Post by ladyvaljean on May 12, 2010 22:59:46 GMT 1
( notka z bloga na gorąco pisana i szybko przyklejana)
Notka bardzo hermetyczna – kto nie chce nich nie czyta (-; Specjalnie dla wielbicieli musicali i Upiora. Wszystko poniżej opisane oparte o moje subiektywne wrażenia i o uwagi Pana Kota Męża – wolnego od skrzywienia fandomowego, ale za to obdarzonego empatią i tym, że jako facet inaczej patrzy na męskie postacie.
Dla mnie osobiście Upiór, szczególnie w wersji Webbera, jest jednym z najważniejszych dzieł w kategorii muzyki i treści. Nie wiem dlaczego. Kiedy pierwszy raz usłyszałam cięło mnie i tak trwam do dziś. Dlatego też na kontynuację POTO w wykonaniu Webbera do Londynu musiałam po prostu jechać. I chociaż spodziewałam się najgorszych rzeczy byłam bardzo, bardzo pozytywnie zaskoczona.
Ogólnie daję 8/10. Dużo.
Czemu nie 10? Zacznijmy od marudzenia.
Pracują nad warstwą tekstową libretta, ale ciągle za mało. Za dużo słów Bjutifuuuulll na minutę. Minus jedne punkt.
Dwa to niektóre słabsze kawałki muzycznie w porównaniu do POTO. The Arya i tytułowe Love Never Dies smętne. Ale jest też kilka kawałków absolutnie rewelacyjnych.
Tak jak pisano wcześniej bardzo dobra gra aktorska, wokale ( Ramin, Ramin, Ramin!), orkiestra i efekty wizualne. Jeżeli chodzi o libretto to ja to kupuję w 100%. To dla mnie jest kontynuacja. Osobiście nie wiem dlaczego Webber zrobił taki przeskok czasowy. Niby minęło 11 lat – a tak naprawdę ze 20. Może po prostu chciał pomysł na scenografię secesyjną ( moja opinia) może był to też pewien przekaz ( wersja Kota). Moim zdaniem niepotrzebnie. Bez tego przekaz, że JEST to kontynuacja byłby mocniejszy.
Dla mnie cały musical nie był smutny ani ckliwy. Był gorzki. I uważam, że Webber miał prawo to tak skończyć – w końcu jest osobą która w ten mit włożył bardzo dużo. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że mity są czymś stałym, czymś nad czym nie wolno pracować, interpretować. Z mitologią grecką robiła to Atwoowd, Winterson, Borges. Na Boga, czemu nie może tego robić Webber z mitem w który tyle włożył. W końcu jeżeli chodzi o POTO to też jest wierne Leruxowi tylko w warstwie treści, a nie akcentów emocjonalnych.
Z takimi interpretacjami jest czasem problem. Każdy, kto się czuje w jakiś sposób związany z mitem będzie tam coś swojego wkładał. A to będzie ulubiony ( i jedyny słuszny) paring, a to ktoś się będzie panicznie bał wątków religijnych, dzieci, albo świnek morskich, albo jeszcze czego innego. Tak bywa. I każda interpretacja – i odbiór tej interpretacji mitu – jest tym wszystkim obciążony. Ale mimo wszystko to Webberowi wyszło bardzo dobrze – choć jest to jego subiektywna wersja tej historii.
Tak, to nie są już ci sami bohaterowie. Bo n i k t nie jest taki sam po 10 latach. Ja też nie. To są ci sami bohaterowie zmienieni 11 latami życia po podjęciu takich a nie innych decyzji. I to jest bardzo konsekwentne. Tak, Upiorowi brakuje tego ciemnego mrocznego rysu, kogoś kto nigdy nie został dotknięty. I nie może już go mieć – bo już nie jest kimś kto nigdy nie został pocałowany, dotknięty. Żaba zamieniła się w księcia, no może w człowieka. I k a ż d y najlepszy nawet fanfik, film, opera, książka która da mu na chwilkę Christine, a potem opisze dalsze losy będzie tak wyglądała.
Pojawiały się zarzuty o mieszczańskie wartości. Cóż, n i c z e g o bardziej mieszczańskiego od małżeństwa nie można sobie wyobrazić, a to już w mu w tekstach podawano. Ba, u Leroux i Kay sam się o to prosił.
