|
Post by Nattie on Sept 1, 2005 23:16:16 GMT 1
Prolog. Dom. * * * * * * * * * * * Mi³oœæ jak s³oñce
Mi³oœæ jak s³oñce - ogrzewa œwiat ca³y I swoim blaskiem o¿ywia ró¿anym; W g³êbiach przepaœci, w rozpadlinach ska³y Dozwala kwiatkom zakwitn¹æ wioœnianym I wyprowadza z martwych g³azów ³ona Coraz to nowe na przysz³oœæ nasiona.
Mi³oœæ jak s³oñce - barwy uroczemi Wszystko doko³a cudownie powleka; ¯ywe piêknoœci wydobywa z ziemi, Z serca natury i z serca cz³owieka, I szary, mglisty widnokr¹g istnienia W przêdzê z purpury i z³ota zamienia.
Adam Asnyk* * * * * * * * * * * W pewn¹ piêkn¹ sierpniow¹ niedzielê postanowili odetchn¹æ od miejskiego zgie³ku i py³u. W koñcu nawet Pary¿ w skwarny dzieñ nie by³ niczym wiêcej, jak tylko mas¹ rozpalonego kamienia i rozgrzanego bruku. – Gdzie mam jechaæ, proszê pañstwa? – zapyta³ Pierre wspinaj¹c siê na koz³a bryczki. – WyjedŸ po prostu z tego miasta! – odpowiedzia³ mê¿czyzna, usadowi³ siê obok ¿ony i wzi¹³ synka na kolana. – A dalej? Gdzie nas oczy ponios¹, byle nie by³o tam tych wszystkich Madames i Monsieurs... Dobrze kochanie? – zwróci³ siê do ¿ony. Odpowiedzia³a uœmiechem i roztrzepa³a niesforne w³osy synka. – Czyli Las Buloñski odpada... – zachichota³a. - Ach, jestem pewna, ¿e znajdziemy dziœ jakieœ ciekawe miejsce. Wiesz, jak lubiê odkrywaæ nieznane! Pierre œci¹gn¹³ lejce i bryczka ruszy³a z miejsca. Wyjechali z ma³ej, bocznej uliczki na Rue de Vaugirard, udaj¹c siê w kierunku Issy. Dziêki Bogu ulice by³y stosunkowo puste, wiêc ju¿ po chwili mijali rogatki miasta. Nied³ugo potem kazali Pierrowi skrêciæ w boczn¹ drogê prowadz¹c¹ do wioski, której nazwê widzieli pierwszy raz w ¿yciu. Kilka ma³ych domków otoczonych sadami, ogródkami i stodo³ami tuli³o siê do siebie na skraju rozleg³ej polany wyrwanej lasom przez pradziadów dzisiejszych mieszkañców osady. Zatrzymali bryczkê na jej krañcu i ruszyli na spacer leœnym traktem. Ogarn¹³ ich przyjemny cieñ drzew i œpiew ptaków. – Wydaje mi siê, ¿e ta droga prowadzi dooko³a wioski. Mo¿e bêdziemy mogli zatoczyæ ko³o i wróciæ do Pierra tam, gdzie go zostawiliœmy – zaproponowa³ mê¿czyzna. - Co wy na to, szanowna rodzinko? – A na drogê mamy coœ w koszyczku! – Mamo, zobac! Dogoniê j¹! – Och Krzysiu, uwa¿aj! Nie tak szybko, przewrócisz siê! – kobieta krzyknê³a do synka, który z radosn¹ werw¹ rzuci³ siê w pogoñ za wiewiórk¹. – Ale¿ daj mu siê wybiegaæ, w koñcu to prawie czteroletni ch³opak – wstawi³ siê mê¿czyzna za synkiem. – Gdzieœ musi zu¿yæ swoj¹ energiê! – Mêsk¹ energiê, powiadasz? A ty masz jej doœæ ¿eby nas z³apaæ? – zaœmia³a siê przekornie i pobieg³a za ch³opcem. – Poka¿ê ci, jak ciê z³apiê! * * * Droga rzeczywiœcie bieg³a ca³y czas po lekkim ³uku, a dzieñ by³ wymarzony na wycieczkê. Szli przez las i oddychali powietrzem nasyconym zapachem drzew i leœnej œció³ki, cieszyli siê z ka¿dego napotkanego listka i szyszki, sprzeczali o nazwê w³aœnie us³yszanego ptaka. Krzyœ by³ zachwycony mnóstwem napotkanych wiewiórek i dziêcio³em wystukuj¹cym rytm leœnej melodii. Ale przede wszystkim cieszyli siê sob¹ nawzajem dziêkuj¹c wszelkim mo¿liwym bogom, ¿e pozwolili im na tak szczêœliwe ¿ycie. * * * – Mamo, a daleko ju¿? – Krzyœ w koñcu zacz¹³ traciæ werwê. – „Daleko jeszcze” mówi siê, synku, a co siê sta³o? – Ja chcê na konika! – oœwiadczy³ stanowczo m³ody cz³owiek. – Ale¿ Monsieur, pañski rumak jest zawsze do dyspozycji – sk³oni³ siê nisko mê¿czyzna i posadzi³ sobie synka na ramionach. – Tylko mama musi ponieœæ koszyk... W drogê, generale! – zakomenderowa³ i pogalopowali przed siebie. Za zakrêtem zatrzyma³ ich jednak niespodziewany widok. Przysadzisty murek okala³ niewielk¹ po³aæ lekko przerzedzonego lasu, a pod drzewami znalaz³o siê miejsce na kilkanaœcie kamiennych, omsza³ych nagrobków, z których jeden wyró¿nia³ siê wyraŸnie wielkoœci¹ i bogactwem zdobieñ. – Hej, zaczekajcie na mnie! – zawo³a³a ¿ona r¹czego rumaka. – A mo¿e byœmy tak coœ przek¹sili? Ten koszyk wcale nie jest taki lekki... – Gdy dotar³a do swoich ch³opców zatrzyma³a siê równie¿ zaskoczona tym, co zobaczy³a. Obok cmentarza bowiem, nieco dalej w g³¹b lasu, sta³ dom, który z ca³¹ pewnoœci¹ nie zosta³ wybudowany przez tutejszych wieœniaków. Dom mo¿na by w³aœciwie nazwaæ ma³ym pa³acem. Drewniane okiennice strzeg¹ce wielkich okien parteru i piêtra by³y starannie pozamykane, a z komina nie wydobywa³ siê najmniejszy dym. Podjazd rozci¹gaj¹cy siê od uchylonej bramy w ¿elaznym ogrodzeniu do schodów prowadz¹cych na obszerny taras otoczony kamienn¹ balustrad¹ i do drzwi domu by³ niemal niewidoczny pod zarastaj¹cym go zielskiem. Dooko³a wybuja³o kilka strzelistych topoli, a przy boku domu przycupnê³a oszklona weranda, która teraz groŸnie szczerzy³a zêby pozosta³oœci po szybach. Niewielki budynek dla s³u¿by, wybudowany bli¿ej bramy, obroœniêty by³ dzikim winem a¿ po sam dach. – A có¿ to za widok? – zdziwi³a siê kobieta. – Chcia³aœ niespodziankê, to masz – uœmiechn¹³ siê jej m¹¿ i ruszy³ naprzód. – To mi wygl¹da na cmentarz, pewnie jeszcze z czasów wojen Napoleona. Ale ten dom! ChodŸmy obejrzeæ go z bliska! Wydaje siê doœæ tajemniczy. – Ach, tajemniczy jest na pewno i raczej opuszczony. A nasza droga tu siê koñczy. – Mówiê ci, jest z nim zwi¹zana jakaœ romantyczna historia, jak amen w pacierzu! Wspiêli siê po schodach i przy drewnianych drzwiach zamkniêtych na solidn¹ stalow¹ sztabê i k³ódkê zobaczyli przekrzywion¹ tabliczkê z wyblak³ym napisem „Na sprzeda¿. Pytaæ u Marbeau w wiosce.” – Nie wygl¹da mi na to, ¿eby mieli nat³ok kupców – wzruszy³a ramionami kobieta. – Któ¿ chcia³by tu mieszkaæ? Chyba tylko samotne duchy. – A mo¿e duchy tu mieszkaj¹? Uhuhu! – zaœmia³ siê jej m¹¿. – Uhuhu! – zawtórowa³ mu Krzyœ. Obeszli dom dooko³a i na jego ty³ach znaleŸli zaroœniêty sad z niewielk¹ sadzawk¹, która kiedyœ zapewne bardziej przypomina³a fontannê. Z tej strony budynek posiada³ wyjœcie do ogrodu przez niepokaŸny taras, a przy zejœciu po kilku schodkach ustawiono kamienn¹ ³awkê. Obok niej wyrasta³ zdzicza³y, lecz niebywale rozroœniêty krzak ró¿y o nielicznych ju¿ o tej porze roku bladoró¿owych kwiatach, wspieraj¹cy siê na pergoli wyraŸnie domagaj¹cej siê wymiany kilku szczebelków. – A to jest miejsce na nasz¹ przek¹skê – stwierdzi³ mê¿czyzna odgarniaj¹c zesch³e liœcie i opad³e p³atki ró¿y z ³awki. – Jestem strasznie ciekaw, co te¿ nasza kochana Maria zapakowa³a do koszyka. Myœlê, ¿e czas rozwik³aæ t¹ tajemnicê! – Na pewno coœ pysznego – jego ¿ona zabra³a siê za wyci¹ganie specja³ów. – Krzysiu, chodŸ tutaj zaraz, popatrz, s¹ twoje ulubione bu³eczki! Zjedli z apetytem wszystkie bu³eczki i prawie ca³¹ pozosta³¹ zawartoœæ koszyka. Kobieta wystawi³a twarz do popo³udniowego s³oñca tul¹c synka na kolanach i nuc¹c jego ulubion¹ piosenkê. – Popatrz, on ju¿ zasn¹³, ale¿ zmêczy³y go te wiewiórki. Nasz ma³y anio³ek – szepn¹³ mê¿czyzna po chwili. – Ach, je¿eli nie ruszymy w drogê, to i mnie to czeka – przeci¹gn¹³ siê leniwie. – Poczekaj, jest tak piêknie – popatrzy³a mê¿owi w oczy. – I ja jeszcze... Chcia³am ci coœ dziœ powiedzieæ. – Co takiego? – ¯e... wszystkie znaki wskazuj¹ na to, ¿e nastêpny anio³ek chce przyjœæ na ten œwiat... Za jakieœ pó³ roku – w jej oczach pojawi³y siê ³zy. –Najdro¿sza! – wykrzykn¹³ jej m¹¿, prawie budz¹c Krzysia. – Jak ja siê cieszê, wiêc jednak widzisz, uda³o siê, niepotrzebnie ciê straszyli, ja wiedzia³em... - uca³owa³ ¿onê najserdeczniej jak potrafi³. – Co ty, p³aczesz? Kochana moja... – zebra³ ustami tych kilka ³ez radoœci. – Ale jak ty siê czujesz, czemu dopiero teraz mówisz? Jak to siê sta³o, ¿e ja nic nie zauwa¿y³em? – Widaæ nie jesteœ a¿ taki bieg³y w tej materii... Trochê oszukiwa³am, przepraszam, zrozum, ja chcia³am byæ pewna. I czujê siê dobrze, naprawdê. Jej zapewnienia nieco uspokoi³y mê¿czyznê, a jego palce przesunê³y siê po jej policzku. – Jak ja ciê kocham, tego nie wypowiem – zanuci³ wpatruj¹c siê w twarz ukochanej. – Jaka ty jesteœ piêkna... Bo¿e, co za cudowny dzieñ! A¿ szkoda wracaæ... – Ja ciebie te¿... Nad ¿ycie w³asne i wszystko na œwiecie. Ale czas ju¿ chyba myœleæ o powrocie, niestety. Chyba, ¿e... kupujemy ten dom! Moglibyœmy pracowaæ u tych z wioski – rozeœmia³a siê. – Hmm, chyba raczej nie mielibyœmy z nimi wystarczaj¹cego zajêcia... – mê¿czyzna uœmiechn¹³ siê, zerwa³ na pó³ rozkwitniêty kwiat ró¿y i wrêczy³ go ¿onie. Ostro¿nie wzi¹³ œpi¹cego synka na rêce i wyszli z powrotem na drogê, która ich tu przywiod³a. – Wiesz, ten cmentarz nawet jest piêkny i taki spokojny – powiedzia³, spogl¹daj¹c zamyœlonym wzrokiem na skupisko krzy¿y pod drzewami. – Tak inny od paryskich. Ja bym wola³ tutaj le¿eæ ni¿ na Pere-Lachaise, tam jest ju¿ straszny t³ok... – WstydŸ siê, w taki dzieñ myœlisz o œmierci? – obruszy³a siê jego ¿ona. – Ale¿ to tylko tak mi przemknê³o przez myœl. Obiecujê odt¹d myœleæ tylko i wy³¹cznie o ¿yciu! * * * Pierre czeka³ na nich lekko ju¿ zaniepokojony. Ruszyli w drogê powrotn¹ i po d³u¿¹cej siê godzinnej jeŸdzie dotarli do swego przestronnego mieszkania w szacownej paryskiej dzielnicy. A tajemniczy dom? Czy jego historia rzeczywiœcie by³a romantyczna? Byæ mo¿e niektórzy nazwaliby j¹ tak, dla innych by³aby jedynie dziwaczn¹ i niezrozumia³¹. W roku 1814, gdy napoleoñskie wojska wyczerpane i zdziesi¹tkowane cofa³y siê pod naporem wroga, pewien m³ody porucznik wraz z resztkami swojego oddzia³u próbowa³ przedostaæ siê przez lasy rosn¹ce doko³a Pary¿a i dotrzeæ do domu. Mia³ ju¿ serdecznie dosyæ wojny, tu³aczki i zabijania, które wypali³o w nim ca³y m³odzieñczy zapa³, patriotyzm i uwielbienie dla Cesarza. Chcia³ dojœæ do domu i jeszcze raz zobaczyæ oczy swojej ¿ony, z któr¹ po¿egna³ siê zaledwie trzy dni po œlubie. Choæby potem mieli go zwi¹zaæ i postawiæ przed s¹dem wojennym za zdradê. Musia³ je jeszcze raz zobaczyæ, bodaj raz spojrzeæ w ich radosny b³êkit, przez chwilê byæ znowu w domu, lecz nie by³o mu to dane. Nagle natknêli siê na oddzia³ wrogiego wojska. Nie mieli ¿adnych szans. Ogarniêty rozpacz¹ i szaleñstwem porucznik walczy³, choæ nie wiedzia³ ju¿ o co i dlaczego. I tak poleg³, jak zreszt¹ wiêkszoœæ jego towarzyszy, szeroko otwartymi oczami wpatruj¹c siê w b³êkitne niebo przeœwituj¹ce miêdzy koronami drzew. Pochowali ich wieœniacy tam, w lesie, gdzie odby³a siê ma³a, nic nie znacz¹ca dla losów wojny potyczka. Jakiœ czas potem m³oda kobieta odnalaz³a to miejsce, kupi³a kawa³ek lasu i kaza³a wybudowaæ dom. Mieszka³a w nim samotnie do koñca swojego d³ugiego ¿ycia i kilka lat przed wycieczk¹ radosnej rodzinki zosta³a pochowana obok swojego mê¿a. Ludzie z wioski mówili, ¿e staruszka umar³a z uœmiechem na ustach, jakby wita³a siê z anio³ami w niebie. Spadkobiercy z dalekiej rodziny chcieli sprzedaæ dom, lecz rzeczywiœcie - nie mieli nat³oku kupców. Nikt nie chcia³ mieszkaæ na tym pustkowiu. Do czasu... Zobaczcie, gdzie te¿ oni mieszkali? {tu jest link do mapy Pary¿a z tamtych czasów mniej wiêcej } I co ja robiê tu, uuu...
|
|
|
Post by Nattie on Sept 14, 2005 13:37:22 GMT 1
I. Wanna Behemota
* * * * * * * * * * *
Tango Triste
To by³o tak, jak zaæmienie s³oñca w sercu: Przesta³a naraz widzieæ mnie; To by³o tak, jak trzêsienie ziemi w Peru: Przesta³a naraz s³yszeæ mnie; To by³o tak, Jak o latarniê morsk¹ Rozbija siê wêdrowny ptak. ------------------------------------------------------------ W najg³êbsz¹ ciemnoœæ str¹ci³ mnie najwiêkszy blask.
Tango - ¿a³obny œpiew jak po szarañczy. Tango - to smutna myœl, któr¹ siê tañczy. Z kul¹ u nogi przeklêtej pamiêci, Z no¿em, co w plecach a¿ do rêkojeœci, Z ob³êdem, co w oczach siê nie mieœci.
Niech bêdzie tak, ¿e zaæmienie zawsze bêdzie: Nie wyjdzie s³oñce dla mnie ju¿: Niech bêdzie tak, ¿e trzêsienie ziemi wszêdzie: Zagin¹³ wszêdzie po mnie s³uch; Niech bêdzie tak, Bo ja nie ¿yjê wcale, Bo duchem ptaka sta³ siê ptak. ------------------------------------------------------------- W najg³êbszej nocy tañczê do czarnego dnia.
Edward Stachura
* * * * * * * * * * *
Anna rozsiad³a siê w swoim niewielkim powozie, który pokonawszy z lekkim trudem rozmiêk³¹ od majowego deszczu drogê skrêci³ na goœciniec prowadz¹cy do Pary¿a. Westchnê³a cicho zastanawiaj¹c siê kolejny ju¿ raz nad swoj¹ s³aboœci¹ do spe³niania ostatnich próœb umieraj¹cych ludzi. Czy ten cz³owiek musia³ akurat na jej ramiona z³o¿yæ swój problem i mroczn¹ tajemnicê? Przecie¿ prawie go nie zna³a i nigdy nie powiedzia³ wprost, dlaczego w³aœnie j¹ wybra³. „Musia³ tak umrzeæ bez choæby s³owa wyjaœnienia – dlaczego?” pomyœla³a, nie pierwszy zreszt¹ raz. Nie odpowiedzia³, gdy zada³a mu w koñcu i to pytanie. Wydawa³o siê jednak, ¿e wiedzia³ o niej tak du¿o i to nie tylko zna³ wydarzenia z jej ¿ycia. Gdy z nim rozmawia³a czu³a, jak jego œwidruj¹cy wzrok przenika a¿ do g³êbi jej serca i mia³a wra¿enie, ¿e on widzi wszystko, co jest tam skrzêtnie ukryte. Tak¿e to, o czym z tak wielkim trudem uczy³a siê nie myœleæ. Do dziœ na wspomnienie tej dziwacznej rozmowy przechodzi³ jej dreszcz po plecach. Zreflektowa³a siê jednak szybko „W koñcu jeden ma³y uczynek mi³osierdzia, jak mówi ojciec Raphael, jeszcze nikomu nie zaszkodzi³. Do tego i tak nie mam zbyt wielu zajêæ, a w nocy – có¿, ci¹gle czêsto nie mogê spaæ. S³owo siê rzek³o.” Nie wiedzia³a, czemu akurat dziœ by³a taka zirytowana t¹ ca³¹ eskapad¹.
Za oknem panowa³a spokojna noc i zaledwie w kilku oknach nale¿¹cych do domów, które mijali, rozb³yska³o œwiat³o. Uliczne latarnie oœwietla³y sylwetki przechodz¹cych z rzadka ludzi, których niepewny chód zdradza³, ¿e wracali z weso³ych paryskich przybytków. Powóz przejecha³ przez most na Sekwanie i kilkukrotnie skrêci³, a¿ w koñcu zatrzyma³ siê w niewielkim zau³ku. Podniós³szy pakunek, który le¿a³ u jej stóp Anna przemknê³a siê cicho w kierunku niewielkich drzwi prowadz¹cych do sutereny.
Pomieszczenie, do którego wesz³a, by³o skromn¹ izdebk¹ z mikrym, brudnym do tego okienkiem i, za wyj¹tkiem niewielkiego stolika, praktycznie bez mebli. Zapali³a lampê stoj¹c¹ na stole i otworzy³a nastêpne drzwi, za którymi zaczyna³y siê krête i strome kamienne schody prowadz¹ce jeszcze co najmniej piêtro w dó³ do krótkiego korytarza. Wyci¹gnê³a klucz i otworzy³a nim zamek kraty znajduj¹cej siê u jego koñca. „Oj, zawias skrzypi! Bêdzie trzeba czymœ to posmarowaæ” – zanotowa³a w pamiêci. Za krat¹ skrêci³a w wiêkszy korytarz. Uderzy³ j¹ powiew ch³odu, wiêc otuli³a siê szczelniej peleryn¹ i za³o¿y³a kaptur na g³owê. W³aœciwie to wejœcie przez suterenê lubi³a najbardziej ze wszystkich - w tym tunelu przynajmniej p³ynê³o coœ, co przypomina³o wodê i kiedyœ by³o zapewne ma³ym strumyczkiem. Mo¿na by³o swobodnie przejœæ szerokim stopniem wymurowanym wzd³u¿ kana³u, który pozostawa³ suchy nawet po d³ugotrwa³ych opadach deszczu. Przede wszystkim jednak to coœ w dole p³ynê³o, a nie tworzy³o bagna rozk³adaj¹cych siê resztek i prawie nie by³o tu szczurów, bo czym¿e mia³yby siê ¿ywiæ? Wzdrygnê³a siê na wspomnienie przejœcia prowadz¹cego od Sekwany, które, jak siê potem okaza³o ku jej niezadowoleniu, czeka³o na ni¹ nastêpnym razem. Wszystko wed³ug wskazówek, które znajdowa³a zawsze na umówionym miejscu.
Gdy tam dotar³a po kilku minutach marszu, w czasie którego znowu opanowa³o j¹ rozdra¿nienie, z ulg¹ postawi³a pakunek we wnêce korytarza. „To nie jest w koñcu takie lekkie, do diaska!” – zaklê³a w duchu. „I w dodatku muszê dŸwigaæ t¹ lampê... Ciekawe, czy ucieszy siê chocia¿ z kwiatka?” Bia³y bez z jej ogrodu w tym roku a¿ kipia³ od kwiatów, pod którymi ³ama³y siê ju¿ ga³êzie. Nik³y uœmiech przemkn¹³ przez jej twarz, gdy spojrza³a na przymocowan¹ do paczki ga³¹zkê. Niezbyt dobrze harmonizowa³a ze swoim obecnym otoczeniem. We wnêce czeka³a ju¿ na ni¹ koperta z instrukcj¹ na nastêpn¹ wyprawê. „Ten cz³owiek zupe³nie nie wie, ile kosztuj¹ rzeczy, których siê domaga” – pomyœla³a zerkn¹wszy do œrodka. „W koñcu co tu jest, parê drobiazgów... Mo¿e to i lepiej, kilka biednych sierotek znowu dostanie nowe buty. I lepiej, ¿e nie wiedz¹ od kogo.” Schowa³a do kieszeni liœcik i ju¿ rusza³a w drogê powrotn¹, gdy nagle...
- Stój! Nie ruszaj siê! – powiedzia³ g³os dobiegaj¹cy z ciemnoœci za jej plecami. S³ysza³a go po raz pierwszy w ¿yciu, ale nie musia³a zgadywaæ, do kogo nale¿y. Ten mroczny g³os, który zdawa³ siê byæ szeptem z piekie³, móg³ byæ w³asnoœci¹ jednej tylko osoby. Jego ton wyraŸnie nie znosi³ sprzeciwu, dlatego uzna³a, ¿e lepiej bêdzie stan¹æ bez ruchu. - Nie jesteœ daroga... Kim jesteœ? - Có¿ za bystre spostrze¿enie, Monsieur! – Zd¹¿y³a ju¿ nieco och³on¹æ. – Mam na imiê Anna. - Co z nim? - Nie ¿yje, niestety... – westchnê³a. W koñcu mówiæ jej nie zabroni³. - Ach, co za szkoda – stwierdzi³ z przek¹sem tajemniczy cz³owiek. - Biedny daroga w koñcu jest wolny! I patrzcie, nawet nastêpcê sobie znalaz³... Nastêpczyniê... Anna stara³a siê zignorowaæ jego sarkazm. - Wydaje mi siê, ¿e by³ pana przyjacielem – powiedzia³a z lekkim wahaniem w g³osie. - Przyjacielem, powiadasz? Bardzo siê mylisz, ja nie mam przyjació³ – jego drwi¹cy ton przybiera³ coraz posêpniejszy odcieñ. – Odwróæ siê i poka¿ swoj¹ twarz! - A czy pan raczy pokazaæ mi swoj¹? - Nie wiesz, co mówisz, kobieto... – Annie wydawa³o siê, ¿e zgrzytn¹³ zêbami. - Nie to nie, ¿egnam pana – stwierdzi³a i stanowczo ruszy³a naprzód. Us³ysza³a kilka cichych kroków, szmer i odg³os szurania butem po posadzce. Nie ogl¹da³a siê jednak za siebie. - ¯adnego zielska nie chcê tu wiêcej widzieæ! – Domyœli³a siê, ¿e jej piêkny bez zosta³ zaliczony do niezbyt szlachetnej rodziny paryskich odpadków. Tak, teraz zdecydowanie lepiej pasowa³ do tego miejsca.
Pozwólcie, ¿e nie bêdê tu rysowaæ szerszego obrazu paryskich kana³ów. Zamiast tego oddam g³os mistrzowi maj¹c nadziejê, ¿e nie profanujê jego imienia...
Gdyby wyobraziæ sobie Pary¿ zdjêty na podobieñstwo przykrywki, podziemna sieæ kana³ów, ogl¹dana z lotu ptaka, narysowa³aby po obu brzegach Sekwany rodzaj wielkiej ga³êzi zaszczepionej na rzece. Na prawym brzegu kana³ obwodowy by³by pniem tej ga³êzi, kana³y doprowadzaj¹ce – jej konarami, a pomniejsze, œlepo koñcz¹ce siê œcieki – ga³¹zkami.
Dok³adniejszy obraz tej niezwyk³ej figury geometrycznej mo¿na uzyskaæ, przedstawiaj¹c sobie roz³o¿ony na tle mroków jakiœ dziwaczny i niezmiernie zagmatwany alfabet wschodni, którego bezkszta³tne litery po³¹czone by³yby miêdzy sob¹ na pozór chaotycznie i jakby przypadkowo, czasem wierzcho³kami, kiedy indziej znowu krañcami.
Œcieki s¹ sumieniem miasta. Wszystko w nich siê zbiega i konfrontuje. W tym sinym przybytku panuj¹ ciemnoœci, ale nie ma ju¿ ¿adnych tajemnic. Ka¿da rzecz ma swój kszta³t prawdziwy, albo przynajmniej ostateczny. Stos œmieci ma tê zaletê, ¿e nie k³amie. Tam siê schroni³a naiwnoœæ. Wszystkie brudy cywilizacji, odbywszy swoja s³u¿bê, wpadaj¹ w ten grób prawdy, gdzie znajduje swój kres gigantyczne obsuwanie siê gruntu spo³ecznego. Wpadaj¹, ale rozpoœcieraj¹ siê w ca³ej okaza³oœci. Ten chaos jest spowiedzi¹. Koniec wszelkich fa³szywych pozorów, nie ma mowy o ¿adnej szmince, plugastwo zdejmuje koszulê, absolutna nagoœæ, klêska z³udzeñ i mira¿y, nic ponad to, co jest i co przybiera z³owrog¹ postaæ tego, co siê koñczy. Rzeczywistoœæ i nicoœæ. Od³amek butelki wyznaje pijañstwo, pa³¹k koszyka opowiada o tajemnicach koszykowego; ogryzek, który niegdyœ mia³ swoje pogl¹dy na literaturê, z powrotem staje siê ogryzkiem; podobizna na miedzianym groszaku szczerze pokrywa siê jadowitym grynszpanem, spluniêcie Kajfasza spotyka wymioty Falstaffa, luidor pochodz¹cy z szulerni uderza o gwóŸdŸ, z którego zwisa kawa³ek sznura samobójcy (...). Wszystko, co siê malowa³o, teraz nurza twarz w brudzie. Ostatnia zas³ona zerwana. Œciek jest cynikiem. Mówi wszystko.
