|
Post by Kaja on Mar 13, 2006 21:02:47 GMT 1
Moderatorstwo lubi koty. Zwłaszcza te z forum. Oj pamiętam te gwiazdozbiory. Pisałaś ten tekst kiedy pierwszy raz siadło forum. To był początek wakacji i było bardzo ciepło. Oj zebrało mi się na wspominki. A i muszę zaznaczyć, że jest to jedna z moich ulubionych scen.
|
|
|
Post by Nattie on Mar 14, 2006 23:43:15 GMT 1
Oj, wspominki, wspominki... No pamiêtam, rzeczywiœcie, wtedy proboards zafundowa³ sobie przerwê i przez chwilê mia³yœmy gdzie indziej forum. No ale to nie najgorsze wspomnienia forumowe, nie? A to bêdzie g³upi post. Ja wam dam... #)$(&@!Y#@$)#) Mini odcineczek maxi specjalny dla: £obuzów... Podpuszczalskich... Terrorystek... Szanta¿ystek... * * * A przez tê sekundê... On j¹ dostrzeg³ nagle, ona go dojrza³a I œwiat im znikn¹³ z oczu, jak z dmuchawca puszek. Cia³o - jak powietrza - zapragnê³o cia³a I czujnie siê jê³y obw¹chiwaæ dusze. Tyle niepewnoœci i odwagi tyle! Ale ju¿ wiedzieli, ¿e tylko przez chwilê...** * * Anna mia³a dokoñczyæ zaczête s³owo, gdy nagle oczy Erika sta³y siê tak bliskie, ¿e przes³oni³y ca³¹ ciemnoœæ nocy. Uœcisk jego ramion rozluŸni³ siê, lecz nagle opuœci³a j¹ wola walki, wyrywania siê i ucieczki w stronê domu. Potem na policzku poczu³a jego ciep³y oddech, który powoli przemieszcza³ siê w stronê ust. Jego palce, muskane delikatnie kosmykami w³osów ze zrujnowanej fryzury, pod¹¿y³y do jedwabistej skóry na szyi, tam, gdzie wyczuæ mo¿na by³o jej przyœpieszony puls. Bezwiednie wstrzyma³a oddech i unios³a g³owê, ale ten jeden maleñki ruch zdawa³ siê j¹ kosztowaæ tyle wysi³ku, jakby przenosi³a tony ska³. Ich usta wreszcie spotka³y siê i wtedy raptem czas zacz¹³ p³yn¹æ sto razy wolniej ni¿ zwykle. Poczu³a tylko miêkkoœæ i wilgoæ poca³unku, smak czerwonego wina i mê¿czyzny zmieszany z woni¹ b³otnej drogi... Skurcz pojedynczego uderzenia serca zdawa³ siê trwaæ w nieskoñczonoœæ, a powolny ruch warg, nietkniêtych od tak dawna przez inne wargi, sta³ siê centrum skupienia wszystkich zmys³ów i nerwów napiêtych do ostatnich granic. Ale ju¿ nastêpne uderzenie serca wyda³o siê Annie trzêsieniem ziemi, które nagle otrzeŸwi³o jej zmys³y. Wyszarpnê³a siê z objêæ Erika, ³okciem uderzy³a z ca³ej si³y tam, gdzie uderzenie mê¿czyzny mo¿e najbardziej zaboleæ i zerwawszy siê na równe nogi pobieg³a prosto do domu, œlizgaj¹c siê po drodze i be³cz¹c stopami czarne ka³u¿e. Dopad³a wreszcie umywalni i szlochaj¹c szorowa³a usta tym, co jej wpad³o w rêce, mieszaj¹c myd³o z proszkiem do zêbów, ¿eby tylko pozbyæ siê okropnego smaku. * * * * J. Kaczmarki „Legenda o mi³oœci”; fragment, nieco zmieniony
Is this what you wanted to see?
Wrrrr.... Velam kon!
|
|
|
Post by Kaja on Mar 15, 2006 9:38:43 GMT 1
To wspomnienie była nawet fajne. Jak to wczoraj Bazylia stwierdziła "Czuj się podpuszczana". Jednak nie do końca mi o to chodziło. Ja może jednak poczekam na coś innego. Ja cierpliwa jestem, bo jak nie to... A ten fragment był miły. Nawet bardzo miły.
|
|
|
Post by Bazylia on Mar 15, 2006 10:42:45 GMT 1
Natt, czy mogê to zamówiæ w wersji pe³ny plik Worda albo coœ takiego? :] Hahha, i powiem tacie ¿eby lasera po¿yczy³ i wydrukujê i postawiê na pó³ce, ahaha Aa, pamiêtam jak nam wysy³a³aœ mailem te gwiazdozbiory To nie jest najgorsze wspomnienie forumowe bo to jest w ogóle forum po przejœciach co widaæ po naszej psychice Przepraszam za te g³upoty ale nie mogê po prostu inaczej...
|
|
Arien
Nowo Przybyły
Posts: 15
|
Post by Arien on Mar 23, 2006 14:43:24 GMT 1
Mimo rzadkich (chwilowo raz-w-tygodnioowych) momentó wolnego czasu na czytanie, poma³u ruszam i z upiornymi phanfikami... Ten zjada mnie wrêcz od pierwszych stron, choæ czytam po kawal¹tku, a¿ wstyd. Atmosfera i klimat ¿yj¹ w³asnym ¿yciem - chylê wszystkiego, co akurat mam na g³owie, i pozdrawiam serdecznie. Arien u pocz¹tków
|
|
|
Post by Nattie on Mar 24, 2006 23:27:14 GMT 1
Kaju, za bombê to ja Ci duu¿o wiêcej winna jestem, poczekaj, a siê doczekasz... Oj, tak, Bazyl, widaæ...
Arien! Dziêkujê za mi³e s³owa i mam nadziejê, ¿e sobie nie psujesz zabawy zagl¹daj¹c na koñcówkê! Pozdrawiam zwrotnie.* * * XIII. Od³amki* * * * * * * * * * * B³ogo bardzo s³awi³ bêdê ten dzieñ, Kiedy na nowo siê narodzê, Nawet gdy to bêdzie œmierci mej dzieñ, Mo¿e jednak narodzê siê wczeœniej.
Nie bêdzie za mn¹ chodzi³ mój cieñ, Kiedy na nowo siê narodzê, Straszny i zwêglony, czarny mój cieñ; Drzewo gromem ra¿one w lesie.
Spa³ bêdê w nocy a nie spa³ w dzieñ, Kiedy na nowo siê narodzê, Jasny, bez demonów bêdzie mój sen, Zaœ na jawie nie zjedz¹ mnie pleœnie.
Pójdê bezpowrotnie daleko, hen ! Kiedy na nowo siê narodzê; Wszêdzie na mi³oœæ g³uchy jak pieœñ, Bêdê w sadach obrywa³ czereœnie.
Edward Stachura* * * * * * * * * * * - Erik, ty skoñczony idioto! – powiedzia³ kopi¹c z furi¹ w balustradê balkonu. – Tyle potrafisz! Niszczyæ! Pod jego czaszk¹ k³êbi³y siê tysi¹ce chaotycznych myœli i setki najgorszych przekleñstw, jakie zna³ i których nie móg³ opanowaæ mimo wylania na g³owê dzbanka lodowatej wody zaraz po tym, gdy wróci³ do domu po chwili oszo³omienia na leœnej drodze. Na korytarzu widzia³ b³otne œlady ma³ych stóp wiod¹ce do sypialni Anny, s³ysza³ trzaski w ³azience i odg³os t³uczenia jakiegoœ szklanego przedmiotu. - Straszyæ ci siê zachcia³o!? – zacz¹³ chodziæ szybkim krokiem od drzwi do pokoju a¿ do porêczy balkonu. – To j¹ w koñcu przestraszy³eœ, cieszysz siê teraz? Wykrzywi³ usta w gniewnym grymasie na wspomnienie przera¿enia tak wyraŸnie rysuj¹cego siê na jej twarzy. By³a tak blisko, ¿e mimo ciemnoœci nie móg³ nie zauwa¿yæ równie¿ rozgoryczenia i smutku, które pojawi³y siê zaraz potem. - Upi³eœ siê, kretynie, i zmiesza³eœ z b³otem to, co dobre i piêkne!– stan¹³ na balkonie i chwyci³ siê za g³owê. - Jak zwykle! Takie rzeczy zawsze ci wychodz¹! Uderzy³ siê piêœci¹ w czo³o i znowu zacz¹³ chodziæ po pokoju. Ze z³oœci¹ kopn¹³ krzes³o, które nieszczêœliwie stanê³o mu na drodze. - Nie niszcz mebli, bo nie twoje! – warkn¹³ sam do siebie i usiad³ na nim chowaj¹c twarz w d³oniach. Po chwili podniós³ siê nieco spokojniejszy. - To nie ta historia i ty dobrze o tym wiesz! – wyszed³ znowu na balkon i spojrza³ w niebo. – Tych duchów siê nie wypêdzi paroma kieliszkami wina, g³upcze... Nie mo¿na siedzieæ w b³ocie, patrzeæ na gwiazdy i udawaæ, ¿e b³ota nie ma! - Koniec z tym! – otworzy³ szafê i wyci¹gn¹³ le¿¹c¹ na jej dnie torbê. Spojrza³ w koñcu na siebie i stwierdzi³, ¿e nale¿a³oby siê przebraæ. Sprawnie zamieni³ zab³ocony wieczorowy strój na swoje ubranie podró¿ne. - £adnie siê potrafisz odwdziêczyæ, nie ma co! Pewnie znowu p³acze przez ciebie, mo¿e jeszcze pójdziesz popatrzeæ? – mrukn¹³ z sarkazmem. - Zas³u¿y³a na spokój bardziej ni¿ my wszyscy razem wziêci... I przestaniesz ten spokój ju¿ rujnowaæ! Miotaj¹c siê po pokoju zacz¹³ chaotycznie wrzucaæ ró¿ne rzeczy do niewielkiej podrêcznej torby. Na samym wierzchu znalaz³a siê jego czarna maska i sztylet. Cicho zamkn¹³ za sob¹ wszystkie drzwi i za³o¿y³ na g³owê kapelusz. Min¹³ podjazd, wyszed³ na drogê i szybkim krokiem pod¹¿a³ najpierw leœnym traktem, nastêpnie drog¹ wiod¹c¹ do goœciñca prowadz¹cego w prawo do paryskich rogatek, lub w lewo - na po³udnie. Po d³u¿szej chwili maszerowania doszed³ ju¿ prawie do skrzy¿owania dróg i usiad³ na przydro¿nym g³azie. Pierwsze promienie s³oñca powoli rozjaœnia³y niebo, a ptaki rozpoczê³y nieœmia³o poranny koncert. Pogr¹¿ony w myœlach Erik nie widzia³ œwitu i nie s³ysza³ ptaków. Rozejrza³ siê niezbyt przytomnym wzrokiem dooko³a. - I dok¹d tym razem uciekniesz? – zapyta³ sam siebie z ironicznym uœmieszkiem. * * * Anna wolnym krokiem wraca³a z cmentarza do domu swoj¹ zwyk³¹ œcie¿k¹ przez ogród. Widzia³ j¹ tam przechodz¹c obok, ale nie œmia³ podejœæ bli¿ej. Dochodz¹c do domu podnios³a wreszcie g³owê i na widok jej smutnych oczu i niewyspanej twarzy Erik zagryz³ zêby. Wiedzia³, co chcia³by powiedzieæ, ale ¿adne ze s³ów nie wydawa³o mu siê odpowiednie do rozpoczêcia tej rozmowy. Podniós³ siê z ³awki i stali tak przez chwilê patrz¹c na siebie w milczeniu. W koñcu wzrok Anny spocz¹³ na le¿¹cej obok torbie. Skinê³a mu g³ow¹ i chcia³a przejœæ obok bez s³owa. - Anno... – wydusi³ z siebie w koñcu. – Ja chcia³bym... - Za du¿o chcia³byœ ode mnie, Erik! – odpowiedzia³a ze z³oœci¹ i zrobi³a kolejny krok w kierunku domu. – Dobrze, ¿e siê zebra³eœ. - Tak, ja ju¿ w³aœciwie poszed³em... Ale wróci³em. - Po co? Nie dam ci tego, czego oczekujesz, wiêc po co? – Anna wesz³a na schodki i opar³a rêkê na kamiennej porêczy. - To nie tak! Chcia³bym ciê przeprosiæ... i podziêkowaæ – zaprotestowa³ zbola³ym g³osem Erik. - Nie oczekiwa³am tak konwencjonalnych zachowañ z twojej strony, wiêc mo¿esz sobie spokojnie podarowaæ! - Anno, b³agam ciê... – powiedzia³, a w jego g³osie pojawi³a siê z³oœæ. - Prosisz, a jakbyœ chcia³ rozkazywaæ! – odrzek³a z cynicznym uœmieszkiem, odwracaj¹c siê w jego stronê. - Widzisz, nawet tego nie potrafiê... Ale proszê, ¿ebyœ mnie wys³ucha³a ostatni raz, proszê tak, jak umiem – jego rêce zacisnê³y siê w piêœci. Anna przygl¹da³a mu siê przez chwilê, po czym westchnê³a i zesz³a ze schodków. - A wywietrza³o ci ju¿ chocia¿? – zapyta³a siadaj¹c na skraju ³awki. - Tak, przeszed³em siê kawa³ek... – b¹kn¹³ Erik i usiad³ na drugim koñcu. - To odwo³aj wszystko, co plot³eœ wczoraj na drodze! I co zrobi³eœ... – za¿¹da³a stanowczo Anna. - Odwo³ujê! Zapomnij o tym, proszê! – powiedzia³ zapalczywie, zastanowi³ siê jednak sekundê i doda³ – Wszystko oprócz jednego... - Czego? – Anna wyprostowa³a siê sztywno. - ¯e jesteœ piêkna... – powiedzia³ prawie szeptem Erik. - Chyba ci jednak nie wywietrza³o – mruknê³a i zerknê³a na niego z ukosa. - Powinieneœ popatrzeæ teraz w lusterko! Wiesz, jak¹ masz minê? - Nie wiem, Anno... – odrzek³ nieco wytr¹cony z równowagi Erik. - Jeszcze lepsz¹, ni¿ jak ze¿ar³eœ ostatni kawa³ek sernika, który Maria schowa³a dla Pierra... W piecu... – Anna nie mog³a powstrzymaæ lekkiego uœmiechu. - Niemo¿liwe! – przez jego twarz przesun¹³ siê równie¿ cieñ uœmiechu. – To nie ja! - Ech, ty... Erik! – westchnê³a Anna i pokrêci³a g³ow¹. – A dok¹d siê wybierasz, jeœli mo¿na spytaæ? Do tych kazamatów? - Co ty, Anno! – prawie wykrzykn¹³ Erik. – Sam nie rozumiem, jak mog³em siê tam zamkn¹æ... Ja tak kocham przestrzeñ, naprawdê! I s³oñce, i ciep³o, ja nienawidzê zimy, zawsze wtedy mam katar albo coœ gorszego. Pojadê gdzieœ na po³udnie i mo¿e na wschód trochê... – zamyœli³ siê. – Gdzieœ, gdzie jest ogromna z³ocista pla¿a, a cudne b³êkitne morze wyrzuca na brzeg muszle o piêknych kszta³tach i kolorach. Gdzieœ, gdzie widaæ Oriona ca³y rok... – ci¹gn¹³ coraz bardziej rozmarzonym tonem. - Gdzieœ, gdzie mieszkaj¹ smag³olice, uleg³e kobiety o bujnych kszta³tach... – doda³a równie rozmarzonym g³osem Anna. - Ale¿ Anno... – obruszy³ siê Erik. - A co, w koñcu mogê ci podogryzaæ nie czuj¹c od razu wyrzutów sumienia, czy¿byœ zamierza³ odmówiæ mi tej ma³ej przyjemnoœci? – uœmiechnê³a siê tryumfalnie. - A gadaj sobie, co chcesz! – machn¹³ rêk¹. – Chocia¿ muszê jeszcze coœ chyba za³atwiæ... - S³uchaj, jak macie ochotê z panem hrabi¹ goniæ siê po labiryncie z przesuwanymi œcianami, to bardzo proszê! – spojrza³a na niego podejrzliwie. – Tylko nie przychodŸcie do mnie po opatrunki! - Nie, Anno! – gwa³townie zaprzeczy³ Erik. – Muszê wzi¹æ tylko parê rzeczy, no i zosta³o mi trochê pieniêdzy... Wiesz, jak siê nie ma nazwiska i paszportu, to trzeba mieæ inne papierki. - A tak odnoœnie zap³aty, to skoñczy³eœ projekt, prawda? - Tak, masz nawet w dwóch egzemplarzach. Tylko wiesz, ¿e on nie jest legalny? - O to niech ciê g³owa nie boli... Mam nadziejê, ¿e wszystko w nim jest w porz¹dku? - Zapewniam ciê, ¿e tak! Jak mi nie wierzysz, to przynieœ ten swój magiczny przyrz¹d... - Dobrze ju¿... – Anna zrezygnowa³a z dog³êbnego badania szczegó³ów projektu. – Myœlê, ¿e by³by wart jeszcze paru serników... - A tak odnoœnie hrabiego, to mog³abyœ do niego napisaæ, ¿e wyjecha³em? Niech ju¿ skoñczy fortyfikowaæ swój pa³ac... - Sam nie mo¿esz napisaæ? – zdziwi³a siê Anna. - Tobie chyba prêdzej uwierzy... – wzruszy³ ramionami. - Hmm... Tak, chyba masz racjê! – uœmiechnê³a siê. – Zaraz, zaraz, a czy w tej karafce masz mo¿e wodê? - Tak, zajrza³em na chwilê do kuchni... Ale nie mam szklanki, mogê ci przynieœæ – zaproponowa³ grzecznie. - Dawaj t¹ wodê, strasznie chce mi siê piæ... Chyba to jakoœ prze¿yjê! – Anna ¿wawo siêgnê³a po butelkê i poci¹gnê³a