Dzieci są naturalną biologiczną konsekwencją seksu, są tak samo mieszczańskie jak miesiączka. Jeżeli ktoś go kładzie z Christine do buduaru, to za każdym razem kiedy to robi może sobie rzucić na dni płodne. Niestety autorzy nie rzucają i naginają statystykę do własnego widzimisie. Czasem nie ma dzieci 10 lat, a czasem hop od pierwszego razu. Co bardzo prawdopodobne to już inna rzecz.
A co do zarabiania pieniędzy. Nie ma możliwości wyciągania pieniędzy szantażem od dyrekcji opery – a pieniądze dają niezależność. Miejsce gdzie można zamknąć drzwi i nie być widzianym.
Ponieważ libretto jest chyba ogólnie znane, to wygodniej mi będzie podzielić to postaciami. Wszystko opieram zarówno o POTO jak i LND.
1) Trójkąt ( emocjonalny!) Meg - Madam Giry – Upiór
Moim zdaniem jedne z ważniejszych wątków POTO i najważniejszy w LND. Zacznijmy od Madam Giry. Ona się w nim ciężko kocha. Ale wie, że w tym życiu nic z tego. Jest brzydka i stara. Była baletnica, która chodzi o lasce. Chłodna emocjonalnie. Nie wiem co sobie o nim nawyobrażała, ale to ona (w POTO) upiera się, że Christine była tak dobrze nauczana ( no ba, z takim mistrzem) protestuje, przeciwko pułapce w Don Juanie, ruga Carlottę za uwagi „w obecności kompozytora”. Cokolwiek czuje Madam Giry jest silne, ale pewnie też głęboko schowane. Ona nie ma kontaktu z własnymi emocjami i sama się do końca do nich nie przyzna. W miłe mądre staruszki nie wierzę. Spotkałam ich w życiu tyle co jednorożców.
I w takim środowisku rośnie mała Meg. Mała Persefona – Afrodyta. Mitologizuje Upiora, szlag ją trafia z zazdrości, ale chce być bezinteresowna. I pierwsza przedostaje się do jego kryjówki żeby go ratować przed tłumem. I bierze maskę.
Tatatttm, minęło 11 lat.
Madam Giry jest już nie tylko oschła i zamknięta. Jest zgorzkniała pozbawiona złudzeń i wściekła. Ponieważ sama w żaden sposób nie może być przez niego traktowana jak kobieta ( sama się tak nie traktuje) to w jakiś sposób projektuje swoje pragnienia na córkę. Jak stara żona która będzie mężowi podkładać młodszą. Najgorsza, wstrętna dominująca Demeter. Aż boli.
Meg jest po 11 latach bycia blisko despotycznej, apodyktycznej i pozbawionej empatii matki. Jedyne co ją trzyma na powierzchni to miłość do Upiora. Zrobi wszystko, będzie tańczyć, pójdzie do łóżka z połową Nowego Yorku, byleby mu iść na rękę. I cały czas ma nadzieję. Żeby tylko raz spojrzał, zauważył, docenił. Cokolwiek. A on sprowadza Christine. Ona porwała tego dzieciaka z desperacji i rozpaczy. To jest wstrząsające. Żeby raz spojrzał, wysłuchał jak ją boli. To jest to samo co on zrobił z Roaulem. ZWRÓĆ UWAGĘ JAK MNIE BOLI. Wysłuchaj, zrozum, spójrz tu!
2) Raoul.
W ostatniej wersji POTO bardzo mi się podobał. Młody odważny zakochany chłopak. Zdecydowany i uczciwy. I co dostaje? 10 lat z kobietą która ko nie kocha. Mówi że i owszem, ale cały czas między nimi jest jakiś cień. Moja przyjaciółka pisała kiedyś taki rewelacyjny tekst o Ariadnie i Dionizosie, gdzie między dwoma boskimi ciałami leżało cały czas widmo ciała śmiertelnika. On nie rozumie jej marzeń jej muzyki. Dał jej wszystko a dostał kupie popiołu. Jak po 11 latach nie zostanie pijakiem to ja już nie wiem co. Mógł sobie strzelić w łeb. Davil Take The Hidmost jest zdecydowanie najlepszą sceną spektaklu. Po pijaku ludzie czasem mówią prawdę. On już czuje ulgę. Nich to się wreszcie skończy. Niech go zdecydowanie wybierze i udowodni że go kocha, albo niech spada. I myślę że wyjechał ze spokojem.