Ta szczeroœæ nieczystoœci podoba nam siê i dzia³a koj¹co na duszê. Kiedy ¿ycie na ziemi wype³nia cz³owiekowi widowisko, jakie daj¹, przybieraj¹c majestatyczne pozy, racja stanu, niewzruszonoœæ przysiêgi, m¹droœæ polityczna, sprawiedliwoœæ ludzka, uczciwoœæ zawodowa, koniunkturalne przyp³ywy bezwzglêdnoœci, nieprzekupne togi - doznaje siê ulgi, wchodz¹c do œcieku i widz¹c b³oto, które to wszystko wyznaje.
(...) Pary¿ domyœla³ siê, ¿e ma pod sob¹ straszn¹ piwnicê. Mówiono o niej, jak o owej potwornej ka³u¿y tebañskiej, w której roi³y siê stonogi maj¹ce po piêtnaœcie stóp d³ugoœci i która mog³aby s³u¿yæ za wannê dla Behemota.
Wiktor Hugo, „Nêdznicy”
* * *
Od spotkania z tajemniczym mê¿czyzn¹ min¹³ pewien czas, w ci¹gu którego Anna kilkukrotnie wyprawia³a siê do Pary¿a ze swoj¹ nocn¹ misj¹. Wszystko by³o w³aœciwie jak przedtem, chocia¿... nie podda³a siê w kwestii kwiatów. „W koñcu jeœli ich tak bardzo nienawidzi, to musi jeszcze coœ czuæ!” - pomyœla³a. Wiosna zaczê³a przechodziæ powoli w lato, a w jej ogrodzie zakwit³y krzaki ró¿. Wbrew zaleceniom darogi prowokowa³a go i dra¿ni³a, ale z wrodzonej przekory nie mog³a siê przed tym powstrzymaæ. On te¿ j¹ dra¿ni³. Po tym, jak rozdepta³ jej bez, zaczê³a do kwiatów do³¹czaæ karteczki z gustownymi napisami, na przyk³ad „Zadepcz mnie!” lub „Chcê zaraz umrzeæ!”. Byæ mo¿e nie by³ to szczyt dobrego wychowania i humoru, ale czasem chichota³a wyobra¿aj¹c sobie jego reakcjê na taki prezent. On jednak nie pojawi³ siê wiêcej, chocia¿ czasem mia³a wra¿enie, ¿e jego wzrok œledzi jej kroki w tunelach.
* * *
Tym razem jednak mia³a bardzo wyraŸne przeczucie, ¿e naprawdê ktoœ j¹ œledzi. Wesz³a znowu przez suterenê, ale po skrêceniu w drugi korytarz wydawa³o jej siê, ¿e s³yszy kroki i jakieœ szepty. Zatrzyma³a siê nas³uchuj¹c, ale tamte kroki i szepty równie¿ ucich³y – lub by³y tylko wytworem jej wyobraŸni. Zaniepokojona dotar³a na miejsce, zamieni³a szybko pakunek na kopertê, schowa³a j¹ do kieszeni p³aszcza i zaczê³a oddalaæ siê œpiesznym krokiem. Skrêci³a za róg tunelu ogl¹daj¹c siê za siebie i wpad³a prosto w objêcia wysokiego mê¿czyzny. Wytr¹ci³ z jej rêki lampê, która rozbi³a siê i spad³a do dawnego strumyka. - Och popatrz, Maxim, co my tu znaleŸliœmy! – krzykn¹³ do swojego towarzysza. Anna wyrywa³a siê kopi¹c go z ca³ych si³, lecz jego wprawne rêce w mgnieniu oka unieruchomi³y j¹ przy œcianie i zatka³y usta. Na szyi poczu³a dotyk czegoœ metalowego. - Nie krzycz i nie rzucaj siê tak, szanowna paniusiu, to ci siê nic z³ego nie stanie – powiedzia³ ten, który j¹ trzyma³. Rozs¹dek podpowiedzia³ Annie, ¿e lepiej go pos³uchaæ. – Ma³y, sprawdŸ, co ciekawego mo¿e mieæ przy sobie taka dama spaceruj¹ca noc¹ po kana³ach! Maxim zapali³ ma³¹ lampkê i postawiwszy j¹ na posadzce zacz¹³ sprawdzaæ kieszenie jej p³aszcza. Poczu³a, jak ukradkiem przesuwa d³onie po jej piersiach i biodrach. - Wydaje mi siê, ¿e sama jest ju¿ ca³kiem, ca³kiem... Nasze kobitki tak ³adnie nie pachn¹ – zachichota³. – O, ale i coœ papierowego mamy, nie pogardzimy, nie... - Poka¿, co tam jest! – rozkaza³ wysoki. Maxim wygrzeba³ na d³oñ banknot i schyli³ siê do lampy – O¿esz ty... - No patrzcie, fiu fiu... – wysoki równie¿ siê nieco wygi¹³ w kierunku znaleziska, które wyraŸnie przekroczy³o ich oczekiwania. Anna poczu³a, ¿e jego uœcisk nieco zel¿a³, a ostrze oddali³o siê od jej gard³a, szarpnê³a siê nagle... - Erik!!! – zd¹¿y³a wrzasn¹æ z ca³ych si³, zanim poczu³a silne uderzenie w g³owê. Mê¿czyzna puœci³ Annê, która osunê³a siê pod œcianê. Nie straci³a jednak ca³kiem przytomnoœci, us³ysza³a przera¿aj¹cy krzyk i k¹tem oka zobaczy³a czarn¹ sylwetkê z rozpostartymi rêkoma, miêdzy którymi powiewa³y po³y d³ugiej peleryny. I twarz... to by³a twarz samej œmierci, jej oczy po³yskiwa³y ¿ó³ci¹ i... i nie mia³a nosa! Potem us³ysza³a krzyki przera¿enia tamtych dwóch, kilka kroków, plusk wody... Stara³a siê wstaæ przytrzymuj¹c siê œciany. Poczu³a, jak ktoœ obejmuje j¹ i pomaga podnieœæ siê na nogi. - ChodŸ, szybko! – powiedzia³ znajomy g³os. – Gdzieœ jest ich tu wiêcej. S³ysza³em. - Zostaw mnie! Sama wyjdê! - Czy¿byœ mia³a jednak ochotê na ich towarzystwo? To dlaczego krzycza³aœ? Anna zdecydowa³a siê jednak szybko na towarzystwo Erika. Ruszyli z powrotem korytarzem, którym przed chwil¹ przysz³a. - Ech, daroga, stary g³upcze... Babê mi tu przys³a³, niech¿e go piek³o poch³onie! – zakl¹³ Erik. – Szybciej nie mo¿esz? – us³yszeli za sob¹ jakiœ rumor. Stara³a siê iœæ jak najszybciej, choæ nogi jej siê pl¹ta³y. Nie patrzeæ na jego twarz! Chcia³a tylko wyjœæ, wyjœæ st¹d w koñcu! Na powietrze! Do domu!
* * *
Prowadzi³ j¹ przez mroczne korytarze, których nigdy przedtem nie widzia³a, skrêcali w coraz to nowe tunele klucz¹c w tym labiryncie, który on wyraŸnie zna³ na pamiêæ. Zdawa³ siê widzieæ w ciemnoœci równie dobrze jak w jasny dzieñ, choæ i oczy Anny powoli zaczyna³y dostrzegaæ otoczenie. Przeszli przez jakieœ drzwi, których zamek otworzy³ kluczem. Stopniowo dochodzi³a do siebie w czasie tego marszu, choæ zapewne nieraz by siê przewróci³a, gdyby nie jego ramiê. Doszli w koñcu do ma³ego, œlepego zau³ka, w którego œcianie znajdowa³a siê p³aska wnêka. Erik stan¹³ na chwilê w bezruchu, nas³uchuj¹c uwa¿nie, ale wokó³ nich rozlega³ siê tylko zwyk³y szum paryskich kana³ów. Potem obrzuci³ Annê badawczym wzrokiem, jakby zastanawiaj¹c siê, co z ni¹ teraz zrobiæ. W koñcu pochyli³ siê przy rogu œciany i po kilku jego ruchach kamienna p³yta wnêki bezszelestnie przesunê³a siê ukazuj¹c wejœcie do ma³ego korytarzyka, oœwietlonego wisz¹c¹ na œcianie lamp¹. Gestem kaza³ Annie wejœæ do œrodka. W gruncie rzeczy nie by³a pewna, czy powinna tam wchodziæ, lecz co straszniejszego mog³o j¹ dziœ jeszcze spotkaæ? Nieœmia³o odezwa³a siê równie¿ jej wrodzona ciekawoœæ. Przesz³a przez korytarz i nacisnê³a klamkê drewnianych drzwi, które znajdowa³y siê na jego koñcu. Kamienna p³yta zasunê³a siê za nimi równie cicho, jak gdy zosta³a otworzona przez skomplikowany mechanizm. - Boisz siê wejœæ? – zapyta³ kpi¹co Erik dostrzeg³szy sekundê jej wahania z rêk¹ na ¿elaznej klamce. - Ja? Ja siê niczego nie bojê – odrzek³a, choæ nie do koñca by³a pewna swych s³ów. - Tak, rzeczywiœcie dziœ tego dowiod³aœ – Erik nie zmieni³ tonu. Anna otworzy³a poœpiesznie drzwi, zrobi³a krok do œrodka... - Ach, có¿ to? Pewnie myœla³aœ, ¿e ¿yjê w jakiejœ œmierdz¹cej norze, co? Ze szczurami? – wyraŸnie rozbawi³a go zaskoczona mina Anny. Jej oczom ukaza³o siê bowiem doœæ przestronne pomieszczenie, oœwietlone teraz jedynie blaskiem bij¹cym od przygasaj¹cego kominka. Dostrzeg³a jednak, ¿e du¿o bardziej, ni¿by siê tego spodziewa³a, przypomina normalny pokój mieszkalny. Ogarnê³o j¹ ciep³e i suche powietrze. Spojrza³a na siebie – jej czarny p³aszcz by³ wymazany brudem, a buty, w których sta³a na kamiennej posadzce, ca³e przemoczone. W g³owie odezwa³ siê pulsuj¹cy, têpy ból.
Erik tymczasem rzuci³ pelerynê na krzes³o stoj¹ce przy drzwiach. Podszed³ do kominka i do³o¿y³ dwa wiêksze polana na ¿arz¹ce siê wêgielki. Po chwili rozb³ys³y jasnym ogniem. - Zapraszam dalej, Madame, jeœli nie pogardzisz skromnymi progami tego miejsca. Twój p³aszcz, pozwól... - Dziêkujê panu - Anna usiad³a blisko kominka w fotelu, który jej wskaza³. W milczeniu usiad³ wygodnie naprzeciw niej na niewielkiej sofie, zak³adaj¹c nogê na nogê. Opar³ g³owê na rêce i przygl¹da³ siê jej z zainteresowaniem. Nosi³a czarn¹ sukniê dobrego gatunku o niewymyœlnym kroju, z d³ugimi rêkawami i skromnym dekoltem bez ¿adnych ozdób. Ciemne w³osy nieokreœlonego koloru mia³a spiête z ty³u w prost¹ fryzurê. Twarz o przyjemnych, regularnych rysach by³a stosunkowo m³oda, lecz na jej skroni spostrzeg³ pasemko siwych w³osów. Patrzy³a w ogieñ i wyci¹gnê³a do niego rêce chc¹c je rozgrzaæ. Na jej palcu zauwa¿y³ z³ot¹ obr¹czkê. Po chwili siêgn¹³ do stoj¹cego obok sofy stolika i nala³ nieco trunku do dwóch kryszta³owych kieliszków. - Dobrze nam to zrobi po takim spacerze. To nie trucizna, proszê siê nie obawiaæ – powiedzia³ podaj¹c jedn¹ porcjê Annie i sam wychyli³ po³owê zawartoœci na raz.
Anna odwa¿y³a siê w koñcu spojrzeæ wprost na jego twarz. W œwietle p³omieni pomarszczona skóra nie mia³a tak trupiego koloru, a w g³êbokich oczodo³ach zdawa³ siê majaczyæ zarys oczu. Wydawa³o jej siê, ¿e czaszka poroœniêta z rzadka jasnymi w³osami wygl¹da³a doœæ nienaturalnie, podobnie jak puste otwory na miejscu nosa. Spojrza³a jeszcze raz... - Czy móg³by pan w koñcu œci¹gn¹æ t¹ obrzydliw¹ maskê? – zapyta³a bezczelnie. - Nic pani nie rozumie! To jest w³aœnie moja twarz, któr¹ chcia³a pani jeszcze tak niedawno zobaczyæ – odpowiedzia³ spokojnie. - Czy¿by poczciwy daroga nie uprzedzi³ ciê o tym drobnym fakcie? - Och, jeœli siê pan upiera... – Anna przewróci³a oczami i zaczê³a rozgl¹daæ siê po pokoju.
Pomieszczenie by³o prawie kwadratowe, a jego surowe kamienne œciany pozbawione okien mog³y mieæ po szeœæ metrów d³ugoœci. Nieco bardziej niezwyk³y by³ ³ukowato wygiêty sufit, uformowany do tego w dziwny wzór sk³adaj¹cy siê z regularnie roz³o¿onych wnêk o kszta³cie pó³kul. W pó³mroku, który panowa³ dooko³a, Anna widzia³a czarny fortepian ustawiony na samym œrodku pokoju. Zwykle w okolicach takiego instrumentu pa³êtaj¹ siê stosy zeszytów z nutami, lecz tu nie dostrzeg³a ani jednego. Za fortepianem, pod przeciwleg³¹ œcian¹ majaczy³ zarys dwóch pokaŸnych szaf, miêdzy którymi sta³a biblioteczka. Na lewo od fortepianu a¿ do drzwi, którymi tu wesz³a, przestrzeñ by³a pusta, dopiero przy samym wejœciu sta³y dwa proste krzes³a i niewielka, równie ascetyczna komoda. Na prawo natomiast znajdowa³ siê du¿y stó³, na którym le¿a³o kilka papierowych rulonów i sta³a pokaŸna lampa, œwiadcz¹c, ¿e jednak ktoœ ¿ywy tu mieszka. W przeciwleg³ym rogu cztery stopnie prowadzi³y do nastêpnych drewnianych drzwi. Szara surowoœæ pomieszczenia prze³amana by³a jedynie krwist¹ czerwieni¹ obiæ fotela, na którym siedzia³a i sofy naprzeciwko. Wszystko to wywo³ywa³o u Anny wra¿enie z³owró¿bnej pustki, której nic nie by³o w stanie wype³niæ.
* * *
Erik nic nie mówi³. Oczekiwa³, ¿e ona powinna zacz¹æ jakieœ wyjaœnienia, albo chocia¿ zadawaæ pytania. Niecodziennie chyba znajdowa³a siê w takim miejscu, jak to, z postaci¹ o co najmniej osobliwej fizjonomii i równie specyficznych upodobaniach co do miejsca zamieszkania. Zastanawia³ siê, co jej daroga powiedzia³ i jak du¿o o nim wiedzia³a. S¹dz¹c po spokoju, z jakim tu siedzia³a - niewiele, a jednak nie zaczyna³a przes³uchania. Nie wygl¹da³a te¿ na nieœmia³¹, o nie, ani na przera¿on¹. Ciekawe, naprawdê by³a przekonana, ¿e to tylko maska... Anna równie¿ siedzia³a w milczeniu. W koñcu jednak i j¹ ta cisza zaczê³a niepokoiæ. Co ten cz³owiek zamierza³ z ni¹ teraz zrobiæ? Popatrzy³a odwa¿nie w miejsca, gdzie powinien mieæ oczy. - A mo¿e pan coœ zagra? – odezwa³a siê w koñcu. Takiego pytania Erik siê nie spodziewa³. Fakt, ¿e potrafi graæ na fortepianie nie wydawa³ siê byæ najwiêksz¹ zagadk¹ œwiata. - Och, ¿yczy sobie pani muzyki? A jakie¿ to dzie³o chcia³aby pani us³yszeæ? – zapyta³ z przek¹sem. - Na przyk³ad... - zastanowi³a siê przez u³amek sekundy. – Na przyk³ad coœ Mozarta! – poda³a pierwsze nazwisko, jakie przysz³o jej do g³owy. - Mozart... – zastanowi³ siê chwilê i zmierzy³ j¹ wzrokiem od stóp do g³ów. - Có¿, mo¿e jednak spróbujê – postanowi³, po czym wsta³ i podszed³ do fortepianu. Jej spokój zirytowa³ go. „Zobaczymy teraz, kim jesteœ, Anno” – pomyœla³ otwieraj¹c klapê instrumentu. Usiad³ i patrz¹c na jej twarz oœwietlon¹ p³omieniami uderzy³ w klawisze.
Rozleg³y siê dŸwiêki i po kilku taktach Anna pozna³a ten utwór. Dobrze go zna³a. Zamknê³a oczy. Mozart... tak, jakoœ nie przysz³o jej do g³owy, ¿e napisa³ te¿ mszê ¿a³obn¹. I nie s¹dzi³a, ¿e mo¿na j¹ zagraæ na fortepianie. A jednak... pasowa³a do tego miejsca. Pró¿nia komnaty wype³ni³a siê smutn¹ melodi¹ Introitus. Ws³ucha³a siê w jej b³agalne brzmienie. Requiem aeternam dona eis, Domine... Wieczny odpoczynek racz im daæ, Panie... Racz im daæ... A œwiat³oœæ... Dwie ³zy sp³ynê³y po jej policzkach. Exaudi orationem meam... Wys³uchaj mojej modlitwy! Requiem... Lux perpetua... Skoñczy³ Introitus i przerwa³ zaledwie na moment. Nie przeszed³ jednak do Kyrie, lecz od razu do sekwencji. Rozleg³y siê pierwsze dŸwiêki Dies Irae. Dzieñ gniewu... Ostatni dzieñ œwiata... Zobaczy³a go z daleka i nagle sta³a ju¿ przed s¹dem... A Sêdzia mia³ twarz jej mê¿a, widzia³a jego gniew tak wyraŸnie! Zobaczy³a znowu to wszystko... Czu³a skwar lej¹cy siê z nieba, widzia³a ich znowu! Muzyka rozbrzmiewa³a z niesamowit¹ moc¹, to ju¿ nie by³o dzie³o Mozarta, to by³o dzie³o samego diab³a! Tak, i ona tam by³a, piêkna suknia... I krzyk, i krew, wszêdzie krew, ob³êd, morze ¿ywej ludzkiej krwi... I ból, wszechogarniaj¹ce cierpienie, którego nie mog³a udŸwign¹æ. Drgaj¹ce resztki ¿ycia, œmieræ... I pustka, potworna pustka, któr¹ wype³ni³o szaleñstwo. G³upia niebieska pi³ka... Agonia i krew, znowu, nie... - Nie!!! – krzyknê³a, zebrawszy swe ostatnie si³y.
Erik przerwa³ grê. Obserwowa³ tê kobietê ca³y czas. Widzia³, jak p³aka³a, a potem zaczê³a ca³a dr¿eæ przy Dies Irae. Jego Dies Irae! Podda³a siê jego muzyce... Siedzia³a tam teraz zaciskaj¹c palce na porêczach fotela, jakby to mia³o jej pomóc. Przera¿ona wizj¹ piek³a, któr¹ przed ni¹ rozpostar³... Tak, w³adza, jak¹ mia³a jego muzyka, dawa³a mu prawdziwe spe³nienie, a ju¿ tak dawno tego nie czu³. Wsta³ od fortepianu i stan¹³ za oparciem jej fotela. - A teraz s³uchaj... Irytujesz mnie g³upimi kwiatkami, wo³asz o pomoc, której ci udzieli³em, choæ sam nie wiem, dlaczego, potem obra¿asz mnie twierdz¹c, ¿e noszê maskê, chcesz ¿ebym gra³... Kim ty w ogóle jesteœ? - Ja? Jestem... – rozleg³ siê s³aby g³os. - Nie wiem... Nikim. - Nie wiesz? Ciekawe. Zreszt¹... To niewa¿ne – pochyli³ siê nad jej g³ow¹. - To jest bardzo ostre. Uwa¿aj – drugi raz tej nocy poczu³a na szyi dotyk metalu. – I mów, co wiesz, co ci daroga powiedzia³? - Wszystko. - Jak to wszystko? - On twierdzi³, ¿e to wszystko, co wie... - O Mazanderan te¿ ci opowiedzia³? – wysycza³ do jej ucha. - Ró¿ane godziny? Tak. - Buquet? - Tak. - Piangi? - Och, ten akurat prze¿y³... Szybko wyjechali z Carlott¹ do W³och. - Co ty nie powiesz? A to szkoda dla muzyki... Ten stary wariat wyraŸnie nie uzna³ za stosowne mnie o tym powiadomiæ! Có¿, by³em wtedy nieco... rozkojarzony. - O tym te¿ s³ysza³am. - Daroga, idioto, po co? A potem mnie wo³a³aœ na pomoc? Mnie? I przysz³aœ tu? - Nic nie rozumiesz, to by³ warunek. Mój warunek. Musia³ mi powiedzieæ, inaczej nie zgodzi³abym siê. A teraz... Jeœli ju¿ wiesz wszystko, co chcia³eœ... To proszê, tnij. Bêdê ci wdziêczna... dozgonnie – w koñcu uda³o jej siê opanowaæ dr¿enie. - Jesteœ wariatk¹ – stwierdzi³ Erik i schowa³ sztylet. - Dowiedzia³eœ siê wiêc, kim jestem.... Rzeczywiœcie, zapomnia³am, mam nawet dokument, który to potwierdza. Czy nie zabijasz wariatek? Szkoda... Erik podszed³ do przodu fotela, pochyli³ siê i spojrza³ z bliska na jej twarz. W szarozielonych oczach dostrzeg³ zmêczenie i smutek. Ale nie strach. - ChodŸ, odprowadzê ciê do wyjœcia. I tak tu nie trafisz sama.
|
|
|
Post by Nattie on Oct 6, 2005 21:45:15 GMT 1
II. Widownia
* * * * * * * * * * *
Ciemnoœci
W niezg³êbionych mych smutków posêpnej jaskini, Gdzie miê ju¿ zamkn¹³ wyrok Przeznaczeñ surowy; Kêdy nie wnika promieñ weso³y, ró¿owy, Kêdy ze mn¹ Noc tylko, chmurna gospodyni;
Jestem jak potêpieniec przez Boga szydercê Skazany na tle cienia malowaæ - niestety! Kêdy - kuglarz grobowe gotuj¹cy wety - Warzê wci¹¿ i spo¿ywam w³asne moje serce.
Chwilami b³yska, zwiêksza siê, roœnie na jawie Widmo stworzone z blasków wspania³ych i czarów; Po marzycielskich wschodnich rysach i postawie,
Gdy ju¿ zwyk³ego wzrostu dosiêgnie rozmiarów, Poznajê j¹: ta piêkna mara moja senna, To ona! taka chmurna - jednak tak promienna!
Charles Baudelaire
* * * * * * * * * * *
Nastêpnym razem Erik nie znalaz³ przy paczce ¿adnego zielska. „Przynajmniej to zrozumia³a!” – pomyœla³ z niejak¹ satysfakcj¹ wracaj¹c swojego mieszkania. Od wydarzeñ w Operze minê³o ju¿ tyle czasu i chcia³ teraz tylko jednego – samotnoœci. By³ przeklêty. Wszystko, czego dotkn¹³, zamienia³o siê w z³o. Nie chcia³ ju¿ niczego dotykaæ, nigdy...
Cyganie, do których trafi³ po ucieczce z miejsca, które ludzie zwykle nazywaj¹ domem, wystawiali go na pokaz jako „dziecko diab³a”, i to nie tylko ze wzglêdu na jego twarz... Poduczyli go paru sztuczek, ale szybko przerós³ swoich nauczycieli. Ukojeniem tego ciekawego, ale nêdznego ¿ycia by³ dostêp do instrumentów, na których gra³ z nimi ich dzik¹ muzykê, a potem swoj¹ w³asn¹. By³ Cyganem wœród Cyganów, wci¹¿ zmieniaj¹c tabory, z którymi zjeŸdzi³ pó³ œwiata. Widzia³ oceany, widzia³ góry siêgaj¹ce nieba, widzia³ bezkresne pustynie i pradawne lasy. Chcia³ jednak czegoœ wiêcej, chcia³ tworzyæ, budowaæ! Obserwowa³ i szkicowa³ wszystkie interesuj¹ce konstrukcje i budynki, które spotka³ na swej drodze, rozmawia³ z prostymi robotnikami i z ka¿dym, kto nie odmawia³ mu tej wiedzy. W koñcu kiedyœ zbudowa³ nieziemski pa³ac, który sta³ siê siedliskiem szatana - kobiety, bêd¹cej wcieleniem najgorszych instynktów ludzkich... By³a tak piêkna i tak straszna, i nie wiedzia³, która z tych cech bardziej odurza³a jego zmys³y. Podda³ siê jej woli, a ona dawa³a mu upojne zapomnienie nie zwracaj¹c wiêkszej uwagi na zamaskowan¹ czy nie zamaskowan¹ twarz, znajdowa³a w niej wrêcz zaspokojenie, ponure jak droga do drzwi piekie³. Dla jej rozrywki by³ katem i zrobi³by wszystko dla jej uœmiechu. Tak przyjemna odmiana losu – teraz kat, a nie ofiara. Nareszcie nie s³ysza³ uwag wypowiadanych z uszczypliwym uœmieszkiem za jego plecami: „Ach, to ten... sztukmistrz! Co mu siê sta³o z twarz¹, ¿e ci¹gle nosi tê maskê?” Cieszy³ siê wreszcie respektem, wszystko jedno, ¿e zdobytym kosztem œmierci i grozy. Takiego szacunku nie mia³ jako architekt pa³acu i twórca muzyki! Ale Szach wreszcie siê zorientowa³, dlaczego jego piêkna ¿ona czêsto czuje siê niedysponowana, gdy wzywa³ j¹ do siebie. Mroczny i piêkny sen siê skoñczy³, a gdyby nie daroga...
Potem, ju¿ w Pary¿u, daroga sta³ siê jego cieniem. W³óczy³ siê za Erikiem wyobra¿aj¹c sobie, ¿e mo¿e powstrzymaæ jego przekleñstwo. B³êdny rycerz na swej bezsensownej krucjacie! Jej przyczyn¹ by³ zapewne ten wyrzut sumienia, ¿e pomóg³ Erikowi w ucieczce z Mazanderan, ¿e nie zniszczy³ z³a, kiedy jeszcze móg³ tak ³atwo to zrobiæ. Sumienie, wyrzut, przeklête brzemiê...