z niej spory ³yk p³ynu. - Rzeczywiœcie, woda! Nie sk³ama³eœ, jestem pod wra¿eniem – powiedzia³a z podziwem. - To ju¿ siê na mnie nie gniewasz? – zapyta³ nieœmia³o Erik, a na jego twarzy pojawi³ siê w koñcu szczery uœmiech. - Nie, Erik... – powiedzia³a z lekkim wahaniem w g³osie i spojrza³a na niego badawczo. - Wiem, Anno... zaj¹kn¹³ siê. - Przecie¿... Za du¿o tego b³ota, tych duchów, prawda? - Za du¿o, Erik... – szepnê³a. – Za du¿o tych od³amków... Erik wsta³ powoli i przyklêkn¹³ przy niej. - Chcia³bym zniszczyæ wszystkie twoje czarne suknie – powiedzia³ uroczystym g³osem i poca³owa³ jej rêce. - To tylko materia³, Erik... – odrzek³a nieco zaskoczona, lecz nie wyrwa³a r¹k z jego d³oni. – I trochê ci siê uda³o! W³aœciwie to ca³kiem sporo... - W takim razie zacznê ci teraz dziêkowaæ - postanowi³. - Akt drugi przedstawienia? – zapyta³a Anna lekko ³obuzerskim tonem. - Anno, to nie jest ¿adne przedstawienie, zlituj siê nade mn¹! – zirytowa³ siê Erik. - Nie musisz, naprawdê... – spojrza³a w jego oczy. – Wystarczy zreszt¹ jedno s³owo, wiesz? - Ale muszê ci coœ powiedzieæ, o bogini Eos! - Co ty znowu knujesz? – Anna zmarszczy³a brwi. – Najpierw myœlisz, ¿e jestem daroga, póŸniej twierdzisz, ¿e mucha, potem anio³, a teraz jak¹œ boginiê wymyœlasz! - Widocznie ty te¿ masz wiele twarzy... – zacz¹³, lecz Anna mu przerwa³a. - Wszêdzie widzisz maskaradê? Ró¿anopalca, to siê mo¿e i zgadza! – wykrêci³a d³onie i spojrza³a na swoje palce. – Widzisz, jakie pok³ute? Nawet do haftowania trzeba mieæ dwie rêce sprawne, a moja lewa jest taka... Nie mówi¹c o tasowaniu kart! Wiesz, to ma byæ taka terapia na usprawnienie... Niespecjalnie chyba dzia³a, ale ja skoñczê ten obrus! – doda³a hardo. - To bêdzie najpiêkniejszy haft na œwiecie! - Pewnie... – powiedzia³a kpi¹co. - Marny ze mnie Orion, Anno... Ale œlepy by³em na pewno! Nie trzeba siedzieæ ca³y czas w œcieku, ¿eby w nim byæ... - Chyba wiem, co chcesz przez to powiedzieæ... – przerwa³a mu Anna. - Cicho, pos³uchaj! – Erik znowu zirytowa³ siê, lecz œpiesznie opanowa³ irytacjê i zacz¹³ gor¹czkowo mówiæ, jakby z obaw¹, ¿e za chwilê nie bêdzie ju¿ w stanie wydusiæ z siebie s³owa. - Chcê ci powiedzieæ, ¿e siedzia³em tam i chcia³em ju¿ nigdy nic nie czuæ... Twoje kwiatki by³y jak gwiazdki w ciemnoœci, nie chcia³em ich ogl¹daæ, wiêc je niszczy³em... Mnie ktoœ podarowa³ kwiat! A gdy dosta³em twój liœcik, to œmia³em siê nie pamiêtaj¹c, kiedy poprzednio siê œmia³em, to by³o tak dawno. I gdy patrzy³em na twoje ³zy, to chcia³em... ¯ebyœ p³aka³a, ale... Twoje ³zy sp³ywa³y po policzkach i zaczê³y przenikaæ gdzieœ do g³êbi mnie samego, i to tak bardzo zabola³o, bo chcia³em nie mieæ ju¿ serca... Wtedy dopiero siê wœciek³em, jak chyba nigdy w ¿yciu, Anno... I... – urwa³ nagle i przytuli³ twarz do jej kolan. - Cicho, Erik... – szepnê³a Anna ³agodnie. – Wiem, ja to wszystko ju¿ teraz wiem... Erik mocno trzyma³ jej d³oñ w swoich d³oniach blisko przy swojej twarzy, któr¹ ukry³ gdzieœ w fa³dach jej spódnicy. Annie wydawa³o siê, ¿e czuje na palcach dziwn¹ wilgoæ, wyci¹gnê³a nieœmia³o drug¹ rêkê i zaczê³a delikatnie g³askaæ go po g³owie. - Masz ³adne w³osy, wiesz? – w odpowiedzi us³ysza³a niewyraŸne mrukniêcie z wyraŸn¹ za to nut¹ kpiny. – To ja ci te¿ coœ powiem, dobrze? Ja mo¿e du¿o gadam, ale... Tak naprawdê, to nie... – zamyœli³a siê na moment. – £azi³am sobie po lesie i ogl¹da³am ga³êzie drzew, mo¿esz siê domyœlaæ, po co... Pewnie i tak by siê pode mn¹ urwa³a, jak znam swoje szczêœcie, nawet jakby drzewo by³o z ¿elaza... Potem zaczê³am dra¿niæ potwora, ca³kiem zabawne zajêcie... A ci ludzie, wiesz, oni nie chcieli mnie zabiæ, tylko chcieli pieniêdzy... i coœ innego... - Du¿o lepszy by³ potwór? – Erik odwróci³ nieco g³owê. – Te¿ ciê nie zabi³, a potem... - Nie przeszkadzaj! – fuknê³a na niego z góry. – Z jednym mo¿e bym sobie poradzi³a! - Tak, rzeczywiœcie, ca³kiem nieŸle potrafisz uderzyæ ³okciem – przyzna³ jej racjê Erik. – I w dodatku wiesz, gdzie... - Chcesz wiedzieæ, czemu wróci³am? Tak naprawdê to pomyœla³am sobie, ¿e jak mnie jeszcze raz zobaczysz, to ju¿ nie wytrzymasz... I mo¿e nie bêdzie tak ca³kiem na mnie. - Wybacz, ale by³em w s³abej kondycji... - W³aœnie, zamiast mordercy znalaz³am biedn¹, umieraj¹c¹ sierotkê, i co ja mia³am z tob¹ zrobiæ? A potem zamiast przyk³adnie umrzeæ, to ty o¿ywasz, wyjadasz serniki, wœciekasz siê... Ja te¿ nie pamiêtam, kiedy ostatnio tak siê œmia³am, Erik. Tylko trudno to ju¿ by³o wytrzymaæ... I jak gra³eœ wtedy, to choæ na chwilê potrafi³am zapomnieæ... - Anno, jeœli ty zamierzasz szukaæ dalej ga³êzi, to ja ciê zaraz zwi¹¿ê! – oœwiadczy³ uroczyœcie Erik podniós³szy na ni¹ wzrok. – I nigdzie nie pójdê, wiêc uwa¿aj! Nie jestem ju¿ biedn¹ sierotk¹! - Nie, ty ju¿ nie jesteœ, skoro potrafisz siê upiæ i g³upoty ci w g³owie! Myœlê tak sobie, ¿e mo¿e przydam siê jeszcze jakimœ sierotkom... – odpowiedzia³a uœmiechaj¹c siê lekko. – Ale ju¿ nigdy nie wlezê nawet do piwnicy! - Na pewno? - Nie bêdê ci tu przysiêgaæ, ale na pewno... Tak, to chyba jesteœmy kwita, co? - Mo¿e i tak – uœmiechn¹³ siê Erik. - Mia³am ci jeszcze coœ powiedzieæ, ale siê nie wœciekaj, dobrze? I siadaj jak cz³owiek na ³awce... Erik pos³usznie usiad³ obok niej. - Czemu mia³bym siê wœciekaæ? – zapyta³. - Bo chodzi o twoj¹ twarz... Widzisz, to jest tak, ¿e mo¿na coœ wyleczyæ, jak siê zna przyczynê. A ten mój znajomy, on powiedzia³, ¿e nic nie mo¿e powiedzieæ, ale gdybyœ tak siê zg³osi³ do szpitala... Na jakiœ czas, rozumiesz... Ogl¹daliby ciê kilka razy dziennie... – Anna zerknê³a w bok na minê Erika i nie mog³a powstrzymaæ chichotu. – Pokazywali studentom medycyny... - Anno, przestañ! – zachichota³ Erik. - Kilka tygodni mo¿e by wystarczy³o... Po³yka³byœ jakieœ œwiñstwa – ci¹gnê³a dalej Anna. - K³uliby ciê ig³ami trochê... - O nie, to ju¿ na pewno nie! – stanowczo zaprotestowa³ Erik. - Wiedzia³am... – westchnê³a Anna. - A masz ksi¹¿kê na drogê? - Co? – szczerze zdziwi³ siê Erik zaskoczony nag³¹ zmian¹ tematu. - Aha, nie masz, to ja ci coœ przyniosê, tym razem sama wybiorê, je¿eli pozwolisz, dobrze? – nie czekaj¹c na odpowiedŸ pobieg³a do domu i po chwili wróci³a dzier¿¹c w d³oniach dwa tomy powieœci. - Znasz to? – zapyta³a wrêczaj¹c mu ksi¹¿ki. Zerkn¹³ na tytu³. - Nie... Ale a¿ dwa tomy? Takie grube? – westchn¹³. - Myœla³am, ¿e lubisz czytaæ, w koñcu nataszczy³am tam trochê papieru! Poza tym, przecie¿ daleko siê wybierasz! - W sumie to lubiê czytaæ... A o czym to jest? - Powinna ci siê spodobaæ, opowiada o przestêpcy, który prawie ca³e ¿ycie ucieka przed policj¹, a na koñcu wydaje za m¹¿ kobietê, któr¹ kocha, i umiera – Anna streœci³a pokrótce najwa¿niejsz¹ treœæ powieœci. – Ale jest te¿ mnóstwo innych postaci i w¹tków. - A có¿ on takiego zrobi³? – zapyta³ ciekawie Erik. - Ukrad³ chleb, potem uciek³ z galer, zwin¹³ parê srebrnych talerzy biskupowi i monetê dziecku... - Anno, nie, no to s¹ prawdziwe zbrodnie! – zaœmia³ siê. – Ale przeczytam, obiecujê! - Mo¿e jednak coœ zjesz przed podró¿¹? – zaproponowa³a nieœmia³o Anna odczuwaj¹c w ¿o³¹dku lekkie ssanie g³odu. - Nie, Anno, dziêkujê... Potem by³oby jeszcze gorzej, a wiesz, ¿e ja muszê iœæ... – popatrzy³ w szarozielone oczy. – Muszê czegoœ poszukaæ, sam jeszcze nie wiem, czego... - Mam nadziejê, ¿e to znajdziesz, Erik – odpowiedzia³a spokojnie odwzajemniaj¹c jego spojrzenie. – I ¿e te duchy ciê opuszcz¹... - Ja te¿ mam nadziejê, ¿e ty bêdziesz spaæ spokojnie i ¿e bêd¹ ci siê œni³y kolorowe anio³y... – wyci¹gn¹³ w jej stronê rêkê. – Podasz mi d³oñ na po¿egnanie? - Pewnie, ¿e podam... – odpowiedzia³a wyci¹gaj¹c do niego praw¹ rêkê. – Erik, przestañ ju¿ z tymi teatralnymi gestami... – zaprotestowa³a, gdy znowu uklêkn¹³. - Kiedy ja ju¿ chyba nie potrafiê inaczej, tylko tak teatralnie... – odrzek³ ca³uj¹c jej d³oñ. - Naogl¹da³eœ siê oper! – protestowa³a dalej Anna, jednak na nic siê to zda³o. - Pewnie tak... A podasz mi drug¹ rêkê, Anno? – zapyta³ bardzo powa¿nie i jednoczeœnie nieœmia³o. - To ju¿ o dwie rêce prosisz? – spyta³a ¿artobliwie, lecz w jej g³osie s³ychaæ by³o wahanie. Wyci¹gnê³a jednak d³oñ, a Erik bez poœpiechu odwróci³ j¹ wnêtrzem do góry i uwa¿nie siê jej przygl¹da³. Powoli przesun¹³ palce po kilku œladach uk³uæ, a potem po mankiecie bluzki, szczelnie zapiêtym na rz¹d ma³ych guziczków. Gdy dotkn¹³ pierwszego z brzegu, Anna mimowolnie drgnê³a. Natychmiast oderwa³ palce i roz³o¿y³ na p³asko drug¹ d³oñ, u³o¿on¹ pod jej d³oni¹. - Przestanê, jeœli nie chcesz – szepn¹³ wpatruj¹c siê w jej palce. Wydawa³o mu siê, ¿e zadr¿a³y, jakby chcia³y odruchowo zwin¹æ siê w piêœæ. S³ysza³, jak Anna bierze g³êboki oddech, nie protestowa³a jednak i nie cofnê³a rêki. Powolutku i najdelikatniej, jak potrafi³, rozpi¹³ wszystkie guziczki i rozchyli³ materia³. Przesuwa³ lekko opuszkiem po bliznach, wyczuwaj¹c jednoczeœnie przyœpieszone bicie jej serca. - Erik, ju¿... – szepnê³a niecierpliwie. Szybko musn¹³ ustami jej nadgarstek i pozapina³ z powrotem wszystkie guziki. Wiedziona niezrozumia³ym dla niej impulsem Anna pochyli³a siê i poca³owa³a go w czo³o. - Starczy tych pieszczot! – stwierdzi³a stanowczo chc¹c ukryæ choæ trochê swoje zmieszanie. - Jak masz iœæ, to idŸ, bo ja siê zaraz pop³aczê! Na s³owa takiej groŸby Erik poderwa³ siê na równe nogi jak oparzony. - Ja tego nie chcê ogl¹daæ! – zaprotestowa³ równie stanowczo widz¹c, jak w jej oczach rzeczywiœcie zbieraj¹ siê ³zy. Za³o¿y³ na g³owê kapelusz i podniós³ z ziemi torbê. – „¯egnaj” to takie beznadziejne s³owo, prawda? - Mo¿e lepiej brzmi „do widzenia”? Wiesz, na wszelki wypadek, jakbyœ kiedyœ przechodzi³ niedaleko... - W takim razie do widzenia, Anno. Uciekam, bo widzê ju¿ jedn¹ kroplê... – cofn¹³ siê o kilka kroków. – Po¿egnaj ode mnie Marie i Pierra! - Do widzenia, Erik – odpowiedzia³a Anna przy drugiej kropli. Przy trzeciej Erik skrêca³ ju¿ za róg domu. Przystan¹³ jednak na moment, œci¹gn¹³ kapelusz i uk³oni³ siê nisko swojej widowni. Min¹wszy zakrêt leœnej drogi wydosta³ z torby swoj¹ maskê i zacz¹³ obracaæ j¹ w d³oniach. - W³aœciwie to ciekawe, czy na moj¹ buŸkê gapiliby siê tak samo, jak na maskê...
|
|
|
Post by Nattie on Mar 24, 2006 23:28:13 GMT 1
* * *
Kamienna p³yta odsunê³a siê bezszelestnie i Erik wszed³ powoli do œrodka trzymaj¹c w rêku jedn¹ z pozostawionych przez Annê latarni. W korytarzyku przyklêkn¹³ i spojrza³ na szcz¹tki rozbitej lampy. - Spad³a... Ale jak? – westchn¹³, podrapa³ siê po g³owie, po czym wszed³ do œrodka i rozejrza³ siê dooko³a. – Czas siê pakowaæ, mój drogi! I czeka ciê jeszcze trochê pracy... Podszed³ do niewielkiej komódki i z jednej z szuflad wydoby³ sfatygowany futera³ ze skrzypcami. Po³o¿y³ go na wierzchu, otworzy³ i przez chwilê przygl¹da³ siê instrumentowi. - Skrzypce starego Daaé... Mo¿e ty móg³byœ byæ moim ojcem? W³óczy³eœ siê trochê i ponoæ nieŸle gra³eœ... Tylko ¿e ja coœ na Szweda nie wygl¹dam! – westchn¹³ z przek¹sem i przesun¹³ pieszczotliwie d³oni¹ po dawno nie u¿ywanych strunach. – Zbyt dobry instrument, aby tu gni³! Prawda, panie Stradivari? Nie móg³ siê oprzeæ pokusie i po chwili skrzypce by³y ju¿ nastrojone. Zerkn¹³ w górê. „Mam nadziejê, ¿e jest wystarczaj¹co du¿o piachu” pomyœla³. „To mo¿e choæ ma³y kawa³eczek Bacha...” W pokoju przez krótk¹ chwilê po raz ostatni s³ychaæ by³o muzykê. Schowa³ skrzypce, siêgn¹³ jeszcze raz do komódki i przez moment obraca³ w palcach iskrz¹cy siê brylantami pierœcionek, po czym wrzuci³ go z powrotem i zatrzasn¹³ szufladê. Otworzy³ szeroko drzwi potê¿nych szaf, których wnêtrza ukaza³y kompletny zestaw ró¿nych przebrañ i teatralnych przyborów do charakteryzacji. Zaœwieci³ wiêcej lamp i w skupieniu zabra³ siê do pracy nad swoim wizerunkiem. „Ostatni raz, musi byæ perfekcyjnie!” postanowi³ w myœli. Po d³u¿szej chwili skoñczy³ swe dzie³o, pozamyka³ wszystko i zacz¹³ chodziæ po pokoju zbieraj¹c kilka rzeczy do torby, która w wyniku tego zrobi³a siê dokumentnie wypchana. - Dobrze, wezmê jeszcze tylko to... – podniós³ ze sto³u niedokoñczony portret i starannie go posk³ada³, po czym z trudnoœci¹ zapi¹³ klamrê torby. - Niedobrze z tob¹, Erik, zaczynasz przywi¹zywaæ siê do rzeczy! – mrukn¹³ pod nosem i rozejrza³ siê ostatni raz dooko³a. Jego wzrok przesun¹³ siê po sofie, a na pod³odze obok niej napotka³ ma³¹ bia³¹ chusteczkê. Podniós³ j¹ i schowa³ do kieszeni, po czym wyszed³ zdecydowanym krokiem. Kilka jego ruchów na zawsze unieruchomi³o grub¹ kamienn¹ p³ytê.