3) Christine
Gina Beck to w POTO bardzo fajnie zagrała. Zagrała Christine która mogła doprowadzić do takiej a nie innej sytuacji. Mój pan Kocur powiedział coś ciekawego. „Ona jest negatywna postacią. Złą. Albo nie to jest niedobre słowo. Ona jest DESTRUKTWNA. Niezdecydowana. Potrafi tylko stać, śpiewać i niszczy wszystko wokół.” Nie ma tak naprawdę kontaktu ani z Upiorem ( którego się boi) ani z Raoulem. Ona musiała na końcu zginać by ich od tej destruktywnej miłości uwolnić. I tu nawet pasuje ta scena miłosna w ciemnościach. Ona jest jak ktoś kto chce, ale się cofa. Otwiera drzwi, a potem odskakuje. Przyszła do niego, ale już w świetle – które być może dało by Upiorowi pewność że go akceptuje – to już było dla niej za dużo. Czemu nie skoczyła z mostu po Beneath...? Bo nawet na to była zbyt niezdecydowana. Ona zasadniczo stała gdzie ją postawili. Bo był obok Raoul który nie wymagał tłumaczeń, być może ( moje domysły) przełożył ślub, wspierał. Więc poszła z prądem. Jak zawsze.
W scenach z POTO są dwa ciekawe momenty. Po pierwsze kiedy proponują jej zdradę w Don Juanie ona się nie waha, czy zdradzi – ona się jak zwykle o siebie boi. A dwa w samym Don Juanie ona moim zdaniem bardzo późno zauważa że to jest Upiór. I zaraz chce zwiewać. Ona chciałaby ciastko mieć i ciastko zjeść. Być bezpieczną żoną pięknego arystokraty – i mieć swojego anioła, który jej przypomniał ojca.
4) Upiór
Kiedy patrzy się na tą całą Fantasmę w LND to nasuwa mi się słowo Spaczona. W jakiś sposób kulawa, skrzywiona, chora. On nie potrafi się uwolnić od Christine, żyje tęsknotą i poczuciem winy. I to go spala. I pewnie albo by sobie strzelił w łeb, albo w tym trwał, gdyby nie kłótnia z Madam Giry. To był okrzyk rozpaczy „ a szlag z tym wszystkim, niech mi choć jeden raz zaśpiewa, a potem już mogę umierać”. Co do sceny miłosnej w ciemnościach i jego odejściu. Opinia i moja i Kocura jest taka, że jak najbardziej miał prawo to zrobić. Ze strachu, w odruchu empatii, że z nim będzie lepiej, a to było złe i on na to nie zasłużył. Zresztą on ma ogólnie tendencje do wyciągania po coś rękę – tak długo jak ma pewność, że tego nie dostanie. Tak było z tym pocałunkiem w POTO. Najpierw się odgrażał, że ma z nim zostać na wieki, a kiedy go pocałowała, to mógł już tylko powiedzieć „ a wiesz, może z nim będziesz szczęśliwsza, gdzie mi do ciebie”. Stwierdzenia że „on tak by nie postąpił, w ogóle mnie nie przekonują”. On tak nie p o w i n i e n postępować, nie powinien jej zostawiać, ale nie był w pełni zrównoważonym, dojrzałym emocjonalnie człowiekiem. Na punkcie fizyczności miał taką traumę, że jeżeli nie był w 100% pewny, ze jest akceptowany to musiał uciec. Nawet jeżeli zaraz potem tego żałował, to już nie było jak wrócić.