Konstantynopol – tam stara³ trzymaæ siê z daleka od kobiet, a przynajmniej przez wiêkszoœæ czasu. Zaprojektowa³ kolejny pa³ac, jakiego nie mia³ nikt na œwiecie. Ale polityka, jej matactwa i intrygi – có¿, z tym rzeczywiœcie nienajlepiej sobie radzi³. Uciek³ w ostatniej chwili. Us³ysza³, ¿e w Pary¿u buduj¹ najwiêksz¹ operê œwiata, gdzie dwie jego prawdziwe pasje – muzyka i architektura – zjednocz¹ siê, zrosn¹ ze sob¹ jak bliŸniêta syjamskie! Jego powo³anie! Szanownemu panu Garnier z pocz¹tku nie przeszkadza³ ten dziwny cz³owiek w masce, którego potajemnie zatrudni³ zobaczywszy kilka jego szkiców. Erik zaprojektowa³ wiêkszoœæ ozdób i spory fragment samego budynku, a ca³y splendor sp³yn¹³ na nazwisko Garnier. Erikowi nie zale¿a³o na s³awie, i tak nie mia³ nazwiska, które mog³oby siê ni¹ okryæ, a rozg³os móg³ dojœæ daleko, do niepowo³anych uszu ludzi, którzy szukaliby zemsty. Kiedy jednak chcia³ odebraæ godziw¹ zap³atê za swoj¹ pracê spotka³ zasadzkê policji i znowu ucieka³ pozostawiaj¹c za sob¹ martwe cia³o cz³owieka.
Zd¹¿y³ jednak urz¹dziæ w najg³êbszych podziemiach Opery swoje siedlisko, zakamuflowaæ parê œcie¿ek, które potem rozbudowywa³ potajemnie. Ludzie, którzy nagle spotykali œcianê tam, gdzie wczoraj by³y jeszcze drzwi, mieli naprawdê zabawne miny! W krótkim czasie upomnia³ siê tak¿e o swoj¹ zap³atê u tych, którzy czerpali zyski z jego pracy. Ca³kiem atrakcyjnej rozrywki dostarcza³a mu histeria naiwnych chórzystek i przes¹dnych bileterek, a tak¿e pop³och powa¿nych osobistoœci przychodz¹cych do Opery. I tak, w g³owach tych wszystkich ludzi narodzi³ siê Upiór! Odpowiada³o mu takie imiê.
A potem zjawi³a siê ona... Christine... Powo³a³a do ¿ycia Anio³a Muzyki. I zabi³a go.
Przeklêta niech bêdzie ta twarz! Przeklête ¿ycie! Przeklêta dusza!
Teraz chcia³ tylko to wszystko zostawiæ daleko za sob¹, jak z³¹ marê senn¹. Nikogo nie widzieæ... Nie czuæ nic... Zamkn¹æ siê w swojej celi w kana³ach. Tam, gdzie miejsce na rzeczy, które umar³y, które czeka ju¿ tylko rozk³ad... Gra³ swoje w³asne Requiem dla siebie, ci¹gle od nowa... A w jego Requiem nie by³o modlitw o rozgrzeszenie i pokój, by³ tylko s¹d i wieczne przekleñstwo...
Chcia³ byæ sam i nie potrafi³. Ona stawa³a przed nim, s³ysza³ jej g³os, widzia³ jej oczy, w³osy, dotyka³ jej... Ona, kiedyœ czysty i niewinny anio³... Przychodzi³a tu i œmia³a siê... „Biedny, nieszczêœliwy Erik!” Okrutny œmiech... Szatañski œmiech!
Nienawidzi³ jej.
* * *
O tym wszystkim myœla³ Erik wracaj¹c z przechadzki kana³em prowadz¹cym do Sekwany, prawdê mówi¹c obrazy te przeœladowa³y go przez wiêkszoœæ czasu. Na szczêœcie panowie z tak zwanej inspekcji sanitarnej, którzy mieli nieszczêœcie wtedy wejœæ mu w drogê, dziœ patrolowali zapewne zupe³nie inny odcinek œwiadomoœci, przepijaj¹c ³up w jakiejœ spelunce. Zaniepokoi³a go przez chwilê myœl, ¿e mo¿e znowu ktoœ wymyœli jakiegoœ „upiora z kana³ów” i sprowadzi tu œmia³ków gotowych na wszystko, byle odkryæ tajemnicê. Wróci³ do swojego mieszkania i rzuci³ paczkê przy drzwiach. Niewa¿ne, ¿e zawiera³a te dwie ksi¹¿ki, które chcia³ przeczytaæ. Po co? Nowe arkusze bia³ego papieru na projekty, które mia³y nigdy nie powstaæ, kilka œwie¿ych owoców, których nie mia³ ochoty nawet skosztowaæ. Nie wiedzia³ równie¿, po co zostawi³ nastêpn¹ kartkê...
- Tak, czas zagraæ swoj¹ mszê ¿a³obn¹... mój biedny, nieszczêœliwy Eriku! – mrukn¹³ sam do siebie nalewaj¹c czerwonego wina do kieliszka. Przygl¹daj¹c siê mu pod œwiat³o podziwia³ szlachetny kolor, potem w ustach smakowa³ wykwintny bukiet. Kolejne przekleñstwo – uwielbienie piêkna... gdy siê ma tak¹ twarz! Usiad³ przy fortepianie, œci¹gn¹³ maskê i dotkn¹³ swojej twarzy. „Dobrze, ¿e nie mam luster! Sam bym siê pewnie straszy³... Och, jest obrzydliwa, czy¿ nie prawdê powiedzia³a ta kobieta?” Odpi¹³ od pasa sztylet i po³o¿y³ przed sob¹ na fortepianie. Lasso by³o broni¹ bardziej spektakularn¹, ale ten sztylet ju¿ nie raz okaza³ siê nieocenionym przyjacielem, pomagaj¹c mu w ucieczkach. Zrobiony na jego osobiste, specjalne zamówienie przez perskiego mistrza, delikatnie wygiêty, nieco mniejszy i l¿ejszy ni¿ zwyk³e kind¿a³y. Nie potrzebowa³ broni, która rzuca³aby siê w oczy, z daleka epatuj¹c zarówno rozmiarem, jak i bogactwem ozdób. Czarna pochwa zakoñczona by³a okuciem z delikatnie rzeŸbionym wzorem, powtarzaj¹cym siê te¿ na otulonej srebrn¹ blach¹ rêkojeœci, na koñcu której osadzony by³ niewielki, krwistoczerwony rubin. Sztylet by³ rzeczywiœcie bardzo ostry i nigdy siê nie têpi³. W rêkach Erika by³ œmiercionoœny.
Requiem znowu wype³ni³o komnatê. Spojrza³ w kierunku sofy, na której wygodnie usadowi³a siê Christine, przygl¹daj¹c siê mu z kpi¹cym uœmieszkiem. Nie móg³ na ni¹ patrzeæ, wpatrywa³ siê zatem w przejrzyst¹ czerwieñ kamienia. Czy tam spotka wreszcie spokój? Mówi¹ – wieczny sen... Mówi¹ – wieczna samotnoœæ... Mówi¹ – nicoœæ... Co jest prawd¹? Spojrza³ na p³omienie. Ogniste baletnice, tañcz¹ce w rytm jego muzyki, przyzywaj¹ce go do siebie...
Przerwa³ nagle i gwa³townie wyci¹gn¹³ sztylet z pochwy. B³ysnê³o zabójcze ostrze... Spojrza³ na Christine. Znowu zaczê³a... „Biedny...” Nie... Tylko nie to... Nareszcie spokój, sen, samotnoœæ, cisza, nicoœæ, wszystko jedno co, teraz, albo... „A je¿eli tam nie ma ciszy, mój nieszczêœliwy Eriku?” zapyta³a Christine swym naj³agodniejszym z anielskich g³osów. „Co wtedy bêdzie?” Znowu walczy³ ze dwoma przeciwnymi pragnieniami wype³niaj¹cymi jego duszê, wa¿¹c przez d³u¿sz¹ chwilê broñ w rêce. Spojrza³ w koñcu na piekieln¹ zjawê uœmiechaj¹c¹ siê do niego szyderczo, schowa³ sztylet do pochwy i z furi¹ cisn¹³ o œcianê. Zatrzasn¹³ wieko fortepianu i schowa³ twarz w d³oniach. - Erik! Ty tchórzu! Ty przeklêty tchórzu! - jêkn¹³. Christine siedzia³a w milczeniu, bawi¹c siê kosmykiem swych w³osów. Przynajmniej by³a cicho. Choæ przez chwilê by³a cicho. Gdy odwa¿y³ siê wreszcie podnieœæ na ni¹ wzrok, zobaczy³ znowu ten sam ironiczny uœmiech, na który odpowiedzia³ pogardliwym prychniêciem. „Có¿, skoro jeszcze ¿yjê... Aha, mia³em poczytaæ. I owoce.” Rozpakowa³ paczkê i w œrodku, oprócz zamówionej zawartoœci, znalaz³ list.
Szanowny Panie Eriku,
Gdyby Pan przypadkowo zauwa¿y³, ¿e paczkê tê dostarcza Panu znowu inna osoba, proszê siê zbytnio nie denerwowaæ. Ja jeszcze ¿yjê, unikn¹wszy bli¿szego zaznajomienia z no¿em bandyty, za co ponownie Panu dziêkujê, tudzie¿ nie dost¹piwszy zaszczytu poder¿niêcia gard³a Pañskim piêknym sztyletem.
Osob¹ t¹ jest mój s³u¿¹cy, którego niestety musia³am naraziæ na nocn¹ eskapadê do uroczych kazamatów, poniewa¿ nagle zachorowa³am. Wyprawa do radosnej siedziby Pana i Pana muzyki jest ponad moje si³y, a nie chcia³am pozbawiaæ nikogo przyjemnoœci lektury i zdrowego od¿ywiania. Zadoœæuczyniaj¹c Pañskiej ciekawoœci powiadamiam, i¿ mój s³u¿¹cy nie jest w ¿adnej mierze œwiadomy prawdziwego celu swej wyprawy, i tym samym nie mo¿e naraziæ Pana na ¿adne nieprzyjemnoœci.
Mam nadziejê, ¿e panowie bandyci d³ugo nie zejd¹ do kana³ów pomni niezwyk³ego spotkania, które im siê przytrafi³o. Upraszam równie¿ Pana o pozostawienie mego s³u¿¹cego przy ¿yciu i zdrowych zmys³ach, gdy¿ od wielu lat jest mi podpor¹, a i jego ¿ona zmartwi³aby siê nie ogl¹daj¹c go wiêcej. Ze swej strony zobowi¹zujê siê wyzdrowieæ jak najprêdzej, aby nastêpne przesy³ki dostarczaæ w³asnorêcznie pod wskazany adres.
Z wyrazami szacunku
Anna
PS. Chcia³abym wyraziæ równie¿ nadziejê, ¿e nasza niecodzienna znajomoœæ nie zak³óci³a zbytnio Pana napiêtego zapewne harmonogramu zajêæ. Je¿eli mia³by Pan kiedyœ ¿yczenie znów zagraæ dla mnie jakiœ czaruj¹cy utwór, to pos³ucha³abym go z ogromn¹ przyjemnoœci¹.
„Nic z tego nie rozumiem!” pomyœla³ Erik przeczytawszy list. „Wariatka!” zaœmia³ siê na g³os. „Skoñczona wariatka!” Przez chwilê jego szaleñczy œmiech wype³nia³ ca³¹ komnatê, po czym westchn¹³ i wróci³ do niedopitego kieliszka wina. Mia³o naprawdê wytworny smak. Christine zniknê³a.
* * *
Anna rzeczywiœcie poczu³a siê s³abo. W koñcu nie codziennie obrywa³a po g³owie, dwa razy ktoœ chcia³ j¹ zabiæ, w³óczy³a siê po kana³ach z morderc¹ o strasznej twarzy i s³ucha³a jego muzyki, która szarpa³a na strzêpy jej serce. Rozdrapywa³a rany, które okaza³y siê ci¹gle œwie¿e, choæ myœla³a, ¿e s¹ ju¿ po nich tylko blade blizny. „Po co ja pisa³am ten g³upi list? Nie chcê tam wracaæ, nie chcê tego wiêcej s³yszeæ... Nie chcê tego znowu ogl¹daæ!” - zaklina³a siê w myœlach. Mia³a nadziejê, ¿e Erik weŸmie to wszystko za dziwny ¿art, obrazi siê i najlepiej niech bêdzie znowu jak wczeœniej, mo¿e mu zanosiæ te idiotyczne paczki, jak sam boi siê wyjœæ na zakupy. Ech, znowu ta nierozs¹dna przysiêga! Ale niech on siê wiêcej nie pokazuje, bo w g³êbi duszy wiedzia³a, ¿e ulegnie, ¿e m¹dre zaklêcia przeciwko przedziwnej sile tej muzyki, która wci¹ga³a j¹ w otch³añ wspomnieñ, s¹ nic nie znacz¹cymi s³owami.
* * *
Ku zaskoczeniu Erika do nastêpnego pakiecika znowu do³¹czony by³ kwiatek - ma³y p¹czek bladoró¿owej ró¿y, który dopiero zbiera³ si³y, aby rozwin¹æ swe p³atki, a jego w¹t³a ga³¹zka nie zd¹¿y³a nawet uformowaæ kolców. Nieodzowna ostatnio karteczka cynicznie g³osi³a „Nigdy nie bêdê prawdziwym kwiatem!”. Erik zgrzytn¹³ zêbami ze z³oœci i zgniót³ go w d³oni, po czym otworzy³ j¹ i spojrza³ na niego jeszcze raz. - Jeszcze zobaczymy! - prychn¹³ przez zêby.
Z³apa³ siê na tym, ¿e myœli o tej dziwnej kobiecie, której daroga powierzy³ dalszy ci¹g swojej misji. „Nie móg³ po prostu przestaæ? Albo przynajmniej przys³aæ kogoœ zrównowa¿onego?” Trzês³a siê przy jego Dies Irae, pewnie siê pochorowa³a po tym wszystkim, a póŸniej pisze œmieszny liœcik - „czaruj¹cy utwór”! I chce go jeszcze us³yszeæ! Wiedzia³a o jego zbrodniach, widzia³a jego... jego twarz, co jakoœ nie przeszkadza jej „wyra¿aæ nadziei” na powtórne spotkanie. Przy³o¿y³ jej ostrze do gard³a, a ona nie ba³a siê... Nie ba³a siê œmierci! Czy to w ogóle mo¿liwe? Widzia³ w swym ¿yciu ludzi, którzy uchodzili za mê¿nych wojowników, a w obliczu œmierci kulili siê na kolanach zalewaj¹c ziemiê w³asnym moczem. Zawsze takimi gardzi³, a teraz mia³ w sercu jeszcze wiêksz¹ pogardê dla siebie samego.
Kim ona by³a? Jaki cz³owiek móg³by tak siê zachowywaæ? Wariatka? W³aœnie – jakiœ dokument... Ale w jej s³owach, w jej dziwnym spokoju, w jej oczach nie dostrzeg³ tego, co ludzie nazywaj¹ ob³êdem. Ciekawe, a mo¿e po prostu sobie z niego stroi ¿arty? Nie, k³amstwo wyczuwa³ na znaczn¹ odleg³oœæ, a co do g³upich ¿artów z jego osoby - te¿ mia³ ca³kiem spore doœwiadczenie... Wygl¹da³a przeciêtnie, wrêcz banalnie. Czarna suknia, obr¹czka, siwe w³osy, smutek i znu¿enie zaczê³y uk³adaæ siê w jego g³owie w pewn¹ ca³oœæ. A kiedy gra³? Widzia³a jego piek³o, doœwiadcza³a go wrêcz namacalnie, tego by³ pewien! I po raz pierwszy nie by³ w nim sam...
* * *
Obserwowa³ j¹ znowu, kryj¹c siê w ciemnym korytarzu. Widzia³, jak odwraca siê i po kilku krokach niknie za rogiem. Pokusa jednak by³a taka silna... I wszystko przygotowane jak nale¿y... Ruszy³ za ni¹. - Anno! – znowu us³ysza³a ten g³os w ciemnoœci. „Och nie, wiêc jednak!” – jêknê³a w myœli i zatrzyma³a siê w pó³ kroku. - Czy mog³aby pani zgasiæ tê latarniê? Œwieci tak mocno, ¿e zaraz znowu sprowadzi tu jakieœ niepo¿¹dane towarzystwo. - Ale¿ widzê, ¿e ju¿ sprowadzi³a... – odpowiedzia³a, lecz Erik nie zauwa¿y³ aluzji. - Dobry wieczór panu – Anna zgasi³a swoj¹ lampê i odwróci³a siê. W mroku korytarza rozb³ysn¹³ w¹t³y p³omyk, oœwietlaj¹c z lekka postaæ w d³ugiej pelerynie z kapturem nasuniêtym tak g³êboko, ¿e nie by³o widaæ jego twarzy. „Czy¿by chcia³ oszczêdziæ mi widoku swojej fizjonomii?” – zaciekawi³a siê Anna. - Chce pani pos³uchaæ muzyki? Zatem chodŸmy! – stwierdzi³ stanowczo odwracaj¹c siê, zabra³ pakunek i ruszy³ przodem nie ogl¹daj¹c siê za siebie. „Nie chcê! Nie pójdê!” – pomyœla³a Anna, zgryz³a wargi i pomaszerowa³a za nim potykaj¹c siê od czasu do czasu. W milczeniu doszli do znajomego zau³ka. Kamienna p³yta odsunê³a siê, Erik wszed³ pierwszy, powiesi³ lampê na metalowym haku w korytarzyku i otworzy³ drzwi. Tak jak poprzednio w pokoju panowa³ pó³mrok, a jedynym Ÿród³em œwiat³a by³ ogieñ kominka. Wskaza³ jej karminowy fotel, a sam podszed³ do fortepianu. Gdy przy nim usiad³ i otworzy³ wieko klawiatury, w pokoju nagle rozb³ys³o œwiat³o, wydobywaj¹ce siê z jednego z dziwnych otworów na suficie. Jednym ruchem zrzuci³ z siebie czarn¹ pelerynê. - Ho ho, widzê, ¿e lubi pan efektowne wejœcia... – powiedzia³a Anna patrz¹c na niego z lekkim uœmieszkiem. – Muszê przyznaæ, ¿e mi³o jednak jest zobaczyæ, ¿e ma pan w³osy, nos, oczy... Nie to, co tamto obrz... Tamta maska. - Obrzydlistwo, chcia³a pani powiedzieæ? – Erik odezwa³ siê w koñcu, wci¹¿ wbijaj¹c wzrok w klawiaturê. Na jego ustach b³¹ka³ siê nik³y uœmiech. – Nawet pani nie wie, ilu rozs¹dnych ludzi da³o siê na to nabraæ. Ta trupia twarz to jedno z moich najdoskonalszych dzie³! - Je¿eli to pana jakoœ pocieszy, to prawie sk³ania³am siê ju¿ do uwierzenia w t¹ bzdurê, choæ wszelki rozum temu zaprzecza. A du¿o ma pan tych, hmm... dzie³? - Kilka mam... Ale to niewa¿ne. Czy dziœ równie¿ wybierze pani kompozytora? - Myœlê, ¿e zdam siê na pana dobry gust w tym wzglêdzie. Zreszt¹ i tak nie trzyma siê pan orygina³u zbyt skrupulatnie, czy¿ nie? - Tak, ma pani racjê... Moja muzyka przebija siê przez wszystko inne, prawda? I dociera bardzo g³êboko... – podniós³ wreszcie g³owê i spojrza³ na Annê badawczo swoimi czarnymi jak wêgle oczami. Zadr¿a³a lekko. - Tak – spuœci³a wzrok spogl¹daj¹c na swe rêce.
Gdy zacz¹³ graæ œwiat³a nieco œciemnia³y, pozostawiaj¹c ich w nastrojowym pó³mroku. Anna zaczê³a ws³uchiwaæ siê w melodiê spogl¹daj¹c od czasu do czasu ukradkiem na jej wykonawcê. „Tylko po co mu ta ca³a maskarada?” – pomyœla³a. „Artysta... Nie wie, co ja w ¿yciu ju¿ widzia³am... A zreszt¹, wszystko mi jedno, co ma na twarzy.” Jednak zdecydowanie przyjemniej patrzy³o siê na cz³owieka posiadaj¹cego harmonijne, nieco ostre rysy twarzy, ca³kiem ludzkie, aczkolwiek niespotykanej g³êbi oczy i kruczoczarne w³osy, kontrastuj¹ce z bladoœci¹ cery dawno nie wystawianej na œwiat³o s³oñca. Kilka kosmyków opada³o mu na twarz, której prawie ca³a lewa po³owa przykryta by³a czarn¹ mask¹.
Tym razem muzyka by³a dziwnie spokojna i melancholijna, przebija³ z niej ogromny smutek i têsknota. I Anna têskni³a - widzia³a swoje szczêœcie, ten radosny czas, kiedy byli jeszcze wszyscy razem i œmiali siê ze wszystkiego, kpili ze œmierci, która mia³a przyjœæ za czas tak d³ugi, ¿e wrêcz nierealny. A przysz³a tak nagle, w tak idiotyczny sposób i by³a bardziej rzeczywista ni¿ ¿ycie, którym Anna przedtem tak siê cieszy³a. W upalny letni dzieñ, gdy wyszli po ostatnie zakupy przed wyjazdem na zas³u¿one wakacje. Krzyœ dosta³ now¹ pi³kê i nie chcia³ siê z ni¹ rozstaæ ani na chwilê. Michel niós³ paczkê z nowymi ksi¹¿kami, które mieli zamiar przeczytaæ we W³oszech, b³ogo leniuchuj¹c nad b³êkitnym jeziorem. Anna zobaczy³a na wystawie œliczny materia³ w pastelowe kwiaty, bardzo odpowiedni na now¹ letni¹ sukienkê. Zatrzyma³a siê i bezwiednie wypuœci³a r¹czkê synka ze swojej. Potem by³ tylko turkot kó³ szybko nadje¿d¿aj¹cego powozu, r¿enie koni przestraszonych nag³ym œci¹gniêciem lejców, krzyk Michela, krew, roztrzaskane koœci... Tuli³a w ramionach ma³e drgaj¹ce cia³ko jasnow³osego ch³opca, z którego uchodzi³y ostatnie iskierki ¿ycia... Czy to trwa³o sekundy, godziny, czy ca³¹ wiecznoœæ? Czy to by³o tylko jedno ma³e miejsce na paryskim bulwarze, czy ca³y œwiat sp³yn¹³ krwi¹? Œmieræ rozci¹ga³a siê w czasie i przestrzeni jak wielowymiarowy balon, obejmowa³a wszystko swym niecierpliwym uœciskiem... Tylko jej nie chcia³a zabraæ.
Teraz, gdy ten cz³owiek gra³, Anna znowu widzia³a krew, która leniwie rozlewa³a siê tworz¹c szkar³atn¹ ka³u¿ê... Rozpacz i zdradzone idea³y... Wszystko, wszystko zbrukane krwi¹! Zakry³a twarz d³oñmi i nie potrafi³a powstrzymaæ ³ez.
Przed wyjœciem Erik wrêczy³ jej ma³y kwiat ró¿y. Pozna³a go, choæ gdy przyczepia³a do w¹t³ego p¹czka szydercz¹ karteczkê s¹dzi³a, ¿e skazuje go na œmieræ. - Proszê go st¹d zabraæ, Anno, to nie jest miejsce dla niego. I proszê wiêcej nie przynosiæ tu kwiatów. - Dobrze, nie bêdê – zgodzi³a siê Anna obdarzaj¹c kwiat smutnym, ledwo dostrzegalnym uœmiechem.
W drodze powrotnej przez ciemne wci¹¿ ulice Pary¿a w jej g³owie pl¹ta³o siê mnóstwo chaotycznych myœli i wspomnieñ. I by³a tam smuk³a kobieta w piêknej sukni w kwiatowy wzór, tañcz¹ca jakiœ przedziwny taniec do muzyki, która nie mia³a ani rytmu, ani melodii. Anna wiedzia³a, co oznacza ten taniec, to on - powraca³! Potem by³a tylko pustka. „Nigdy, nigdy wiêcej tam nie pójdê! To nie ma sensu... Nie bêdê siedzieæ w tym fotelu, nie bêdê widowni¹ dla tego cz³owieka i jego piekielnej muzyki!” zaklina³a siê w duchu na wszystkie œwiêtoœci. Nie po to tyle walczy³a, ¿eby teraz on znowu j¹ opêta³. Wróciwszy do domu pobieg³a czym prêdzej do komody w swojej sypialni i na dnie jednej z szuflad odszuka³a niewielk¹ buteleczkê. Z ulg¹ stwierdzi³a, ¿e nie jest ca³kiem pusta. „Witaj, stary przyjacielu!” pomyœla³a odmierzaj¹c krople dr¿¹cymi rêkoma. Rzuci³a siê na ³ó¿ko tak jak sta³a, szlochaj¹c dopóki lek nie zacz¹³ dzia³aæ, po czym pogr¹¿y³a siê w niespokojnym, narkotycznym œnie.
* * *
- Witaj, Christine – powiedzia³ Erik obserwuj¹c postaæ kobiety p³yn¹cej nad pod³og¹ jego mieszkania. – Dawno ciê nie by³o, có¿ to porabia³aœ przez ten czas? - To ty nie mia³eœ dla mnie czasu – odpowiedzia³a uœmiechaj¹c siê s³odko. – I nie skoñczy³eœ mojego nowego portretu! Erik podszed³ do sto³u i zapali³ lampê. Rzeczywiœcie, szkice pokry³y siê delikatn¹ warstw¹ kurzu. - Czy zechcia³abyœ stan¹æ tutaj i pozowaæ? - Och, przecie¿ oboje wiemy, ¿e nie muszê. ¯e widzisz mnie ca³y czas – przechyli³a g³owê zalotnie. – Prawda, mój Eriku? - Widzê ró¿ne rzeczy. Widzê ca³¹ swoj¹ przesz³oœæ, nie tylko ciebie! - Tak, na pewno widzisz – zmarszczy³a brwi. – I na tê kobietê te¿ patrzysz! - Christine, najdro¿sza, nie tak jak myœlisz... – jêkn¹³ Erik. - Nie tak jak myœlê? To w takim razie jak? – zapyta³a buñczucznie. - Jak... na wspó³skazañca w tym wiêzieniu, do którego mnie wtr¹ci³aœ! – odpowiedzia³ z irytacj¹. – Jak na kogoœ, kto idzie za mn¹ moimi œcie¿kami przez to piek³o, które mi zgotowa³ los daj¹c tak¹ twarz i obarczaj¹c piêtnem z³a! - A kim¿e ona jest, ta twoja... towarzyszka? – Christine wyraŸnie kpi³a sobie z niego. - Nie wiem, i tak w³aœciwie nie obchodzi mnie to! - Podobno nie jest, hmm... Ca³kiem normalna? - Normalne osoby tu nie przychodz¹, Christine, ty jesteœ tego najlepszym przyk³adem... - Ach tak, przecie¿ istniejê tu tylko w twojej g³owie. To rzeczywiœcie nie jest normalne istnienie! – zaœmia³a siê. – A teraz doœæ tego gadania, bierz siê za portret! - Nie mam natchnienia na rysowanie! – rzuci³ szkice z powrotem na stó³. - Nie masz?!? – jej oczy rzuca³y iskry. – Na mój portret?!? - OdejdŸ! – krzykn¹³ opêdzaj¹c siê rêk¹ jak od natrêtnego owada. – OdejdŸ st¹d w tej chwili! - Chcesz, ¿ebym odesz³a? Przecie¿ zaraz bêdziesz mnie wo³a³ z powrotem... Biedne, nieszczêœliwe stworzenie! – rozeœmia³a siê znowu na ca³y g³os. - OdejdŸ i nigdy nie wracaj! Nigdy, s³yszysz? - Dobrze, pójdê ju¿, ale wrócê, gdy tylko mnie zawo³asz, pamiêtaj! – oddali³a siê majestatycznie jak królowa. Erik obudzi³ siê zlany zimnym potem. Wokó³ jak zwykle panowa³a nieprzenikniona ciemnoœæ i nikogo nie by³o. Usiad³ na brzegu ³ó¿ka, zapali³ œwiecê i schowa³ twarz w d³oniach, a z jego oczu zaczê³y s¹czyæ siê ³zy.
|
|
|
Post by Nattie on Oct 15, 2005 21:46:12 GMT 1
III. Skrzyd³o œwietliste * * * * * * * * * * * Walka Jakuba z anio³em
A kiedy walczy³ Jakub z anio³em, I kiedy poj¹³, ¿e walczy z Bogiem, Skrzyd³o œwietliste bód³ spoconym czo³em, Cia³o nieziemskie kala³ py³em z drogi.