* * *
Starannie utrzymany ogród pa³acu hrabiostwa de Chagny rozci¹ga³ siê na doœæ sporej po³aci paryskich gruntów i, jak przysta³o na arystokratyczn¹ posiad³oœæ, praktycznie ca³y otoczony by³ wysokim murem maj¹cym zapewniæ prywatnoœæ jego w³aœcicielom i ich goœciom. Tego dnia Christine postanowi³a skorzystaæ z ostatków jesiennego s³oñca i delektowaæ siê w samotnoœci spokojn¹ lektur¹, podczas gdy guwernantka czuwa³a nad popo³udniow¹ drzemk¹ Phila, a Raoul pracowa³. Opatuli³a siê ciep³ym szalem i przesz³a powoli miêdzy drzewami i usiad³a na ³awce w swoim ulubionym zak¹tku, znajduj¹cym siê w rogu ogrodu i oddalonym od krzykliwej s³u¿by i doœæ ruchliwej ulicy. Przez chwilê próbowa³a skupiæ siê na lekturze, jednak niezrozumia³y dla niej samej niepokój sprawia³, ¿e kilka razy musia³a wracaæ wzrokiem do poprzednich linijek powieœci. W koñcu z rozdra¿nieniem zamknê³a ksi¹¿kê i zaczê³a b³¹dziæ bez celu wzrokiem po drzewach i poroœniêtym miejscami dzikim winem murze oddzielaj¹cym ogród od niewielkiej uliczki, przy której sta³ rz¹d eleganckich, niewysokich kamienic. Przygl¹da³a siê te¿ bardzo nielicznym przechodniom, których dostrzec mog³a przez star¹ ¿elazn¹ bramê, nie u¿ywan¹ od czasów przebudowy pa³acu i ogrodu. Przez g³owê przemknê³o jej kilka praktycznych myœli o potrzebie pomalowania owego ¿elastwa, a tak¿e naprawy wyszczerbionego w kilku miejscach muru. Wprawdzie nie by³ to reprezentacyjny fragment ogrodu, lecz lubi³a tu przebywaæ od czasu do czasu i chcia³a, aby takie szczegó³y nie rzuca³y jej siê w oczy. Po chodniku za bram¹ szed³ w³aœnie starszy cz³owiek w niemodnym kapeluszu z szerokim rondem, poruszaj¹cy siê powolnym krokiem i podpieraj¹cy lask¹. Mijaj¹c bramê zatrzyma³ siê na chwilê i zagl¹dn¹³ ciekawie do ogrodu. Christine wydawa³o siê, ¿e dziwnie drgn¹³, gdy spostrzeg³ j¹ siedz¹c¹ na ³awce, sk³oni³ jednak uprzejmie g³owê. Odpowiedzia³a mu równie¿ skiniêciem i ³agodnym uœmiechem. Przez moment ich spojrzenia spotka³y siê i chocia¿ nie mog³a tego wyraŸnie zobaczyæ, by³a pewna, ¿e odwzajemni³ jej uœmiech, po czym ruszy³ w dalsz¹ drogê. Gdy znikn¹³ za murem Christine zmarszczy³a brwi i poderwa³a siê nagle na równe nogi. Podbieg³a do bramy, wystawi³a g³owê przez metalowe sztachety usi³uj¹c jeszcze raz dojrzeæ dziwn¹ postaæ. Ulica jednak by³a pusta. „Przecie¿ szed³ tak powoli, nie rozp³yn¹³ siê chyba w powietrzu!” pomyœla³a zdumiona nag³ym znikniêciem staruszka. „Ech, chyba mi siê coœ przywidzia³o...” doda³a w myœli i wróci³a na swoj¹ ³awkê. Podnios³a ksi¹¿kê z ziemi i otworzy³a na przypadkowej stronie, jednak nie by³a w stanie dostrzec liter, bo w jej oczach zaczê³y zbieraæ siê ³zy. - Christine, o czym ty tak rozmyœlasz? – odezwa³ siê nagle g³os Raoula za jej plecami. - Ja? A czytam sobie trochê... – odpowiedzia³a nadaremno próbuj¹c zmusiæ ³zy do ukrycia siê z powrotem pod powiekami. - To ty umiesz czytaæ do góry nogami? – za¿artowa³ Raoul siadaj¹c obok. Spowa¿nia³ jednak i obj¹³ j¹. – Powiedz mi, o co chodzi? - Ale nie gniewaj siê, proszê... – wyszepta³a. - Przecie¿ wiesz, ¿e nie umiem siê na ciebie gniewaæ – zapewnia³ ³agodnym, lecz lekko zaniepokojonym g³osem. - Raoul, czemu my nigdy o nim nie rozmawiamy? – wybuch³a nagle prawie krzycz¹c. - Udajemy, œmiejemy siê z tych nadêtych pajaców, ale nie jesteœmy lepsi od nich wszystkich! - Myœlisz o Eriku? – zaryzykowa³ hrabia. - Myœlê, ¿e zrobi³am wtedy coœ strasznego... – szepnê³a. - Ale to ja ciê do tego namawia³em! - To mo¿na by³o jakoœ inaczej... bez tej ca³ej maskarady... To nie by³o potrzebne, nie s¹dzisz? - Masz pewnie racjê, tylko wtedy wszystko inaczej wygl¹da³o, nie pamiêtasz? - Ale jak siê skoñczy³o, to znaczy myœlê, jak to siê dla niego skoñczy³o, on by³ taki... taki... – zaszlocha³a w objêciach mê¿a. – Bezbronny... - £adnie mi bezbronny, ze sztyletem i tymi zapadniami! I sznurek te¿ mia³ pod rêk¹, widzia³em! – mrukn¹³ Raoul. - Ale bez swojej maski, nie rozumiesz? – zirytowa³a siê na mê¿a. Wziê³a g³êboki oddech – Raoul... ja tam posz³am, potem... Sprz¹tnêli ju¿ scenê, a tam na dole wszystko by³o zalane wod¹, nic nie ocala³o... Wo³a³am go, ale s³ysza³am tylko echo... I znalaz³am kilka nadpalonych stron partytury, wiesz gdzie?! Wiesz? W œmietniku... Raoul, wyrzucili to do œmieci! - Christine, s³oñce moje, nie martw siê... – przytuli³ j¹ mocno do siebie i zacz¹³ g³adziæ po g³owie jak dziecko. – To naprawdê... po jakimœ czasie... nie jest tak Ÿle przecie¿. - Dla nas nie jest, ale dla niego? Nie wiemy, co siê z nim sta³o potem, nie wiemy nawet, czy on... ¿yje! – zaszlocha³a. - Aha, tak, nie wiemy... – Christine wyczu³a w jego g³osie nutê wahania. - Raoul, ty coœ wiesz! Tylko nie k³am! – odsunê³a siê od niego gwa³townie. - Ja... có¿, w gruncie rzeczy to... – Raoul zawiesi³ g³os. W jego kieszeni znajdowa³ siê wiadomy list od Anny, który dosta³ tego dnia oko³o po³udnia. - Jak mo¿esz! To mnie drêczy, a ty co? – unios³a siê gniewem. - B³agam, tylko siê nie denerwuj! Nie wiedzia³em... Ja przepraszam, tylko ja obieca³em... – zmiesza³ siê, po czym machn¹³ rêk¹. – A niech to! Powiem ci w takim razie tylko, ¿e chyba spotka³ swojego anio³a... - Spotka³? Anio³a? Gdzie? – w oczach Christine pojawi³o siê zdziwienie. - Hmm, w³aœciwie to nie wiem, gdzie, mo¿e na cmentarzu... - Raoul, robisz sobie ze mnie jakieœ okrutne ¿arty! - Nie, naprawdê spotka³, choæ ten anio³ to bardzo dziwny jak na anio³a w³aœciwie... ach, niewa¿ne, ona mu chyba pomog³a... – uœmiechn¹³ siê. - Ona, wiêc... Och, Raoul, ja mam nadziejê, ¿e oni s¹ razem szczêœliwi! Powiedz! – prawie podskoczy³a z emocji. - Có¿ mam ci powiedzieæ... Nie s¹ razem, ale te¿ mam nadziejê, ¿e s¹ szczêœliwi, tak mi siê wydaje przynajmniej – rozeœmia³ siê widz¹c jej zdezorientowan¹ minê. - Mów mi tu zaraz wszystko od pocz¹tku, bo jak nie... - Dobrze, powiem, tylko ty mi obiecaj, ¿e siê przed ni¹ nie wypaplasz! - podniós³ rêce w geœcie kapitulacji. - To znaczy, ¿e ja j¹ znam? – Christine otworzy³a szeroko oczy ze zdumienia, a Raoul podrapa³ siê w g³owê. - Och, moja ma³a Lotte, wiedzia³em, ¿e od opowiadania historii to nie ja tutaj jestem...
|
|
|
Post by Nattie on Mar 31, 2006 22:58:54 GMT 1
No tak, nikt nie p³acze... sens tego odcinka diabli wziêli, no bo wy znacie zakoñczenie... Ale i tak wklejam ODCINEK SPECJALNYZ dedykacj¹ dla p³acz¹cych niewiast...Anna przeci¹gnê³a siê leniwie i ziewnê³a. Zwa¿ywszy na prze¿ycia ostatniej nocy i poranka, perspektywa pole¿enia z ksi¹¿k¹ w rêku w ca³kiem b³ogim spokoju wydawa³a siê bardzo kusz¹ca, dlatego te¿ postanowi³a po³o¿yæ siê wczeœniej. Nagle us³ysza³a ciche pukanie i do sypialni nieœmia³o wesz³a Maria dzier¿¹c w d³oniach pod³u¿ne tekturowe pude³ko. - W³aœnie to przywióz³ pos³aniec dla pani – powiedzia³a wrêczaj¹c jej przesy³kê. „Nie!” wrzasnê³a w myœlach Anna przygl¹daj¹c siê podejrzliwie nieoczekiwanej paczce. - A có¿ to jest? I od kogo? – zapyta³a nieufnie. - Nie wiem, nic nie chcia³ powiedzieæ – wzruszy³a ramionami Maria, nie zbiera³a siê jednak do wyjœcia, gdy¿ sama ciekawa by³a zawartoœci. - W imiê Ojca i Syna... – mruknê³a Anna i podnios³a pokrywkê pud³a. Przez chwilê wpatrywa³a siê zdziwiona w jego zawartoœæ, po czym uœmiechnê³a siê i wydosta³a z wnêtrza luŸno zwi¹zany bukiet bia³ych ró¿. - To... od pana Erika? – zapyta³a Maria nieœmia³o podchodz¹c nieco bli¿ej. - Nie ma liœcika... – zastanawia³a siê Anna. „Czyli na pewno nie od hrabiego!” doda³a z przek¹sem w myœli. – Pewnie, ¿e od niego, Mario! Popatrz, jak je zmasakrowa³! - wyci¹gnê³a bukiet w jej stronê. – Ani jednego kolca! - Ano, rzeczywiœcie... – zdziwi³a siê Maria. – A to znaczy, ¿e on wyszed³... Tak ju¿ na zawsze? – zapyta³a mn¹c w d³oniach róg swego bia³ego fartucha. - Nie s¹dzê, ¿eby kiedyœ wróci³, Mario – odpowiedzia³a Anna i przytuli³a twarz do miêkkich p³atków. – On musi czegoœ poszukaæ, wiesz? „Albo kogoœ” doda³a w myœli. „Zaraz, Plejady – by³y, Merope – by³a... Eos – chyba te¿... Czyli czas na ³owczyniê Artemis! A niech go tam...” - Ale... dlaczego? – zapyta³a Maria i od razu zmiesza³a siê. – To znaczy, ja siê nie chcê wtr¹caæ, ale... By³o z nim ca³kiem weso³o tutaj. - Wydawa³o mi siê, ¿e siê nie lubicie! – zdumia³a siê Anna. - My? No tak, w³aœciwie... – wzruszy³a ramionami. – Udawa³, ¿e mnie nie rozumie, ¿ebym mu wszystko musia³a trzy razy powtarzaæ...Strasznie go to bawi³o! I ju¿ nie wiedzia³am, gdzie mam przed nim chowaæ sernik... I raz zdemolowa³ mi kuchniê! – doda³a zawziêcie. - Mario, robi³ wtedy grzane wino, by³ bardzo zdenerwowany... – t³umaczy³a spokojnie Anna. - Ojej, wiem... A pamiêta pani, jak pomiesza³ cukier ze sol¹? Ja ugotowa³am zupê, a on powiedzia³, ¿e nie jest g³odny! – oburzy³a siê Maria. - Nie przypominaj tego nawet, bo zbiera mi siê na md³oœci... - A mnie siê wydawa³o, ¿e pani go lubi... – Maria poci¹gnê³a nosem. – Przecie¿ nawet cz³owiek siê przyzwyczaja do tej jego twarzy, po jakimœ czasie... - Mario, nie chodzi o twarz – odrzek³a Anna z zaskoczeniem. – Co ty wyprawiasz? P³aczesz?! ChodŸ no tutaj, usi¹dŸ przy mnie. Masz tu chusteczkê... – doda³a wyci¹gaj¹c z szufladki czêœæ swego solidnego zapasu. - Bo ja... Tylko... – s³u¿¹ca zaj¹knê³a siê i otar³a ³zy z policzków. - I panienka siê w koñcu zaczê³a uœmiechaæ, tak jak kiedyœ, przedtem... Mo¿e trzeba ju¿ skoñczyæ z t¹ ¿a³ob¹? Ju¿ tyle czasu... - Mo¿e i masz racjê – zamyœli³a siê Anna. – Ale to nie jest takie proste... Spojrza³a na Mariê, która wci¹¿ roni³a gorzkie ³zy i wydmucha³a w³aœnie nos. - Widzisz, Mario... – chwyci³a j¹ za rêkê. – To jest tak, ¿e nie miesza siê cukru i soli, rozumiesz? A poza tym, ja wiem, ¿e on jest bardzo daleko, ale ja ju¿ mam mê¿a... I ty te¿! – doda³a przygl¹daj¹c siê jej bacznie. - Ale¿ proszê pani! – obruszy³a siê Maria i wyprostowa³a dumnie plecy. - Wiesz, to mo¿e przynieœ jakiœ wazon z wod¹ – poprosi³a Anna. – Postawiê sobie te ró¿e tutaj, spójrz, jakie s¹ piêkne! - Dobrze, panienko... – westchnê³a Maria podnosz¹c siê i posz³a poszukaæ naczynia na kwiaty. - Nie miesza siê... – mrucza³a pod nosem schodz¹c po schodach. – Akurat! Mo¿e nie do zupy... Ale nawet do s³odkiego ciasta trzeba dodaæ trochê soli! Ja znam setkê potraw, gdzie siê miesza! Na przyk³ad... – zaczê³a szukaæ w pamiêci jakiejœ ilustracji. – Ech, ja wiem, ¿e siê miesza! Czego on chce gdzieœ tam szukaæ? Doroœli ludzie, i niby m¹drzy, ale jacy oni g³upi... – westchnê³a nalewaj¹c wody do najpiêkniejszego wazonu, jaki by³ w domu.
|
|
|
Post by Kaja on Apr 1, 2006 13:48:19 GMT 1
A co to za przeszkoda, ¿e znamy koniec? A ja i tak wierzê w Mariê. To m¹dra kobieta i bardzo dobra kucharka.
|
|
|
Post by Nattie on Apr 1, 2006 23:55:37 GMT 1
No, Kaja, ty mi tu nie spojleruj! S¹ chyba jednak tacy, co nie czytali...XIV. BliznyDop³yn¹³ ju¿ prawie do brzegu i gdy tylko stan¹³ obiema stopami na morskim dnie, nadchodz¹ca fala spad³a mu znienacka na g³owê. „Ale¿ ze mnie Orion!” pomyœla³ krztusz¹c siê wod¹. Wyszed³ na szerok¹, ci¹gn¹c¹ siê w obie strony jak okiem siêgn¹æ z³ocist¹ pla¿ê, na której nie by³o widaæ ¿ywej duszy. Kropelki orzeŸwiaj¹cej wody b³yszcza³y na jego opalonym nagim ciele w promieniach s³oñca, które niedawno ukaza³o siê nad horyzontem. Przeczesa³ palcami mokre w³osy i otrz¹sn¹³ siê z wody. - Erik, kiedy ty siê nauczysz umiaru? – mrukn¹³ pod nosem spogl¹daj¹c na swoje mocno zaczerwienione ramiona. Za³o¿y³ na siebie luŸne, jasne spodnie i bia³¹ koszulê, a na g³owê sfatygowany s³omkowy kapelusz i zacz¹³ spacerowym krokiem iœæ w stronê oddalonej malutkiej rybackiej wioski. Po raz kolejny podziwia³ bezkresn¹ toñ oceanu, który gdzieœ hen, daleko, zlewa³ siê z b³êkitem nieba, albo patrzy³, jak ¿ó³ty piasek przesypuje siê miêdzy palcami jego stóp. W pewnym momencie schyli³ siê i wydoby³ coœ z niego. „Tak, ta w koñcu powinna siê nadaæ!” zadecydowa³ z zadowoleniem. Doszed³ w koñcu do zapomnianej przez wszystkich wioski, na skraju której wynaj¹³ niepokaŸn¹ chatkê, znajduj¹c¹ siê w doœæ op³akanym stanie. Pozdrowi³ przebiegaj¹c¹ obok czeredê dzieci, które robi³y tyle ha³asu, jakby ich by³o co najmniej dziesiêæ razy wiêcej. Wróciwszy do swej siedziby starannie zapakowa³ znaleziony przed chwil¹ przedmiot i usiad³szy w plecionym fotelu postanowi³ oddaæ siê lekturze pogryzaj¹c œwie¿e, soczyste owoce. Po chwili opuœci³ ksi¹¿kê na kolana i zerkn¹³ na rozpiêty miêdzy dwoma listewkami, wisz¹cy na kawa³ku rybackiej nici niedokoñczony portret. - Nie rozumiem tego cz³owieka! – powiedzia³ z irytacj¹. – Ty byœ mi pewnie wyt³umaczy³a! Na wszystko masz zawsze odpowiedŸ, co? Z portretu spojrza³y na niego szarozielone oczy kobiety w czarnej sukni siedz¹cej na fotelu obitym czerwonym aksamitem. Niestety - nawet dziwny uœmiech b³¹kaj¹cy siê na jej ustach nie da³y mu odpowiedzi na pytanie, które go nurtowa³o. Zirytowa³ siê i podszed³ do obrazu. - Nie bêdziesz mi tu bzyczeæ! – stwierdzi³ stanowczo i odwróci³ portret twarz¹ do œciany. Wyszed³ przed domek, opar³ siê o jego œcianê i zamyœli³ siê obserwuj¹c morskie fale, niezmordowane w ¿¹dzy zagarniêcia piaszczystego brzegu. - Erik, niedobrze z tob¹! – po chwili skupienia doszed³ w koñcu do tak nieweso³ego wniosku i zez³oœci³ siê na siebie. – Znowu zaczynasz graæ smêtne melodie i gadaæ do baby, której nie ma! Wróci³ do œrodka i zacz¹³ pakowaæ swoje rzeczy. - O nie, to siê musi wreszcie skoñczyæ, czas zrobiæ ze sob¹ porz¹dek! – mrucza³ pod nosem upychaj¹c ubrania i ró¿ne przedmioty w sporej walizce. Tymczasem s³oñce zaczê³o dochodziæ do zenitu i w chatce zrobi³ siê nieznoœny upa³. - A w ogóle to tu jest za gor¹co! Trzeba siê przenieœæ bardziej na pó³noc – postanowi³ z nieugiêt¹ stanowczoœci¹. – I na wschód, tak... Du¿o bardziej na wschód! Za oknem znowu przebieg³y dzieciaki, wykrzykuj¹c g³oœno imiê zaginionego w trakcie zabawy towarzysza, który jak zwykle schowa³ siê gdzieœ chc¹c zrobiæ im dowcip. - I jeszcze te wrzaski! Chwili spokoju, ech... – westchn¹³. * * * S³ysz¹c wyraŸnie dzwonki zbli¿aj¹cych siê do domu sañ Anna pospiesznie stanê³a przed lustrem i wyg³adzi³a fa³dy nowiutkiej, granatowej sukni. Zosta³a wprawdzie uprzedzona liœcikiem o wizycie goœci, ale mieli przybyæ dopiero za godzinê. W panice próbowa³a podci¹gn¹æ nieco górn¹ czêœæ stroju przeklinaj¹c w duchu krawcow¹, która namówi³a j¹ na zbyt œmia³y w jej mniemaniu dekolt, jednak nie na wiele zda³y siê te wysi³ki. Westchnê³a w koñcu i zaniecha³a bezsensownego trudu, po czym rzuci³a okiem na swoj¹ fryzurê. „Ca³kiem niez³a maskarada!” pomyœla³a nie dostrzegaj¹c œladu siwych w³osów, uœmiechnê³a siê do swojego odbicia i zbieg³a po schodach na dó³, z trudem unikaj¹c potkniêæ o obfite fa³dy spódnicy. Okaza³o siê jednak, ¿e zamiast oczekiwanych goœci przyby³ pos³aniec z paczk¹ zaadresowan¹ do Anny. Zirytowany koniecznoœci¹ przedzierania siê przez zaspy œwie¿o spad³ego bia³ego puchu niezbyt uprzejmie za¿¹da³ pokwitowania i czym prêdzej opuœci³ dziwny dom na pustkowiu. Anna z zaciekawieniem przyjrza³a siê przesy³ce, której opakowanie œwiadczy³o niezbicie, ¿e przemierzy³a doœæ d³ug¹ drogê, zanim trafi³a w jej rêce. Rozciê³a sznurki oplataj¹ce grube warstwy papieru, spomiêdzy których wysypa³o siê trochê z³otego piasku i ze œrodka wydosta³a w koñcu owiniêt¹ w such¹ trawê muszlê o niezwyk³ym kszta³cie. Muszla prawdopodobnie mia³a kiedyœ sto¿kowaty kszta³t i generalnie jasny kolor, teraz zaœ wygl¹da³a, jakby poprzyczepia³y siê do niej ró¿ne dziwne rzeczy, przede wszystkim ma³e, kolorowe muszelki innych stworzeñ morskich. „Ani jednego s³owa! No ³adnie! Móg³by choæ napisaæ, gdzie jest, a tak - znowu muszê szukaæ po ksi¹¿kach...” westchnê³a w myœli obracaj¹c muszlê w d³oniach, a nastêpnie rozejrza³a siê w poszukiwaniu odpowiedniej lokalizacji dla prezentu. Stawia³a j¹ na stoliku pod oknem, na bocznej pó³ce kredensu, a¿ wreszcie umieœci³a na honorowym miejscu na pó³eczce nad kominkiem w salonie. * * * Wiecie, ¿e s¹ takie stworki jak œmieciarki? Kamufluj¹ siê na dnie morskim...