Reżyser chciał go uwolnić od tej traumy i dać coś w zamian. Moim zdaniem w The Beauty Underneath on ma euforię nie tyle ojcostwa co k o n t a k t u z kimkolwiek. Ostatnio takowy miał przez lustro, bo potem już nie. Nie wiem czy zostawienie mu syna jest dobrym pomysłem dla obojga. Łatwo im nie będzie, trudno mieć ojca który w ciągu 5 minut musi emocjonalnie dorosnąć. Ale wydaje mi się, że jest szansa. Bo ten dzieciak nie był tak durny jak Christine i można cokolwiek zacząć z czystą kartą.
Dla mnie cały spektakl nie jest o miłości. Jest o tym, co się dzieje z ludźmi po 11 latach złych wyborów i niezdecydowania. I o tym, że można być tak zasłuchanym w czyjś g ł o s ( czyli warunek fizyczny) że nie widzi się obok całkiem prawdziwej Persefony.
Całe tło rodem z wesołego miasteczka i kabaretu też bardzo mi się podobało. Kojarzyło mi się z książką Mądre Dzieci Angeli Carter. Kabaret i rewia nie są znowu tak daleko od teatru i opery. To nieślubne dzieci tych samych rodziców.
I jeszcze kilka słów o masce. Tak się zafiksowałam na tym co pisano w necie i na nawiązaniach do Upiora Manhattanu ( dużo, dużo słabszego) że myślałam że to jest maska upiornego clowna. To jest maska kobieca. To jest głowa Lalki – Christine po latach. Jego pięknego obrazu który sobie stworzył, tak jak tą lalkę, i który był tak niszczący i destruktywny. A poza tym, czy te ciemne oczy nie kojarzą się ze śmiercią? Nie znając libretta – patrząc na tą maskę – kobiecą ( czerwone piękne lustra) i martwą ( ciemne zapadnięte oczy) można się domyślić zakończenia.
Patrzyłam na libretto LND jako na romans – na tą najpłytszą wersję. To było trochę tak jakby patrzeć na POTO jak na horror gdzie ktoś straszy. Nie o to do końca chodzi. A Webber dalej jest mistrz. Szkoda tylko, że mu teksty jakiś baran pisał.
Tak czy inaczej jeżeli macie w Londynie czas na jeden spektakl polecam POTO, ale jeżeli jest choć cień szansy na dwa wieczory – koniecznie idźcie na LND.
Notka bardzo hermetyczna – kto nie chce nich nie czyta (-; Specjalnie dla wielbicieli musicali i Upiora. Wszystko poniżej opisane oparte o moje subiektywne wrażenia i o uwagi Pana Kota Męża – wolnego od skrzywienia fandomowego, ale za to obdarzonego empatią i tym, że jako facet inaczej patrzy na męskie postacie.
Dla mnie osobiście Upiór, szczególnie w wersji Webbera, jest jednym z najważniejszych dzieł w kategorii muzyki i treści. Nie wiem dlaczego. Kiedy pierwszy raz usłyszałam cięło mnie i tak trwam do dziś. Dlatego też na kontynuację POTO w wykonaniu Webbera do Londynu musiałam po prostu jechać. I chociaż spodziewałam się najgorszych rzeczy byłam bardzo, bardzo pozytywnie zaskoczona.
Ogólnie daję 8/10. Dużo.
Czemu nie 10? Zacznijmy od marudzenia.
Pracują nad warstwą tekstową libretta, ale ciągle za mało. Za dużo słów Bjutifuuuulll na minutę. Minus jedne punkt.
Dwa to niektóre słabsze kawałki muzycznie w porównaniu do POTO. The Arya i tytułowe Love Never Dies smętne. Ale jest też kilka kawałków absolutnie rewelacyjnych.
Tak jak pisano wcześniej bardzo dobra gra aktorska, wokale ( Ramin, Ramin, Ramin!), orkiestra i efekty wizualne. Jeżeli chodzi o libretto to ja to kupuję w 100%. To dla mnie jest kontynuacja. Osobiście nie wiem dlaczego Webber zrobił taki przeskok czasowy. Niby minęło 11 lat – a tak naprawdę ze 20. Może po prostu chciał pomysł na scenografię secesyjną ( moja opinia) może był to też pewien przekaz ( wersja Kota). Moim zdaniem niepotrzebnie. Bez tego przekaz, że JEST to kontynuacja byłby mocniejszy.
