkie konstelacje, jakie w ¿yciu ogl¹da³.
|
|
ladyvaljean
Gość Opery
Samozwańczy Naczelny Kot Forum
Posts: 382
|
Post by ladyvaljean on Mar 13, 2006 20:41:03 GMT 1
Zrobię To, Na Oriona zrobię. Napiszę jenolinijkowego posta, moderatorstwo mnie lubi i nie wytnie. Zatem zaczynam:
Nat, Bogini! Ten tekst jest rewelacyjny. Uwielbiam ich rozmwy, po prostu uwielbiam. >Pada i wilebi dalej w ciszy, pogryzajac z zazdrości palce że sama tak dobrze nie pisze<
|
|