I tak by³ mi³y, móg³ jej wys³aæ coœ takiego * * * Po d³u¿szej chwili us³ysza³a znowu dzwonki, i tym razem by³ to Pierre wioz¹cy w saniach osoby, których Anna spodziewa³a siê tego dnia. Przez drzwi wejœciowe wparowa³a najpierw do œrodka niewielka kulka na dwóch nó¿kach, która natychmiast rzuci³a siê na Annê. - Ciocia! – wznios³a radosny okrzyk kulka, która po d³u¿szej obserwacji okaza³a siê ma³ym ch³opcem szczelnie opatulonym w zimowe ubranka. – Bedzies mnie goniæ? - Phil, zaraz, rozbiorê ciê, ³obuzie! – krzyknê³a mama ch³opca, powoli wchodz¹ca do œrodka i opieraj¹ca siê na ramieniu mê¿a. – Dzieñ dobry, Anno! Widzisz, co on wyprawia! – doda³a hrabina obserwuj¹c dziecko, które nie czekaj¹c na zbêdne czynnoœci rzuci³o siê do ucieczki. Anna sprawnie pochwyci³a Phila i ze œmiechem zabra³a siê za rozpakowywanie go z wielowarstwowego ubrania. Po krótkim, ale serdecznym powitaniu Anna zaprosi³a goœci do jadalni i w tej¿e chwili zosta³a zaatakowana drewnianym mieczem. - Ale¿ kawalerze! – zaprotestowa³ Raoul. – Nie wolno atakowaæ bezbronnych kobiet! - Bezbronnych? – rozeœmia³a siê Anna maj¹c na myœli zwoje materia³u, które skutecznie chroni³y jej kolana. – Poczekaj, nie masz tam drugiego? - Proszê bardzo! – odpowiedzia³ hrabia podaj¹c jej straszn¹ broñ i po chwili ze œmiechem obserwowali przebieg niezwyk³ego pojedynku. - Raoul, wystarczy! – zaprotestowa³a w koñcu Christine. – Phil, chodŸ¿e tutaj! - Ca³kiem nieŸle sobie radzisz! – powiedzia³ hrabia do Anny. – Masz prawdziwe wyczucie do tej broni! - Nie ¿artuj ze s³abej kobiety! – odpowiedzia³a, gdy wchodzili w koñcu do jadalni, w której królowa³ uroczyœcie nakryty stó³. - Ja wiem co mówiê! Moglibyœmy kiedyœ trochê potrenowaæ, co ty na to? – zaproponowa³. - Ja? – zdumia³a siê Anna. - Raoul, co ci przychodzi do g³owy! – obruszy³a siê Christine. - Poczekaj, poczekaj... – Annie wpad³ do g³owy przewrotny pomys³. – A mo¿na by tak lew¹ rêk¹? - Mo¿na nawet obiema naraz, jeœli sobie ¿yczysz! - Chyba kiedyœ spróbujê... – powiedzia³a Anna dodaj¹c w myœli „To mo¿e byæ bardziej interesuj¹ce od haftowania!” - O, widzê, ¿e jest to pyszne ciasto! – Raoul ucieszy³ siê jak dziecko na widok talerza, na którym ustawiona by³a piramidka ze œwie¿utkiego sernika, podszed³ do niego ¿wawo i chwyciwszy jeden z kawa³ków z niepohamowanym apetytem w³o¿y³ go w ca³oœci do ust. - Raoul! – jêknê³a ze zgroz¹ Christine. – Jak mo¿esz?! Hrabia odwróci³ siê i zrobi³ najbardziej skruszon¹ minê, na jak¹ móg³ siê zdobyæ prze¿uwaj¹c przysmak. - Zachowujesz siê gorzej ni¿ Phil! – fuknê³a na niego ¿ona, a Anna zaczê³a chichotaæ, co by³o wyraŸnie niezrozumia³e dla reszty obecnych w pokoju osób. - Przepraszam... – wydusi³ z siebie Raoul po prze³kniêciu sernika, pojmuj¹c w koñcu, jakiego straszliwego faux pas siê dopuœci³. – Ale to ciasto jest naprawdê grzechu warte! - Mieliœmy najpierw zjeœæ obiad, ale chyba ka¿ê podaæ Marii talerzyki... – zaproponowa³a Anna z uœmiechem. Po posi³ku przenieœli siê w wygodniejsze miejsce, a Phil zacz¹³ namiêtnie atakowaæ choinkê, która pojawi³a siê w domu Anny pierwszy raz od kilku lat. Ca³a zabawa polega³a na tym, aby jego ojciec dzielnie broni³ przyczó³ka. Christine wesz³a do salonu, rozejrza³a siê dooko³a i jej wzrok pad³ na dziwny przedmiot nad kominkiem. - O, jaka dziwna muszla! – powiedzia³a podnosz¹c j¹ z pó³ki. – Mogê obejrzeæ? - Oczywiœcie... – Anna prze³knê³a œlinê przeklinaj¹c w duchu wybór tak eksponowanego miejsca. - Sk¹d ty j¹ wziê³aœ? – zapyta³a ciekawie Christine. - Ja... – zaj¹knê³a siê Anna. – Dosta³am w³aœnie... od starego przyjaciela, który wyjecha³... – próbowa³a niezgrabnie siê t³umaczyæ. Raoul nagle spojrza³ na Annê, potem na ¿onê i jego palce zacisnê³y siê do bia³oœci na drewnianej rêkojeœci miecza. - Jest bardzo niezwyk³a... – Christine przy³o¿y³a sobie j¹ do ucha i zamknê³a oczy. – I szumi... Jak morze i jakaœ muzyka z bardzo daleka... Raoul nagle zacz¹³ kaszleæ, czym przerwa³ rozmarzony nastrój ¿ony. Wyt³umaczy³ siê niespodziewanym zakrztuszeniem i kaszel oczywiœcie zosta³ mu wybaczony. Rozsiedli siê wygodnie przy kominku, a i Phil zmêczy³ siê w koñcu bieganiem i nawet zacz¹³ ziewaæ. - To teraz poproszê najœwie¿sze ploteczki z wy¿szych sfer! – Anna rzuci³a inny pomys³ na temat konwersacji. - Naprawdê chcesz o tym s³uchaæ? – zapyta³a z pow¹tpiewaniem Christine. - Pewnie, nieczêsto mam okazjê poznaæ takie ciekawostki! – upiera³a siê Anna. - To pos³uchaj, wyobraŸ sobie, ¿e baronówna wychodzi za m¹¿! – obwieœci³a tryumfalnie Christine. - Nic dziwnego, zarêczy³a siê ju¿ doœæ dawno... - Ale nie za tego starego pryka! Raoul przewróci³ oczami, lecz wytrwale siedzia³ na swoim miejscu s³uchaj¹c najnowszych sensacji o ¿yciu uczuciowym by³ej kandydatki na hrabinê de Chagny. - Masz bardzo ³adn¹ sukniê... I w ogóle œlicznie wygl¹dasz – spróbowa³a z innej strony Christine. - Nie, to ty piêknie wygl¹dasz... – westchnê³a Anna spogl¹daj¹c na wyraŸnie ju¿ zaokr¹glony brzuszek hrabiny. – A tej krawcowej to ja chyba sprawiê lanie... - Dlaczego? – zdziwi³a siê Christine. - Bo ten dekolt jest taki jakiœ... – westchnê³a Anna. Raoul zacz¹³ niespokojnie krêciæ siê na fotelu. - Jest ³adny, chocia¿... – zastanowi³a siê. – Mo¿e powinien byæ trochê bardziej zaokr¹glony, o tak, tutaj... - To mo¿e my pójdziemy na spacer? – zaproponowa³ w koñcu hrabia. - Nie mamy nic przeciwko! – stwierdzi³a stanowczo Christine i wróci³a do przerwanej konwersacji. – Albo nie, powinien byæ ciut szerzej skrojony, odrobinkê! - Mnie siê wydaje, ¿e jest za du¿y – szepnê³a konspiracyjnie Anna, gdy panowie oddalili siê nieco. - Sk¹d¿e! Tak siê teraz nosi! - Phil, idziemy! Ulepimy ba³wana! – krzykn¹³ Raoul na ziewaj¹cego syna. – Nie œpij, ratuj tatusia, dobrze? – mrukn¹³ cicho po nosem. - A powiedz mi, czemu wybraliœcie takie imiê dla syna? Pewnie w rodzinie by³ ktoœ o imieniu Philippe? – zapyta³a ciekawie Anna. - Ach, to jest ca³kiem zajmuj¹ca historia! – rozeœmia³a siê hrabina. – Mój m¹¿ nie ma zbyt bujnej wyobraŸni, co tu kryæ... - Christine! Proszê... – jêkn¹³ hrabia staj¹c w drzwiach. - Ale mia³ dwie du¿o starsze siostry, które wychowywa³y go po œmierci rodziców – ci¹gnê³a niewzruszenie Christine. - Na szczêœcie mia³y doœæ rozumu, ¿eby wys³aæ go do odpowiedniej szko³y, inaczej pewnie wyrós³by z niego jakiœ zniewieœcia³y niedo³êga. Ale on za to... - Christine! – przerwa³ jej ostrzegawczym tonem Raoul. - Idziecie tego ba³wana lepiæ, czy nie? – zniecierpliwi³a siê Christine. - Idziemy! - machn¹³ rêk¹ i obaj panowie poszli siê ubraæ w ciep³e rzeczy. - I co? – zaciekawi³a siê Anna. - A on zawsze marzy³, ¿eby mieæ starszego brata, wyimaginowa³ go w swojej g³owie... – przerwa³a i podnios³a siê z fotela zerkaj¹c, czy mêska czêœæ towarzystwa na pewno opuœci³a dom. – I on mia³ na imiê Philippe... Tak, teraz w koñcu mo¿emy spokojnie porozmawiaæ! – doda³a upewniwszy siê co do nieobecnoœci mê¿a. - O sukniach? – za¿artowa³a Anna. - Nie! – zaprotestowa³a stanowczo Christine patrz¹c prosto w jej oczy. - O cz³owieku, który przys³a³ ci muszlê. - Ale... Nie znasz go... – b¹knê³a nieœmia³o Anna. Christine podesz³a do choinki, œci¹gnê³a z niej papierowego anio³a zawieszonego na d³ugiej nitce i zaczê³a go obracaæ w d³oniach. - Chyba jednak trochê go pozna³am, Anno! – powiedzia³a siadaj¹c naprzeciw niej. – Chocia¿ ty zapewne znasz go lepiej... - Wygada³ siê, prawda? – zapyta³a retorycznie Anna. - Oboje nie umiecie k³amaæ... – uœmiechnê³a siê hrabina. – Zreszt¹ mo¿e by tak skoñczyæ z t¹ maskarad¹? S¹dzê, ¿e Nowy Rok to ca³kiem dobry termin na taki krok. Ale zemœcimy siê na tych dwóch k³amcach, co ty na to? - Zemœcimy? – Anna unios³a brwi. - Zauwa¿y³aœ, jak siê biedactwo zakaszla³? Postraszymy go jeszcze trochê... – na jej twarzy pojawi³ siê chytry uœmieszek. – A jakby ten drugi siê kiedyœ pojawi³, to ja mu... Nie skoñczy³a zdania, za to wymownie okrêci³a nitkê dooko³a szyi papierowego anio³a i mocno j¹ zacisnê³a. - O tak! – doda³a patrz¹c z satysfakcj¹ na swe dzie³o. - Aha, rozumiem... – westchnê³a Anna. – Ale... wydaje mi siê, ¿e on chcia³by ciê przeprosiæ... Wiesz, tak na swój sposób... - Myœlê, ¿e to zrobi³ – stwierdzi³a Christine wspominaj¹c dziwn¹ postaæ, któr¹ ujrza³a za bram¹ ogrodu. – Na swój sposób, oczywiœcie... Ja mu ju¿ wszystko wybaczy³am, naprawdê. Oprócz jednego! Nie wyobra¿asz sobie, co on mi sprezentowa³... - Poczekaj, niech zgadnê! – przerwa³a jej Anna z uœmieszkiem na ustach. – Chodzi o niezwyk³y krój sukni? - A, widzê, ¿e wiesz nawet o tym! Przyzna³ siê? – zdziwi³a siê Christine. - Jestem pod wra¿eniem jego szczeroœci! To mo¿e opowiesz mi wszystko od pocz¹tku? W tej sytuacji gadatliwa Anna nie mia³a innego wyjœcia, jak spe³niæ proœbê Christine. Opowiedzia³a jej wszystko... No, mo¿e prawie... Chocia¿, jakby siê g³êbiej zastanowiæ, to powiedzia³a jej doœæ niewiele, skupiaj¹c siê g³ównie na serniku. Ale Christine nie zadawa³a ¿adnych pytañ, s³ucha³a tylko uœmiechaj¹c siê od czasu do czasu i mimo wszystko zrozumia³a wiele z tego, czego Anna jej nie powiedzia³a. * * * Erik zszed³ powoli na dó³ po w¹skich kamiennych schodkach i usiad³ na swoim ulubionym miejscu nad brzegiem jeziora. Ciszy powietrza nie burzy³ nawet najmniejszy powiew wiatru, woda by³a spokojna i g³adka jak lustro, odbijaj¹c poroœniête bujnym lasem wzgórza otaczaj¹ce ciemnoniebiesk¹ toñ. Zerkn¹³ na prawo, gdzie w oddali majaczy³ zarys klasztoru chán. Rozejrza³ siê jeszcze raz dooko³a, po czym skupi³ swe myœli na kong-an, które opowiedzia³ mu Nauczyciel. By³ on jednoczeœnie jedyn¹ osob¹, która zna³a jêzyk, w którym mogli siê obydwaj porozumiewaæ. Gdy cz³owiek ten patrzy³ na Erika swoim œwidruj¹cym wzrokiem, wydawa³ siê rozumieæ wiêcej, ni¿ inni ludzie dooko³a, byæ mo¿e dlatego, ¿e kiedyœ, dawno temu, mia³ do czynienia z Europejczykami. Na jego proœbê dla dziwnego wêdrowca uchylono niektóre regu³y i tak móg³ Erik zamieszkaæ w mikroskopijnej, jak dla jego rozmiarów, pustelni na przeciwleg³ym brzegu jeziora. Erik zostawi³ mu na przechowanie swój baga¿ i na razie nie zastanawia³ siê, czy kiedyœ bêdzie musia³ lub chcia³ pozbyæ siê na dobre tego wszystkiego. Nie zastanawia³ siê te¿, co zrobi jutro, za tydzieñ, czy za miesi¹c i czu³ siê lekko bêd¹c pozbawionym ciê¿aru takiego planowania. Zostawi³ skrzypce, maski, sztylety, niedokoñczone portrety i ksi¹¿ki. Zdecydowanie trudniej przychodzi³a mu walka, aby to wszystko nie zaœmieca³o jego umys³u, kiedy próbowa³ szukaæ drzwi, które znikaj¹, gdy tylko zaczyna siê o nich myœleæ. Drzwi bez pragnienia. Nie chciane. Nie planowane. Nigdy nie oczekiwane. Nigdy nie chciane. Nie po¿¹dane jako drzwi. Nie drzwi-dowcip, nie drzwi-zapadnia. Nie wybrane. Nie ekskluzywne. Nie dla niewielu. Nie dla wielu. W ogóle nie dla. Drzwi bez celu. Drzwi bez koñca. Nie reaguj¹ na klucz – wobec tego nie wyobra¿aj sobie, ¿e masz klucz. Nie miej nadziei, ¿e kiedykolwiek bêdziesz posiada³ ten klucz. Nie ma sensu o nie pytaæ. A jednak musisz pytaæ. Kogo? O co? Kiedy poprosisz o spis wszystkich drzwi, tych drzwi w nim nie bêdzie. Jeœli poprosisz o numery wszystkich drzwi, oka¿e siê, ¿e te nie maj¹ numeru. Nie daj siê zwieœæ i nie pomyœl, ¿e te drzwi po prostu trudno jest znaleŸæ i nie³atwo otworzyæ. Kiedy siê ich szuka, one siê rozp³ywaj¹. Cofaj¹. Kurcz¹. Nic. Nie ma progu. Oparcia dla stóp. To nie pusta przestrzeñ. To ani nie ten œwiat, ani ¿aden inny. Nie opieraj¹ siê na niczym. Poniewa¿ nie maj¹ fundamentów, stanowi¹ kres cierpienia. Nic ju¿ nie pozostaje do zrobienia. I dlatego nie ma progu, ¿adnego stopnia, drogi w przód, drogi w ty³, ¿adnego wejœcia, ¿adnego niewejœcia. Takie s¹ drzwi, które s¹ koñcem wszystkich drzwi; nie wybudowane, niemo¿liwe, nie zniszczone, przez które przejd¹ wszystkie po¿ary, które „przejd¹”. * Us³ysza³ po chwili coraz g³oœniejszy plusk wiose³, œwiadcz¹cy, ¿e do brzegu zbli¿a siê ³ódka. Wiedzia³, ¿e nawet grom nie powinien wyrwaæ go z medytacji, lecz có¿ – wiedzia³ te¿, ¿e droga do doskona³oœci jest ¿mudna. „A tak mi ju¿ dobrze sz³o!” pomyœla³ zirytowany niespodziewan¹ przeszkod¹. Do brzegu tymczasem przybi³o ma³e czó³no, z którego wysiad³ niewielki cz³owieczek o ¿ó³tej, pomarszczonej twarzy i nisko siê uk³oni³. Erik wsta³ i z szacunkiem odpowiedzia³ mu podobnym uk³onem. - &@#^)& - powiedzia³ cz³owiek. - A, to ty, czarowniku... – mrukn¹³ rozpoznaj¹c klasztornego medyka. – Czego ty chcesz? Tymczasem ma³y cz³owieczek bacznie siê mu przygl¹da³, po czym rzek³: -#$(*%#!)%^!! Erikowi nie brakowa³o pogaduszek z innymi ludŸmi, wiêc nie uwa¿a³ za celowe poœwiêcaæ czasu i energii na naukê dziwnego jêzyka, którym pos³ugiwali siê tutejsi, teraz jednak ta niewiedza budzi³a w nim coraz wiêksz¹ irytacjê. - Naprawdê, nie ma nawet tygodnia spokoju... – westchn¹³. „Czarownik” równie¿ westchn¹³ i pokrêci³ g³ow¹, po czym zacz¹³ wspinaæ siê po schodkach. Chc¹c, czy nie chc¹c, Erik pod¹¿y³ za nim i dotarli w koñcu do ma³ego pomieszczenia. Cz³owieczek wskaza³ rêk¹ na stoj¹ce na pó³ce gliniane naczynia. - !%^#&(@?? – Erikowi wydawa³o siê, ¿e jest to pytanie. - A tak, popijam te twoje mikstury i smarujê siê tym œmierdz¹cym œwiñstwem... – odpowiedzia³ grzecznie. „Wolê nie wiedzieæ, co on tam namiesza³!” doda³ w myœli. – Ty widzia³eœ, co mi siê na gêbie robi? Co? - przesun¹³ palcami po swojej twarzy. – Jakieœ szpetne blizny chyba... Cz³owiek przykucn¹³ na pod³odze, po³o¿y³ obok siebie zawini¹tko, które ze sob¹ przyniós³ i nakaza³ Erikowi uczyniæ to samo. Chwyci³ go za przegub, po czym pokaza³ mu jêzyk w ca³ej jego okaza³oœci. Erik spojrza³ na niego nic nie pojmuj¹cym wzrokiem, ale cz³owiek powtórzy³ swój gest i zachêci³ Erika do zrobienia tego samego. Zrezygnowany Erik równie¿ pokaza³ mu jêzyk, który „czarownik” z zainteresowaniem obejrza³. Wyci¹gn¹³ przed siebie jedn¹ rêkê z d³oni¹ u³o¿on¹ wnêtrzem do góry. - Yang – powiedzia³ wyraŸnie. - Yin – doda³ wyci¹gaj¹c drug¹ rêkê, po czym kilkukrotnie porusza³ nimi w górê i w dó³ jak niezrównowa¿onymi szalkami wagi. - Chi, jasne... ¯e umiaru nie znam? To te¿ wiem... – westchn¹³ Erik. „Czarownik” zmusi³ go do po³o¿enia siê na macie i zamkniêcia oczu, dotkn¹³ jego czo³a, szyi, i nagle... - Auu! – wrzasn¹³ Erik i w tej sekundzie trzyma³ w d³oni ma³¹ igie³kê, któr¹ cz³owiek wbi³ mu w ucho. – Co to jest? Dostrzeg³ wiêcej takich igie³ek i na ich widok zje¿y³ mu siê w³os na g³owie. - O nie! Ty chcesz we mnie to wbijaæ?! – zagotowa³a siê w nim z³oœæ. - @%^#(%&!(#! – powiedzia³ spokojnie medyk i uœmiechn¹³ siê. Erik zmarszczy³ brwi i po³o¿y³ siê z powrotem. „Przecie¿ go nie uduszê!” pomyœla³ i zacisn¹³ zêby. - Pomyœla³by kto, ¿e skoñczê jako obrus... Je¿eli szukasz niebiañskiego œwiat³a, Ja, Samotnoœæ, jestem tw¹ mistrzyni¹!