Dla mnie cały musical nie był smutny ani ckliwy. Był gorzki. I uważam, że Webber miał prawo to tak skończyć – w końcu jest osobą która w ten mit włożył bardzo dużo. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że mity są czymś stałym, czymś nad czym nie wolno pracować, interpretować. Z mitologią grecką robiła to Atwoowd, Winterson, Borges. Na Boga, czemu nie może tego robić Webber z mitem w który tyle włożył. W końcu jeżeli chodzi o POTO to też jest wierne Leruxowi tylko w warstwie treści, a nie akcentów emocjonalnych.
Z takimi interpretacjami jest czasem problem. Każdy, kto się czuje w jakiś sposób związany z mitem będzie tam coś swojego wkładał. A to będzie ulubiony ( i jedyny słuszny) paring, a to ktoś się będzie panicznie bał wątków religijnych, dzieci, albo świnek morskich, albo jeszcze czego innego. Tak bywa. I każda interpretacja – i odbiór tej interpretacji mitu – jest tym wszystkim obciążony. Ale mimo wszystko to Webberowi wyszło bardzo dobrze – choć jest to jego subiektywna wersja tej historii.
Tak, to nie są już ci sami bohaterowie. Bo n i k t nie jest taki sam po 10 latach. Ja też nie. To są ci sami bohaterowie zmienieni 11 latami życia po podjęciu takich a nie innych decyzji. I to jest bardzo konsekwentne. Tak, Upiorowi brakuje tego ciemnego mrocznego rysu, kogoś kto nigdy nie został dotknięty. I nie może już go mieć – bo już nie jest kimś kto nigdy nie został pocałowany, dotknięty. Żaba zamieniła się w księcia, no może w człowieka. I k a ż d y najlepszy nawet fanfik, film, opera, książka która da mu na chwilkę Christine, a potem opisze dalsze losy będzie tak wyglądała.
Pojawiały się zarzuty o mieszczańskie wartości. Cóż, n i c z e g o bardziej mieszczańskiego od małżeństwa nie można sobie wyobrazić, a to już w mu w tekstach podawano. Ba, u Leroux i Kay sam się o to prosił.
Dzieci są naturalną biologiczną konsekwencją seksu, są tak samo mieszczańskie jak miesiączka. Jeżeli ktoś go kładzie z Christine do buduaru, to za każdym razem kiedy to robi może sobie rzucić na dni płodne. Niestety autorzy nie rzucają i naginają statystykę do własnego widzimisie. Czasem nie ma dzieci 10 lat, a czasem hop od pierwszego razu. Co bardzo prawdopodobne to już inna rzecz.
A co do zarabiania pieniędzy. Nie ma możliwości wyciągania pieniędzy szantażem od dyrekcji opery – a pieniądze dają niezależność. Miejsce gdzie można zamknąć drzwi i nie być widzianym.
Ponieważ libretto jest chyba ogólnie znane, to wygodniej mi będzie podzielić to postaciami. Wszystko opieram zarówno o POTO jak i LND.
1) Trójkąt ( emocjonalny!) Meg - Madam Giry – Upiór
Moim zdaniem jedne z ważniejszych wątków POTO i najważniejszy w LND. Zacznijmy od Madam Giry. Ona się w nim ciężko kocha. Ale wie, że w tym życiu nic z tego. Jest brzydka i stara. Była baletnica, która chodzi o lasce. Chłodna emocjonalnie. Nie wiem co sobie o nim nawyobrażała, ale to ona (w POTO) upiera się, że Christine była tak dobrze nauczana ( no ba, z takim mistrzem) protestuje, przeciwko pułapce w Don Juanie, ruga Carlottę za uwagi „w obecności kompozytora”. Cokolwiek czuje Madam Giry jest silne, ale pewnie też głęboko schowane. Ona nie ma kontaktu z własnymi emocjami i sama się do końca do nich nie przyzna. W miłe mądre staruszki nie wierzę. Spotkałam ich w życiu tyle co jednorożców.
I w takim środowisku rośnie mała Meg. Mała Persefona – Afrodyta. Mitologizuje Upiora, szlag ją trafia z zazdrości, ale chce być bezinteresowna. I pierwsza przedostaje się do jego kryjówki żeby go ratować przed tłumem. I bierze maskę.