I wo³a³ „Daj mi Panie, bo nie puszczê, B³ogos³awieñstwo na teraz i na potem!” A kaftan jego cuchn¹³ kozim t³uszczem, A szaty Pana mieni³y siê z³otem.
On sam zaœ Pasterz, lecz o rêkach g³adkich, W zapasach wo³a³ „£amiesz moje prawa I ¿¹dasz jeszcze abym sam z nich zakpi³! Ciebie, co bluŸnisz, grozisz, b³ogos³awi³!”
A szaty jego mieni³y siê z³otem, Kaftan Jakuba cuchn¹³ kozim t³uszczem.
„W niewoli praw twych i w ludzkiej niewoli ¯y³em wœród zwierz¹t obce karmi¹c plemiê! Jeœli na drodze do wolnoœci stoisz, Prawa odrzucê precz a Boga zmieniê!”
I w tym spotkaniu na bydlêcej drodze Bóg uleg³ i Jakuba b³ogos³awi³, Wprzód mu odj¹wszy w³adzê w jednej nodze, By wolnych poznaæ po tym, ¿e kulawi.
Jacek Kaczmarski 1979* * * * * * * * * * * Pewnego dnia Maria stanowczo wkroczy³a do sypialni Anny i energicznym ruchem rozsunê³a zas³ony wpuszczaj¹c do pokoju ostre œwiat³o czerwcowego przedpo³udnia. - Mario, na mi³oœæ bosk¹, co ty wyprawiasz? - Anna zas³oni³a oczy. - Dzieñ dobry pani! Dzisiaj jest bardzo piêkny poranek. A co do Boga, oœmielê siê przypomnieæ pani, ¿e jest niedziela – hardo odpar³a Maria podaj¹c Annie tacê ze œniadaniem. Maria by³a bardzo zaniepokojona zarówno tym, co zobaczy³a, jak i relacj¹ Pierra z nocnych eskapad do Pary¿a. Zw³aszcza tych ostatnich, kiedy on sam raz chodzi³ w jakieœ dziwne miejsce, a Madame znika³a na d³u¿szy czas nie wiadomo gdzie. Raz wróci³a nawet w wybrudzonym p³aszczu i z guzem na g³owie, a teraz... Coœ z³ego siê z ni¹ dzia³o, coœ, co Maria ju¿ widzia³a wczeœniej. - Proszê pani, ju¿ prawie pora obiadu... - Tak, tak, Mario, ju¿ wstajê - Anna z trudem usiad³a na ³ó¿ku. – Proszê ciê, przygotuj mi ciep³¹ k¹piel. - Dobrze, proszê pani. Ale najpierw proszê, przynios³am ma³e œniadanie – powiedzia³a podaj¹c jej tacê z posi³kiem. - Dziêkujê, Mario – Anna nie by³a g³odna, ale wiedzia³a, ¿e musi coœ zjeœæ. Wziê³a do rêki fili¿ankê gor¹cej czekolady. - Niedziela, tak, oczywiœcie... – Anna zastanowi³a siê. Ostatnimi czasy niewiele uwagi przywi¹zywa³a do dni tygodnia. Spojrza³a na zmarszczone czo³o Marii, a w jej oczach wyczyta³a troskê i zrobi³o jej siê przykro z powodu tego zatroskania. - W takim razie powiedz Pierrowi, ¿e pojedziemy do Œwiêtego Sulpicjusza, jak zwykle. Ale wieczorem, teraz strasznie mnie g³owa boli... – Anna próbowa³a z ca³ych si³ prze¿uæ biszkopta. „Jak zwykle? Ciekawe, czy ona w ogóle pamiêta, kiedy ostatnio tam by³a...” – pomyœla³a Maria wzdychaj¹c. - To mo¿e ja jeszcze przypomnê, ¿e dzisiaj, jak co miesi¹c, po mszy bêdzie koncert. Pani tak lubi przecie¿ muzykê. - Muzykê? Tak, Mario, oczywiœcie, ¿e lubiê muzykê... – prawie zad³awi³a siê niefortunnym biszkoptem. Wszystko, o czym w tej chwili marzy³a, to rzeczywiœcie koncert w koœciele. „Mo¿e jeszcze zagraj¹ jakieœ Requiem... By³oby doprawdy zabawnie!” – ta myœl przywo³a³a na jej usta namiastkê uœmiechu. Maria uœmiechnê³a siê pogodnie widz¹c coœ, co uzna³a za nik³y promieñ radoœci. - To w takim razie, proszê pani, ja przygotujê sukniê i uprzedzê Pierra. - Dobrze, Mario, dziêkujê. Mo¿esz ju¿ iœæ. - Ale zje pani wszystko, dobrze? – Maria musia³a siê upewniæ co do losu reszty œniadania. - Naturalnie, nie martw siê ju¿, proszê – Anna stara³a siê, aby jej g³os by³ choæ trochê pogodny. - Proszê pani... – zaczê³a nieœmia³o Maria. – Mo¿e... Mo¿e powinna pani zobaczyæ lekarza, ja przepraszam, ¿e tak mówiê, ale... - Nie, nie, Mario, czujê siê dobrze, ja jestem po prostu zmêczona trochê, i tyle. ¯adnych lekarzy, proszê, a ju¿ na pewno nie tego, o którym myœlisz... - A mo¿e, proszê pani, nie trzeba tak po nocy spacerowaæ... – ci¹gnê³a dalej Maria. Anna zirytowa³a siê. Na s³u¿¹c¹, która snu³a jakieœ insynuacje, ale przede wszystkim na siebie - wiedzia³a bowiem, ¿e obawy Marii nie s¹ pozbawione podstaw. - Doœæ tej rozmowy, Mario, i proszê do tego wiêcej nie wracaæ! - Oczywiœcie, proszê pani, przepraszam – Maria zagryz³a zêby z bezradnoœci i wysz³a z pokoju. „Tak, nie wracaæ, ³atwo powiedzieæ!” – pomyœla³a Anna. Maria wysz³a, a Anna zaczê³a liczyæ swoje kêsy. „Jeden za mamê... Drugi za tatê...” Uda³o jej siê zjeœæ ca³kiem sporo, ale Maria zdecydowanie przecenia³a jej si³y w tym wzglêdzie. „O Bo¿e, dlaczego? Dlaczego nie mam si³y? Przekl¹³eœ mnie, wiem, za moje wszystkie grzechy i zbrodnie...” Otworzy³a oszklone drzwi prowadz¹ce na taras i rozejrzawszy siê ostro¿nie wyrzuci³a resztê biszkoptów na trawnik. Szybko nadlecia³o kilka wiecznie g³odnych wróbelków, æwierkaj¹c z radoœci nad tak ³atwym k¹skiem. Anna przygl¹da³a siê im przez chwilê opieraj¹c siê o balustradê. „Tak, to jest najpiêkniejsza muzyka œwiata. Parê okruchów i nic wiêcej im do ¿ycia nie trzeba...” pomyœla³a obserwuj¹c beztroskie ptaki i uœmiechnê³a siê smutno. Rzeczywiœcie - ³atwo by³o rozkazywaæ s³u¿¹cej, gdy samej siebie Anna nie potrafi³a tak prosto przyprowadziæ do porz¹dku. Jej rozum i zdrowy rozs¹dek, którego jeszcze niedawno by³a tak pewna, który pomóg³ jej uwolniæ siê z bezw³adu i rozpaczy, teraz zdawa³ siê kryæ gdzieœ w g³êbokich zakamarkach jej istoty. Wystarcza³o go na oddychanie, jedzenie i picie, na kilka mi³ych s³ów i sztuczny uœmiech dla Marii, która zaczê³a otwarcie zaklinaæ Annê, ¿eby porzuci³a nocne wyprawy. Wystarcza³o na po³kniêcie kilku kropli lekarstwa, które zaczê³o siê koñczyæ, i bunt przeciwko wizycie u lekarza. Troszkê pozosta³o na codzienne wizyty na cmentarzu i odgarniêcie zesch³ych listków z kamiennego nagrobka. Nie by³o doœæ na spacer po lesie, nawet na wyjœcie do ogrodu, na œcinanie przekwit³ych ga³¹zek ró¿anego krzewu. Na ¿artobliwe przekomarzanie z Mari¹ i Pierrem, na spotkania z kilkoma znajomymi, którzy jej jeszcze pozostali. Nie wystarcza³o na skupienie przy ksi¹¿ce czy napisanie listu do brata. Wycieczki do „radosnej siedziby” pana Erika zabiera³y coraz wiêcej czasu i zdarza³y siê ju¿ prawie codziennie, wszystko jedno, czy potrzebowa³ jej zakupów, czy nie. Za ka¿dym razem Anna przeklina³a swoj¹ s³aboœæ i uleg³oœæ wobec g³osu, który kaza³ jej iœæ za t¹ postaci¹ w masce, siadaæ na fotelu i s³uchaæ muzyki przywo³uj¹cej najstraszliwsze sceny z jej ¿ycia, wszystkie okropnoœci i grzechy, które pope³ni³a. Przeklina³a dzieñ, w którym zgodzi³a siê na dziwaczn¹ proœbê schorowanego Persa i ten, w którym nie pos³ucha³a jego rady „Nie dra¿nij tylko tego potwora, Madame!” Jak mog³a byæ tak nierozs¹dna? ¯al jej by³o Erika chowaj¹cego siê przed œwiatem w tym mrocznym œcieku, pomimo wszystkich jego zbrodni. G³upia, dziecinna zabawa z kwiatkami i karteczkami zamieni³a siê w koszmar. ¯al jej by³o cz³owieka, bo kiedyœ, dawno temu, chcia³a pomagaæ ludziom. Czy jednak cz³owiek potrafi ca³¹ nienawiœæ œwiata zebraæ w kilka akordów, a ca³¹ rozpacz wyraziæ krótk¹ etiud¹? Przecie¿ wiedzia³a, ¿e to tylko klawiatura, dŸwignie, m³otki, struny, drewniane pud³o, a dŸwiêk to nic wiêcej jak drganie powietrza. Dlaczego przek³ada³ siê na szarpanie jej krwawi¹cych ran? * * * Po po³udniu wyjechali do Pary¿a. Droga by³a prawie pusta, a ulice spokojne - bior¹c pod uwagê fakt, ¿e znajdowali siê w stolicy. Zdecydowanie nadesz³o ju¿ lato, a wraz z nim przyroda rozpoczyna³a swój coroczny trud d¹¿enia do wydania owoców. Bujna zieleñ liœci drzew, kwitn¹ce tu i ówdzie krzewy i rabatki nape³nia³y ludzi jednoczeœnie rozleniwieniem i œwie¿oœci¹. Anna wesz³a do koœcio³a oœwietlanego przez promienie s³oñca sk³aniaj¹cego siê powoli ku zachodowi. W ciszy usiad³a ko³o kolumny i wys³ucha³a mszy nie przywi¹zuj¹c wiêkszej uwagi do tego, co siê dzia³o przy o³tarzu. Pogr¹¿ona w swoich w³asnych rozmyœlaniach nie zauwa¿y³a nawet, kiedy nabo¿eñstwo siê skoñczy³o. Z odrêtwienia wyrwa³y j¹ pierwsze akordy organów, które odezwa³y siê nagle z niewypowiedzian¹ moc¹. „Nie, tego nie wytrzymam!”- pomyœla³a i wsta³a gwa³townie z miejsca. Siedz¹cy obok ludzie popatrzyli ze zdumieniem na tê kobietê w czerni, która nagle robi rumor na samym pocz¹tku koncertu i przeciska siê do wyjœcia. Chcia³a wyjœæ jak najprêdzej, uciec, nie s³yszeæ ju¿ ¿adnej muzyki. Po drodze jej wzrok napotka³ jednak boczn¹ kaplicê wymalowan¹ w barwne freski Delacroix. Podesz³a do niej bli¿ej. Patrzy³a na spl¹tane w walce cia³a pó³nagiego pasterza i anio³a o pierzastych skrzyd³ach, ich miêœnie napiête do granic wytrzyma³oœci w ostatnim spazmie walki. „A ty, Jakubie, walczysz i wygrywasz? Zostawi³eœ wszystko z boku i walczysz? Popatrz, tam przechodz¹ ludzie, nawet nie widz¹, co siê z tob¹ dzieje. Ale tobie siê uda³o... dosta³eœ swoje b³ogos³awieñstwo.” Majestatyczna muzyka Bacha wype³ni³a œwi¹tyniê sw¹ barokow¹ ozdobnoœci¹. „A ja jak mam walczyæ? Nie mam ju¿ si³y, Jakubie, sk¹d j¹ wzi¹æ? A chcia³abym tylko kilka ma³ych okruchów... czy to jest tak du¿o dla Wszechmocnego?” Wybrzmia³y ostatnie dŸwiêki organów i ludzie powoli rozeszli siê do domów. Ojciec Raphael zszed³ za organist¹ po stromych schodkach i zamkn¹³ drzwi na klucz. Niós³ pod pach¹ plik kartek z nutami, które jak zwykle wymiesza³y mu siê. Siwe w³osy na g³owie, szpakowata broda, twarz poorana zmarszczkami i powolny chód œwiadczy³y, ¿e zakonnik prze¿y³ ju¿ wiele lat na tym œwiecie. Wci¹¿ jednak trzyma³ siê prosto, a z jego szarych oczu wyziera³a pogodna dobrodusznoœæ. Ruszy³ wzd³u¿ bocznej nawy, gdy nagle spostrzeg³, ¿e koœció³ nie jest ca³kiem pusty. Przy Kaplicy Anio³ów klêcza³a drobna kobieta w czarnej sukni, pogr¹¿ona w modlitwie. Podszed³ do niej i po³o¿y³ rêkê na jej ramieniu. - Witaj, Anno – szepn¹³. Kobieta podnios³a g³owê. - Ojciec Raphael! – Anna wsta³a na zdrêtwia³e nogi i wyg³adzi³a sukniê. - A có¿ to siê dzia³o, ¿e dawno ciê tu nie by³o, moje dziecko? - Ojcze, ja... Ja nie wiedzia³am, ¿e muzyka mo¿e mieæ tak¹ moc... Straszliw¹ moc! Nie wygl¹da³a najlepiej, mia³a podkr¹¿one oczy, zaczerwienione od p³aczu, cerê bez œladu rumieñca. Spojrza³ na ni¹ przenikliwie. - Nie mówisz o dzisiejszym koncercie, prawda, dziecko? - Nie, ojcze... Czy nie znalaz³byœ dla mnie chwilki? Kilku minut choæby... - Anno, dla ciebie zawsze mam czas, wiesz o tym przecie¿ – odpowiedzia³ ³agodnie „Na kilku minutach siê nie skoñczy na pewno, ech...” doda³ w myœli. – ChodŸmy, chyba wiem, czego ci potrzeba. * * * Erik wychodzi³ co noc w to samo miejsce, gdzie pierwszy raz siê spotkali. Porzuci³ wczeœniej misternie u³o¿ony harmonogram, który mia³ zapewniæ mu bezpieczeñstwo. Teraz zaœ stwierdzi³, ¿e zbyt lekkomyœlnie post¹pi³, zaœlepiony poczuciem w³adzy nad t¹ kobiet¹. Wejœæ by³o kilka, rozsianych po ca³ym mieœcie w ró¿nej odleg³oœci od jego mieszkania. To przez suterenê, które ostatnio wykorzystywali, nie by³o wprawdzie najbli¿ej, lecz dawa³o wiele mo¿liwoœci wyboru drogi, któr¹ od czasu do czasu zmienia³ prowadz¹c Annê na swoje koncerty. Pociesza³ siê tym faktem, lecz i tak niepokój zacz¹³ dawaæ siê mu we znaki. Anna nie pojawi³a siê ju¿ kilka razy z kolei, co nape³ni³o go irytuj¹cym rozczarowaniem, do którego nie omieszka³a do³¹czyæ siê ta zjawa wyœmiewaj¹ca teraz jego opuszczenie przez „towarzyszkê”. Gdy Anna nie mog³a przyjœæ poprzednio przys³a³a jednak s³u¿¹cego z tym œmiesznym listem, a teraz? Czy¿by zapomnia³a o swojej obietnicy? Czy daroga, który mia³ w ten sposób p³aciæ za ochronê ca³ego œwiata przed z³em, które niós³ ze sob¹ Erik, by³ jednak g³upcem, który wybra³ nieodpowiedni¹ osobê? Mo¿e ona ju¿ grzecznie posz³a gdzieœ na policjê i opowiedzia³a ciekaw¹ historiê o cz³owieku, który ukrywa siê przed œwiatem wœród paryskich œcieków? I nied³ugo zacznie siê poszukiwanie mordercy, tunel za tunelem, kana³ za kana³em. Erik ¿a³owa³ teraz, ¿e uleg³ pokusie, wbrew wszystkim swoim postanowieniom, i przeklina³ lekcewa¿enie, z którym traktowa³ Annê. Jakby ¿adna kobieta go nigdy nie zdradzi³a... Tak, móg³ siê schowaæ na d³ugo, i nie wychodziæ licz¹c na to, ¿e siê w koñcu poddadz¹. Ale przecie¿ ona na pewno opowie, jak wygl¹da dziwny zau³ek z kamienn¹ p³yt¹, potem pod³o¿¹ ma³y ³adunek - i po wszystkim. Móg³ jeszcze uciekaæ – jak zwykle... By³ jednak zbyt zmêczony na ucieczkê. I gdzie mia³by uciekaæ tym razem? Nie, nie bêdzie siê chowa³, nie bêdzie ucieka³! Je¿eli oni przyjd¹, przygotuje im odpowiednie przywitanie. Œcieki wymieszaj¹ siê z krwi¹, która bêdzie na jej rêkach! I nie wezm¹ go ¿ywcem, nigdy! * * * - Ojcze, co ja mam teraz zrobiæ? – w oczach Anny malowa³a siê rozpacz i bezradnoœæ. Ojciec Raphael spojrza³ na ni¹ w zamyœleniu. - Nie powiem ci tego, Anno. Wybór nale¿y do ciebie, tylko do ciebie. Myœlê jednak, ¿e dla swojego w³asnego dobra nie powinnaœ tam wiêcej chodziæ. A tym bardziej siê z nim spotykaæ. - A moja przysiêga? Co mam z ni¹ zrobiæ? Przecie¿ ojciec dobrze wie, na co przysiêga³am... - Ten cz³owiek, który kaza³ ci j¹ z³o¿yæ, nie mia³ za grosz litoœci! – zachmurzy³ siê ojciec Raphael. – I ani krztyny wspó³czucia! - Ale ja... nie chcê ³amaæ tego s³owa. I nie chcê tam wracaæ – w jej oczach znowu zebra³y siê ³zy. – Nie mam si³y... - Anno, a mo¿e poproœ tego cz³owieka, ¿eby ciê ¿eby ciê zwolni³ z tego s³owa. Przecie¿ tak naprawdê nie masz nic wspólnego z nim i t¹ ca³¹ histori¹. By³abyœ bezpieczna. - Poprosiæ, jego? – Anna otworzy³a szeroko oczy. – Ojcze, jesteœ najmêdrszym z ludzi, ale jego nie znasz. Ja nie wiem, czy on jest w ogóle cz³owiekiem, czy samym diab³em! - W takim razie pozwól mi iœæ i porozmawiaæ z nim. - Nie, ojcze, nie mogê tego zrobiæ, nie proœ mnie o to... - To jak mam ci pomóc, Anno? - Ju¿ mi pomog³eœ, ojcze. I nie wiem, czy kiedykolwiek bêdê w stanie podziêkowaæ ci za to – Anna otar³a ³zy i wyprostowa³a siê. – Nie chcê uciekaæ w ten ob³êd. On mnie niszczy, niszczy wszystko, co dobre w moim ¿yciu, choæ niedu¿o tego zosta³o. - Co zatem zamierzasz, jeœli wolno zapytaæ? - Nie wiem jeszcze, ale pomódl siê za mnie, ojcze. Twoja modlitwa bêdzie dla mnie najlepsz¹ broni¹ – Anna uklêk³a u boku mnicha. – I pob³ogos³aw mnie... - Deus, Pater misericordiarum... Et ego te obsolvo a peccatis tius in nomine Patris... – uczyni³ znak krzy¿a nad jej g³ow¹. * * * Anna sz³a zamyœlona znowu tym samym ciemnym korytarzem z w¹sk¹ œcie¿k¹ na brzegu œcieku. Mia³a nadziejê, ¿e zostawi cichutko ten przeklêty pakuneczek, weŸmie kartkê i wróci spokojnie do domu. W³aœciwie to nie rozumia³a, po co mu te g³upie rzeczy, przecie¿ tym, co by³o w paczkach nie móg³ siê wy¿ywiæ ani ubraæ. To pewnie jakaœ nastêpna idiotyczna tajemnica, której szanowny daroga nie uzna³ za stosowne jej wyjawiæ. Rozwa¿aj¹c teraz jego opowieœci Anna mia³a wra¿enie, ¿e mia³y j¹ tylko ostrzegaæ, ¿eby wszystko by³o jak przedtem, ¿eby Erik nie zauwa¿y³ jego œmierci. I ¿eby nie dra¿ni³a bestii. Nie uda³o mu siê jednak przestraszyæ jej na tyle, ¿eby trzyma³a siê jego wskazówek, ¿eby jej niem¹dra dociekliwoœæ nie przewa¿y³a - i p³aci³a za to s³on¹ cenê. Ale teraz ¿adnych g³upich kwiatków i liœcików, ¿adnej muzyki... ¯eby on tylko nie przyszed³... W g³êbi serca wiedzia³a jednak, ¿e ta nadzieja by³a naiwna nie mniej ni¿ wyobra¿enia ma³ego dziecka o doros³ym ¿yciu. Koperta rzeczywiœcie le¿a³a na miejscu. Gdy j¹ wziê³a do rêki, niepostrze¿enie stan¹³ za ni¹ mroczny cieñ. - Czy¿byœ pani nie mia³a ju¿ ochoty na muzykê, o któr¹ kiedyœ poprosi³aœ? – wyszepta³ prosto do jej ucha. Anna sta³a w bezruchu. W jej duszy wszystko znowu siê miesza³o w chaosie nierównej walki. - Pan wybaczy, ale ostatnio nie czu³am siê najlepiej. - Cieszê siê, ¿e wróci³o pani zdrowie – odpowiedzia³ z lodowat¹ drwin¹ w g³osie. - Tak, wróci³o... – ciekawe, czy dostrzeg³ ironiê w jej wypowiedzi. - Wiêc chodŸmy, szkoda czasu. Jej s³owa zaskoczy³y go z pocz¹tku, ale zaraz na twarzy pojawi³ siê ma³y uœmiech tryumfu. Poprowadzi³ j¹ znowu przez korytarze czarniejsze od najciemniejszej nocy. * * * Anna usiad³a w swoim, jak go ju¿ zaczê³a w myœli nazywaæ, fotelu i patrzy³a jak Erik podchodzi do fortepianu i siada przy klawiaturze. Spojrza³ na ni¹ œwidruj¹cym wzrokiem i zauwa¿y³, ¿e dziœ nie odwróci³a g³owy. Coœ dziwnego by³o w tych oczach, z których jego muzyka wydoby³a tyle ³ez. Coœ innego w powa¿nym wyrazie twarzy, któr¹ czêsto zas³ania³a d³oñmi, aby nie widzia³ konwulsyjnego skurczu miêœni. I w wyprostowanej, wrêcz sztywnej sylwetce. Przez jej twarz przesunê³o siê coœ na kszta³t uœmiechu mimo tego, ¿e nerwowo splata³a i rozplata³a palce dr¿¹cych d³oni, jakby nie wiedz¹c, co z nimi zrobiæ. W koñcu po³o¿y³a rêce na oparciach fotela i patrzy³a na niego czekaj¹c na rozpoczêcie koncertu. Erik dotkn¹³ delikatnie klawiszy i wydoby³ z instrumentu najs³odsz¹ muzykê, jak¹ kiedykolwiek s³ysza³a. Tak¹, która mog³aby towarzyszyæ szczêœliwym ludziom w piêkny letni wieczór, która dope³nia³aby mi³oœæ ¿ycia swym piêknym brzmieniem. Melodia pe³na harmonii i wdziêku zaskoczy³a Annê, gdy¿ spodziewa³a siê gniewu, s¹du, czy bezdennej rozpaczy. On nigdy nie gra³ tak, jak teraz! Dziwnie dŸwiêcza³a ta muzyka w miejscu, gdzie dotychczas widzia³a tyle krwi i œmierci. I by³aby wrêcz radosna i spokojna, gdyby w pewnym momencie Erik nie wtr¹ci³, jakby niechc¹cy, jednego fa³szywego dŸwiêku. „Niemo¿liwe, on – fa³szuje?” dziwaczna myœl przemknê³a przez g³owê Anny gdy dysonans pojawi³ siê kilkukrotnie. To by³a jednak tylko zapowiedŸ o³owianych chmur, które zaczyna³y powoli rozpoœcieraæ siê nad szczêœliwymi ludŸmi… Pianista spuœci³ g³owê i zamkn¹wszy oczy zacz¹³ przyzywaæ burzê. - Koniec koncertu – powiedzia³a Anna prawie przytrzaskuj¹c mu d³onie ciê¿k¹ klap¹ klawiatury. Z ca³ej si³y z³apa³ j¹ za nadgarstki i odsun¹³ od siebie. - Co ty wyprawiasz?! Co chcia³aœ zrobiæ? - Chcê skoñczyæ ten koncert, raz na zawsze – powtórzy³a stanowczym g³osem. Zmarszczy³a brwi. – A co myœla³eœ? ¯e chcê ci t¹ maskê z twarzy zerwaæ? Nie obchodzi mnie, co pod ni¹ ukrywasz! Erik puœci³ rêce Anny odpychaj¹c j¹ od siebie i wsta³ z krzes³a. - A có¿ to siê sta³o? Tak ³adnie dla ciebie dziœ gra³em, Anno. - Gra³eœ piêknie, jak zwykle. I jak zwykle z tej muzyki s¹czy³ siê jad! - Jakoœ ci to dotychczas nie przeszkadza³o! – zaœmia³ siê. - Nie przeszkadza³o? Ty nawet nie wiesz, co siê ze mn¹ dzia³o, nie wiesz o mnie nic! Myœlisz sobie, ¿e masz nade mn¹ jak¹œ w³adzê, ale to nie jest prawda, nie masz ¿adnej! - To bardzo ciekawe, co opowiadasz – nie wierzy³ w ¿adne z jej s³ów. - To pos³uchaj jeszcze czegoœ! – Anna zacisnê³a piêœci. – Mia³eœ tyle w³adzy, na ile ja ci pozwoli³am. I to by³ mój b³¹d! Ale ju¿ koniec tego... Wype³niasz ten pusty pokój swoj¹ zatrut¹ muzyk¹, i moj¹ duszê te¿ zatruwasz, a ja ju¿ d³u¿ej tego nie chcê. A teraz wyjdê st¹d i nigdy tu nie wrócê! SiedŸ tu sobie i p³aw siê sam w swoim ob³êdzie, mojego nie dostaniesz – uderzy³a piêœciami w przeklête pud³o fortepianu. - Ale¿ Anno, dlaczego chcesz mnie opuœciæ? – z ironicznym uœmieszkiem roz³o¿y³ rêce, czym doprowadzi³ j¹ do furii. Zaczê³a przemierzaæ pokój szybkim krokiem tam i z powrotem. - Dlaczego? Bo ja nie chcê znowu trafiæ do tego miejsca tortur, które oni nazywaj¹ szpitalem! Nie masz pojêcia, co tam robi¹ z cz³owiekiem, i nazywaj¹ to kuracj¹! A jak jesteœ niegrzeczny to le¿ysz przywi¹zany do ³ó¿ka, nie mo¿esz ruszyæ nawet rêk¹! I wiesz co? – stanê³a przy nim patrz¹c prosto w twarz. – Tam nie ma ¿elaznego drzewka z pêtl¹, na której mo¿esz skróciæ swoje cierpienie! - To rzeczywiœcie beznadziejna sala tortur... – Anna zignorowa³a s³owa Erika, jego cynizm nie by³ ju¿ w stanie zatrzymaæ potoku s³ów. - I wiesz jeszcze dlaczego? Bo mam ró¿e do przyciêcia. Bo mam list do napisania. Bo moja Maria dziœ zrobi³a ser, a jutro upieczemy ciasto, jakiego ty w ¿yciu nie jad³eœ! Bo s³oñce wschodzi i zachodzi i... i tysi¹c innych rzeczy siê dzieje, których ty nie zobaczysz, których nie chcesz widzieæ! ¯egnam pana! – zakoñczy³a otwieraj¹c drzwi do korytarzyka oœwietlonego w¹t³ym p³omieniem lampki. - Ale¿ nie zatrzymujê ciê przecie¿. Zreszt¹ nie potrzebujê... widowni! – Erik stan¹³ opar³szy siê o framugê i z zainteresowaniem obserwowa³ jak Anna usilnie poszukuje w pewnym fragmencie œciany czegoœ, co nie by³o wiêksze ni¿ g³ówka od szpilki. - Nie potrzebujesz, akurat! Sam siebie chyba ok³amujesz! Potrzebujesz aplauzu jak powietrza, jak jedzenia, jak krwi w ¿y³ach! – rzuca³a s³owa jak pociski armatnie. Znalaz³a w koñcu to, czego szuka³a i delikatnie poci¹gnê³a za koñcówkê. P³yta jednak ani drgnê³a, a Erik zacz¹³ chichotaæ. Anna bezsilnie kopnê³a œcianê, po czym wziê³a g³êboki oddech. Coœ musia³a przeoczyæ... Rozgl¹dnê³a siê po pomieszczeniu i jej wzrok pad³ na lampê. - Aha... to tak! – mruknê³a do siebie pod nosem i œci¹gnê³a j¹ z haka. Tym razem mechanizm zadzia³a³. - No no, nie spodziewa³em siê tego! – Erik rzeczywiœcie zdumia³ siê na ten widok. Anna odwróci³a siê do niego, aby ostatni raz spojrzeæ mu w oczy. - Mo¿e jestem wariatk¹, ale nie jestem g³upia. Nie musisz mnie odprowadzaæ. I nie obawiaj siê, twoja paczka bêdzie na miejscu. I ¿adnej policji. I nie chcê ciê wiêcej widzieæ! – wyrzuci³a z siebie urywane zdania na po¿egnanie i pomaszerowa³a energicznym krokiem w kierunku wyjœcia. Erik sta³ przez chwilê lekko os³upia³y patrz¹c jak p³yta zasuwa siê z powrotem. - Tak, to dopiero ciekawe. Szalona kobieta robi mi awanturê i porzuca. Christine bêdzie mia³a prawdziwe œwiêto – mrukn¹³ pod nosem, po czym dorzuci³ drewna do kominka i usiad³ w fotelu. Znajoma zjawa zaczê³a wy³aniaæ siê z ciemnego k¹ta. - Nie teraz, kochanie! – powiedzia³ z irytacj¹ i odwróci³ fotel przodem do kominka. Wokó³ panowa³a cisza, a on siedzia³ zmarszczywszy czo³o i patrzy³ na p³omienie. Odwiedzi³am parê lat temu ten koœció³ i stwierdzi³am ¿e jest najpiêkniejszy w Pary¿u. Je¿eli chcecie, to tutaj trochê po polsku: perso.wanadoo.fr/paryz/Saint_Sulpice.html
nieco zdjêæ tu: www.renaudvisage.com/en/search/St.+Sulpice.aspx
i tu: www.parisbestlodge.com/saintsulpice.html
I organy zbudowane przez Aristide Cavaille-Coll'a. www.stsulpice.com/index.html
No dobrze, jeszcze jeden link i koñczê tê moj¹ fascynacjê... www.concertartist.info/organhistory/history/hist049.htm
UWAGA ten link zawiera treœci chrzeœcijañskie, trochê o bohaterze wiersza Kaczmarskiego: www.mateusz.pl/ksiazki/ja-cd/ja-cd-103.htm
Jak ju¿ umiem wstawiaæ obrazki, to mo¿e ten Delacroix...