Idê przed tob¹ w pustkê, Wznoszê dziwne s³oñca twoim nowym porankom, Otwieraj¹c okna Twego najg³êbszego mieszkania.
Kiedy ja, Samotnoœæ, dajê ów szczególny znak, Idê za mym milczeniem, idê tam, gdzie ciê wzywam! Nie bój siê, który jesteœ besti¹, który jesteœ duchem (Ty - S³owo i Ty - zwierzê), Ja, Samotnoœæ jestem twym anio³em I modlê siê za ciebie.
Spójrz na pust¹, bogat¹ noc, Pielgrzymi ksiê¿yc! Jestem umówion¹ godzin¹, Jestem "teraz", które przecina Czas jak ostrze.
Jestem niespodziewanym b³yskiem Poza "tak" i "nie", Zwiastunk¹ Bo¿ego S³owa.
IdŸ moj¹ drog¹, a ja ciê przywiodê do z³otow³osych s³oñc, Do s³owa i muzyki, niewinnych radoœci, Pozbawionych pytañ I bez odpowiedzi: Bo ja, Samotnoœæ, jestem twoim w³asnym sob¹: Ja, Nicoœæ, jestem twoim Wszystkim Ja, Cisza, jestem twoim Amen!
Thomas Merton t³umaczenie: Tadeusz Ross* Thomas Merton "Dziennik azjatycki"
|
|
|
Post by Nattie on Apr 17, 2006 23:20:39 GMT 1
[Wielki namiot cyrkowy, ciemno, pusto, cicho. Na œrodek areny sfruwa z góry Anio³. Rozgl¹da siê, pstryka palcami i dooko³a nieco siê rozjaœnia. ród³a œwiat³a nie widaæ, ale rozjaœnia siê tak do pó³mroku mniej wiêcej. Anio³ opiera rêce na biodrach i tupie nog¹.]
ANIO£ [wrzeszczy] Nattie! Wy³aŸ! Wiem, ¿e tu jesteœ! Ty podstêpna ma³a...
NATTIE [nieœmia³o wyœciubia nos zza kurtyny] Jestem, jestem...
ANIO£ [wœcieka siê] Czego nie dajesz epilogu, co?
NATTIE [wychodzi na arenê i oburza siê] No bo poprawiæ trochê muszê! Po zobaczeniu wersji scenicznej to mam ochotê poprawiæ i tekst tu i ówdzie...
ANIO£ [podejrzliwie] Tiaaa, poprawiasz, akurat... ¯al siê rozstawaæ z teori¹ spisku, co?
NATTIE [drapie siê po g³owie] Eee tam, chyba nie tak bardzo...
ANIO£ [wzdycha] Coœ byœ chcia³a dodaæ, co? Przyznaj siê!
NATTIE [nieœmia³o] Mo¿e trochê o tym, co by³o w miêdzyczasie... Coœ romantycznego na przyk³ad, przecie¿ musia³o byæ romantycznie, nie?
ANIO£ [niecierpliwi siê] Pewnie, ¿e by³o romantycznie!
NATTIE [próbuje podpuszczaæ Anio³a] Mo¿e, hmmm... „Z³o¿y³ na jej ustach poca³unek prawdziwej mi³oœci...”?
ANIO£ [niecierpliwi siê jeszcze bardziej] To ze Shreka, ju¿ wykorzystane!
NATTIE [nieœmia³o, bardzo nieœmia³o] „Splecione cia³a w zmiêtej poœcieli...? zmêczone rozkosz¹...?”?... ?...
ANIO£ [znowu tupie] By³y i cia³a, chyba wiadomo, sk¹d siê bior¹ dzieci! Ech, wszystkim tylko jedno w g³owie...!
NATTIE [próbuje byæ stanowcza] Ale to siê z mitem nie zgadza!
ANIO£ [s³odziutko] Co ci siê nie zgadza, kochanie? Przypomnij no mi, jak siê ta historia koñczy!
NATTIE [rezolutnie] Nooo... Oriona uk¹si³ skorpion i zosta³ przeniesiony na niebo.
ANIO£ [konkretnie] Umar³?
NATTIE [zastanawia siê] To w sumie nie jest do koñca jasne... W Egipcie by³ symbolem zmartwychwstania, odrodzenia...
ANIO£ [ciê¿ko wzdychaj¹c] A co wed³ug ciebie mieli napisaæ? ¯e wróci³ do tej beksy i siedzia³ na ty³ku w jednym miejscu? Mniej wiêcej... ¯e nosi³ na rêkach ca³ymi nocami smarkaczy, jak im z¹bki ros³y? A jak chcia³ mieæ chwilê ciszy, to szed³ ³owiæ ryby, tylko je zaraz wypuszcza³... No, przynajmniej tak twierdzi³... Te¿ mi myœliwy! Nie nadaje siê to do mitologii, sama przyznaj! Zreszt¹ w koñcu dali mu spokój, chyba sobie zas³u¿y³, nie?
NATTIE [z rezygnacj¹] Zas³u¿y³, zas³u¿y³...
ANIO£ [z rezygnacj¹] Przecie¿ inaczej siê nie da³o, zrozum. Bellatrix jest czêœci¹ Oriona, a Orion bez niej nie istnieje! Spotkaæ siê mogli tylko w ten sposób, zakamuflowaæ w swoim domu i ¿yæ normalnie... Na swój sposób normalnie, oczywiœcie.
NATTIE Aha, to tak Anna zosta³a Eos, a potem Bellatrix?
ANIO£ Mia³am wiele twarzy, przecie¿ wiesz... Anna to ³adne imiê, sama sobie wybra³am! „Uru-anna, œwiat³o nieba”, przecie¿ st¹d wziê³a siê nazwa „Orion”! Œliczne imiê, prawda? [mruga ³obuzersko] Bellatrix czy Eos brzmia³o by chyba nieco pretensjonalnie...
NATTIE [nie daje za wygran¹] Poczekaj, tu ktoœ siê bardzo dopytuje o Artemis! Skoro masz tak wiele twarzy, to pewnie by³aœ te¿ ni¹?
ANIO£ [stanowczo i po prostu] Nie.
NATTIE [w¹tpi¹c] Na pewno?
ANIO£ [irytuje siê] Ja wypraszam sobie, ja nigdy nie polowa³am, a na pewno nie na Niego! Poza tym mia³am wczeœniej mê¿a, Titanos, pamiêtasz? I syna te¿. Wiêc nie by³am... [strzepuje z szaty niewidzialny py³ek] rozumiesz...
NATTIE [krêci g³ow¹] Ale ³obuz z niego...
ANIO£ [niecierpliwi siê znowu] To co, skoñczymy ju¿ te gierki?
NATTIE [poddaje siê] Ale pogadamy jeszcze, jak wyœlê ten epilog?
ANIO£ [tajemniczo] Mo¿e pogadamy...
NATTIE [znienacka] D³ugo tam siedzia³ na tym Wschodzie?
ANIO£ Trochê posiedzia³...
NATTIE Dlaczego Er...
ANIO£ [z furi¹ przerywa jej pytanie] Tylko nie wymawiaj tego wstrêtnego imienia!
NATTIE Eee tam, przesadzasz... Zreszt¹ czytelnicy przyzwyczajaj¹ siê do imion.
ANIO£ [ze z³oœci¹] Milcz! Masz to wszêdzie skasowaæ! W ca³ym epilogu! Szanujê Jego wolê, ale ju¿ mi siê na md³oœci zbiera...
NATTIE Dobrze, dobrze... To powiedz chocia¿ dlaczego On wróci³?
ANIO£ [wzdycha] Przecie¿ to nie by³o jego powo³anie! Zrozumia³, ¿e ¿yæ bez niej nie mo¿e...
NATTIE [podpuszczaj¹co] Bez Eos?
ANIO£ Tam od razu Eos... Bez swojej Opery! Bez maskarady! Bez porz¹dnej muzyki! Ty s³ysza³aœ, jak oni w tych Chinach graj¹? A poza tym... Có¿, jak zacz¹³ wodziæ wzrokiem za tamtejszymi kobietami, to siê opamiêta³ w koñcu. Wiesz, mo¿e ja nie mia³am zbyt bujnych kszta³tów, ale tamte to czasem trudno od ch³opców odró¿niæ! Dawaj ten epilog, bo jak nie... [pstryka i w jej d³oni pojawia siê Stryczek Pend¿abu]
NATTIE [potulnie] Dobrze, dajê... A mogê ten dialog te¿? Bo mi nie uwierz¹...
ANIO£ Niech ci bêdzie. Ludzie wierz¹ w ró¿ne rzeczy, prawda? [chichocze tajemniczo]
NATTIE [wœcieka siê] Daj¿e ty mi wreszcie spokój!
ANIO£ [ostro, wymachuj¹c stryczkiem] Zrób, co do ciebie nale¿y, i ja spadam, w porz¹dku?
NATTIE [wzrusza ramionami] W porz¹dku...
Anio³ odfruwa podœpiewuj¹c pod nosem „Maskaradê”.
|
|
|
Post by Nattie on Apr 17, 2006 23:23:49 GMT 1
Epilog.
Zemsta
Trzaski i zgrzyty, czyli dlaczego nic siê nie klei?
W ho³dzie Mistrzowi Maskarady.
Pary¿, rok 1911
Wysoki mê¿czyzna podszed³ do ozdobnego nagrobka podpieraj¹c siê lask¹. Z niewielkiego portreciku spogl¹da³a na niego piêkna kobieta o rozmarzonych oczach i subtelnym uœmiechu. Westchn¹³ smutno i po³o¿y³ na w¹skim gzymsie pomnika najczerwieñsz¹ z czerwonych ró¿ê przewi¹zan¹ czarn¹ aksamitn¹ tasiemk¹. - Teraz ju¿ jej nie wyrzucisz, kochana! – powiedzia³, a na jego ustach pojawi³ siê uœmiech satysfakcji. Nagle rozleg³ siê szum mocnego powiewu wiatru, którzy zrzuci³ kwiat do jego stóp. - Œwietny kawa³, znowu ze mnie ¿artujesz... – mrukn¹³ zostawiaj¹c ró¿ê tam, gdzie upad³a i przyg³adzi³ swoje posiwia³e, ale wci¹¿ bujne czarne w³osy. - Mam nadziejê, ¿e nie wygl¹da zbyt tandetnie jak na jej dobry gust! - Nie tak bardzo... Jakbyœ do³o¿y³ jakieœ b³yskotki to mo¿e by ci siê uda³o – odezwa³a siê filigranowa kobieta stoj¹ca nieco z ty³u. Mê¿czyzna za³o¿y³ kapelusz i odwróci³ siê do niej. - ChodŸmy ju¿, bo spóŸnimy siê na obiad - powiedzia³a z serdecznym uœmiechem. - Oj, tego wola³bym raczej unikn¹æ znaj¹c temperament naszej córuchny...
Ruszyli powoli w stronê bramy. Mê¿czyzna spojrza³ jeszcze raz za siebie, na napis „...ukochana ¿ona, matka...” - Tak, tak, a potem wrócimy do domu i bêdziemy w spokoju czekaæ na nasze anio³y... – westchn¹³. - Czy uwa¿asz, ¿e ma³o ich spotkaliœmy w tym ¿yciu? – zapyta³a przekornie. - Nie, przecie¿ to by³ chyba ca³y legion! – zamyœli³ siê. – A ona by³a najpiêkniejszym z nich... Tylko czemu musia³a odejœæ tak szybko? Ju¿ grubo ponad rok mija, a jakby wczoraj... - Pewnie te¿ chcieli j¹ us³yszeæ w niebie... – odpowiedzia³a kobieta. – Ale tak jeszcze a propos spokoju, to nie spodziewaj siê go zbyt wiele przez nastêpny tydzieñ! Mê¿czyzna zmarszczy³ brwi i zazgrzyta³ zêbami. - Tylko mi nie mów, ¿e... - Ale¿ tak, znowu nam podrzucaj¹ dzieciaki, rozumiesz, premiera siê zbli¿a i maj¹ ogrom pracy... - I ¿egnaj cicha staroœci! To nie dzieciaki, to ma³e diablêta! – uœmiechn¹³ siê jowialnie na wspomnienie wnuków. – A zw³aszcza Christine... - Tak, ona jest naprawdê ¿ywa, a¿ siê czasem zastanawiam, co z niej wyroœnie... - Brzêcz¹ca mucha, zobaczysz! – zachichota³. - Wiesz co, jak mo¿esz! – obruszy³a siê kobieta i da³a mu kuksañca w bok, po czym rozeœmieli siê obydwoje. Stangret stoj¹cy obok powozu ze zdumieniem patrzy³ na parê swoich chlebodawców. Pracowa³ u nich doœæ krótko, lecz wiedzia³ ju¿, ¿e to nie s¹ zwykli ludzie, ani do koñca normalny dom. Ale teraz, ¿eby œmiaæ siê wychodz¹c z cmentarza! Litoœciwie pokrêci³ g³ow¹ zmuszaj¹c konie do ruszenia z miejsca.
* * *
- Ech, kiedyœ myœla³am, ¿e dokonam w ¿yciu wielkich rzeczy! – westchnê³a Bellatrix, gdy jechali przez Pary¿. - Ale¿ dokona³aœ, co ty opowiadasz! – zaprotestowa³ gor¹co Orion. - Jasne, piek¹c serniki, haftuj¹c i wycieraj¹c zasmarkane noski dzieciaków! – stwierdzi³a z ironi¹ w g³osie. - Chocia¿by! I jeszcze ogrzewaj¹c moje zimne rêce... – doda³ chuchaj¹c na swoje d³onie. - Znowu zapomnia³eœ rêkawiczek? To dawaj je tutaj... – westchnê³a i zabra³a siê za rozcieranie zmarzniêtych d³oni mê¿a. - A jeœli chodzi o sernik, to nie mog³abyœ tak...? – zapyta³ z nadziej¹ w g³osie. - Och, jutro bêdziemy piec z Christine! – westchnê³a. – Nie chce siê uczyæ gry na fortepianie, to niech umie coœ praktycznego, bo nigdy sobie mê¿a nie znajdzie! – zamyœli³a siê. – A dzieci nas zostawi³y, nic siê nie przejmuj¹ starymi rodzicami... Wszystko twoja krew! Córcia w Operze, nie ma czasu nawet dla swoich urwisów! Drugi w³óczy siê gdzieœ z t¹ band¹... - To bardzo mili m³odzi ludzie! – zaprotestowa³ Orion. – Pisz¹ sztuki, zastanawiaj¹ siê nad przysz³oœci¹ teatru i... - Masz na myœli to ca³e gadanie o formie i treœci? – prychnê³a lekcewa¿¹co. – Banialuki jakieœ... A co siê dzia³o, jak nas odwiedzili w zesz³e lato? Oczywiœcie ty uparcie utrzymujesz, ¿e to by³ zapach cygar... Ja tydzieñ salon wietrzy³am! – machnê³a rêk¹ nie czekaj¹c na odpowiedŸ. - Ale z ma³ego chyba jesteœ zadowolona! Przecie¿ leczy biedne sierotki! – argumentowa³ niestrudzenie Orion. - Ale gdzie?! – oburzy³a siê Bellatrix. – W Brazylii czy innym Urugwaju! Jakby tu ich nie by³o! I nie bêdzie mia³ w³asnych dzieci... - S³uchaj, przecie¿ to takie powo³anie... Przed chwil¹ narzeka³aœ na nadmiar zasmarkanych nosków! - Ledwo siê jedne skoñczy³y, to córunia od razu sprezentowa³a nam wnuki! – spojrza³a z wyrzutem na mê¿a. - Wszystko przez ciebie, to ty sprowadzi³eœ tego œpiewaka do domu! - Ech, Bellatrix... – pokrêci³ g³ow¹ Orion. – Przecie¿ wiesz, ¿e nie mog³em inaczej, jak go zobaczy³em i us³ysza³em na scenie... Myœla³em, ¿e w³asne zêby po³knê! Œwietne mo¿liwoœci, ale pierwszy raz widzia³em Don Juana, który siê ba³ kobiet! Ja naprawdê myœla³em, ¿e on, wiesz... woli mêskie towarzystwo... - A to go nieŸle wyszkoli³eœ! – zerknê³a na niego ze z³oœci¹. – W³asna twoja córka z nim uciek³a! Dziecinka nie mia³a nawet osiemnastu lat, a on chyba ze dwa razy tyle! - Zawsze bzycza³aœ, ale jakbym wiedzia³, ¿e na staroœæ to siê potêguje... – westchn¹³ Orion zawieszaj¹c g³os. - To co, co? – spyta³a zaczepnie. – Pewnie byœ siê ze mn¹ nie o¿eni³? - Ani razu! – odpowiedzia³ i cmokn¹³ ja w policzek. – Trzeba by³o siedzieæ w Chinach! – odrzek³a z irytacj¹. - Potem te¿ mia³eœ kilka razy szansê! Trzeba by³o uciekaæ z powrotem tam, gdzie pieprz roœnie! - G³upoty gadasz, o gwiazdo najpiêkniejsza ze wszystkich... – mrukn¹³, przytuli³ j¹ do siebie i zamkn¹³ jej usta starym, niejednokrotnie wypróbowanym sposobem.