Tatatttm, minęło 11 lat.
Madam Giry jest już nie tylko oschła i zamknięta. Jest zgorzkniała pozbawiona złudzeń i wściekła. Ponieważ sama w żaden sposób nie może być przez niego traktowana jak kobieta ( sama się tak nie traktuje) to w jakiś sposób projektuje swoje pragnienia na córkę. Jak stara żona która będzie mężowi podkładać młodszą. Najgorsza, wstrętna dominująca Demeter. Aż boli.
Meg jest po 11 latach bycia blisko despotycznej, apodyktycznej i pozbawionej empatii matki. Jedyne co ją trzyma na powierzchni to miłość do Upiora. Zrobi wszystko, będzie tańczyć, pójdzie do łóżka z połową Nowego Yorku, byleby mu iść na rękę. I cały czas ma nadzieję. Żeby tylko raz spojrzał, zauważył, docenił. Cokolwiek. A on sprowadza Christine. Ona porwała tego dzieciaka z desperacji i rozpaczy. To jest wstrząsające. Żeby raz spojrzał, wysłuchał jak ją boli. To jest to samo co on zrobił z Roaulem. ZWRÓĆ UWAGĘ JAK MNIE BOLI. Wysłuchaj, zrozum, spójrz tu!
2) Raoul.
W ostatniej wersji POTO bardzo mi się podobał. Młody odważny zakochany chłopak. Zdecydowany i uczciwy. I co dostaje? 10 lat z kobietą która ko nie kocha. Mówi że i owszem, ale cały czas między nimi jest jakiś cień. Moja przyjaciółka pisała kiedyś taki rewelacyjny tekst o Ariadnie i Dionizosie, gdzie między dwoma boskimi ciałami leżało cały czas widmo ciała śmiertelnika. On nie rozumie jej marzeń jej muzyki. Dał jej wszystko a dostał kupie popiołu. Jak po 11 latach nie zostanie pijakiem to ja już nie wiem co. Mógł sobie strzelić w łeb. Davil Take The Hidmost jest zdecydowanie najlepszą sceną spektaklu. Po pijaku ludzie czasem mówią prawdę. On już czuje ulgę. Nich to się wreszcie skończy. Niech go zdecydowanie wybierze i udowodni że go kocha, albo niech spada. I myślę że wyjechał ze spokojem.
3) Christine
Gina Beck to w POTO bardzo fajnie zagrała. Zagrała Christine która mogła doprowadzić do takiej a nie innej sytuacji. Mój pan Kocur powiedział coś ciekawego. „Ona jest negatywna postacią. Złą. Albo nie to jest niedobre słowo. Ona jest DESTRUKTWNA. Niezdecydowana. Potrafi tylko stać, śpiewać i niszczy wszystko wokół.” Nie ma tak naprawdę kontaktu ani z Upiorem ( którego się boi) ani z Raoulem. Ona musiała na końcu zginać by ich od tej destruktywnej miłości uwolnić. I tu nawet pasuje ta scena miłosna w ciemnościach. Ona jest jak ktoś kto chce, ale się cofa. Otwiera drzwi, a potem odskakuje. Przyszła do niego, ale już w świetle – które być może dało by Upiorowi pewność że go akceptuje – to już było dla niej za dużo. Czemu nie skoczyła z mostu po Beneath...? Bo nawet na to była zbyt niezdecydowana. Ona zasadniczo stała gdzie ją postawili. Bo był obok Raoul który nie wymagał tłumaczeń, być może ( moje domysły) przełożył ślub, wspierał. Więc poszła z prądem. Jak zawsze.
W scenach z POTO są dwa ciekawe momenty. Po pierwsze kiedy proponują jej zdradę w Don Juanie ona się nie waha, czy zdradzi – ona się jak zwykle o siebie boi. A dwa w samym Don Juanie ona moim zdaniem bardzo późno zauważa że to jest Upiór. I zaraz chce zwiewać. Ona chciałaby ciastko mieć i ciastko zjeść. Być bezpieczną żoną pięknego arystokraty – i mieć swojego anioła, który jej przypomniał ojca.