|
|
|
Post by Nattie on Oct 29, 2005 23:02:27 GMT 1
IV. Maski* * * * * * * * * * * ¯ycie to nie teatr
¯ycie to jest teatr, mówisz ci¹gle, opowiadasz Maski coraz inne, coraz mylne siê zak³ada Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra Przy otwartych i zamkniêtych drzwiach, to jest gra!
¯ycie to nie teatr, ja ci na to odpowiadam ¯ycie to nie tylko kolorowa maskarada ¯ycie jest straszniejsze i piêkniejsze jeszcze jest Blednie przy nim wszystko, blednie nawet sama œmieræ!
Ty i ja, teatry to s¹ dwa, - ty i ja! Ty - ty prawdziwej nie uronisz ³zy Ty najwy¿ej w górê wznosisz brwi Nawet kiedy Ÿle ci jest, to nie jest Ÿle Bo ty grasz Ja - duszê na ramieniu wiecznie mam Ca³y zbudowany jestem z ran Lecz kalek¹ nie jestem, tylko ty
Dzisiaj bankiet u artystów, ty siê tam wybierasz Goœci bêdzie du¿o, niedostêpna tyraliera Flirt i alkohole, mo¿e tañce bêd¹ te¿ Drzwi otwarte zamkn¹ potem siê, no i czeœæ
Wpadnê tam na chwilê, zanim spuchnie atmosfera Wódki dwie wypijê, potem cicho siê pozbieram Wyjdê na ulicê, przy fontannie zmoczê ³eb Wyjdê na przestworza, przecudowny stworzê wiersz Ty i ja - teatry to s¹ dwa, ty i ja! Ty - ty prawdziwej nie uronisz ³zy Ty najwy¿ej w górê wznosisz brwi I niezaraŸliwy wcale jest twój œmiech Bo ty grasz... Ja - duszê na ramieniu wiecznie mam Ca³y zbudowany jestem z ran Lecz gdy œmiejê siê, to w kr¹g œmieje siê œwiat
Edward Stachura * * * * * * * * * * * Anna sprz¹tnê³a z biurka w swej bibliotece kilka ksi¹¿ek i starych gazet i odsunê³a lampê na brzeg, robi¹c miejsce na spor¹ p³achtê papieru. Rozwinê³a rulon, unieruchomi³a jego rogi przyciskami i pochyli³a siê nad map¹ z o³ówkiem w rêku. - Zobaczmy... Tak, Sekwana, niedaleko Pont de Bercy – pierwsza kropka pojawi³a siê na mapie. - Zau³ek gdzieœ tu, Le Marais, musi byæ ko³o tej manufakturki, aha – mówi³a sama do siebie znacz¹c kolejny punkt. - I jeszcze tutaj... i tutaj, tak – z zadowoleniem dorysowywa³a kolejne kropki na planie Pary¿a. Wziê³a linijkê i po³¹czy³a wszystkie kropki ze sob¹ tworz¹c dziwny nieregularny wzór. Zaznaczy³a jeszcze jeden punkt, który le¿a³ mniej wiêcej w œrodku figury, odsunê³a siê nieco od sto³u i spojrza³a krytycznym wzrokiem na swe dzie³o. - Nie, to bez sensu... To by by³o zbyt proste jak na mo¿liwoœci tego pana. Wiedzia³a, ¿e musi wykorzystaæ swoj¹ pamiêæ o drogach, którymi Erik j¹ prowadzi³ na piekielne koncerty. Wprawdzie nie bez b³¹dzenia, ale jednak trafi³a sama do wyjœcia z kana³ów. Zaniepokojony Pierre czeka³ wtedy na ni¹ spaceruj¹c nerwowo wokó³ powozu. Z ulg¹ spostrzeg³, ¿e Madame nie wygl¹da bynajmniej jak po ostatnich wyprawach, pomimo zamyœlenia i dziwnego roztargnienia. W g³êbi serca mia³ nadziejê, ¿e te ekspedycje do dziwnych miejsc w mieœcie siê ju¿ skoñcz¹ i wszystko bêdzie spokojnie jak dawniej. Pierre podlewa³ w³aœnie rabatkê przed domem, gdy Madame wybieg³a na taras. - Pierre, pojedziemy do miasta, jak najszybciej, proszê! - Dobrze, Madame – odstawi³ konewkê na bok. „A wydawa³o mi siê, ¿e wszystko kupiliœmy...” pomyœla³. - Potrzebujê mapê kana³ów, a w³aœciwie dwie. Tylko gdzie j¹ u diaska zdobyæ? – zastanawia³a siê g³oœno Anna. Pierre us³ysza³ jej rozwa¿ania. „Teraz to ona chyba rzeczywiœcie...” w myœlach popuka³ siê w czo³o id¹c w kierunku stajni. Anna przypomnia³a sobie o pewnym znajomym, który chyba mia³ znajomego i kilka godzin póŸniej wraca³a tryumfalnie dzier¿¹c dwa nowe rulony. Kosztowa³o j¹ to wymyœlenie g³upawej bajeczki, ale mia³a nadziejê, ¿e Bóg siê nie pogniewa za takie ma³e k³amstewko. Po kolacji rozwinê³a swój najnowszy nabytek na biurku i przekopiowa³a kropki z mapy Pary¿a. Stara³a siê odtworzyæ w myœlach kolejnoœæ zakrêtów, d³ugoœæ i szerokoœæ korytarzy, czas potrzebny do ich przemierzenia. Kilka razy ju¿ mia³a ochotê siê poddaæ, kiedy wydawa³o jej siê, ¿e wszystko zamazywa³o siê w ciemnoœci. Nic w tym dziwnego, zwa¿ywszy na stan jej umys³u w czasie niezwyk³ych spacerów. Wiedzia³a jednak, ¿e musi chocia¿ spróbowaæ i stara³a siê z ca³ych si³ przywo³aæ te nie najprzyjemniejsze wspomnienia. By³o ju¿ bardzo póŸno, gdy jej kreski zaczê³y uk³adaæ siê w obraz, który mia³ racjonalne podstawy, a do kropek oznaczaj¹cych wejœcia i punkty, w których zostawia³a paczki przyby³a jeszcze jedna – ta najwa¿niejsza. Popatrzy³a na obraz z pewnej odleg³oœci. - Nie, przecie¿ to nie pasuje - jêknê³a. – Myœl, Anno, myœl! – tupnê³a nog¹ ze z³oœci. Przygl¹da³a siê uwa¿nie mapie. Tak, nie pod ka¿d¹ ulic¹ biegnie kana³. I nie wszystkie kana³y biegn¹ pod ulicami. I ¿aden nie przechodzi³ przecie¿ przez rzekê. Nagle uderzy³a siê w czo³o. - Aleœ ty g³upia, Anno! Dlaczego nie mia³by siê czasem przejœæ po paryskim moœcie? Ziewnê³a i przeci¹gnê³a siê zadowolona ze swojej pracy. Rzuci³a ostatnie spojrzenie na dziwn¹ figurê, która coœ zaczê³a jej przypominaæ. Nie mia³a ju¿ si³y skupiæ myœli, jej oczy klei³y siê, a umys³ by³ ociê¿a³y. Chocia¿... to mog³o byæ dopiero ciekawe. Wyci¹gnê³a z k¹ta ma³¹ drabinkê i stanê³a na niej siêgaj¹c po ksi¹¿kê z pó³ki przy suficie. Strzepnê³a kurz z jej grzbietu i po chwili kartkowania otworzy³a szeroko oczy ze zdziwienia. - A niech mnie, wiêc to tak! – na jej ustach pojawi³ siê uœmiech zwyciêstwa. – Cz³owiek nocy... * * * „Tak, na dzisiaj mamy Saiph, czyli d³u¿szy spacerek dla pana Erika. Je¿eli moja teoria jest prawdziwa...” – rozmyœla³a Anna wioz¹c niewielk¹ paczkê w tydzieñ po gwa³townym zakoñczeniu ostatniego koncertu. „Musi byæ prawdziwa, musi byæ prawdziwa!” – powtarza³a w duchu przekonuj¹c sam¹ siebie, ¿e wzór u³o¿ony z kropek nie by³ tylko wytworem przypadku, czy jej wyobraŸni. Zerknê³a na rulon papieru, który zamierza³a dziœ do³¹czyæ jako specjalny prezent i poklepa³a go pieszczotliwie. Wiêcej prezentów nie bêdzie. Wejœcie, które nazwa³a Saiph znajdowa³o siê w ca³kiem eleganckim zak¹tku Pary¿a, w którym o tej porze panowa³ spokój. Kilka razy widzia³a w okolicy patrole policji, dlatego zawsze wysiada³a szybko, a Pierre odje¿d¿a³, aby stoj¹cy o dziwnej porze powóz nie wzbudza³ podejrzeñ. Tym razem równie¿ tak uczyni³a. - Pierre, wiesz, co robiæ, prawda? – upewni³a siê staj¹c na chodniku i rozgl¹daj¹c siê dooko³a. – Je¿eli za pó³torej godziny... - Wiem, Madame, ale proszê, niech pani tam nie idzie... – ca³a ta tajemnicza sprawa nape³nia³a go strachem o zdrowie, ba, mo¿e nawet ¿ycie Madame, zw³aszcza po wskazówkach, których mu dziœ udzieli³a. Pierre zna³ je na pamiêæ, zreszt¹ nie by³y wcale skomplikowane. - Muszê, Pierre, i nie martw siê na zapas, proszê – próbowa³a go uspokoiæ Anna, sama jednak doznawa³a nieznoœnego uczucia ³askotania w okolicy ¿o³¹dka. Pierre odjecha³, a ona przesz³a przez ma³¹ furtkê, do której klucz dosta³a od swojego poprzednika. Nikt nie zauwa¿y³, jak przemknê³a siê do rozsypuj¹cej siê szopy przytulonej do rogu starego muru przez drzwi, które wygl¹da³y na nieu¿ywane od wieków. Gdyby zawiasy znajdowa³y siê w harmonii ze swoj¹ prezencj¹ powinny siê by³y rozsypaæ, a przynajmniej skrzypieæ niemi³osiernie - lecz nic takiego nie mia³o miejsca. Anna wziê³a g³êboki oddech i cicho wesz³a w mrok. * * * - Witaj, Anno... – z ciemnoœci do jej uszu dobieg³ szept. „Wiêc jednak!” – Anna zadr¿a³a na myœl o ostrym sztylecie na swej szyi. Albo pêtli... wszystko jedno zreszt¹. „Niech wiêc i tak bêdzie!” - Czego chcesz ode mnie? Powiedzia³am przecie¿, koniec koncertów! – zwróci³a siê do cienia. - Nie chcê koncertu, Anno – jego g³os by³ dzisiaj inny, nieco ubo¿szy o ton cynizmu. - To czego chcesz? Nie wystarczy ci kartka i pióro? - Chcia³bym... us³yszeæ twoj¹ historiê – powiedzia³ Erik staj¹c w œwietle jej lampy. Prze³kn¹³ œlinê, bo nagle zasch³o mu w gardle. – Proszê... - Ty mnie prosisz! O moj¹ historiê! Widzia³eœ j¹ przecie¿ i upaja³eœ siê ni¹! - Ale nie znam ca³oœci. Nie rozumiem jej. - A po co ci ta wiedza, po co zrozumienie? To s¹ ludzkie sprawy! Czy ty mi okaza³eœ choæ krztynê ludzkich uczuæ, co? – Anna podnios³a lampê oœwietlaj¹c jego twarz, której widoczna po³owa wykrzywi³a siê w dziwnym grymasie. Zagryz³ zêby. Zapad³a chwila ciszy, po której Erik zrobi³ krok do ty³u. - Tak, masz racjê, Anno... Nagle w jej g³owie zaœwita³a pewna myœl. Zastanowi³a siê sekundê i westchnê³a. W koñcu przypuszczalnie nie zamierza³ jej jednak zabijaæ. - Wiêc... dobrze. Opowiem ci, ale nie tym razem. Uwierz mi, naprawdê chcia³byœ, ¿ebym wróci³a do domu na czas – wrêczy³a mu paczkê i rulon, na który dopiero teraz zwróci³ uwagê. - Co to jest? – Erik nie oczekiwa³ kolejnych niespodzianek z jej strony. - To jest moje ubezpieczenie, instrukcjê znajdziesz w œrodku. ¯yczysz sobie coœ jeszcze? – zapyta³a ze s³odkim uœmiechem, nawet spróbowa³a zatrzepotaæ rzêsami. - Hmm... – nie zrozumia³ tego ubezpieczenia, ale wyraŸnie poprawi³ mu siê humor. – A co to za ciasto, którego w ¿yciu nie jad³em? Tym razem Annê wprost wmurowa³o w ziemiê. - No nie... To ju¿ przekracza wszystkie granice! – otrz¹snê³a siê, odwróci³a na piêcie i zrobi³a kilka energicznych kroków. - Hej, zapomnia³aœ koperty! „A niech to!” – wróci³a i chcia³a wzi¹æ list z jego wyci¹gniêtej d³oni, jednak przytrzyma³ go. - Powiedz mi chocia¿, sk¹d jesteœ? Masz dziwny akcent. „Wiêc ci¹gle go s³ychaæ! A tyle lat minê³o...” – poczu³a uk³ucie gdzieœ w okolicy serca. - Jestem znik¹d, Eriku. Mojego kraju nie ma na mapie œwiata – popatrzy³a mu prosto w oczy. – A ty sk¹d przyszed³eœ? Z nocnego nieba do kana³ów? Nie wydaje mi siê, ¿ebyœ wybra³ sobie odpowiedni¹ gwiazdê... – stanê³a na palcach i podnios³a lampê, aby wyraŸniej widzieæ jego twarz. - Al-najid... Akurat! Anna wyrwa³a list z rêki, która nagle skamienia³a w bezruchu na dŸwiêk s³owa w jêzyku, którego nie s³ysza³ od bardzo dawna. Wystarczy³ jej wyraz po³owy jego twarzy aby zobaczyæ, ¿e nocna praca nad kropkami okaza³a siê sukcesem. - Do widzenia! – rzek³a hardo i tym razem odesz³a naprawdê. * * * Wróciwszy czym prêdzej na powierzchniê ziemi Anna mia³a jeszcze trochê czasu, ¿eby przyjœæ do siebie spaceruj¹c energicznie tam i z powrotem wzd³u¿ muru. „Dobrze, ¿e to nie jest mniej, hmm… ciekawa dzielnica! A tu chyba sami rentierzy mieszkaj¹, cisza i spokój. I nie pl¹taj¹ siê po ulicach w nocy w poszukiwaniu rozrywki... No nie, sernika mu siê zachciewa, te¿ mi ³owca!” Spojrza³a na niebo, ale tej nocy akurat zasnute by³o prawie ca³kowicie chmurami. „Ma kawa³ek ¿o³¹dka, tak, to mo¿e kawa³ek serca siê znajdzie, choæby taki tyci? Ale ale, ciekawe, jakie jeszcze szlachetne zadanie mam do wykonania” – podesz³a do latarni i otworzy³a kopertê. W œrodku by³a tylko kartka, na której Erik napisa³ wyznaczone miejsce i termin, nic wiêcej. „Biedne sierotki!” – westchnê³a i wsiad³a do powozu, którym nadjecha³ w³aœnie Pierre. Na widok Anny na jego twarzy pojawi³ siê wyraz szczerej radoœci, a i ona odjecha³a z nie mniejsz¹ ulg¹. Nie wiedzia³a jednak, ¿e czyjeœ zamyœlone oczy œledz¹ j¹ z okna niewielkiego domku, który pogr¹¿ony by³ w ciemnoœci. * * * - Tak, teraz znacznie wygodniej siedzi mi siê w tym fotelu – powiedzia³a Anna œci¹gn¹wszy buty i podkuliwszy nogi pod siebie. Wziê³a do rêki kieliszek wina i wypi³a ³yk. – To co sobie w³aœciwie ¿yczysz wiedzieæ? – zwróci³a siê do siedz¹cego naprzeciw niej mê¿czyzny w masce. - Skoro ty o mnie wiesz wszystko... - Akurat, wszystko! Daroga mnie oszuka³, nie wiem, czy choæ po³owê mi powiedzia³! – oburzy³a siê Anna. „I wymusi³ na mnie t¹ przeklêt¹ przysiêgê” – doda³a w duchu. - Zna³ mnie jak chyba nikt inny, ale chyba nie myœlisz, ¿e wiedzia³ wszystko? Có¿, mog³em siê jednak spodziewaæ, ¿e znajdzie tê konstelacjê... – Erik zamyœli³ siê bior¹c do ust kolejny kês sernika. - Nie wiem, czy on znalaz³, ale ja spêdzi³am nad tym nieco czasu! – zirytowa³a siê Anna. - Och, w takim razie moje uk³ony dla pani detektyw! - Tak, wy sobie wyobra¿acie, ¿e kobieta to tylko do kuchni siê nadaje... – burknê³a. – I mo¿e paru innych rzeczy – doda³a z przek¹sem. - Co do kuchni, to te¿ uk³ony... - Ale¿ mnie dziœ zaszczyty tu spotykaj¹! Pomyœla³by kto! – uœmiechnê³a siê jednak lekko. „Mam nadziejê, ¿e mu siê nie zachce... innych rzeczy! Jakoœ o tym akurat nie pomyœla³aœ, g³upia Anno! Na szczêœcie nie jesteœ bujn¹ piêknoœci¹ o czarnych lokach...” westchnê³a z ulg¹ poprawiaj¹c fa³dy swojej spódnicy. - To z czego siê robi to ciasto? – Erik myœla³ jednak o rzeczach ca³kowicie ró¿nych od innych rzeczy, na razie jednak dziecinna ciekawoœæ wziê³a górê. - Mówi³am przecie¿, z pewnego specjalnego rodzaju sera... – zaczê³a wyjaœniaæ, przerwa³a jednak szybko widz¹c, jak Erik nagle krztusi siê ciastem. - Sera?! Ale ja przecie¿... nienawidzê sera! – spojrza³ z niedowierzaniem na niedojedzony kawa³ek i zacz¹³ go rozgrzebywaæ srebrnym widelczykiem. - Widaæ ten akurat lubisz – zachichota³a Anna. – A tu go nie znacie. Czy mam ci opowiedzieæ coœ jeszcze o serach i kuchni? Czas p³ynie, przypominam... - Tak, zostawmy ju¿ ten ser – od³o¿y³ porcelanowy talerzyk i spojrza³ jej w oczy. - Zaczekaj, przecie¿ ty masz... znaczy siê mia³eœ... czarne oczy jeszcze ostatnio! A teraz masz jakieœ takie... szare? – tym razem Anna by³a zaskoczona. - Chcesz powiedzieæ, ¿e bardziej pospolite? - Nie, ca³kiem przyjemne... je¿eli s¹ prawdziwe... – doda³a podejrzliwie. - Te s¹ ca³kiem prawdziwe, zarêczam, jeœli jesteœ w stanie mi uwierzyæ. - I po co ty to robisz? Przecie¿ to nie jest bezpieczne dla oczu! – spojrza³a na niego badawczo. - Lubisz, jak widz¹ ciê takim, jaki chcesz byæ, prawda? – zapyta³a nagle ca³kiem powa¿nie. - To oni mnie takim stworzyli, Anno – odpar³ stanowczym g³osem. - W to akurat nie wierzê. Nikt i nic na œwiecie nie ma takiej mocy, je¿eli ty tego nie chcesz i je¿eli z tym walczysz – odpar³a porywczo. Erik zachmurzy³ siê. - To powiedz mi, skoroœ taka m¹dra, jak siê z tym walczy? – nutka ironii zabrzmia³a w jego g³osie. Anna stwierdzi³a, ¿e w³aœnie pope³ni³a g³upotê. Przez chwilê panowa³o nieznoœne milczenie. - Chyba jednak pytasz nieodpowiedni¹ osobê. Wydaje mi siê, ¿e przedtem mo¿e to wiedzia³am... A teraz? Teraz z w³asn¹ g³ow¹ sobie nie radzê, a co dopiero z jak¹œ walk¹... - Opowiedz mi w takim razie, co by³o przedtem – Erik rozsiad³ siê wygodnie na sofie. - Przedtem... by³ ciep³y dom w niedu¿ym mieœcie daleko st¹d, moi rodzice, babcia... Wiesz, jak siê jest ma³¹ siostr¹ trzech starszych braci to walczy siê w³aœciwie od ko³yski – uœmiechnê³a siê lekko. – Ale ¿aden z nich nie przyprawi³ chyba mojej matki o tyle palpitacji serca, co ja. Jak wyje¿d¿aliœmy z miasta na wakacje na wieœ, to ucieka³am i w³óczy³am siê z dzieæmi z wioski, a potem wraca³am z zadrapanymi kolanami i wys³uchiwa³am, co te¿ ze mnie wyroœnie. - I co wyros³o? - Wiêkszy powód palpitacji, wyobraŸ sobie! – uœmiechnê³a siê smutno na myœl o swoich dawnych wyczynach. – Naczyta³am siê ksi¹¿ek i ubzdura³am sobie w g³owie, ¿e bêdê naprawiaæ œwiat i pomagaæ wszystkim chorym i biednym sierotkom. - Bardzo szlachetne postanowienie... - Tak, ale nie dla zatroskanej matki m³odej dziewczyny, która nagle wymyœli³a sobie naukê w Pary¿u. A przy okazji sierotki bardzo ci dziêkuj¹ za wsparcie. - Kto? Za co? - Chyba nie s¹dzisz, ¿e przepuszcza³am te pieni¹dze w paryskich przybytkach rozrywki? – zapyta³a z przek¹sem. - Rzeczywiœcie, w³aœciwie nigdy o tym nie myœla³em... - To sobie pomyœlisz póŸniej, a teraz s³uchaj. Opowiem ci o mojej maskaradzie. - Zaczyna siê robiæ coraz ciekawiej! - Moja rodzina nie by³a biedna, ale wiedzia³am, ¿e wys³anie mnie do Ameryki jest ponad jej mo¿liwoœci, a zreszt¹ wtedy musia³abym powiedzieæ im prawdê. Musia³am wybraæ odpowiednie miejsce... A Zurych nie by³ zbyt odpowiedni. Czy znasz lepsze miejsce na maskaradê ni¿ Pary¿? - Nie, tutaj wszyscy bez wyj¹tku nosz¹ maski – odpar³ zdecydowanie Erik. – Wiem coœ o tym, naprawdê... - I to sobie w³aœnie wydedukowa³am czytaj¹c francuskie powieœci. Ale nie chcia³am zostaæ aktork¹, nie, mnie siê zamarzy³o, ¿eby byæ jak Elizabeth Blackwell... - Kim ona jest? - No widzisz, jak ty ma³o wiesz o œwiecie... – pokiwa³a g³ow¹ z politowaniem. – Czy ja ciebie pytam, kto to by³ Mozart? Ach, niewa¿ne, potem ci powiem... Pozwolili mi wyjechaæ postudiowaæ sztukê i literaturê, a moja mama by³a wniebowziêta, ¿e w koñcu mam normalne zainteresowania, jak