* * *
Po obiedzie zapakowali kochane wnuczêta i siebie do powozu i ruszyli w drogê do domu. - Popatrz, nie chcieliœmy do miasta, a tu miasto przychodzi do nas! – westchn¹³ Orion obserwuj¹c kilka budynków stoj¹cych wzd³u¿ wybrukowanej drogi, która jeszcze tak niedawno przecie¿ by³a zwyk³ym, leœnym traktem. Wysiadaj¹c spostrzegli, ¿e maj¹ goœci, gdy¿ na podjeŸdzie sta³ modny, niewielki automobil. Weszli do domu zastanawiaj¹c siê g³oœno, któ¿ to mo¿e byæ, nikt bowiem nie zapowiada³ siê z wizyt¹. Na odg³os ich kroków w salonie z fotela podniós³ siê pêkaty cz³owieczek k³aniaj¹c siê grzecznie i poprawiaj¹c okularki, które nieustannie zsuwa³y mu siê z nosa. Widz¹c go Orion natychmiast poleci³ s³u¿¹cej zabraæ wnuki na piêtro i zamkn¹³ drzwi do salonu. - Witam pana Leroux!
c.d.n
|
|
|
Post by Nattie on Apr 18, 2006 22:54:12 GMT 1
- Witam pana Leroux! – rzek³ cierpko gospodarz. – A có¿ to pana do nas sprowadza? Przecie¿ mieliœmy umowê!
- Dzieñ dobry szanownemu pañstwu! – przywita³ siê goœæ. – Wiem, ¿e mia³em siê nie narzucaæ, ale pomyœla³em sobie, ¿e sam przywiozê... Osobiœcie! – powiedzia³ wskazuj¹c na owiniêt¹ w papier paczkê le¿¹c¹ na stole. – Kilka egzemplarzy... niedawno rozwiezione do ksiêgarñ! - Nareszcie! – krzyknê³a radoœnie Bellatrix i a¿ podskoczy³a z wra¿enia. – Nareszcie bêdê mog³a przeczytaæ! Rzuci³a siê na paczkê niecierpliwie rozrywaj¹c opakowanie, a¿ wydoby³a jeden egzemplarz niewielkiej ksi¹¿eczki i obraca³a j¹ w d³oniach, nie œmia³a jednak na razie zagl¹dn¹æ do œrodka. - Pan nawet nie ma pojêcia, co ja prze¿ywa³em przez ten czas! – uœmiechn¹³ siê Orion. – Trzymaæ tê kobietê z daleka od gazet! Musia³em wynaj¹æ to ma³e mieszkanko przy St. Honore, przecie¿ tu nie moglibyœmy pracowaæ w spokoju... A jak siê dzie³o sprzedaje? - W³aœciwie to na razie... Niespecjalnie... – Leroux podrapa³ siê z zak³opotaniem po g³owie. – Ale to dopiero pocz¹tek! - Ech, mówi³em panu... – westchn¹³ Orion. Wzi¹³ do rêki jeden z tomików pachn¹cych jeszcze farb¹ drukarsk¹ i otworzy³ na pierwszej stronie. - Nie ma co siê mart... – zacz¹³ pisarz, lecz w rozmowê w³¹czy³a siê Bellatrix. - Wyolbrzymiasz swoje wyobra¿enia, kochanie i ci¹gle nie rozumiem, dlaczego nie pozwoli³eœ mi tego wczeœniej przeczytaæ! – rzek³a zaczepnie.
- Obiecywa³aœ i co? Co ja raz znalaz³em? Wycinek z gazety! Do dziœ nie wiem, sk¹d... - Och, przestañ, tam by³o tylko o tej kopercie i agrafce... Bardzo zabawny fragmencik! Przesadzasz z t¹ tajemniczoœci¹! - To ja siê bêdê ju¿ zbiera³... – westchn¹³ pisarz przeczuwaj¹c nadci¹gaj¹c¹ burzê. - I s³usznie! – odrzek³ zdecydowanie Orion. – Przypominam warunki, panie Leroux! Pan zna prawdê i siedzi cicho, jest ksi¹¿ka, a moja rodzina ma spokój, czy to jasne? Pod wp³ywem jego g³osu i spojrzenia ciskaj¹cego gromy Gaston a¿ cofn¹³ siê o krok. - Ale¿ oczywiœcie – zapewni³ œpiesznie. – Proszê o wybaczenie raz jeszcze... I do widzenia! W poœpiechu porwa³ swój kapelusz i wybieg³ z ulg¹ z tego dziwnego domu. - Nie musia³eœ go tak straszyæ, upiorze! – zachichota³a Bellatrix. - Niech siê wreszcie odczepi! – warkn¹³ Orion, gdy za goœciem zamknê³y siê drzwi. Przerzuci³ kilka kartek ksi¹¿ki i westchn¹³. - Daroga, stary przyjacielu, to chyba moja ostatnia rola! I pomyœleæ, ¿e to wszystko przez hazard... Ja do dziœ nie mam pojêcia, jak on to zrobi³, ¿e mnie wtedy ogra³! W karty! - Dobrze, ¿e nie postawi³eœ czegoœ cenniejszego, kochanie – rzek³a Bellatrix z przek¹sem. - Tak, mia³em w ¿yciu ró¿ne przygody, sama przyznaj! – uœmiechn¹³ siê Orion. - Niektóre te¿ nadawa³yby siê na opowieœæ – zgodzi³a siê i usiad³a w miêkkim fotelu przy kominku. – A teraz poproszê o spokój, mam zamiar oddaæ siê lekturze! - Proszê bardzo! – zgodzi³ siê Orion. – Poczekaj, masz tu podnó¿ek... - Dziêkujê piêknie! - I czekoladki... – doda³ Orion wyci¹gaj¹c z kredensu nowiutk¹ paczkê ulubionego przysmaku ¿ony. - Ale grzeczny jesteœ! – Bellatrix spojrza³a na niego podejrzliwie. Uœmiechn¹³ siê szeroko w odpowiedzi. - Brakuje jeszcze wachlarza... – stwierdzi³. - Co? – zdumia³a siê. – Jakiego wachlarza, przecie¿ nie ma upa³u... - Och, zrozumiesz, jak przeczytasz – machn¹³ rêk¹. – I pamiêtaj, co obieca³aœ, ¿e doczytasz do koñca, zanim coœ powiesz na ten temat! - Pamiêtam, pamiêtam... – mruknê³a zak³adaj¹c na nos okulary do czytania. - To ja idê siê po³o¿yæ, wiesz, w moim wieku... – nachyli³ siê i cmokn¹³ j¹ w policzek. - Nie jesteœ jeszcze taki stary, Orionie, ale skoro chcesz... to dobranoc – odpowiedzia³a z uœmiechem. – Ja i tak bym nie zasnê³a! Zobacz tylko, czy dzieciaki ju¿ œpi¹. - Ale¿ oczywiœcie, ¿e do nich zajrzê! „Tak, trzeba siê przespaæ, póki siê nie zaczê³o... Po¿egnaæ siê ze spokojem na jakiœ czas!” myœla³ wspinaj¹c siê po schodach na piêtro. „Oj, nie wiem, czy bêdzie jeszcze sernik...” Bellatrix otworzy³a ksi¹¿kê. „Upiór Opery istnia³ naprawdê...” - Pewnie, ¿e istnia³! Nareszcie chwila prawdy! – mruknê³a z zadowoleniem. - Niew¹tpliwie zaraz bêdzie chrapa³!
* * *
W œrodku nocy Oriona obudzi³ nag³y cios ksi¹¿k¹ w g³owê. Na brzegu ³ó¿ka siedzia³a Bellatrix, a jej oczy rzuca³y p³omienie wœciek³oœci. - Obudzi³em siê i zobaczy³em anio³a… - mrukn¹³ otworzywszy oczy. - Co to jest?! – kolejne uderzenie spowodowa³o ca³kowity powrót do œwiadomoœci. – Co to za stek k³amstw?! - Hmm… to jest nasza powieœæ w³aœnie! – odpowiedzia³ rezolutnie Orion. - To jest znowu jakiœ ¿art, prawda? – wrzasnê³a przera¿ona. Od dawna jednak nie musia³a u¿ywaæ innych przyrz¹dów poza w³asnym spojrzeniem, aby poznaæ prawdê, a wyraz jego twarzy zdradzi³, ¿e nie jest to kolejny dowcip. - Bellatrix, b³agam, nie denerwuj siê tak... To tylko ksi¹¿ka! - Co? – zapyta³a z furi¹ trzaskaj¹c tomikiem o brzeg ³ó¿ka. – Piêkna ksi¹¿ka, nie ma co! Jak mog³eœ coœ takiego zrobiæ, ty... Ty potworze! Przecie¿ to w ogóle nie ma sensu! - To nie do koñca jest tak, jak ci siê wydaje... – próbowa³ t³umaczyæ Orion, ale oburzenie jego ¿ony siêga³o zenitu. - Ja rozumiem, ¿e musia³eœ zmieniæ imiona i nazwiska... De Chagny, ca³kiem ³adnie, i ³atwiej wymówiæ ni¿ prawdziwe... Ja nawet rozumiem, ¿e musia³eœ siê uœmierciæ! Choæ d³u¿ej ci to zesz³o ni¿ trzy tygodnie! - Czytelnicy by siê zanudzili... – wtr¹ci³ Orion. - I musia³eœ daæ œpiewaczce imiê niew¹tpliwie utalentowanej muzycznie wnuczki? - Och, kochana, przecie¿ wiesz, ¿e by³a taka œpiewaczka szwedzkiego pochodzenia, te¿ mia³a na imiê Christine... - Na jej czeœæ daliœcie takie naszej Christine, a tu proszê, niespodzianka! – rzek³a z gorycz¹ przechodz¹c do najwiêkszego z grzechów mê¿a. - Ale Erik? Co to za imiê? - A to ten pianista przygrywa³ kiedyœ, bardzo ³adnie zreszt¹... Niebrzydkie, sam sobie wybra³em, to jest wyraŸnie napisane! – broni³ siê Orion.
- Jest wstrêtne! – zaprotestowa³a Bellatrix. - Ohydne! - To imiê królów skandynawskich! - Rzeczywiœcie, wygl¹d masz wybitnie nordycki! - Widzisz, nikt mnie nie pozna... – rzek³ z zadowoleniem Orion. - A wiesz, co oznacza? „Bogaty w honor”... - Ty i honor, akurat! Ty w ogóle nie masz honoru! Ten twój, jak mu tam... Raoul to jakiœ... jakieœ dziecko! Niedo³êga! Jak mog³eœ to zrobiæ staremu przyjacielowi? – zapyta³a z wyrzutem. - Jakiemu przyjacielowi! To mój najwiêkszy wróg! – zaprotestowa³ gor¹co. - Jasne, nieustanna wojna, tylko jakoœ siê nie pozabijaliœcie przez tyle lat! - Ja mówi³em... – zachichota³ Orion. – Mówi³em, ¿e siê zemszczê, a wy œmialiœcie siê ze mnie wszyscy! Widzisz, nawet starszy brat mu nie pomóg³! – doda³ z nieukrywan¹ satysfakcj¹. - Jakbyœ nie móg³ mieæ godnego przeciwnika! Zobaczysz, jak on wróci, to ci poka¿e, gdzie raki zimuj¹! – pogrozi³a mu Bellatrix. - Kochanie, ja nie s¹dzê, ¿eby on wróci³... – westchn¹³ Orion. - Chyba masz racjê... – zamyœli³a siê wspominaj¹c wyprostowana sylwetkê stoj¹c¹ na dziobie ¿aglowca. – Wyp³yn¹³ tym swoim „Wêdrowcem do Œwitu” ju¿ tak dawno... Tym bardziej jesteœ bez honoru! - Ka¿dy walczy tak¹ broni¹, jak¹ najlepiej umie! – argumentowa³ Orion - Ale ¿eby go a¿ tak... Bezbronny, niewinny, delikatny jak mimoza, b³¹dzi z wariatem po podziemiach, ³azi na czworaka z rêk¹ na wysokoœci oczu!? Pamiêæ mnie nie myli jeszcze, to ty zemdla³eœ na jego widok! I to on ciê zwi¹za³! - Na szpady nigdy nie mia³em z nim szans! Wiesz, ile razy mnie pobi³? – próbowa³ broniæ siê Orion.
- Nie wiem, ale nale¿a³oby ci siê jeszcze sporo lania! – pokrêci³a g³ow¹ z oburzeniem. – Same k³amstwa! Jedno za drugim... Przecie¿ nie jesteœ brzuchomówc¹! Sam mi pokazywa³eœ, ¿e wystarczy stan¹æ w odpowiednim miejscu i... - Zawsze chcia³em siê nauczyæ, ale nie mia³em do tego talentu – przerwa³ jej Orion z uœmiechem. - I nie ma nic o gwiazdach! – jêknê³a Bellatrix. - Kochanie, o gwiazdach wiemy tylko my, chyba nie s¹dzi³aœ, ¿e powiem temu pajacowi wszystko? – oburzy³ siê Orion. – Poza tym jest skorpion! - I pasikonik! Co to znowu za pasikonik? - Och, mia³ byæ œwierszcz, ale Gaston siê upar³, ¿e pasikonik tak wysoko podskakuje... Nie mog³em go przekonaæ, ale przecie¿ to podobne zwierz¹tka! Wiesz, jakbyœ wtedy wybra³a œwierszcza, to ja nie wiem, co by ze mn¹ by³o... Wysadzenie Opery w powietrze to naprawdê niewiele! I przekrêci³aœ skorpiona, nie pamiêtasz? - Pamiêtam, pamiêtam... – westchnê³a Bellatrix. - Ale co to za pokraczna, natrêtna gadu³a w czarnej sukni, co? - Moja wspólniczka, Madame Giry! To taka zabawna postaæ... - Bileterka?! To bez sensu! Te¿ mi szacowna profesja! – prychnê³a. – Ja siê tylko cieszê, ¿e darogê w sumie oszczêdzi³eœ! - Niech spoczywa w pokoju... – mrukn¹³ Orion. – W koñcu coœ mu jestem winien, przys³a³ mi ciebie! - WyraŸnie odnios³eœ siê te¿ do ciekawskich kobiet! Jakby nie wœcibska i natrêtna baba, to ty byœ ju¿ dawno... – o ile to by³o mo¿liwe, unios³a siê jeszcze bardziej. - Odwo³ujê! – przerwa³ jej Orion. – Ja kocham wœcibstwo kobiet ca³ego œwiata! Widzisz, teraz na pewno mnie nikt nie pozna! Bellatrix, b³agam, jest œrodek nocy... – Orion próbowa³ ³agodnie wzi¹æ j¹ za rêkê, ale ona podnios³a siê i ruszy³a w kierunku wyjœcia.
- Ty potworze, jeszcze tego po¿a³ujesz! – pos³a³a mu spojrzenie pe³ne pogardy. - Nie, co ty, kochanie... – jêkn¹³ z rozpacz¹, gdy trzasnê³y drzwi. – Znowu mam sam spaæ? Wiedzia³, ¿e w tej chwili ju¿ nic nie osi¹gnie ani ³agodnym zapewnieniem, ani argumentem i nawet najbardziej potuln¹ ze swoich min, postanowi³ zatem zaczekaæ do rana. Odwróci³ siê na drugi bok szukaj¹c jakiejœ pozycji, która pozwoli³aby mu przetrwaæ okrutn¹ karê, jak¹ by³o samotne spêdzenie nocy w ma³¿eñskim ³ó¿ku. Bellatrix tymczasem zbieg³a po schodach na parter zapominaj¹c na chwilê, ile ma ju¿ lat. - Mo¿e on siê nie zemœci, ale ja na pewno! – mrucza³a pod nosem wchodz¹c poœpiesznie do biblioteki i zamykaj¹c starannie drzwi na klucz. – Ja ci jeszcze poka¿ê!