4) Upiór
Kiedy patrzy się na tą całą Fantasmę w LND to nasuwa mi się słowo Spaczona. W jakiś sposób kulawa, skrzywiona, chora. On nie potrafi się uwolnić od Christine, żyje tęsknotą i poczuciem winy. I to go spala. I pewnie albo by sobie strzelił w łeb, albo w tym trwał, gdyby nie kłótnia z Madam Giry. To był okrzyk rozpaczy „ a szlag z tym wszystkim, niech mi choć jeden raz zaśpiewa, a potem już mogę umierać”. Co do sceny miłosnej w ciemnościach i jego odejściu. Opinia i moja i Kocura jest taka, że jak najbardziej miał prawo to zrobić. Ze strachu, w odruchu empatii, że z nim będzie lepiej, a to było złe i on na to nie zasłużył. Zresztą on ma ogólnie tendencje do wyciągania po coś rękę – tak długo jak ma pewność, że tego nie dostanie. Tak było z tym pocałunkiem w POTO. Najpierw się odgrażał, że ma z nim zostać na wieki, a kiedy go pocałowała, to mógł już tylko powiedzieć „ a wiesz, może z nim będziesz szczęśliwsza, gdzie mi do ciebie”. Stwierdzenia że „on tak by nie postąpił, w ogóle mnie nie przekonują”. On tak nie p o w i n i e n postępować, nie powinien jej zostawiać, ale nie był w pełni zrównoważonym, dojrzałym emocjonalnie człowiekiem. Na punkcie fizyczności miał taką traumę, że jeżeli nie był w 100% pewny, ze jest akceptowany to musiał uciec. Nawet jeżeli zaraz potem tego żałował, to już nie było jak wrócić.
Reżyser chciał go uwolnić od tej traumy i dać coś w zamian. Moim zdaniem w The Beauty Underneath on ma euforię nie tyle ojcostwa co k o n t a k t u z kimkolwiek. Ostatnio takowy miał przez lustro, bo potem już nie. Nie wiem czy zostawienie mu syna jest dobrym pomysłem dla obojga. Łatwo im nie będzie, trudno mieć ojca który w ciągu 5 minut musi emocjonalnie dorosnąć. Ale wydaje mi się, że jest szansa. Bo ten dzieciak nie był tak durny jak Christine i można cokolwiek zacząć z czystą kartą.
Dla mnie cały spektakl nie jest o miłości. Jest o tym, co się dzieje z ludźmi po 11 latach złych wyborów i niezdecydowania. I o tym, że można być tak zasłuchanym w czyjś g ł o s ( czyli warunek fizyczny) że nie widzi się obok całkiem prawdziwej Persefony.
Całe tło rodem z wesołego miasteczka i kabaretu też bardzo mi się podobało. Kojarzyło mi się z książką Mądre Dzieci Angeli Carter. Kabaret i rewia nie są znowu tak daleko od teatru i opery. To nieślubne dzieci tych samych rodziców.
I jeszcze kilka słów o masce. Tak się zafiksowałam na tym co pisano w necie i na nawiązaniach do Upiora Manhattanu ( dużo, dużo słabszego) że myślałam że to jest maska upiornego clowna. To jest maska kobieca. To jest głowa Lalki – Christine po latach. Jego pięknego obrazu który sobie stworzył, tak jak tą lalkę, i który był tak niszczący i destruktywny. A poza tym, czy te ciemne oczy nie kojarzą się ze śmiercią? Nie znając libretta – patrząc na tą maskę – kobiecą ( czerwone piękne lustra) i martwą ( ciemne zapadnięte oczy) można się domyślić zakończenia.
Patrzyłam na libretto LND jako na romans – na tą najpłytszą wersję. To było trochę tak jakby patrzeć na POTO jak na horror gdzie ktoś straszy. Nie o to do końca chodzi. A Webber dalej jest mistrz. Szkoda tylko, że mu teksty jakiś baran pisał.
Tak czy inaczej jeżeli macie w Londynie czas na jeden spektakl polecam POTO, ale jeżeli jest choć cień szansy na dwa wieczory – koniecznie idźcie na LND.