na panienkê z dobrego domu przysta³o. I wys³ali ze mn¹ Mariê, ¿eby mnie na wszelki wypadek pilnowa³a. Z miernym skutkiem, niestety, bo jak tylko przyjecha³yœmy, to kaza³am jej œci¹æ moje w³osy i uszyæ nowe ubrania... I posz³am na egzaminy. - Anno, jakie ubrania, zaczynam siê w tym gubiæ... - Mêskie ubrania, Eriku. Po raz pierwszy w ¿yciu cieszy³am siê, ¿e nie jestem bujn¹ piêknoœci¹ o czarnych lokach... i jeszcze kupi³am takie œmieszne okularki. Ca³kiem niebrzydki ch³opak ze mnie wyszed³, ekscentryczny trochê, ale w koñcu jak siê pochodzi z jakiegoœ dziwnego kraju... Dokumenty te¿ jakoœ zdoby³am, ca³kiem dobrze podrobione, nikt siê nie zorientowa³. - Ale po co to wszystko? – uœmiechn¹³ siê wyobra¿aj¹c sobie ten widok. - Bo nie mia³am ochoty zostaæ akuszerk¹, ma³e sierotki nie potrzebuj¹ akuszerek! Maj¹ inne choroby, rozumiesz? A w tym idiotycznym œwiecie kobieta mog³a wtedy tylko pomagaæ przy porodach, a ja... – przerwa³a na moment. – Pod koniec pierwszego roku nauki zemdla³am. I tak siê wszystko wyda³o, oszustwo i maskarada... Mog³am ogl¹daæ ludzkie wnêtrznoœci i trupy, ale zemdla³am na widok porodu. Naprawdê, marna ze mnie akuszerka... i aktorka. Erik zacz¹³ chichotaæ, coraz g³oœniej... - To nie jest wcale œmieszne! Przestañ! – Anna uderzy³a piêœci¹ w oparcie fotela. – Ale jak pomyœlê, jakie mieli miny moi szanowni koledzy... – sama zaczê³a siê œmiaæ, przerwa³a jednak nagle. - To by³a ju¿ ostatnia palpitacja serca mojej matki. Nawet nie by³am na jej pogrzebie, Erik, chocia¿ to ja j¹ zabi³am swoim idiotycznym pomys³em... Widzisz teraz, jak bardzo by³am szlachetna? Erik spowa¿nia³ i popatrzy³ na ni¹. - Ale chcia³aœ byæ przecie¿ dobra... - Tak, chcia³am, i jak to siê skoñczy³o... - Zapewne ciê wyrzucili? - Sama chcia³am wtedy ju¿ tylko wróciæ do domu, zaj¹æ siê haftowaniem i mo¿e nawet wyjœæ za tego ch³opaczka, którego mi hodowali w s¹siedztwie, wszystko tak, jak moja biedna matka by sobie ¿yczy³a. Ale znowu mi nie wysz³o... - Domyœlam siê, skoro tu jesteœ, ale dlaczego? - Zebra³ siê nade mn¹ s¹d samych najwa¿niejszych mê¿czyzn. Nie wiedzia³am, co siê w ogóle dzieje, jakieœ kobiety zaczê³y mnie nachodziæ i t³umaczyæ coœ o walce, o prawach, to mnie ju¿ wtedy zupe³nie nie obchodzi³o, ale jak dosta³am list od pani Blackwell... – zamyœli³a siê. – Nie wyobra¿asz sobie, co to za kobieta. Ha, to nie kobieta, to prawdziwy wojownik! - Có¿ takiego ten wojownik w spódnicy napisa³? - D³ugo by opowiadaæ, a czasu coraz mniej, pamiêtaj... – Anna spojrza³a na zegarek, który ca³y czas trzyma³a w d³oni. – Wystarczy³o, ¿eby mnie przekonaæ. Moi dwaj bracia do dziœ mi nie wybaczyli, a ojciec... On chyba tak, po pewnym czasie. Ale te¿ odszed³, trzy lata po mamie. Ja wróci³am do ksi¹¿ek, potem pojawi³y siê inne dziewczyny, Madeleine i nastêpne. Ju¿ mia³am wracaæ do swoich sierotek z piêknym dyplomem w kieszeni, ale... – zamyœli³a siê ze smutkiem na twarzy. - Tylko nie mów, ¿e znowu ci nie wysz³o... – na ustach Erika znowu pojawi³ siê cieñ uœmiechu. - Jak¿eby inaczej, tak w³aœnie by³o! Moje idea³y o s³u¿bie ludzkoœci leg³y w gruzach, i nie chichocz z tego powodu, bo to siê skoñczy³o najwiêksz¹ tragedi¹ mojego ¿ycia! - Co siê mo¿e skoñczyæ tak¹ tragedi¹, Anno? – zapyta³ ju¿ ca³kiem powa¿nie. - Mi³oœæ, Eriku... WyobraŸ sobie, ¿e normalna ludzka mi³oœæ... – z jej oczu sp³ynê³y dwie ³zy. Erik siedzia³ nieruchomo jak sparali¿owany. - Anno, ja... Wyobra¿am sobie – wykrztusi³ wreszcie. - Mo¿e lepiej ju¿ nie mów dalej... - Nie mów?! Teraz to nie mów! – popatrzy³a na niego ze z³oœci¹. – Zapominasz, ¿e to historia, o któr¹ sam prosi³eœ, co?! To s³uchaj teraz! Ja twojej muzyki te¿ s³ucha³am! Zakocha³am siê, wysz³am za m¹¿, mia³am dom, doczekaliœmy siê dziecka, wszystko by³o jak w bajce! Nikt mnie nie chcia³ w szpitalu, ale zaczê³am odwiedzaæ dzieciaki w jednym sierociñcu, tu ich te¿ nie brakuje, a mój m¹¿ na szczêœcie by³ œwietnym lekarzem i mê¿czyzn¹ oczywiœcie, wiêc ¿yliœmy ca³kiem przyzwoicie. JeŸdziliœmy na wycieczki, na wakacje... – jej g³os zacz¹³ siê za³amywaæ. Erik s³ucha³ bez s³owa. – Michel mia³ bardzo du¿o pracy, poprosi³ mnie o pomoc w szpitalu, nawet prawie przekona³ kierownictwo i ja te¿ siê zgodzi³am, ale wczeœniej mieliœmy pojechaæ nad piêkne jezioro we W³oszech. I gdybym siê nie zagapi³a na jak¹œ g³upi¹ wystawê, to pewnie byœmy tam pojechali – Anna mówi³a z coraz wiêkszym wysi³kiem, i nie próbowa³a ju¿ nawet ukryæ ³ez. – Zamiast trzymaæ mocno rêkê mojego dziecka na ulicy, ja sobie ogl¹da³am materia³ na sukienkê! A teraz wyobraŸ sobie, jak wygl¹daj¹ cia³a zmasakrowane przez pêdz¹cy czterokonny powóz! Jak wygl¹da czteroletni ch³opczyk w agonii! I co z ludzk¹ twarz¹ mog¹ zrobiæ podkute kopyta! Wiesz, ile krwi ma w sobie cz³owiek? Jak siê go dusi, to tego nie widaæ! Wysil swoj¹ wyobraŸniê, ja ci nie zagram! Przez d³u¿sz¹ chwilê panowa³a cisza. Anna w koñcu zaczê³a spokojniej oddychaæ, zerknê³a na zegarek i znowu odezwa³a siê. - Ja po tym wszystkim prze¿y³am koszmar, musieli mnie zamkn¹æ w tym szpitalu, ale jakoœ uda³o mi siê wydostaæ, bynajmniej nie dziêki ich zabiegom. Oczywiœcie w³adcy œwiata z radoœci¹ anulowali moje uprawnienia. I teraz nie mam ju¿ nic i chcia³am tylko spokojnie mieszkaæ sama... A¿ ten cz³owiek do mnie napisa³. Nie wiem dlaczego... Wiem, ¿e mój m¹¿ stara³ siê mu pomóc... - Na co daroga chorowa³? - To straszna choroba, niszczy ca³ego cz³owieka, zjada po kawa³ku i nie da siê jej wyleczyæ. I straszna jest œmieræ w cierpieniu, którego nie mo¿na ju¿ ukoiæ ¿adnymi œrodkami. Nie wiesz, ile go kosztowa³y te wyprawy... Ale poprosi³ mnie o wizytê, a potem o coœ wiêcej, i jeszcze o przysiêgê. Wydawa³o mi siê, ¿e to przynios³o mu trochê ulgi. Teraz wiem, ¿e on mnie ok³ama³, a na pewno nie powiedzia³ ca³ej prawdy. Posiedzia³am przy nim... do koñca, znowu ogl¹da³am œmieræ. Tylko inn¹, tak¹, która przynosi ulgê... Przerwa³a na chwilê, podnios³a g³owê i spojrza³a na niego. Siedzia³ nieruchomo, a jego postawa i wyraz twarzy nie wyra¿a³y ¿adnych uczuæ. - Erik, po co ci to? Przecie¿ st¹d wychodzisz, nie potrzebujesz tych g³upich paczek... - Tak, nie potrzebujê ich. To by³a taka nasza, nazwijmy to, umowa. - Us³ysza³eœ ju¿, co chcia³eœ us³yszeæ? Widzisz, muszê ju¿ iœæ – przypomnia³a spokojnym g³osem. – Ale ja nie jestem daroga, jak to sam zauwa¿y³eœ. Nie mam tej si³y, co on. Nienawidzê tego smrodu i tych ciemnoœci, i mo¿esz siê œmiaæ z moich wielkich latarni – przerwa³a na moment. - Ja te¿ mam proœbê do ciebie, zwolnij mnie z tej przysiêgi. - Zwolniæ? Ale ja takiego ciasta sam nie zrobiê... – na jego ustach pojawi³ siê cierpki uœmiech. – Dobrze, zastanowiê siê nad tym. A teraz chodŸmy ju¿, bo zmobilizujesz zaraz si³y ca³ej policji w Pary¿u. Anna wsunê³a buty na stopy i wsta³a z fotela. - I wiesz co, dam ci jeszcze dobr¹ radê, nie proœ mnie o pomoc, jak chcesz jeszcze po¿yæ... To jakieœ przekleñstwo nade mn¹ wisi. Ale zwolnij mnie, proszê... Erik nie odpowiedzia³. Westchnê³a i ruszy³a w stronê wyjœcia. - Nie tam – odezwa³ siê w koñcu. - Mam dla ciebie niespodziankê... Anna odwróci³a siê, a Erik wskaza³ drugie drzwi, do których prowadzi³y stopnie. - Têdy dziœ pójdziemy, Anno. Podaj mi rêkê, jest bardzo stromo – powiedzia³ otwieraj¹c drzwi, za którymi rozpoczyna³y siê doœæ ciasne i rzeczywiœcie strome schodki. Anna z zaskoczenia bez wahania poda³a mu d³oñ. - Ha, i takie ³adne zejœcie tu masz! A ja przez ten labirynt, ten fetor... - Wiêcej tamtêdy nie pójdziesz. W jego g³osie, spokojnym dotychczas, pojawi³a siê nagle jakaœ dziwna fa³szywa nuta, która sprawi³a, ¿e Anna mimowolnie zadr¿a³a. Aha, jeszcze lekturka: krótka historia soczewek kontaktowych
Nie narzekajcie na szko³ê... Kiedyœ by³o gorzej Rys historyczny i tu te¿ trochê Kobiety do garów i haftu !
|
|
|
Post by Nattie on Nov 23, 2005 23:44:31 GMT 1
V. Wilczy zewDlaczego taki tytu³? A znacie t¹ baœñ? To jedna z pierwszych wersji, nie wiem, kto do³o¿y³ potem gajowego... Najbardziej podoba mi siê mora³:
Mora³ st¹d p³ynie - proszê s³uchaæ, urocze, wdziêczne me dziewuszki -¿e obcych ludzi pogaduszki nale¿y puszczaæ mimo ucha. Pogwarki wprawdzie mi³a chwilka, lecz blisko st¹d do paszczy wilka. Radzê wam zapamiêtaæ, ¿e jest podstêpny wilk niektóry: ukrywa wilcze swe pazury, by s³odkim s³ówkiem zwieœæ dziewczêta. Ani go poznaæ! Mina œwiêta tkliwie, ³agodnie patrzy w oczy, za pann¹ uliczkami kroczy przymilny, s³odki jak cukierek. Lecz wierzcie: to wilczysko szczere!
Charles Perrault* * * Wdrapali siê do koñca schodków i weszli do ca³kiem przyzwoicie umeblowanego niewielkiego saloniku. Fragment pod³ogi w rogu by³ ods³oniêty tworz¹c wyjœcie z podziemi. W pokoju, podobnie jak na schodach, nie by³o ¿adnego oœwietlenia. Erik poprowadzi³ Annê do oszklonych drzwi wychodz¹cych do ma³ego ogródka otoczonego murem. Otworzy³ je i stan¹³ tu¿ za ni¹, k³ad¹c d³onie na jej ramionach. - Zobacz teraz, gdzie jesteœ, Anno. - To nie jest Bellatrix... – ksiê¿yc rzuca³ delikatne œwiat³o na kszta³ty, które Anna zaczê³a rozpoznawaæ. - Nie, ta gwiazda do mnie nie pasuje, mia³aœ racjê! - To jest Saiph! – powiedzia³a zduszonym g³osem. – Ja przecie¿ tamtêdy dziœ wesz³am! - Bardzo daleko od Bellatrix, prawda? Czy naprawdê myœla³aœ, ¿e jestem a¿ taki g³upi? - Ale jak...? – jêknê³a cicho. - Chcia³aœ ze mn¹ zagraæ w maskaradê? W kotka i myszkê, co? Ze mn¹? - Dlaczego mi to pokazujesz, Erik?! – odwróci³a siê gwa³townie, a ich spojrzenia spotka³y siê. Z jego oczu bi³a czysta z³oœæ i nienawiœæ. - Nie wiesz? A co ty sobie wyobra¿a³aœ? ¯e mnie wzrusz¹ twoje opowiastki? Myœlisz, ¿e wiesz, co znaczy œmieræ? Anna zaczê³a cofaæ siê niepewnie krok za krokiem. - Nie jesteœ nawet jak mysz, jesteœ jak natrêtna mucha... - Erik, przestañ, proszê... – Anna potknê³a siê przy kolejnym kroku w ty³, a na jej skroni zarosi³y siê krople potu. Na ten widok przez jego usta przemkn¹³ uœmiech zadowolenia. - Sama zaczê³aœ! Nie trzeba mnie by³o wtedy wo³aæ! Jeszcze jeden krok i Anna natrafi³a na pieñ drzewa. Wbi³a paznokcie w jego korê. - Jak myœlisz, ile czasu zajmuje mi wyci¹gniêcie tego sztyletu? Skoro nie wiem, to mo¿e powinienem sobie obejrzeæ... ile krwi ma w sobie cz³owiek!? Na pustej ulicy zaturkota³y ko³a powozu. Wyci¹gn¹³ d³oñ i delikatnie dotkn¹³ jej skroni, zbieraj¹c kilka kropel potu na palec. Podniós³ go do ust. - Przestañ! – niemal krzyknê³a. - A krzycz, proszê bardzo... Patrz, tam jest twój s³u¿¹cy, a i pewnie policja siê niedaleko przechadza... Niech siê tu zlec¹! - Ma³o ci jednego trupa, tak? – szepnê³a Anna. - Zwalniam ciê z twojej g³upiej przysiêgi! Mo¿esz krzyczeæ! – sykn¹³. - Zwalniasz? - Tak! - To dziêkujê ci bardzo... Nawet nie wiesz, jaka to ulga! – popatrzy³a mu prosto w oczy. – Z ¿ycia te¿ mo¿esz mnie zwolniæ, niewiele ju¿ znaczy. - Jak ka¿de ¿ycie! Czy ci¹gle myœlisz, ¿e daroga ciê ok³ama³, co? – zapyta³ drwi¹co. - Obydwaj tylko k³amiecie! Jesteœcie siebie warci! – Anna puœci³a pieñ drzewa, którego dotychczas kurczowo siê trzyma³a. - I ju¿ nie wiem, co jest prawd¹ – powiedzia³a próbuj¹c opanowaæ dr¿enie g³osu. – Ale wiem, co widzê... Popatrz na siebie, Eriku – powoli podnosi³a praw¹ rêkê w kierunku jego twarzy. – £owca, Orion, poluje ze sztyletem... na muchê... Erik sta³ przed ni¹ nieruchomo, a Anna dotknê³a czarnej maski, przesuwa³a po niej powoli palce. - Jesteœ ciekawa, co dalej? Ale¿ proszê bardzo, œci¹gnij j¹! – w jego g³osie gotowa³a siê wœciek³oœæ. - Nie, ju¿ nie jestem ciekawa twoich masek – odpar³a cofaj¹c d³oñ. – Zbudowa³eœ sobie z nich mur, twoje prawo! Mo¿e ja nie wiem, czym jest œmieræ, ale pozna³am przynajmniej przez chwilê, czym jest ¿ycie... A teraz ¿egnaj. Spuœci³a g³owê w dó³ i wyminê³a go czyni¹c krok w kierunku furtki i powozu, który sta³ niedaleko. - Odchodzisz? Myœlisz, ¿e tak ciê wypuszczê? – z³apa³ j¹ mocno za ramiê. - Tak, czy inaczej, odchodzê... - Nic nie rozumiesz... – jêkn¹³. - Wydaje mi siê, ¿e jednak coœ zrozumia³am. Wiesz co, gdyby ci ¿ycie zbrzyd³o naprawdê, to nie potrzebowa³byœ nikogo! Nie potrzebowa³byœ niczyjej krwi! Pewnie sobie przyszykowa³eœ lasso i jakieœ ciekawe pu³apki, prawda? Ale ja ci w tym nie pomogê, i chyba nie zaspokoi ciê zabicie muchy! - Powiedz jeszcze mo¿e, ¿e siê nie boisz! – obróci³ j¹ gwa³townie i chwyci³ za drugie ramiê. - Nie myœla³am, ¿e tak¹ œmierci¹ bêdê umieraæ, to nie jest mi³a perspektywa. Ale wiesz, co w tym wszystkim najbardziej mnie przera¿a? - Wiêc jednak jest coœ takiego na œwiecie? – potrz¹sn¹³ ni¹ ze z³oœci¹. - ¯e najbardziej obrzydliw¹ z twoich masek zaprezentowa³eœ dziœ zajadaj¹c siê ciastem i uœmiechaj¹c do mnie, ohyda! - I co, jestem potworem? – coœ na kszta³t cynicznego uœmiechu pojawi³o siê na jego ustach. - Chcia³byœ pewnie... Czy ty sam wiesz, kim jesteœ? – zapanowa³a chwila ciszy. - A teraz puœæ mnie i ³adnie siê po¿egnaj, idŸ do tego swojego pokoju i zagraj sobie ko³ysankê. - Zagraj... co? - Mo¿e byæ twoje Requiem, wszystko mi jedno! - Pomyli³em siê, ty nie jesteœ jak mucha... – odepchn¹³ j¹ tak gwa³townie, ¿e prawie siê przewróci³a. – Ty jesteœ jakieœ ma³e, jadowite stworzenie! – nagle zawiesi³ g³os, pora¿ony w³asnymi s³owami. - Co na przyk³ad? Skorpion?– Anna prawie krzyknê³a rozcieraj¹c obola³e ramiona. - Ty nie potrzebujesz skorpiona, Erik. Masz w sobie wystarczaj¹co du¿o jadu! - Wynoœ siê!– wydusi³ z siebie Erik cofaj¹c siê o krok. - Natychmiast! - Z wielk¹ przyjemnoœci¹! – tupnê³a nog¹ ze z³oœci, odwróci³a siê i ruszy³a w stronê furtki. Otworzy³a kluczem zamek i odwróci³a siê. - A tu masz swoje gwiezdne klucze – rzuci³a pêkiem kluczy w jego stronê z si³¹, której sama siê nie spodziewa³a. Uchyli³ siê, a klucze dŸwiêcznie uderzy³y w pieñ drzewa. Po chwili ko³a oddalaj¹cego siê powozu zaturkota³y na pustej ulicy. Gdy otoczy³a go cisza nocy, Erik usiad³ pod drzewem i opar³ siê o jego pieñ, patrz¹c bezmyœlnie na ksiê¿yc. Wróciwszy do domu Anna zdyszana wbieg³a na piêtro do swojej sypialni. Wydosta³a z szuflady znajom¹ buteleczkê, otworzy³a j¹ sprawdzaj¹c, czy na dnie jeszcze coœ zosta³o. Rzeczywiœcie, by³o tam kilka kropel, ale Anna zemknê³a j¹ z powrotem, otworzy³a okno i wyrzuci³a w ciemnoœæ daleko przed siebie. - Nie wygrasz ze mn¹! – mruknê³a pod nosem. „A teraz idê spaæ! Nareszcie spokojnie!” myœla³a z irytacj¹. Trzês¹cymi siê wci¹¿ rêkami œci¹ga³a z siebie ubranie. „Jutro wracam do haftowania! Koniec z pomaganiem ludzkoœci!” Nagle zauwa¿y³a na swoich ramionach œwie¿e sine prêgi, pozosta³oœæ po uœcisku Erika. Usiad³a na brzegu ³ó¿ka i przesunê³a po nich palcami, a w jej oczach zebra³y siê ³zy. - Anno, zas³u¿y³aœ na to... Zas³u¿y³aœ dziœ na wielkie lanie! * * * Po d³u¿szej chwili Erik wsta³, zabra³ klucze i wróci³ do ma³ego domku. Zszed³ do podziemi i usiad³ na sofie, kopn¹wszy wczeœniej ze z³oœci¹ czerwony fotel, a¿ przesun¹³ siê pod przeciwleg³¹ œcianê pokoju. - Tak, mój szanowny panie – powiedzia³ do siebie. – Znów zachcia³o ci siê towarzystwa? Spojrza³ na stolik, na którym le¿a³ talerzyk z niedojedzonym kawa³kiem ciasta. Pow¹cha³ go podejrzliwie, jakby by³ zatruty, po czym zjad³ do koñca i rozbi³ talerz rzucaj¹c go z wœciek³oœci¹ o œcianê. - Nic siê nie nauczy³eœ, co? Tu nie ma miejsca dla nikogo! Ni-ko-go! Tu nawet œmieræ nie chce przyjœæ! Wyci¹gn¹³ swój sztylet. W blasku p³omieni b³ysnê³o stalowe ostrze. Obejrza³ je dok³adnie z bliska, przesuwaj¹c ostro¿nie opuszki palców po brzeszczocie ostrym jak brzytwa. - A ty wiesz, do czego siê nadajesz? – spyta³ z rozdra¿nieniem swego najwierniejszego towarzysza. – Do cyrkowych sztuczek, o takich! Podrzucony do góry sztylet zawirowa³ migocz¹c przez chwilê jak gwiazda, po czym wyl¹dowa³ bezpiecznie rêkojeœci¹ w d³oni Erika. Wprawnym rzutem wbi³ ostrze w œrodek oparcia fotela. - I do ciêcia tapicerki! – powiedzia³ rzucaj¹c raz po raz, a¿ fotel sta³ siê nêdznymi strzêpkami materia³u i wyprutych wnêtrznoœci rozci¹gniêtych na drewnianych ramach. Dorzuci³ drewna do kominka i usiad³ rozmyœlaj¹c, opar³szy g³owê na z³o¿onych d³oniach. - Ona i tak za du¿o wie! – mrukn¹³ pod nosem i wyszed³ z powrotem do domku. Na zewn¹trz zaczyna³ wstawaæ œwit. Pozamyka³ starannie zamki prowadz¹ce do zejœcia przez zrujnowan¹ na pozór