|
|
|
Post by Nattie on Apr 18, 2006 22:56:01 GMT 1
* * * Rzeczywiœcie, w tym domu nie by³o podwójnych œcian, ruchomych luster, masek i innych upiornych akcesoriów, pomijaj¹c oczywiœcie emerytowanego Upiora, który lubi³ jeszcze od czasu do czasu postraszyæ. Nie by³o te¿ zapadni - za wyj¹tkiem jednej, bardzo malutkiej, która w³aœciwie by³a przeciwieñstwem zapadni. By³a te¿ zdecydowanie damska. I bardzo tajna. Bellatrix zapali³a lampê, odsunê³a róg dywanu, wyci¹gnê³a z upiêtych w³osów d³ug¹ szpilkê i wsunê³a j¹ w maleñki otwór w desce pod³ogi. Fragment deski odskoczy³ do góry ukazuj¹c niewielk¹ skrytkê, z której wydosta³a czêœciowo zapisany brulion i kilka starych, nadpalonych na brzegach kartek. - Tak, ja zawsze mówi³am, ¿e to powinna byæ opera... – westchnê³a i zmarszczy³a brwi. – Zaczê³yœmy razem, ale jak zwykle, gdy jest powa¿na robota, to ja zostajê sama z ba³aganem! Usiad³a przy biurku, odszuka³a swoje kolejne okulary i otworzy³a zeszyt na pierwszej stronie, gdzie piêknymi, ozdobnymi literami napisano: „Upiór Opery”
Libretto
Opera w 3 aktach- O nie, jakich trzech aktach! – mruknê³a, przerobi³a starannie „3” na „2” i zabra³a siê do wyrywania pocz¹tkowych stron. – ¯adnego wêdrowania! ¯adnych perskich przygód! I ¿adnych bab! – zachichota³a z³owieszczo. – A siedŸ w tych kazamatach ca³e ¿ycie! Don Juan z piwnicy! Ciekawe, kto w to uwierzy... Wydar³szy z zeszytu ca³y pierwszy akt sztuki wróci³a do drugiej strony, gdzie wypisane by³y osoby wystêpuj¹ce w przedstawieniu. - Christine Daae... chórzystka. Raoul de Chagny... wicehrabia, niech ci bêdzie. Carlotta... Piangi... Meg Giry... Tak, bêdzie wœcibska kole¿aneczka! Jak ty mo¿esz byæ brzuchomówc¹... Mnie tam siê zawsze balet podoba³, te tiule i tak dalej. Daroga niech spoczywa w pokoju, a wspólniczka, Madame Giry... Bileterka, akurat! Jak ju¿, to porz¹dnie! - z satysfakcj¹ dopisa³a „kierowniczka corps de ballet”. - A teraz Upiór Opery... Er... – zawaha³a siê przez moment. – O nie, nie bêdzie ¿adnego, tfu, Erika! Wstrêtne imiê! Nie bêdzie ¿adnego imienia, bêdzie tylko Upiór! Przejrza³a pobie¿nie pocz¹tek libretta i zatrzyma³a siê, gdy dosz³a do „Muzyki Nocy”. Przewróci³a kartki z zapisanym tekstem arii i wróci³a na jej pocz¹tek. - ¯adnych gwiazd, racja! – wyrwa³a pierwsz¹ i po³owê drugiej kartki. – I tak by³a za d³uga, a tak¹ ³adn¹ ariê ci napisa³am... Zaraz, zaraz! – zastanowi³a siê. - Na widok sukni... Christine mdleje! Ja siê zlitujê i nie napiszê, dlaczego... – westchnê³a robi¹c stosowne zapiski na marginesie. - Od wœcibskiej baby to ci siê dostanie! Raz zerwaæ maskê to stanowczo za ma³o! – kolejny zapisek. - A poz³oœæ siê trochê! I odprowadŸ grzecznie na górê, raz dwa! Pojawi³o siê kilka skreœleñ i nowych wersów zawieraj¹cych s³ynne przekleñstwa Upiora. - A teraz zajmiemy siê siedzib¹ szanownego pana... – na jej twarzy pojawi³ siê z³oœliwy uœmieszek. – Znany z dobrego gustu cz³owiek, a w mieszkaniu... Setki œwieczników! Zwisaj¹ce wszêdzie kotary! Dywany walaj¹ce siê bez ³adu! Opera lalek, ulubiona zabawka córuni! Rulony! Portrety! Kolumny! Popiersia! Monstrancje! O³tarzyki! – podrapa³a siê w g³owê. – Oj, to chyba przesada... A niech tam – machnê³a rêk¹. – Aha, ¿ebym o organach nie zapomnia³a, niech ma... A ³o¿e... Trumna, rzeczywiœcie œwietny pomys³! – zastanowi³a siê przez chwilkê gryz¹c koñcówkê pióra. – Chi chi chi! £o¿e w kszta³cie ptaka! Ca³kowite bezguœcie, ale za to jakie romantyczne! Chichocz¹c skreœla³a stare i robi³a nowe notki, po czym przebieg³a wzrokiem po tekœcie i zmarszczy³a brwi. „Nie, tyle œwieczek w piwnicy... Przecie¿ ten dym to chyba by wszystkie szczury wybi³, a co dopiero ludzi! Szczuro³apów nie trzeba nawet... A zreszt¹, niech siê dusz¹, byle by nastrojowo by³o! Maski gazowe powinni za³o¿yæ!” - To przynajmniej ubieraj siê szykownie – stwierdzi³a pocieszaj¹c Oriona niew¹tpliwie chrapi¹cego w³aœnie i nieœwiadomego zemsty, która tej nocy zaczê³a siê dokonywaæ piêtro ni¿ej. - Jeszcze za ma³o... – rzek³a zastanawiaj¹c siê nad dalszym przebiegiem rewan¿u. – Wiem! Maska! Bêdzie bia³a... jak koœæ! Je¿eli idiota chce siê chowaæ w ciemnoœci, to za³o¿y bia³¹, œwiec¹c¹ maskê! Przerzucaj¹c kartki zeszytu znowu kreœli³a i dodawa³a kolejne zapiski na marginesie. Dosz³a w koñcu do „Punktu bez powrotu” i na jej twarzy pojawi³ siê uœmiech tryumfu. - Aha, twarzyczka siê nie podoba, tak? Dodamy to i owo... – zachichota³a. – Ale z fryzury zawsze by³eœ dumny... Peruka, tak, œwietnie! Aha, i ¿adnego skorpiona! Dam ci... Ma³pê! Bêdziesz siedzia³ i gapi³ siê na idiotyczn¹ ma³pê! Milutkie stworzenie... I tak w zapisie libretta pojawi³y siê kolejne nowe wersy i uwagi. Bellatrix zmêczy³a siê ju¿ nieco i ogarnê³a j¹ nawet niewielka doza litoœci. - Dobrze, bêdziesz mia³ swoj¹ zemstê. Zreszt¹ jemu te¿ siê nale¿y! – westchnê³a i wróci³a do sceny balu maskowego. – Zapomina szpady... – dopisa³a na marginesie. – On, zapomnieæ! Jak go znam, to mia³by tam pó³ arsena³u poupychane po kieszeniach. Ech, przebrany za ¿o³nierzyka... Co by tu jeszcze dodaæ? – zastanawia³a siê na g³os przewracaj¹c powoli kartki dzie³a. – O, wiem! Gubi drogê na cmentarz... Tylko co ty tam bêdziesz robiæ, biedna sierotko, zanim siê ch³opcy za ³by wezm¹? Chyba muszê ci jak¹œ ariê dopisaæ... – mruknê³a i zabra³a siê do pracy. Po d³u¿szej chwili skoñczy³a i przeczyta³a tekst pieœni jeszcze raz od pocz¹tku. - Czy to aby na pewno œpiewa sierotka do ukochanego tatusia? – Bellatrix zmarszczy³a brwi i spojrza³a przez œcianê w kierunku cmentarza. – Ty te¿ siê mœcisz, co? Przejrza³a sztukê od pocz¹tku i znowu w kilku miejscach pojawi³y siê dopiski i skreœlenia. - Przyda³by siê jakiœ wstêp... – mruknê³a ziewaj¹c. – Ale krótki... Ha, ju¿ wiem! Twoja ukochana Opera! Ruiny, kurz, dziury w dachu! Szcz¹tki ¿yrandola na aukcjê, a Raoul - inwalida, na wózek, i gapi siê na ma³pê! Poczekajcie, wy obaj siebie warci... Przerzuci³a kartki raz jeszcze do ostatniej zapisanej strony. - A na koniec znikasz... I wlezie tam wœcibska baba w mêskim ubraniu, o kszta³tach takich ca³kiem, ca³kiem... Ziewnê³a, œci¹gnê³a z nosa okulary i przetar³a oczy. Na dworze zaczyna³o ju¿ œwitaæ. Podesz³a do okna i otworzy³a jedno skrzyd³o na oœcie¿ wpuszczaj¹c do œrodka rzeœkie, ch³odne powietrze i g³osy nielicznych budz¹cych siê ju¿ ptaków. - Och, Eos, bogini... Có¿ siê z tob¹ sta³o? – westchnê³a i zamyœli³a siê na chwilê, po czym wróci³a do biurka. Powoli posk³ada³a równiutko kartki wetkniête w zeszyt. – Napisa³am ci operê! Mia³o byæ romantycznie i tragicznie! – zaczê³a w zadumie targaæ na ma³e kawa³eczki wyrwane wczeœniej strony. – Efektowne wejœcia, które tak kochasz... ¯yrandol spad³, nawet swojego Don Juana w niej skoñczy³eœ, na papierze przynajmniej. I ¿adnych mszy ¿a³obnych... Ale to w ogóle nie przypomina opery, ja nie potrafiê... A teraz to ju¿ bez ³adu i sk³adu, bez sensu! – doda³a z wœciek³oœci¹, pakuj¹c wszystko z powrotem do skrytki pod pod³og¹. Posz³a cichutko na górê do pokoju wnucz¹t i otuliwszy ko³derkami œpi¹ce dzieci u³o¿y³a siê na sofie i po chwili zasnê³a. * * * PóŸnym rankiem Bellatrix wraz z wnukami wysz³a do ogrodu, gdzie dzieci zajê³y siê swoimi ulubionymi czynnoœciami, a ona usiad³a na ³awce z ksi¹¿k¹ w rêku. - Poczytam coœ porz¹dnego! – mruknê³a pod nosem i zag³êbi³a siê w lekturze. Po chwili jednak jej spokój zosta³ zburzony przez mê¿a, który niepostrze¿enie znalaz³ siê obok niej. Wsta³a z ³awki posy³aj¹c mu spojrzenie pe³ne ura¿onej dumy i chcia³a wróciæ do domu, ale Orion stan¹³ na jej drodze i przytuli³ j¹ mocno. - Dzieñ dobry, o najpiêkniejsza! – szepn¹³ pochylaj¹c siê do jej ucha. - ZejdŸ mi z oczu, ty potworze! – Bellatrix próbowa³a siê wyrwaæ z jego objêæ. - Nie gniewaj siê na mnie, proszê... – jêkn¹³. – Kochana, czy ty naprawdê myœlisz, ¿e ludzie chcieliby znaæ prawdê? By³ sobie trochê zakompleksiony cz³owiek, który udawa³ upiora i zadurzy³ siê w m³odej œpiewaczce? - A dlaczegó¿by nie? – odpar³a wojowniczo. - Usi¹dŸ tu ko³o mnie i pos³uchaj mnie choæ przez chwilê – powiedzia³ spokojnie, poci¹gaj¹c j¹ na kamienn¹ ³awkê. - Ludzie chc¹ przedstawienia, chc¹ legend, baœni, opowieœci... Lubi¹ czytaæ o rzeczach niezwyk³ych, wiedz¹c w g³êbi duszy, ¿e s¹ to wymys³y, a nie prawda. Mówi¹, ¿e w ka¿dej bajce jest ziarenko prawdy, pomyœl, tylko ziarenko, nie ma wiêcej, nie chc¹ wiêcej! Tak jest od wieków! – Orion wsta³ i zacz¹³ chodziæ tam i z powrotem, ¿ywo gestykuluj¹c. - Lubi¹ siê baæ potworów, czuæ do nich wstrêt i odrazê. Bardzo proszê, szanowna publicznoœci! – uk³oni³ siê, a w jego g³osie pojawi³a siê nuta goryczy. - Macie potwora, mordercê, ¿ywego trupa, ale bêdziecie nad nim p³akaæ... Lubi¹, gdy dobro zwyciê¿a, ale nie chc¹ wiedzieæ, co sta³o siê z pokonanym z³em! Prawdê maj¹ na co dzieñ i ju¿ siê im przejad³a, ale skoro lubi¹ mieæ pozory logicznych dowodów, to bardzo proszê! To by³o zadanie Gastona, ca³kiem nieŸle sobie z tym zreszt¹ poradzi³... Wiesz, co bêd¹ mówiæ? ¯e ta historia jest absurdalna i tak dalej... I bardzo dobrze! Taka w³aœnie ma byæ! Niech siê doszukuj¹ faktów, niech pukaj¹ w kolumnê! Niech im to nie da spokoju! - Jedna wielka maskarada! – wzruszy³a ramionami Bellatrix. – A ty lepiej siadaj spokojnie, bo znowu ciê noga bêdzie boleæ! Orion pos³usznie usiad³ przy ¿onie i wzi¹³ j¹ za rêce. - Tak ju¿ jest, oni ogl¹daj¹, œmiej¹ siê albo p³acz¹, a potem id¹ do domu i co z tego? – zapyta³ posêpnym g³osem. – Dalej myœl¹ tylko o pieni¹dzach, przyziemnych uciechach i jak zrobiæ na z³oœæ komuœ innemu... Uwierz mi, w koñcu trochê siê na tym znam! - Znasz siê na pewno, ca³e ¿ycie robisz przedstawienia! – westchnê³a Bellatrix. - Ale nigdy przy tobie! – zrobi³ najbardziej skruszon¹ minê, na jak¹ by³o go staæ. – No mo¿e raz... Albo dwa... Och, zrozum i wybacz mi, proszê! - Tak, ludzie chc¹ przedstawienia, to chyba zrozumia³am... – powiedzia³a myœl¹c o swojej nocnej pracy. - I wiem, o co ci chodzi! Wybacz, wybacz, potulna minka, a ty chcesz tylko jednego, przyznaj siê! - Ja? Czego? – uœmiechn¹³ siê szeroko widz¹c, ¿e gradowa chmura powoli odp³ynê³a w dal. - Sernika, potworze! – odwzajemni³a jego uœmiech. - Ja? Ale¿ sk¹d, przecie¿ ja nie lubiê sera! – rozeœmia³ siê, po czym gor¹co poca³owa³ usta ¿ony. - A ja siê mimo wszystko cieszê, ¿e o mnie nie napisa³eœ ksi¹¿ki... – stwierdzi³a z zadowoleniem. - Ale¿ kochanie, przecie¿ ty jesteœ w tej ksi¹¿ce, jak mog³aœ tego nie zauwa¿yæ? – obruszy³ siê zaskoczony. – Podnó¿ek, wachlarz, czekoladki s¹ po to, ¿eby wzbudziæ ciekawoœæ, i, szczerze mówi¹c, nie s¹dzê, ¿eby ktoœ kiedyœ potraktowa³ je powa¿nie... Kto pomyœli, ¿e Upiór mo¿e mieæ ¿onê? A to, widzisz, w³aœnie jest prawda! - Tak, wachlarz zostawi³am, bo ju¿ siê do niczego nie nadawa³, po tym, co z nim siê sta³o! – udawa³a zagniewan¹. – I nawet nie zd¹¿y³am otworzyæ czekoladek! - Wiec jednak pamiêtasz? – uœmiechn¹³ siê szelmowsko. - Jak mog³abym zapomnieæ... – zerknê³a na niego z ukosa. – A ta bileterka? „W lo¿y numer 5 nie ma nikogo!” – przedrzeŸnia³a skrzekliwy g³os szacownej pracownicy Opery i rozeœmieli siê oboje. - Pewnie by zawo³ali policjê, gdyby nie ona! Tak, wtedy nabra³em szacunku do bileterek. Mówi³em ci, ¿e w Operze mo¿na robiæ ró¿ne rzeczy, tylko trzeba byæ cichutko... - I za to zamordowa³eœ w tej ksi¹¿ce jej potencjaln¹ nastêpczyniê? – zachichota³a Bellatrix. - Takiego napiwku na pewno siê nie spodziewa³a! I wiesz, w koñcu choæ na piœmie uda³o mi siê z tym ¿yrandolem... - Ale wtedy to pewnie przy nim coœ majstrowa³eœ? No przyznaj siê, ju¿ tyle lat minê³o! Chcia³eœ skoñczyæ swojego Don Juana? – spojrza³a na niego badawczo. – Ja pamiêtam, obrazi³eœ siê wtedy na mnie i spa³eœ sam przez jakiœ czas... - Nieee, sk¹d, ja ? Przecie¿ ze staroœci... samo siê urwa³o – zaprzeczy³, aczkolwiek niezbyt stanowczo, po czym szybko zmieni³ temat. – A nie pamiêtasz arii z Romea i Julii? Tylko jedna linijka... i wystarczy³o! - Pewnie, ¿e pamiêtam, wszystko pamiêtam – przytuli³a siê do niego. - Nie jest jeszcze ze mn¹ tak Ÿle! Wiesz co... – zamyœli³a siê – ta wasza ksi¹¿ka jest naprawdê niezwyk³a... I piêkna, je¿eli na ni¹ odpowiednio spojrzeæ. - Widzisz, a ty mnie ukara³aœ samotn¹ noc¹! I kto jest potwór? – cmokn¹³ j¹ w policzek i ci¹gn¹³ dalej g³adz¹c jej siwiuteñkie w³osy. - Bellatrix, najdro¿sza, ty jesteœ w tej ksi¹¿ce miêdzy ka¿dymi dwoma wierszami, unosisz siê nad jej kartkami jak dobry duch, jak anio³... Byæ mo¿e kiedyœ ktoœ j¹ przeczyta i bêdzie mia³ mêtlik w g³owie i niedosyt. Bêdzie myœla³, ¿e jest jakieœ brakuj¹ce ogniwo, ¿e to wszystko nie jest logiczne. Pomijaj¹c bileterkê, dyrektorów i innych ludzi, a nawet tego Raoula i Persa, którzy mimo wszystko wydaj¹ siê doœæ realni. A tym brakuj¹cy ogniwem jesteœ w³aœnie ty! - Ale ciebie nie ma prawie wcale w tej ksi¹¿ce! - Jestem, kochanie. Gdzieœ tam we mnie, w œrodku siedzia³ ten ca³y Erik... – przerwa³ na moment i zamyœli³ siê. – Wiesz, co ja myœlê o tej waszej spowiedzi, prawda? - Nie zaczynaj znowu innej dyskusji! – ostrzeg³a go Bellatrix gro¿¹c mu palcem. - Ja nie zaczynam, tylko... Mo¿e to nie jest jednak takie g³upie... A poza tym, to chodzi³ po podziemiach ktoœ wysoki, w kapeluszu i z lask¹! To taka nieustanna zabawa, widzisz, ¿e ci, którzy wydaj¹ siê realni, tak naprawdê s¹ wymys³em... I na odwrót! Prawdziwi ludzie przemykaj¹ jak cienie. To jest w³aœnie Opera, moja najdro¿sza ¿ono! - Rzeczywiœcie, masz tam opiniê gorszego od policji... – westchnê³a i uœmiechnê³a siê do niego ³agodnie. – A Christine... - Ona jest wszystkim, co dla Erika by³o warte mi³oœci i ¿ycia... – dokoñczy³ zdanie Orion spogl¹daj¹c na biegaj¹c¹ po ogrodzie wnuczkê. - To powiedz mi jeszcze z ³aski swojej, co to za nietypowy szkielet? – Bellatrix odsunê³a siê nieco i surowo zmarszczy³a brwi. - Ach, ten... – machn¹³ rêk¹. – Krêci³ siê tam taki jeden ³owca szczurów i zmar³o biedaczysko na swoim posterunku... - Mam jakieœ niejasne domys³y co do obr¹czki... W koñcu chyba wiem, co z ni¹ zrobi³eœ! - Ojej, nie gniewasz siê chyba... Przecie¿ mi j¹ odda³aœ! – na jego twarzy pojawi³a siê skruszona mina. – Byæ mo¿e spocznie w Akademii Muzyki! - Szkielet szczuro³apa!... – nie wytrzyma³a w koñcu i zachichota³a. – Z moj¹ pierwsz¹ obr¹czk¹!... W Akademii Muzyki!... Twoje pomys³y przechodz¹ wszelkie pojêcie! Rozeœmia³a siê na dobre i po chwili oboje chichotali jak szaleñcy. - Có¿, momentami mieliœmy ca³kiem niez³¹ zabawê z Gastonem! – wykrztusi³ próbuj¹c st³umiæ œmiech. - Wyobra¿am sobie... Pewnie niejedna butelka tam pêk³a, co? – Bellatrix otar³a ³zê z policzka. – Widzisz, znowu siê pop³aka³am przez ciebie... - Wiesz, Bellatrix – zamyœli³ siê nagle Orion. - Wydawa³o mi siê, ¿e mo¿e ludzie zastanowi¹ siê chocia¿ przez chwilê, gdzie tak naprawdê koñczy siê dobro i piêkno, a zaczyna z³o i szpetota... I nad paroma innymi sprawami, wa¿niejszymi ni¿ najbli¿szy posi³ek... Ale widzisz, nie chc¹ tego czytaæ – wzruszy³ ramionami. – Có¿, ja nie umiem pisaæ ksi¹¿ek, a Gaston to te¿ nie Victor Hugo, nie czarujmy siê... Wszyscy wol¹ Dzwonnika z Notre Dame ni¿ Upiora z Opery... - Nie martw siê, ja jeszcze przeczytam i to nie raz! – pociesza³a go Bellatrix. „A te g³upoty spalê dziœ w nocy!” postanowi³a w myœli. - Zawsze by³aœ moj¹ najlepsz¹ widowni¹! – stwierdzi³ ca³uj¹c j¹ gor¹co i mocno przytulaj¹c do siebie. - W naszym wieku... Przestañ, dzieci zobacz¹! – mruknê³a wyrywaj¹c siê z jego objêæ. - Nie jesteœmy jeszcze tacy starzy, kochanie! – odpowiedzia³ z ³obuzersk¹ min¹. - Dobrze ju¿, dobrze, to idê do kuchni – prychnê³a opêdzaj¹c siê od niego. – A ty za to po po³udniu weŸmiesz Christine na lekcjê fortepianu! - Ale¿ popatrz, ona woli biegaæ po ogrodzie z Syriuszem! – powiedzia³ wskazuj¹c na wnuczkê radoœnie szczebiocz¹c¹ do wielkiego, kud³atego psa, który ani trochê nie przypomina³ psa myœliwskiego. Niezmordowana gonitwa za zwierzêciem nie by³a za to ulubionym zajêciem niewiele m³odszego ch³opczyka, który siedzia³ na ma³ym sto³eczku pod drzewem i zawziêcie coœ rysowa³ zerkaj¹c od czasu do czasu w ich stronê. - Woli, nie woli, ale panienka z dobrego domu powinna co nieco w tej materii potrafiæ! – odpar³a stanowczo. - A to pokuta! Chyba najpierw zrobiê sobie lasso! – jêkn¹³ Orion. – Stryczek Pend¿abu, ot, na co siê jeszcze mo¿e przydaæ! „A ja znajdê jakieœ zatyczki do uszu” – pomyœla³a Bellatrix, zawo³a³a wnuczkê na wspólne pieczenie sernika i oddali³y siê w stronê kuchni przekomarzaj¹c siê serdecznie po drodze. - Dziadku, zobacz, co narysowa³em! – ch³opczyk podbieg³ do Oriona i z dum¹ poda³ mu szkicownik. - Piêknie! – zachwyci³ siê dziadek i posadzi³ sobie wnuczka na kolanach. – Móg³byœ trochê bardziej dociskaæ o³ówek, zobacz, tutaj... – zademonstrowa³ ch³opcu drobne poprawki. – Ale to i tak najpiêkniejszy portret babci, jaki widzia³em! * * * I to ju¿ jest KONIEC.
|
|
|
Post by Nattie on Apr 18, 2006 23:05:24 GMT 1
Ahaaa, a rozmówki Nattie-Anielskie?