szopê, zasun¹³ okiennice i rozejrza³ siê po saloniku. Nagle zrobi³ mu siê duszno, rozpi¹³ wiêc guziki koszuli i wyrzuci³ sztywny ko³nierzyk. Odpi¹³ pas ze sztyletem i rzuci³ go na stó³. - Tylko mi przeszkadzasz! Zamkn¹³ za sob¹ otwór w pod³odze i drewniane drzwi prowadz¹ce do stromych schodków, po czym przekrêci³ niewielk¹ dŸwigniê znajduj¹c¹ siê z boku. Z framugi wysunê³y siê ¿elazne sztaby wzmacniaj¹c konstrukcjê drzwi, a ze szczelin u góry schodków zacz¹³ powoli sypaæ siê piasek wype³niaj¹c dok³adnie ca³¹ przestrzeñ ma³ego tunelu. - Tak, a teraz zagram sobie... Ko³ysankê, co? Podszed³ do fortepianu. Jego palce sprawnie przebieg³y po klawiszach w molowym pasa¿u. „ Requiem... nie pasuje...” – pomyœla³. Znowu poczu³ t¹ nieznoœn¹ dusznoœæ. Stara³ siê wzi¹æ g³êboki oddech. „Zagram sobie coœ z mojego „ Don Juana”. Zabrzmia³y pierwsze takty „ Punktu bez powrotu”. - Uwaga, szanowni pañstwo! – zapowiedzia³ pustemu pokojowi przerywaj¹c na chwilê. – Nast¹pi³a ma³a zmiana obsady. Dziœ w roli Aminty wyst¹pi Upiór Opery! Wyszczerzy³ zêby w z³owrogim uœmiechu. - Rolê Don Juana zaœ zagra pani kostucha! Proszê bardzo o ciszê! Zacz¹³ graæ i podœpiewywaæ partiê Aminty próbuj¹c spokojnie ³apaæ oddech. Przy samym koñcu sta³o siê to jednak nieosi¹galne. Poczu³ ucisk w piersi, który stawa³ siê coraz silniejszy. Na jego czole pojawi³y siê krople potu. - Ha! Chyba znowu... nie skoñczê... – szepn¹³, gdy dr¿¹ce palce odmówi³y mu pos³uszeñstwa. – Mo¿e tylko... odpocznê chwilkê. Opieraj¹c siê o fortepian wsta³ i z trudem doszed³ do sofy. Po³o¿y³ siê na niej, œci¹gn¹³ maskê i rzuci³ j¹ na pod³ogê. * * * Nastêpnego dnia Anna wsta³a z ³ó¿ka niespecjalnie wypoczêta po kilku zaledwie godzinach nerwowego snu. Za oknem panowa³a piêkna letnia pogoda zachêcaj¹ca do odwiedzin w ogrodzie. Po œniadaniu wziê³a rozpoczêty fragment obrusa i przybory do haftowania i usiad³a w cieniu ró¿y. Nie potrafi³a jednak skupiæ siê na pracy, a jej myœli wci¹¿ kr¹¿y³y wokó³ zdarzeñ minionej nocy. Rzuci³a w koñcu robótkê i wolnym krokiem przesz³a w¹sk¹ œcie¿k¹ biegn¹c¹ na ukos przez ogród do niewielkiej furtki w murze, która prowadzi³a na cmentarz. Przysiad³a na brzegu kamiennego nagrobka i wpatrywa³a siê w napisy wyryte ozdobnymi literami. - A ty co byœ zrobi³? – zapyta³a szeptem. – Co byœ zrobi³ na moim miejscu? Rozejrza³a siê dooko³a szukaj¹c odpowiedzi w szumie drzew i œwiergocie ptaków. Kilka metrów od niej przebieg³a wiewiórka i z nierzeczywist¹ wrêcz zwinnoœci¹ wspiê³a siê na pieñ starego dêbu. Przystanê³a na ga³êzi i zaczê³a obracaæ w ³apkach swoj¹ zdobycz pracuj¹c nieustannie ma³ymi z¹bkami. Gdzieœ w oddali zastukota³ dziêcio³. „Ale piêknie! Wszyscy wiedz¹, co maj¹ robiæ!” zez³oœci³a siê w myœli. „A ty sobie tu le¿ysz w spokoju!” Wsta³a i energicznym krokiem wróci³a do domu. Ca³y dzieñ jednak snu³a siê po nim jak potêpieniec, nie mog¹c zmusiæ siê do jakiegokolwiek po¿ytecznego wysi³ku. Pod wieczór podda³a siê i poleci³a Pierrowi przyszykowaæ wyjazd do miasta. * * * Koœció³ pod wezwaniem Œwiêtego Sulpicjusza by³ otwarty i jak zwykle o tej porze panowa³a w nim koj¹ca cisza. Przechodz¹c boczn¹ naw¹ Anna zerknê³a na fresk w Kaplicy Anio³ów. „£adnie mnie wyszkoli³eœ, Jakubie!” pomyœla³a z wyrzutem i ruszy³a w stronê konfesjona³u. Upewniwszy siê, ¿e to ojciec Raphael znajduje siê na przeznaczonym mu miejscu uklêk³a przy kratkach i wymówi³a pocz¹tkow¹ formu³ê. - Ojcze, zrobi³am coœ strasznego – wyrzuci³a z siebie i przerwa³a na moment. – Tak mi siê wydaje... - Anno, czy to ma znowu zwi¹zek z tym cz³owiekiem, który mieszka... w kana³ach? – westchn¹³ spowiednik. - Ale¿ on wcale nie mieszka w kana³ach, a ja tam by³am znowu, i... - I znowu s³ucha³aœ tej muzyki? – zapyta³ ze zgroz¹ w g³osie. - Nie, by³o zupe³nie inaczej... i zwolni³ mnie z przysiêgi. - Bogu dziêki za to! – westchn¹³ z ulg¹. „A jednak... Wys³ucha³eœ mnie, Panie!” dziêkczynna myœl przebieg³a przez jego g³owê. – Mam nadziejê, ¿e dobrze siê czujesz, dziecko? – zapyta³ zmarszczywszy czo³o. - Czujê siê okropnie, ojcze! – powiedzia³a za³amuj¹cym siê g³osem. - Anno, uspokój siê, proszê, i wyjaœnij mi to wszystko. Anna opowiedzia³a pokrótce swoje ostatnie prze¿ycia. - Ja chyba powinnam tam iœæ i go przeprosiæ – podsumowa³a. - Anno, na mi³oœæ Bosk¹, przecie¿ on chcia³ ciê zabiæ, co ty wyprawiasz? – uniós³ siê ojciec Raphael. – Co ty sobie wyobra¿asz, dziecko? Rozumiem, ¿e nie zawiadomisz policji... Pomódl siê za niego, ale nie chodŸ tam! - Ojcze, gdyby on naprawdê chcia³ mnie zabiæ, to ja ju¿ bym dawno nie ¿y³a, a mojego trupa nigdy by nie znaleziono – zamyœli³a siê. - Anno, nie wolno tak prowokowaæ œmierci... – powiedzia³ spokojnie zakonnik. – Nie powinnaœ ty zw³aszcza tego robiæ. - A wie ojciec, co jeszcze mi siê wydaje? – zdawa³a siê nie s³yszeæ dobrych rad i przestróg. – Mo¿e to zabrzmi g³upio, ale myœlê, ¿e jemu naprawdê to ciasto smakowa³o... * * * W kolejny s³oneczny dzieñ, oko³o po³udnia, Anna jecha³a znowu przez miasto dzier¿¹c w rêku swoj¹ straszliw¹ broñ w postaci niewielkiego koszyczka z zawiniêtym w serwetkê ciastem. Spogl¹da³a na niego raz po raz usi³uj¹c przypomnieæ sobie skojarzenie z pewn¹ baœni¹. „Ach tak, ju¿ pamiêtam, tylko nieodpowiedni kolor mam na sobie” pomyœla³a i uœmiechnê³a siê spogl¹daj¹c na swój czarny ubiór. „Tak, chora babcia i wilk, który j¹ po¿ar³, wszystko pasuje do siebie... i po¿ar³ te¿ t¹ biedn¹ dziewczynkê, ha! Ciekawe, ¿e w lesie roi³o siê od drwali, a jakoœ nikt jej nie pomóg³... Mo¿e nie krzycza³a o pomoc?” W tak uroczy dzieñ, jak ten, wszystko przybiera³o nieco jaœniejsze barwy i Anna nie mog³a powstrzymaæ siê od ma³ego uœmiechu. „¯e te¿ nie zjawi³ siê tam jakiœ dzielny myœliwy...!” Dotarli na ma³¹ uliczkê w spokojnym zak¹tku Pary¿a i Anna zapuka³a do drzwi niewielkiego domku. Nikt nie otwiera³ przez d³ug¹ chwilê, wiêc spróbowa³a ponownie, znowu bezskutecznie. Domek z zasuniêtymi okiennicami wydawa³ siê opuszczony, ze œrodka nie dobiega³ ¿aden znak ¿ycia. „Pewnie siedzi w tych swoich kazamatach i warczy!” pomyœla³a. - Dzieñ dobry pani! – odezwa³ siê nagle obok niej g³os starszej kobiety. - Dzieñ dobry – odpowiedzia³a nieco zdezorientowana Anna. Wzrok staruszki ni¿szej od niej prawie o g³owê lustrowa³ Annê badawczo. - Szuka pani tego mi³ego staruszka, który tu mieszka? – zapyta³a kobieta. - Sta... ruszka? – zaskoczona Anna zdumia³a siê, jednak równie szybko siê zreflektowa³a. – Tak, w³aœnie jego szukam... – odpowiedzia³a rezolutnie. „Chyba nie myœla³aœ, ¿e mieszka tu... Upiór Opery! Czy mo¿e raczej Erik.” – W³aœciwie to on wcale nie jest taki mi³y, muszê pani powiedzieæ. Rzadko kiedy wychodzi i niechêtnie wdaje siê w rozmowy z s¹siadk¹ – westchnê³a staruszeczka. –Cisza i spokój na stare lata to dobra rzecz, ale czasem przyda³oby siê nieco rozrywki... „Tak, wyobra¿am sobie” pomyœla³a Anna. - Ale on chyba wyjecha³ – ci¹gnê³a kobieta - bo niech pani popatrzy przez tê ma³¹ szparkê w murze – wziê³a Annê za rêkê i poprowadzi³a kilka kroków dalej. – On zawsze bardzo dba³ o swoje ró¿e, piêknie mu kwit³y – w g³osie staruszki zabrzmia³a nuta zazdroœci. - A teraz taki upa³, a one schn¹! – rzek³a z nieukrywan¹ satysfakcj¹. Anna zerknê³a przez maleñki otwór na kilka krzaków, które rzeczywiœcie rozpaczliwie domaga³y siê wody. - Powiem pani w sekrecie, ¿e kiedyœ widzia³am, jak nawet w zimie zakwit³a jedna z nich – konspiracyjnie œciszy³a g³os. – Wyobra¿a sobie pani, na bia³ym œniegu! Zapyta³am go o to, ale on siê wypar³! Nie chce siê podzieliæ takim sukcesem! - To rzeczywiœcie... nieludzkie – odpar³a Anna. - Widzê, ¿e pani rozumie biedn¹ star¹ kobietê – spojrza³a na ni¹ z akceptacj¹. – Ale w³aœciwie to kim pani jest? – staruszka zmarszczy³a czo³o. - Ja? Jestem, hmmm, jego dalek¹ krewn¹ – zaj¹knê³a siê. - Nie wiedzia³am, ¿e on ma jakichkolwiek krewnych, jego tu nikt nie odwiedza, mo¿e mi pani wierzyæ! – stwierdzi³a podejrzliwie. „Tak, tej pani na pewno mo¿na wierzyæ...” pomyœla³a Anna, któr¹ zaczê³a irytowaæ dociekliwoœæ staruszki. - Proszê sobie wyobraziæ, ¿e ja do niedawna te¿ tego nie wiedzia³am – dyskretnie schyli³a siê do ucha staruszki. – To by³a taka, pani rozumie, rodzinna tajemnica... – mrugnê³a do niej. - Bardzo tajna! Kobieta a¿ podskoczy³a i otworzy³a szeroko oczy z wra¿enia. - Taak, teraz rozumiem, tajemnica... – pokiwa³a g³ow¹ i spojrza³a na Annê z nieukrywan¹ ciekawoœci¹. - Rozumiem, ¿e nie mo¿e pani... – staruszka spróbowa³a z nadziej¹ w g³osie. - Och nie, niestety, bardzo mi przykro... – odpar³a Anna i po³o¿y³a palec na ustach odkrywaj¹c w sobie nagle nieco aktorskiego zaciêcia. – I tak pani za du¿o powiedzia³am – doda³a szeptem. Kobieta pokiwa³a g³owa ze zrozumieniem. - Spieszê siê bardzo, niestety, i dziêkujê pani za mi³¹ rozmowê – Anna zbiera³a siê do odejœcia. – Ale wie pani co? Ja ten koszyczek zostawiê tutaj na murku ko³o drzwi, mo¿e on jednak nie wyjecha³, to chyba go znajdzie, prawda? - Tak tak, powinien go tutaj znaleŸæ, na pewno! - Do widzenia pani! – powiedzia³a Anna i szybko wsiad³a do powozu. - Do widzenia, do widzenia – odpowiedzia³a staruszka. „Ale¿ ci m³odzi siê teraz œpiesz¹!” pomyœla³a wzdychaj¹c. Anna myœla³a intensywnie nad s³owami staruszki siedz¹c w oddalaj¹cym siê powoli powozie. - Anno, spójrz, jaki los czeka wœcibskie kobiety na staroœæ... O mój Bo¿e! – ona równie¿ westchnê³a. * * * W niedzielê znowu dopisywa³a wyœmienita letnia pogoda. Wracaj¹c z wieczornej mszy od Œwiêtego Sulpicjusza wci¹¿ nieco rozdra¿niona Anna kaza³a Pierrowi pojechaæ na wiadom¹ uliczkê. Ostro¿nie wysunê³a g³owê z powozu i rozejrza³a siê dooko³a, jednak jej nowej znajomej nie by³o w zasiêgu wzroku. Ulica wydawa³a siê wymar³a. Anna poprosi³a Pierra, aby chwilê poczeka³ i podesz³a do drzwi. Koszyczek sta³ wci¹¿ na murku, a na jej pukanie nikt nie odpowiada³. Jedyne okno od ulicy by³o szczelnie zas³oniête. „A gdyby tak spróbowaæ zajrzeæ od ogródka?” pomyœla³a. „W³aœciwie to ten kawa³ek murku nie jest taki wysoki!” Rozejrza³a siê dooko³a, ale nie zauwa¿y³a ¿ywej duszy w promieniach powoli zachodz¹cego s³oñca. Pierre siedzia³ zas³oniêty powozem. „Bo¿e, co ja wyprawiam?” przemknê³o przez jej g³owê, gdy cichutko wdrapywa³a siê na murek. „Nie robi³am takich rzeczy od wieków!” Przesunê³a wzrokiem po znajomym ogródku, w którym wszystko by³o na swoim miejscu – kilka krzaków ró¿, potê¿na jab³oñ prawie na œrodku, zaroœla kolczastych krzaków przy murze od ulicy i rozpadaj¹cy siê pozornie sk³adzik w przeciwleg³ym k¹cie. Podesz³a do oszklonych drzwi, które zas³oniête by³y okiennicami siêgaj¹cymi ziemi i przez niewielk¹ szparkê zerknê³a do œrodka saloniku. Zauwa¿y³a, ¿e zejœcie do podziemi jest zamkniête, a dom rzeczywiœcie wydawa³ siê opuszczony. „Tak, staruszek chyba rzeczywiœcie wyjecha³, pewnie na wakacje w jakimœ nadmorskim kurorcie!” wzruszy³a ramionami i ju¿ mia³a odejœæ, gdy spostrzeg³a coœ, co nie pasowa³o do tego widoku. Na stole w salonie le¿a³ sztylet Erika. Anna zamyœli³a siê i podesz³a do drzewa, pod którym ostatnio widzia³a Erika. Przypomnia³a sobie jego sztywno wyprostowan¹ sylwetkê i wypowiedziane z nienawiœci¹ s³owa. Nie mog³a jednak oprzeæ siê wra¿eniu, ¿e sta³ jakby zgarbiony, a w jego oczach, gdzieœ poza z³oœci¹ i nienawiœci¹ malowa³a siê rozpacz i bezgraniczny smutek. „Bo¿e, czego ty ode mnie chcesz?” pomyœla³a z wyrzutem opieraj¹c siê o pieñ starej jab³oni, na którym zauwa¿y³a nik³e œlady zadrapañ. „Przecie¿ ojciec Raphael ma racjê! A mnie te¿ nie jest weso³o w ¿yciu!” Podnios³a oczy na ga³êzie drzewa wypatruj¹c owoców, które powinny teraz w³aœnie powoli dojrzewaæ – na pró¿no. „Pewnie oberwa³ wszystkie kwiaty na wiosnê...” pomyœla³a. „Ale ja przynajmniej nie chcia³am go mordowaæ i nie ukrywam siê pod maskami!” wróci³a do swoich rozwa¿añ, próbuj¹c siê nieco otrzeŸwiæ zdrowym rozs¹dkiem. - Na pewno siê nie chowasz, Anno...? – szepnê³a sama do siebie przykucn¹wszy pod drzewem bez owoców. Przesunê³a d³oni¹ po trawie i zauwa¿y³a, ¿e coœ w niej nagle b³ysnê³o. Zdziwiona podnios³a z ziemi jeden z kluczy, który musia³ odpi¹æ siê poprzedniego wieczoru. Pozna³a go. „Nie, nie, nie!” przeszy³a j¹ zgroza. - Nie! – powiedzia³a zdecydowanym g³osem i energicznie ruszy³a z powrotem. - Nie ma mowy, Bo¿e! – mruknê³a przeskakuj¹c przez murek. Wskoczy³a do powozu i wrzasnê³a na Pierra, ¿eby szybko jecha³ do domu. Dopiero wtedy zauwa¿y³a, ¿e rozdar³a swoj¹ sukniê, w gruncie rzeczy niszcz¹c j¹ dokumentnie. „Moja najlepsza suknia, ³adnie, Maria siê wœcieknie!” zez³oœci³a siê sama na siebie. „To ju¿ druga suknia, przez ciebie!” pogrozi³a piêœci¹ nieobecnemu Erikowi. - Jak ja nienawidzê Pary¿a! To za du¿e miasto dla mnie! – szepnê³a t³umi¹c w sobie jednoczeœnie wœciek³oœæ i ³zy. – I pe³no w nim k³amców! Jedna wielka maskarada... * * * Erik z wysi³kiem otworzy³ oczy. - Christine, przysz³aœ znowu? – zapyta³ szeptem widz¹c sylwetkê siedz¹cej przy nim kobiety. - Pewnie, ¿e przysz³am – powiedzia³a uœmiechaj¹c siê ³agodnie. - Wiesz, myœla³em, ¿e bêdê sam – wyci¹gn¹³ rêkê i dotkn¹³ jej policzka. – W takiej chwili... - Erik, g³uptasie, przecie¿ ty nie potrafisz byæ sam – odpowiedzia³a przechylaj¹c g³owê. – Bardzo ciê boli? – zapyta³a wspó³czuj¹co. - Nie, ju¿ nie tak bardzo... – próbowa³ siê uœmiechn¹æ, ale na jego twarzy pojawi³ siê jedynie niewyraŸny grymas. Opuœci³ s³abn¹c¹ rêkê. Nagle otworzy³ szeroko oczy. - Och, Christine, nie patrz! – zas³oni³ d³oni¹ twarz. – Przecie¿ nie mam... - To nic, Erik, nie martw siê o to... – chwyci³a jego d³oñ i odsunê³a j¹ na bok. - Ale... czy mog³abyœ mi j¹ podaæ? Gdzieœ tu powinna byæ... – podniós³ nieco g³owê. - Tak, tutaj le¿y – podnios³a maskê z pod³ogi. – A ciekawe, czy na mnie pasuje? Zobaczymy? Przy³o¿y³a sobie maskê do twarzy, ale gdy tylko oderwa³a od niej palce, maska spad³a na jej kolana. - Nie pasuje - zaœmia³a siê cicho. - Ona jest tylko twoja, prawda? - Tak, trzyma siê tylko na mojej... twarzy, powiedzmy... – jêkn¹³. – Proszê, oddaj mi j¹! - Erik, przecie¿ nie bêdzie ci ju¿ potrzebna – powiedzia³a przesuwaj¹c delikatnie opuszki palców po jego twarzy. - Nie bêdzie potrzebna...
|
|
|
Post by ahinoor on Jan 1, 2006 14:07:54 GMT 1
O kurcze... I co dalej?? Wczu³¹m sie Œwietne to opowiadanie. Mam nadziejê poczytaæ resztê nied³ugo
|
|
|
Post by Nattie on Jan 3, 2006 19:24:34 GMT 1
O kurcze... To to ktoœ czyta? Ha, losy podobne jak i Twego dzie³a - skasowane forum i wszystkie komentarze. Mam w wordzie ca³oœæ i tak od czasu do czasu poprawiam te pisane na gor¹co wtedy kawa³ki, sklejam, poprawiam trochê itd. No ale jak ktoœ z pierwszego forum czyta³ to przeczyta³, wiêc wie, jak siê koñczy. Ale dziêki Tobie mam motywacjê, dziêki Nied³ugo postaram siê nastêpny rozdzia³ wkleiæ.
|
|
|
Post by ahinoor on Jan 3, 2006 19:55:34 GMT 1
dziêki od razu mi lepiej ;* ost. bardzo lubiê czytaæ ff. To zupe³nei inny, ciekawy œwiat. A ty piszesz bardzo profesjonalnie ;p
|
|
atraktywna
Odwiedzający Operę
Samozwańczy Były Geolog Forum ;)
Posts: 152
|
Post by atraktywna on Jan 4, 2006 14:53:53 GMT 1
Oczywiście, że ktoś to czyta, Nattie! Ja czekam na sernik ;D
|
|
|
Post by Nattie on Jan 8, 2006 23:15:01 GMT 1
Profesjonalnie? No co Ty... Jak siê czyta tekst po paru miesi¹cach i skleja w rozdzia³y kilkulinijkowe posty, to mo¿e to i lepiej wygl¹da. Dziêki za motywacjê, ale w tym rozdziale niestety sernika nie bêdzie... Za to nasza znajoma para siê pojawia. VI. UpiórDolina w d³ugich cieniach
Kiedy przyby³em do tej doliny Dzieñ mia³ siê ku zachodowi I mo¿na by³o s³oñca blask ³agodny Nareszcie znosiæ bez zmru¿enia powiek
Dolina zaœ le¿a³a w d³ugich cieniach Miêdzy górami sinoniebieskimi Cicho i spokojnie – Tu by³o dawno po wojnie.
G³owa mi te¿ ci¹¿y³a By³em zmêczony d³ug¹ znojn¹ drog¹ Wszystkiego mia³em dosyæ i w myœlach Widzia³em wreszcie tu goœcinê b³og¹
Dolina zaœ le¿a³a w d³ugich cieniach Miêdzy górami sinoniebieskimi Cicho i spokojnie – Tu by³o dawno po wojnie.
Pomyœla³em: w dó³ nie polecia³em. ¯alu do siebie nie mam. Ju¿ s³oñce zasz³o, a ja dalej sta³em. I stamt¹d w³aœnie tu zaszed³em œpiewaæ!
Dolina œmierci le¿y w d³ugich cieniach Miêdzy górami sinoniebieskimi; Cicho i spokojnie – Tam jest ju¿ dawno po wojnie.
Stachura* * * * * * * * * * * * * * * Odziany w najmodniejszy frak, który tego dnia wyszed³ prosto spod ig³y krawieckiego mistrza, hrabia Raoul de Chagny zapuka³ cicho do garderoby swojej ¿ony, po czym uchyli³ drzwi i wetkn¹³ g³owê do œrodka. - Jesteœ gotowa, kochanie? – zapyta³. Siedz¹ca przy toaletce Christine odwróci³a siê do niego z uœmiechem. - Jeszcze tylko muszê zapi¹æ kolczyk... – przechyli³a g³owê dokonuj¹c ostatniej poprawki. – I ju¿! Wsta³a i wykona³a zgrabny obrót przed mê¿em, przyg³adzi³a fa³dy strojnej wieczorowej sukni w kolorze fio³kowym znakomicie wspó³graj¹cym z kasztanowymi lokami, upiêtymi teraz w mistern¹ fryzurê. - I jak wygl¹dam, panie hrabio? – zapyta³a zalotnie. – Nadajê siê do wielkiego œwiata? - Ale¿ oczywiœcie... Prawie! – rozeœmia³ siê podchodz¹c do toaletki. - Jak to prawie? – oburzy³a siê Christine i tupnê³a nog¹. - Jak tylko za³o¿ysz drugi kolczyk to bêdzie ju¿ ca³kiem – odpowiedzia³ podaj¹c jej brakuj¹cy fragment bi¿uterii. – Bêdziesz najpiêkniejsza na ca³ym przyjêciu, jak zwykle zreszt¹! - Przyjêcie, tak... – wykrzywi³a twarz. – Trzeba siê uœmiechaæ do wszystkich i gadaæ o bzdurach. Nawet do tej wstrêtnej baronowej... - Postaram siê trzymaæ was z daleka od siebie, zgoda? Chyba, ¿e naprawdê nie chcesz iœæ? - Ale¿ chcê! – zaprzeczy³a zdecydowanym g³osem. – Zapowiada siê bardzo romantycznie, na statku noc¹! A jak ta zo³za nie mo¿e mi wybaczyæ, ¿e siê z jej córeczk¹ nie o¿eni³eœ, tylko z jak¹œ chórzystk¹, to ja jej jeszcze poka¿ê! – pogrozi³a palcem nieobecnej na swe szczêœcie baronowej. - Jakoœ nie ¿a³ujê tej decyzji, wyobraŸ sobie – m¹¿ cmokn¹³ j¹ w policzek. – Ale poœpiesz siê, i tak siê ju¿ pewnie spóŸnimy. - Tak, tak, ju¿ idziemy, muszê przecie¿ wype³niaæ obowi¹zki ma³¿eñskie – zarzuci³a szal na ramiona. – Chocia¿ znam przyjemniejsze! – doda³a opieraj¹ siê na jego ramieniu. - Christine, na Boga, to idziemy czy nie? – westchn¹³ i spojrza³ na ni¹ z ukosa. - Idziemy, nie po to siê tyle stroi³am dla tych bufonów, z których po³owa jeszcze nie tak dawno siê do ciebie nie odzywa³a! Musia³am nawet skróciæ bajkê dla Phila – dorzuci³a z irytacj¹, gdy szli korytarzem w stronê wyjœcia z pa³acu. - Na szczêœcie szybko dziœ zasn¹³... Wiesz, odk¹d Meg wyjecha³a, to w³aœciwie nie mam z kim normalnie porozmawiaæ, wszêdzie te sztuczne uœmiechy... - Christine, czegó¿ mo¿na oczekiwaæ po Pary¿u? – zapyta³ retorycznie Raoul. – A ze mn¹ nie mo¿esz porozmawiaæ? - Z tob¹? Pewnie, ¿e tak – uœmiechnê³a siê. – Suknie, pieluchy i najnowsze ploteczki to przecie¿ twoje ulubione tematy! - Rzeczywiœcie, to by³a niezbyt trafiona propozycja – mina Raoula wyra¿a³a doskonale udawane przera¿enie. Rozeœmiali siê serdecznie, gdy odŸwierny zamyka³ za nimi drzwi. Przyjêcie, na które udali siê pañstwo de Chagny wbrew ich oczekiwaniom okaza³o siê ca³kiem udane. Nawet bryluj¹ca jak zwykle baronowa tym razem wspania³omyœlnie szczêdzi³a z³oœliwych docinków o sztuce operowej, w których zawarte by³y aluzje do mezaliansu hrabiego. Pozornie ukryte miêdzy pó³s³ówkami pretensje, oczywiste dla wiêkszoœci zebranych goœci, nieraz doprowadza³y Raoula do wœciek³oœci, a biedn¹ Christine do ³ez i wyrzutów sumienia, ¿e sprowadzi³a na niego nieprzychylnoœæ kilku wa¿nych dostojników. Niestety, nie zawsze mo¿na by³o uchyliæ siê od towarzyskich zobowi¹zañ – w Pary¿u po prostu wypada³o bywaæ u pewnych osobistoœci, przynajmniej od czasu do czasu, a zbyt czêste odmawianie zaproszeniom i brak rewan¿u w tym wzglêdzie doprowadzi³by niew¹tpliwie do pogorszenia obrazu Raoula de Chagny i jego rodziny w oczach arystokracji, konsekwencje czego okaza³yby siê niezbyt dobre i dla interesów hrabiego. Pocz¹tkowo, zw³aszcza nied³ugo po cichym œlubie, jaki wziêli, Raoul nieraz mia³ ochotê rzuciæ ten ca³y cyrk. Chcia³by zabraæ rodzinê i wyjechaæ gdzieœ daleko, zostawiaj¹c prowadzenie bie¿¹cych spraw maj¹tkowych pe³nomocnikom. Perspektywa zaszycia siê w wiejskiej rezydencji z dala od sztucznego blichtru Pary¿a by³a kusz¹ca i nawet kilka razy o niej rozmawiali. Nie zdecydowali siê jednak opuœciæ stolicy na pocz¹tku swojego ma³¿eñstwa, a z czasem ich towarzyska sytuacja zaczê³a siê poprawiaæ. W koñcu ile¿ mo¿na ¿yæ jednym skandalem, gdy w tym œwiatku po¿¹da siê wci¹¿ nowych wra¿eñ? I tak kolejne sensacje wypar³y powoli historiê niezwyk³ego przedstawienia w Operze Populaire, które skoñczy³o siê ma³ym po¿arem, tajemniczym znikniêciem m³odej œpiewaczki i gonitw¹ za upiorem, który nigdy nie istnia³ - jak i pamiêæ o mezaliansie w rodzinie de Chagny. Nieodparty urok piêknej hrabiny ³agodzi³ dawne urazy, a spokojne ¿ycie m³odego ma³¿eñstwa nie stanowi³o wystarczaj¹co atrakcyjnej po¿ywki dla plotek, którymi karmi³y siê wy¿sze sfery. Teraz Raoul nie ¿a³owa³, ¿e nie wyjechali – w koñcu w ¿yciu przysz³o mu mierzyæ siê z powa¿niejszymi przeciwnikami ni¿ wyfioczone damy o ciêtych jêzykach czy obra¿aj¹cy siê d¿entelmeni, i nigdy nie ratowa³ siê ucieczk¹. * * * Przebrana w domowy strój Anna zesz³a do biblioteki z zamiarem poczytania jakiejkolwiek zajmuj¹cej ksi¹¿ki, która pomog³aby uciszyæ niespokojne myœli kr¹¿¹ce wci¹¿ po jej g³owie. T³umaczy³a sobie, ¿e ostatnie spotkanie z Erikiem, a raczej jego zakoñczenie, powinno przynieœæ jej wreszcie spokój i uwolnienie siê od osobliwych wiêzów ³¹cz¹cych j¹ z cz³owiekiem, który wpêdza³ j¹ na skraj tej przepaœci, której dna nie tak dawno uniknê³a. Chwyci³a ze œrodka pó³ki jakiœ tom, który akurat znalaz³ siê w zasiêgu jej rêki i zag³êbi³a siê w wygodnym fotelu. Wziê³a do ust jedn¹ z ulubionych czekoladek z le¿¹cego na stoliku pude³eczka i otworzy³a ksi¹¿kê. „ Les Miserables! Nie mia³am na co trafiæ, tylko na powieœæ o ukrywaj¹cym siê przestêpcy!” pomyœla³a i ze z³oœci¹ zatrzasnê³a ok³adki. Jej wzrok powêdrowa³ w kierunku biurka i spocz¹³ na kluczu, który le¿a³ na blacie i prowokuj¹co b³yszcza³ w œwietle lampy. - Nie! – jêknê³a wstaj¹c z fotela. Stwierdzi³a, ¿e nie bêdzie potrafi³a skupiæ siê na ¿adnej lekturze i wysz³a na taras. G³êboko wci¹gnê³a orzeŸwiaj¹ce nocne powietrze, spojrza³a na pogodne, rozgwie¿d¿one niebo. - W takim razie dobrze, bardzo proszê, jeœli tego sobie ¿yczysz, Bo¿e, a potem spokój, s³yszysz mnie? – zacisnê³a zêby i wróci³a do domu. „Ale wiêcej sukienek nie bêdê niszczyæ przez tego potwora!” postanowi³a wkraczaj¹c do swej garderoby i zag³êbiaj¹c siê w otch³añ ogromnej szafy. Przebra³a siê sprawnie i rzuci³a okiem na swoje odbicie w lustrze. „Bardzo modna toaleta na wieczór, Anno!” westchnê³a i zwi¹za³a w³osy z ty³u tasiemk¹, która nawinê³a jej siê pod rêkê. Wsunê³a na nogi wysokie buty wyci¹gniête z samego dna szuflady i zarzuci³a na siebie pelerynê, aby ukryæ swój niecodzienny strój. Chwyciwszy po drodze znienawidzony klucz pobieg³a do domku Pierra i Marii i zapuka³a w okno. - Pierre, jedziemy, proszê ciê, szybko! – zawo³a³a. W drzwiach ukaza³y siê sylwetki s³u¿¹cych. - Ale Madame... – zacz¹³ Pierre patrz¹c na ni¹ podejrzliwie. – Przecie¿... - Powiedzia³am, Pierre, nie ma czasu! – rzuci³a z niecierpliwoœci¹. Pierre spojrza³ wymownie na ¿onê. - Panienko, proszê siê uspokoiæ – ³agodnie powiedzia³a Maria i przytuli³a Annê. Od czasu do czasu nazywa³a j¹ w ¿artach tak, jak za dawnych czasów. - Mario, nie jestem panienk¹, i naprawdê muszê jechaæ – odpowiedzia³a nieco spokojniej Anna. – A jak Pierre nie pojedzie, to ja sama... – wyrwa³a siê z objêæ Marii i ruszy³a w kierunku stajni. - Pierre, czy ty widzisz, co siê dzieje? Jak ona siê ubra³a? – jêknê³a Maria. – JedŸ i pilnuj jej, a ja jutro bêdê chyba jednak musia³a zawiadomiæ, kogo trzeba... * * * Drugi raz tego dnia powóz Anny zatrzyma³ siê przy ma³ym domku w cichej dzielnicy, lecz tym razem Pierre zszed³ z koz³a. - A ty dok¹d, Pierre? – zapyta³a Anna. - Idê z pani¹! – odpowiedzia³ stanowczo. – Boimy siê o pani¹, Madame, czy pani tego nie widzi? - Pierre, widzê i dziêkujê wam, ale przesadzacie – odpar³a. – Popatrz, to jest taka spokojna dzielnica, ja tu odwiedzam takiego znajomego staruszka, który nie mo¿e spaæ po nocach... Co mi siê tu mo¿e staæ? - No nie wiem, Madame... – pokrêci³ g³ow¹ Pierre. - Naprawdê, zreszt¹ mo¿esz jutro popytaæ s¹siadów! I patrole policji tu chodz¹ czêsto – z ca³ych si³ stara³a siê go przekonaæ. - Dobrze, Madame, ale nie zostanie pani zbyt d³ugo? – podrapa³ siê po g³owie. - Nie, bêdê naprawdê króciutko, zobaczê tylko, jak on siê czuje – powiedzia³a Anna ³agodnie. – Wiesz co, pojedŸ sobie gdzieœ na godzinkê najwy¿ej, jest taka piêkna noc, i potem wrócimy do domu, dobrze? Pierre zgodzi³ siê w koñcu i odjecha³ na ma³¹ przeja¿d¿kê, a Anna ponownie pokona³a murek i podesz³a do ogrodowych drzwi domku staruszka. „Znowu przez ciebie k³amiê, Eriku!” pomyœla³a staraj¹c siê jak najciszej odsun¹æ drewnian¹ okiennicê. „I w³aœnie zosta³am w³amywaczk¹!” doda³a t³uk¹c kamieniem szybkê ko³o klamki. Wsunê³a rêkê do œrodka i przekrêci³a kluczyk, po czym wesz³a do salonu i uklêk³a w rogu, w którym znajdowa³o siê kiedyœ zejœcie do podziemi. Zapali³a niewielk¹ œwieczkê i rozpoczê³a poszukiwania tajnego sposobu na otwarcie przejœcia. Po kilku minutach jednak zw¹tpi³a. „Przecie¿ to mo¿e byæ gdziekolwiek!” Uderzy³a piêœci¹ w pod³ogê. - Jesteœ tam? – skierowa³a pytanie do g³uchej pod³ogi. – Otwieraj! Bzzzzzz! Nikt jednak nie odpowiedzia³. Po chwili zastanowienia wziê³a ze sto³u sztylet, wyci¹gnê³a go z pochwy i zaczê³a wyd³ubywaæ drzazgi z drewnianej klepki. Nied³ugo potem jej praca przynios³a efekt i mog³a wyci¹gn¹æ resztki klepki i jeszcze jedn¹ obok, i nastêpn¹, a¿ w pod³odze powsta³ niewielki otwór. Rzuci³a sztylet, zbli¿y³a do niego œwiat³o œwieczki i zobaczy³a le¿¹cy na spodzie piasek. Zanurzy³a w nim rêkê, coraz g³êbiej, a¿ po ³okieæ, nie mog³a jednak wyczuæ nic poza drobnymi ziarenkami. - Erik, co ty wyprawiasz? Co to znowu za sztuczki? – szepnê³a bezsilnie patrz¹c na przesypuj¹ce siê miêdzy jej palcami drobinki. – Wiesz co, wezmê ten sztylet, a jak ciê znajdê, to ciê po prostu za-mor-du-jê! Wyjrza³a na ulicê, lecz Pierra jeszcze nie by³o. Westchnê³a i rozejrza³a siê dooko³a. „To mo¿e ja podlejê te ró¿e, i bêdziemy kwita, Bo¿e?” pomyœla³a dostrzegaj¹c pod œcian¹ nape³nion¹ konewkê. „Przecie¿ mu tylko trochê nagada³am, a on te¿ nie by³ dla mnie mi³y, prawda?” * * * Wbrew protestom Pierra Anna odmówi³a jazdy do domu. Wsiad³a do powozu i rzuci³a krótko rozkazuj¹cym tonem: - Pont de Bercy, i poœpiesz siê, Pierre! – w myœli dorzuci³a „niech to siê ju¿ skoñczy!” i zagryz³a wargi. Dojechali na miejsce i Pierre oczywiœcie pod¹¿y³ za ni¹ po schodkach na nabrze¿u u¿ywaj¹c wszelkich argumentów, jakie przychodzi³y mu do g³owy, aby przekonaæ Annê o koniecznoœci powrotu. - Dobrze, Pierre, pójdziesz ze mn¹! – zgodzi³a siê koñcu Anna. Nagle przystanê³a i zaczê³a przetrz¹saæ kieszenie. - Pierre, zapodzia³am gdzieœ klucz, musia³ mi wypaœæ w powozie... – jêknê³a. – Proszê, idŸ i go poszukaj! Pierre zawróci³ z zamiarem wyrzucenia klucza jak najdalej bêdzie potrafi³, lecz k¹tem oka zauwa¿y³, ¿e Anna poœpiesznie zbiega z schodów. Próbowa³ j¹ dogoniæ, ale by³o ju¿ za póŸno. Stan¹³ bezsilny przed niepozorn¹ krat¹, za któr¹ znajdowa³a siê ju¿ jego szalona chlebodawczyni przekrêcaj¹c klucz i tym samym odcinaj¹c siê od wszelkich prób powstrzymania jej si³¹. - Madame, b³agam! – krzykn¹³. - Po prostu nie mo¿esz ze mn¹ tam iœæ, proszê, zrozum – spokojnie powiedzia³a Anna. - Ale Madame... – przysz³a mu do g³owy pewna myœl. – Ja pójdê na policjê z t¹ kopert¹, któr¹ mi pani da³a! - Wiesz ty co, Pierre... Ta koperta nie jest funta k³aków warta! – krzyknê³a Anna. – Proszê ciê tylko o jedno. Poczekaj tu na mnie, dobrze? - Ale jak d³ugo, Madame? – zajêcza³ Pierre. – B³agam pani¹... - Jak d³ugo? – zastanowi³a siê Anna. – Poczekaj... do wschodu s³oñca. A potem pojedŸ do Saint Sulpice, znajdŸ ojca Raphaela, daj mu t¹ kopertê i wszystko opowiedz, dobrze? - Czy to bêdzie znaczy³o, ¿e pani... – urwa³ Pierre z przera¿eniem w oczach. - I wiesz co jeszcze? – doda³a Anna nerwowo. – Powiedz mu, ¿e mia³ racjê co do pewnego cz³owieka, i powiedz jeszcze... ¿e nie ma dla mnie zbawienia! – jej g³os za³ama³ siê. - Madame, dlaczego pani tak mówi, proszê... – w oczach Pierra zakrêci³y siê ³zy. Anna spojrza³a mu prosto w twarz, a w jej spojrzeniu dojrza³ najczarniejsz¹ rozpacz. - Pierre, przecie¿ ty wiesz, dlaczego, prawda? – szepnê³a. – Nie ma przebaczenia... Pierre nie odpowiedzia³, nie by³ w stanie wydusiæ z siebie jednego s³owa. Odwróci³a siê na piêcie i ruszy³a przed siebie. Po kilku krokach odszuka³a wnêkê przy posadzce i z ulg¹ stwierdzi³a, ¿e znajduje siê w niej lampa z ca³kiem pokaŸn¹ iloœci¹ nafty i zapa³ki. - I co teraz, Panie Bo¿e? – powiedzia³a szyderczo w stronê ciemnoœci. – Jesteœ tu? Mam myœleæ, ¿e idê do Bellatrix, czy do Saipha? Jestem w œrodku przeklêtego Oriona, mam iœæ w prawo, czy w lewo? A mo¿e zeœlesz jakiegoœ anio³a stró¿a bluŸnierców, co? * * * - Christine, jeszcze tu jesteœ? – Erik uchyli³ powieki po chwilce, jak mu siê zdawa³o, niespokojnej drzemki. - Dlaczego w ogóle tu przysz³aœ? - Widzisz Erik, przysz³am, ¿eby ciê st¹d zabraæ – odpowiedzia³a siedz¹ca na skraju sofy Christine, ocieraj¹c bia³¹ chusteczk¹ krople potu z jego czo³a. - Ja ju¿ nigdzie nie pójdê – próbowa³ siê uœmiechn¹æ. – Wiesz przecie¿... - Ale¿ oczywiœcie, ¿e pójdziesz! – zmarszczy³a brwi. – Ze mn¹ nie chcesz iœæ? - Ja, Christine, za tob¹... – wyszepta³. – Wszêdzie! Za jedno twoje s³owo... Tylko nie mam si³y, popatrz na mnie... - Masz si³ê, Erik, uwierz mi! – wsta³a i poci¹gnê³a jego rêkê. - A gdzie chcesz iœæ? – zapyta³ podnosz¹c siê z wysi³kiem. - Zobaczysz, to niespodzianka! – odpar³a z uœmiechem. – Bardzo bliziutko, naprawdê, nie k³amiê! Erik usiad³ na sofie i przeci¹gn¹³ d³oñmi po twarzy. - Ale mogê wzi¹æ moj¹ maskê? – zapyta³ b³agalnym g³osem. - A po co ci ona? - odpowiedzia³a pytaniem Christine. Spostrzeg³a jednak ¿al w jego oczach i westchnê³a. – Dobrze, ale ja j¹ wezmê, popatrz, i schowam o tu, do kieszeni! Ale¿ ja mam du¿e kieszenie, widzia³eœ? - Tak... prawie jak w moim fraku – Erik uœmiechn¹³ siê s³abo i wsta³. - Erik, poœpieszmy siê ju¿, dobrze? – poci¹gnê³a go delikatnie za rêkê. Zrobi³ kilka kroków w kierunku drzwi, po czym zatrzyma³ siê nagle i œcisn¹³ mocno jej d³oñ. - Ale potem, Christine... – spojrza³ na ni¹ zamglonym wzrokiem. – Potem mnie... zostawisz? Przez chwilê patrzy³a badawczo w jego oczy i uœmiechnê³a siê smutno. - Tak, Erik – powiedzia³a ³agodnie. – Potem ciê zostawiê... * * * Po pewnym czasie atmosfera przyjêcia rozluŸni³a siê nieco i goœcie porozchodzili siê po pok³adzie statku sun¹cego powoli po ciemnych wodach Sekwany tworz¹c luŸne kó³ka wzajemnej adoracji i z niecierpliwoœci¹ oczekuj¹c na obiecan¹ niespodziankê, któr¹, jak wszyscy ju¿ wiedzieli, mia³y byæ fajerwerki. Wyda³a siê te¿ przyczyna dobrego humoru baronowej, oto bowiem jej latoroœl, któr¹ niektórzy zaczêli z³oœliwie zaliczaæ ju¿ do grona bogatych starych panien, znalaz³a adoratora w postaci niezbyt atrakcyjnego i nieco ju¿ podstarza³ego, ale za to bardzo dobrze urodzonego arystokraty o bajecznym maj¹tku. Ich zarêczyny, jak wyzna³a „w sekrecie” swoim „dobrym przyjacio³om”, mia³y wkrótce zostaæ oficjalnie og³oszone. Korzystaj¹c ze sposobnej chwili Raoul oddali³ siê nieco od rozeœmianej grupy ludzi i stan¹³ przy barierce. Popatrzy³ na nich z boku i pomyœla³, jak wielu z nich prowadzi grê nie tylko w towarzystwie, ale równie¿ w domowym zaciszu. Uzmys³owi³ sobie po raz kolejny, jak wielkim szczêœciem jest posiadanie domu, w którym nie odprawia siê codziennej maskarady. Chy³kiem przeszed³ na pust¹ rufê. „To coœ nazywaæ statkiem!” pomyœla³ z pogard¹. „To jakaœ marna rzeczna barka, utrefiona jak ta baronowa...” westchn¹³ wracaj¹c pamiêci¹ do majestatycznego zarysu ukochanego ¿aglowca. Zamkn¹³ oczy i próbowa³ przywo³aæ powiew morskiego wiatru wydymaj¹cego ¿agle i nios¹cego ze sob¹ s³one kropelki osiadaj¹ce na ustach. Uœmiechn¹³ siê do swoich wspomnieñ i podniós³ do ust kieliszek ze szlachetnym burgundem. - Tak , widaæ nie tylko my siê dziœ dobrze bawimy! – mrukn¹³ obserwuj¹c nabrze¿e, gdzie niepewnym krokiem porusza³y siê dwie postacie. Nagle wy¿sza z nich osunê³a siê ciê¿ko siadaj¹c pod œcian¹, a druga przy niej uklêk³a. I oto rozleg³ siê huk pierwszego z oczekiwanych fajerwerków, a jego blask na kilka sekund oœwietli³ okolicê. Hrabia jednak nie wygl¹da³ nastêpnego œwietlnego parasola, lecz wci¹¿ wpatrywa³ siê w postacie na nabrze¿u przekonany, ¿e ma halucynacje. Przy drugim wystrzale uzna³ jednak, ¿e siê myli - wyraŸnie zobaczy³ twarz Upiora! Kieliszek z burgundem spad³ i rozbi³ siê o pok³ad, a Raoul zaplót³ palce na barierce, a¿ pobiela³y kostki jego d³oni. Druga z postaci odwróci³a twarz w stronê przep³ywaj¹cego statku i ich spojrzenia spotka³y siê przy kolejnym z serii sztucznych ogni. Raoul ca³kiem nieŸle nauczy³ siê czytaæ z ruchu warg, co niejednokrotnie przyda³o mu siê ju¿ w ¿yciu, ale nie potrafi³ rozszyfrowaæ s³ów, które wymówi³a ta kobieta. - Raoul, gdzie ty siê chowasz? – us³ysza³ g³os Christine, która nadchodzi³a w jego kierunku. Podbieg³ do niej i mocno przytuli³ j¹ do piersi odwracaj¹c jej g³owê w bezpiecznym kierunku. - A có¿ to, przestraszy³eœ siê wystrza³ów? – zapyta³a ¿artobliwym g³osem s³ysz¹c przyœpieszone bicie jego serca. - Nie, tylko by³y trochê... niespodziewane! – zaj¹kn¹³ siê. Christine odsunê³a siê i spojrza³a na lekko poblad³¹ twarz mê¿a. - A mo¿e wstydzisz siê przyznaæ, co? – zachichota³a cicho. – Wygl¹dasz, jakbyœ zobaczy³ ducha... - Christine, kochana, chyba zbyt du¿o szampana jak na jeden wieczór! – uœmiechn¹³ siê wk³adaj¹c w to ca³¹ swoj¹ energiê. - Ale ja naprawdê, tylko troszeczkê, szanowny ma³¿onku! – zapewnia³a Christine uœmiechaj¹c siê do niego promiennie. – I nie próbuj mi tu ³gaæ! – Ju¿ dobrze, niech ci bêdzie... przestraszy³em siê fajerwerków – sk³ama³ Raoul. * * * Anna nie dawa³a ju¿ rady iœæ i prowadziæ ledwo przytomnego Erika, gdy w koñcu jego nogi ca³kowicie odmówi³y mu pos³uszeñstwa. Osun¹³ siê pod œcianê, a ona uklêk³a przy nim próbuj¹c go jakoœ ocuciæ. Na szczêœcie byli ju¿ na nabrze¿u i niedaleko czeka³ Pierre i powóz. Nagle rozleg³ siê huk sztucznych ogni i noc rozœwietli³a siê ich blaskiem. Spojrza³a w stronê sun¹cego powoli statku i napotka³a wzrok mê¿czyzny stoj¹cego samotnie na rufie. Pozna³a go, a z jej ust wyrwa³o siê najgorsze przekleñstwo, jakie zna³a w swoim rodzinnym jêzyku. - Czy ja niedawno narzeka³am, ¿e Pary¿ to du¿e miasto? – jêknê³a pod nosem. – Bo¿e, to nie ja zwariowa³am, tylko ty! Powiew wilgotnego powietrza znad Sekwany i huk fajerwerków otrzeŸwi³y nieco Erika. Otworzy³ oczy i spostrzeg³ swoj¹ towarzyszkê. - Anna? Co ty...? – wyszepta³ zdumiony. - O widzisz, ju¿ ci lepiej, trochê powietrza... – przesunê³a d³oni¹ po jego twarzy zroszonej potem. - Anno... – przerwa³ na chwilê. – Czy teraz mi pomo¿esz? - Nie wiesz, co mówisz! – rzek³a ze zgroz¹ w g³osie. Œci¹gnê³a pelerynê i przykry³a jego dygocz¹ce cia³o. - Wiem dobrze, widzisz, ja... – z trudnoœci¹ wymawia³ pojedyncze s³owa. – Jak proszê... to naprawdê – Anna chwyci³a ch³odn¹ d³oñ, któr¹ wyci¹gn¹³ w jej stronê. - Wiem, Erik – z jej oczu sp³ynê³y dwie ³zy. - Ja przepraszam, nagada³am ci strasznych g³upot wtedy... - To by³a prawda, Anno... – spojrza³ na ni¹. – To mój jad... Czy mog³abyœ... prochy... na wiatr! – próbowa³ machn¹æ rêk¹, która opad³a bezw³adnie. - Nie! Przestañ, Erik, natychmiast! Popatrz, jak jest piêknie, jak gwiazdy œwiec¹, popatrz! – wyci¹gnê³a rêkê w stronê nieba. Erik podniós³ wzrok na niebo roziskrzone setk¹ konstelacji. Zdawa³o mu siê, ¿e tañcz¹ jakiœ rozedrgany taniec przesuwaj¹c siê przed jego oczami jak w kalejdoskopie. - Tak, gwiazdy... – zamyœli³ siê. – Nie ma Oriona, Anno... On zosta³ tam, w œcieku... - G³upoty opowiadasz, bêdzie na niebie nied³ugo, zobaczysz... Zaraz zawo³am Pierra, zabierzemy ciê st¹d! - Anno, czy ty wierzysz w Boga... i anio³y? – zapyta³ s³abn¹cym g³osem. - Tak, Erik, wierzê... – ³zy, których nie mog³a powstrzymaæ, sp³ywa³y po jej policzkach. - Pewnie bêdzie ci ³atwiej...– zamkn¹³ oczy. – Nie p³acz ju¿... przez mnie, proszê... - Erik! Nie mdlej mi tutaj! – próbowa³a nim potrz¹saæ i rozszlocha³a siê na dobre. – Mów do mnie, Erik! Popatrz, mam tu twój sztylet... Bzzzz... Hej, poz³oœæ siê trochê... * * * - I co teraz? – zapyta³a Anna szeptem siedz¹c na brzegu ³ó¿ka, na którym z pomoc¹ s³u¿¹cych u³o¿y³a bezw³adne cia³o Erika. – Naprawdê chcesz sobie ju¿ iœæ do tych twoich gwiazd? Nawet nie opowiedzia³eœ mi swojej historii, wiem tyle, co mi ten szaleniec nagada³... Zza okiennych szyb wpada³o do pokoju œwiat³o s³oñca, które wzesz³o ju¿ kilka godzin temu, oœwietlaj¹c jasne pomieszczenie. Przez lekko uchylone okno dobiega³ œpiew ptaków z ogrodu i pobliskiego lasu. - Ale mimo tego wydaje mi siê, ¿e trochê j¹ rozumiem, wyobraŸ sobie – ci¹gnê³a dalej Anna. – Mo¿e powinnam wezwaæ jakiegoœ porz¹dnego lekarza, co o tym myœlisz? Erik oczywiœcie nie odpowiedzia³ i Anna bi³a siê sama z w³asnymi myœlami. - Có¿, wziêliby ciê pewnie do szpitala, a co potem? – szepta³a. - Nazwisko i adres w rejestrze pacjentów: Upiór Opery? Jakbyœ by³ nawet NN, to pewnie w koñcu domyœliliby siê, kim jesteœ, to nie s¹ g³upcy, a i jeszcze ten ca³y hrabia musia³ siê napatoczyæ! Bêd¹ w ciebie wbijaæ ig³y, a ty bêdziesz tam powoli umiera³ wœród jêków innych chorych? A jak ciê nawet uratuj¹ wbrew twojej w³asnej woli, to potem pójdziesz prosto do celi? Jakie to by³oby ¿ycie, Erik? Zmarszczy³a czo³o i spogl¹da³a na niego badawczo próbuj¹c odgadn¹æ jego ¿yczenie. - Tak, poprosi³eœ w koñcu o pomoc – podjê³a wreszcie decyzjê. – Skoro tak chcesz, to ja postaram siê, ¿ebyœ mia³ spokój – westchnê³a i zamyœli³a siê przez chwilê, po czym kontynuowa³a swój monolog. - Wiesz, kiedyœ myœla³am, ¿e bêdê jak cudowny anio³ sta³a przy ³ó¿eczkach chorych dzieci, a one potem bêd¹ zrywaæ siê zdrowe i znowu radoœnie biegaæ... Mo¿e ty byœ zrozumia³, jak to jest, gdy bardzo chcesz zostaæ dobrym anio³em, tylko tak jakoœ nie wychodzi, co? I popatrz, co ze mnie wyros³o... Wiem, czym jest œmieræ, Eriku, bo jestem anio³em œmierci... Wsta³a i podchodz¹c do drzwi rzuci³a mu ostatnie spojrzenie. - Poczekaj tu jeszcze trochê, dobrze? Nied³ugo wrócê. Zrobiê to, co do mnie nale¿y.
|
|
Kwizar
Gość Opery
OWBG, Władca Pustyni
Samozwańczy Naczelny Pilot Forum =)
Posts: 268
|
Post by Kwizar on Jan 9, 2006 22:14:55 GMT 1
Przeczyta³em ca³e, no prawie, dajmy na to w paru miejscach sobie przyspieszy³em ;D.
Najbardziej to mi siê podoba 'Bo moja Maria dziœ zrobi³a ser, a jutro upieczemy ciasto, jakiego ty w ¿yciu nie jad³eœ!' Po prostu tarza³em siê ze œmiechu ;D Czy to jest pierwowzór jakiœ s³ynnego sernika ciotki Nattie??
|
|
|
Post by Nattie on Jan 9, 2006 22:51:22 GMT 1
Rany Julek, co wy z tym sernikiem Tak jak pisa³am, chlupnê³o to i ju¿ tak zostanie. Sernika bêdzie wiêcej, obiecujê!
|
|
|
Post by ktos on Jan 10, 2006 17:29:25 GMT 1
Oo...czyta³am to opowiadanie kiedyœ na jakimœ forum ;] Rozumiem, ¿e jest to wersja poprawiona, bo nieco ró¿ni siê od tej, któr¹ mam (niestety nie ca³¹) skopiowan¹ na kompa ;D Czekam na dalsze odcinki, bo chcia³abym je skompletowaæ! Pozdrawiam
|
|
|
Post by Nattie on Jan 11, 2006 18:54:06 GMT 1
Oo... No nie mogê wytrzymaæ od wczoraj i wymyœlam, kim jesteœ, ktosiu... Z jakiego forum znasz to wiem na pewno, i rzeczywiœcie wersja jest trochê bardziej posk³adana Dziêki kasiarzowi tamtego forum otrzyma³am niepowtarzaln¹ (mam nadziejê) szansê na udoskonalenie tego dzieua, co staram siê czyniæ Powinnam mu byæ wdziêczna? Jakoœ nie jestem... Hmmm... Zapraszam do rejestracji, albo poka¿ siê choæby prywatnie bo nie wiem, czy obstawiam w³aœciw¹ osobê, a ja wœcibska baba jestem! c.d.n. opowiadanka oczywiœcie nast¹pi
|
|