* * *
[Ten sam wielki namiot cyrkowy, na arenê przybywa Anio³. Rozgl¹da siê, pstryka palcami i dooko³a rozjaœnia siê. Pstryka ponownie i na œrodku areny pojawia siê fotel obity karminowym aksamitem, w którym wygodnie siê rozsiada. Pojawia siê te¿ stoliczek, na którym stoi butelka wina i dwa kieliszki. Wino samo siê do nich nalewa.]
ANIO£ [spokojnie] Nattie! ChodŸ no tutaj na momencik!
NATTIE [wychodzi i k³ania siê grzecznie] Witam szanown¹ pani¹...
ANIO£ [z szerokim uœmiechem] I kto jest Al Najid, co?
NATTIE To chyba ju¿ wszyscy wiedz¹, nie? Zdobywca tylu serc niewieœcich, ¿e zliczyæ nie mo¿na! Don Juan Triumfuj¹cy...
ANIO£ [pstryka palcami i na arenie pojawia siê sofa obita karminowym aksamitem] Siadaj, pogawêdzimy jeszcze chwilkê?
NATTIE [nieœmia³o podchodzi do sofy i dotyka jej oparcia] To jest TA sofa?
ANIO£ [wzdycha] Tutaj, teraz i dla ciebie to jest w³aœnie TA sofa, rozumiesz przecie¿! Poza czasem i przestrzeni¹ wszystko jest mo¿liwe. No nie g³askaj jej tak, tylko siadaj.
NATTIE [siada w koñcu] A co z fotelem?
ANIO£ [odchyla siê i ogl¹da oparcie fotela] Pozszywa³am, nie widaæ? £adnie mi wysz³o nawet... WeŸ sobie winka i trzymaj siê, lecimy na wycieczkê!
[Nattie patrzy w dó³, gdzie w mgnieniu oka niknie namiot cyrkowy, w koñcu ca³a Ziemia znika w dali. Na twarzy czuje delikatny powiew wiatru. W koñcu zatrzymuj¹ siê zawieszone w przestrzeni miêdzygwiezdnej.]
NATTIE [rozgl¹da siê ciekawie] Gdzie jesteœmy?
ANIO£ W œrodku Oriona, mniej wiêcej!
NATTIE [z nieukrywanym zachwytem] Jest piêknie... Rzeczywiœcie, trójwymiarowo to inaczej wygl¹da... A gdzie Bellatrix?
ANIO£ [uœmiecha siê tajemniczo] Siedzi naprzeciw ciebie, nie widzisz?
NATTIE A tak, tak... To co, zaczynamy? [wyci¹ga z kieszeni notesik i pióro]
ANIO£ [marszczy brwi] Co ty tam masz?
NATTIE Spis pytañ do ciebie!
ANIO£ [zgryŸliwie] Przecie¿ nie chcesz mnie ju¿ s³uchaæ!
NATTIE Ale parê rzeczy mo¿na wyjaœniæ? Kto, gdzie, kiedy...
ANIO£ [kpi¹co] A co na przyk³ad?
NATTIE [przewraca karteczki] Sk¹d pochodzi³a Anna?
ANIO£ [jeszcze bardziej kpi¹co] Kochaniutka, z nocnego nieba przecie¿!
NATTIE Ojej, nie wyg³upiaj siê... Myœla³am, ¿e z mojego kraju, ale zabroni³aœ mi!
ANIO£ Przecie¿ to niewa¿ne... Taaak, weŸ no mapê Europy z tamtych czasów, znajdŸ wszystkie kraje, których nie by³o na mapie wtedy, a s¹ dziœ. Niektórych chyba ci¹gle nie ma. Za³o¿ê siê, ¿e jêzyk wiêkszoœci z nich by³by szeleszcz¹cy dla Francuza, a ka¿dy ma te¿ zapewne swój typowy rodzaj sera, z którego mo¿na zrobiæ ciasto. Zadowolona???
NATTIE [podchwytliwie] A dlaczego przylecia³aœ w³aœnie tutaj?
ANIO£ [wzrusza ramionami] Nie pochlebiaj sobie, dziecko! teraz to ja nawet po chiñsku umiem! #$^%@!$ (*$#%%!!!
NATTIE [z rezygnacj¹, przewracaj¹c karteczki notesu] Dobra, dobra... A to w takim razie kiedy?
ANIO£ Nie zgrywaj siê. Myœlisz, ¿e siê tego dowiesz? Podrzuci³am ci Oriona, jak ju¿ wiedzia³am, ¿e siê nadajesz, mniej wiêcej. Podrzuca³am ci i inne rzeczy, nieprawda?
NATTIE [kiwa g³ow¹] Prawda, prawda... Przez chwilê myœla³am, ¿e jesteœ kimœ innym.
ANIO£ Takie moje szczêœcie... A potem to wszystko robi³o siê coraz mniej wa¿ne. Dowody, linki, obrazy. Wiersze nie by³y inspiracj¹, okaza³y siê ilustracjami...
NATTIE A je¿eli chodzi o ciebie, to wiesz, ¿e mia³am ochotê skasowaæ co nieco, dwa razy siê to zdarzy³o! Myœla³am, ¿e to bêdzie przegiêcie...
ANIO£ Wiem, ale nie zrobi³aœ tego, wiêc ci dziêkujê.
NATTIE [podejrzliwie] Ale¿ s³odziutka jesteœ...
ANIO£ [z szerokim uœmiechem] Na koniec ci siê nale¿y! A mo¿e chcesz pos³uchaæ, co by³o dalej?
NATTIE [wrzeszczy przera¿ona] NIE!!! Daj ty mi œwiêty spokój!!! Ja mam kupê roboty!!! Wiesz, ile rzeczy zawali³am??? Ja nie jestem pisark¹ od harlequinów!
ANIO£ [wzrusza ramionami] Có¿, skoro ty nie chcesz... Ale chyba nie s¹dzisz, ¿e to by³o takie proste, co?
NATTIE Jak was znam, to by³o bardzo pokrêtnie! Ale leæ sobie gdzie indziej, dobrze?
ANIO£ [krêci g³ow¹] Cicho, nie awanturuj siê tak! Przecie¿ by³o ca³kiem mi³o, nie?
NATTIE Ale muszê teraz mê¿owi chyba setkê serników upiec!
ANIO£ [prycha pogardliwie] Tego gniota nazywasz sernikiem?
NATTIE [rozeŸlona] Nie obra¿aj mnie! Nie mo¿na wszystkiego umieæ! Nastêpnym razem dam wiêcej cukru. I szczyptê soli, a co! Jemu zreszt¹ smakuje, to chyba najwa¿niejsze!
ANIO£ [³agodz¹co] Dobra, dobra, to rzeczywiœcie najwa¿niejsze!
NATTIE [wzdycha ciê¿ko i zmienia temat] To mo¿e skoñczymy to przedstawienie, co? Co do ksi¹¿ki, to mog³oby tak byæ, ale przecie¿ nie ty napisa³aœ libretto tego musicalu! Powsta³o trochê póŸniej, 1986 - premiera. Webber, Stilgoe, Hart...
ANIO£ [patrzy ³obuzersko na Nattie] Wiesz, ¿e nie muszê trzymaæ pióra, ¿eby pisaæ, prawda? Nikt z NAS nie musi. Spodziewam siê, ¿e chcesz zapytaæ o wersjê sceniczn¹, prawda?
NATTIE Mia³am ochotê te¿ siê z ni¹ rozprawiæ, szczerze mówi¹c...
ANIO£ [wzdycha] Widzia³aœ przecie¿... Có¿, musia³am iœæ na pewne ustêpstwa... Trochê siê zdenerwowa³, rozumiesz. Nawet bardzo. I powiedzia³, ¿e znajdzie sobie porz¹dnego pisarza.
NATTIE [otwiera szeroko oczy] Forsyth???
ANIO£ [zgrzyta zêbami] Niestety...
NATTIE Coœ On nie mia³ szczêœcia do pisarzy, wybacz, ale ten ca³y Upiór Manhattanu... Znam ksi¹¿ki Forsytha, zawsze by³ dla mnie mistrzem zagmatwanych akcji, trzymania w napiêciu, pisania naprawdê na wysokim poziomie. I realistycznego. A tu to nie pokaza³ klasy, niech go... Do tego Raoul bezp³odny? A dziecko...
ANIO£ [wkurza siê] Zamilknij! Nie komentuj tego œwiñstwa wiêcej! Dobrze, ¿e na koñcówkê zd¹¿y³am, ale wtedy moja wœciek³oœæ ju¿ by³a wielka jak, jak... nie wiem co! Te filmy, te wszystkie obrzydlistwa! Tfu!
NATTIE I co, i co?
ANIO£ [z satysfakcj¹] Ha, dosta³am pozwolenie na sfilmowanie musicalu!
NATTIE A przyznaj siê, obsadê te¿ dobiera³aœ?
ANIO£ [tajemniczo] Mo¿e troszeczkê pobzycza³am tu i ówdzie... Gerry to taki mi³y ch³opiec, ma fajne poczucie humoru. I ten jego szeleszcz¹cy akcent, nie mog³am siê oprzeæ [chichocze]. I ³adnie œpiewa...
NATTIE Zaraz, a czemu w mojej, tfu, naszej opowieœci On nie œpiewa? Co?
ANIO£ Hmm, wiesz, po tym wszystkim On myœla³, ¿e ju¿ nigdy nie bêdzie potrafi³.
NATTIE [odhacza coœ w notesiku] Aha, uraz, usprawiedliwiony. To znaczy, ¿e kiedyœ w koñcu jednak...?
ANIO£ Kiedyœ, w koñcu, jednak... Nie mia³ wyjœcia, bo...
NATTIE [zatyka uszy] Cicho! [po chwili] I jak wypad³ w twojej szanownej ocenie? A inni odtwórcy tej roli? Crawford, a Banderas te¿ chcia³.... Earl Carpenter mi siê baaardzo podoba³!
ANIO£ [macha rêk¹] Ka¿dy coœ tam ma ciekawego w sobie. Ale chyba nie s¹dzisz, ¿e ktokolwiek móg³by JEMU dorównaæ?
NATTIE [szczerzy zêby] Pewnie, ¿e nie!
ANIO£ W³aœnie, mia³am mieæ wy³¹cznoœæ na ten film, ale oczywiœcie musieli siê mieszaæ! Wszyscy prawie próbowali przeszkadzaæ! A ta ma³a ¿mijka... [zgrzyta zêbami] Ja siê do niej nie odzywam od tego czasu! Widzia³aœ te znikaj¹ce poñczoszki?! Wiesz, ile fanfików na ten temat powsta³o?! Wiesz, ile to punktów???
NATTIE [szczêka jej opada trochê] Jakich punktów znowu???
ANIO£ [gryzie siê w jêzyk , po czym wzdycha] No wiesz... Mamy tak¹ du¿¹ tablicê, zapisujemy wszystko... ¯eby by³o sprawiedliwie.
NATTIE [szczêka jej opada ca³kowicie] Tab-li-cê? Punk-ty? Nieeee... [zbiera siê powoli do kupy] Macie z nas niez³y ubaw, co?
ANIO£ [z uœmieszkiem] Ca³kiem spory! [chichocze]
NATTIE [zrezygnowana] To ja ju¿ zaczynam rozumieæ ten biznes... A za mnie chocia¿ ty coœ dostaniesz?
ANIO£ Pewnie dostanê coœ tam...
NATTIE A jesteœ choæ w czo³ówce?
ANIO£ [z³oœliwie] Przeczytaj wszystkie fanfiki œwiata i sama policz, jak chcesz!
NATTIE To jest niewykonalne, dobrze wiesz! [marszczy brwi] To ja ju¿ wiem, kto Kai lata³ ko³o ucha! Ona twierdzi, ¿e jej anio³ jest zgryŸliwy, a mnie siê wydaje, ¿e ona s³ysza³a piêkny, cichutki œpiew... „Moja krew...”
ANIO£ [wzrusza ramionami] Wiesz, na staroœæ ró¿nie siê z ludŸmi robi...
NATTIE Poczekaj, a inne forumowe ff? [zastanawia siê] Trudno wyczuæ, zw³aszcza te nieskoñczone... No i nie wszystkie przeczyta³am, a¿ wstyd. Poczekamy, zobaczymy... Zdaje mi siê, ¿e jednak wœcibskie niepokorne kobiety tu wiod¹ prym! Gratulacje! Ale kto do Britt u licha przylecia³?
ANIO£ [chichocze] Hihihi, akurat Ci powiem...! Widzisz, mimo wszystko jakaœ równowaga musi byæ!
NATTIE Równowaga, no to rozumiem... Ale ale, w³aœnie, ciekawe, co On robi³ w Operze jak ju¿ do niej wróci³?
ANIO£ [kpi¹co] Mo¿e zamiata³ scenê?
NATTIE Jak u Pratchetta?
ANIO£ Buahahaha!!!!! I piêæ wykrzykników! Myœlisz, ¿e Terrego to ominê³o? [œmieje siê do rozpuku]
NATTIE [wzdycha cichutko] Taak, tam te¿ jest baba w czarnej sukni, która siê rozprawia z Upiorem... I inne ciekawe rzeczy, jak dobrze poszukaæ. A Christine nie umie œpiewaæ, he he he, ciekawe, czyja to sprawka? A Susan Kay w takim razie?...
ANIO£ To ju¿ jest dzie³o zbiorowe!
NATTIE Oj, lepiej wróæmy do musicalu. [podpuszczaj¹co] To kto napisa³ muzykê w takim razie?
ANIO£ [z kpin¹] Andrew Lloyd Webber, no co ty, nie wiesz???
NATTIE [kiwa g³ow¹ z politowaniem] Jasne, jasne...
ANIO£ [mruga po kumotersku] Powiem ci tylko, ¿e w ten temat wmiesza³a siê ukochana wnuczka...
NATTIE [podskakuje] Ja wiem! Te bêbenki! Wstrêtna perkusja w tytu³owym utworze!
ANIO£ Widzisz, sama potrafisz myœleæ, co ja ci mam opowiadaæ wiêcej!
NATTIE Ojejku, darujmy sobie jednak, ja ju¿ i tak nie mogê spokojnie czytaæ ani ogl¹daæ tego filmu! Zemsta na zemœcie, zemst¹ pogania...
ANIO£ To co, wracamy?
NATTIE Kiedyœ trzeba...
[Wracaj¹ na arenê w wielkim cyrkowym namiocie. Po ³agodnym l¹dowaniu wokó³ areny rozb³yskuj¹ sztuczne ognie. Wbiega dwójka dzieci o nieokreœlonym wieku i p³ci i siadaj¹ na oparciach fotela z dwóch stron Anio³a.]
ANIO£ [z dum¹] Poznaj, to moje dzieci!
NATTIE Spodziewa³am siê... BliŸniêta!
ANIO£ Takie same, a jak ró¿ne, prawda? Wiesz, co siê tu œwiêci...
NATTIE Jasne!
[na arenê wchodzi ¿ongler, zaczyna pokaz z niezliczon¹ iloœci¹ kolorowych pi³eczek]
ANIO£ [uœmiecha siê szeroko] To co, stajesz na g³owie?
NATTIE [przekornie] Nie.
ANIO£ [zdziwiony] I nie zapytasz nawet?
NATTIE [jeszcze bardziej przekornie] Nie.
ANIO£ A czemu¿ to?
NATTIE [z uœmiechem od ucha do ucha] A po co? Mnie tu dobrze!
ANIO£ [mru¿y oczy i kiwa g³ow¹; pstryka palcami i na jej g³owie pojawia siê czapeczka z dzwoneczkami o charakterystycznym trójro¿nym kszta³cie] Skoro tak... Pozwolisz jednak, ¿e ja siê rozeœmiejê? [zaczyna chichotaæ] Dawaj ten ostatni wierszyk i ¿egnaj!
NATTIE Siê robi! Pozdrów ich tam ode mnie!
ANIO£ [znika œmiej¹c siê ob³êdnie]
NATTIE [wkleja wierszyk]
Ballada o arenie cyrkowej
na koniec - rozwi¹zano teatr wiêc ca³a w sztucznych ogniach teraz krêci siê arena cyrkowa naszych czasów metafora
nic tu na pewno wszystko na niby ma³pa jest cyrku idolem karze³ podkrêca szatañsk¹ korbkê arena toczy siê ko³em
niczym pi³eczki w palcach ¿onglerów duszyczki nasze wiruj¹ wko³o ¿ycie przesta³o byæ sztuk¹ i sta³o siê sztuczk¹ cyrkow¹
dwie siostry syjamskie: prawda k³amstwo wbiegaj¹ w zwinnych podskokach nikt nie odró¿ni jednej od drugiej s¹ w jednakowych trykotach
Bóg gdyby nawet w krzaku ognistym pojawi³ siê miêdzy nami mówilibyœmy ¿e to magik kolejn¹ sztuczk¹ nas mami
lecz dok¹d mo¿na w cyrku ¿yæ pytamy stoj¹c na g³owie s³yszymy drwi¹cy b³azna œmiech i to jedyna odpowiedŸ i to jedyna odpowiedŸ
J. Baran
|
|